Zofia Czerwińska „Kikuś”
Nazywam się Zofia Czerwińska, urodziłam się 14 marca 1928 roku w Warszawie. Byłam sanitariuszką w Zgrupowaniu „Żywiciel”, [mój] pseudonim „Kikuś”.
- Proszę mi powiedzieć, jak pani wspomina swoje dzieciństwo, gdzie pani mieszkała, gdzie pani chodziła do szkoły?
Wspominam moje dzieciństwo bardzo przyjemnie. Mieszkałam w Warszawie, na Żoliborzu i uważam, że Żoliborz był piękną dzielnicą, były małe, jednopiętrowe domki, duże ogrody, pełno zieleni i kwiatów. Tam mieszkałam do Powstania.
- dokładnie pani mieszkała, na jakiej ulicy?
Mieszkałam na ulicy Brodzińskiego, róg Niegolewskiego, niedaleko kościoła świętego Stanisława Kostki, który był budowany już za moich czasów, bo przedtem był mały drewniany kościółek i troszeczkę pamiętam ten kościółek. [...]Chodziłam do szkoły powszechnej numer 64 przy ulicy Felińskiego i już w czasie wojny kończyłam szkołę powszechną a potem chodziłam na komplety do gimnazjum imienia Aleksandry Piłsudskiej.
Miałam rodzeństwo, brata i dwie siostry, nikt już nie żyje oczywiście, bo była duża różnica wieku, ja byłam najmłodsza, brat był ode mnie starszy piętnaście lat.
- Czym się zajmowali pani rodzice?
Mój ojciec był sędzią, wiceprezesem Sądu Okręgowego w Warszawie, dlatego mieszkaliśmy na Żoliborzu w domkach urzędników państwowych.
Józef.
- Jak pani zapamiętała wybuch wojny, wrzesień 1939?
Przed wojną były próbne naloty, nie można było chodzić po ulicy, trzeba było gdzieś się kryć, w sklepie, czy w domu.W 1939 roku pocisk artyleryjski wpadł przez dach naszego domu i rozerwał się dopiero na dole, niszcząc ścianę, kuchnię i jadalnię. Dzięki Bogu w tym czasie byliśmy wszyscy w piwnicy i nic się nikomu nie stało, ale dom był bardzo zniszczony.
- Pamięta pani, jak Niemcy wkroczyli do Warszawy?
Niemców nie widziałam, dopiero później, jak była okupacja.
- Czym tata zajmował się w czasie wojny?
Również pracował w sądzie, pieniążków było mało, bo oczywiście w czasie wojny wszystko było bardzo drogie, albo na kartki. Także materialnie nie było wesoło. Mogę jeszcze powiedzieć, że mój dziadek był powstańcem 1863 roku i jest pochowany na cmentarzu wojskowym, na działce gdzie leżą powstańcy.
Józef Żołądkowski.
- Pamięta pani rozstrzeliwania albo łapanki w Warszawie?
Ciągle były łapanki i rozstrzeliwania i potem można było przeczytać, kto był rozstrzelany, bo były obwieszczenia na murach i często tam można było znaleźć znajomych.
- Czy zetknęła się pani z konspiracją w czasie okupacji?
Tuż przed Powstaniem wstąpiłam do harcerstwa, ale to było tylko kilka tygodni przed Powstaniem, zaczęłam chodzić na zbiórki, na kursy sanitarne. Wybuchło Powstanie, a ja nie miałam przydziału, bo było za krótko.
- Ktoś panią wciągnął do harcerstwa?
Tak, kolega, który był harcerzem. Jak wybuchło Powstanie, nie miałam przydziału, zobaczyłam sanitariuszki i zapytałam się, czy mogłabym pomóc, że byłam na kursach sanitarnych. Powiedziały, że tak i skierowały mnie do porucznika Marka, który był dowódcą Plutonu 206.Tak zostałam sanitariuszką w plutonie 206. Złożyłam przysięgę i tak się zaczął mój udział w Powstaniu.
- Czy oprócz pani byli jeszcze inni ochotnicy, którzy składali przysięgę?
Tak, tak. Ciągle ktoś dochodził, jeśli był potrzebny to był przyjmowany, jak nie, to nie.
- Gdzie 206. pluton miał swoją siedzibę?
Najpierw na ulicy Brodzińskiego, tam gdzie mieszkałam, potem byliśmy na ulicy Kaniowskiej, bliżej Wisły, potem na Mickiewicza, bardzo krótko, potem na Dziennikarskiej, róg Krasińskiego i tam była już kapitulacja, składanie broni, na placu Wilsona.
- Pamięta pani swojego pierwszego rannego, którego pani opatrywała?
Na początku Powstania, już jak byłam w patrolu, nasz patrol został wezwany do innego oddziału, bo tam było bardzo dużo rannych. Tam spotkałam się pierwszy raz rannymi, często ciężko rannymi i to było dla mnie wielkie przeżycie, bardzo dużo żołnierzy AK zginęło w czasie tego natarcia z dworca Gdańskiego. Pociąg pancerny jeździł na szynach i strzelał.
- Pani była do dyspozycji tego plutonu, czy to był szpital?
Nie, to był pluton sanitarny. Poza tym, że trzeba było się opiekować rannymi, zanosić do szpitala, to myśmy miały dużo funkcji gospodarczych, tak samo chodziłyśmy do kuchni pomagać. Zajęć było bardzo dużo, właściwie w dzień i w nocy, bo nigdy nie było wiadomo gdzie zostaniemy zawołane.
- To znaczy, że nocowała pani tam cały czas w tym samym miejscu?
Nie, najpierw byłyśmy na Brodzińskiego ....
- Tak, ale nie o to mi chodzi. Czy gdzie indziej pani pracowała, był punkt sanitarny, a gdzie indziej spała?
Nie, po prostu byłyśmy w jakimś miejscu, stamtąd wychodziłyśmy, gdzie byłyśmy potrzebne.
- Pani najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim?
Bardzo dużym przeżyciem było spotkanie takiej ilości rannych. Potem dwudziesty pierwszy czy dwudziesty drugi sierpnia było natarcie na Dworzec Gdański. Chodziło o to, aby Starówkę połączyć z Żoliborzem, było bardzo dużo rannych, a problem polegał na tym, żeby rannych ściągnąć. Można było się czołgać, a tylko się głowę podniosło, od razu Niemcy strzelali. Bardzo dużo ludzi tam zginęło i bardzo dużo było ciężko rannych. Doktor Mantlowa, która miała swój gabinet niedaleko[zajmowała się nimi]. Myśmy tam ściągały [rannych] i potem byłam cały czas w gabinecie gdzie doktor ratowała. Potem trzeba było na noszach przenosić gdzie indziej, rzeczywiście strasznie dużo tam zginęło i[dużo było] ciężko rannych.
- Czy miała pani chwile radości, momenty wesołe?
Mogę opowiedzieć, jak na ulicy Kaniowskiej już byliśmy,[tam były] jednopiętrowe domki i nasza łączniczka, Rysia, bardzo dzielna dziewczyna, któregoś dnia postanowiła umyć głowę i poszła na pierwsze piętro do domku. Wody było mało. Bomba zburzyła dom, strasznie się żeśmy wszyscy przerazili, bo wiedzieliśmy, że ona tam jest. Wszyscy za łopaty, trzeba coś robić, ratować, bo domek, jak domek z kart zupełnie „usiadł”. Z tego kurzu wychodzi Rysia, zupełnie ma włosy białe od kurzu, bo z pierwszego piętra zjechała na dół i nic się jej nie stało. Wychodzi, my stoimy, patrzymy na nią a ona mówi: „Cholera, będę musiała drugi raz głowę umyć.” Do tej pory zawsze jej to przypominam.
- Jak ona się nazywa ta Rysia?
Kazimierska, dziennikarka zresztą. To był bardzo radosny moment, że ona żyje a jednocześnie bardzo śmieszny.
- Jak było z wyżywieniem na Żoliborzu?
Źle, bo były ogrody, było dużo jabłek, pomidorów, kasza... Na początku na Placu Wilsona była kuchnia i tam gotowali. Potem jak byliśmy oddaleni, to mieliśmy kucharza i on właśnie kombinował jak mógł, gotował, co mógł zdobyć, ale było głodno.
- Czy miała pani kontakt z rodzicami?
Raz odwiedziłam mojego ojca, mój ojciec był starszy już pan wtedy. Potem kazali cywilom opuszczać Warszawę, wiedziałam, że ojca już nie ma, bo cywilów nie było, tylko myśmy byli. Przez długi czas nie miałam wiadomości, aż żeśmy się znaleźli, jak byłam już w obozie, w obozie jenieckim dostałam pierwszy list od ojca.
- Czy pani rodzeństwo brało udział w Powstaniu Warszawskim?
Mój brat był na prowincji, żona mojego brata spodziewała się dziecka, także on po prostu został, uciekł. Siostra moja również spodziewała się dziecka i też mieszkała nie w Warszawie, była w domu, a młodsza moja siostra zginęła w czasie Powstania.
Nie bardzo wiem. W każdym razie nigdy jej żeśmy nie znaleźli, nie wiemy gdzie ona była.
Dwadzieścia cztery.
Tak.
- Nie wie pani, czy ona walczyła?
Nie bardzo wiem.
Danuta.
Żołądkowska, tak.
- Jak przyszedł moment kapitulacji?
Byliśmy wtedy na Dziennikarskiej, było bardzo dużo rannych, nie tylko z naszego plutonu. Byłyśmy cały czas w piwnicy, ciężka była sytuacja, bo nie było ani wody, ani lekarstw ani zastrzyków. Stamtąd w pewnym momencie któryś z chłopców przyszedł i mówi: „Słuchajcie, jest kapitulacja.” Tak się dowiedziałam, że jest kapitulacja. Potem rannych żeśmy zostawili, nie było wyjścia, wyszliśmy na Plac Wilsona, chłopcy składali broń, bo sanitariuszka nie może mieć broni.Najpierw Pruszków, wywieźli nas do Pruszkowa, a stamtąd do innych obozów.
- W jakim obozie pani była?
Byłam w obozie Altengrabow, a nasza cześć nazywała się Grossleabers. Stamtąd Niemcy kazali nam jechać na roboty. Byliśmy uznane jako żołnierze, więc żołnierz nie pracuje w przemyśle wojennym, może zbierać kartofle, ale nasz bunt nie pomógł, zostałyśmy wywiezione. Byłam w miejscowości, która się nazywała Parchen i tam była nieduża fabryka części do czołgów. Nie bardzo żeśmy wiedziały, jak należy pracować, ale potem, po jakimś czasie, pracowałyśmy na trzy zmiany i mieszkałyśmy na sali. Nawet tam scena była, była rzucona słoma i myśmy tam spały. Jedzenie było bardzo słabe, w nocy w ogóle niczego do jedzenia żeśmy nie dostawali.
Kiedy się pani dowiedziała, że Powstanie upadło? Jak pani wychodziła to jeszcze Śródmieście walczyło?Nie, to już wiadomo było, że jest kapitulacja. To było 30 września Potem wróciłyśmy z powrotem do obozu Brossleabers i po jakimś czasie zostałyśmy wywiezione do obozu karnego Oberlangen. Tam byłam do uwolnienia.
- Jak wyglądało uwolnienie?
Wspaniale! Myśmy wywoływały duchy, ciągle było, że już nas za chwileczkę ktoś tu przyjdzie do nas...[to] zupełnie stało się [tak] nagle. 1. Dywizja Pancerna generała Maczka, patrol, bo ktoś im powiedział, że jest obóz kobiecy niedaleko i patrol, nie wiem ilu ich tam było, podjechali, Niemcy strzelili kilka razy, ale wiedzieli, że to już jest koniec. Przyjechali pod druty, rozwalili bramę, dziewczyny wybiegły, mnie akurat nie było przy tym, myślały, że to Anglicy. Okazało się, że to są Polacy i była szalona radość, płacz, tak zostałyśmy uwolnione.
- Dlaczego nie wróciła pani do Polski?
Dlatego, że jak korespondowałam z moim ojcem, był wywieziony, w Kielcach. Jedne listy były: „Przyjeżdżaj córeczko!”, a drugie listy można było wyczuć: „Ty lepiej nie przyjeżdżaj.” Bardzo dużo akowców było aresztowanych. W pewnym momencie, jak już byłam w Anglii, to chciałam pojechać do Polski, ale potem wyszłam za mąż i zostałam, mąż wcale nie chciał wracać do Polski. Jak obóz w Oberlangen został uwolniony, to dziewczyny zaczęły wyjeżdżać do pracy do YMCA, ale również chciały zorganizować młodsze dziewczyny, były wtedy jeszcze młodsze dziewczyny,[które myślały o] powrocie do szkoły. Oczywiście się zgłosiłam. Transport jechał do Włoch, zatrzymałyśmy się na noc w miejscowości, która się nazywa Murnau, tam był duży oficerski obóz jeńców 1939 roku. Zdecydowali, że, po co mamy jechać dalej, jak tu można gimnazjum otworzyć, dlatego że wielu oficerów było nauczycielami, to żeśmy tam zostały, piękne miejsce. Potem stamtąd do Włoch i do Anglii.
- Mąż nie chciał wracać, bo był w obozie koncentracyjnym?
On był w obozie koncentracyjnym i miał całkiem dość. On miał siedemnaście lat jak był w obozie koncentracyjnym i różne miał przeżycia.
Flossenburg.
Jerzy.
W tej chwili, szczęśliwie na emeryturze.
Nie, to jest tylko dodatkowa [praca] rodzaj charytatywnej.
- Proszę powiedzieć, co mąż robi w muzeum?
Co robi? Kiedy mąż przeszedł na emeryturę, jedna z koleżanek, która pracowała w archiwum, w muzeum, zapytała się: „Co Jurek robi, a może miałby ochotę pracować w muzeum?” Mąż oczywiście powiedział, że nie, ale koleżanka zatelefonowała i powiedziała: „Daj mi, ja z nim porozmawiam.” Koleżanka mówi: „Niech przyjdzie, niech zobaczy, o co chodzi.” Tak się zaczęło i właściwie bardzo dobrze.
- W jakim muzeum pracuje i co robi?
Oprowadza.
W Instytucie i Muzeum imienia generała Sikorskiego.
- Proszę mi powiedzieć, w którym roku pani pierwszy raz przyjechała do Polski?
Chyba w latach sześćdziesiątych, ale nie pamiętam dokładnie. Mój ojciec już nie żył wtedy, tak, że już nigdy ojca nie widziałam.
- Jakie obywatelstwo pani już wtedy miała, brytyjskie?
Brytyjskie. Tak, dopiero jak miałam obywatelstwo brytyjskie.
- Była pani w Muzeum Powstania Warszawskiego?
Byłam, kiedy było otwarcie Muzeum.
Tak, bo po raz pierwszy pojechał sztandar Armii Krajowej z Londynu, po raz pierwszy pojechał do Polski i miałam funkcję przy sztandarze. Bardzo to było męczące, bo było bardzo dużo spotkań.
- Jakie wrażenia miała pani z Muzeum Powstania Warszawskiego?
Wtedy jeszcze Muzeum nie było gotowe, tak że widzieliśmy jedną salę, ale wydaje mi się że jest bardzo dobre, bo byłam jeszcze drugi raz w zeszłym roku. Byliśmy na wakacjach w Ciechocinku i mąż zachorował. Byłam bardzo króciutko, bo mąż po wyjściu ze szpitala był bardzo słaby i tylko żeśmy weszli na chwilę, bo nie miał siły chodzić, bardzo żałuję.
- Proszę powiedzieć skąd wziął się pani pseudonim „Kikuś”?
Złożyłam przysięgę i miałam podać pseudonim, wcale nie byłam na to gotowa i wcale nie wymyśliłam niczego, więc powiedziałam „Zofia”. Na początku Powstania przyszła do mnie siostra, jak byłyśmy małe to się bawiłyśmy, ona była pieskiem, który się nazywał „Pikuś”, a ja „Kikuś”. Siostra, kiedy była w momentach czułości siostrzanej mówiła do mnie „Kikuś”. Przyszła do plutonu, chłopcy byli, i mówi: „Dzień dobry „Kikuś”.” To wystarczyło. Jestem zweryfikowana na „Kikusia” wszyscy mnie znali jako „Kikuś”, w szkole byłam „Kikuś” potem.
- Mam ostatnie pytanie, czy jakby pani znowu miała szesnaście lat, to poszłaby pani do Powstania Warszawskiego?
Oczywiście, po tylu latach okupacji, kiedy się widziało, co się dzieje, rozstrzeliwania na ulicy, łapanki, to myślę, że Powstanie było nieuniknione i myślę, że lepiej, że było zorganizowane, bo tak byłoby jeszcze gorzej.
Londyn, 6 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama