Udział w konspiracji 1939-1944:
Kedyw Komendy Głównej Armii Krajowej - Brygada Dywersyjna "Broda 53" - batalion "Zośka" - 2. kompania "Rudy” - I pluton "Sad”
Relacja:
Po 23 września na Czerniakowie pozostała grupa rannych i kontuzjowanych powstańców oraz żołnierzy 9 pp, stłoczonych na pokładzie "Bajki" oraz w najbliższej odległości na wybrzeżu. Część z nich próbowała się ratować przechodząc przez przęsła wysadzonego mostu Poniatowskiego.
Stanisław Lechmirowicz "Czart" z "Zośki" wspomina: "Ale oto i trzeci filar, a w nim taki sam jak w poprzednim przełaz. Zagłębiam się w jego czarnym wnętrzu i spoglądam na dół. Pode mną, o dwa piętra niżej, leży zwalona jezdnia. Gładka, stroma ściana, u spodu woda - koniec. Zdrowi mogliby może spuścić się po wiązce kabli zwisających około jednego metra w lewo od otworu, ale my? Więc wracać? Nie, nie damy rady. W prawo od dziury jest nisza. W niej siedzimy długo, beznadziejnie długo... Wiktor odchodzi. Siedzę sam, tracę poczucie czasu. Naraz nisko z dołu dobiega mnie stłumiony głos Wiktora. Podrywam się niespokojnie i zbliżam do dziury. Nisko, pode mną, bulgoce przeciskająca się przez szczelinę koło filaru woda. Na zwalonym przęśle stoi Wiktor. Więc jednak, więc jednak!
Z zapartym oddechem wychylam się z otworu, zdrową ręką chwytam za kable i spuszczam się w dół. Usiłuję powstrzymać się zdrową ręką i nogą, na próżno. Ubranie na brzuchu rwie się w strzępy, raniąc mi ciało. Już nie mogę dłużej wytrzymać z bólu, rozwieram rękę... ale nogi napotykają niespodziewane oparcie. Znużeni, potłuczeni kładziemy się na drewnianej kostce jezdni i odpoczywamy. Jest już noc. Z tyłu za nami pali się Warszawa. Gryzę wargi z bólu, dobywam resztek sił. Kręci mi się w głowie, tracę orientację i nadzieję, że będę mógł iść dalej. (...) Nieprzytomnymi oczami łapiemy zarysy żelaza, bezsilnymi rękami chwytamy się jego zimnych krawędzi i brniemy dalej... naprzód! W głowie się kręci, szumi, dzwoni. Twarze wykrzywiają się z nieludzkiego bólu, a oczy patrzą beznadziejnie na wyrastające z nagła przeszkody. Jakaś myśl bezkształtna plącze się po rozpalonej gorączką głowie. Jakieś filary, między którymi brak przęsła, wśród których leży czarna, gładka tafla wody, jawią się w rozgorączkowanej wyobraźni jak upiorny majak.
Wsparty bezsilnie o wyrwę nawierzchni spoglądam w dół: pusta, wyjałowiona z szyn przepaść oddziela nas od filaru. Przerażone oczy szukają ratunku. Bezwolne już ciało zsuwa się gdzieś w głąb i dotyka wody. Lecz co to? Powierzchnia wody zarzucona jest szczątkami łodzi, które tworzą tu jakby sztuczny pomost. Boże! Jest ratunek! Gorączkowy wchodzimy na pogruchotane kulami, napełnione workami i amunicją łodzie. Od brzegu dzielą nas już tylko metry. Wymijamy powciskane między szczątki czółen trupy i wchodzimy na ląd. Resztką sił ściskamy się z Wiktorem i osuwamy bezsilnie na żwir. Gdzieś daleko, na drugiej stronie gra cekaem, a przed nami szybuje jasna wstęga rakiety... Zmęczone oko chwyta jeszcze błysk wynurzającego się zza filaru bagnetu. Kto idzie? - P o w s t a ń c y..."