Władysław Rudziński „Jastrząb”

Archiwum Historii Mówionej
  • Co pan robił przed wybuchem wojny, gdzie pan chodził do szkoły?

Byłem w różnych szkołach.

  • Gdzie pan uczęszczał do szkoły powszechnej?

Muszę powiedzieć o czasach okupacji.

  • Dobrze.

U mojej rodzinny w Kieleckim, Słupia, tam nas wyrzucili Niemcy z majątku.

  • Przed wybuchem wojny mieszkał pan w Kieleckim?

Mieszkałem przed wybuchem wojny, uczyłem się w Bielsku.

  • I tam pan chodził do szkoły?

Do szkoły chodziłem. Otóż zacznę od wsi, że nauczyciel mieszkał u nas i egzaminy zdawałem w Kętach, gdzie były szkoły. Kęty to jest takie małe miasteczko. Później, jak wybuchła wojna, to byłem w tajnym nauczaniu, tajne nauczanie było u rodziny w Słupi, w Kieleckim. I tam uciekłem od Niemców, tak że ja tam byłem dość długo, aż zdałem egzaminy w Krakowie. A następnie już po wyzwoleniu.

  • Kiedy pan trafił do Warszawy?

Do Warszawy trafiłem w czasie okupacji. Mój ojciec mi załatwił, mieszkałem tutaj i tutaj spędziłem Powstanie.

  • Pamięta pan dokładny adres, gdzie pan mieszkał?

Tak, to jest Marszałkowska.

  • Jak pan trafił do konspiracji w Warszawie?

Jeszcze jeśli chodzi o tę naukę w Słupi, to tam była niby tajna szkoła, ale jak najbardziej oficjalna. Następnie były studia w Krakowie.

  • Zdał pan tam egzamin, przyjechał pan do Warszawy, zamieszkał pan na ulicy Marszałkowskiej.

W Warszawie było tak znów, że zapisałem się do takiej szkoły należącej do… Zapomniałem, jak się nazywał właściciel tej szkoły. Byłem dwa lata w tej szkole, a była to szkoła właśnie pod nazwą handlowa, a ona nie miała nic wspólnego z handlową, tylko była cicha konspiracyjna szkoła. A później było tak, że już po wyzwoleniu…

  • Gdzie pana zastał wybuch wojny?

Wybuch wojny zastał mnie właśnie w Słupi, w Kieleckim. Pierwsze samoloty widziałem w Słupi i od tego zaczęła się wojna. Wojna była, jak to wiadomo, z Niemcami bardzo szeroka, od razu zajęła pola.

  • A wybuch Powstania, gdzie pana zastał?

Oj, to muszę opowiedzieć. Wybuch Powstania polegał tym, że na Marszałkowskiej 125 mieszkałem u pana profesora Podolskiego, no i tam sobie siedziałem, i chodziłem do tej szkoły, takiej niby prywatnej. […] Powiadam, że byłem żołnierzem, który miał zawiadamiać o Powstaniu. Ponieważ się nic nie działo, a byłem ten, który trzech oficerów zawiadamiał, to miałem wejście po południu, 2 sierpnia, chyba. Więc na placu Konstytucji doszedłem, bo to bliziutko bardzo było, i na placu Konstytucji nagle słyszę strzały, i wtedy zorientowałem się, bo te strzały się roznosiły, niemieckie. Wtedy okazało się, że już Powstanie powstało, tak poznałem Powstanie.
A później, w dalszym ciągu jestem w ramach właśnie tego oddziału i tam, jak wysiadłem z tramwaju, to poszedłem na Piękną, bo tam byli koledzy jacyś i tam przenocowałem pierwszą noc powstańczą i spędziłem noc. W międzyczasie zadzwoniłem do Andrzeja „Roli” Piekarskiego, to był zaprzyjaźniony kolega z tego oddziału, co jest, [„Stefan”]. Rano postanowiliśmy dojść przez całą Warszawę, przez Śródmieście, to wtedy to trwało, nie wiem, parę godzin, żeby do nich dojść. Dotarliśmy do Andrzeja „Roli” i zaczęło się teraz już Powstanie w pełni krasy, a [właściwie] nie w pełni krasy, dlatego że myśmy nie mieli w ogóle broni. Jak żeśmy przeszli ten kawał Śródmieścia (a wtedy już była przeprowadzona przez Aleje Jerozolimskie przejście, takie obarykadowane), to wtedy żeśmy dali radę temu, to znaczy nic innego, tylko żeśmy przyszli ostrożnie. Doszliśmy do Andrzeja „Roli”, to znaczy on nie miał funkcji zawiadomienia, to jak on miał… Doszedłem do „Roli” i tam spotkałem znów z moich kolegów parę osób, które nie dotarły na Starówkę. Tam był szefem tego odcinka Roycewicz, sławny kawalerzysta, i myśmy do niego przystali, ale zauważyliśmy, że tylko nam podają flaszki do walki. Tak nas rozdzielał z tymi flaszkami. To myśmy zrezygnowali i poszliśmy do samego komendanta, który nas przyjął. To jest ten sam Stefan Werchowski. Wobec tego doszlusowaliśmy do tego, to się nazywało kompania szturmowa „Stefan”. Mam legitymację, mogę nawet pokazać. Odtąd zaczęło się moje dalsze [walczenie] z kompanią szturmową „Stefan”, aż do końca żeśmy już z nimi byli.

  • Czy pamięta pan jakieś akcje, na które pan chodził?

Jak byłem u Roycewicza, to zapisywaliśmy. W różnych miejscach byliśmy. Przeważnie pełniliśmy funkcję wachty, to było szeroko rozmieszczone.

  • W tej kampanii szturmowej jakąś akcję może pan pamięta, w której pan brał udział?

Tą wielką akcją to jest Hala Mirowska. Hala Mirowska opiewana jest w gazetach, mam wycinki. To była taka sprawa, że ludność ze Starego Miasta miała przyjść do Śródmieścia, ale to było trudne, bo była właśnie ta Hala Mirowska. Otóż było przewidziane przez dowództwo, że Hala Mirowska będzie przejściem dla bidaków ze Starego Miasta i w ten sposób nas posłali w nocy (którego to było, już nie pamiętam) do tej właśnie Hali Mirowskiej. Tutaj była prawdziwa walka. Otóż Halę Mirowską opanowali Niemcy poprzednio i była taka historia, że myśmy tam doszli z moim oddziałem, i tak staliśmy. Nie wiadomo było, co robić, a wtedy my w trójce, to znaczy ja, Andrzej „Rola” (pokażę w gazecie) polecieliśmy. To było w ten sposób, że koło hali była droga, myśmy tą drogą polecieli na róg i granatami i takimi ładnymi sprawami żeśmy autentycznie ich wygonili. Ale wtedy zaczęliśmy kiwać do naszego komendanta, co dalej. Nie było odpowiedzi, tośmy sami wrócili do tej bramy, gdzie stali komendanci i tak dalej, parę osób takich z władzy. Bo to był bardzo ważny odcinek, w tym odcinku mieściła się możliwość przejścia bezstrzałowego przez tę Halę Mirowską do miasta Warszawy. Później, jak żeśmy ustąpili, to znów weszli Niemcy. To wtedy już posłali kogoś innego, a nasza trójka dostała na pamiątkę Krzyż Walecznych.

  • Może jeszcze jakąś akcję pan pamięta z czasów Powstania? Jakie pan miał zadanie, może na przykład przenieść gdzieś meldunek?

Z PAST-y uciekali Niemcy. Zostałem przydzielony do zaprowadzenia ich do sądu, nie tylko ja, paru nas było. To była typowa akcja, żeby załatwić się z tymi. Wtedy to było okropne, bo ludzie chcieli ich zamordować, ale myśmy nie dali, bo to był obowiązek doprowadzenia ich, tak, jak było przykazane. Oprócz tego był browar „Haberbuscha” na Marszałkowskiej 125, tam byliśmy w kilku miejscach. Nawet zapisałem te miejsca, gdzie myśmy byli i gdzie były strzały. Tak żeśmy się dobrze spisali, przyszedł dowódca nasz, pułkownik, wręczył nam te [odznaczenia].

  • Pamięta pan, jak wyglądała sprawa wyżywienia w czasie Powstania?

Z początku tośmy jedli normalnie, w podziemiach miałem kwaterę z kolegami, ale czym dalej, tym gorzej się składało z jedzeniem, z wodą też. Była studnia na podwórzu, ale też tam coś nie działało. [Wyżywienie] było bardzo kiepskie, aż do czasu, kiedy byliśmy przy „Braciach Jabłkowskich” i tam żeśmy znaleźli wino węgierskie, to było takie odrodzenie się. W tym okresie, kiedy już kiepsko było w ogóle z dochodzeniem do jedzenia, nawet już pieski ukochane dostały kulkę w łeb. Między innymi piesek Andrzeja „Roli” (to był bardzo smutny widok, [dla tego kto lubił psy]. Tak że tak mi trudno określić, cośmy jedli. Z początku kaszę, zupy i tak dalej, to normalna rzecz w wojsku, ale czym dalej, to się wykruszało. Pod koniec to myśmy sobie użyli na „Braciach Jabłkowskich”.

  • Czy miał pan kontakt z ludnością cywilną w czasie Powstania?

Musiałem, dlatego że oni w piwnicach siedzieli i ja też.

  • Jaki był stosunek ludności cywilnej do Powstańców?

Z początku wspaniały, bo zdobyliśmy troszeczkę tego terenu. Później to zaczęło się psuć. Oni [bidacy] normalnie zawsze siedzieli, nie mieli co jeść, z dziećmi. Poza tym jedna była fatalna rzecz, że te bomby niemieckie uszkadzały [budynki]. Jeden dom obok [Marszałkowskiej] 125 i drugi koło mnie, który był 130 chyba. Tak że to było bardzo przykre, bo bomba, jak wleciała, to rozwalała całe domy. Jeszcze żeśmy nawet robili wypady kilkakrotne i tak samo wartę trzymaliśmy, tam był atak na nas takich [drani] niemieckich, które wysyłały do nas bomby zapalające.
  • A te wypady, o których pan mówi, to czy pamięta pan, gdzie dokładnie były?

Mam ulice podane, do „Haberbuscha”. Na Próżnej też było, Sienna, to były nasze tereny, gdzieśmy trzymali posterunki i były walki takie naprzeciw wroga. A dla nas to była właśnie Hala Mirowska, bo to było konkretne coś, zresztą zostało wyróżnione.

  • Czy pamięta pan jeszcze jakieś sytuacje z Powstania, o których chciałby pan powiedzieć?

Z Marszałkowskiej 125 przeniósł się dowódca, ksiądz starszy, sympatyczny bardzo. Przyszli na ulicę Szpitalną, gdzie „Wedel” jest, grupka, mnie namawiali bardzo, dziękowałem, zostałem na Marszałkowskiej 125. Z rana to ci dranie puścili bombę i wszyscy zginęli, i myśmy musieli chodzić i zbierać te biedne trupki. To było bardzo przykre, a poza tym były te bomby tak samo okropne, jak powiedziałem, po obu stronach. Zawaliło się kompletnie, jeden i drugi przez niemieckie… A jeśli chodzi to o Niemców, „krowa” pozostawiła wiele biednych zabitych.

  • A czy miał pan kontakt bezpośredni z jakimś Niemcem?

Owszem, miałem. Zagarnęli Niemców, już nie wiem, w Ogrodzie Saskim chyba, i przyprowadzili ze sobą na Marszałkowską 125. Mnie wyznaczyli, że mam pilnować Niemców sam, a przeciwko mnie było paru Niemców. Znałem niemiecki, rozmawiałem z nimi tak o różnych sprawach. I takie miłe zdarzenie, bo patrzę, że na ścianie jest malunek Fałata, a to też jest Fałat ([pokazuje na obraz na ścianie]) i podpis Osiek, to było moich rodziców. Takie było przyjemne wrażenie.

  • A Niemcy co?

Niemcy byli grzeczni bardzo, prosili i tak dalej, skomleli, akurat na mnie to wypadało.

  • Jak było z uzbrojeniem?

Uzbrojenie to była tragedia do czasów, kiedy nagle się pojawiły samoloty amerykańskie. Byłem świadkiem tego, autentycznym. Nagle szalony hałas, okazało się, a myśmy nie wiedzieli, czy to jest Amerykanin, czy nie Amerykanie, to nie było u nas dokładnie sprecyzowane. Zaczęły lecieć różne dary, które w dużej mierze poleciały do Niemiec, niestety. A później były ruskie, też broń dawali, Amerykanie naturalnie broń też. To było już pod koniec właściwie, nie wiem, na co oni czekali. W każdym razie przeżyliśmy też ich bombardowania, ale to nie było […] na nas, to trzeba przyznać. Ale to smętny obraz był. Jak żeśmy zaczęli [służyć] u tego rotmistrza, to w ogóle, jak mówiłem, mieliśmy rozdawane flaszki. To później już było troszkę lepiej, bo nawet ja miałem broń, ale nie cały czas.

  • Czy pamięta pan nastroje, jakie już były pod koniec Powstania wśród żołnierzy?

Nastroje pamiętam. Wtedy część moich kolegów się buntowała, że nie pójdzie do niewoli i zostanie walczyć dalej. A jeden taki mniej sympatyczny kolega poszedł do lasu i zginął. Tak było, też uczestniczyłem w tym, z tym że ja absolutnie chciałem wychodzić. Jednak byli tacy, którzy nie wychodzili, ale chyba niedużo. Nie mam pojęcia, ilu zostało warszawiaków.

  • Jak pan pamięta samą kapitulację i zakończenie Powstania?

Bardzo smutno. Zaraz dowódca poinformował, że trzeba składać broń. Nie było żadnych walk, w każdym razie w moich okolicach to nie było żadnych. Wtedy jak już się rozluźniło, to wtedy zaraz zaczęli ludzie chodzić po pomidory, bo to było obok ogródków i tam podobno rzeczy różne rozdawali. Tak że myśmy krótko, pożegnali się ze łzami w oczach, zdecydowanie, ale ci, co chcieli, to poszli. A myśmy poszli dość figlarnie, dlatego że naprzód w wagony do Ożarowa [wyjeżdżały]…

  • Czy pan przechodził przez obóz przejściowy w Pruszkowie?

Nie. Do Ożarowa nas zaprowadzili, tam myśmy [jedną] kiepską noc spędzili pod dziurawym dachem. Rano załadowali w pociągi bydlęce i bye, bye pojechaliśmy. Naprzód nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, później żeśmy się zorientowali, że tam parę osób… Myśmy zebrali się z 1 Pułku Strzelców Konnych i myśmy umówili się w jadącym pociągu, że będziemy wyskakiwać z pociągu. Jeden kolega, który też się przystawiał do skoku, brał udział w takich akcjach już poprzednio i był takim nauczycielem naszym w wagonie, co trzeba robić. Jak już wszystko dojrzało, to myśmy zaczęli przygotowywać się do skoków. A sprawa nie była taka łatwa, bo przed wagonem i za wagonem byli Niemcy. Nie wolno nam było wychodzić, jak pociąg zwalniał, a myśmy mimo tego skoczyli. A jak to wyglądało? W wagonie, jak Niemców nie było, bo czasami byli też Niemcy, to myśmy po kolei się ustawili i jeden drugiego podnosił do okna, jak wiadomo takie, przechylał się nogami i na semafory się przenosił, a stamtąd dopiero był skok. Skok był w okresie, jak kolej szybko szła, dlatego że jak wolno to… A był taki moment, że nagle zwolnił i myśmy zasunęli to wszystko, będąc w strachu przed Niemcami. Ale później oni odeszli i taki jeden za drugim skakał. To było dość ryzykowane, ale wszyscy sobie dali radę, chociaż to nie było łatwe. Tak że tak tym skokiem żeśmy się uratowali.

  • Pamięta pan później, co było dalej? Czy wróciliście do Warszawy?

Po skoku kawał drogi musiałem przejść polami i [doszedłem] do jakiegoś dworu, który znał mój kolega, i w tym dworze żeśmy się spotkali. Przypominam sobie kartofle i tym podobne jedzenie, bardzo mili gospodarze byli. Już nie wiem, w którym mieście, ale dostałem takie zaświadczenie…

  • Głos z syna: Że możesz jechać do Krakowa.

[Tak, ale] to zaświadczenie dostałem od…

  • Głos z syna: To pozwolenie na podróżowanie?

To właśnie było takie ugodowe, wszystko jedno. Dostałem takie, jakieś ubranie, bo tak zdradzałem się, że byłem Powstańcem i pojechałem bezpośrednio do Krakowa. A w Krakowie spotkałem rodziców ze smutną wiadomością, że mój brat zginął.

  • Głos z syna: W lasach.

No i to tak było.

  • Gdzie pana zastał koniec wojny?

Koniec, to nie bardzo pamiętam tych uroczystości, bo to była jakaś… Jeszcze na wsi byłem, ale nie było jakiejś wielkiej halo.

  • Czy coś by pan chciał jeszcze dodać na koniec rozmowy?

Nie, bo już tyle nagadałem się, że chyba troszkę za dużo.



Warszawa, 6 września 2011 roku
Rozmowę prowadziła Katarzyna Pruszyńska
Władysław Rudziński Pseudonim: „Jastrząb” Stopień: kapral Formacja: I Batalion Szturmowy „Rum”, 1. kompania szturmowa „Stefan” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter