Zdzisław Skępski „Li”
Zdzisław Skępski, urodzony 16 października 1919 roku, pseudonim „Li”. Walczyłem w zgrupowaniu „Kryski” jako kapral podchorąży.
- Proszę powiedzieć coś o swojej rodzinie. Kim byli rodzice? Czy miał pan rodzeństwo?
Nie miałem rodzeństwa, przynajmniej żyjącego. Jak się urodziłem, to już siostra nie żyła. To była cała moja rodzina. Ojciec też szybko zmarł - jak miałem sześć lat. Z mamą całe życie przeżyłem. Mama też oczywiście zmarła.
- Co pan robił przed wojną?
Chodziłem do szkoły, do gimnazjum.
W Warszawie, państwowe gimnazjum imienia Adama Mickiewicza.
- Proszę powiedzieć coś więcej, co pan robił, bo miał pan już dwadzieścia lat w chwili wybuchu wojny?
Próbowałem studiować, ale zaczęła się wojna. Uczelnia Wawelberga jedyna, która przez Niemców została dozwolona...
Tak, oczywiście. Pierwszego roku okupacji Niemcy nie pozwolili na tego rodzaju szkołę, dopiero w następnym roku w 1940 została uruchomiona jako szkoła zawodowa, po niemiecku
Fachschule für die Maschinenbau und Elektrotechnik . Nie udało mi się – bo trzeba było się utrzymać – po jednym roku przerwałem.
- Proszę powiedzieć, jak pan pamięta wrzesień 1939? Czy był pan wówczas w Warszawie?
Tak, oczywiście. Po 8 września, jak Umiastowski zawołał do wyjścia. Wyszedłem z Warszawy z kuzynem, ale widząc, co się dzieje i jakie są wyniki wojny, wróciliśmy do Warszawy po paru dniach. Cały czas byłem podczas oblężenia. Chciałem się zgłosić do ochotniczego batalionu, który był formowany, ale nie dla wszystkich starczyło broni. Potem, można powiedzieć, brałem udział w obronie cywilnej. Czy to była obrona cywilna? Chyba raczej tak, przeciwpożarowa, porządkowa, na terenie zamieszkania.
Na Starówce blisko Wisły, ulica Kościelna róg Rybaków.
- Odczuwało się tam bardzo wojnę, bombardowania?
Jedna bomba rąbnęła w nasz dom, na szczęście przysypała tylko już nieżyjącą dziewczynkę, która była ranna od pocisku artyleryjskiego. Cały dom się zakołysał, ale część, w której byłem i prawie wszyscy mieszkańcy, blisko klatki schodowej, ocalała. To był najgorszy dzień 25 września, kiedy było największe bombardowanie. Za dwa dni zaczęto rokowania o kapitulacji.
- Co pan robił po kapitulacji? Musiał się pan utrzymać, gdzie pan pracował?
Zajmowałem się handlem nie handlem, robiłem różne rzeczy.
- Musiał pan mieć oficjalne dokumenty.
Nie miałem.
Najpierw miałem szkolny dokument, potem Wawelberga, kenkartę, nic więcej.
- Przez całą okupację handlował pan dorywczo?
Nie pracowałem nigdzie na stałe w żadnym urzędzie czy interesie. W 1944 roku w styczniu byłem aresztowany.
Na ulicy zrobiono kocioł. Pomimo, że wyskoczyłem z tramwaju, to już się znajdowałem w kotle. Ostrzegła mnie jedna pasażerka.
Na Bonifraterskiej. Zawieziono nas do Pawiaka, przetrzymano przez całą noc. Następnego dnia załadowano nas w pociąg towarowy na Dworcu Wschodnim, to znaczy, to było w pobliżu na bocznicy przy ulicy Markowskiej, Brzeskiej. Po dłuższym postoju wyruszyliśmy, jak się okazało, do Majdanka. Przed wyruszeniem pociągu kolejarze wrzucili nam szparami nieduże łomiki, grubości dużego palca, raczej małego palca i tym sobie oderwaliśmy deski po drodze jak pociąg ruszył. Pierwsza grupa miała w wagonie otwarte drzwi czy ktoś im otworzył i zaczęli uciekać. Posypały się za nimi z pistoletu maszynowego kule. Nie wiem, jaki był wynik, bo myśmy tylko szparami mogli to obserwować, a już się ściemniało. Mróz był mniej więcej jak teraz, koło dwudziestu stopni. Pierwsze ucieczki zaczęły się za Otwockiem, jak się lasy zaczęły. Nie wiem, z jakim wynikiem, bo tego absolutnie nie można było stwierdzić. Wyskoczyłem dopiero za Puławami, jak się rozwidniało. Przedtem umówiłem się z kolegą, który akurat był z tego samego gimnazjum, że wyskoczymy razem. W pewnym momencie przed Puławami za Dęblinem wdrapał się do okienka u góry, które było oderwane, bo to wcześniej było zabite deskami i wyskoczył. Wołałem za nim, ale nie zareagował. Dopiero za dwie godziny miałem okazję, gdy pociąg nie jechał za szybko i wyskoczyłem również. Przez lasy dostałem się do Dęblina, tam miałem kuzynkę. Kilka dni się tam zatrzymałem. To był okres ogromnych łapanek. Wróciłem do domu i po jakimś czasie się zaczęło Powstanie.
- Czy był pan w konspiracji w czasie okupacji?
Tak, najpierw skończyłem szkołę podoficerską, wtedy mi już nadano stopień.
- Kiedy pan się zetknął z konspiracją?
Kuzyn był wojskowym, to już było na jesieni 1939 roku, mniej więcej listopad, grudzień.
- Kuzyn panu zaproponował przystąpienie do konspiracji?
Tak, przez niego. To jeszcze była organizacja nie akowska, tylko nazywała się Warszawska Straż Przednia. Po jakimś czasie to zostało dołączone do ZWZ, zresztą od razu to było przez wojskowych wszystko organizowane i kontrolowane.
- Co w ramach tej działalności pan robił?
Całą okupację miałem w domu nasłuch radiowy.
- Radio miał pan nielegalnie. Co jeszcze pan robił?
Przede wszystkim trzeba było utrzymać siebie i mamę.
- Mówił pan, że był pan w szkole podoficerskiej, jak wyglądały zajęcia?
Wykłady, już nie pamiętam, ile razy w tygodniu. W moim mieszkaniu też się odbywały, na tym się kończyło, raczej teoretyczne to wszystko było.
- Żadnych praktycznych ćwiczeń pan nie przechodził?
Nie.
- Czy przygotowywał się pan szczególnie do Powstania?
W pogotowiu byłem, ale żadnych przygotowań nie było.
- Jak pan pamięta ostatnie dni lipca?
Najpierw była koncentracja w sobotę, to było chyba 29 lipca. Byliśmy już na punkcie zbornym na Czerniakowie na ulicy Szarej, ale w ciągu dnia, jak już była godzina policyjna, dowiedzieliśmy się, że Powstanie się jeszcze nie rozpocznie. Rano wróciłem do domu razem z innymi i czekaliśmy na następny rozkaz stawienia się. To się stało 1 sierpnia rano w godzinach przedpołudniowych. Pierwsze nasze miejsce zgromadzenia było w kotłowni szpitala, który istniał i istnieje do tej pory na Czerniakowskiej, róg Rozbrat. Powstanie się zaczęło. Broni raczej było bardzo niewiele. Stworzono drużynę, która miała atakować sejm. Oczywiście po stratach z bronią krótką – bo nie wiem nawet, czy ktoś miał karabin – musieli się wycofać. Zostawili zabitego kolegę. To było dość niewesołe, niezbyt udane rozpoczęcie Powstania. Następnego dnia przeszliśmy na ulicę Solec przy Mącznej, niedaleko Łazienkowskiej. Tam był atak czołgów na zajętą przez nas bazę. Po ostrzelaniu, po pewnym czasie się wycofali. Było kilka dni spokojnych. Zaczęto się organizować na nowo do tego stopnia, że ci, którzy nie mieli broni mogli odejść do domów z powrotem. Koło 10 września na ulicy Okrąg mieliśmy kwaterę, najpierw zdobyliśmy tak zwaną „dziennikarkę”, przy Rozbrat była Wyższa Szkoła Dziennikarska. Było kilka różnych wypadów, ataków ze strony Niemców i naszych. Raczej było spokojnie. Zaczęło się dziać bardzo niedobrze, kilka bombardowań było, zniszczono nam całą naszą bazę żywnościową, która się mieściła w „Społem” na ulicy Wilanowskiej. Tak, że potem byliśmy odcięci od żywności, tam się mieściły magazyny „Społem”. Pod koniec sierpnia, jak już uporali się Niemcy z Wolą i Starówką, częściowo zaczęły do nas przybywać niedobitki, które przeszły kanałami do Śródmieścia, a potem do nas. Już się szykował atak na nasze pozycje dlatego, że zbliżał się do Pragi front i naciski Niemców się wzmocniły, rzucili olbrzymie siły. Mówili, że Hermann Göring, dywizja pod tą nazwą nas atakowała. Trudno mi w tej chwili nazwać wszystkie oddziały, które nas atakowały. Można powiedzieć o końcu sierpnia. Też była walka bardzo gorąca. Niestety z naszej strony niewiele mogliśmy zrobić, bo broni ciągle nie było. Najlepszą broń mieli ci, co przyszli razem z „Radosławem” ze Starówki. On objął wtedy dowództwo tym odcinkiem. Nie pomógł i „Radosław” i jego dzielni żołnierze. Na ulicy Rozbrat był front, wycofaliśmy się na ulicę Czerniakowską. Po dwóch dniach Niemcy nas znowu odepchnęli prawie już do Solca w stronę Wisły się wycofaliśmy. Myśmy byli od strony Limanowskiej, a inne oddziały były od strony Zagórnej. Potem się dopiero dowiedziałem, że „Radosław” ze swoimi żołnierzami weszli do kanału i poszli na Mokotów, a myśmy zostali. Mnie się udało. Byłem ranny na ulicy Zagórnej, tam broniliśmy się przez dwa dni. Przeszliśmy na Wilanowską i z Wilanowskiej już się szykował koniec naszego odcinka. Rezultat był taki, że 16 września kajakiem wydostali się dwaj nasi delegaci do wojska, które było na Pradze, bo ono 14 września zdobyło Pragę, weszli na Pragę i obsadzili Wisłę. Zaczęliśmy otrzymywać razem z ich desantem broń. Przywieźli karabiny, jedną armatkę, która niewiele pomogła. Był bój razem w wojskiem Berlinga. Ale Niemcy taki nacisk stosowali... Zresztą żołnierze, którzy przyszli ze wschodu z armią Berlinga byli nieobyci z walkami w mieście. Bardzo dużo ich poległo. Zresztą jest na wybrzeżu Wisły, koło dawnego klubu „Syrena”, tam gdzie się kończy tak zwany cypel Czerniakowski, tam gdzie był przed wojną port rzeczny, kamień, pomnik.
- Jak pan był uzbrojony przez całe Postanie?
Najpierw miałem bez amunicji krótki rewolwerem, kaliber sześć trzydzieści pięć, nie miałem do niego nabojów. Potem dostałem sześć nabojów, ale nie było możliwości, żeby go celowo użyć. Pierwszy karabin dopiero dostałem 14 czy 15 września, jak zbombardowali domy przy ulicy Zagórnej. Ci którzy zostali częściowo przysypani – nie wiem, co się z nimi dalej działo, czy ich odkopali, czy nie. Dostałem karabin od któregoś z nich, pocztą z pierwszego piętra przeszedł na parter, od tej pory miałem karabin.
- Jak było z wyżywieniem, co pan jadł w czasie Powstania?
Niewiele pamiętam. Z początku na ulicy Okrąg było normalne, a potem było różnie, przeważnie przypadkowe.
Wtedy było takie napięcie nerwowe, że się na ogół nie odczuwało tego, przynajmniej ja. Ostatnie moje pożywienie, to był syrop kartoflany porzucony chyba na ulicy Solec. Kobieta, która leżała na barłogu, pozwoliła mi jeść syrop. To było moje ostatnie pożywienie.
- Jak pan pamięta stosunek ludności cywilnej do powstańców, do pana? Czy to się zmieniało?
Z początku był bardzo entuzjastyczny, ale to się szybko zaczęło zmieniać, jak już wojna się rozwinęła. Oni też nie mieli żywności, nie mieli perspektyw przed sobą, widzieli, co się dzieje. Ostatnio nie mieliśmy z nimi kontaktu. Tu, gdzie byliśmy – kwatera nasza przed wycofywaniem się była na Śniegockiej przy Rozbrat – wszyscy byli pochowani po piwnicach, myśmy nawet nie mieli z nimi kontaktu, przynajmniej większość z nas.
- Wiedział pan, co się działo z matką na Starym Mieście?
Mama została w domu, nie miałem kontaktu. W pierwszych dniach, jak Starówka była względnie niezniszczona, kolega przeszedł kanałami do swojej rodziny, bo inaczej nie mógł i szczęśliwie naszą rodzinę zobaczył żywą. Wtedy zaczynał się napór Niemców na Starówkę, jeszcze wtedy nie było tak źle. Potem z ostatniego piętra na Okrąg z poddasza mogłem patrzeć jak bombardowali Starówkę, nie wiedziałem absolutnie nic, co się z moją mamą i znajomymi wszystkimi, których tam miałem, co się z nimi dzieje. Dopiero po wojnie się o wszystkim dowiedziałem. Sporo osób zginęło z naszego domu w kościele Sakramentek na Nowym Mieście, który został całkowicie zbombardowany, w piwnicach bomby wybuchały, strop się zawalił. Wszyscy zginęli, coś około czterystu osób. Poza tym dowiedziałem się dopiero wtedy, co było na Kilińskiego z „Goliatem”. Czołg samobieżny, do którego wszyscy się zbiegli, myśleli, że to jest zdobycz wojenna, on wtedy wybuchł i ludzi natrzaskał chyba z pół tysiąca.
- Czy pana oddział miał kapelana? Czy pan uczestniczył życiu religijnym?
Naszym kapelanem był ksiądz Stanek, chyba Józef Stanek, który obecnie jest uznany za błogosławionego. Jego Niemcy powiesili na rogu Wilanowskiej i obecnej Wisłostrady, a przedtem ta ulica nazywała się... Nie wiem, już nie pamiętam. To nie była ulica, tylko brzeg wiślany, to było na rogu Solca.Czy pan uczestniczył w życiu religijnym? Czy był pan na mszy?
- Czy w czasie Powstania miał pan dostęp do gazet czy do innego źródła informacji?
Były oczywiście, ale już nie pamiętam. To były raczej uspokajające wiadomości, wszelkie sukcesy, jakie Armia Krajowa odniosła w Warszawie to były tam drukowane. Ale cóż, szybko się skończyło. Potem byliśmy okrążeni całkowicie, nie było dostępu, jak się zaczęła prawdziwa walka.
- Czy oczekiwano Rosjan, że przekroczą Wisłę i przyjdą z pomocą?
14 września, jak zdobyli Pragę, to następnego dnia nasi wysłannicy z nimi nawiązali kontakt i oni wtedy zaczęli się szykować do przypłynięcia na naszą stronę. Wtedy dopiero myśmy od nich otrzymali zastrzyk broni, były zrzuty z kukuruźników, zrzucali zasobniki, które przeważnie spadały na stronę Niemców. Nawet nie pamiętam, czy myśmy zasobnik odzyskali. To było bez spadochronów, one się niszczyły. Broń – to głównie, co przywieźli berlingowcy, jak myśmy ich nazywali, do nas, na naszą stronę . Od nich otrzymywaliśmy amunicję, może ktoś i pepeszę dostał. To był pistolet maszynowy z bębnem okrągłym pod spodem.
- Do kiedy pan był na Czerniakowie?
Do 19 września.
- Jak pan się wydostał stamtąd?
Łodzią razem z rannymi.
Tak.
- W jakiej sytuacji, gdzie?
W klatce schodowej na ulicy Zagórnej od kuli ekrazytowej. To były kule rozpryskujące się, którymi Niemcy mogli niszczyć przeciwnika nie widząc go. One się rozpryskiwały. Śmiertelnych wypadków było bardzo dużo od tych kul.
Tak, w czoło, ale tak szczęśliwie, że nie przebiło kości, poza tym całkowite wyczerpanie, nie spało się od tygodnia, może najwyżej na siedząco czy jak... Mieliśmy bardzo przykry dzień 13 września, kiedy zburzono nasz bastion na rogu Górnośląskiej i Rozbrat. To było miejskie gimnazjum żeńskie. Tam było tak zbombardowane, że z naszej kompanii zginęło wtedy, z tych co tam byli, pięciu. Z naszego plutonu, można powiedzieć, było pięciu zabitych.
- Pan był ranny, jako jeden z nielicznych przedostał się na drugi brzeg Wisły?
Tak, raczej jako jeden z nielicznych. Na drugi dzień, po zatrzymaniu się na Saskiej Kępie, mogłem chodzić więc zaraz do nas politruka przysłali. Nas było kilka osób. Zaczęli nas namawiać, żeby wstępować do ich wojska, obiecywać, że będę szybkie awanse. Nie miałem przekonania do tego wojska po tym, co się działo w Wilnie i gdzie indziej z naszymi partyzantami na ziemiach, które obecnie straciliśmy: nowogródzkie, wileńskie. Zresztą z radia wiedziałem, jak to się wszystko odbywało, co oni zrobili z żołnierzami, którzy zdobywali z nimi wspólnie Wilno. Nawet zaczęli tam Powstanie, nawoływali nas przez radio, chyba „Kościuszko”, żeby każdy, kto tylko zdolny jest do noszenia broni, żeby Niemców zabijał, żeby Niemców niszczył, a potem stanęli nad Wisłą i czekali aż się wykończymy. To wszystko, cała historia stania z bronią u nogi, jak to się mówiło, za Wisłą na rozkaz Stalina. Przecież wtedy był odwołany Berling na tyły za to, że przyszedł nam z pomocą.
- Co się z panem działo? Odmówił pan wstąpienia do wojska i co dalej?
Nie odmówiłem, bo ja się prędko stamtąd oddaliłem. Pod Warszawą przebywałem jakiś czas, miałem znajomych. Przetrwałem do stycznia. Zaczęła się ofensywa. 19 stycznia już byłem w Warszawie, a 17 ona została wyzwolona.
- Co pan znalazł na miejscu swego domu, ruiny?
Absolutne. Wstyd powiedzieć – maglownik został w piwnicy, a wszystko wyszabrowane. Cały dom oczywiście zniszczony, piwnice jeszcze ocalały. Teraz to już śladu nie ma, trawa rośnie w tym miejscu. To było na skarpie.
- Czy później po wojnie był pan w jakiś sposób prześladowany?
Udało się tego uniknąć, bo się nie dekonspirowałem. Widocznie o mnie na tyle nie wiedzieli, albo nie uważali mnie za szkodliwego, za będącego czynnym opozycjonistą. Tylko tyle, że absolutnie żadnych możliwości nie miałem, żeby dojść do stanowiska czy coś takiego.
Pierwsza moja praca, jeszcze była pierwsza krótka próba nieudana – pewien czas pracowałem w byłym Związku Więźniów Politycznych. Potem się przeniosłem do ORBIS-u, z ORBIS-u do transportu prasy, stamtąd do Ministerstwa Sprawiedliwości. Na tym moja kariera urzędnicza się skończyła. Z tym, że skończyła się wcześniej niż osiągnąłem wiek emerytalny, bo w 1980 roku wybuchła „Solidarność”. W naszym ministerstwie trzy czwarte do „Solidarności” się zgłosiło, co było ewenementem w ministerstwie, na ogół to było mocno obsadzone przez partyjnych i kontrolowane dobrze przez partię.
- Jak ocenia pan dzisiaj Powstanie? Czy było potrzebne czy nie?
Biorąc po uwagę wynik, to teraz jesteśmy mądrzy, wiemy, co się stało... Ponieśliśmy olbrzymie straty. Jeżeli u nas się liczy do dwustu tysięcy czy sto osiemdziesiąt, różne są liczby, a myśmy Niemców zniszczyli kilkanaście tysięcy. Jest porównanie. Poza tym zniszczone miasto. Kto wiedział, że nie będzie żadnej pomocy, że front rosyjski nie pójdzie od razu na zachód. Nie ma mądrych, przewidywać jest trudno, szczególnie jak się ma takiego sąsiada.
Warszawa, 23 stycznia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek