Tadeusz Misiński „Gustaw”

Archiwum Historii Mówionej

Urodziłem się w Warszawie w 1925 roku, dokładnie 14 czerwca. Podczas okupacji przechodziłem szkolenia i uzyskałem stopień sierżanta podchorążego.

  • W jakim oddziale?

To był VI Obwód, III Rejon, Praga.

  • Proszę powiedzieć, z jakiej pochodził pan rodziny. Kim byli rodzice? Co robili?

Przed wojną matki nie pracowały, rzadko która kobieta pracowała. Na ogół dziećmi zajmowały się matki, w związku z tym nie mogły pracować. Mój tata z zawodu był zbrojeniowcem. Pracował w zbrojowni na Pradze – zbrojownia numer 2, słynna zbrojownia przy ulicy Stalowej.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Miałem brata, który w 1939 roku, 1 września, wstąpił na ochotnika do wojska. Był ode mnie trzy lata starszy. Później przez całą wojnę ewakuowali ich, jak już Niemcy zajmowali Polskę i Warszawę, dalej jeszcze na wschód. Stamtąd przedostał się brat z innymi żołnierzami do Rumunii i później przez inne kraje, przez Włochy, do armii Andersa.

  • Proszę powiedzieć, co pan robił przed wojną? Uczył się pan?

Przed wojną uczyłem się. Najpierw szkółka rodzin wojskowych przy ulicy 11 Listopada. Opiekowała się nami Jadwiga Piłsudska, młodsza córka marszałka Piłsudskiego. To było na terenie 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej przy ulicy 11 Listopada. Mój tata pracował w zbrojowni, [był] z zawodu żołnierzem. Tam uczyły się dzieci byłych żołnierzy. Później uczyłem się w szkole podstawowej przy ulicy Równej. Stamtąd w 1938 roku zdałem konkursowy egzamin, bo tak można było po ukończeniu sześciu klas szkoły podstawowej – wówczas mówiło się „powszechnej” – do Gimnazjum Zgromadzenia Kupców Miasta Stołecznego Warszawy, które mieściło się przy ulicy Prostej róg Waliców. To było piękne, duże gimnazjum. Niestety, tylko jedną klasę zdążyłem ukończyć, bo jak do drugiej klasy przyszliśmy do gimnazjum, to 1 września wybuchła wojna. Wszyscy musieliśmy już chodzić na tajne komplety.

  • Wspomniał pan, że pana ojciec był byłym żołnierzem. Gdzie walczył?

To było w 1919 czy jeszcze wcześniej. Nie wiem dokładnie, nie pamiętam.

  • Czy był pan przed wojną w harcerstwie lub w innych organizacjach młodzieżowych?

Tak, byłem. Jeszcze mam zdjęcia w mundurze harcerskim. Harcerstwo było na Pradze, w tamtej szkole powszechnej.

  • Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał wrzesień 1939?

To były ciężkie chwile, bo wszyscy wiedzieliśmy już, że wojna. Wszyscy już żyli tym, że Polska została zaatakowana przez wroga, przez Niemców, że Niemcy posuwają się naprzód, w kierunku Warszawy.

  • Mieszkał pan na Pradze. Jak pan przeżył oblężenie Warszawy?

Już ojca nie było, brata nie było, bo nie wrócili. Ojciec ewakuował zbrojownię w Krakowie. Dostał zarządzenie o wojnie. Mało kto w Polsce wiedział, że będzie wojna, a już 1 sierpnia myśmy wiedzieli, tylko ojciec mówił: „Absolutnie słowa nikomu nie wolno mówić”. Dostał rozkaz, żeby ewakuować, zlikwidować zbrojownię numer 1, która mieściła się w Krakowie. Stamtąd była ewakuacja zbrojowni na wschód. Niestety, nikt nie sądził, że Polska będzie zaatakowana przez Rosję. Ale tak było – Związek Radziecki zaatakował Polskę. Ojciec wrócił. To już był koniec 1944 roku. Udało się ojcu wrócić. Co prawda buty miał, pamiętam, na ramieniu. Z jednej strony but, z drugiej strony but z cholewami – tak przyszedł do nas, bo już miał nogi odparzone, pokaleczone. To było bardzo miłe, ogromne zaskoczenie, że tata wrócił. To był 1944 rok, listopad.

  • Czy pamięta pan oblężenie Warszawy, bombardowanie, obronę?

Tak. Były duże bombardowania. Bomby bez przerwy leciały, nie tylko z samolotów – Warszawa była oblężona i ze wszystkich stron Niemcy strzelali na Warszawę. To było okropne. W nasz budynek trafiło kilka pocisków, ale całe szczęście budynek się nie zawalił. To był pięciopiętrowy budynek przy ulicy Środkowej 23, który nadal istnieje. Myśmy w tym budynku jakoś wytrzymali oblężenie.

  • Warszawa skapitulowała. Co się działo z panem i z pana mamą, bo tylko we dwoje państwo zostali? Z czego państwo żyli?

Podczas okupacji rozpocząłem pracę jako praktykant kupiecki. Wujek miał fabrykę i znał wielu kupców. Powiedział, żebym pracował. To była hurtownia naczyń kuchennych –srebro było i tak dalej – przy Placu Żelaznej Bramy. Plac Żelaznej Bramy jest nie do poznania, tam były pętle różnych tramwajów. Tam pracowałem jako praktykant. Moja mama nie pracowała, tylko zajmowała się domem. Początkowo było 60 złotych miesięcznego wynagrodzenia, później 100 złotych i to było dobre, bo na ogół trudno było o pracę.

  • Czy to dawało panu dokumenty dające bezpieczeństwo?

Tak. Otrzymałem legitymację od Arbeitsamtu – urząd pracy niemiecki – że jestem praktykantem. Myśmy o tyle mieli pierwszeństwo, że nasza hurtownia miała zaświadczenie, mogli kupować u nas Niemcy również, tak że to było honorowane. Jak mnie Niemcy złapali, to pokazałem legitymację, że jestem praktykantem i oni to honorowali, bo to było wystawione przez urząd niemiecki.

  • Zdarzało się panu być złapanym w łapance?

Tak. Byłem przy Placu Żelaznej Bramy dwukrotnie [złapany]. Raz to była obława, cały Plac Żelaznej Bramy był otoczony. Wchodzili do wszystkich sklepów, do naszego też weszli. Ponieważ język niemiecki znałem, byłem jako tłumacz. Niemcy weszli i od razu pytają o dokumenty, żeby pokazać. Zwracam się do kolegów, którzy tam pracowali, mówię, żeby pokazali dokumenty. Oni wchodzili do piwnicy, patrzyli, czy tam ktoś się nie ukrywa. Najlepsze było, że później, jak Niemcy wyszli, to szef mówi: „Tadziu, szczęśliwie!…”, bo ja zgubiłem dokumenty i zanim mnie wyrobiono drugie… Jak Niemcy weszli, zwróciłem się jako tłumacz do kolegów, rozmawiałem z tymi Niemcami i oni zapomnieli, żebym ja dowód pokazał, i jakoś szczęśliwie udało mi się. To miałem raz takie zdarzenie. Na ogół jak łapanki były, czy zatrzymywali tramwaje, pokazywałem legitymację i wszystko było w porządku.

  • A czy często zdarzały się łapanki na ulicach Warszawy?

O tak, bardzo często to się zdarzało.

  • Proszę powiedzieć, jak uczył się pan na tajnych kompletach?

To było już od 1939 roku. Po wojnie utrzymywaliśmy kontakt z profesorami. Profesorowie powiedzieli, że będziemy się uczyć na tak zwanych tajnych kompletach, nie więcej jak pięciu uczniów. Profesorowie bali się, że Niemcy mogą zobaczyć i pomyśleć, że to jakaś tajna konspiracja wojskowa jest, dlatego nie więcej jak maksimum pięciu uczniów. Zbieraliśmy się w różnych mieszkaniach, w moim też. Profesorowie z różnych działów przychodzili i uczyli nas. Później, już pod koniec okupacji, dostaliśmy zaświadczenie o ukończeniu gimnazjum. Po wojnie uzyskałem na podstawie tych zaświadczeń normalny dokument orzekający, że [mam] ukończone gimnazjum.

  • I zdawał pan maturę w konspiracji?

Tak.

  • Proszę powiedzieć, jak to wyglądało? Czy pamięta pan temat z języka polskiego na przykład?

Nie, jakie to były [tematy], to już nie pamiętam. W każdym bądź razie siedzieliśmy – z jednej strony kolega, z drugiej strony ja, profesor siedział naprzeciwko, trzeci kolega przy stoliku, jeszcze jeden stolik był, tam była nocna lampka – znów inny kolega, tak że pięciu nas siedziało osobno. I był temat, już nie pamiętam, jaki. Tam było, zdaje mi się, dwóch czy trzech profesorów i parzyli, jak my piszemy, czy kontaktujemy się wzajemnie. Nie wolno było, jak i teraz, rozmawiać. W ten sposób zdaliśmy maturę.

  • Kiedy zetknął się pan z konspiracją?

Już w 1940 roku przystąpiliśmy.

  • Kto pana wciągnął, jak to wyglądało?

Kolega, z którym chodziłem do gimnazjum przed wojną i po wojnie na tajnym nauczaniu – tylko nie był związany ściśle z naszą pięcioosobową grupą, bo był w innej grupie – szepnął mi, że jest organizowany, jak to się nazywało, Związek Walki Zbrojnej i czy ja mam chęć wstąpienia. Mówił, że to jest tajne i ani słowa drugiemu czy w rodzinie; nie wolno nikomu o tym powiedzieć. Ale ojciec i matka wiedzieli. Tak że już w 1940 roku wstąpiłem do Tajnej Organizacji Wojskowej. Mam jeszcze fotografię, jak składaliśmy przysięgę przy wstępowaniu w 1940 roku do Związku Walki Zbrojnej, późniejsza nazwa Armia Krajowa.

  • Jak ta przysięga wyglądała?

Mówiliśmy słowa, które dowódca tego oddziału mówił, a myśmy powtarzali. Staliśmy na baczność i powtarzaliśmy te słowa z ręką… Już nie pamiętam, czy to była podniesiona, czy położona na sercu dłoń.

  • W jakim miesiącu?

To był gdzieś sierpień.

  • Czy dużo osób składało wraz z panem przysięgę?

Tutaj, w tym pokoju, to chyba pięć czy sześć osób.

  • Czy to byli pana znajomi?

Nie.

  • Wtedy przybrał pan pseudonim „Gustaw”?

Tak.

  • Dlaczego pan taki pseudonim przybrał?

Spodobał mi się pseudonim „Gustaw” i zgodzili się. Każdy mógł swój pseudonim wymyślić i podać.

  • Wiedział pan wtedy, w jakim jest pan oddziale, w jakiej organizacji?

Tak, po złożeniu przysięgi już wiedziałem.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądała pana dalsza działalność konspiracyjna?

Spotykaliśmy się w różnych lokalach. Te spotkania były raz na tydzień. To były szkolenia. Najpierw o broni – rozbierało się karabin czy pistolet, składało się na części i nam mówiono, że to jest to, a to jest to, wszystkie części nam pokazywano. W ten sposób uczyliśmy się, jaka to jest broń, jak się posługiwać. Oczywiście nie mogliśmy ćwiczyć normalnie, bo to była okupacja i nie mogliśmy strzelać. Później, gdzieś to było chyba po trzech latach, pojechaliśmy do lasu – już nie pamiętam, gdzie to było, ale w każdym bądź razie postrzelaliśmy sobie trochę. Oddaliśmy kilka strzałów i od razu opuściliśmy to miejsce. Baliśmy się, że mogą usłyszeć Niemcy strzelaniny, huki, ale udało nam się w ten sposób poćwiczyć. To było kilka razy, tak że wiedzieliśmy, jak się obchodzić [z bronią]. Podczas Powstania też miałem pistolet.

  • Brał pan udział w zajęciach tajnej podchorążówki. Jak wyglądało to szkolenie? Czy to były cykliczne zajęcia? Jakie były przedmioty?

Dokładnie już nie pamiętam. Najpierw o wojsku. Pierwsze spotkania – pamiętam, że mówiono, z czego się wojsko składa, jakie oddziały, jakie rodzaje wojska, że piechota, zbrojeniówka… Później już na tematy bardziej wojskowe szkolenie w podchorążówce się odbywało.

  • Czy brał pan w czasie okupacji udział w akcjach dywersyjnych, sabotażowych?

Nie.
  • Czy czytał pan podziemną prasę?

Tak i jeszcze mam dużo prasy okupacyjnej, tajnej. Mam przy sobie.

  • Jaka to była prasa? Jakie tytuły się ukazywały?

Mogę pokazać. Mam tę prasę, dużo egzemplarzy.

  • Czy wtedy podziemna prasa była głównym źródłem informacji? Czy było popularne czytywanie tego rodzaju prasy?

Nie, to było też tajne. Absolutnie nikt nie mógł o tym wiedzieć. Tylko znajome osoby mogły tę prasę otrzymywać.

  • Czy pana oddział przygotowywał się specjalnie do Powstania?

Tak, ale już później. To był 1944 rok. Już przygotowywaliśmy się, jak ewentualnie będzie podany termin. Bo nie było powiedziane, kiedy to będzie, w którym miesiącu – jeszcze myśmy tego nie wiedzieli. Na temat użycia broni, jak mamy się spotykać i gdzie – jak już się rozpocznie Powstanie, będą podawane punkty, w których będzie zbiórka poszczególnych zgrupowań powstańców.

  • Jak pan pamięta 1 sierpnia i godziny poprzedzające wybuch Powstania?

Ponieważ ja brałem udział w Powstaniu na Pradze, myśmy mieli punkt na Grochowie. Trzeba było przejść kawał drogi ulicą Targową i później Grochowską, aby dostać się. To było najgorsze. Zastanawialiśmy się, jak uda nam się przejść, bo przy tunelu kolejowym na ulicy Targowej był duży pięciopiętrowy budynek, to była chyba Targowa 15 – składał się z trzech części i były dwa bunkry niemieckie. Pamiętam, że jak już dochodziliśmy do ulicy Ząbkowskiej, rozległy się strzały z tych bunkrów niemieckich; świstały kule. Myśmy rzucili się do rynsztoku i leżeliśmy w tym rynsztoku, aż się uspokoiło. Wszyscy ludzie to samo – gdzie mogli, jak były bramy, to wskakiwali do bram. Po jakimś czasie to ucichło i był normalny ruch już. Nie wiedzieliśmy, co to było, jakie przyczyny. W każdym bądź razie już ruch nastąpił normalny i myśmy spokojnie pod tym tunelem przeszli. Minęliśmy ulicę Skaryszewską po lewej stronie i Grochowską prościutko szliśmy do punktu zbornego. Tam przenocowaliśmy. To nie był nocleg – staliśmy na klatce schodowej i obserwowaliśmy teren. 2 sierpnia przyszedł rozkaz, żeby natychmiast opuścić posterunek, bo Niemcy przeczesują poszczególne obiekty i zabierają młodych ludzi. Opuściliśmy to stanowisko, przeszliśmy przez ulicę Grochowską na drugą stronę. Szliśmy w kierunku Parku Skaryszewskiego. Wówczas jeszcze ulicy takiej nie było, jak teraz jest, bo to była piaszczysta droga i wzdłuż Parku Skaryszewskiego dużo wody było. Myśmy musieli przejść przez wodę. Dotarliśmy do punktu, w którym był jeden z kolegów; tam były działki i na działkach spotkaliśmy się. Dowiedziałem się, że będzie następnego dnia natarcie na oddziały w Parku Skaryszewskim. Już wspólnie razem, mój oddział (byłem drużynowym) z kolegą Walczakiem, przystąpiliśmy do natarcia. Widocznie złe były informacje; być może, że w nocy przyjechały następne jednostki niemieckie. Przeszliśmy przez mur – dwa, półtora metra wysokości. Dawniej to była siatka… Nie siatka, tylko pręty metalowe, ale Niemcy za okupacji likwidowali, zabierali, tak samo jak w Ogrodzie Saskim. Pamiętam, widziałem, jak piłowali to robotnicy i Niemcy złom zabierali na amunicję. Tak samo tutaj nie było już wysokiego ogrodzenia metalowego, tylko sam murek. Myśmy przeszli. Jak już mówiłem, widocznie była zła informacja i nie wiedzieli, że – być może wcześniej tego samego dnia – inny oddział ze wschodu przybył do Parku Skaryszewskiego. Napotkaliśmy bardzo silny ogień, tak że nasze granaty, nasze pistolety, niewiele miały pożytku. Wszyscy koledzy – dwie drużyny – zginęli. Mnie się jakoś udało. Czułem, że jestem ranny. Jeszcze nie wiedziałem, jak, co. Tu mnie bolało; byłem przekonany, że gdzieś klatka piersiowa.

  • Jak duży był pana oddział? Ile tam osób było? Ile zginęło w tym ataku? Było sześciu kolegów.



  • Z pana drużyny? A dwie drużyny były, tak?

Tak, kolegi Walczaka to samo.

  • Czyli 12 osób.

I wszyscy zginęli.

  • Proszę powiedzieć, jak byli państwo uzbrojeni?

Koledzy mieli granaty – parę było; chyba ze trzy pistolety czy cztery. Też miałem pistolet czwarty czy piąty. Ale to nie miało żadnego skutku na ten ogień, jaki myśmy otrzymali.

  • A ilu tam było Niemców?

To była noc. Nie widzieliśmy, ile tego. Ogień był straszny. Strzelanina była okropna. Oni mieli przecież karabiny maszynowe. To siało ze wszystkich stron. Mnie się udało dotrzeć do muru. Tam była łączniczka. Pomogła mnie przedostać się przez mur, doprowadziła mnie do punktu sanitarnego. To, co pamiętam – to były dwie sanitariuszki, może miały dziewczyny po trzynaście lat. Pamiętam, jak zdjęły [ze] mnie bluzę, zdjęły koszulę i patrzą, jak krew leci i z przodu, i z tyłu, bo kula przeszła na wylot. To były dwie kule. Ja już wtedy straciłem przytomność. Nie wiedziałem jak, ale podobno starsza sanitariuszka przyszła, może miała dwadzieścia lat. Później po wojnie spotkałem ją na przyjęciu, które organizowała Rada Narodowa Grochowa. To było sfilmowane, ja z tego spotkania mam kasetę. Opowiadałem wszystko o naszej akcji. W ten sposób udało mi się przetrwać, przeżyć Powstanie.

  • Znalazł się pan w szpitalu ciężko ranny?

Tak.

  • W którym szpitalu?

To było na razie w domu. Później mnie transportowano – nie wiem, Grochowem chyba, bo nie wyobrażam sobie, żeby mnie wieźli ulicą Targową, to było niemożliwe raczej. To było opanowane przez Niemców. Niemcy tędy często [przejeżdżali], różne transporty przejeżdżały. W każdym bądź razie dowieźli mnie – zastanawiam się, że na pewno gdzieś Grochowem, niedalekim Grochowem – dotransportowali mnie do szpitala powstańczego, który mieścił się przy ulicy Kowelskiej. Tam jest tablica wmurowana, że tu był szpital powstańczy.

  • Czy Niemcy nie poszukiwali powstańców na Pradze?

Szukali później.

  • Było to niebezpieczne?

Było to bardzo niebezpiecznie. Dowódca nasz, pułkownik „Żurowski”, po nawiązaniu kontaktu z dowódcą Powstania w lewobrzeżnej Warszawie dostał zgodę – bo gdyby Powstanie trwało, to też by Praga była zrujnowana tak samo, jak lewobrzeżna Warszawa – dowódca „Monter” dał polecenie zawieszenia Powstania na Pradze. Na razie można było jeszcze utrzymywać ścisły kontakt przez jakiś czas; [na] ewentualny rozkaz znów przystąpiłoby się do działań, ale nic nie było. Niektóre oddziały przedostały się na lewobrzeżną Warszawę.

  • A długo pan leżał w szpitalu?

Leżałem chyba dwa tygodnie.

  • Później wrócił pan do domu?

Już do domu wróciłem.

  • Czy na Pradze wiedziano, co się dzieje po drugiej stronie Wisły?

Z pewnością tak. Przecież gdyby Niemcy szli z drugiej strony, a nie praskiej, to też by krócej trwało Powstanie. Może nawet nie byłoby takiego zniszczenia, jakie otrzymała Warszawa. To, co się widziało zaraz po wkroczeniu na lewobrzeżną Warszawę, było przerażające. Drugiego dnia już mogłem chodzić; to był styczeń, 1945 rok. Przedostałem się na lewobrzeżną Warszawę i widziałem wiele trupów naszych żołnierzy Ludowego Wojska [Polskiego], które wkroczyło na lewobrzeżną Warszawę. Pierwsze, jakie spotkałem zwłoki, to były kobiety, dziewczyny, z Ludowego Wojska Polskiego – bez nóg leżała. Widocznie wstąpiła na minę i ta mina rozerwała jej nogi. To było przerażające. Ten widok, te oczy. Drugie – też spotykałem Niemców, leżeli jeszcze niesprzątnięci. Jak przechodziłem przez Stare Miasto, żadnej ulicy nie było, tylko były gruzy gdzieś na wysokości pierwszego piętra. Słyszałem różne strzały z różnych stron, padałem i jak była przerwa, uciekałem dalej. Moja mama chciała się dowiedzieć, czy jej siostra jeszcze żyje. Chciałem dojść do tego punktu. Jak doszedłem na Wolę, tak mniej więcej, jak tutaj dzisiaj mieszkam, zobaczyłem, że budynek jest zrujnowany i nikogo żywego nie ma. Tak że z powrotem przechodziłem, wróciłem szczęśliwie do domu na Pragę, na ulicę Środkową.

  • Czy pamięta pan moment, kiedy na Pragę wkroczyły wojska radzieckie?

Leżałem w szpitalu. Nie widziałem tego momentu, ale słyszałem, że Ruscy już wkroczyli. Jeszcze Niemcy byli w Warszawie. Przyjechały czołgi na ulicę Grochowską, niedaleko fabryki Wedla. Później te kilka czołgów – to widziałem – stały spalone.

  • Jak oni byli witani w połowie września? Czy ludzie się cieszyli?

Nie wiem, bo nie byłem w tym rejonie. Owacyjnego witania nie było na pewno. Pamiętam tylko, że później były afisze, żeby wszyscy powstańcy, członkowie różnych zgrupowań, które brały udział w Powstaniu, zgłaszali się do wojska. To się nazywało Urząd Bezpieczeństwa. Mieścił się wówczas na ulicy Cyryla i Metodego. Później mówili ludzie: „Cyryl to Cyryl, ale te metody…”. Wszyscy ci, którzy zgłaszali się, byli bici i odsyłani. Kto się zgłosił, że brał udział – pytali się, jak, co? Niektórzy byli zatrzymywani w piwnicach UB i tam ich torturowano, innych wywozili do Rembertowa i tam rozstrzeliwano.

  • Co pan robił po 17 stycznia? Miał pan jeszcze kontakty konspiracyjne?

Tak, miałem. Później otrzymałem polecenie, żeby dostarczyć meldunek. To było zapisane w kopercie, którą miałem przy ciele. Żeby nie wyleciało, to opaski przylepne i ta koperta była. W każdym bądź razie dojechaliśmy.

  • Miał pan ten meldunek dostarczyć dokąd?

Do Berlina, do punktu w armii amerykańskiej… Nie, to było najpierw w angielskiej. Podano, gdzie zgłosić się, że ktoś będzie na nas czekał na dworcu. Ja sobie nie wyobrażam dzisiaj, jak to było możliwe, że ja i kolega, ochroniarz, jechaliśmy pod wagonem towarowym i nogi nam zwisały. W ten sposób z Warszawy dojechaliśmy do granicy i myśleliśmy, że już będzie swobodnie. Okazało się, że Niemcy sortują Niemców i wywożą dalej na zachód. To miała być już strefa polska, granica. Myśmy już byli na dworcu; gdzie to było, nie pamiętam, ale to był dzień. Stanęliśmy i Ruscy pytają się o dokumenty, gdzie my jedziemy. Mówimy, że chcemy do Warszawy wracać. Oni takie oczy zrobili: „Jak to? To przecież trzeba na inny peron i jechać w innym kierunku”. Jak oni rozmawiali z innymi, sprawdzali dokumenty Niemców, a myśmy w grupie innej stali i ruszył pociąg, to myśmy do tego pociągu we dwójkę wskoczyli. To było naprawdę nieroztropne, ale udało nam się. Dojechaliśmy spokojnie do Berlina. Przekazaliśmy tam dokumenty, później przeszliśmy do strefy amerykańskiej i pojechaliśmy na zachód niemiecki. Zwiedzaliśmy najpierw Berlin. Jak on wyglądał, to pamiętam. Pojechałem blisko gór Harzu, bo to była strefa amerykańska. Tam myśmy też coś załatwiali. Mieliśmy wrócić z powrotem, zabrać dokumenty i wrócić do Berlina. Powiedziano nam, którędy można przedostać się, żeby nie napotkać Ruskich. Szliśmy górami, Harzem, ale niestety znienacka złapali nas Ruscy i pytali się, co my tu robimy, gdzie chcemy. Myśmy powiedzieli, że byliśmy na robotach, Niemcy wywieźli nas tutaj i chcemy do Warszawy. Pod eskortą dostarczyli nas do innego transportu, który jechał do Polski, na wschód. Wszystko nam zabrali, co myśmy mieli. Miałem aparat fotograficzny między innymi. Opaskę powstańczą, oryginalną, którą jeszcze mam przy sobie, miałem w bucie. Gdyby Ruscy zobaczyli opaskę, to na pewno by nas z miejsca rozstrzelali, jak to robili niejednokrotnie. Udało się szczęśliwie. Niestety nie mogłem już do Berlina [się przedostać], do strefy angielskiej, tylko do Polski nas zawieźli.

  • Czy był pan po wojnie w jakiś sposób represjonowany?

Tak. Dowiedziałem się od sąsiadki, do której przychodził syn dozorcy… Ten syn pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa na Cyryla i Metodego. Była sąsiadka, młoda dziewczyna, z którą on miał romanse, później pobrali się. Powiedział jej, że mają oko na mnie i będę na pewno aresztowany. Sąsiadka dała mi znać. Na drugi dzień od razu zgłosiłem się do proboszcza do kościoła przy ulicy Szwedzkiej róg Wileńskiej. Tam był kościół; teraz jest zwykły budynek, a kościół nowy jest budowany. I księża wywieźli mnie swoim samochodem do klasztoru w Skórcu. Miejscowość Skórzec – tam przez kilka miesięcy udało mi się pobyć. Później zawieźli mnie gdzieś indziej i jakoś przeczekałem, aż zrobi się spokojniej. I wróciłem szczęśliwie.

  • W jakim zawodzie pan pracował po wojnie?

Ekonomista. Pamiętam, zacząłem wspólnie ze znajomym organizować do życia Bazar Różyckiego. To jest na Targowej, blisko Ząbkowskiej. Ten bazar nadal istnieje. Nasz komitet organizacyjny bazaru był na Brzeskiej, na pierwszym piętrze. Ludzie zaczęli się dowiadywać, jak, co. Przychodzili do nas po uzyskaniu zgody i różne miejsca wybierali sobie, robili budki, żeby można było handlować. Też uzyskałem zgodę jako pracownik tej organizacji, która organizowała Bazar Różyckiego, który się nazywało „Różyc”. Postawiłem budkę, w której moja mama razem ze swoją siostrą mogły handlować i jakoś pomału egzystować, i do życia trochę złotówek mieć.


Warszawa, 21 marca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek

Tadeusz Misiński Pseudonim: „Gustaw” Stopień: sierżant podchorąży Formacja: Obwód VI Praga Dzielnica: Praga Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter