Westyna Gójska „Vera”
Nazywam się Westyna Gójska, z domu Witowska.
- Proszę opowiedzieć coś o pani rodzinie.
[Urodziłam się w Kałuszynie w okolicach Mińska Mazowieckiego. W 1936 roku moi rodzice wraz z moją siostrą Janką przeprowadzili się do Warszawy, gdzie prowadzili sklep spożywczy przy ulicy Grójeckiej 46, aż do Powstania Warszawskiego]. […]
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
[Sześć klas szkoły powszechnej ukończyłam w Kałuszynie a potem] chodziłam do Państwowego Gimnazjum imienia Słowackiego na Wawelską. Maturę zrobiłam na tajnych kompletach w 1944 roku.
- Ktoś z rodziny walczył w 1939 roku, tata na przykład?
Tata nie, tata walczył podczas I wojny światowej w Legionach Piłsudskiego. Wiem, że opowiadał, że strasznie długo, chyba trzynaście lat, służył w wojsku.
- Jak pani zapamiętała wybuch wojny?
Pamiętam doskonale, jak Niemcy przylecieli jeszcze przed 1 września, już bombardowali Warszawę. Wtedy wyjechałam do rodziny poza Warszawę, tylko rodzice zostali [w Warszawie].
- Pamięta pani pierwszy kontakt z wojskami niemieckimi?
Pamiętam. Całą okupację przecież chodziłam [do Gimnazjum Słowackiego na Ochocie]. Byłam świadkiem egzekucji na rogu Grójeckiej i Wawelskiej [...]. Mieszkałam na rogu Grójeckiej i Kaliskiej, [z okna mojego domu] widziałam to wszystko [na własne oczy]. Tak że [przebywałam w okupowanej Warszawie, w ciągłym strachu, gdyż codziennie Niemcy urządzali łapanki na młodych ludzi].
- Jak do tego doszło, że nawiązała pani kontakt z Podziemiem?
Przez kolegów. Jeden [z nich] Leszek Podraza, który zginął w obozie, mieszkał na Grójeckiej 44, i Wojtek Olszewski, Grójecka 42. [Ich nazwiska figurują na Murze Pamięci w Muzeum Powstania Warszawskiego]. Poza tym koleżanki, które mieszkały na Okęciu też należały do Armii Krajowej. Ich ojcowie byli pilotami, byli w Anglii. [...]. [Koleżanka] Janka Walczakówna potem dużo mi pomogła po Powstaniu, nocowałam u niej. Jedni drugim pomagali w ten sposób.
- Gdzie pani chodziła na komplety?
Częściowo odbywały się u mnie w domu, albo [...] u nauczycieli. Pamiętam, że łacina była u pani Moraczewskiej ze [sławnej] rodziny Moraczewskich, którą potem zaaresztowali. Potem [aresztowali także] panią Bujalską, ona wykładała historię. Ciągle [byliśmy] w strachu.
- Jak przebiegały takie komplety?
Pięć osób przychodziło, sześć osób, [oraz] nauczycielka. Mieliśmy godzinę czy dwie, w zależności [od sytuacji].
- Prócz kompletów miała pani jeszcze jakieś inne funkcje od 1942 roku?
Nie, [dopiero] od 1943 [zostałam członkiem AK]. Nie pamiętam dokładnie miesiąca. Byłam szkolona na ulicy Opaczewskiej, szkolenia się odbywały [u moich koleżanek – sióstr Czerwińskich].
Broń nam pokazywali, jak się z nią obchodzić. Zresztą potem nikt nie miał broni, nie używał. Wiem, że kazali meldunki nosić. Przez Pole Mokotowskie ciągle chodziłam na Mokotów. Kierownikiem moim była dziewczyna starsza ode mnie, pseudonim miała „Grażyna”. Nie wiem, co się z nią stało. To ona wydawała polecenia. Ciągle coś nosiłam w okolice Rakowieckiej.
- Pamięta pani jakiś epizod podczas noszenia tych meldunków, który szczególnie pani utkwił w pamięci?
Jakoś miałam tyle szczęście, że mnie Niemcy [nie złapali].
- Czy zbliżając się do sierpnia 1944 roku, odczuwała pani, że Powstanie niedługo wybuchnie?
Tak. Miałam kolegów, spotykaliśmy się w piwnicy, jak były naloty. Każdy zdawał sprawozdanie [ze swojej działalności konspiracyjnej]. Wiem, że koledzy narzekali, że muszą rozbrajać Węgrów, szkoda im było rozbrajać. Zawsze była wymiana [informacji], co się zdarzyło podczas dnia.
- Gdzie panią zaskoczył wybuch Powstania?
[...]. Byłam na punkcie zbiorczym u państwa Karwackich, mieszkali na pierwszym piętrze [przy ulicy Grójeckiej 42]. Tam zostawiłam swoje dokumenty. Monopol Tytoniowy, gdzie zostałam skierowana] później, był na ulicy Kaliskiej. [Walki o Monopol trwały dziesięć , jedenaście dni]
vis-à-vis Potem dowódca Janusz Pobóg nakazał wszystko podpalić, żeby się nie dostało w ręce „ukraińców”. Mój dom [położony na rogu Kaliskiej i Grójeckiej płonął na moich oczach. Spalili go „ukraińcy”.
- Jak wyglądało Powstanie na Ochocie, jak przebiegało? Pamięta pani?
Pamiętam, strasznie było. W pierwszych godzinach chłopcy młodzi ginęli, ściągali ich do piwnicy [z ulicy], sanitariuszki kręciły się koło nich, ale część umierała od razu. Tragicznie to wszystko wyglądało.
- Gdzie pani była podczas Powstania?
Mnie ciągle wysyłali. Pamiętam, że mnie wysyłali [z meldunkiem], ale potem mnie wycofali, bo było niebezpiecznie. Inaczej domy wyglądały pod 40 czy pod 38. Kazał mi dowódca pójść przez plac, ale potem mnie wycofali, bo cały czas, bez przerwy strzelali z domu akademickiego, [gdzie była siedziba Niemców]. Od pierwszej chwili było niebezpiecznie. Chłopcy nie mieli broni, ale byli skoszarowani. Mój kolega… Powstanie wybuchło we wtorek, a byliśmy poza Warszawą w niedzielę. Jak wróciliśmy z jego mamą, to pamiętam, że już chłopcy stali, czekali na niego. Przypominam sobie taki moment, jak matka tego kolegi otworzyła drzwi, a oni broń położyli na fortepianie, fortepian błyszczący, broń się odbijała od fortepianu. Wtedy już nie nocował w domu, już był zabrany, poszedł, już było zgrupowanie. Zginął na terenie „Haberbuscha”.
- Czy pamięta pani wejście „ukraińców”?
Moją rodzinę, mamę, siostrę na drugi dzień Powstania wszystkich zabrali na Zieleniak. Moja mama poszła dalej do bramy, lepszy schron był, a [tych], co byli w piwnicach, gdzie mieszkałam, wszystkich wyciągnęli na ulicę Glogera, wszystkich rozstrzelali, nawet kobietę w ciąży. Jedno dziecko nie było zabite od razu. Jedna z kobiet ocalała, nie mieli sumienia powtórnie jej zabić. Potem opowiadała i [„ukraińcy”] pytali się, czy to jej dziecko, ale to nie było jej dziecko. Wzięli [je], dobili. To była dzicz okropna. Potem na Joteyki spotkałam swojego ojca. Ojciec miał kawałek boczku, nie wiem skąd, nóż, żeby sobie ukroić. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nas wywiozą. „Ukrainiec” chciał ojca tym nożem zabić, a potem gwałcili młode dziewczyny. Cały czas jakieś babcie stare na mnie leżały na Zieleniaku. Była makabryczna droga z Zieleniaka na Dworzec Zachodni. Ładowali nas do wagonów.
Trafiłam do Pruszkowa, [skąd] nie mogłam uciec. To było gdzieś koło 11, 12 sierpnia. Nie [Potem zapakowano mnie do pociągu wywożącego ludzi do obozów]. Wywozili wszystkich, była segregacja ludzi, młodych do obozu, starych gdzieś na teren Guberni. […]. [Mój pociąg zatrzymał się na stacji] w Skierniewicach, zobaczyłam chłopaków z opaskami [RGO], mówię: „Słuchajcie, ratujcie mnie, jestem z Powstania Warszawskiego”. [Jeden z nich] podskoczył po opaskę Czerwonego Krzyża, dał mi, założył. Niemcy zorientowali, że dużo osób ucieka, już były zamknięte wagony. Nie wiedziałam, jak mam wyjść z dworca. Jakiś ksiądz szedł, wzięłam go pod rękę. Była okropna rzecz, bo nie wiedziałam, gdzie mam pójść. [...] Przypomniałam sobie, że siostra mojej kuzynki [o nieznanym mi nazwisku] ma knajpę [w Skierniewicach]. [...]. Ci chłopcy [ją] odszukali, tam poszłam. Ale każdy się bał trzymać nas z Warszawy, bez dokumentów. […] Zdecydowałam się pojechać dalej do Grodziska Mazowieckiego, gdzie przebywała moja dalsza rodzina na letnisku]. Wiedziałam, że moja rodzina ma rodzinę w Grodzisku Mazowieckim.[...]. [Papiery wyrobiłam w dowództwie AK w Komorowie]. Dostałam zaświadczenie, że mieszkam w Grodzisku. Później, zupełnie przypadkowo, na targu w Grodzisku spotkałam dowódcę Janusza Poboga, który był dowódcą w Monopolu Tytoniowym. Dali mi trochę pieniędzy. Człowiek uciekał, jak stał dosłownie. Kupiłam sobie pończochy. To już był wrzesień, było zimno. […].
- Co się działo dalej? Pamięta pani wejście Rosjan?
[Wejście Rosjan przeżyłam w Końskich wraz z ojcem, gdzie brat cioteczny mojego ojca był prałatem]. Tam byłam, a ojciec był wywieziony w okolice Łowicza. Były rozlepiane na przystankach listy, kartki, że ten i ten szuka rodziny. Taką kartkę zerwał mój kuzyn - wiedziałam, że ojciec mnie szuka. Jakoś nawiązałam z nim kontakt. Ojciec miał brata ciotecznego, który był prałatem w Końskich. Dostałam się na plebanię − jak do Pana Boga za piec. Na plebanii mieszkał Niemiec – kulturalny, jakiś wysoki urzędnik, tak że tam nie przychodzili, nie łapali. Ale zanim jeszcze wyjechałam, jak mieszkałam w Grodzisku przez te dni, to musiałam cały czas się ukrywać, bo bez przerwy chodzili, łapali, łapanki były. Całe dnie się spędzało na polu, w lesie, dopiero przychodziło się na wieczór do domu, nocowało się na strychu, szczury latały, myszy. Była okropna rzecz, człowiek nie miał ani majtek, ani nic. Jeszcze jak była pogoda, to prałam nad jakimś stawem, suszyłam. Coś okropnego.
Rosjanie weszli chyba w styczniu, po Bożym Narodzeniu do Końskich. Pierwsza linia to byli kompletnie pijani [żołnierze], gwałcili [kobiety]. Coś okropnego, co to się [wtedy] nie działo! Kradli zegarki, jednej koleżance ukradli zegarek, poskarżyliśmy się dowódcy, to ten zdjął swój, dał jej. Ale trzeba było się strasznie [ukrywać]. Cały czas w strachu, to co za życie było? Mój ojciec znał dobrze rosyjski, bo służył w armii carskiej – wszyscy, co byli pod zaborem rosyjskim, znali rosyjski – dogadał się z nimi. Ci pijani poszli, następni przychodzili bardziej trzeźwi. Znał bardzo dobrze rosyjski, pisał odezwę, tłumaczem był. Pierwszą odezwę do mieszkańców pisała moja kuzynka na maszynie, a ojciec był jako tłumacz.
- Jakie były pani losy po wojnie?
Po wojnie ojciec wcześniej wrócił do Warszawy towarowymi pociągami, ja później wróciłam. Zimno było, coś okropnego. Zaczęła się tragedia, bo ani mieszkania, ani ubrania. Rodzinę miałam na Szmulkach, tam się zatrzymałam. [Nie chcę jednak opisywać okoliczności, które przyczyniły się do śmierci mojego ojca, bezpośrednio po powrocie do Warszawy. To dla mnie zbyt bolesne].
- Mówiła pani coś o represjach.
Potem wyszłam za mąż. Mój mąż był działaczem ruchu ludowego, był w armii polskiej. Dostał się do Rumunii, był ściągnięty przez ludowców do Francji, tam pracował. Później, jak Niemcy zajęli Francję, był przerzucony przez Pireneje do Anglii. Przeszedł szkolenie spadochronowe i przyleciał do Polski, jak byli jeszcze Niemcy.
Był emisariuszem, [poleciał] po Witosa, ale Witos był taki chory, że nie mógł lecieć [z mężem] do Anglii. [Mój mąż do końca był przy Witosie, był jego wielkim zwolennikiem].
- Proszę powiedzieć o represjach.
Była rewizja [w moim mieszkaniu po ucieczce Mikołajczyka], zabrali książki Mackiewicza, potem nam [je zresztą] zwrócili. Dlatego mam teraz inne drzwi, a wszyscy mają stare [zabytkowe] drzwi. [Moje] były wyważone.
Warszawa, 15 maja 2009 roku
Rozmowę prowadził Michał Wojciechowski