Władysław Zieliński „Burgrabia”
Władysław Zieliński, urodzony 15 listopada 1928 roku. Miejsce urodzenia Warszawa.
- Proszę nam opowiedzieć, jak wyglądało pana życie przed wojną, jaka była sytuacja w rodzinie, gdzie pan mieszkał?
Mieszkaliśmy na Pradze. Mieszkaliśmy na Pradze, no, właściwie urodzić się, urodziłem się na Starówce, bo tam najpierw mieszkali rodzice. Później ze Starówki przeprowadzili się na Pragę, na ulicę Wileńską. Mieszkaliśmy na ulicy Wileńskiej. Ojciec pracował w Polskim Fiacie, tak że tak to wyglądało przed samą wojną, prawda. No i oczywiście chodziłem do Szkoły Powszechnej numer 136, Królowej Jadwigi, bodajże tak się nazywała dokładnie szkoła, i byłem po prostu dzieckiem.
- W którym miejscu znajdowała się ta szkoła?
Szkoła znajdowała się na Pradze, na Kowieńskiej tak, szkoła jest na Kowieńskiej. Zresztą budynek szkolny jest bodajże do tej pory tam, na Pradze się znajduje. Chyba w dalszym ciągu tam jest szkoła, prawdopodobnie, bo w okresie wojny nie była zburzona, tak że ostatnio nie byłem, ale do niedawna była. Jak to normalnie, ojciec, jak wspomniałem, pracował w Polskim Fiacie, mama zajmowała się domem i tak sobie życie biegło.
- Jak wyglądało to życie na Pradze przed wojną? No bo wiadomo, Praga, zawsze była dzielnicą troszkę inną od reszty.
No... dlaczego? To chyba Starówka była jeszcze bardziej, moje rodzinne miejsce, tam gdzie się urodziłem. To Starówka raczej była taka bardziej... Ale Praga była oczywiście taka... ale my żeśmy mieszkali akurat w centralnej części Pragi, na Wileńskiej 27, w takiej dużej kamienicy, i było normalnie, życie toczyło się normalnie w całym domu, tak że nie było specjalnie nic wyróżniającego się. Ojciec zarabiał, przynosił pieniądze, matka wydawała pieniądze, ja chodziłem do szkoły i tak to się wlokło aż do okresu wojny.
Jak wybuchła wojna, dopiero zaczęły się perturbacje, bo oczywiście ojciec już nie wrócił do Polskiego Fiata, bo Polski Fiat już przestał istnieć. Niemcy położyli na tym wszystkim łapę. Poza tym ojciec powiedział, że dla szkopów pracować nie będzie i nie poszedł nigdzie do roboty. Natomiast nas żywił... Ojciec był bardzo zdolnym człowiekiem, po prostu robił broszki z miedzi, patynował je (tam wszystko, [co trzeba] sobie robił, bo znał się na tych sprawach), kuł broszki i sprzedawał broszki i z tych broszek żeśmy żyli. We wszystkich sklepach było pełno naszych broszek, to znaczy ojca. I po prostu utrzymywaliśmy się w ten sposób, z jego zarobków, które na tych broszkach zarabiał. A szło to dosyć dobrze, sprzedaż tego odbywała się dosyć dobrze. No wiec jakoś, jak na tamte warunki, jakoś żeśmy żyli. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale jakoś żeśmy tam żyli z tym wszystkim.
- Czy pamięta pan wybuch wojny? Czy coś szczególnego z tego okresu utkwiło w pana pamięci?
Tak, oczywiście. Wojnę to pamiętam doskonale, dlatego że my żeśmy mieszkali naprzeciwko dworca, Dworca Wileńskiego, na Wileńskiej. I oczywiście pierwsze, co żeśmy przeżyli, to atak bombowy, bo przecież pierwsze bombardowanie Warszawy, które było, to było bombardowanie dworców kolejowych. W związku z tym mieliśmy w tym bezpośredni udział, można powiedzieć, bo to się działo przecież dokładnie tylko przez ulicę. Cóż, podczas bombardowań, jak były bombardowania w samym trzydziestym dziewiątym roku... W trzydziestym dziewiątym roku, od tego zacznijmy, jak były bombardowania, no to żeśmy się chowali. Chowaliśmy się, chowaliśmy się do piwnicy, schodziliśmy do piwnicy, w piwnicach wszyscy żyli, no bo były bez przerwy bombardowania i ostrzał artyleryjski. Zresztą przedziwna historia się zdarzyła, bo jedna z sąsiadek wystawiła w oknach Matkę Boską i akurat pocisk artyleryjski, który strzelił, to akurat w jej mieszkanie. Nie wiem,
nomen omen, dlaczego to tak było. Panie orzekły, że dlatego że była rozwódką prawdopodobnie, ale to już [wspominam] na boku jako anegdotka. W każdym bądź razie tak to upływało.
No i chodziłem oczywiście do szkoły. Wkrótce naszą szkołę zresztą zajęli Niemcy. To piękny budynek, który jest tam na tej Kowieńskiej, Kowelskiej, bo te ulice są koło siebie, duży budynek. Zajęli [go] Niemcy, nas wyrzucono z tego budynku. Wyrzucili nas z tego budynku i przenieśli nas naprzeciwko, naprzeciwko zbrojowni, to jest ta ulica... no właśnie, moja pamięć...
Tak, na Szwedzkiej, na Szwedzkiej. Świetnie, że pan zna Pragę. Tak że tam obok mieliśmy szkołę, praktycznie naprzeciwko zbrojowni była. I tam oczywiście… A jeszcze podczas wojny, jak się kończyły działania, to właśnie my żeśmy się wybrali grupą takich chłopaczków, ale to rzeczywiście chłopaczków, niewiele ponad dziesięć lat, do zbrojowni. Bo w zbrojowni w ogóle było pełno ludzi i wyciągali, wyciągano broń. Wszystko, co było, różni, w różnych celach. W każdym bądź razie my wyszliśmy ze zbrojowni z karabinami, które jeszcze nasi ostatni żołnierze, którzy tam się przechodzili, zabrali nam i chyba słusznie, bo my byśmy tak defilowali wśród Niemców z karabinami potem. No więc oczywiście później nastąpiło wkroczenie Niemców. No to już wszystko są sprawy jasne.
- Jak pan postrzegał wtedy Niemców? Jakie były pana odczucia, jak oni się zachowywali?
Wie pan, odczucia... My byliśmy wychowywani bardzo patriotycznie i w szkole... Bo nasza pani kierowniczka i jej siostra, która była moją bezpośrednią nauczycielką, były córkami generała Iruskiego. Tak że obie panie wychowywały nas w duchu bojowym i wszystkich takich wybijających się uczniów, którzy kończyli tą szkołę powszechną u nich, takich bardziej wybijających się, to kierowały do wojska, w każdym bądź razie do jakiejś szkoły, która później się nimi dalej opiekowała, do jakichś kadetów młodocianych, później innych. W każdym bądź razie panie wyłuskiwały takich zdolniejszych chłopaczków, których złapały. Tak że byliśmy nastawieni rzeczywiście patriotycznie, byliśmy wychowywani bardzo patriotycznie. Ja zresztą do pani kierowniczki za chwilę wrócę, bo to jest bardzo ważna postać w tej całej naszej opowieści. No więc cóż więcej można o tych czasach dzieciństwa powiedzieć. No było takie normalne. Byliśmy łobuziaki, to byliśmy. Tacy byliśmy, tacy byliśmy stworzeni, koniec końców byliśmy z Pragi.
- Właśnie, jak wyglądał taki powszedni dzień takiego chłopca. Jakieś były zabawy, gry?
Gry to były najprzeróżniejsze. Już nawet podczas okupacji, jak się zaczęła okupacja, to oczywiście to wszystko się jeszcze odbywało normalnie, ale niestety niektóre wypadki kończyły się tragicznie – po prostu tragicznie się kończyły. Jeden kolega się utopił. Jak to wyglądało... To też „pięknie” wyglądało – to już była okupacja, to już było przy okupacji – wszystkich topielców, których wyciągali z Wisły, to uwiązywano ich przy takiej rampie z desek. Była taka rampa i tam ich za szyjkę i uwiązywano przy rampie i rodzina przychodziła i szukała. No, niestety nam się kolega utopił, w związku z tym my byliśmy przy takim niecodziennym obrządku wyszukiwania kolegów, bo ludzie przychodzili i poznawali swoich. Wisła jest niebezpieczna, była zawsze. No więc w związku z tym pamiętam takie [wydarzenie], tak że nasze zabawy kończyły się czasem tragicznie. Zabawy były przeróżne. Takich chłopaczków to trudno jest upilnować, a jeszcze tym bardziej, co im do głowy wpadnie, a wpadały... Tak że mieliśmy, mieliśmy sporo kolegów. Zresztą jeszcze do nich za chwilę wrócimy.
- Jakieś konkretne psoty i figle pan pamięta?
Nie, wie pan, za głupie, po prostu za głupie. Mieliśmy między innymi znajomego, późniejszego magika, jak on się nazywał... Ronigami czy coś takiego... Taki był magik słynny, czarodziej, to on od małego właśnie też. Bo ja w dużej mierze wychowywałem się nie w swojej kamienicy, nie w naszej kamienicy, bo tam był bardzo ostry dozorca, który nas przepędzał i tam dla dzieciaków nie było życia. Natomiast miałem kolegów na Strzeleckiej, na Strzeleckiej, naprzeciwko fabryki Schichta, i tam był dopiero raj. Tam były dwa ogromne podwórka. Na jednym najpierw był taki drewniak, w którym głównie mieszkali Żydzi, w następnym była kamienica murowana, w której właśnie byli moi koledzy, tam mieszkali, i za tym było drugie wielkie podwórko, na którym w głębi był gołębnik, bo tam dozorca trzymał sobie gołębie. No i wszystko było świetnie, fajnie aż do... Tam mieszkali również i Żydzi, szczególnie w tym drewniaku, z przodu mieszkali Żydzi. To był jeden z głupszych pomysłów... Nie to, że Żydzi mieszkali, tylko że oni sobie ustawiali „kucki” tam podczas swoich świąt, a my byliśmy na tyle, na tyle „mili” chłopcy, że nie z jakichś religijnych przyczyn, ale jak robią to dla draki, im śmierdziela rzucić, czyli zapalony pęk klisz kinowych. No nie świadczy to o nas najładniej, prawda. Ale zabawy były różne, między nami też. Z kolegami żeśmy się bawili w kowboi i tak dalej po jakimś tam filmie, bo to jeszcze przed wojną się działo, prawda, które oglądaliśmy w Domu Żołnierza.
- Gdzie był ten Dom Żołnierza?
Dom Żołnierza jest naprzeciwko kościoła, naprzeciwko kościoła Świętego Floriana, tu, na tym rogu, był Dom Żołnierza. No i w tym Domu Żołnierza oczywiście też czasem był jakiś limit, od jakiego można było wchodzić na film. W związku z tym my nie zawsze mogliśmy wejść, ale jak wchodzili żołnierze, to my żeśmy zawsze weszli, bo oni nas przemycali, między nimi wchodziliśmy. Najbardziej ulubionym miejscem – mówię już tak o czasach, kiedy jeszcze na Pradze byliśmy mali, dziesięciolatki byliśmy, jedenastolatki – najbardziej ulubionym miejscem to było dostać się pod sam ekran. Był ekran, pod ekranem były takie schodki, bo tam czasami jak się coś tam odbywało, to jakaś orkiestra tam pewnie siadała albo coś na tych [schodkach], i przedostać się i położyć się na tych schodkach z nosami na ekran, idealnie nic nie widząc. Ale to był szał ciał. Nas tam wtedy łapali i wyrzucali nas stamtąd. A szczególnie dobrze o przemycaniu wśród żołnierzy żeśmy mówili, tak żeśmy przechodzili, bo jak był jakiś film bardziej dla dorosłych, który koniecznie trzeba było w naszym wieku obejrzeć, no to były te limity wiekowe. No więc żeśmy się przemycali. To tyle o Domu Żołnierza tak przy okazji. Tak że było bardzo... bardzo różnie się działo. Oczywiście podczas samej wojny nastąpiło poważne przetasowanie, bo Niemcy… Zaraz... Czy to było podczas wojny, czy przed wojną jeszcze było? Chyba to podczas wojny, bo tam był taki układ, że był drewniak, było jedno podwórko, z którego nas zawsze wyrzucano, i potem było następne drugie podwórko, na którym był ten gołębnik i to wszystko i ci Żydzi na tym drugim podwórku stawiali te swoje „kucki”, jak wspominałem, co niechlubnie o nas świadczyło, ale [takie były] nasze zabawy. No i cóż, o tym czarnoksiężniku naszym Ronigami to już wspominałem. Cóż tam jeszcze było takiego? Nie pamiętam kiedy, chyba podczas wojny jednak, chyba podczas wojny tam spadło – tak, podczas wojny – ten drewniak został rozbity, który był z przodu, na Strzeleckiej. Tam bomba padła czy pocisk, już nie pamiętam, co tam było. W każdym bądź razie ten cały drewniak został rozwalony. Tak że już wejście było tylko na ten jeden budynek, w którym mieszkali moi koledzy, dwóch przynajmniej z bliskich kolegów. Cóż o tym jeszcze można powiedzieć? No to chyba o tym, jak się zaczęło wkraczanie, to już chyba mówiłem, jak żeśmy tam poszli do... jak Niemcy wkraczali. Jak Niemcy wkraczali, to żeśmy tam się wybrali do zbrojowni, ale to, zdaje się, mówiłem o tym.
- Niech pan powie, jeśli chodzi o kontakty z ludnością żydowską, wiadomo, że na Pradze jej było stosunkowo dużo, to czy to były takie normalne, sąsiedzkie kontakty, czy były podzielone...
Tak. Były i normalnie sąsiedzkie i były różne. U nas, jak żeśmy mieszkali na tym piętrze, gdzie żeśmy mieszkali, [tam] mieszkali i Żydzi. Jedna rodzina żydowska była. Ta pani Abramowa to miała pięcioro dzieci, przy czym rzecz dziwna, czterech to było takie prawdziwe żydowskie dzieci, czarne, no normalne, normalka. A jeden, którego popularnie nazywano Stasio, on był omalże blondyn, zupełnie jasny. I to bardzo im się przydało w pewnym momencie, bo kiedy zabrano ich do getta, to Stasiowi się udawało czasami wydostać z getta, przedostać przez mur, jak już był za murem, to tylko jak zdjął gwiazdę, bo dzieci też nosiły gwiazdy, to go nikt nie poznał, bo był zupełnie jak polski dzieciak. Absolutnie polski dzieciak. Jakie były stosunki. Przychodził do nas, do tego domu na te nasze piętro, na którym żeśmy mieszkali, i dostawał jedzenie, coś jeszcze mu zawsze tam zapakowali i odchodził. Mimo czy niestety, obok, w jednym mieszkaniu, obok opuszczonego przez nich, właśnie przez tych Żydów, była taka „piękna Helena”, która w czasie okupacji utrzymywała bardzo bliskie, bliskie kontakty z Niemcami. Tak że pierwsza rzecz, nawet w pierwszym dniu Powstania, jeszcze na Pradze jak było, to po nią przyszli, ale ona uciekła razem z Niemcami.
- Nazwisko tej pani pan pamięta może?
Pamiętam, ale nie, nie chcę [podać]. Zresztą jej ojciec był legionistą, rzeczywiście bardzo porządna rodzina, no a ona z Niemcami. Poza tym ta pani dostała się z Niemcami do Niemiec, w Niemczech dostała się do obozu Polaków, polskiego obozu. Bardzo szybko zaprzyjaźniła się z jakimś Australijczykiem i z tego obozu wyjechała do Australii. Wyjechała do Australii i była tam zresztą bardzo cenioną działaczką polonijną.
- Czy pan pamięta nazwisko tej rodziny żydowskiej?
Tych Abramów? Abramowie, Abramowie. Czy to rzeczywiście dlatego, że Abram był ich ojcem. No nie, niestety nie pamiętam. W każdym bądź razie to było na Wileńskiej.
- Niech pan powie, jak nawiązał pan kontakt konspiracyjny, czy to był przypadek, czy wcześniej pan się tym interesował?
Nie, interesować to nas interesowało, ale nie mieliśmy kontaktu. My żeśmy tak między sobą kombinowali, co by zrobić, ale nie mieliśmy właśnie kontaktu. Zdarzył się przypadek, zupełny przypadek, bo od tego zresztą zaczynam swoje notatki, że bodajże to był kwiecień, chyba kwiecień czterdziestego trzeciego roku, tak, chyba czterdziesty trzeci. Spotkałem na ulicy kierowniczkę naszej szkoły. Już oczywiście nie byłem w tej szkole, bo już przedtem tą powszechną szkołę skończyliśmy, chodziłem już wówczas do szkoły technicznej. W każdym bądź razie spotkałem panią kierowniczkę, panią Iruską, córkę generała Iruskiego, i zaczęła się rozmowa. A już chyba na początku wspominałem, nauczycielką, moją bezpośrednią nauczycielką była pani Iruska, jej siostra. No i spotkałem tą swoją kierowniczkę. Już nie byłem w tej szkole, ale spotkałem ją. A ona mnie znała, jakoś mnie zapamiętała. „No i co ty robisz? Czy coś tego...” – i taka się zaczęła rozmowa. Ja mówię, że nic nie robię, bo nie mam żadnych kontaktów. „A chciałbyś? Chciałbyś podziałać?” – „Jak najbardziej. Jak najbardziej bym chciał”. – „A, to wiesz co. [...] To jeszcze wpadnij do mnie, to ja coś ci bliżej powiem”. No i ja później na drugi dzień poszedłem do niej, poszedłem do niej do domu i ona... Ona zresztą mieszkała naprzeciwko tej naszej szkoły. Poszedłem do niej i ona mi mówi: „Pójdziesz na Wiatraczną – bodajże tak, to chyba było na Wiatracznej – do [...] pana dyrektora Krauze, tam się zgłosisz i on oceni, czy i jak – mówi – możesz się zgłosić”. Ale to rzeczywiście było kilka dni po tym spotkaniu, bo ona tam musiała widać uzgodnić, czy tamten jest zainteresowany. W każdym bądź razie poszedłem tam razem z kolegą, bo zabrałem jednego z kolegów. Poszliśmy tam do niego i on mówi tak: „No dobrze – mówi – w porządku. My was przyjmiemy, ale musicie zorganizować sekcję. A sekcja to znaczy pięciu. Musi was być pięciu, bo – mówi – jednego my nie będziemy dopasowali gdzieś do innych. Najlepiej jak się wszyscy sami dobiorą i takie sekcje są najlepsze”. No więc powstał problem, jak tu teraz zmontować piątkę. Bo tak, nas dwóch już było, bo z tym Wojtkiem Bojanowiczem to nie było problemu. Jeden z naszych kolegów, którego mieliśmy na oku... Ale tam była rozpacz w domu, bo dokładnie w tym samym okresie, jak my żeśmy montowali tą grupę, to jego starszy brat, który był studentem u Władysława IV, przy próbie ucieczki z transportu, którym Niemcy wieźli połapanych, po łapance do jakieś obozu, wyskoczył z wagonu, ale tak nieszczęśliwie, że szkop zdążył go przestrzelić. I po prostu zabite zwłoki jakoś dostarczyli, że zwłoki zostały dostarczone do Warszawy. Nawet przyznam szczerze, że [nie wiem], jakimi sposobami oni zwłoki ściągnęli, ale w każdym bądź razie zwłoki zostały dostarczane do Warszawy i w Warszawie jest pochowany na cmentarzu Bródnowskim. Tak że tutaj z nim było trochę gorzej, bo on się bał oporu matki, prawda, i tak dalej, bo ledwo co straciła jednego syna, teraz drugi się angażuje. No więc zaczęliśmy montować tą sekcję. W końcu nam się udało zmontować całą naszą sekcję. Zmontowaliśmy ją i dostaliśmy pierwszego naszego dowódcę (tam gdzieś na tej kartce mam napisane), Rudzki on się chyba nazywał, Artek. Był naszym pierwszym dowódcą.
- Wspomniał pan wcześniej, że pan Krause był syn właściciela druciarni. Co to jest ta druciarnia? Mógłby pan nam to przybliżyć?
Niestety już jej nie ma.
Zakład, w którym produkowano tam... No nie wiem, co oni tam produkowali, w każdym bądź razie takie różne metalowe przedmioty tam były. To był spory zakładzik, spory zakładzik...
Na tej, ojej, no widzi pan... Jak ta ulica się nazywa... Wiatraczna, przy Wiatracznej, odchodzi tam w dół, teraz już nie ma, bo ją w ogóle rozwalili, pomijając, że to był w ogóle budynek zabytkowy. Bo był zabytkowy, bo to jeszcze [jeden] z pierwszych takich budyneczków, w których rodził się przemysł po tamtej stronie. Oczywiście został rozpirzony, proszę pana. No, tak się z zabytkami postępuje. A tam był właśnie nasz początek. Do niego dostałem właśnie kontakt i tam żeśmy poszli. W gabinecie, co było fajne, bo okupacja była przecież, a w gabinecie wisiał u niego portret Piłsudskiego, bardzo fajnie było. Bardzo fajny facet. No i tam on od nas zażądał, że tak, ale nas musi być pięciu. No i zaczęło się, jak zacząłem mówić, montowanie tej piątki.
Później, jak żeśmy już zmontowali tą naszą piątkę, no to już zaczęło się normalne [szkolenie]. Dostaliśmy swojego podchorążego, właśnie tego Artka, który był dowódcą, miał pseudonim „Orzeł”. Był dowódcą naszej sekcji. I zaczęły się nasze już przygotowywania, to znaczy różnego rodzaju wykłady, [między innymi] mieliśmy wykłady z minerki, najprzeróżniejsze takie rzeczy tam były... Tak że żeśmy się uczyli tego wszystkiego, ale to wszystko tak optycznie. A poza tym no to oczywiście dużo z własnej inicjatywy, to wymalować gdzieś kotwicę, to znowu jakieś napisy odpowiednie i tak dalej. To już była własna inicjatywa w pewnym sensie, bo nawet nas do tego nie posyłano. [niewyraźnie] nas nie posyłano, ale tak z własnej inicjatywy, przy okazji się robiło. Tak że żeśmy po prostu się tym wszystkim trudnili.
Poza tym mieliśmy wyjazdy w teren. Były o tyle atrakcyjne, że z nami łączniczki wyjeżdżały, bo to musiało wyglądać, że to jest taka zabawowa grupa. No i tam się uczyliśmy to czołgania, to strzelania, przemycano tam jakiś karabin czasem na to. Nie wiem, w jaki sposób, przyznam szczerze, ale bywało, że naraz był jakiś karabin, że można było, oczywiście nie strzelać, bo raczej huk by mógł kogoś [zainteresować], ale się poprzymierzać do celu. Różne takie historie. Poza tym [nauka] poruszania się w terenie, jak się poruszać, no bo przecież mieliśmy szybko opanować Warszawę i wyjść w teren, tak że [panowało przekonanie], że to przecież tylko parę dni i będziemy już w terenie, to żebyśmy wtedy wiedzieli, jak to się wszystko robi. Nikt przecież nie przypuszczał, że Powstanie będzie tak długo trwało. Tak że to były zadania tej naszej sekcji.
Później zostaliśmy w pewnym momencie poinstruowani, że w ogóle przechodzimy do batalionu. No to był taki dla nas awans, bo drugi raz później żeśmy składali przysięgę. Jedną żeśmy wtedy składali, a później z tych „Szarych Szeregów” jak żeśmy wyszli, poszliśmy niby do normalnego, normalnego wojska (tak przynajmniej to [postrzegaliśmy]) i to były „Wigry”, byliśmy w „Wigrach”. Dostaliśmy się do „Wigier” i zaczęła się nasza przygoda z „Wigrami”, już zupełnie „wigierska”.
- Gdzie panowie składali przysięgę?
My żeśmy składali przysięgę... Dobre pytanie, gdzie my żeśmy składali przysięgę. Pierwszą przysięgę, którą żeśmy składali, przed zmianą, bo dwa razy żeśmy składali, to składaliśmy u Wojtka, w mieszkaniu, po prostu w mieszkaniu.
- Konkretnie pan pamięta, gdzie to było?
Właśnie na Strzeleckiej, na Strzeleckiej.
Strzelecka... bliżej Schichta. Ile tam może być... Strzelecka 32 czy coś takiego, coś z tych numerów, bo jeden dom jest naprzeciwko fabryki Schichta, zdaje się, już jej teraz nie ma, też ją rozwalili, to też zabytek (dawno tam nie byłem), i później był jeden dom narożny i zaraz ten dom był. Nie, nie pamiętam numeru w tej chwili, nie powiem. Niestety z tą moją pamięcią jest na opak.
A drugą przysięga to już żeśmy składali w tym... Jak z „Szarych Szeregów” żeśmy przeszli do „Wigier”, czyli do AK.
- Czy pamięta pan, gdzie to było?
Gdzie my żeśmy to... To była taka willa, tylko tej willi już nie ma, bo jest rozbita. To było na Mokotowie, to było na Mokotowie. Nie, nie wiem, tej willi sobie nie przypomnę]. Zresztą ona jest rozwalona, tak że jej w ogóle nie ma. Nie, tego adresu to chyba sobie nie przypomnę. Zresztą nie radzili nam pamiętać za dużo adresów, nikt nam w głowę kartek nie dawał ani... Jechało się, najlepiej było natychmiast po tym zapomnieć. Taka była zasada, żeby za dużo nie pamiętać, bo różnie mogło się to skończyć, prawda. W każdym bądź razie tam żeśmy złożyli po raz drugi przysięgę. Już taką fajną przysięgę, bo rzeczywiście wszystko się odbywało tak, jak trzeba. Tak że złożyliśmy uroczystą przysięgę w dużym takim holu, bo willa była duża. No niestety nie przypominam sobie poza samym tym zdarzeniem [miejsca]. A, i skąd mój pseudonim „Burgrabia”. Bo właśnie przy tej przysiędze mieliśmy jednocześnie sobie podać nowe pseudonimy, nie te, które mieliśmy przedtem, w „Szarych Szeregach”, tylko nowe pseudonimy. W „Szarych Szeregach” to ja byłem „Czarny”. A tutaj jak żeśmy przyszli, no to jakoś nie wpadało i wszystkie musiały być na „B”. Każdy pseudonim musi być na „B”, dlatego że tak [ma] batalion, cały batalion – wszystkie pseudonimy muszą być na „B”. No fajnie, w razie czego później będzie łatwo rozróżnić gdzie do czego kto należy. No i tam żeśmy sobie powymyślali, jeden się nazywał „Buzdygan”, drugi tam... no różnie żeśmy się [nazywali]. A mi nie wpadało nic do głowy, a w tej sali, w której to się odbywało, była biblioteka. Zobaczyłem encyklopedię. Wziąłem encyklopedię, otworzyłem na „B” i zobaczyłem [hasło] „burgrabia”. I w ten sposób zostałem „Burgrabią”. No i wszyscy byliśmy na „B”, Aha, właśnie ten jeden, nasz Olek, który został szefem naszej sekcji, bo był najwyższy z nas... Rzeczywiście chłopisko było wielkie. My żeśmy nie byli mali chłopcy, niewiele od tamtej pory chyba urosłem, ale on był rzeczywiście wysoki, kawał draba było. No i on wybrał sobie na pseudonim „Bywalec” i on był szefem naszej sekcji. Był zresztą najwyższy, należało mu się, każdemu mógł przydzwonić. Tak że nie, ja żartuję oczywiście, ale w każdym bądź razie w ten sposób powstała nasza sekcja. No i oczywiście już później mieliśmy zbiórki, zresztą podobne do poprzednich w „Szarych Szeregach”, tylko już zupełnie gdzie indziej. A później zresztą dość szybko po tym, po tym naszym przeniesieniu, dość szybko potem wybuchło Powstanie, tak że już zaczęła się właściwie cała „impreza” powstańcza.
- Czy panowie dużo wcześniej wiedzieli o tym, że będzie Powstanie, czy dowództwo informowało was o tym, czy dopiero w ostatnim momencie?
Nie. My żeśmy się spodziewali, że będzie Powstanie, bo żeśmy się zresztą szykowali do Powstania. Poza tym już przecież było widać, co się dzieje. Zresztą Niemcy się przecież wycofywali, wycofywali masowo przed 1 sierpnia, w końcu lipca. Od połowy, gdzieś od 20 lipca to przecież szkopów całe tabuny sunęły na zachód i to gnali, między innymi i zwierzęta gnali, najprzeróżniejsze rzeczy. I szły ich... Oni w ogóle wyglądali strasznie, wyglądali strasznie, bo to rzeczywiście szła porozbijana armia. Tak że Powstanie rzeczywiście, gdyby było uzgodnione, gdyby było uzgodnione ze stroną przeciwną, a nie, prawda... to my byśmy prawdopodobnie tak jak [czeska] Praga ocaleli. Tylko że Praga, to przecież wiecie doskonale, to tylko wzywała
Rudu armádu przecież, żeby tylko Rudá armáda jak najprędzej przyszła. To tamci stanęli na uszach, prawda, i Pragę wyzwolili i zajęli natychmiast. Bo u nas było odwrotnie. My żeśmy mieli powitać wkraczającą okupacyjną armię. No to tak się stało, jak się stało. To nas zostawili. Bo my przecież, o ile ja się orientuję z książek i ze wszystkiego, w ogóle żeśmy się nie nawiązali żadnego kontaktów z „radzianami”, o ile, to tylko dające im [sugestie], że rzeczywiście zostaną przyjęci jako w wolnym kraju, w wolnej Polsce i tak dalej, i tak dalej. No oczywiście taka zabawa ze Stalinem raczej się skończyła tragicznie, niestety. Taka jest chyba ponura prawda w tym wszystkim, no, ale pomijając takie fragmenty.
W każdym bądź razie my żeśmy zostali zmobilizowani, przeszliśmy na drugą stronę i natychmiast miało być Powstanie. Tak że pierwszy adres, który żeśmy mieli, to to był... Pierwszą noc to żeśmy spędzili na tym... Ojej, znowu mnie ta ulica wyleciała...
Tak, na Dolną, na Dolną. Na Dolnej żeśmy byli, przespaliśmy tam noc, [właściwie nie tyle] przespaliśmy, raczej przesiedzieliśmy i czekaliśmy, że to się zaraz zacznie, ale okazało się, że to się jeszcze nie zaczyna. To był dwudziesty... Tak, ze trzy dni ta nasza tułaczka trwała, chyba ze trzy dni, nie pamiętam, dwudziesty trzeci albo tak gdzieś dwudziesty czwarty żeśmy zostali. Czy dwudziesty siódmy? Nie pamiętam dokładnie, którego żeśmy... W każdym bądź razie byliśmy na tej Dolnej i oczywiście nic się nie stało. Następnego dnia nastąpiło nieszczęście, bo część z chłopaków przeszła jeszcze do domów, że wskoczą jeszcze do domów i wrócą. Ja to wiedziałem, że mnie szukają, że mnie ojciec szuka po mieście, tak że nie miałem dokąd wracać, więc oczywiście zostałem, zostałem, nie przechodząc. No i tak nam się rozbiła cała nasza sekcja. Zaczynają się już perypetie. To znaczy my żeśmy wyszli dosyć... Trochę mi się to wszystko miesza niestety, momencik.
- Czyli wyszli panowie z Dolnej, grupa się trochę rozpierzchła. Gdzie panowie się udali?
Z Dolnej jak żeśmy wyszli, to w ogóle żeśmy się błąkali, po prostu żeśmy się błąkali, zostaliśmy pozostawieni sami sobie, bo na Dolną miał przyjść łącznik i dać nam wskazówki, gdzie mamy być. Więc najpierw przez cały dzień żeśmy się błąkali, tak na własną grabę żeśmy łazili po mieście. No ale oczywiście różne rzeczy się działy, a ja tylko uważałem na jedno, żebym na ojca nie trafił, bo ojciec w tym czasie mnie szukał, wiedziałem, że mnie szukał. To tylko jedna była sprawa, żeby się nie dostał... Tak że najpierw żeśmy nawet jeszcze przyjechali na Saską Kępę z tej Dolnej. Przyjechaliśmy na Saską Kępę i tam byliśmy u Olka, tego naszego drużynowego, sekcyjnego, sekcyjnego nazwijmy. Olek Dziewulski, ten, który został wybrany na naszego szefa, ten właśnie duży. Przyjechaliśmy na tą Saską Kępę, na Saskiej Kępie żeśmy tam u niego trochę pobyli i tam właściwie dostaliśmy chyba... Nie, nie tam. Gdzieś przyszedł rozkaz, że mamy się przenieść, nie pamiętam, ale nie u Olka. Nie, nie, oczywiście, bo my z Dolnej żeśmy przyjechali do niego, to już wszystko wiedzieliśmy. Umówiliśmy się w każdym bądź razie, że się spotykamy. Oczywiście nie będziemy wszyscy razem szli, żeby nie wzbudzać jakiegoś zbędnego [zainteresowania] pewnych panów w hełmach, prawda, żeby się nami nie zainteresowali. No i tak żeśmy sobie z tej Pragi przeszli przez most... Musieliśmy przejść przez most... Jak to było? Przecież na Saskiej Kępie to nie jest Dolna... A, pomyliłem, już jest w porządku. Z Dolnej jak żeśmy wyszli, to żeśmy doszli do wniosku, że jeszcze wskoczymy, bo komunikacja przecież była, że wskoczymy jeszcze na Saską Kępę. I rzeczywiście tam żeśmy wskoczyli do tego Olka, jak mówiłem, i stamtąd żeśmy wyszli i przeszliśmy... Coś kręcę. Dobrze. Najpierw z tej zbiórki [wyszliśmy], tylko to nie było w dniu 1 sierpnia. To było jeszcze [w lipcu], bo my wcześniej przecież z domu wyszliśmy, my żeśmy wyszli trzydziestego pierwszego. Trzydziestego pierwszego żeśmy wyszli z domów (teraz już jestem na właściwym tropie). Trzydziestego pierwszego mieliśmy spotkanie i na tym spotkaniu dostaliśmy… A to spotkanie odbywało się właśnie u Olka. Dostaliśmy rozkaz, że mamy się przedostać, przejść na drugą stronę, na drugą stronę i że nasz punkt zbiorczy miał być na tej Dolnej. Tam miał być punkt zbiorczy, tam mieliśmy się spotkać. No, więc przyszliśmy, wyszliśmy od Olka, jak dostaliśmy ten rozkaz, i oczywiście staraliśmy się nie iść razem, żeby się nie pogubić, prawda, ale utrzymywać jakiś kontakt wzrokowy. I dostaliśmy się... Przepraszam, ale zaczynam coś kręcić, pomieszały mnie się dwa wyjścia, bo my wyszliśmy raz i umówiliśmy się, że spotkamy się, że spotkamy się na… Podzieliliśmy się. Jak wyszliśmy to tak, ja wiedziałem, że mnie stary szuka, więc nie miałem gdzie wracać, więc mnie było wszystko jedno, byle się nie dostać. Jurek Złotkowski orzekł, że on jeszcze, [skoro] to się przeciąga wszystko, to wskoczy do domu, jeszcze się tam ze starymi [spotka], może jakąś paczkę skombinuje i wróci na ten punkt, do którego mieliśmy się udać, na Dolną. No, ja nie miałem co robić, to zostałem razem z tym swoim szefem, zostałem razem z nimi. I my żeśmy poszli na Dolną chyba, bo tam później wszyscy mieliśmy się spotkać. No nie, pokręciłem, musiałbym spojrzeć do notatki, musiałbym zajrzeć do notatki. Bo zaczynają mi się dwa przejścia zaczynają nakładać. My żeśmy się w ogóle rozbili. Jurek pojechał do rodziców, ten nasz szef „Orzeł”, bo jeszcze był „Orzeł” chyba tak, [...] Nie dam sobie rady bez notatki albo przynajmniej na mapę musiałbym spojrzeć.
- Przeskoczymy ten moment i przejdźmy do momentu, kiedy panowie się spotkali już ponownie.
Aha, jak tam wszyscy byliśmy razem.
- Tak, przeskoczmy ten kawałek.
Jak już wszyscy byliśmy razem oprócz Jurka, który do nas tam nie doszlusował. A my żeśmy dostali rozkaz stamtąd, z Dolnej, dostaliśmy rozkaz przeniesienia się właśnie na Stare Miasto, przejścia na Stare Miasto. No i zaczął się marsz, zaczął się marsz.
- To był 1 sierpnia czy jeszcze 31 lipca?
To był już 1 sierpnia chyba, tak. Czy to był 31 lipca jeszcze? Zaraz, chwileczkę. Bo jak my żeśmy szli, to już była strzelanina, czyli to był pierwszy, czyli żeśmy szli pierwszego już. Czyli 31 lipca byliśmy jeszcze po tej drugiej stronie. I 31 lipca byliśmy jeszcze razem i ja wtedy nocowałem w u swojego tego szefa, u swojego szefa, którym był…
- Jest 1 sierpnia, panowie są na Dolnej, strzały przed domem. Co było dalej?
Więc tak, jak usłyszeliśmy strzały, to żeśmy wybiegli oczywiście… Jeszcze [wcześniej] kolega Andrzej wyjrzał przez okno i mówi: „Chyba – mówi – chyba szkop leży”. No to jego ojciec krzyknął: „Uciekać!”. Bo jego ojciec taki energiczny był człowiek. „Uciekać!” No więc my żeśmy wypadli i rzeczywiście ledwo żeśmy zdążyli wybiec z budynku, a już słychać te sygnały, że żandarmeria jedzie i to na sygnale. A ich słychać było z daleka. No więc zdążyliśmy uciec stamtąd. Po drodze, jak żeśmy przebiegali, to właśnie zobaczyliśmy, skąd był ten strzał. Strzał był w Niemca, leżał żandarm, gdzieś się zaplątał widocznie jeden, bo jak nie [szedł sam], to by leżało ich dwóch albo by ich przepuścili. Skąd on się tam znalazł, ten szkop... No, jakoś się tam znalazł, w każdym bądź razie leżał zastrzelony Niemiec. Albo było ich dwóch i drugi uciekł. Nie wiem, nie wiem, jak [wyglądało] samo zajście, bo jego nie widziałem, tylko skutki tego zajścia. W każdym razie ten szkop leżał w kałuży krwi, przeleciałem koło niego i pobiegłem dalej [...]. I tam już przejeżdżał wóz z tymi sygnałami. Już nie wracałem tam... Nie, wróciliśmy, wróciliśmy, tylko że wtedy żeśmy wyszli. Po tym, jak zabito tego Niemca, my żeśmy udali się na Żurawią. Tak, udaliśmy się na Żurawią, na Żurawiej spotkaliśmy się z Wojtkiem, z Olkiem [...] i Staszkiem, a ostatniego z nas nie było, bo on jeszcze nie wrócił z Pragi. A tak jak mówiłem, na Saskiej Kępie my żeśmy się od razu udali, a on jeszcze do domu skoczył. No i z Pragi nie wrócił, został na Pradze.
Zresztą przyznam szczerze, że może został nie tyle [dlatego], że już nie mógł się wydostać, tylko że jego starzy przytrzymali. Bo ich syna, podchorążaka, Niemcy zastrzelili podczas próby ucieczki z transportu do Oświęcimia. On razem z kolegami uciekał, Rysiek, i jeden skakał na jedną stronę, drugi na drugą. On nawet razem z jakimś swoim wujkiem był. I ten wujek, jak wyskoczyli, jakoś jego nie trafili, ale też żandarm... Bo na każdym wagonie był żandarm z karabinem. Jak dwóch skakało, to strzelić mógł tylko do jednego. No i trafił Ryśka i go przestrzelił tak na wylot tutaj. Tak że później, po pewnym czasie, ale to po jakimś odleglejszym czasie, ściągnęli zwłoki i pochowali. Jest pochowany na cmentarzu Bródnowskim. [...]
Czy Jurka nie przetrzymano wtedy trochę w domu, nie wiem. W każdym bądź razie nie udało mu się wrócić na naszą zbiórkę. Tak że byliśmy już tylko sami, trochę już okrojeni. I znowu problem. Jak siedzieliśmy tam na tej Dolnej, przyszła łączniczka i dała nam rozkaz, to znaczy przyniosła, że mamy udać się na Stare Miasto. Podała nam gdzie, na Kościelną 9 właśnie, dostaliśmy ten cynk. No więc wyszliśmy. I teraz tak, czy iść grupą, czy iść pojedynczo. Doszliśmy do wniosku, że najlepiej wychodzić pojedynczo, bo jak wyjdziemy całą grupą, no to żandarmów już pełno było wszędzie. Zresztą na mieście już zaczęło się słyszeć strzały. Zresztą najlepszy był ten przykład, że rano żeśmy mieli przecież tego żandarma przestrzelonego. Bo nasi też strzelali, bo łowili broń, po prostu dobry i jeden pistolet. W każdym bądź razie sytuacja już była bardzo napięta i gdzieniegdzie już rzeczywiście było od czasu do czasu jakieś strzały słychać. No więc ja poszedłem stamtąd, przedostałem się przez Aleje, udało mi się przedostać i przedostałem się do nich na tą Żurawią.
Na tą Żurawią się tam dostałem do nich no i czekaliśmy, co będzie dalej. Oczywiście dalej to już tylko przyszedł ten rozkaz, jak się mamy dalej rozchodzić. Na Żurawiej niestety nie było już tego naszego kolegi Złotkowskiego. Poszliśmy razem, wyszliśmy i znowu żeśmy się rozbiegli. Znowu żeśmy się rozbiegli, bo grupą to było widać, że to będzie tylko samo nieszczęście. Ja poszedłem, przeszedłem przez Aleje Jerozolimskie. Nie pamiętam, w którym miejscu mnie się udało przejść, ale udało mnie się przebiec przez te Aleje na drugą stronę i później już szedłem... chyba Nowym Światem, tak, albo bocznymi ulicami, nie, chyba równoległymi, w każdym bądź razie w kierunku Starówki, tam gdzie mieliśmy się dostać. Szedłem tamtymi ulicami. Po drodze to wyglądało wszystko strasznie, zresztą ruin było jeszcze dużo, bo przecież jeszcze po trzydziestym dziewiątym roku. Takich z paczuszkami małymi dążących to już 1 sierpnia na mieście sporo było widać, ale jeszcze można było jakoś przejść. I doszliśmy, doszedłem...
Pod uniwersytet. Doszedłem do uniwersytetu i do tego szedłem z tą swoją paczuszką, w tej paczuszce miałem mapę. Tak że jakby zajrzeli do środka, to by było jasne, że dla mnie to by był koniec eskapady. W każdym bądź razie szkop mnie obmacał, [sprawdził] dowód, kenkartę. Ja wyjąłem i przy okazji wyjąłem... pierwsze, co miałem, to właściwie miałem
Schülerausweis. On się pyta, skąd ja idę, ja mówię, że ze szkoły. On patrzy, na tym rzeczywiście jest adres, bo szkoła Konopczyńskiego była tuż obok, prawda, niedaleko od uniwersytetu, w każdym bądź razie to jest kawałek. Tak że wyglądało wszystko, że rzeczywiście widać, że ze szkoły idę do domu.
Gehen weiter… I proszę was puścił mnie, po prostu mnie puścił. Podniosłem tą swoją paczkę i poszedłem. No i doszedłem do Koźlej i dalej już Krakowskiem Przedmieściem trochę bałem się iść, bo rzeczywiście zaczęło być bardzo nieprzyjemnie, bo było już bardzo pusto. Z jednej strony, na niektórych fragmentach było prawie że pusto, słychać już było jakieś strzały, z drugiej strony jeszcze ludzie jacyś chodzili. To ja myślę, pójdę po prostu tą Kozią. Pójdę Kozią będzie, raz, że skrót, poza tym lepiej chyba będzie. I rzeczywiście, skręciłem w tą Kozią, przeszedłem Kozią, wyszedłem z drugiej strony no i tam mi się udało na Miodowej przeskoczyć na drugą stronę i w końcu dotarłem na ten swój punkt zbiorczy.
Zamieszanie było nieprzeciętne. Tam już wszędzie było pełno ludzi, bo tramwaje stały, nie jechały, [stały] całym rzędem. Ludzie z tramwajów wysiadali, godzina była przecież taka [szczytowa], godziny dużego ruchu, tak że tłumy były, po prostu były tłumy, a wszystko się kłębiło. Od czasu do czasu gdzieś ktoś strzelał, szczególnie Niemcy, a jeszcze do tego te ich szczekaczki na latarniach, które były, bez przerwy [ogłaszały]: „Bandyci wzniecili, wzniecili niepokoje – i tak dalej – będą surowo ukarani”. Tak nawijał przez ten czas, aż w pewnym momencie ktoś go odciął, bo się w pewnym momencie wszystko skończyło. Chyba ktoś kabel przeciął po cichu.
No więc w każdym bądź razie stamtąd się dostałem do [punktu zbornego] i doszliśmy do Podwala, żeby przejść dalej. I naraz stało się [tak], że stanęliśmy jak wryci, nie mogliśmy iść dalej. Nie mogliśmy iść dalej, bo tam był karabin maszynowy, gdzieś z placu Zamkowego, i rąbał równiutko tak, że nas odcinał. Nie można było przeskoczyć przez Podwale w żaden sposób. Był tam jeden jakiś człowiek, który próbował, no i skończyło się to tragicznie, bo w ogóle pierwszy raz widziałem, to był początek, pierwszy raz widziałem człowieka, który biegł i z niego (on tutaj gdzieś, gdzieś tutaj z przodu dostał) tryskała krew, ale to jak do tego stolika. Biegł, aż zaczepił, najwyraźniej zaczepił o coś i upadł. W związku z tym my żeśmy stanęli z tą całą grupą, z którą na tej Koziej się połączyłem, stanęliśmy i zastanawialiśmy się, jak przeskoczyć dalej stamtąd, jak przeskoczyć na drugą stronę. Ich dowódca, dowódca tej grupki, wziął granaty (oni mieli granaty), wziął dwa granaty z sobą, trzy granaty (o ile dobrze pamiętam, to trzy granaty wziął z sobą), i mówi: „Jak usłyszycie pierwszy granat, to już – mówi – możecie skakać. Ja wyrzucę wszystkie, a wy możecie skakać”. Rzeczywiście on biegiem przeskoczył, udało mu się przelecieć. Pierwsza rzecz, że udało się przelecieć. Udało mu się przelecieć i później my staliśmy i czekamy. Rzeczywiście po pewnym czasie... Tam po drugiej stronie były gruzy, bo to wszystko były gruzowiska przecież, to były gruzy. Tymi gruzami się podczołgał, przedostał się górą w pobliże tego karabinu maszynowego i rzucił, chyba dwa granaty rzucił. Ale już po pierwszym granacie nie czekaliśmy na następne... Już po pierwszym granacie, bo zresztą żeśmy też troszeczkę podeszli, jak on podchodził i nam mówił, to my żeśmy między sobą mówili, że chyba będzie lepiej od razu wtedy skakać. Od razu skakać grupą, bo pierwszy granat o ile trafi, uda mu się w pobliże rzucić, to normalne, że oni będą patrzyli, skąd granat poleciał, a nie, co się tutaj dzieje, że będzie zamieszanie. Na tym zresztą cały plan polegał, żeby było to zamieszanie u nich. No i rzeczywiście tak się stało, dokładnie tak się stało. Jak on rzucił jeden granat, później jeszcze chyba rzucił drugi granat, o ile pamiętam, w każdym bądź razie rzucił jeszcze coś tam, i my od razu już przy pierwszym granacie polecieliśmy. Na jego nieszczęście przyplątał się do nas, jak tam byliśmy na tej Koziej, przy tym wylocie na tej ulicy, przyplątał się pijany do tej naszej grupy: „A gdzie wy idziecie?” Nasi chłopcy mówią: „Idź, pan, idź, pan. Idź, pan, stąd, tylko gdzieś się, pan, schowaj”. – „Nie... A gdzie wy idziecie”. I my żeśmy przebiegli, my żeśmy biegli szybko, a on zataczając się, wleciał. Oczywiście tamci przy karabinie maszynowym przyszli do [karabinu], roztłukli go strasznie. Nad tym się zawahałem wtedy tak, po raz pierwszy widziałem biegnącego człowieka, z którego tryskają strugi krwi. Strugi krwi po prostu leciały. Aż potknął się o coś, wywalił się i oczywiście zakończył w ten sposób. A my żeśmy się już przedostali na drugą stronę.
Oczywiście jak żeśmy się przedostali się na drugą stronę, to ja... Ja już zresztą przedtem im mówiłem, że idziemy na tą Kościelną, to idziemy dalej. Już teraz jesteśmy [tutaj], to idziemy do naszych, do moich. Bo oni mieli rozkaz, okazuje się, przedostania się na Żoliborz, a zaskoczył ich wybuch całego Powstania i wszystko, zaskoczył ich już w połowie drogi. W ogóle wszystko się wszędzie zaczęło wcześniej. Na moment oznaczonego wybuchu to przecież cała Warszawa już była w ogniu. W każdym bądź razie my żeśmy się stamtąd wydostali i ja ich doprowadziłem na te moje miejsce zbiórki, na Kościelną... Tak, na Kościelną żeśmy się dostali. Dostaliśmy się na Kościelną, ale jakoś tam się chłopcy nie dogadali między sobą, nie dogadali się. Nie wiem. Oczywiście to nie moja sprawa. Jeden tam był oficerem, drugi był oficerem, w każdym bądź razie się nie dogadali. Później, jak tam żeśmy między sobą opowiadali, gadali, to podejrzewali tego naszego, że tamten był widać starszy od niego stopniem. Jak później po pewnym czasie się dowiedziałem, to oni byli od „Chrobrego”, ale to później jeszcze do tego chyba wrócę w tej mojej opowieści.
W każdym bądź razie oni poszli, ja dostałem się na tą Kościelną. Dostałem się na tą Kościelną, ale na Kościelnej nic się nie działo. I już z Kościelnej… Bo tam było strasznie mało miejsca. To w ogóle taki mały dom był. Teraz tam jest taki większy dom, ale to były takie małe domki. Tak że przenieśliśmy się wszyscy na rogu Rynku, oczywiście Nowego Rynku, na rogu Rynku i Freta… I Freta była... jest dom, nie pamiętam jego numeru. I tam był stróż na dole, stróż miał bardzo duże mieszkanie, prawdopodobnie to nie było całe jego mieszkanie. Tam teraz jest restauracja. Jest restauracja na rogu tych dwóch ulic, tam gdzie kiedyś była jego stróżówka. I tam u tego dozorcy żeśmy się gromadnie położyli na noc, bo zbliżała się noc. Ale ktoś tam przyszedł i stwierdził, że tam jest ranny, na schodach kamiennych, i żebyśmy może się nim zajęli i tam go jakoś wyciągnęli z tego. No dobra. Żeśmy poszli tam taką małą grupą i rzeczywiście był tam człowiek postrzelony, tak że jego wyciągnięto stamtąd. Został zabrany do jakiegoś punktu opatrunkowego czy tam na miejscu go opatrzyli, już tego nie pamiętam. W każdym bądź razie żeśmy z powrotem wrócili po wyjściu po tego rannego. Wróciliśmy z powrotem na róg, do tej kamienicy, z której żeśmy wyszli. I później, nad ranem, ja tam stałem nawet na warcie. To znaczy „na warcie stałem”, [właściwie] nie miałem karabinu, ale stałem tam na warcie. Tak to wyglądało. I naraz usłyszałem, że grupa idzie. Ale to już było 2 sierpnia. Tak że 1 sierpnia się chyba w zasadzie tak zakończył, że my żeśmy w tej stróżówce byli. Wychodziliśmy tylko jeszcze po tego rannego. Tego rannego żeśmy dotaszczyli jeszcze. I na tym się chyba pierwszy dzień sierpnia skończył, tak mi się wydaje. Bo to już się zaczynało ciemno robić. I w tej stróżówce u niego żeśmy praktycznie przesiedzieli.
Nad ranem drugiego, tak, bo to już było 2 sierpnia, nad ranem tam posłali nawet mnie jeszcze z kolegą, że przed bramą, bo tam było inaczej niż jest teraz, zupełnie inaczej to wszystko wyglądało, żebyśmy stali na warcie, pilnowali nie wiadomo czego. No ale dobra. Poszliśmy na tą wartę. Bez sensu, ale dobra. I w końcu idzie jakiś oddział. To znaczy „oddział” – idzie cały taki tłum, ale już też z opaskami, ze wszystkim, wszystko w porządku, i wali. No to tam stoję i pytam się, dokąd oni idą. Idą na Wytwórnię Papierów Wartościowych. Dobra. „Chodź z nami!” – „A, ja tu na warcie”. – „E tam, warta, chodź z nami!”. No to poszedłem z nimi. Rzeczywiście doszliśmy do tej Wytwórni Papierów Wartościowych. Dostaliśmy się pod Wytwórnię Papierów Wartościowych, ale oczywiście żadnych szans. Szkopy tam byli jednak lepiej od nas przygotowani. Poza tym brama była zamknięta. Brama była zamknięta, a my byliśmy z drugiej strony. I w końcu jakiś porucznik, który był, który dowodził tą całą zbieraniną, bo to rzeczywiście raczej była zbieranina niż jakiś oddział... Niewątpliwie jakaś część tego oddziału była trzonem, ale reszta to była taka zbieraninka jak ja, [ludzie], którzy się dołączyli. No i w rezultacie on tam krzyknął, żeby granat mu dali. Rzeczywiście ktoś podał granat. I ten nasz dowódca (niestety ja znałem jego nazwisko, gdzieś znalazłem, ale później mi wypadło) rzeczywiście widać, że miał wprawę w granatach, w obsłudze granatu, bo tak sprytnie rzucił tym granatem, że ten granat rozbił się dokładnie na łańcuchu i kłódce, która była. No coś niesamowitego. Na tym, gdzie było połączone. I pękł. Łańcuch pękł. W związku z tym brama się odchyliła. Jak brama się odchyliła, to my wtedy hurmem rzuciliśmy się w tą bramę. Ale hurmem. A było nas tam rzeczywiście kilkudziesięciu z różnych, z najprzeróżniejszych oddziałów. Nie wiadomo, jaki oddział zdobywał tą Wytwórnię. Naprawdę nie wiadomo, bo to była naprawdę zbieranina. Żeśmy się rzucili do przodu, a uzbrojonych było tylko kilku. Tylko kilku uzbrojonych. Ja przecież nie miałem nic, nie miałem dokładnie nic. No i jak żeśmy tam wpadli... A, nie, troszeczkę kłamię [co do uzbrojenia], bo 1 sierpnia dostałem bagnet od jakiejś babci, której syn był jeszcze przedtem... Właśnie dostałem od niej bagnet. Tak że z bagnetem, ja przynajmniej dzielnie z bagnetem leciałem. Niektórzy w ogóle bez niczego lecieli. Wpadliśmy tam do środka, w związku z tym pierwsza rzecz, która się rzuciła w przejściu [w oczy]... Tam szkopy mieli jakąś szatnię i była kupa mundurów, była kupa takich powieszanych mundurów. No i oczywiście część rzuciła się do tych mundurów w poszukiwaniu broni. Natomiast dzielny dowódca jak to zobaczył, to zaczął wrzeszczeć, że będzie w łeb strzelał każdemu, kto będzie kradł. No, rzeczywiście, nieporozumienie towarzyskie dużej klasy. W każdym bądź razie, dobra. Wylecieliśmy dalej. No, Niemcy pierwszą halę opuścili. Dolecieliśmy do drugiej, to oni zaczęli strzelać i osadzili nas. Osadzili nas wewnątrz budynku. To znaczy my na boki żeśmy się rozprysnęli, żeśmy tam weszli, i oni się jeszcze bronili. Jeszcze przez pewien... Ale właściwie to oni się bardzo minimalnie w tym [bronili]. Nie, ja głupstwa opowiadam. Szturm był tak. Z tym kapitanem, dowódcą, który nas tam wprowadził do środka, to było dobrze, ale już dalszego oporu to tam nie było. Nie, tam Niemców nie było. Tam już Niemców nie było. Niemcy się wycofali. Jedyni, których tam nasi połapali, to byli jacyś nasi policjanci. Tak, tak. Przepraszam, ale tamten fragment nie był taki, tam nie było żadnego ostrzeliwania wewnątrz PWPW. Ona była już praktycznie pusta. Policjanci, którzy byli, to jak się okazało (później gdzieś słyszałem), to większość była zresztą w organizacji [konspiracyjnej]. W każdym bądź razie te całe PWPW zostało zdobyte dosyć szybko i sprawnie. Tak że tutaj było wszystko w porządku.
Ale później, po PWPW, przyszła kolej drugiego dnia chyba... To było następnego chyba dnia, trzeciego albo czwartego. To już chyba był 4 sierpnia. A tak, bo ja zdążyłem z tego PWPW jeszcze wrócić na tę [stróżówkę], zameldować się, że jestem. Później wyszedłem znowu z powrotem, ale to też nie to. Plączą mi się niektóre wątki. No nieważne. W każdym bądź razie po zdobyciu PWPW następne, następne [zdarzenie] (to już było chyba czwartego, tak, to było chyba czwartego) to była sprawa szkoły na Rybakach. Tak, to było czwartego, chyba rano. Znowu spotkałem tam znajomego. Znowu znajomego gdzieś pod szkołą na Rybakach spotkałem. I znowu byłem bez broni. Ale on był… No tak, on był z oddziałem, który miał karabin maszynowy. Oni byli z „Chrobrego”, tak, oni byli z „Chrobrego”. [...]
Po szturmie PWPW oczywiście nastąpiła kolejna na szkołę na Rybakach. Oczywiście nie nastąpiło to natychmiast, bo ta szkoła była dobrze obsadzona przez Niemców i to był bardzo silny obiekt. Tak że słusznie, że przygotowywano tak sprawę jak trzeba. No i w rezultacie czwartego miał nastąpić szturm. Ja znowu porzuciłem [mój oddział], bo u nas się nic nie działo, w tym naszym batalionie. Porzuciłem ich i trochę się posnułem, żeby zobaczyć, co się dzieje. I rzeczywiście nadziałem się po raz wtóry na chłopaków, o których już wspomniałem, o których również wspomniałem przy przechodzeniu tam. Taki oddziałek, zupełnie nieźle zorganizowany, tych samych, których kierowałem do tego naszego dowódcy, co wspominałem, że panowie się nie dogadali. No i znowu ich spotkałem. I tam przy okazji, w tym już liczniejszym oddziale, spotkałem podchorążaka (on chyba podchorążym był, chyba podchorąży), spotkałem znajomego jeszcze z Pragi. Okazało się, że on był w tym oddziałku. Coś mi wtedy powiedział, że chyba z daleka mnie widział, ale nie bardzo mnie poznał czy coś tam przy pierwszym zetknięciu tych oficerów. No więc dowiedziałem się od niego, że są z „Chrobrego”, oni byli z „Chrobrego”. To właśnie była ta sama grupa. No więc rzeczywiście, że mnie znał, widział, że się pętam bez żadnego przydziału, to tam do nich powiedział: „To jest znajomy chłopak”, i ja się do nich dołączyłem. Po prostu się dołączyłem. Tak że byłem już przy zajęciu tej szkoły na Rybakach. Trochę się tam oni bronili, ale jak my żeśmy przystąpili do ataku, to tam już naprawdę nikogo nie było. Oni widać doszli do wniosku, że to jest sytuacja nie do opanowania dla nich. W każdym bądź razie nie wiem, z jakich powodów, ale oni się już chyba pousuwali. Tak że my tą szkołę na Rybakach żeśmy [zajęli] przy stosunkowo niewielkim wysiłku, naprawdę niewielkim wysiłku z oczyszczenia tam z jakichś „własowców” czy coś tam. Jacyś „własowcy” chyba tam jeszcze byli czy coś takiego, [ale] to już nie był problem. Tak że została zajęta dosyć szybko.
Przy tej szkole na Rybakach, już jak poznałem tego swojego kolegę, to już postanowiłem z nimi zostać. Ten oddział zaczął mi się po prostu lepiej podobać. Lepiej się walczyło. Gdzieś działali, gdzieś... Wtedy akurat ten mój [poprzedni] oddział nie był taki ruchliwy, z tamtą grupą, i postanowiłem z nimi zostać. Ale niestety trafiła się jedna rzecz, że zdążyłem się po drodze zakochać. Była dziewczynka, dla której byłem gotów powrócić na ojczyzny łono, czyli do batalionu. No więc tam żeby ją zobaczyć, to trzeba było pójść. Ale żeby się pokazać, to już było lepiej, bo już była panterka, już było to, już wyglądało się zupełnie inaczej. No w każdym bądź razie podczas jednego… Ja z tymi chłopcami na Rybakach byłem łącznie chyba ze cztery dni. Aż w końcu postawiono mnie ultimatum, że albo ja będę z nimi do końca… A! Troszkę mieszam, przepraszam. Przedtem był bardzo istotny fragment. Kiedy już zajęliśmy szkołę na Rybkach, to szkopy doszli jakoś do przekonania, że jednak ten obiekt jest dla nich cholernie ważny, bo rzeczywiście stracili punkt, który przecinał Wisłostradę. Bo szkoła na Rybakach była… Bo tutaj po niej śladu nie ma, nawet nie ma kamienia węgielnego. Jakiś kamień węgielny powinien być, że tu była szkoła na Rybakach, która przecinała szkopom dokładnie całą Wisłostradę. W związku z tym my żeśmy w tej szkole na Rybakach mieli przygód co nie miara. Bo tak, ja byłem z tym swoim kolegą... Zapomniałem jego pseudonim, gdzieś tutaj jest w notatce. Znałem go jeszcze z Pragi, tak że łatwo mnie przyjął za amunicyjnego. Amunicyjny – to polegało na tym, że on był przy erkaemie, to był taki ręczny karabin maszynowy, ale strzelało się z tego ręcznego karabinu maszynowego z taśmy, była taśma. Było wszystko fajnie, jak była taśma i był [wszystko dopasowane]. Tylko pas, który on zdobył razem przy tym karabinie, ten pas miał niespełna sto pocisków. Był na sto pocisków. To było nieszczęście. Bo jak trzeba było gdzieś strzelać, to trzeba było coś z tym robić. W związku z tym ja dostałem za jego pośrednictwem zgodę, że ja będę tym drugim do erkaemu, mimo że jest nazywany ręczny karabin maszynowy, ale gdzie jest odpowiednia amunicja, a [jak] nie, to gdzie jest potrzebny drugi do nabijania. Jak on strzelał, to ja już z drugiej strony byłem, jak wychodziło, i wbijałem naboje. I to było moje zadanie bojowe.
I w ten sposób żeśmy utrudniali szkopom życie. Ale to w dosyć istotny sposób, dlatego że raz im się zachciało wjechać w Rybaki... Nie ma w ogóle tej ulicy teraz, w ogóle nie ma poza nazwą. Wjechali w Rybaki i mój przyjaciel władował w nich z tej szkoły całą serię, tyle ile miałem [pocisków], całą serię do środka, do otwartego wozu. Wóz zaczął się wycofywać, bo on usiłował przyjechać przez barykadę. I jak dostał ostrzał, a ostrzał musiał pójść w tą grupę, która siedziała tam dalej (tam musiała być masakra, jatki musiały być), wóz się wycofał. Wycofał się, bo wozu pancernego przód był, kabina była opancerzona, tak że nie wiem, czy on żywy się wydostał z tego, czy wydostał się ranny, nie wiem, w każdym razie udało mu się wycofać, cofnął się. I zaprzestali z tej strony marszu. Druga strona im utrudnialiśmy życie, bo strzelaliśmy na Wisłostradzie, jak przejeżdżały ich jakieś [pojazdy] (a oni Wisłostradą jeździli), to był ostrzał tam.
No, problem był jeszcze jeden, że ja, jak wspomniałem, poznałem koleżankę. I kiedyś w ciągu tych czterech dni, kiedy z nimi byłem, wpadłem na genialny pomysł, bo akurat cisza była zupełna, że wziąłem ten pas z nabojami, sobie przewiesiłem i poszedłem się jej pokazać. No, jak ma się niespełna szesnaście lat, to się ma pomysły. Furora była oczywiście odpowiednia, ale jak wróciłem, no to obawiam się, że mogło... To, co mnie naobiecywali tam, gdyby przynajmniej połowę tego wprowadzili w czyn, to już teraz byście ze mną nie rozmawiali. W każdym bądź razie odzyskaliśmy z powrotem pas, ale ja dostałem również od dowódcy po tym całym incydencie, od dowódcy tej naszej grupy, rozkaz, że muszę się zdecydować. Albo zostaję w „Wigrach”, albo zostaję z nimi. Albo, albo. A tak to nie może być i takich cudów to nie ma... Bo jeszcze wiem, że przeprosiłem za to, że zabrałem pas i że źle zrobiłem, ale muszę się na coś zdecydować. Albo tu, albo tam. No i ja się zdecydowałem, mówię: „Ja zostanę z wami”. – „Dobra, to w takim razie smaruj...” Że muszę pójść tam i powiedzieć, bo formalnie jestem tam u nich [w Batalionie „Wigry”]. No więc [dowódca z oddziału należącego do Batalionu „Chrobry I”] mówi: „Dobra, w porządku. To smaruj i za parę godzin masz być tu z powrotem”. – „Tak jest i fajnie”. No i rzeczywiście dostałem te parę godzin. Poszedłem na tę parę godzin. Jak tam poszedłem, pokazałem się, że jestem, że to, zresztą już widzieli mnie, że tam przychodzę. I tam poszedłem i zameldowałem, że ja zmieniam oddział, że przenoszę się stad do „Chrobrego”, że tam jestem uzbrojony. Trochę nakłamałem, że to ja jestem przy karabinie maszynowym. No jestem, właściwie to tak wpół tylko, bo przecież ten „Baca” prowadził ogień, a nie ja, prawda. No i w końcu machnęli na mnie łapą, żebym sobie poszedł. No to poszedłem. Wracam z powrotem, a ich nie ma. Wracam z powrotem, a ich nie ma. Jest już jakiś inny oddziałek w tym miejscu. Oni dostali, okazuje się, rozkaz przejścia do Pasażu Simonsa, [właściwie] w jakimś kierunku. Później się dowiedziałem, że do Pasażu Simonsa, tam koło ogrodu Saskiego. [...]
- Doszliśmy do momentu, kiedy pan poszedł do szkoły na Rybakach i „Chrobry I” wyszedł.
A tak. I oni odeszli i ja oczywiście wróciłem jak niepyszny z powrotem, [skoro] już ich nie było. Wróciłem jak niepyszny z powrotem do swoich „Wigier”, w których w tamtym okresie na tym odcinku niewiele się działo. Natomiast żeśmy stamtąd... O rany, zdaje się, że ja czas tracę. Po przyjściu z powrotem do „Wigier”, jak już byłem z nimi, to poszliśmy do banku. Bank... Jak on się nazywa?
Na Bielańską. Poszliśmy na Bielańską i znowu była sytuacja, że wszystko było pięknie, ładnie, tylko żeśmy mieli stosunkowo mało broni. Ja przy sobie właściwie miałem tylko bagnet, który dostałem kiedyś od tej babci, i poza tym praktycznie nic. Bo na miejscu miała być broń. Żeśmy przyszli tam, okazało się, że oddział, który tam był, wycofał się. Wycofał się, w związku z czym my żeśmy zajęli ich stanowiska.
I później się zaczęło. Zaczęła się „impreza” w banku na Bielańskiej. Bo Niemcy zaatakowali, jak wiecie, „goliatem”. Wywalili tam wielką dziurę i z drugiej strony weszli do Wytwórni Papierów Wartościowych. My żeśmy byli… Ja zaczynam o banku opowiadać, no tak, na Bielańskiej. [...] Najpierw był atak naszych, pierwszy był polski atak, bo my żeśmy zdobywali bank. My żeśmy wpadli do banku, my żeśmy zdobywali bank... Tak, ale później Niemcy rzucili się do odbijania. Bank został zajęty stosunkowo gładko. Natomiast przyszła jakaś odsiecz niemiecka, która rzeczywiście uderzyła z dużą siłą. Wywalili część w banku. Jest tam zresztą takie miejsce, w którym ten czołg wywalił. ([Właściwie] tego miejsca to już nie ma dokładnie, bo jest zupełnie inne, to jest teraz zupełnie co innego, tak że nawet optycznie jak widzę, to widzę zupełnie inną rzecz). No i czołg wjechał. W każdym bądź razie czołg rozwalił, wywalił dziurę, Niemcy się wdarli i zaczęła się walka w banku, w samym banku. Ja byłem w takim bunkierku. Taki bunkierek był, którego już nie ma. Nie ma go zupełnie, pusty plac tam jest. Byłem w takim bunkierku i dostałem naraz rozkaz, że się wycofujemy, że się wycofujemy. Ściągnięto mnie z tego bunkierka. Dobra. Wyszedłem z bunkierka i poszliśmy gdzie? Do pałacu Radziwiłła. Doszliśmy do pałacu Radziwiłła. Jak przyszliśmy do pałacu Radziwiłła, okazuje się, że tam nikogo nie w ogóle, w tym pałacu Radziwiłła. Naraz jest pusty, bo oddział gdzieś odszedł. Stoi pusty pałacyk Radziwiłła. Więc my żeśmy zajęli pałac Radziwiłła. Weszliśmy tam, rozsypaliśmy się po oknach i tam czekamy. W pewnym momencie wraca ten oddział. Wycofali się nie wiadomo, po co i na co poszli, wracają. W związku z tym my zostaliśmy zwolnieni i wracamy z powrotem do banku. Tymczasem w banku trwają już walki, ale cały ruch odbywa się podziemiami. Odbywa się podziemiami, więc my przychodzimy tymi podziemiami, to są piwnice po zburzonych kamienicach. Przechodzimy i idziemy w kierunku banku. Naraz słychać, że z drugiej strony, drugim ciągiem piwnic idą szkopy. Słychać ich tam. Oni zupełnie głośno idą. My prawdopodobnie też byliśmy [głośni], ale trochę cichsi. Naraz jest taki moment, że w takim przejściu, na który pada snop światła, bo tam wyrwa była, bo to w gruzach wszystko, ja widzę, że się zbliża szkop. Idzie szkop z karabinem wysuniętym. W związku z tym zatrzymałem tą część grupy, która jeszcze szła, bo część szła, ja byłem mniej więcej w środku. Oni stanęli, żeby było zupełnie dobrze, przycelowałem przy samym murze i on mnie nadszedł. Po prostu wszedł mi w karabin z odległości, no, powiedzmy, jak do tamtej ściany. No więc dostał. Ryknął strasznie. Musiało go to niestety boleć, bo prawdopodobnie kość mu tu ułamało. No i w końcu oni zaraz zaczęli rzucać dymne świece i przy okazji też rzucili nam jakiś granat, który na szczęście gdzieś tam się rozwalił, ale jakoś z boku, tak że nikomu z naszych nic się nie stało. No i oni poszli w jedną stronę, my żeśmy poszli w drugą stronę. Doszliśmy do banku. W związku z czym, [jako] że okazało się, że część banku jednak jest utrzymana, że my niepotrzebnie żeśmy już drugą część opuścili, starałem się dojść do bunkierka. Tam był taki bunkierek, którego też już nie ma, śladu po nim nie ma. Chciałem się dostać do tego bunkierka z powrotem. W związku z czym, że Niemcy byli już w drugiej stronie i prowadzili ostrzał, a potem takie karpy były rozrzucone, a ja chciałem dostać się do tego bunkierka, musiałem wejść między te karpy. I tak się rozglądałem, będąc przy tych karpach, czy będę mógł dobiec. I wychyliłem łeb, niepotrzebnie. I w tym momencie poczułem jakby mnie ktoś szpilką ukłuł. Tu dostałem. Tu mnie weszła kula, tu mi wyszła. Dostałem w szyję. Przestrzelono mi szyję.
W pierwszym momencie nic nie poczułem, tak jakby ktoś mnie szpileczką ukłuł. Złapałem się, ale czuję, że mi krew leci. W związku z tym udało mi się poderwać, bo tu byłem sprawny, udało mi się poderwać i rzuciłem się w krzaki. Tam na górze stał ten... I przy tej okazji upuściłem karabin. No więc dowódca, bodajże to był „Ognisty”, ale ja nie jestem pewny, bo to nie z naszego batalionu. „Wracać po karabin”. Tu mi się krew leje, ale wróciłem po ten karabin, to mi zabrał ten karabin. Później zresztą mój oddział upominał się u niego o karabin, ale się wyparli, że karabin mają. No, rąbnęli nam karabin.
W każdym bądź razie mnie sprowadzono na dół, jakiś opatrunek dali, żebym przycisnął, i puścili mnie piwnicami, żebym szedł piwnicami, to wyjdę i tam jest na skraju tych piwnic jest sanitariat, jest taki szpitalik. Rzeczywiście, szedłem, ale straciłem przytomność w pewnym momencie, musiałem stracić przytomność. Jacyś chłopcy, którzy też tamtędy biegli, złapali mnie i oni mnie do tych sanitariuszek tam prowadzili. No tam mnie opatrzyli. Opatrzyli i stamtąd się znowu wydostałem.
No i tak. Później po tym się przez pewien czas trochę kurowałem. Musiałem się kurować, bo niezbyt byłem zdolny do użytku. I rozpoczęła się następna część. Zaczęły się kanały. No, kanałami żeśmy przechodzili. Ja jeszcze z ostatnim transportem rannych wyszedłem ze Starówki. Przy kanałach oczywiście leżały już trupy, bo Niemcy strzelali. Mieli przede wszystkim kościół w swoich łapach i stamtąd najwięcej strzelali. Mieli jakieś tam już dojścia. My żeśmy się... To był ostatni transport rannych, jak my żeśmy do środka weszli. Dostaliśmy się tymi kanałami na Śródmieście. Skracam wszystko.
- Jak wyglądała droga kanałami?
Fatalnie, bo kanały są raz głębsze, raz płytsze. Raz trzeba się schylać, prawie że nosem się szoruje po tych zapachach wszystkich, a drugim razem można iść zupełnie wyprostowanym, są olbrzymie. Po drugie, tu gdzie Niemcy byli, to włazy były pootwierane i od czasu do czasu oni profilaktycznie choćby granat wrzucali do środka. A jak usłyszeli jakieś szmery, no to oczywiście wtedy w ogóle tam się rozprawiali. No, w kanałach jak w kanałach, trudno jest nie zabłądzić dla niefachowca. Bo prowadzić to wszystko miał rzeczywiście przewodnik, który znał kanały na pamięć, ale my żeśmy tego przewodnika gdzieś stracili, bo któryś koleś się przewrócił. Ja zresztą też się raz wywaliłem, później miałem cały [ślad po ranie], tutaj, ropą zarośnięte wszystko po kanale. W każdym bądź razie w tych kanałach było… To było piekło. To było coś strasznego. Oczywiście jak się wchodziło do kanału, gdzie był burzowiec, to znaczy szeroki [kanał], to się bardzo dobrze szło. Ale jak się szło w takim normalnym kanale, to prawie że nosem po tym. My byliśmy podobno jedną z ostatnich grup. Bo jak mówię, ostatnią grupą była taka z rannymi, która wychodziła. Później już ten kanał został zawalony i mieli kłopoty.
W każdym bądź razie z tych kanałów żeśmy się wydostali. Wydostaliśmy się chyba przy Wareckiej, Warecka chyba ta ulica się nazywa. Nie w tym miejscu, gdzie jest tablica na Krakowskim Przedmieściu, tylko to jest taka boczna uliczka, która wchodzi... Dom praktycznie jest ten sam, ale tablica jest nie tu, gdzie było wejście i wyjście. Było zupełnie po drugiej stronie. No ale to nieistotne. Tu jest tablica bardziej widoczna.
W każdym bądź razie po kanałach byłem do niczego, byłem zupełnie do niczego. To wszystko się poodnawiało. I po tym... Przy Starówce opowiadałem, jak mnie tam chcieli utopić? Woda... A... Byłem tam jeszcze [jako] ranny przez pewien czas. Przed wyjściem ze Starówki, bo ranny byłem, to jeszcze był taki moment, że tam jak leżałem na początku, to byłem… Zabrały mnie dziewczyny do swojego schronu. Ten schron był i jest do tej pory, teraz tam jest jakaś ciastkarnia. Na rogu Rynku i...
Freta. O, i Freta. I Freta. To tam jeszcze byłem przez pewien czas kurowany po tym postrzale. A później to już jak żeśmy wyszli, to jeszcze przez pewien okres czasu się kurowałem, musieli mnie jakoś do ładu doprowadzić, prawda, w tym wszystkim. A później to było na Śródmieściu, już na Śródmieściu, można powiedzieć, że było normalnie. Byliśmy w różnych akcjach, ale to już takie akcje.
- A miał pan opowiedzieć, jak chcieli pana utopić.
A tak. Jak leżałem w tym domu narożnym, jak dziewczyny mnie tam zaniosły i tam mnie zostawiły, i jak rąbnęły „szafy”, walnęły w budynek, to rozwaliły budynek i zaczęło się palić. Wszyscy oczywiście, którzy byli po tych piętrach, wszyscy wyszli stamtąd, a ja leżałem w tej wodzie. Leżałem, a woda się unosi. Ja leżę na tym materacu, macam rękoma, woda się podnosi coraz wyżej. Naraz w pewnym momencie jakiś dziewczęcy głos, już nie pamiętam, która to była, krzyczy: „Jest tu kto?”. No więc ja się... Tu mnie boli to wszystko, ale drę się. Krzyczeć jeszcze mogłem. „Jestem!” No to ona wpadła, szarpnęła mnie, ale mówię: „Szarp, bo ja nie wstanę. Sam nie jestem w stanie”. To mnie tak boli przy wstawaniu. Bo chodzić, wszystko, to ja mogłem, tylko nie mogłem samemu wstać. No i się wyszarpnąłem, ona mnie pociągnęła, stanąłem, no i żeśmy wyszli. I wyszliśmy stamtąd. (Teraz tam na dole, jak mówię, jest ta ciastkarnia). A z tych rur się po prostu lała woda.
Natomiast przedtem jeszcze tam taki czołg był. To znowu tam jeńców niemieckich przeprowadzili, bo to był czołg, który był wyładowany amunicją. Przyprowadzili szkopów, żeby szkopy rozkręcali czołg. I rzeczywiście to zrobili i rzeczywiście kupę dynamitu, prochu, różnych rzeczy z tego wydłubano. Tak że działy się tam różne takie historie.
No a tutaj po tych kanałach… Wydostałem się z tych kanałów i tutaj już było, można powiedzieć, takie bardziej prawdziwe wojsko, bo to już były bardziej zorganizowane bataliony, każdy miał swój rejon. Już bardziej się tak... salutowali sobie. Już w ogóle było kulturalniej niż na Starówce. No, były bombardowania, były walki, ale to już było bardziej zorganizowane, to już nie była Starówka. Poza tym oczywiście był jeszcze pewien okres, gdzie musiałem się troszeczkę podkurować. Musieli mnie podkurować, bo przecież inaczej bym w ogóle nie dał rady. Akurat tak nieszczęśliwie się zdarzyło, że cała ta kuracja była przerwana jeszcze przemarszem przez kanał i tak dalej. Tak że to wszystko się tak poukładało. No a później niestety nastąpiła kapitulacja.
- A na Śródmieściu brał pan jeszcze udział w jakichś akcjach?
Tak, owszem. Jeszcze od czasu do czasu nas tam gdzieś potrzebowali, także na Śródmieściu. Ale to już była końcówka, bo ja po prostu z sobą musiałem najpierw dojść. A później oczywiście tak. Był ten oddział nasz... gdzieś mam go zapisane... nasz „Wigierski”, bo w „Bohemie” żeśmy stacjonowali. To taka... „Bohema” się to nazywało, taki teatrzyk był. I w tym teatrzyku żeśmy byli zakwaterowani przez pewien czas. A gdzie żeśmy stamtąd chodzili? Tam, gdzie trzeba było jakieś dziury załatać, to tam nas rzucali. Byliśmy i pod Politechniką, byliśmy w różnych miejscach. To w różnych miejscach żeśmy byli. Musiałbym na kartkę rzucić okiem. O ile to pana urządza, na chwilę może pan przerwać. [...]
Zakwaterowano nas w tej „Bohemie” i z tej „Bohemy” później wyszliśmy na Królewską. Poszliśmy na Królewską, zostaliśmy przerzuceni. I tam, gdzie teraz jest... takie sterty gruzu. Teraz to jest zupełnie inaczej. Tam były sterty gruzu, bo wszystkie domy były zbombardowane. [To było] naprzeciwko Ogrodu Saskiego. No i w Ogrodzie Saskim żeśmy byli przez dłuższy okres czasu i broniliśmy... Byliśmy
vis-à-vis Ogrodu Saskiego i tam były nasze placówki. Tam żeśmy byli okopani i tam dzień i noc żeśmy siedzieli, bo bunkierki były porobione. Niemcy oczywiście dokładnie wiedzieli, gdzie te nasze bunkierki są, dlatego zawsze wieczorem, szczególnie wieczorkiem, tuż przed snem, tłukli z karabinów maszynowych po tych naszych bunkierkach, w których my żeśmy siedzieli. Tam [byliśmy] dosyć długi okres czasu, kilkanaście dni żeśmy sobie spędzili w obronie tego. Później stamtąd żeśmy wymaszerowali chyba... Byliśmy na Hożej, na Królewskiej... I właściwie tam, naprzeciwko Ogrodu Saskiego, w tych ruinach, gdzie mieliśmy te swoje bunkierki, to wszystko, byliśmy w zasadzie już do końca Powstania. Tam byliśmy do końca Powstania i stamtąd żeśmy wymaszerowali.
- Pan wspominał o wypadzie na dworzec pocztowy.
No tak, ale nie bardzo pamiętam.
- Czy mógłby pan opowiedzieć?
Nie bardzo już pamiętam, z kim żeśmy tam byli. No na pocztę dworcową żeśmy się udali. Wyszliśmy na tą pocztę z Królewskiej zresztą, jak żeśmy tak się szukali, gdzie będziemy. Doprowadzili nas na tą pocztę Dworcową. Tam na poczcie dworcowej w zasadzie to my żeśmy nie mieli dokładnie nic do roboty, tylko szkopy mieli do roboty. Bo oni w nas tłukli, a my musieliśmy właściwie tylko się chować. Bo to był budynek na zewnątrz, a oni regularnie z działek walili po nas tam. Ale byliśmy niedługo na tej poczcie dworcowej. Byliśmy niedługo na tej poczcie Dworcowej, bo tam w ogóle była sama ruina, tam już nic nie było, wszystko było porozwalane. Oni już dokumentnie to rozwalili. I stamtąd żeśmy przeszli właśnie dalej, bardziej w głąb Śródmieścia. No i później stamtąd, po wykurowaniu się i po tym wszystkim, po jeszcze takich walkach wewnątrz Śródmieścia, na obrzeżach, tam gdzie była potrzeba, to nas brali i nas podrzucali. No i później żeśmy się już wydostali ze Śródmieścia, bo nastąpiła kapitulacja. Dostaliśmy się do niewoli. No i później już byłem w niewoli.
- A jak wyglądała ta droga do niewoli?
Droga do niewoli... Żeśmy szli pieszo. Pieszo nas wyprowadzali. Zbiórka była na placu przy Nowogrodzkiej. Jak się ten plac nazywa? Tam żeśmy składali broń...
- Przy placu na Nowogrodzkiej.
Tam gdzieś jest ten plac. Na tym placu żeśmy składali broń. Tam jest kościół. No jakżeż się ten plac się nazywa, no?
Tam składaliśmy broń. Mam zaznaczone, gdzie myśmy składali broń. [...] Narutowicza, plac Narutowicza. Na placu Narutowicza żeśmy składali broń. Tam żeśmy złożyli broń i z placu Narutowicza nas wyprowadzili. Po prostu już wyprowadzili, poprowadzili nas do Ożarowa. Chyba tak, chyba do Ożarowa. Tam była taka wielka fabryka kabli. Doprowadzili nas do Ożarowa. Oczywiście po drodze ludzie nas żegnali, ale co z tego, już było po wszystkim. Rzeczywiście, no były przykre chwile. Wyjście było rzeczywiście, jak zwykle, jak się idzie... W Ożarowie nas załadowali do pociągów, towarowych, oczywiście. Tam przez pewien okres czasu to żeśmy siedzieli, kilka dni żeśmy siedzieli w tym Ożarowie. Makabra była. Makabra była, bo w wielkich halach, wielkich takich halach. Nie wiem, co to za fabryka przedtem była, nie pamiętam. W każdym bądź razie na tym betonie żeśmy spali.
I później stamtąd z Ożarowa wywieźli nas. Dojechaliśmy do Fallingbostel, w Niemczech. To był nasz pierwszy przystanek, to był Fallingbostel. [...] W samym obozie... No, żeśmy tam siedzieli w tym obozie, rzeczywiście było trochę nudno. Zresztą stamtąd nas przewieźli do Dorsten, a później do Mönchengladbach. Mönchengladbach to znaczy Monachium Gladbach, tak się nazywa u nas. U nich Mönchengladbach, ale Monachium to jest oczywiście co innego. No więc byliśmy w tym Gladbachu i z tego Gladbachu… Tam żeśmy reperowali, naprawialiśmy domy, to znaczy dachówki i takie różne rzeczy. Do pracy nas tam ciągali.
I rezultat był taki, że doszliśmy do wniosku, troszeczkę źle przeczytawszy po niemiecku, że ruszyła ofensywa aliancka. Jak ruszyła ofensywa aliancka, to doszliśmy do wniosku, że trzeba jej wyjść naprzeciw, i żeśmy z kolegą zwiali. Stosunkowo prosto nam poszła ta ucieczka, dlatego że my żeśmy się umówili z kolegami, że my stajemy we dwóch na końcu. My stajemy na końcu, bo dwójkami nas doprowadzali. Wiedzieliśmy, jak tam do budowy prowadzą, i że my będziemy ostatni. I jak Niemcy... Bo oni jak już nas doprowadzili, to sobie tam siedzieli, Niemki obsługiwały to. To oni już z Niemkami tam gadali, a my żeśmy przychodzili przez to i na drugą stronę i do roboty. I rzeczywiście tak wszystko się stało. Oni weszli, a my byliśmy w ostatniej dwójce i żeśmy poszli prosto. Poszliśmy prosto, tak że jak oni weszli i nim się zorientowali, to my żeśmy doszli do tramwaju. Wsiedliśmy do tramwaju i tramwajem żeśmy odjechali. Tramwajem – zupełnie bezczelnie – tramwajem żeśmy odjechali. Odjechaliśmy ładnych kilka przystanków. Wyjechaliśmy... To chyba się nazywało Venlo. Dojechaliśmy tam i wysiedliśmy z tramwaju, tam zresztą tramwaj kończył, i dalej trzeba było maszerować już... Nie, to nie było Venlo. To było co innego, jakiś fragment od Dorsten, ale ciągle w tych okolicach. I tam żeśmy wysiedli i żeśmy ruszyli w kierunku granicy, w kierunku granicy holenderskiej. Idąc, po drodze, żeśmy się kierowali, rzeczywiście kierunek był na Venlo. Tak nam się wydawało, że to nam się uda, bo jak wspomniałem przed tym, źle żeśmy przeczytali, że przyszła pogłoska, że ruszyła ofensywa aliancka. Ofensywa ruszyła rzeczywiście, ale w Ardenach. Absolutnie niemająca nic wspólnego z naszym regionem, który my uznaliśmy, dwóch dobrych „geografów”, że to jest akurat nasz kierunek. No więc żeśmy wylądowali. Wylądowaliśmy, akurat jak bombardowali to miasteczko, do którego żeśmy dotarli. Dalej żeśmy szli pieszo i doszliśmy do okopów. Była cała linia, długa linia przez Niemców wykopana. I okopy były takie, że to było około ośmiu czy dziesięciu metrów w dół, szerokość też była do dziesięciu metrów chyba i znowu dziesięć metrów w górę. I przez takie coś trzeba było przejść. Były oczywiście przejścia, ale przejścia były strzeżone. W związku z tym, my idąc prosto, oczywiście jak najprościej, żeśmy się ładowali, ładowaliśmy się w tym miejscu na Niemców. Rzeczywiście Niemiec był i pytał nas, gdzie my idziemy.
Nach Venlo. Właśnie pamiętam to Venlo. I mówimy, że tam jest
Kinderlager, że jest dziecięcy obóz. On popatrzył, machnął i nas puścił. I przeszliśmy tam te rowy. Udało nam się przejść te rowy, na których większość ucieczek, bo ucieczek było kilka, wylądowała. Nam się udało przejść.
Doszliśmy aż do granicy. Doszliśmy praktycznie do Renu, do granicy holenderskiej, uciekając. Udawało nam się. Dwie noce spędziliśmy w lesie. Też jakoś przeżyliśmy. Najgorsze było, że w jednym lesie nas ostrzelali alianci, którzy od czasu do czasu na stronę niemiecką walili z dział, a linia frontu była już na Renie. Walili, żeby im się nie nudziło. Przy okazji nas by rąbnęli, ale jakoś mieliśmy szczęście. No i dotarliśmy. Dotarliśmy właściwie do tej granicy holenderskiej. I tam na granicy był wycięty pas. No więc żeśmy poleżeli ładnych kilka minut i obserwowaliśmy, czy jest jakikolwiek ruch. Doszliśmy do wniosku, że nie ma nigdzie jakiegokolwiek ruchu w jedną, drugą stronę. No to przebiegniemy. A jak przeprawimy się przez Ren, to jeszcze żeśmy nie myśleli, bo myśmy w ogóle przecież nie myśleli, że znajdziemy się w tym odcinku, w którym żeśmy się znaleźli. Bo żeśmy w Ardeny mieli iść, a byliśmy zupełnie gdzie indziej. No ale tak jest. Geografom tak się zdarza, dobrym geografom. No i w rezultacie żeśmy wylądowali na patrolu niemieckim. My przekraczaliśmy granicę, a z tyłu słyszymy (a rozglądaliśmy się uważnie), a tam z krzaka jakiś wyłania się szkop.
Halt! No i zatrzymali nas. No i jak żeśmy mu powiedzieli, że maszerujemy na
Kinderlager, to on już nie uwierzył. I zabrali nas.
Był cały oddział tam niemiecki, w takim rozbitym folwarku. W tym folwarku była też jakaś para Ukraińców. Oni pracowali tam prawdopodobnie. Bo jak nas tam zamknęli w takiej piwnicy, to w pewnym momencie słyszymy, że tam ktoś chodzi na górze i odlicza kroki. Mój kolega był dużo masywniejszy niż ja, masywniejszy ode mnie. Może wzrostu tego samego, ale taki w sobie chłopak, a ja byłem jak palec. W związku z tym ja stanąłem mu na ramionach, wyjrzałem przez taką szybeczkę, która tam była, i widzę, że Niemcy tam jakieś paliki stawiają, coś tam mierzą i chodzą. I mówię: „Andrzej, chyba koniec z nami. Zdaje się, że z nami koniec, bo tam paliki ustawiają”. W tym momencie, omalże, omalże w tym momencie, powiem pokrótce, wpada do nas Ukrainka. Wpada do nas Ukrainka i mówi: „Słuchajcie, oni was zastrzelą”. Tam tłumaczy nam po ukraińsku, tak żeby można było zrozumieć. „Oni was zastrzelą. Jak macie jakieś depesze, telegramy dla swoich, to dajcie to. Ja to dostarczę”. Mówimy: „Nic nie mamy. Tylko my jesteśmy”. Poszła. Za chwilę rzeczywiście przyszli, wyprowadzili nas, ale nie pod te paliki, jak żeśmy się spodziewali, że będzie, tylko wsadzili nas do ciężarówki, w której była kupa świń. Posadzili nas razem z tymi świniami. Z tyłu, żeby oszczędzić prawdopodobnie benzynę, uczepili dekawkę i dwóch Niemców usiadło z tyłu w hełmach. To znaczy jeden prowadził, a drugi trzymał pistolet maszynowy tak, żebyśmy widzieli wyraźnie. A my żeśmy, przecież ze świniami już jeździliśmy, siedzieliśmy jeden na jednym, drugi na drugim oparciu. I tak nas dowieźli do miejscowości już innej. Zawieźli nas do to… Dorsten chyba, nie wiem już... Folwark był, ciężko powiedzieć... W każdym bądź razie schwytali nas, przywieźli nas na komenderówkę. Tam na nas nakrzyczeli, nawalili, powiedzieli, że nas odwiozą. Już troszeczkę przeskoczyłem... [To było] już na drugim odcinku, bo ci z tymi świniami to nas przewieźli do innego miasteczka. Tam już była normalna żandarmeria, już wszystko było normalne. Byliśmy już w łapach żandarmerii. I ta żandarmeria nas odwiozła z powrotem do Fallingbostel. Tak że po tych wszystkich przeprawach żeśmy wylądowali z powrotem w tym swoim [obozie]. I właściwie na tym się kończy [okres w obozie], bo później, jak żeśmy tam już się dostali, no to była ofensywa, były czołgi, rozwalili to wszystko i żeśmy się tam wydostali.
- No właśnie. Jak wyglądało wyzwolenia obozu?
Wyzwolenie obozu to wyglądało dosyć prosto, bo po prostu wjechał czołg w ten [mur], rozwalił…
- Niemcy się wcześniej wycofali czy się bronili?
Nie, nie bronili się, skąd. Czym się mieli bronić?
Z tym że tam była jeszcze jedna po drodze… Ale to już nie będę wam zawracał...
- No dobrze. To niech nam pan opowie.
My po pierwszej ucieczce to żeśmy uciekali jeszcze drugi raz. Bo jak Niemcy nas wyciągnęli, już po tym wszystkim. Jak już likwidowali, jak się zbliżała aliancka ofensywa, już naprawdę była na terenie Niemiec, już pod Fallingbostel jak podchodzili, to po prostu Niemcy zaczęli nas wycofywać. I my po drodze tego wycofywania tej całej kolumny jenieckiej... To już była ogromna kolumna jeniecka ciągnięta przez nich. Zresztą przez Ren jak żeśmy przechodzili, to jeden z uprzejmych szkopów, który zresztą strasznie wielbił marszałka Piłsudskiego, on był starszy, strasznie go uwielbiał, bo on potrafił Polaków za pysk trzymać. O, i to było całe uwielbienie z jego strony. I ta dwumetrowa „małpa” ciągle się na nas wszystkich wyżywał. Najbardziej się wyżywał. I on, jak przeprowadzili nas na drugą stronę, to zaczął rozpaczać, że oni to przeszli w porządku, ale dlaczego nas razem z tym mostem na rzece nie wysadzili w powietrze? No dobra. I później szliśmy dalej. I z kolegą żeśmy uciekli jeszcze raz. Uciekliśmy i chcieliśmy się schować w Lüneburger Heide. Tam się schować i tam doczekać nadejścia Anglików czy tam Amerykanów, nam było obojętne, którzy szli z drugiej strony za nami. Okazało się, że wszystko się zgadzało, tylko że znowu troszeczkę tych dwóch „geografów” się pomyliło. Rzeczywiście wszystko byłoby w porządku, gdyby rzeczywiście szli, to by nas zgarnęli, ale nas nie zgarnęli. Nas nie zgarnęli, my żeśmy się nie zdołali ukryć. Tak że w rezultacie wylądowaliśmy w tym swoim Fallingbostel, z którego żeśmy uciekli, bo to było w tych okolicach. Tam żeśmy wylądowali w końcu, żeśmy tak pięknie uciekali. Jedynie po drodze był ten obóz, o rany... Obok tego obozu żeśmy przeszli. Tam znowu szkopy nas nie zatrzymali. W każdym bądź razie przy tej drugiej ucieczce to żeśmy się plątali rzeczywiście po tych różnych rozdrożach, aż w końcu natrafiliśmy na patrol, pod samym już Fallingbostel, na patrol polsko-niemiecki. To znaczy z obsługi niemieckiej byli jeńcy polscy, którzy po Lüneburger Heide jeździli i właśnie takich różnych uciekinierów polskich wyłapywali i odsyłali do obozu, bo wiadomo było, że za kilka dni już będą tu Anglicy. Bo tych takich uciekinierów było prawdopodobnie sporo i oni się ukrywali właśnie po różnych takich lasach, a to byli uciekinierzy i z obozów koncentracyjnych, i z najprzeróżniejszych, i z obozów jenieckich. No i po prostu nas skierowali i kazali nam iść prosto, żebyśmy doszli. Rzeczywiście kawałek żeśmy przeszli, patrzymy, jesteśmy pod swoim obozem, z którego się praktycznie zaczęliśmy uciekać. No i tam już byli nasi. Już byli nasi oficerowie, już właściwie się czekało. Chyba dosłownie za dwa dni albo trzy były czołgi i już nas wyzwolili. I tak się to skończyło.
Warszawa, 13 września 2013 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła