Tadeusz Marchaj to jest moje nazwisko. Nie jest to bardzo polskie nazwisko, ale moi rodzice byli szczerze Polakami.
Urodziłem się w Kielcach jako syn Michała i Stanisławy Marchaj. Mój ojciec był w bardzo długim okresie swojego życia [policjantem] Zawsze znałem go jako chodzącego w mundurze policyjnym z szablą, która była zawsze wielkim ewenementem dla mnie, albowiem ojciec dawał mi, jak szedł do pracy: „Masz, ponieś”. I nosiłem jemu jego szablę, na której był napis „Honor i ojczyzna”. Pamiętam ten napis.
Dwanaście, dwanaście, dwadzieścia cztery, czyli 12 grudnia 1924 roku, czyli, jak to się mówi, dobiegam setki lat mojego życia w tej chwili.
W policji był starszym sierżantem. To był okres niewoli, kiedy ojciec mógł [iść do szkoły] w rejonie Wolbromia, gdzie znajdowała się rodzina mojego ojca – dozwolone było dla dzieci uczyć się w tak zwanej trzyletniej szkole powszechnej. Trzyletnia szkoła – trywialna. Stąd pochodzi to słowo – trywialna szkoła, trywialne wykształcenie. Umiał czytać, pisać i rachować, podpisać się bardzo ładnie. I pisał wtedy, pamiętam jeszcze, po rosyjsku, alfabetem rosyjskim. Ale nauczył się i po polsku. Jak został oddelegowany w zaborze rosyjskim, [to] mój ojciec został oddelegowany do pracy na Bałkanach. Co go tam zaniosło, nie pamiętam. W każdym razie pracował jako policjant na terenach Bałkanów. I tam mój ojciec właśnie dostał możliwość nauczenia się coś trochę więcej, rachowania i tego rodzaju rzeczy, tak że on był wykształcony na tak wiele, że niestety mu oficerskiego stopnia nie dano i był starszym sierżantem. Ale był starszym sierżantem nominowanym z jego specjalnością wojskową, bo dostał mistrzowskie papiery rusznikarza, czyli zbrojmistrza. Znał się doskonale na broni. Jego właśnie wydelegowano wtedy na Bałkany. Mój ojciec został na Bałkanach gdzieś tam w rękach polskich, ale zaborców, to był zabór jeszcze, jeszcze Polski nie było. Ojciec mój tam się spotkał z pierwszym prezydentem polskim, który jak wrócił z Bałkanów, to zabrał mojego ojca. Jak się ten prezent nazywał?
Sprawdzimy to. W każdym razie przywiózł go do Polski. Jak skończyli swoją pracę, tą niewolniczą pracę, bo wtedy Polska odzyskała niepodległość i tak dalej. To się wtedy to wszystko działo, bo to był dziewiętnasty rok, osiemnasty. Wpierw był jeszcze na Bałkanach zwykłym sołdatem carskim, a potem wrócił do Polski właśnie z tym generałem i on go mianował, jak przyjechali, że jest zbrojmistrzem województwa kieleckiego. Ojciec dostał taki awans i pracował od tego czasu w Kielcach na stanowisku zbrojmistrza województwa kieleckiego. Ach, proszę pana, co to było dla mnie i dla mojego brata. Ja byłem młodszy...
Miałem brata, jeszcze dwie siostry i brata. Ja byłem najmłodszy, brat był najstarszy. A siostry były w połowie gdzieś tak. Czworo dzieci było, matka, ojciec. Ojciec był przede wszystkim...
Do policji właśnie z tych Bałkanów. Tenże prezydent, który został prezydentem, mianował [go]: „Wy będziecie rotmistrzem odpowiedzialnym za uzbrojenie województwa kieleckiego”, szycha straszna. Ach, panie, co to był za szycha. Tak że ojciec był, bardzo ładnie się tam ustawił, ale...
Ja zaczęłam szkołę już w Kielcach, tak pamiętam. Pierwszą szkołę ćwiczeniówkową, bo to jeszcze były takie szkoły, że miały tytuł szkoły ćwiczeniówki. To znaczy byli nauczyciele ćwiczeni już, aby być nauczycielem w szkołach polskich, [które] się nazywały ćwiczeniówki. Ach, proszę pana, cóż to był za ludzie! Przecież wtedy to się ta Polska dopiero rodziła, świadomość narodowa. Kto to mógł uczyć? Tylko nauczyciele. Ojciec mój, co mój ojciec mógł wiedzieć o Polsce? On pracował [w Rosji] u cara, [niezrozumiałe] mianowali go, ale pierwsze szkoły były w tak zwanym systemie społecznym, gdzie Polska wyrabiała nauczanie ludzi, nauczanie chłopców i dziewcząt. Bywały takie dobre szkoły, bo były już uczone przez nauczycieli wyuczonych w Polsce, w polskim systemie i to byli ćwiczeniówkowcy. I to była elita. Ja wszedłem w elitę szkoły powszechnej.
Do Warszawy. I teraz, co się stało. W Warszawie się przeprowadziliśmy i ojciec był oczywiście szefem.
To już była prężność ojca. On już wystawił swój światopogląd, zaczął wytwarzać sobie [opinię] w świecie. I dla niego już wrócić do Kielc to już było nie to samo.
Awansował swoim światopoglądem, powiedział: „Kielce to jest za mało. Ja jadę do Warszawy”.
Starszy sierżant... To się jakoś tak nazywa panie sierżancie. Tak jak powiedział, jego poziom był zawsze... Bo nie miał wykształcenia. Po prostu nie miał pełnego wykształcenia polskiego. On nie mógł po prostu zagwarantować... Taka sytuacja była...
Tak, w policji tylko [został] starszym sierżantem. I znowu dowódca warsztatów technicznych na ulicy Krakowskiego Przedmieścia 1. I tam, pamiętam, bardzo często nosiłem mu szablę aż... do Warszawy na Krakowskie Przedmieście 1.
O właśnie. Jak już mój ojciec wrócił, to był człowiekiem światowym, jak to się mówi. I on powiedział: „To nie, ja już tu się w tej policji [nie odnajduję] – w pewnym momencie tak postanowił – dla mnie nie ma żadnych możliwości i tak zwanego życiowego ego... Bo ja chcę budować domy”. I on pierwsze domy… Jak wycofał się, złożył normalną prośbę, że wystarczająco był w policji i on chce być wolny, zwolnili go legalnie, poszedł sobie. I zaczął budować domy. Pierwsze domy zaczął budować na Grochowie. Pierwsze trzy domy wybudował na Grochowie.
Na Grochowie ulica Pułtuska. Na Pułtuskiej wybudował trzy domy, po jednej strony dwa i po jednej stronie jeden.
Duże. Pierwszy dom to był nasz rodzinny, żebyśmy mieli swój własny domek. Ale już potem to już były piętrowe domy. Mało tego, jak już tam zaczął tak elegancko [budować] na ulicy Pułtuskiej, to potem ojciec pomyślał sobie... Ja nie wiem, skąd się u mojego ojca to brało, ja mówię, że chyba tylko to, że rozglądnął się po świecie, bo wychodził z polskiego miasteczka Wolbrom. To byli bardzo dobrzy rzemieślnicy szewcy, z szewskiej rodziny. Ale ojciec wybłysnął z tego Wolbromia. Najpierw pojechał do Kielc, a potem do Warszawy. W Warszawie zaczął budować domy. I to jakie domy, to możecie robić zdjęcia tych domów, bo wszystkie domy były już piętrowe. Mało, wszystkie miały już gaz, wodę, wodociągi i ojciec tak na ulicy jak przyjeżdżał tutaj...
To były nowoczesne domy. Ulica Styki i [sąsiednia] to jest zbudowana przez mojego ojca. Styki i ta sąsiednia [ulica], ojciec tu zaczął budować domy. I to domy luksusowe, to znaczy posiadające wszystkie nowoczesne urządzenia. Jak ojciec wchodził na ulicę, gdzie miał budować, ona była kanalizowana i gazowana. To były gaz, kanalizacja na ulicy założona dla wszystkich, gdzie ojciec bardzo sobie... Bo trzeba było tylko znaleźć człowieka, który to zorganizuje, i mój ojciec był taki organizator. Robił to dla siebie, ale to było dla wszystkich, on zaczynał z myślą, że ta ulica to będzie „Aldony” i koniec, że ta ulica to będzie skanalizowana, zgazowana i uwodniona, i wszystko. I tam ojciec budował domy. To były lata trzydziesty trzeci...
Ja byłem już chłopcem...
Najpierw była szkoła powszechna na Towarowej na Pradze. Bo tam był pierwszy moment zatrzymania się rodziców. Wynajęli mieszkanie na ulicy Floriańskiej pod kościołem, pamiętam. Ale już od razu następnego roku [ojciec] budował dom na Saskiej Kępie.
Do mnie. Ja byłem studentem szkoły na... Powiedziałem przed chwilą, no ale jak wyleciało mi, to wyleciało.
Tak, powszechna. Potem gimnazjum Tadeusza Reytana. To był wielki ewenement mojego życia. Do gimnazjów się zdawało.
Tak, do gimnazjum imienia Tadeusza Reytana.
Harcerzem.
Między innymi tam się spotkałem z harcerzami. To jest okres, gdzie, uważam, właśnie harcerstwo weszło w bardzo dobre ustawienie, że starali się nas odseparować od seksu, ale jednocześnie nie pozbawiać tego. Tak że dawali nam bardzo ładne wyjścia, propozycje: „Chcesz, masz dziewczynę? Bądź z tą dziewczyną, kochajcie się. Ale wiecie, co robicie. Nie, że robicie dziecko. Jak to się stanie, to dziecko musi być urodzone”, ale to tak twardo powiedziane, że nie było mowy. Jakieś skrobanki, rany boskie, gdzie takie rzeczy były.
Do życia.
Oczywiście, oczywiście, ale to było tak ład. [...]
Harcerskie imienia Romualda Traugutta. Bardzo ładna drużyna przy gimnazjum Tadeusza Reytana.
O tak, wiedział, wiedział. On miał bardzo dużo, bardzo dużo... On tylko czekał, kiedy ona wybuchnie, bo był absolutnie pewny, że wojna wybuchnie.
O tak, ja pamiętam ten dzień, proszę pana. Piękny dzionek, ja jestem na pierwszym piętrze na ulicy Styki i proszę pana, wie pan, co ja robię? Zalepiam okna papierem przeciwko bombom. Ja. A jeszcze gdzie wojna? Jeszcze wojny nie ma. A ja już zalepiałem okna naszego domu papierem przeciwrozpryskowym. Ja stoję właśnie w takim momencie, ojciec chodzi gdzieś tam po ulicy, a ja mam radio [włączone] i: „Dziś rano o godzinie piątej rano odwieczny wróg zaatakował Polskę! Jesteśmy z Niemcami w stanie wojny!”. Tak, pamiętam, ja wyskakuję: „Tata, wojna!”. A ojciec tak podskakuje i z krzykiem takim: „Co?! Co?! Co?!”. Bo nie mógł uwierzyć, chociaż wiedział, że to będzie. No to mu ręce wtedy opadły „To jest koniec”. Wiedział, co to będzie.
Nie, już był na emeryturze.
Proszę pana, właśnie o to chodzi, że nie. On w tych pierwszych dniach wojny... No właśnie, co się stało. Straszne rzeczy były... Opuszczamy Warszawę. Ludzie opuszczają Warszawę i my opuszczamy. I zaczynamy iść z tymi rowerkami, bo żeśmy rowery sobie zafundowali. I jedziemy na wschód, bo tam moja matka miała rodzinę i mówi: „To się tam u nich zatrzymamy, bo tutaj w Warszawie, to co to będzie, to będzie, straszna rzecz”. Warszawa została opuszczona przez ludzi. I myśmy wyszli drogami, gdzie były bombardowania lotnictwa niemieckiego, pozabijane krowy. Ludzie to od razu je zabierali.
O tak, widziałem.
Mieliśmy wujków czy stryjków gdzieś tam w Warszawie – w Warszawie, bo myśmy byli na Saskiej Kępie. Więc co myśmy tu wiedzieli? Oczywiście widzieliśmy pierwsze bomby, leciały na most Poniatowskiego. Pierwsze bomby nurkowce, sławne te nurkowce – to było oszałamiające. To była straszna rzecz, usłyszeć, jak [lecą] nurkowce, bombowce nurkujące, jak Niemcy bombardują Saską Kępę. Bo one wylatywały z Warszawy, szli w dół i nad nami wyrywali w górę. Więc ten ryk usłyszeć to było przerażające. To była psychologiczna... to była część broni, wycie niemieckiego nurkowca, miały syreny specjalnie zainstalowane. To było bardzo łatwe, nie trzeba było zaraz syren stwarzać, wystarczył pęd powietrza i jakieś mechanizmy, które powodowały tak potworne wycie, że to było makabryczne. Jeżyły się włosy, jeszcze ludzie nie widzieli, potem widzieli już te skutki. Jak taka półtonowa bomba rąbała w ulicę, to dziura była na pół ulicy.
Wtedy ojciec postanowił: „Opuszczamy Warszawę i idziemy na wschód”. No i całe szczęście, bo teraz, co się na wschodzie działo? To była makabra, bo Ukraińcy i Białorusini rozpuścili akcję destrukcyjną.
Tak, mój ojciec to oczywiście od razu musiał zdjąć mundur i go schować, bo jakby go złapali, to by zdarli z niego skórę, na żywca.
Dotarliśmy do połowy, taka wioska Kiczki była. Dlaczego mi tak utkwiła, dlaczego akurat ta wioska Kiczki i dlaczego mi utkwiła. Bo mój ojciec lubił sobie pospać, a poza tym był już emerytem, więc jak przyszedł do gospodyni, kazał sobie dać poduszkę i coś do przykrycia i tak dalej. A ojciec miał taką „rozkazodawczość” policjanta, tak że dla niego jego prośba to była must. Pani gospodyni musiała przygotować spanie pod pierzyną i tak dalej. Oczywiście za to się płaciło, nikt nie był tego, ale ojciec chciał koniecznie się wyspać i pamiętam, wioska Kiczki, rano ojciec się budzi z rykiem: „Cholera, co ona mi dała te wszy!”. Tak go urządziła, że dała mu pościel z wszami, tak oni na tych wszach spali, bo to tak nie było. „A co to jest wsza?” A dla ojca to było straszne. No więc tam pamiętam ryk był, jak on się z tą gospodynią obszedł. Niemal ją pobił, ale nie pobił, ale wygarnął.
Zbeształ ją, że coś okropnego. Pamiętam, bo to był taki ryk w wiosce, w tym domku. Bo Michał Marchaj się przespał na wszach, bo mu gospodyni tak podała. Te Kiczki to wiem jak cholera, bo to było we wsi Kiczki.
Tak, całą rodziną. Nie było brata. Brat wtedy już pracował na Politechnice Warszawskiej. On już był sześć lat starszy ode mnie, więc on miał już wyższe wykształcenie w dziedzinie lotnictwa, początki wykształcenia w dziedzinie lotnictwa. I z pierwszą swoją pracą został ewakuowany... Aż mieli iść bardzo daleko. A tutaj to ja wiele razy wspominałem, to trudno coś powiedzieć, czy on zrobił dobrze, czy źle. Nie poszedł dalej, oni doszli normalnie do Anglii, ci wszyscy wykształceni ludzie, A mój brat wrócił do domu.
Do Warszawy.
Poszliśmy jeszcze trochę za Kiczki, a ojciec był policjantem. Już zresztą się rozebrał na skutek tych różnych wiadomości, bo on nie chciał być... Bo jak powiedziałem, jak się wchodziło na tamte tereny, to policjant mógł być potraktowany tak, że zedrą z niego skórę. I te wiadomości, które otrzymaliśmy z tamtych stron, jeszcze nie dochodząc, ale już widzieliśmy, jak ci ludzie już tam doszli i uciekają stamtąd. Wróciliśmy do Warszawy.
To było... Sierpień, parę tygodni. To się nazywało „rajzowanie”. „Coście robili?” – „Rajzowaliśmy”. Rajzowali, to znaczy chodzić, chodzić. Jak wróciliśmy, „Coście widzieli?”. No rajzowaliśmy i wróciliśmy, no i koniec.
Tak, Warszawa była już w ogniu. Jak doszliśmy z powrotem do Warszawy, to już: „Stop! Get out! Raus! Nie ma. Tam już wszystko zniszczone, tam nie ma nic. Tam nie ma, po co wracać!”. Tak odpowiadali nam Niemcy, nie wpuszczając nas do Warszawy. Rany boskie, co się tam stało. I proszę pana [niezrozumiałe] poczekaliśmy te dwa dni i wpuścili nas z powrotem do naszego domu.
I zaczęła się normalna okupacja. I pierwsze elementy terroru niemieckiego. Pierwszy taki to był [przejaw represji] – rozstrzelania. Wtedy pokazywały się wiadomości. Nawet specjalnie to rozgłaszali Niemcy, że za zastrzelenie niemieckiego żołnierza dziesięciu zakładników zostało rozstrzelanych. I taki pierwszy [akt terroru] to był... taka miejscowość podmiejska warszawska. Pierwsze rozstrzelanie cywilnych ludzi przez Niemców – to był szok niesamowity. To było nie do pojęcia wtedy, a potem, eee, to się stała „kaszka z mlekiem”. – „Co, zastrzelili go, a mordowali go? Nie, to wszystko w porządku, lekką śmierć miał” – tego rodzaju, tak się traktowało. Nadeszła straszna rzecz. Bo ja pamiętam, ja do Warszawy chodziłem z Saskiej Kępy na Mokotów do szkoły. Szkoły zostały otwarte i chodziłem przez ulicę Szucha. Szucha już wtedy zaczęła nabierać takiego koloru jako synonimu okrucieństwa. Szucha – tam było gestapo.
Aleja Szucha. Ja przez Szucha zawsze przechodziłem, idąc do szkoły Tadeusza Reytana na Mokotowie. Tak że to stosunkowo krótko było, bo potem się to wszystko zmieniało, bo Niemcy oczywiście nie byli głupi. Ludzka masa Polaków to była bogactwo ekonomiczne, nie mogli ich tak [zostawić].
Tak, siła robocza.
O, to już było, człowiek specjalizował się. Jak sobie podawali ludzie [wiadomości] i mówili: „Tam uważaj, tam na moście Poniatowskiego stoi łapanka”, albo: „Uważaj, nie schodź na dół, na Powiśle”. [...]
To jest takie wejście w okupację. Okupacja była dramatyczna i przerażająca. Niemcy to popierali, stwarzali ten nastrój [zagrożenia], bo było łatwiej im rządzić nami, Polakami, zastraszyć nas.
Pierwszy raz spotkałem się przez Tatara polskiego, Henryk Apanosowicz – Katłu-bej. To był pierwszy, przed którym składałem przysięgę. Apanosowicz, podchorąży podchorążówki polskiej, ale oryginalny Tatar. Henryk Apanosowicz – Katłu-bej. Przed nim składałem moją pierwszą przysięgę.
Nie. Wtedy to było taka… Harcerstwo to już było potem. Ale te pierwsze już początki to jeszcze ho, ho, ho, to jeszcze daleko było do konspiracji i tak dalej. Ale już pewni ludzie, podchorążacy, czy coś w tym rodzaju – już te rzeczy weszły.
Który? Od razu. Trzydzieści dziewięć, czterdziesty. Trudno mnie w tej chwili nawet powiedzieć, bo to było tak stopniowo. Ale właściwie to nie stopniowo, bo Polska było od razu w konspiracji. To było tylko… Nie było, że ona była zorganizowana. Czekała na organizatorów. I właśnie my, „Szare Szeregi”, harcerze myśmy byli jednymi z organizatorów konspiracji.
„Szare Szeregi” to były normalnie. Ja byłem w gimnazjum Tadeusza Reytana, zacząłem chodzić. I tam byli harcerze. Przedwojenni harcerze. Bo przede wszystkim, widzi pan harcerstwo… Przede wszystkim muszę opowiedzieć, jak się rozwinęło. Harcerstwo to była wspaniale zorganizowana przez Baden Powella. On wprowadził harcerstwo do Polski z Anglii. I proszę pana bardzo chwyciło w Polsce. No bo była taka atmosfera, że coś trzeba z tym zrobić.
[...]
Jak konspiracja wyglądała? Więc konspiracja to przede wszystkim była prasa podziemna. Pierwsza rzecz to jest dostarczenie i rozkolportowanie prasy podziemnej. W różny sposób. To sobie nawet trudno wyobrazić. To było coś indywidualne, coś bardziej zorganizowane. No ja jak wszedłem do mojej [drużyny] jako harcerz, to ja miałem… Przyszedłem od strony Mokotowa. Mokotów, bo to jest [szkoła imienia] Tadeusza Reytana i poleciało, i Batory. Też drugie mieszkanie konspiracyjne. Element szkolny. Reytan i Batory.
Jak wyglądało to? Normalnie to była… Co to mój ojciec ze mną... Proszę pana, bo ojciec był o tyle starszy, że znał konsekwencje o wiele wcześniej. I był policjantem, prawda. Był człowiekiem, który wiedział, co się będzie działo ze strony niemieckiej policji czy coś w tym rodzaju. Tak że on miał świadomość, co się będzie działo, i on zawsze nas uczył, znaczy nie nas, bo [przede wszystkim] ja byłem, bo siostry mniej odgrywały... One się od razu zajęły... Widzi pan, bardzo szybko Polacy starali się podtrzymać swoją edukację. Tak że powstawały szkoły, całe szkoły. Stare szkoły, dobre szkoły, z dobrymi tymi… I ojciec też znalazł Akademię Medyczną.
Tajne.
Nie, oczywiście. To były [szkoły] tajne, więc ludzie sobie już stwarzali [możliwości]. I moje siostry bardzo szybko poszły na medycynę. Natomiast ja to byłem u Reytana i Batorego. I brat. Brat był dużo starszy, więc on od razu poszedł na taką uczelnię, na tajną oczywiście, gdzie wykładali mu podchorążówkę polską.
No tak, tak. O tym nie było mowy. Wśród rodziny każdy wiedział, kim jest.
O tak. To była zmora. Zacząłem o tym wspominać. Bo ojciec: „Wy gówniarze! On czyta gazetkę!”. Albo coś, bo znalazł. Gazetka, to już wiadomo, co to było. Tajna jakaś korespondencja. „Jak ja to jeszcze raz zobaczę, to cholera!”. Ojciec był strasznym cholerykiem.
Choleryk. „Ja jeszcze raz, to cię do Niemców zgłoszę. Sam cię zgłoszę”. Takie pierdoły opowiadał, straszył. To była strasznie wielka walka. A ja byłem znowu załadowany tymi korespondencjami, tymi drukarkami. To pierwsza moja rzecz to był kolportaż, kolportaż, kolportaż. Przez właśnie mojego takiego... jak to powiedzieć... jak powiedziałem, tego Tatara Katłu-Beja. On mnie zaprzysiężył do pierwszej takiej… Taką oficjalną przysięgę składało się.
Gdziekolwiek bądź. W pokoju. Tylko z jakimś takim sensem i jakoś tak utworzona zorganizowana... Nie można było tego robić, składać, otwarcie. Chodziło o złożenie przysięgi. „Przysięgam Bogu i władzy polskiej” i tak dalej. Kiedyś to ja to na pamięć znałem.
To już były, nazwijmy to, dziecinady. Ja to opowiedziałem, bo to były dziecinady, dziecinne rzeczy. Podsypywanie soli do niemieckich samochodów, cukru do samochodów – taki sabotaż, mały sabotaż. To był bardzo powszechne, to znaczy wśród młodzieży, którzy wiedzieli, nauczyli nas. „Masz trochę soli, cukru, otwórz ten paterek i wsyp do oliwy mu, do benzyny. I mu stanie samochód za parę minut”. A myśmy jeszcze… Oni wystawiali takie [hasła]: Räder müssen rollen für den Sieg. Takie rozwieszki można było czytać na ulicach: „Wszystkie koła muszą się obracać na zwycięstwo”. Niemcy taki sobie slogan stawiali przed oczami. To myśmy mówili tak: „A my tego nie będziemy robić. Będziemy robić tak, żeby się nie kręciły te koła”. To była prosta sprawa. Ten sabotaż mógł zrobić każdy z nas. Potrzeba było mieć trochę soli albo cukru i dosypać. Odkręcić [korek] i sypnąć tego cukru do benzyny.
O, no tak. To pierwszy taki sławny, on potem całą okupację wisiał, ten znak Polska Walcząca, PW na placu Zbawiciela. Nie, ten ostatni plac przed Mokotowem
Przed wojną on się troszeczkę inaczej nazywał. I właśnie na tym placu była pierwsza PW wymalowana. Stała całą okupację.
Nie, nie. To już ktoś [inny] to zrobił. Ale tak, takich malunków, to gdzie się dało, to było malowanie. Ale ja moją… Ja miałem ogromne zajęcie z moimi roznoszeniami prasy podziemnej. No i właśnie tego nie dokończyłem. Bo, proszę pana, ojciec był wściekły. Zawsze gdzieś w domu leżały gazetki, więc ojciec jak tylko znalazł, to zaraz awantura. I to jaka awantura. Mój ojciec był taki choleryk i wybuchał. A jeszcze policjant. I to zawsze uważał: „To wasza głupota. Co wy tutaj wiecie? Co wiecie o policji?”. I coś w tym rodzaju. To ja: „A ja nie chcę, żebyście siedzieli”. I pamiętam, jak pewnego dnia przychodzi (mój brat był świadkiem), że poszedł załatwić do alei Szucha. To była aleja wszystkich urzędów gestapo i niemieckich. I tam oczywiście więzienia były i inne rzeczy, zatrzymania. Szucha to był synonim postrachu. Szucha to była: „Uważaj, bo cię na Szucha zabiorą”. Mój ojciec pewnego dnia, idąc, żeby załatwić… Aha. Mój ojciec miał papiery policjanta, byłego policjanta. Niemcy chcieli mieć takich ludzi dla porządku. Oni respektowali, że ktoś, kto był w policji, to znaczy coś praworządnego. Bez względu na polityczne zagrywki policjant był synonimem walki z przestępstwem, ordynarnym przestępstwem. Więc ojciec był policjantem i nadal ten dryg policyjny był, że on starał się… I jak nas złapał na tych gazetkach, to było to dla niego taka dwojaka… Synonim, że my coś złego robimy. On nie brał pod uwagę, że my popełniamy coś złego przeciwko Niemcom, nie. Dla niego wystarczyło, że coś jest nielegalnego. Już tak było w jego umyśle.
I ojciec chciał coś załatwić i miał papiery byłego policjanta. Niemcy dawali, rozdawali pewnym ludziom. Bo ja też miałem, też muszę o tym wspomnieć, [dokumenty] Luftschutzhilfsdienst, LHD. Zostałem przez departament – jaki to był departament, to mniejsza z tym, potem sobie przypomnę – [zaświadczenie], że ja zostałem członkiem LHD. Po prostu zwykła sprawa. Jak rzucali bomby na Warszawę, to czy to była Warszawa hitlerowska, czy polska to była Warszawa ludzka i trzeba było ratować ludzi. Musiała być straż pożarna. A ponieważ oni zaczęli stosować to, że rzucali bomby… Niemcy na Warszawę. Były tylko ochotnicze Luftschutzhilfdintz – Pomocnicza Służba Straży Pożarnej. I ojciec mówi: „Ja ciebie tam wsadzę”. Poszedł do tych moich kumpli, żeby mi ten, ten... I potem zorientował się, że jeszcze Czesław jest. I pewnego dnia poszedł tylko po Czesława, żeby tylko Czesławowi załatwić. I to jest właśnie scena, że wychodząc do gestapo na ulicę Szucha… bo te wszystkie takie [urzędy] bywały na ulicy Szucha… Ojciec wychodząc, kurczę blade: „Cholera gdzieś ty...”, to, tego. Zdenerwowany, bo znalazł gazetkę. Ale w tych nerwach, idąc do Szucha, wsadził sobie do kieszeni. „Ja tu jemu dam, jak wrócę”. Nie myślał, gdzie idzie. I [brat] mówi, że jest z Czesławem na alei Szucha i pewnym momencie widzi twarz swojego ojca. Bo on poszedł z gazetką i synem swoim Czesławem na aleję Szucha, gdzie było tylko gestapo. Ojciec wsadza i wyjmuje gazetkę. Ja się cieszę, widząc jego twarz. Widział, że coś strasznego się stało, tylko nie wiedział, co. Więc ojciec wychodzi. On tak chodzi i zwierzył się, czy coś takiego. „Mam gazetkę. Co mam z nią zrobić?”. Ja mówię: „Wrzuć do śmieci”. Jak on z tą gazetką wszedł do śmieci, żeby to wsadzić, to mówił:, „Że jego wtedy nie złapali, to coś okropnego. To super szczęście”. No więc wreszcie wyszedł. Wrócili. Rany boskie. Spotkanie z ojcem. „Ile razy ci powtarzałem?”. I w kuchni, tak pamiętam, leży taki garnek, czerwony barszczyk. I ojciec złapał garnek tego barszczyku i jak podniósł w górę i tak o ziemię. A ten barszczyk wszystek tak [rozlany na podłodze]. Ja pamiętam kuchnię zalaną czerwonym barszczykiem. To była reakcja mojego ojca na złapanie mnie z gazetką na Szucha. I na Szucha on podrzucił gdzieś na śmieci.
Och, tak.
O to chodzi, że widzi pan... Przede wszystkim problemem to było pierwsze strzelanie, pierwsze strzelanie. Ja dostałem w okupację... Moi koledzy stworzyli mi tę możliwość, żebyśmy poszli na pola. Przyniesiona została amunicja i bach, bach, bach. No ja wiem, bo ja byłem bardzo dobry strzelec. Strzelałem wyśmienicie.
Z „dziewiątki”. Wszystko były niemieckie „dziewiątki”, kaliber dziewięć.
O nie. Długa broń długa była nie do pomyślenia, bo wymagałoby wyjścia z bronią długą. No gdzie pan ją schowa? Trzeba było wyjść z miasta. A myśmy brali sobie broń gdzieś tam na Mokotowie albo w Śródmieściu. Myśmy byli w bardzo dobrej sytuacji, bo żeśmy od razu bez mała... Saska Kępa to jest prowincja, już prawie zewnętrzna [część Warszawy]. Także tam nie było wielkiego… Ale znowu ta strzelanina to nie była taka… To była strzelanina, to trzeba było uważać.
No więc to była taka dwoistość mojego ojca. On był jeszcze psychicznie policjantem. Czyli każdy, który ładnie jakiekolwiek prawa, już był u niego…
O tak.
Przecież ratował ludzi i tak dalej. Ja mówię tylko, [że] to była taka mentalność.
Kim był? Był bardzo dobrym człowiekiem.
Proszę pana, u nas w domu mieszkała od wieków… Znaczy nie od wieków… rodzina państwa… One miały różne nazwiska. [...]
O tak.
Zupełnie żydowska rodzina. I ojciec powiedział: „Tu będziecie mieszkać. Tu będziecie mieszkać i uczynię wszystko, żebyście byli w jakiś sposób ochronieni. Gdyby mnie się udało zdobyć wiadomość, że coś z wami się może zdarzyć...”. Bo widzi pan, ojciec… Policjant nie zdejmuje obrania, żeby drugiego policjanta nie znać. Teraz ci policjanci pracowali dla Niemców. To była polska policja. I ojciec z tą polską policją miał kontakty przez twoje policjaństwo. I on w tych komisariatach miał wtyczki. To już była jego sprawa, że on sobie tam znajdywał ludzi dla swojej pracy. To, co ja powiedziałem – był członkiem Żegoty. Więc on chciał pierwszy dostać wiadomość o czymś, co jest trefne. Tak.
To jest ciężka… Przeżyłem to. Wszyscy żeśmy to przeżyli. Nagle zostaliśmy rozdzieleni murem. I to jest już Jewish, a to są [niezrozumiałe] i tam już nie wolno. I już nikt z nas tam jeszcze wszedł, bo nie wolno było. Bo jakby cię tam złapał niemiecki [lub] żydowski policjant, to by cię wsadził do… Zrobiłby to, co on miał przykazane, że tam są tylko Żydzi. A jak się tam pęta nie Żyd, to jest podejrzane. On nie miał żadnego serca dla takich Polaków. Więc to równało się jakiemuś aresztowaniu i potem to mogła być śmierć, zwykła śmierć. Bo przecież szło się do gestapo na Szucha, jakieś zwykłe proste przesłuchanie i koniec.
Tak, proszę pana. Wie pan, co mnie najbardziej uderzyło, nie uderzyło, utkwiło. Zapamiętałem, że stoję sobie z moimi kolegami, Żydami, których ja, jak coś mówi, już pewien sposób mam na sumieniu, że ja ich muszę przechować. Czy pan sobie zdaje sprawę, że ja poszedłem z nim do gestapo. Ja siedziałem razem z nim, bo mnie złapali wszystkich.
Proszę pana, zaraz panu powiem, bo to było... chwileczkę. Jest przecież taka bardzo znana historia.
Podczas łapanki, oczywiście podczas łapanki. I zahaczyli nas, zawinęli, jak to się mówi. Jak to się działo? Bardzo często na moście Poniatowskiego albo na wszystkich mostach. To była bardzo niebezpieczna sytuacja – jechać tramwajem przez most. Bo to było miejsce, gdzie łapali notorycznie. Stanął…
Wszyscy wychodzą. Most był zamknięty z jednej i drugiej strony. No gdzie ten człowiek ucieknie? Może skakać do Wisły. I teraz tacy Niemcy przychodzili i dla nich to było takie proste – pokazać i już ty szedłeś tam, albo mówił i tam. I teraz gdzie jesteś, to dalej nie wiesz. Czy tu jest śmierć, czy tam jest śmierć? Rozumie pan? Więc takie łapanki były.
Na moście Poniatowskiego. I proszę pana, ja mówię: „Marcin, trudno, dajmy się złapać. No nie uciekaj. A ty tak wyglądasz – ja go bardzo trenowałem – ty nie wyglądasz na Żyda”. On był blondyn i fantastycznie [wyglądał]. Nawet mnie by [prędzej] wzięli za Żyda jak jego. To co, on się musiał wylegitymować i bardzo prosto [mógł być] zidentyfikowany Żyd. I otwórz i pokaż swojego penisa. I już wystarczyło dla Niemców.
Złapali, wsadzili i na Szucha. Nie, nie... Na Pradze ulica. Na Pradze. I tam nas tego. I tam od razu ja pokazałem twoje dokumenty LHD i od tego czasu już dla mnie było LHD tak jak niemiecki papier. Luftschutzhilfsdienst. Nie mając nic wspólnego z Niemcami. Ja miałem do czynienia tylko i wyłącznie ze... strażą ogniową. Oni przychodzi, mieli całe wykłady, pewne takie opowiadanka. Również exercise, jak trzymać, umieć trzymać węża. To [ćwicząc], przewracali [się], i poleciał, od razu koziołka fiknął. To leciało w jedną stronę, on leciał w drugą stronę i sikawica od hydrantu. Utrzymać hydrant trzeba wiedzieć jak. No i jeszcze jak chcesz manipulować, no to jeszcze dodaje pan jakiejś siły. I tak dalej. Tak że przechodziliśmy ćwiczenia, tak że myśmy byli u nich w rękach jako…
Miał już. Już miał.
Był w straży ogniowej. Myśmy tam jakoś... tak że przez straż ogniową on przeszedł ze mną.
Getto to jest jedna rzecz. Dla mnie pozostaje do końca życia upokarzająca, że ja partycypowałem. W czym? Że ja żyłem tu, a Żydzi żyli tam. To jest cała moja wina. Ich zamknęli za Żelazną, a ja byłem tu. A byłem ten sam człowiek, ten sam człowiek. Absolutnie ten sam. Przecież to wszystko moi przyjaciele. I niech pan mi powie, tak zwane ultimate solution, ostatnie rozwiązanie, weszło w sposób taki absolutny, że to było już… Że Żydzi nie mieli żadnej szansy. Mogli tylko podać się komuś i iść do lasu. I oni nie byli na to w stanie [pozwolić]. Sytuacja była tego rodzaju, że oni te chałaty nosili, te pejsy nosili i, cholery, nie ucięli. I tak chodzi. I potem Niemiec taki jeden ruch i on już się tam znalazł. A stamtąd to już, jak to się mówiło, na spalenie.
Oświęcim. To Oświęcim.
Tak. Ci, co chcieli tam być, to robiliśmy wszystko, co jest możliwe, ale to było bardzo niemożliwe.
Nie. To można było... À propos tego getta, bo ja niestety muszę to powiedzieć. Był Żyd, mój kolega. Ja tu stoję. Maciej Sierpiński. I tak na jego ramię spada taka kiść popiołów. I tak zgarniam, widzę, że to są hebrajskie [napisy]. Ja mówię: „Coś ci spadło”. A on z taki wstrętem: „Palą się jak szczury”. No co pan powie?
Ja wiem. Tak nagle on się odezwał. I do tej pory mu te słowa pamiętam. Tak powiedzieć w tym momencie: „Jak szczury się palą”?
Może. No ale byli i tacy. Proszę pana, ukryć się było bardzo łatwo. Tylko wiedział człowiek wtedy, że każda twoja wpadka to jest śmierć. Jak nie był gdzieś zaangażowany, to nie musiał się pokazywać, nie musiał się przedstawiać. No ale nosić pejsy, te łachy. A największa biedota właśnie, ci ortodoksyjni Żydzi, oni nie przyjęli tego do wiadomości, oni szli na śmierć, bo tak chce Jahwe. Takie było ich mniemanie, że widocznie Bóg tak chce. Większość starodawnych Żydów tak potraktowała swoją śmierć – totalne oddanie się.
Natomiast inteligencja żydowska robiło wszystko, co było możliwe, i przeżyli. Ci koledzy wszyscy żyją.
No to wtedy, to co ja przeżyłem. Przecież to jest ten moment, kiedy wziąłem broń i powiedziałem ojcu… ojciec mnie pyta…
O tak, proszę pana. Ile myślimy się broni nałapali wtedy, nahandlowali z tymi żołnierzami, co przechodzili przez Warszawę, idąc na zachód. No to jak się mu dawało bochenek chleba [i mówiło]: „Daj ten pistolet”. Podawał. Handlowało się.
O, bardzo dużo. Właściwie każdy żołnierz niemiecki, który przeszedł przez Warszawę, to się rozbroił w Warszawie.
Co to znaczy uzbrojenie? Co to jest? Pan naciśnie spust, sekunda i pan już nie ma dwudziestu pocisków. Dwadzieścia pocisków gdzieś poszły. Dwadzieścia. A jak ja przyszedłem na mój punkt, ja miałem ich sześćset, sześćset. Jak wszedłem z nimi właśnie w tym momencie, kiedy…
Tak, wiedział, że idzie. Ale to jest normalnie pożegnanie. Coś trzeba powiedzieć. Ja tak podszedłem do niego, a on mnie się pyta: „Idziesz”. To nie było pytanie. On się nie pytał: „Czy ty idziesz? A może byś nie poszedł?”. Mógł tak powiedzieć, bo w ojcu świadomość była ta, że ja idę na śmierć. Tylko że on był Polakiem. I on powiedział: „Idziesz”. Że już idziesz. On wie, że ja idę. Że ja swoje zrobiłem. To było pytanie, że on się upewnił, że ja idę. I wtedy spytał: „Z czym ty idziesz?”. To mu pokazałem FN-kę. FN-ka to jest France National, francuski pistolet. „Piątka”. proszę pana. No i to wszystko.
Odebrał mi ją i wyrzucił do śmieci, do węgla. On mówi: „Z tym gównem nie pójdziesz”. Tak powiedział. „Masz” i tu wyciąga niemiecki z podpórką i to wszystko, Mówi: „Z tym to cię puszczę” Trr, trr, trr.
To „dziewiątka”, parabellum. Tylko to było takie specjalne parabellum z podpórkami, do strzelania z ramienia.
Z dokręcaną kolbą. Ja dlatego… Oni mnie zobaczyli, Niemcy, jak idę ubrany w panterkę niemiecką. Mam na głowie niemiecki hełm i tą panterkę. I ja taki chłopak... no chłopak, chłopak, mężczyzna... I ja przebiegam przed ich nosem, od nich uciekam. I ci, to oni strzelali, przestali. Ucichło. A ja [hop, hop] i już byłem po polskiej stronie. Już byłem między budynkami polskimi. Już tam Niemców nie było.
No, ale niech pan posłucha, co się dzieje. Ja wskoczyłem na ten punkt zborny i słyszę krzyk: „To Tadek, nie strzelać. To Tadek”. Przeraźliwie krzyczy jeden z mojego oddziału. Bo inni zobaczyli – Polacy już – zobaczyli Niemca i już ładowali się do mnie, żeby mnie ułupić.
Mało tego. A ja, mało tego, w tym momencie wie pan, co robię? [Mówię]: „Jak ja nie będę miał wody trochę w ustach, to skonam”. I ja tu patrzę, na takiej jabłoneczce takie piękne jabłka wiszą. To ja położyłem na ziemi broń, skoczyłem na drzewo i wyzrywałem sobie, dla nich i dla siebie jabłek. I sobie ugryzłem. I wtedy dopiero [mówię]: „No to idziemy”. Tam Niemcy byli, trochę dalej, ale już oni byli pod obstrzałem. I tam była wymiana strzałów.
Na Grochowie, proszę pana. Ja muszę tą sprawę bardzo ładnie [opisać], muszę pójść, sfotografować. Bo przyjechała tankietka niemiecka ulicą Ostrobramską w kierunku wyjścia na Warszawę i strzelają, tak gdzie popadło. I oni to minęli, natomiast tu, w tym rejonie, gdzie myśmy mieli, po drugiej stronie koło Ostrobramskiej jest jeszcze tak zwana… Ja to sobie tak wyobrażam. To była taka… Bo jakiś tam kilometr może była bateria niemieckich artylerii Flak.
Przeciwlotniczy. I proszę pana, ci Niemcy… Myśmy ich minęli dużym kręgiem przez pola. To musiałbym panu naszkicować. Duże pola pomiędzy Grochowem i Saską Kępą. Wtedy były jeszcze niezabudowane, zieloniutkie pola. I tam między innymi w tych kartofliskach żeśmy tam zalegli, dostając… A teraz była już przy tej Ostrobramskiej, od ulicy Ostrobramskiej, w odległości jakiś stu, dwustu metrów bateria przeciwlotnicza niemiecka, która nie chciała być ani na jakimś bliskim kontakcie z ulicami... I byli w polu, i to była bateria niemiecka. I tą baterię myśmy obejrzeli. Ale jak przyszliśmy tutaj…
Tak. Tam już musieliśmy połączyć się z Polakami na Grochowie.
To był Grochów. Ja panu naszkicuję potem. To był Grochów, ulica Ostrobramska. To jest taka długa [ulica] od Warszawy aż tam na wyjście w świat. I to była magistrala. Obok była Grochowska, jeszcze powiedzmy, ale to była ostatnia przed polami, przed Saską Kępą. Bo Saska Kępa to była taka dzika riwiera, miejscowość, ale to było ładnych parę kilometrów, nie tam dwa kilometry. A myśmy wyszli od Saskiej Kępy przez pola, przekroczyliśmy ulicę Ostrobramską i znaleźliśmy się na kierunku grochowskiego miasteczka.
Tak, dzielnicy. No i tam jesteśmy już free. My możemy robić, co nam się żywnie podoba. I tam stoją polskie oddziały. Tacy sami jak my chłopaki. I już tam strzelają na baterie niemieckie przeciwlotnicze. Tam jest już walka od długich [niezrozumiałe]. I dlatego w pewnym momencie chcąc się uchronić, oczyścić jak gdyby to połączenie, przejechała tam tankietka niemiecka, żeby przeczyścić, postrzelać sobie w kierunku na Grochów, osłonić tą baterię, rozumie pan. Jak gdyby oczyścić od tej strony. Proszę pana, myśmy przyjechali do Ostrobramskiej, przeskoczyliśmy i tu wpadliśmy na... Na ulicy Ostrobramskiej był niemiecki oddział, który jak gdyby osłaniał od strony ulicy taką... jak by to [powiedzieć]... przyczółek obronny baterii, która była dalej. Ktoś, kto ma baterię, a tu była droga jakaś, powiedzmy sobie, potencjalnych wrogów, którzy nie są jeszcze uzbrojeni, ale mogą być w każdej chwili uzbrojeni i mogą zaatakować. Więc oni tu postawili taki posterunek jak gdyby, żeby to czyścić. Ale potem już się wszystko z godziny na godzinę zmieniało. Przeleciała tankietka, która wyjechała od Warszawy, wjechała w Saską Kępę i pojechała sobie dalej. Wyczyściła ulice, które jak gdyby zwracały się ku baterii przeciwlotniczej, jak również tutaj polska dzielnica... Więc stąd też mogły paść rzeczy. Oczywiście myśmy byli tymi, którzy tam weszli. I żeśmy zaczęli walczyć z tymi, z tą osłoną…
I od nich dostaliśmy w kość, bo oni byli super dobrze uzbrojeni, a myśmy mieli nic. Ta moja jedna broń to była… Była przede wszystkim zapakowana, bo żeśmy przechodzili przez dzielnice polskie, więc ona nie była bardzo przygotowana. Tak że myśmy dopiero tu, w tym miejscu, rozpoczęli z nimi walkę. Ale zanim tą walkę stoczyliśmy, to musieliśmy przez Niemców przejść na tą ulicę Ostrobramską i za Ostrobramską. Tam przeżyłem swoją… jak to się mówi... Matka Boża mnie uratowała. No proszę pana, przecież jak ja wyszedłem… Wyszedłem prosto pod ogień, żeby wskoczyć na polskie terytoria ostrzeliwane przez Niemców. I oni do mnie zasuwają, a ja nic, bo ja nie miałem [czym się bronić]. Miałem tą rzecz, ale to była... Jak ja mogłem atakować kogoś, kiedy się mnie atakuje, jako jeden. Więc ostatecznie przeszedłem ogień karabinów maszynowych. To były trzy spandau. To dobrze wiem, bo wzdłuż ulicy stały trzy spandau i poleciały mi, nie wiem, ile tych karabinów, tych pocisków niemieckich.
Żaden nie trafił.
I koledzy też nie dostali. Owszem, był jeden, ale to minimalnie postrzelone gdzieś w dłoń.
A potem dalej. No dalej to to, co myśmy zrobili, to przyszliśmy już na stronę, nazwijmy ją, polską i tam żeśmy się połączyli z polskimi oddziałami. Zorganizowali i w tym momencie stwierdziliśmy, że nikt z Niemców, który był na tej drodze, jak również ta tankietka, już nie istnieją. Istnienie tylko bateria przeciwlotnicza, no to z jakiej odległości, dwóch kilometrów, kilometra w polu. I siedzi cicho. A ci już tu Niemcy zlikwidowani zostali, ta tak zwana osłona. Jakieś czujki, nie czujki. Jak się ma gdzieś jakiś stan tego wojenny pewnego oddziału, wysuwa czułki. Osłonę czułkową, żeby ich ktoś…
Czyli te czujki zostały. Te czujki niemieckie zostały zlikwidowane, czujki dla baterii przeciwlotniczej. Tak że jak myśmy już połączyli się całą grupą, to wtedy dowództwo co zrobiło? „Dobra, idziemy na Saską Kępę”. I na Saskiej Kępie, wie pan, co zrobiliśmy. „Oddać broń, przechodzimy Wisłę. Kiedy, jeszcze nie wiemy, ale broń musi być już w tej chwili oddana”. Ona zostanie przewieziona na stronę polską, warszawską, bo jest tam potrzebna. Była potrzebna. Tak że bez broni zostaliśmy.
„Parabelkę”, wszystko oddać i te sześćset [naboi] amunicji, proszę pana, i powiedzieć „cześć”. No i to już był koniec. No i skończyło się bardzo prosto, bo następnego dnia wjechało SS. Wjechało w ten nasz teren i przez megafony: „Wszyscy mężczyźni do sześćdziesięciu lat wychodzą w kierunku ronda Waszyngtona”. I tam żeśmy wyszli. Na rondzie Waszyngtona jeszcze widzieliśmy… To jest też moje… olbrzymi... Ja to mam zamiar jeszcze namalować, bo te dziewczyny tego nie namalują. Ja się patrzę na warszawską [stronę], na Krakowskie Przedmieście od strony Pragi, ale bliżej, tak dość blisko jestem tego i widzę, jak wysoka wieża z tych dwóch wież kościoła Świętego Krzyża… Płoną te dwie wieże i jedna wewnętrzna wali się, zawalała się. I to było nasze pożegnanie. Jak myśmy wsiedli do pociągu, który nas zawiózł do Stutthof, do obozu koncentracyjnego. Tak że ostatni widok Warszawy to były płonące wieże kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Ja to bym dał, zrobiłem taki szkic dziewczynom, żeby to namalowały. Bardzo dokładnie opowiedziałem. To jest dramatyczny [widok]. Tak widzę te dwie płonące pochodnie. To wszystko.
To początek, tak, to był początek.
Tak. Z tymi Żydami. Ze mną wsiedli i pojechali. Przyjechaliśmy tam i wie pan, co się dzieje? On przychodzi do mnie i mówi: „Tadeusz, ty nie masz pojęcia, co się stało ze mną. Ja mam gruźlicę”. – „O kurde le bele, gruźlicę masz. No to, co będziemy tu robić z tobą”. – „No tak, ale ja już mam tutaj lekarza. Cześć”. Żyd lekarz spotkał Żyda i wyciągnął go. Z tym zastrzeżeniem, że absolutnie nikt inny więcej nie będzie wzięty.
A ja zostaję w obozie.
Obóz. Proszę pana, pewnego dnia to bardzo szybko było, bo długo nie trzymali. Jak to wyglądało? Podjeżdża pociąg na puste tory kolejowe na Pradze, proszę pana, i po prostu ładują nas.
A nie. To jeszcze było przedtem, jak wsadzili nas na pociąg. I teraz musimy przejechać przez walczącą Warszawę. I przejeżdżamy przez walczącą Warszawę i mamy sześciu zabitych w pociągu chłopaków. Przypadkowo. Mogłem to być ja.
Tak. Został ostrzelany przez Polaków, bo myśleli, że to Niemcy jadą. Tak że jak przyjechaliśmy do…
Tak. Znaczy nie. Nie, w moim wagonie było dwóch rannych, ale w ogóle w pociągu sześć osób zostało zabitych, przejeżdżając przez Warszawę, Starówkę i te dzielnice. Myśmy przyjeżdżali…
Gdzie jest Wytwórnia Papierów Wartościowych
I tam żeśmy zostali ostrzelani – niewinni Polacy przez niewinnych Polaków. I tak dojechaliśmy do Pruszkowa. I w Pruszkowie po raz pierwszy woda, trochę jedzenia. I już dalej to była kaszka z mlekiem. Ano i oczywiście po paru dniach ładowanie na ten [pociąg] i idziemy. Dokąd idziemy? Bo teraz jeszcze, gdzie jedziemy. Wszystko załadowane, zakratowane, zamknięte. Tylko przez otwory widzimy, że jedziemy na północ. Jedziemy na północ, na północ, na północ. I proszę pana w pewnym momencie stajemy i wyładowują nas tam już.
Stutthof, tak. To było taka stacja przed Stutthofem, która służyła Stutthofowi, ale Stutthof był dwieście czy czterysta metrów [dalej]. To trzeba było dojść do początku naszego obozu. No i to była już noc, jak przyjechaliśmy. Niemcy w białych mundurach z psami. Też czekanie, te bicie od razu. O Jezus Maria, tak byle bić. To jest normalne, tacy opresorzy, którzy chcą utrzymać porządek, to muszą wywołać najpierw terror łamiący psychikę. No fajno. Weszliśmy coś zjeść. Już widzieliśmy, jesteśmy w obozie. Następnego dnia na placu tym: Berufen. Jeszcze zawody. [Niezrozumiałe] sehen Berufen. Ja wstaję pierwszy, jeden z pierwszych: Ich die Zeichner. Zeichner. – A... [niezrozumiałe]. Już widzę, że już odchodzę. Tutaj nie ma nic. Trochę myślę, że tego... Trochę zawodowców... I ja zostałem kreślarzem w firmie niemieckiej. Polskiej. Notabene tam byli Polacy. I zacząłem karierę [niezrozumiałe] u Niemców. Oczywiście potem bardzo krótko to trwało. Potem nawet nie ruszyłem się stamtąd, tylko w niemieckiej firmie zacząłem pracować na tamtym terenie.
Pięćdziesiąt trzy lata.
Tak.
[Byłem] kreślarzem. Bo wiedziałem, że we wszystkich biurach gdziekolwiek bądź ktoś coś robi, to musi zacząć od kreślarza, to znaczy kreślarz jest najważniejszy, bo kreślarz kreśli robotę dla innych ludzi. Jak nie ma rysunków, to nie ma roboty.
I tam dla Niemców zacząłem budować, proszę pana, co to były... takie pierwsze budowy...
Peenemünde, tak Peenemünde.
To były proszę, tak, tam wylatywały rakiety na Amerykę.
Poprzez Biegun Północny i tak dalej leciały aż... Tak ogólnie mówiąc, na Amerykę leciały.
Tak, tak... Anglia była przed tym. Ale one leciały, to były długodystansowe rakiety.
Aha, ja muszę sobie w tej chwili przypomnieć. Jak to się stało, że ja byłem… Wolność, dzień wolności. Jak ja spotkałem dzień wolności mojej…
[...]
Przeciwczołgowe i takie [inne]. Cały system żeśmy budowali.
Obronny. Gdzie była ciężka artyleria, czołgi lub zwykli żołnierze, co mieli jeden karabin. To był cały system. Niskie, jak i głębokie lub bardzo głębokie, które były zaporowe, żeby się czołg nie prześliznął.
Zaraz, chwileczkę, wie pani, ja tego momentu tak jakoś nie tak … Ja panu potem pokażę to wszystko, co mam, wszystko jest napisane. Ostatnie dni. Gdzie ja byłem? No nie, tam w okopach. W okopach.
Wie pan, ja sobie musze naprawdę bardzo solidnie przypomnieć.
A, już w tej chwili dokładnie wiem. [...] Proszę pana nadchodzi dzień wolności. I to jest bardzo prosto. Ogłaszają, że jest end of the war. „No to fajno, to idziemy do domu”. Idziemy do tego [bramy], gdzie zawsze kończyła się nasza wolność, a tam stoi wartownik i mówi: Niet, nielzia, nielzia. A wy kuda? Ruski stoi i zadaje nam pytanie: Kuda? A damoj! Nie nada. Idi nazad. To znaczy, jesteśmy w więzieniu. No więc, wie pan, pamiętam, bo przecież ja byłem ten energiczny facet, który jeszcze chodził, prawda, jeszcze się starał. Ja byłem zawsze ubrany bardzo dobrze, bo wtedy już tam w terenach niemieckich było do cholery, dziesiątki domów pustych, po Niemcach. Więc mogłem się ubrać, jak chciałem, buty i tak dalej. No, ale wolność. Nie nada, kuda?
Trzy dni.
Tak. Nagle powiedzieli: Idi, idi.
Później [pokażę] bardzo, bardzo ładnie opisane zdjęcia. „Wy pajdiotie. Wy w Tczewie musicie znaleźć kamiendanty wajenne i wy się u niego pójdziecie zameldować”. Kamendant wajennyj.
Ci, co poszli, to się znaleźli na Syberii. Ja nie poszedłem. Widzi pan, to była rzecz, która mnie zadziwia. Ja wykazywałem jakąś [inicjatywę], że ja muszę zrobić po swojemu. Dlaczego ja mam jechać do komendanta wojennego? A ja nie wiem, kto on jest. Zwykłe pytanie: Who is he? Czy ja muszę? I ja zadawałem sobie te pytanie w momentach już takich najbardziej dramatycznych. To ja powiedziałem: „Niet, to ja już sobie… To jak do Tczewa pójść?”. – „A, to ty będziesz sobie szedł tylko tu, koło tego dworca i tam pójdziesz według toru, to cię tor zabierze to, tam gdzie trzeba. I ty idi tam. Ty myślisz charaszo. Idi w pieriod damoj”.
Proszę Pana, doszedłem do pierwszego miasta, gdzie były, dochodziły pociągi, czyli to był Tczew. Dochodziły pociągi i wsiadłem sobie. Nie, nawet taki ten uprzejmy chłopak, powiedział: „Ja cię wsadzę tam na górę” A jeszcze dlaczego powiedział: „To ty ten bicycle już nie potrzebujesz. To ty mi go dasz. Thank you”. No rzeczywiście, nie wpuściliby mnie na dach z rowerem. No i przyjechałem, proszę pana, dopiero… Wszystko pamiętam, wszystko mam już zanotowane dokładnie. Przyjechałem do dworca w [Warszawie] zachodniej i potem miałem jeszcze kupę, trochę na piechotkę, i doszedłem do „Poniatoszczaka” i tam…
Na Saską Kępę. Ale co to było, trzy, cztery kilometry. Może pięć, nie wiem, proszę pana. I przyjechałem do domu, idę, idę i wchodzę po schodach i schody, czuję, jak mi [nogi] grzęzną w takim piasku. Ja sobie tak myślę: „Rany boskie, niesprzątany dom, cholera”, bo zgrzyta aż. No i podchodzę do domu i tak, żeby tak ktoś nie słyszał. Ale nie, odezwa się krzyk kobiety: „Kto tam?”. Ja mówię: „Tadeusz”. Cisza, cisza, a potem krzyk straszliwy. Bo to były dwie siostry, które wyraziły swoją radość, że ja przyjechałem, żywy, cały. Matki nie zastałem. Gdzie jest? Jest na północy Polski, szuka twojego ciała. Bo doszła wiadomość do rodziny, że zostałem zabity. Że nie przeżyłem, po prostu tak. Niezabity, nie przeżył. Tak że matka pojechała szukać mojego ciała pod Gdańskiem. Wiedzieli, że pod Gdańskiem byłem i tak dalej. I przyszedłem do domu.
Następnego dnia.
Tata był. Tata był, Wiesław i wszystkie, rodzina żywa, wszyscy. Czworo rodzeństwa.
Tak. No wie pan, ja już to mówiłem, ja nie wiem, ja naprawdę… To był cud. To był absolutny cud, że ja… No inna sprawa, że ja się zawsze modliłem do Bozi. Nigdy nie opuściłem tego, żebym nie przypominał: „Bogurodzica dziewica, bogiem sławiena Maryja. Swego syna gospodina zyszczy nam, spuści nam. Amen”. Koniec. To jest moja modlitwa, jedną, której używam. Ja nie jestem katolikiem poza tym, nie to żeby… Ja jestem bardzo szczerym Polakiem, który [ceni] to, co jest polskie. Ja jestem katolikiem, oczywiście, a Matka Boska to jest moja bogini.
Tak. No i co? No to się zabieramy za robotę. Jadę do Warszawy. No gdzie? Staję przed Wisłą, nie ma mostu, nie ma mostu, nie ma mostu. Zaraz, to jest przecież zima, tak? W jakim to było? To nie była jeszcze zima. Bo potem jeszcze przyszła zima, to zamarzało to wszystko.
No to zima, no to zima.
Tak, tak po lodzie, po Wiśle. Tak, tak. Oczywiście, oczywiście jest zima. Pamiętam tę zimę.
Tak, zniszczona i moja droga jest przez aleję Szucha. Tam stale coś jeździ przez aleję Szucha. Przechodziłem tędy, Aleje Ujazdowskie, aleja Szucha, Mokotów. No ale to już nie było, że tak się wyrażę, jakoś przestrach wchodzić w tą ulicę. Nie miałem wtedy jakichś urazów już.
A proszę pana, od odbudowy Warszawy to był student, który odbudowywał Warszawę.
Politechnikę. I całą politechniką chodziliśmy odbudowywać Warszawę. O, pamiętam te odbudowy. Naprawdę to było miłe, bo to było takie twórcze i takie polskie i takie od serca dawane. To była odbudowa Warszawy.
Tak jest. Co się dalej dzieje? Jestem mężczyzną.
Chwileczkę. Co ja wtedy zrobiłem? Niestety ja już chodziłem, moja droga jest jakaś... na prawo. Tak, jestem w Wawelbergu, bo to jest pierwsza uczelnia, która jest otwarta i tam, proszę pana, Wawelberg to jest… Dlaczego on jest taki ważny dla mnie? Wawelberg był prowadzony przed wojną, jeszcze przed wojną polską. Wawelberg – znana uczelnia techniczna wawelberczyków. Dlatego po dziś dzień jak się spotkam z kimś i powiem, że jestem wawelberczykiem, to: „Ooo...”, zawsze podskakują, bo bardzo Wawelberg był [ceniony]. To był człowiek, który nie miał tak zwanych… Wawelberg to, jak to się mówi, to jest jakaś uczelnia. On ciebie uczył. Tyś wiedział, że przychodzisz do profesorów, którzy cię będą uczyli, jak wygląda młotek, jak wygląda maszyna do obrabiania metali, jak ty wyglądasz, proszę ciebie – wszystkiego rodzaju rzeczy, z którymi będziesz się w życiu spotykał na samym początku życia. Wawelberg cię tego będzie uczył.
I mało tego. On dał mi tą znajomość. Ja wiedziałem, jak mogę używać wiertarki. Ja wiedziałem, jak ja uderzyłem maszynę tokarską.
Przede wszystkim praktycznie, a teoretycznie potem. Bo to było podstawą Wawelberga. I potem poszedłem na politechnikę, która [była] pod egidą wawelberczyków, Politechnika Warszawska.
Lotniczy. Od razu poszedłem w kierunku lotniczego. No, kochany panie, otwiera się moja epoka latania. Szybowce, samoloty i podróże lotnicze. Sam na swoją własną rękę. To była piękna rzecz. Latałem po Polsce.
Całej Polsce.
Nie, jako student. Amator lotnictwa. I mieliśmy klub, mieliśmy sprzęt. Oczywiście wszystko przez nas utrzymane i w najlepszym stanie, w jakim można sobie wyobrazić. Tak że lotnictwo było. Szybownictwo i lotnictwo. To szybownictwo to jest to, czego nie ma samolot, znaczy nie ma silnika, a lata pan pod słońcami…
Tylko strumień powietrza. To są piękne…. To była Jelenia Góra, Wrocław i tamte [okolice], tam dalej, na zachodzie, bo to były poniemieckie rzeczy.
O, pod tym względem ja, życie naprawdę… No, niech pan wierzy, przecież ja wszedłem… Ja wchodzić muszę, coś zrobić. Kim ja jestem? No oczywiście, kim ja jestem? Od razu mi było powiedziane, kim ja jestem. Silniki lotnicze… Ale silniki lotnicze to jest dopiero, bo jest dopiero… Studia lotnicze to były najwyższe wymagania z wydziałów, w sensie matematyki, teorii, fizyki, chemii i tak dalej. To były bardzo podstawowe rzeczy. To nie we wszystkich politechnikach miałeś, a w lotnictwie, o, to było wszystko [niezrozumiale].
Lotnik.
Pierwsza, proszę pana, tajna. Samoloty dla MON-u. Pracowałem półtora roku. A potem firma „Pilot” mówi mi: „Słuchaj no, czy ty wiesz, co to jest kriogenika? Czy ty wiesz, co to jest ciekły azot? Co to jest ciekłe oleje”. No to ja się wtedy na to przysiadłem. Trzeba było dobrze sobie popracować, poczytać, postudiować i zbudować. I zbudowałem pierwszy zbiornik na przechowywanie ciekłego gazu.
Dobre pytanie. Polska Akademia Nauk, bo tam przecież pracowałem. Gdzie ja mogłem rozpocząć te wszystkie rzeczy, jak nie z takimi ludźmi. Myśmy musieli…
Tak, PAN-u, PAN-u. Proszę pana. Tak że ja te wszystkie detale to mam. Mam w sensie, że chronologicznie mam wszystkie dokumenty. No i co takiego jeszcze ciekawego…
Mieszkałem na [ulicy] Styki z teściami, proszę pana. I miałem żonę, proszę pana. Ale oni byli kupcami z cholerną forsą, bo to byli kupcy. I się zawsze ze mnie śmiali i szydzili. „E, ty inżynier głupi”. Ale sami nic nie pomagali. W sensie, co ja tam inżynier. Pieniądze, to są tego... A ja o pieniądzach nie myślałem, nie myślałem. Ja myślałem jak zbudować, żeby się ten olej, żeby nie poparzył ludzi, żeby ich nie spalił, jak się zapali, żeby był bezpieczny. Jego bezpieczeństwo było absolutne, prawda. Tak że mój cel, początkiem tego było bezpieczeństwo i bezpieczeństwo, i bezpieczeństwo. Jak zbudować zbiornik, który przechowa ciekły gaz, który właśnie przez tą ciepłotę i temperaturę, bardzo niską temperaturę, stwarza różne trudności. I ty musisz na przykład... Na przykład zbiornik budujesz i jest zbudowany cały zbiornik w temperaturze trzydziestu stopni. A potem jest minus dwieście. To już ma pan całkiem inny zbiornik. Tak się zmienia.
Tak kurczliwość. Różność i tak dalej. [...] Wolność dla mnie to była niczym, bo ja byłem zawsze wolny. I nagle mnie zabroniono. Zabroniono Marchajowi latać na samolotach. Zabroniono mu wstępu na lotniska. Ja tak sobie pomyślałem sobie, co oni sobie oszaleli, czego ode mnie chcą. A jestem asystentem profesorów, Wydział Lotniczy mam, a mnie nie wolno pracować nagle? I proszę pana ja postanowiłem… Nie, odbyłem pierwsze podróże, podróże zagraniczne. A, wyjechałem do Szwecji, wyjechałem do Finlandii i zobaczyłem, że na rany boskie, całkiem inny świat. I nagle postanowiliśmy z moim bratem, że będziemy uciekali z Polski. Ale jestem taki człowiek roztropny, że nie za bardzo byłem secure, w sensie…
Że nikomu nic nie opowiedz, nie rozmawiaj z ludźmi, nie tego. Ja jestem otwarty, ja rozmawiam. I prawdopodobnie mi się wypsnęło gdzieś o tym, że chcę uciekać z Polski. I to doszło do polskich władz.
I cabach, poszliśmy do pierdla. I teraz, co się dalej dzieje. [Trafiłem] do pierdla, kiedy w Polsce jest tak zwane... to, co się nazywa zbrodnia, zbrodnia przeciwko ludzkości. Moi dowódcy… Czy pan wie, że ja widziałem, jak mój dowódca umierał, wieszany po to, żeby być niepowieszony. I „Nil”... Jak jest jego prawdziwe nazwisko, „Nil”. Ja jestem tylko na bardzo takim niskim stopniu przestępstwa. „A, z Polski chciał uciekać, idiota. I złapali go”. No to gdzie go trzymać? No z więźniami z karą śmierci. Nie wiem, kto takie rozkazy wydawał. Ja siedziałem z wszystkimi moimi dowódcami, którzy byli powieszeni po to, żeby nie powiesili się, żeby umarli, wisząc w niemożliwości umarcia. Bo przecież powieszenie jest jedną z najbardziej humanitarny – podobno – śmierci. Bo to się tylko przerywa tutaj ten [rdzeń kręgowy]. Nie, im się nie robiło tego. Oni wisieli, aż umarli, wisząc. A ja to widziałem. Siedziałem w tej samej celi. No to, co mi zostało po Polsce. To jest Polska.
Nie wiem. Ile ja siedziałem w więzieniu?
Głos z boku: Trzynaście miesięcy, ale wyrok był zawieszany, dlatego że oni nie uciekli. Oni chcieli uciekać dwoma łodziami i tam była duża grupa ludzi. Ponieważ przygotowania do tej ucieczki trwały dosyć długo, oni chcieli uciec do Szwecji przez Bałtyk. I tak jak powiedział, to były dwie łodzie. Jak jechali, żeby sprawdzać łodzie, czy są sprawne, to będą uciekali. Okazało się, stwierdzili, że łodzie nie są sprawne i zakończyli to jako wakacje i w tym momencie ich złapali. Tak że oni nie byli złapani w trakcie ucieczki, tylko z podejrzeniem ucieczki. I on siedział, o ile pamiętam, to jest udokumentowane trzynaście miesięcy. Jego brat siedział dłużej i tam brat miał dziecko, trzyletniego czy czteroletniego syna. To był brat z żoną i on z żoną [niezrozumiale]. No i go wypuścili w zawieszeniu. Później nie mógł dostać pracy, próbował różnej prywatnej pracy i następna praca, którą znalazł, to była w PAN-ie. Był inżynierem, który... I ten zbiornik [skonstruował].
Po tych moich takich perypetiach z Polską to właśnie trafiłem na ten fakt, że znalazłem pracę w Instytucie Fizyki Polskiej Akademii Nauk, [gdzie zostałem] kierownikiem niskich temperatur. I w ten sposób wstąpiłem… Niskie temperatury i skraplanie. Zbiorniki betonowe na skroplony gaz. Przechowywanie skroplonego gazu. Dla kogo? Dla kobiet, gospodyń domowych. I tu „wybuchła” cała moja praca, która trwała do końca mojego życia, tutaj Stanach [Zjednoczonych Ameryki Północnej]. I jestem w tej dziedzinie alfa i omega.
Tak jest.
A, no właśnie o to chodzi widzi pan. Bo teraz znowu idiotom, ludziom… Im się ubrdało, że Marchaj to nie jest w ogóle człowiek i jego trzeba wyrzucić. On tu nie ma prawa życia z nami, rozumie pan. I ja po prostu… Jak to się stało?
Głos z boku:On miał wtedy żonę i dwoje dzieci do Ameryki. Odmówiono ci paszportu.
[Byłem] z moją żoną i z dziećmi. I ja przeżyłem bardzo poważny kryzys z moją pierwszą żoną…
Głos z boku: Żona z dziećmi wyjechała do Ameryki, a tobie odmówiono paszportu.
Tak. I moja żona pierwsza, proszę pana, włącznie ze mną postanowiliśmy dla dobra naszych dzieci, powinniśmy z Polski wyjechać. Zawód mam, ona też ma zawód, ogrzewnictwo... po politechnice, ogrzewnictwo i wentylacja. No i składała... „No dobrze, no dobrze, to taki, jaki jest plan?” – „No, ciebie to będzie wielki problem. Początkowo ja wyjadę z dziećmi”. – „Jak będziesz już tam, to wtedy ja przyjadę do ciebie”.
Nie. Właśnie o to chodzi. Ona dostała paszport, a ja nie. Ona dostała paszport, pojechała z dziećmi. Mija rok, mija dwa, a ja jestem w Polsce. No co ja mogę zrobić? Ja mogę tylko uciec. Byłem tak już z ucieczkami obznajmiony, że zachowałem tego... I znalazłem osobę, która była koleżanką siostry mojej dawnej żony. I ta właśnie osoba mówi: „Ja ciebie przewiozę przez granicę. Ja ciebie przywiozę do Stanów Zjednoczonych. Uwierz mi”.
Inną drogą, czyli po prostu ucieczka.
Tak. Tak jest.
Obecna żona. Kto to jest? Ja nadal utrzymywałem stosunki z moją pierwszą rodziną, prawda. I siostra mojej pierwszej żony, siostra Maria, Marysia, skontaktowała mnie z Ireną jako…
Na imprezie, tak. Na imprezie. I to jest po prostu… Bo ja byłem taki… Ja nie byłem podrywacz przecież jakiś, tylko ja musiałem znaleźć kogoś do mojej ucieczki, która się później w mojej głowie tworzyła. No, podjąłem decyzję, że ja będę przekraczał granicę. I teraz w tej granicy ja muszę mieć kogoś, który będzie mi pomagać, musi mi pomóc.
Więc właśnie przechodziliśmy to tak, że przede wszystkim to było usprawnienie samochodu na to… Aha, znalezienie sobie samochodu, którym będę uciekał.
Fiat 10.
Sześćset. Sześćset, tak, sześćset. To najmniejszy, „dziesiątka”. Ja wiem, że to była „dziesiątka”, najmniejszy fiat. Najmniejszy fiat. Nie, bo „szesnastka” to byłaby za duża. Fiat, najmniejszy fiat.
Oczywiście. Wyrwane zostały wszystkie bebechy, samochód ogołocono, w ten sposób, że wymiana tych papierów, elementów ścian, pozostała ta sama, prawda. Tylko jest jedna rzecz i ja wchodzę w pozycji takiej, że ja jestem, jedną długość mam moją. Jedną długość ma moją. I muszę się zmieścić w Fiat 10 czy jak pan mówi.
Sześćset.
Skrytkę.
Embrionalnej i tak dalej. Więc ja do tego doprowadziłem. Ja trenowałem, ja wchodziłem.
Trenowałem, proszę pana, w tapczanie, w którym mnie zamykała żona. Z wyciętą taką tylko wielkością, ile będę miał. I trzask, koniec. Ja musiałem tam wytrzymać pewną ilość czasu.
Oczywiście, paszportu nie miałem. Nigdy go nie miałem.
No, więc właśnie o to chodzi. Ja byłem jedną jedyną granicą... To znaczy uczyniłem wszystko, żeby na granicach, na których mogłem być i mogłem mieć dokument, to ja miałem. W Polsce ja miałem wszystkie dokumenty. Miałem prawo jazdy, miałem wszystko, co potrzeba do tego samochodu. Natomiast od czasu przejazdu ja nie istniałem, mnie w ogóle nie było.
Tak.
Przekraczam granica polską i jadę…
Mam w polskim paszporcie, mam polski paszport i mam prawo przejazdu granicy turystycznej w Czechosłowacji. Jest taka umowa pomiędzy Czechosłowacją i Polską, że ktoś może pojechać do tak zwanej turystycznej stacji. I to może wydać panu policja.
Na wycieczkę w góry. Ja to miałem.
Nie, nie, nie.
Oddzielnie. Tak że to było, to były normalne, tak zwane rozpoznawcze i wszystkie rzeczy, które można było zrobić. Kiedy doszło do tego, że ja jestem już przygotowany do wyjazdu, następuje inwazja Polski na Czechosłowację.
Rosjanie i Polska wkraczają do Czechosłowacji. Zamknięte wszystko. Nie ma. Nie ma ruchu, tragedia, tak. No to ja na to żeby przyjechać do [Czechosłowacji] turystycznie to jest nieważne, ale ja to mam, jest przygotowane. No i wtedy okazuje się, że przez radio podają, że dnia tego i tego, granica będzie otwarta i można jechać. I myśmy bach, bach. Znaczy bez jakiegoś specjalnego przygotowania ani nic ja wchodzę we wszystkie takie moje sytuacje wewnętrzne w samochodzie, jak było przewidziane. To znaczy ja jestem przymierzony, ja wchodzę. Żona mnie zamyka i tak dalej. I jadę…
Tak.
Nie. Nie, to ja, to ja jadę samochodem.
Głos z boku:Nie. Polską granicę przechodzisz.
Głos z boku:Przepustka turystyczna.
A tak. No oczywiście. Przekraczam go z plecaczkiem, z plecaczkiem. Jadę i gdzie co ja mam, oczywiście nie samochodem. Jadę, wychodzę i mam plecak i przepustkę, i idę sobie pieszo drogą. A Irena [przejeżdża] swoją drogą. Przejeżdża przez [granicę]. Ją [przeszukali], jak tylko możliwe, i papiery... Oni myśleli, że ona chce może chce jakieś pieniądze przewieźć. Bo jak jedzie [niezrozumiałe], to tutaj pójdzie na zakupy. Więc oni chcieli też znaleźć te pieniądze, które ona ewentualnie ma. No ale ona nie miała. Miała te pieniądze, ale to było wolno i… Tak że przechodzi przejście. To znaczy ja najpierw przechodzę i potem Irena. Ja już przeszedłem, już muszę odejść od granicy. Idę sobie wolnym kroczkiem tam, gdzie mam prawo iść, czyli do granicy, do tej turystycznej strefy. Natomiast Irena, no, przecież ją rewidowali. Około godziny czasu sprawdzali ją. No, ale fajnie. Widzę, że jedzie. Okay. Odjechała i już tam za tym wszystkim ja jadę z turystycznym... Jakiś turysta, który ma prawo wyjść do tego... i ona, która ma wszystkie legalne dokumenty. W tym momencie wsiedliśmy sobie w samochód i pojechaliśmy szwungiem do granicy, już blisko Austrii, prawda.
Węgry, przepraszam, tak, blisko Węgier. I tam wszedłem normalnie do tych rzeczy i tak jak tego jestem. Irena, tyś wtedy nie była ze mną? No byłaś.
Jasna sprawa. I przyjechałem tak w ten sposób pod granicę już nie węgierską, tylko włoską.
Do Francji. We Francji to jak zjawiłem się tam, to ja już siedziałem tak jak teraz, razem z nią. I co powiedziałem: „Ja chciałbym u was dostać prawo pobytu. Ja żądam od was prawa azylu”. Takie żądanie.
Tak, no miałem. Miałem. Ale [krewny] powiedział oczywiście: „Jak przyjedziesz tutaj, to użyj tego prawa. Ty jesteś tu legalnie. Bo jesteś tutaj, masz paszport polski, masz przejazd do…”.
Tak.
Tak.
W ambasadzie amerykańskiej properly, wszystko było legalne. Wszystko było jasne. Bo ja już miałem prawo Polaka, ja jestem już uciekinierem we Francji. [...]
Tak. Tak jest, we Francji ja już byłem, że ja już jestem... Mogę być bandytą, no to jak jestem bandytą, to mnie wsadzą do pierdla. Ale polityczny i ty używasz politycznych względów przekroczenia granicy, to jest absolutnie ważne.
Tak, wsiadłem do samolotu, na który kupiłem bilet.
Wylądowałem w Nowym Jorku.
Jak wyglądało? Proszę pana, wyglądało bardzo romantycznie. Niech pan sobie wyobraża, jest taki bardzo dobry utwór, który napisali i śpiewali amerykańscy wykonawcy. Jak się ten utwór nazywa?
Muzyka, ta sama muzyka, „I’ll be there”.
Właśnie. Wtedy była to melodia cholernie sławna, jak ja byłem w Polsce i myślałem, i rozmyślałem i tak dalej. Jak przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, tę muzykę grali na lotnisku. Tak że to tak jakby los chciał mnie powitać. Ja może zaraz sprokuruję tę melodię.
„I’ll be there”. The 5th Dimension. Grupa amerykańska 5th Dimension go lansowała. Bardzo ładna melodia, śliczna. Była przez ładnych parę sezonów.
No i niestety, ale ten okres do mojego przyjazdu... Żona wyjaśniła mi, że to co ja robię, to nie jest zaakceptowane przez nią i że ona nie uważa, żebyśmy byli nadal małżeństwem. Tak mi wyraźnie powiedziała. Te listy mam, jakby ktoś chciał przeczytać, są do przeczytania. Dramatyczne listy. Ja odpowiedziałem tak jak gdyby nic, okey. Zgadzam się.
Tak, jak przyjechałem, rozwiedliśmy się. I wyszliśmy za mąż z moją pierwszą żoną w katedrze na Manhattanie.
Tak.
Tak jest. I tego czasu jesteśmy legalnym małżonkami. Oczywiście rozwód z moją żoną został dokonany w jakiś taki sposób, że mnie nie było, ale ja nie potrzebowałem. Przesłałem wszystkie dokumenty i to było gdzieś w zagranicznym krajach.
Tak, ale pan sobie wyobraża, że moja żona odmówiła tego, kiedy miałem wszystkie te dokumenty przygotowane. Tak że to było wielkim zaskoczeniem nawet dla amerykańskich władz. „O – ta pani, kobieta [powiedziała] – panie Marchaj. To ja tym bardziej pana szybko wyekspediuję do Ameryki, żebyście sobie z żoną wyjaśnił sprawy osobiście”.
A tak. To już jak w Polsce byłem i wystąpiłem do Stanów Zjednoczonych, że ja chcę być ewentualnie w tego, to [podałem, że] moja specjalizacja jest taka i taka.
To wystarczy, wystarczy, że ja miałem...
Prilot Technology, Prilot Technology. Ja pracowałem u niej pięćdziesiąt trzy lata.
Głos z boku: Trzydzieści trzy.
Trzydzieści trzy, a pięćdziesiąt trzy to jest tylko data tego... A więc trzydzieści trzy. I w tej firmie, to jak już byłem dawno, już dawno, dawno, dawno ja już byłem w Ameryce, prawda, to ja byłem absolutnie Marchaj prawnie siedzący tyle. Ale tym niemniej ja jestem pracujący trzydzieści trzy lata w amerykańskiej firmie.
Proszę pana, to trudno powiedzieć. Ja wtedy miałem jeden cel: wyjechać z Polski. Naprawdę. A dlaczego? Dlatego że nie chcę, żeby moje dzieci cierpiały to, co ja cierpię. Nie wiem, dlaczego ja cierpię za coś, czego nie popełniłem. Ja chciałem absolutnie za wszelką cenę wywieźć dzieci z żoną. I ona pierwsza dlatego wyjechała. Do tego stopnia, że nawet moja osoba była ignorowana, że ja sobie dam radę. Ja już tyle przeszedłem, że ja sobie dam radę, że ja się znajduje za tą granicą. Dołączę do nich. Ale ta niewiadoma zawisła w powietrzu bardzo jasno powiedziana – ja mogę nie przyjechać.
Życie, proszę pana...
No, tutaj to była całkiem w ogóle wszystko co innego, jak było w Polsce. Aczkolwiek w Polsce ja byłem dość... W Polsce potrafiłem się urządzić na skutek. Tu muszę panu o ojcu opowiedzieć w gruncie rzeczy, bo to ojciec stworzył nam dom. Michał Marchaj, mój ojciec stworzył naszej rodzinie, wszystkim dom w Polsce.
Absolutnie, absolutnie szczęśliwe, z tym potwornym jednym zgrzytem, że listy jakie dostałem od mojej żony, to był straszny zgrzyt. Pierwsza żona.
A ta nie, no ona jest bardzo spokojna. To znaczy ona mnie nie ma za złe, nigdy nie dotarło do mnie wiadomość, żeby mnie w jakiś sposób przedstawiała negatywnie. Ja nie popełniłem nic, żebym nie myślał o dzieciach. Od pierwszego dnia jak się znalazłem w Ameryce, ja płaciłem dzieciom pieniądze.
Alimenta. Aż do ich pełnoletniości i samodzielności. Wszystko było, bardzo ładne pieniądze. Oczywiście nie mogę powiedzieć, ja jestem tego... Ja mam przecież takie wspaniałe życie z Ireną. Ja wiem, tylko że mi jest przykro o tym mówić, że ja jestem taki szczęśliwy z nią, a tam żona jest czy coś albo dzieci. Nie z tamtą, bo o tym były pamiętane do ostatniej chwili, a że się świat toczy inaczej no to na ulicy człowiek jest, chodzi i się wpada pod samochód. Cuda się nie dzieją. Także ja chcę powiedzieć, że ja nic nie uczyniłem złego, żeby mnie ktoś oskarżył, że: „A, taki skurwysyn byłeś dla tamtej żony albo tej żony”. Nie, nie ma takiego. W moim życiu tego nie ma.
A, proszę pana! Co to jest Ameryka?
Oczywiście, tak. Tą wolność, o której myślałem, dostałem. I to tak, że chyba z nawiązką, chyba z nawiązką. No bo co ja mogę powiedzieć? Przyjechałem do Ameryki, uciekając, uciekając z rodziną, dlatego że nie chciałem, broń Boże, żeby dzieci moje miały podobne życie jak ja. Rozbrat lub powód przedstawiłem, o którym oni wszyscy wiedzą. Zresztą ja chcę panu powiedzieć jedną ciekawą rzecz. Ja dostałem telefon od pani Brystigerowej. Zresztą ja już może panu mówiłem czy nie?
Nie? Żydówka. Dostaję telefon. „Czy mogę rozmawiać z panem Marchajem”. Ja mówię: „Jestem”. – „Proszę pana, ja się panu przedstawiam, ale nie wiem, czy pan to zrozumie dobrze czy niedobrze. Jestem Brystigerowa i całe życie marzyłam, że ja kiedyś się z panem spotkam, żeby podziękować panu [za to], co pan dla mnie zrobił.” „Ja?” Pani Brystigerowa jest szefem bezpieczeństwa komunistycznym, komunistycznym [kraj]. Super, no, powerful kobieta. Ona dzwoni do mnie: „Powiem panu, jak się z panem spotkam, to panu więcej powiem ewentualne”. – „Ależ proszę bardzo. Kiedy pani chce, spotkamy się i porozmawiamy. Jeśli pani to ulży i tak dalej”. Ona mówi: „Wie pan, co, ja – jak już przyszła – ja chciałem panu podziękować, bo pan stworzył i utrzymał mnie człowiekiem”. Żydówka, szef Urzędu Bezpieczeństwa w Warszawie, tu. Ona przyszła mi podziękować. Ja mówię, jak ona mi to powiedziała: „Wie pani, niech mi pani wierzy, to samo powiem do pani. Ja panią podziwiam. Ja pisałem do pani listy tego rodzaju, za które by pani mogła mnie zgnoić w więzieniu”. – „Pańskie listy stworzyły mnie człowiekiem”. I to było teraz, list napisany, pani Brystigerowa, szef [Urzędu] Bezpieczeństwa w Warszawie.