Ryszard Kozubek

Archiwum Historii Mówionej

Pułkownik Ryszard Kozubek w stanie spoczynku. Urodziłem się 24 listopada 1926 roku w Łunieńcu w województwie poleskim, lecz wychowywałem się w Brześciu z uwagi na służbę pełnioną przez mego ojca. W Powstaniu Warszawskim brałem udział w 8. Pułku Piechoty 3 Dywizji imieniem Romualda Traugutta.

  • Proszę powiedzieć parę słów o latach przedwojennych. Czym zajmowali się pana rodzice, gdzie pan chodził do szkoły, gdzie pan mieszkał?

Mój ojciec był funkcjonariuszem policji państwowej w Brześciu nad Bugiem, zarazem pełniąc obowiązki pełnomocnika do spraw mniejszości narodowościowej na województwo poleskie. Brat mój, po ukończeniu szkoły średniej technicznej w Brześciu, skończył podchorążówkę. Skończyłem dwie klasy średnie szkoły technicznej – tej co mój brat. Podczas wojny w 1939 roku, jako harcerz, brałem udział w wojnie obronnej, w hufcu harcerskim średniej szkoły technicznej numer 71. Brat został wcielony w sierpniu 1939 roku i wyruszył na wojnę, a później dowiedzieliśmy się, że dołączył do grupy Armii „Polesie” generała Franciszka Kleeberga. Ja natomiast, pod dowództwem podporucznika Barańskiego z naszej szkoły, zabezpieczaliśmy ludność, która uciekała przed Niemcami, przekraczała Bug, zabezpieczaliśmy kwatery. Jak wiadomo Brześć był zamieszkały w małej ilości przez Polaków, a przeważnie było pięćdziesiąt procent Żydów, dwadzieścia procent Ukraińców, Białorusinów, a reszta to byli przeważnie Polacy na posadach państwowych: kolejowych, wojskowych, policyjnych, ponieważ Brześć był dużym garnizonem skupiającym się wokół Twierdzy Brześć, której dowódcą był generał Konstanty Plisowski. Nawet zostałem 7 września, gdy naczelne dowództwo z Rydzem-Śmigłym na czele znalazło się w Brześciu, odznaczony Krzyżem Zasługi za dzielność, ponieważ wykryliśmy radiostację niemiecką, która w szopie wojskowej nadawała, kontaktowała się z Niemcami. Złapaliśmy tam Paula Klausa – Niemca – i za to właśnie kilku harcerzy zostało odznaczonych. To był mój początek służby.
Później, 23 września, gdy wkroczyli Sowieci do Brześcia… A jak to się stało? Stało się tak: przez chwilę, kiedy Sowieci kroczyli na nasze tereny, twierdza brzeska przestała stanowić jakiekolwiek znaczenie i punkt oparcia, ponieważ broniona była od zachodu, bo tak ją budowali carscy włodarze. Nasze wojsko musiało się wycofać z twierdzy brzeskiej, przejść 14 września, a twierdza skapitulowała 17 września – wojska wyszły z twierdzy. Byliśmy zdziwieni, bo jeszcze nie wiedzieliśmy, że bolszewicy wkroczyli 17 września. Dopiero uciekinierzy, którzy ze strony wileńskiej przechodzili przez Brześć, poinformowali nas. Nawet taki bestialski czyn, jaki popełnili, dowiedzieliśmy się już wtedy. Na cmentarzu wileńskim, na Rossie, jest pochowana matka Józefa Piłsudskiego i stale stała warta, czyli posterunek honorowy stał z karabinami, na baczność, ale bez amunicji. Sowieci, kiedy tam przyszli, zastrzelili obu niewinnych żołnierzy. To już coś mówiło. Chcę powiedzieć, że białoruska ludność nie za bardzo chętnie przyjmowała Sowietów. Wrogo była do nich nastawiona. Mnie i innych harcerzy, już 27 czy 28 września 1939 roku, zabrali z domu, trzymali pięć dni, o dziwo, w areszcie, gdzie mój ojciec urzędował w komendzie wojewódzkiej, a później skierowali do roboty na rzece Muchaniec.
Trzynastego kwietnia matka i nas troje synów zostało wywiezionych do północnego Kazachstanu. Nie chcę szerzej opisywać tych stron, bo to by się za bardzo rozwlekało, jak to się wszystko odbywało, jakie warunki tragiczne były, że do Brześcia wraz z wielkimi bohaterami Sowietami wkroczyły zaraz i kartki żywnościowe, i zaraz zaczęto grabić ludność z czego tylko się dało, a poprzednio ograbili Niemcy. Jak Niemcy wkroczyli czternastego do Brześcia, to zaraz radia poodbierano, wartościowsze rzeczy poodbierano i później, jak to wszystko przekazali Sowietom, to już nie było właściwie co przekazywać! Tak to mniej więcej wyglądało.

  • Pan był z mamą i z trójką braci?

Wrócił ten czwarty brat, który kierował się też do Rumunii, ale później, jak Kleeberg 5 października rozwiązał grupę Armii „Polesie”, brat wrócił do domu i dopiero zaczął opowiadać o bestialstwach Ukraińców, jakich dopuszczali się na Polakach. Żołnierzy, którzy wpław przeprawiali się przez Bug, dobijali kłonicami albo pałami, obdzierali z mundurów. To samo – grabili cywilną ludność. I tu muszę powiedzieć, że tak brat mówił: „Żeby nie sowieccy oficerowie, to by wielki mord już się wtedy odbył na Polakach”. A tak, to jakoś to się uspokoiło. Czego ci nie zrobili, to Sowieci to samo zrobili. Aresztowali, nawet dostaliśmy jedną pocztówkę od ojca z Ostaszkowa. W książce opisuję, jak to wyglądało. Nie chcę tutaj tego czytać, bo to jest wszystko wierszem pisane, w jakich warunkach ich pędzono do Ostaszkowa pieszo. Przecież gdzie Ostaszków, a gdzie Brześć!

  • Ojca w Brześciu zaaresztowali Sowieci?

Nie, w drodze! Policja zaczęła się przed Niemcami wycofywać i trafiła w ręce sowieckie. A nas trzynastego wywieziono wraz z innymi rodzinami, cały transport. W tym dniu wywieziono z Polski dwieście trzydzieści tysięcy osób. Proszę sobie wyobrazić, ile transportów było potrzeba, ile wagonów, jakiej organizacji, jakie zabezpieczenie! To się mówi, że nie mieli organizacji – mieli organizację, dobrą organizację mieli! Mieli zresztą już za sobą dobre przeszkolenie, w jaki sposób te rzeczy się przeprowadza. Mieli praktykę już przed tym. Tak że 13 kwietnia załadowano nas do wagonów, to co mogliśmy wziąć z sobą, bo przecież nikt mebli nie weźmie, bo gdzie. Po dwadzieścia osób do wagonu, w naszym wagonie jechało sześć rodzin. Razem dwadzieścia osób.

  • Tylko dlatego, że państwo byli Polakami?

Nie, nie tylko dlatego. Dlatego, przede wszystkim, to było… wzięli [rodziny] policyjne i wojskowe. Na razie nie ruszano nikogo. Przede wszystkim [nie dlatego], że Polakami, ale przede wszystkim z racji funkcji naszych ojców. W naszym wagonie jechało tak: Bułatowie – rodzina policyjna, nasza Kozubkowa – rodzina policyjna, na dole: Szejne – żona kapitana Szejne, Żyda, intendenta 35. pułku piechoty, Stychnowa z synkiem, Bondarukowa z Marysią i Mańkiem, i Witkowski, podporucznik, ze swoja siostrą Marysią. Uciekał bidak, uciekał, aż tu go złapali w Polsce, on był z zachodnich terenów.
Co robiliśmy na Syberii? Oczywiście pracowaliśmy. Początkowo nie chciano nas przyjąć, dopóki nie ogołocili nas ze wszystkich najlepszych rzeczy, aż żeśmy się wysprzedali. Taki wypadek: kupon gabardyny ojcowskiej, granatowej, który kosztował w Polsce gdzieś z pięćdziesiąt złotych, sprzedano za worek pszenicy wartości siedmiu złotych. Tak oni pomagali, bracia moskale, jak to Mickiewicz pisał. Później pracowałem na budowie z bratem, z panem Witkowskim, z dziewczynami. Ale gdy nadeszła Wigilia, 24 grudnia, w tym dniu wkroczyło NKWD do chaty, gdzieśmy mieszkali u Rosjan Ostapienków. Aresztowali brata. Kiedy wyszliśmy, patrzymy: już na saniach siedzi podporucznik Witkowski. Aresztowali ich wtedy. Dopiero ich wypuszczono, jak nastąpiła amnestia, kiedy został podpisany układ Sikorski-Majski, zdaje się, 30 lipca w 1941 roku. Witkowski od razu pojechał do wojska, a memu bratu powiedział, żeby przywiózł siostrę jego, Marysię. Brat przyszedł, ledwie odpoczął, wymizerowany, okradli go z butów, był poowijany gazetami i szmatami. Na drogę nasypali mu do torby kukurydzy i wrócił w styczniu w 1942 roku. Pobył tydzień, odpoczął, zabrał Marysię i pojechał. Chciałem też jechać, ale powiedział: „Ty masz pilnować rodziny. Jak ciebie zanie, to rodzina zginie”.
Na budowę już nie pojechaliśmy, a zaczęliśmy pracować w kołchozie. Miałem dwóch braci, jeden 1932 rocznik, drugi –1933 rocznik. Ten 1933 rocznik zaczął bardzo chorować, tak że wszystko spadło na moją głowę. Czasami udawałem, że jestem najedzony, dzieliłem się wszystkim. Takie to były losy… Kiedy armia Andersa wyjechała do Iranu, takich chłopców jak ja (bo tam się zaczyna pełnoletniość już, w okresie wojny, od dwunastu lat) można było oddawać pod sąd, a ja już przecież miałem pod szesnaście lat, tak? Mnie skierowali do tudowej armii [??] do [niezrozumiałe], do rozładunku i załadunku wagonów, do wożenia podkładów na budowę linii kolejowej z Kazachstanu do Mongolii. Tam spotkałem siostrę późniejszego mego kolegi razem z wojska, Jana Szyszkowskiego. Była też w tudowej armii, powiedziała, że jej brat jest w tudowej armii na Uralu.
Nie wiem dosłownie, co by się z nami stało, gdyby nie objawił się Berling. Powróciłem, dokładnie nie pamiętam, ale wiem, że jak mnie zabrano, był gdzieś listopad, koniec listopada, a gdy wróciłem był chyba marzec. Jeszcze jakiś czas pobyłem i w maju wyjechałem, dokładnie pamiętam – 14 maja wyjechałem do wojska. Jeszcze sobie rok przypisałem, bo byłem tak głupi i naiwny, myślałem, że oni nie wiedzą, ile ja mam lat. (Później pokażę dokument, gdzie Łukaszenko przesłał mi rehabilitację, że byłem niesłusznie deportowany). Całą drogę myślałem, czy oni też pomyślą, że ja ich oszukałem, czy nie. Taki głupi człowiek, naiwny był! Przecież oni wszystkich nas znali, kto czym pachnie. Bo każdy myślał, że Kazachstan… Tak zachwalali, jak jechaliśmy w wagonie, przekroczyliśmy Ural w Czelabińsku, NKWD już odeszło, a już tamtejsi kolejarze siedli i taki enkawudzista był z Karagandy, siadł i mówi: „Wy nie myślcie, że Kazachstan to jakiś Sybir. Kazachstan to jest przecudna kraina – powiada – która powstała przez zapomnienie. Bo kiedy pan Bóg stworzył niebo i ziemię, później stworzył wszystkie kraje, okazało się, że zapomniał o Kazachstanie, więc zabrał trochę gór Kaukazu, zabrał trochę prerii amerykańskich, gajów oliwnych, włoskich, wziął to w czas zjednoczył i tak powstał Kazachstan, gdzie pomidory ścielą się i falują niczym czerwone morze, a arbuzem można wykarmić dwunastoosobową rodzinę”. A ja tak później sobie pomyślałem, że z Kazachstanem to miała się tak rzecz, że było to największe więzienie na świecie pod otwartym niebem, gdzie nie trzeba było zesłańców żywić, chronić, bo ledwie zdążyłby się gdzie ruszyć, już by je miało NKWD, a w ich kochane łapeczki nawet wrogowi nie radziłbym wpaść.

  • Powiedział pan: „Gdyby nie Berling, to nie wiadomo, co by się z nami stało”.

Co by się z nami stało? Normalnie, dorosłych ludzi wcielono by do Armii Czerwonej, porozrzucano po poszczególnych pułkach. Nas, młodych, zabrano by do turowej armii. A tak przynajmniej rodzina była tak traktowana, jak traktowane były rodziny rosyjskie.

  • Wtedy się nastawienie zmieniło?

Nastawienie się zmieniło. To jest tak, że prosty naród nie zna wielkiej polityki tak jak i my nie znaliśmy wielkiej polityki. Dlaczego armia Andersa wyjechała? Kto jest winien? Myśmy przeklinali Andersa. Zwłaszcza że w naszej wsi pani Rusaczowa, żona kapitana, pani Starewiczowa, żona kapitana, i pani Stychnowa, żona porucznika, mieli zaszczyt służyć pod dowództwem generała Andersa, jeszcze pułkownika, bo on był awansowany bodajże w 1934 roku. Powiedzieli, że to ciężki człowiek był. Zresztą nie wierzyli mu, bo innowierca, zmienił wiarę, przeszedł na prawosławie. Bardzo zdolny, skończył carską szkołę, sztabskapitan, od Mikołaja II dostał szablę nawet, za tłumienie buntów i rozruchów na Łotwie. Przecież te rzeczy te panie znały. Ale on i bawidamek, przystojny, postawny, miał ogromne powodzenie. W majątku, gdzie mój ojciec początkowo był komendantem policji w Motolu, była rodzina Spiermułutów (rodzina niemieckiego pochodzenia, spolonizowana, dostała od Piłsudskiego spore grunta), tam Anders właśnie dziesięć koni trzymał. Byłem za młody wtedy, żeby go pamiętać, ale w każdym bądź razie dobrego on o sobie zdania nie pozostawił wśród nas. Pozostało wtedy jeszcze w Związku Radzieckim około tysiąca ośmiuset – mówili – półtora tysiąca ludzi. Więc wiadomo, co by się z nami stało, ale… no cóż…
Zacznę może od początku znowuż. Przyjechałem do wojska 2 czerwca. A ponieważ dowiedziałem się, że komendantem szkoły podoficerskiej jest kapitan Łopaciński, komisarz Policji Państwowej z Grudziądza, więc poprzez poprzednika Jabłonowskiego, który też był policjantem, już mnie zaanonsował, że to syn policjanta. „Musisz go wziąć – mówi – do szkoły i tu go jak najdłużej przytrzymać, żeby mu się krzywda nie stała, bo wiesz, jak to jest”. Rzeczywiście Łopaciński przyjął mnie, byłem trzy miesiące na szkole.

  • Gdzie ta szkoła była?

Ta szkoła była w Sielcach, przy 1 Dywizji, samodzielny batalion szkolny. Szkolny, podoficerski, owało podoficerów. Józef Kamiński, generał broni, wtedy był plutonowym nadterminowym. On był moim dowódcą plutonu nawet. Chuszcza był dowódca plutonu, sporo tam było. Powstała tam 1. kompania, jeszcze podchorążych, która składała się przeważnie z podchorążych, podoficerów zawodowych, którzy jeszcze służyli pod Piłsudskim. Byli też tacy, którzy swój stopień ukryli, jak na przykład kapitan Lizarczyk, skończył jako prymus w stopniu podporucznika. Byli i tacy. Szkołę podoficerską ukończyłem, dostałem przydział do 2. pułku piechoty.

  • Kto był wykładowcą w tej szkole?

Różni byli wykładowcy…

  • Ale byli też Rosjanie, czy sami Polacy?

Przeważnie Polacy. Podpułkownik Bukojemski, Putrament i sporo innych podoficerów było… Trudno mi dzisiaj te nazwiska sobie przypomnieć nawet… Wiem, że Ochab, często dowódcy kompanii zaglądali, bo wiedzieli, że my przecież, jak skończymy tą szkołę, to trzystu ludzi zasili przecież ich kompanie. I tak się stało. Wtedy trafiłem do 2. pułku piechoty, do 5. kompanii. Tak się złożyło, że dowódcą pułku był podpułkownik Gwidon Czerwiński, wnuk powstańca styczniowego. Moim dowódcą kompanii był Rosjanin lejtnant Żerdziew. Dowódcą plutonu był sierżant piłsudczyk z krzyżem Virtuti Militari Franciszek Kłysz, a ja byłem u niego dowódcą drużyny w stopniu kaprala. Nie będę opisywał, jak się bitwa odbyła pod Lenino…
  • Dlaczego?

Bo to za dużo zabierze czasu.

  • Ale proszę powiedzieć.

Chcę powiedzieć tylko tyle, że nasza dywizja miała stanowić ostrze, grot strzały. Z jednej strony była 49. Dywizja, nie pamiętam z południa… Dwieście któraś była… mam zapisane, nie chcę sięgać, pani może wtedy uzupełnić. Było w ten sposób, że jak myśmy zaatakowali, nasza dywizja była w pełnym składzie etatowym, myśmy wszystkiego nie wiedzieli, jaka to jest rozgrywka, nawet wątpię, czy sam Berling nie wiedział, bo początkowo Polacy nie mieli wystąpić pod Lenino, a mieli wystąpić na Smoleńsk. Nie wiem, czy to jest anegdota, czy plotka, ale się opowiadało, że wymsknęło się Berlingowi czy Sokorskiemu, mówi: „Po raz pierwszy Polacy Smoleńsk będą zdobywać od zachodu”. Nastąpiła konsternacja i zepchnięto wtedy dywizję na południe w miejscowość pod Lenino. To się w ten sposób rozegrało, że jak dywizja poszła do ataku, nie było osłony samolotowej. Dowódca 33. Armii, generał pułkownik Gordow, zamiast przeprowadzić planowane przygotowanie artyleryjskie, skrócił je do czterdziestu minut, a powinno być dwugodzinne. Tak że nie zdążył zniszczyć umocnień niemieckich. Niemcy nie wiadomo skąd, ale wiedzieli, że na tym odcinku wystąpi 1. Dywizja, przecież wszędzie były zwiady, wywiady, to jest tak ciężko rozszyfrować. Wzmocnili swoje posiłki, żeby zniszczyć tę dywizję. Co się dalej okazało? Nie było osłony z samolotów. Żaden rosyjski samolot nie wystartował. A Niemcy? Co parę minut [startowali]! Po piętnaście, po dwadzieścia sztuk. Robiły nalot, po prostu latały nam nad głowami i rzucali pociski ręcznie. Może nie zawsze tak było, ale często. Myśmy się często z tym spotykali. Zresztą efekt rannych świadczy o tym, i zabitych. Żeby nie generał Bewziuk, pułkownik wtedy, ze swoja artylerią, który zaczął strzelać ogniem rozpryskowym, parasolowym tak zwanym, ponad naszymi głowami, to nie wiadomo, czy byśmy tak zdrowo, mocno wyszli z tego. Z drugiej strony jedna dywizja z jednej strony, druga dywizja z prawej zaległy sowieckie dywizje, zaległy. Nasza wysunęła się o jakieś dwa i pół do trzech kilometrów do przodu. Stanowiliśmy trójkąt, gdzie z trzech stron strzelano do nas ze wzgórz, ale mimo wszystko zdobyte miejscowości, jakie zdobyliśmy, utrzymaliśmy i przekazaliśmy Sowietom. Prawdopodobnie alarmowała Wanda Wasilewska, nie wiem, ile w tym jest prawdy. Wiem, że kiedyś mówiła o tym, że zadzwoniła do Mołotowa i pyta się: „Jakie straty są w 1. Dywizji?”, a on powiedział: Normalno, trzydzieści procentow! Ona mówi, że trzydzieści procent w stosunku do armii rosyjskiej to jest minimalnie, ale w stosunku do jednej dywizji Polaków to jest bardzo dużo. Tak że Dywizję 13. [pułku] zluzowała jednostka radziecka. Ciekawe, po co to całe zagranie było? Przecież wiemy, że generał kilka razy zwracał się z prośbą do Gordowa, żeby zaniechać tego ataku, żeby zaniechać rozpoznania batalionem. Nigdy batalionem rozpoznania się nie prowadzi! Mimo to, on takie rozpoznanie polecił przeprowadzić… No trudno… Dzisiaj nie jest to wszystko [czas, by] o tym opowiadać, bo tyle czasu już minęło, te rany przyschły. Fakt jest jednak faktem.
Co nam dała bitwa pod Lenino?. Militarnie absolutnie nic, politycznie duże znaczenie, bo kraj się dowiedział o tym, że tu walczy jednostka polska. To jest drugie. Po trzecie jeden z chorążych (nie pamiętam w tej chwili jego nazwiska) umierając, prosił: „Przekażcie Berlingowi, żeby błagał Stalina i żeby nasze rodziny z Syberii, z północnego Kazachstanu, z ciężkiego klimatu, żeby przewiózł tutaj bliżej, na Ukrainę”. I rzeczywiście, ten satrapa dał się ubłagać i na przełomie lat 1944 i 1945 rodziny nasze zostały (wojskowych, nie tylko Berlinga, ale i Andersa, u nich jest prikaz to pikaz, wajenny to wajenny) przewiezione na Ukrainę. Byłem tam na urlopie w 1945 roku, na urlopie zdrowotnym, widziałem, rozmawiałem, ja to potwierdzam, że było. Po bitwie pod Lenino byłem ranny, trzynastego wieczorem byłem ranny, dlatego że Gwidon Czerwiński chciał zrobić przyjemność Berlingowi i już po wydanym rozkazie wycofania się uderzył na Półzuchy i zajął te Półzuchy. To już było na przekór, żeby udowodnić Rosjanom, że Polak może. No my wiemy, że Polak może, my wiemy… Nieraz broczyliśmy krwią tylko dlatego, że Polak może. Ja bym wolał, żebyśmy byli mniej bohaterscy, a żeby Warszawa była cała i żeby dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi nie zginęło. Ja bym wolał.

  • Jak pan został ranny?

Zostałem ranny w rękę, w oko [w skroń], w nogę. Przewieziono mnie do szpitala w Wiaźmie. Początkowo znalazłem się w [niezrozumiałe], rosyjskie sanitariuszki mnie podniosły i później do Wiaźmy, do szpitala. Jeszcze muszę powiedzieć, że lektorem pułku był podporucznik Ochab. Odwiedził nas, dowiedziałem się, że zostałem awansowany do stopnia plutonowego i że zostałem wytypowany do szkoły lozańskiej, nadal figurowałem jako 1925 rocznik. Dopiero jak wyrabiałem w Polsce dowód, to sprostowałem tę całą historię. Nie będę opisywał, jak jechaliśmy pociągiem, co myśmy po drodze widzieli! To nie da się opisać, nie da się opowiedzieć tragedii tamtych ludzi.

  • Proszę chociaż spróbować opisać i opowiedzieć.

Wszędzie spotykaliśmy ludzi z tłumoczkami na stacjach, my jechaliśmy z powrotem do Sielc. Wszędzie po drodze rozbite działa, wioski spalone, sterczały tylko same kominy, nie widziało się żadnego bydła, gdzieniegdzie tylko pies przelatywał. Widok naprawdę żeby… Opisać wierszem potrafię lepiej, jak słowami powiedzieć. Tak spustoszonego kraju nie widziałem. Wtedy pomyślałem sobie: „Boże kochany, a jak my wrócimy do Polski, co my zastaniemy w Polsce, jeżeli tu takie spustoszenie zrobili?”. Jakoś dokaraskaliśmy się do Ziwowa, samochodem do Sielc, tu usłyszeliśmy, że już zdążono „zeżreć” Sokorskiego, usunęli go ze stanowiska, bo się nie zgadzał… Przysłali Aleksandra Zawadzkiego. Nie jest tajemnicą, że wtedy oficer polityczny każdy był pochodzenia żydowskiego. Nie wiem, skąd się ich tyle nabrało. Ja piszę [w książce], że: „Każdy Żydem z urodzenia, jedynie z nazwiska Polakiem”. Nawet w dywizji na trzydzieści etatów oficerów polityczno-wychowawczych, dwudziestu siedmiu było Żydów polskiego pochodzenia. Zresztą nie stanowi to tajemnicy. Przecież zaraz po wkroczeniu wojsk sowieckich były największe skupiska żydowskie właśnie w Kijowie, Połtawie, w samej Moskwie. Oni się szkolili po to, żeby później objąć te funkcje. […]
Ukończyłem szkołę lozańską. Co było w szkole lozańskiej dobre? Było dobre to, że generał Berling zabronił szufladkowania, zakładania jakichkolwiek teczek. Nikogo to nie obchodziło. Był taki wypadek: chorąży Tarnopolski. Zaprowadzono nas do kina, bo tam było kino, na film (co jakiś czas szliśmy), a na filmie pokazują obraz, jak to Rosjanie w 1920 roku walczą z Polakami, tłuką tych Polaków, biją. I teraz jak my się czuliśmy? Obok siedzi rosyjski żołnierz, a w mundurze polskim, siedzę na przykład ja. Chorąży Tarnopolski wstaje, mówi: „Podchorążowie, powstań! W tył zwrot! Wymaszerować!”. I co się stało? Kierownika kina wzięli, zdjęli ze stanowiska, bo przecież nie będą karali całego wojska. Ubito jednego, że on taki film właśnie tu wykręcił. W ogóle atmosfera była bardzo dobra, wtedy po raz pierwszy poznałem Wojciecha Jaruzelskiego, spotkaliśmy się przy konfesjonale… To jest ciekawe… Człowiek, który uczęszczał do gimnazjum maryjnego, szlachciura, gdzieś tam jeszcze od bitwy pod Grunwaldem, może dalej jeszcze ród jego sięga, zostaje pierwszym sekretarzem partii.

  • Pan go pierwszy raz spotkał w kościele?

Nie… Tam mieliśmy kaplice.

  • Pan osobiście z nim rozmawiał?

Nie, wtedy go nie znałem. Nie znałem go w ogóle, tylko spotkaliśmy się. Później poznałem go, bo oni mieli promocję 16 grudnia w 1943 roku, oni, wielu innych… na przykład Siwicki też tam był promowany, no sporo… Nie chcę tu tych nazwisk wymieniać, to są rzeczy znane, z resztą ta szkoła lozańska wydała trzydziestu sześciu generałów.

  • Wam, jako żołnierzom, można było chodzić do kościoła?

Oczywiście, oczywiście, że można było! Tylko mieliśmy mszę u siebie odprawianą. Kiedy była przysięga 15 lipca , to przecież Berling przysięgę składał w obecności kapelana Kuprza, myśmy składali też przysięgę. Później Berling na trybunie czytał, myśmy składali przysięgę, on błogosławił, mszę odprawiał. Przecież każdego dnia śpiewało się Rotę, rano „Kiedy ranne wstają zorze”, a wieczorem „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Nawet komunista wielki – Świerczewski – jak była msza polowa, też wstawał i klękał, aż kurz leciał na polu spod kolan. Oni tak się na siebie patrzyli, ale musieli się dostosować do reszty. Nawet Żydzi, początkowo, jak było tak: „Czapki zdejm do modlitwy!”, to oni występowali. A później mówił: „Przecież to są »Wszystkie nasze dzienne sprawy« albo »Kiedy ranne wstają zorze« nic to przeciwko Chrystusowi nie ma, możemy tu też być”. Zaczęli się asymilować. Po ukończeniu szkoły lozańskiej, 15 marca, właśnie zostałem skierowany do 3 Dywizji, do 8. pułku piechoty.

  • Na czym polegały szkolenia polityczne?

Nie było zajęć politycznych, były raczej takie prasówki. Opowiadano, co się dzieje, jaka sytuacja obecnie jest i troszeczkę sięgano do ruchu robotniczego też, że w Polsce było źle. Kiedyś się pytam porucznika Pszczółkowskiego, mówię: „Obywatelu poruczniku, nam tu jest przykro słuchać… Czy w Polsce naprawdę było aż tak źle, że policja nic nie robiła, tylko pałami wszystkich lała?”. On mówi: „Nie! Ale jak ukończycie szkołę, to zrozumiecie dopiero, jak to jest”. Czyli nie chciał wyraźnie odpowiedzieć. Jest to, skądinąd, bardzo przyjemny pan. Dużo było przyjemnych… I rosyjskich oficerów dużo przyjemnych było…

  • Oficerowie rosyjscy chodzili w rosyjskich mundurach czy w polskich? Czy spotkał się pan, żeby Rosjanie chodzili w polskich mundurach?

Przeważnie dobierano pochodzenia polskiego, ale to, tak się zrusyfikowali, że już trudno nazwać ich było rdzennymi Polakami, chociaż wielu się przyznawało do polskości. Nawet w tej wsi, w Nowodonieckim były cztery rodziny, nawet Małachowskich ród wywodził się spod Lublina gdzieś tam… Nie wiem, tak przynajmniej mówił. W domu u niego mówiło się po polsku. Polacy żenili się przeważnie z Polkami, tamci… To byli prawnukowie z powstania styczniowego, bo takich w tej wsi zastałem. Zresztą w tej książce to było na bieżąco opisane i rzucane na kupę. Matka dopiero mi to przywiozła do Polski. Część w wojsku pisałem. Ale nie wszystko można było czytać. Przecież Berling tak nam powiedział: „Dzisiaj, żołnierze, nieważne jakiego koloru jest kot, ważne, aby on łapał myszy”. Bo niektórzy mówili: „Jak to jest?! Sowieci zacięci nasi wrogowie, a raptem są naszymi przyjacielami?!”, a on mówi w ten sposób: „I wrogowie są czasami przyjacielami, jeżeli są to wrogowie naszych wrogów”. Ten człowiek robił wszystko, żeby zjednoczyć ten naród, a przecież u nas to byli różni… Różni ludzie, i policjanci, i nauczyciele i osadnicy wojskowi, oficerowie i podoficerowie, mówię o synach. Wielu z nich położyło głowę w Katyniu, drudzy w Starobielsku, a tak jak mój ojciec został zamordowany na przykład w Ostaszkowie. Leży w Miednoje. […] Bo mój ojciec, mało tego, to był taki człowiek, góral, psia krew, zabity, mało że sam był w tej policji, to jeszcze swoich dwóch bratanków ściągnął i teraz leżą. W trzecim rzędzie: czwarty, piąty, szósty. W Miednoje… Nie wiem, jak ocenić, bo na ogół naród rosyjski jest dobrym narodem. Ale terror co może zrobić z człowieka… Miałem przykłady po wojnie. Przecież to coś niesamowitego, jak jeden do drugiego odnosił się! Czy człowiek człowiekowi może zgotować coś takiego? Czy Polak Polakowi może do tego doprowadzić, żeby jeden drugiego się bał? To tak to miało być?

  • Czy pamięta pan, oficerów rosyjskich chodzących w polskich mundurach?

Wszyscy chodzili później w polskich mundurach. Wszyscy. Nawet mówić po polsku nie umiał. Pamiętam taki wypadek, to jeszcze chyba było w Sielcach, to jaki Mionek czy niejaki Mionek. Po polsku, jak był dwuszereg powiedział: „Czwórki w prawo zwrot!”, a on nie wiedział jak to powiedzieć, bo po rosyjsku „rzędy zdwój”, czyli „jeden drugiego tak” to on nie wiedział, tylko mówi tak, stoi, myśli, myśli, a w końcu mówi: Pan za pana skryjsa. Ale później uczyli się polskiego, zresztą później i oni ginęli, i myśmy ginęli razem. W Sielcach myśmy długo nie stali. III Dywizja została przeniesiona tutaj, na prawobrzeżną Okę, bo groziło zalaniem w marcu. Tam się później wprowadziła rumuńska dywizja, nasi stali w Rybnoje, w Strałkowie, [niezrozumiałe] i w Sielcach, i stamtąd transportami, w kwietniu chyba, zaczęliśmy wyjeżdżać w kierunku na front. Koło Wiaźmy transporty poszczególne zaczęły się rozładowywać. Po drodze prowadziliśmy normalne szkolenie z ostrą amunicją. Pamiętam, kilka ćwiczeń przeprowadziliśmy. Najgorsze było, jak rozładowaliśmy… My kochamy się w rocznicach. Pierwszego września 1 Dywizja wyjechała na front. Po drodze były szkolenia, rozładunek. Szkolenia trwały aż do samej bitwy pod Lenino, można powiedzieć. Teren był trudny, podmokły, nieraz szliśmy, to ciała nasze parowały, plecaki nasiąkły wodą, to podwójny ciężar. Weszliśmy do Smoleńska, to z nas buchało parą, Smoleńsk cały płonął jak świeczka. Wyobraziliśmy sobie, co będzie, jak my do Polski wejdziemy. O samej bitwie pod Lenino to już nie ma co opowiadać, bo już poprzednio wspomniałem. W każdym bądź razie nie przegraliśmy! Człowiek przegrywa wtedy, jak to mój ojciec mówił: „Kiedy upadniesz na pysk, jeszcze jest jedna szansa podniesienia się”.

  • A po ukończeniu tej szkoły…

Do 8. pułku zostałem przydzielony, do 7. kompanii. Nie tylko ja, ale Sokołowski, Sadowski, Marysia Górniak, Larysa Krupicz, Adela Mucha (w Warszawie mieszka, tylko nazywa się nie Mucha teraz, a nazywa się Żurawska), jeszcze żyje, jest w Zielonej Górze Janina Błaszczyk-Wolanin, Pietkiewicz – ta, która te dwa palce trzyma, przysięga na tym obrazku – umarła w Krakowie, była nauczycielką ostatnio. Tak te sprawy się potoczyły.
Rejon koncentracji koło Kiwerc. To już jest miesiąc maj. Nasze dywizje są szarpane przez Ukraińców. UON (Organizacja Narodowych Ukraińców) i Ukraińska Powstańcza Armia – UPA. Tam były takie odłamy jak „bulbowcy”, „banderowcy”. Oni szarpali nam nasze tyły. Tam też odprawialiśmy msze, dowódcą pułku był wtedy, jeżeli sobie przypominam, podpułkownik Karasiewicz, jego zastępcą był Pszczółkowski, już o nim wspominałem. Moim dowódcą batalionu był major Wierchołotko, gdzieś tam z Polesia, Sprendziuk Poleszuk, jak na „–iuki” to wszystko Poleszuki, a jak na „o” to są Ukraińcy. Nazywał się Sprendziuk. Ze mną był w jednej kompanii Sokołowski, Spendowski, Marysia Górniak, co wspomniałem i jeszcze ktoś, nie pamiętam już dzisiaj, jak to było. Tam szkoliliśmy się cały czas, aż do przekroczenia Bugu, a w międzyczasie zrobiliśmy poważny wypad i rozbiliśmy duże ugrupowanie Ukraińców, chyba siedemdziesiąt osób zabraliśmy. Na dwa samochody zabraliśmy broni, amunicji, odstawiliśmy to wszystko do Łucka. W międzyczasie co nas zabolało: przyleciał ksiądz z miejscowości Dobra, myśmy tam do kościółka uczęszczali, on do nas przychodził, jak trzeba było, przyleciał i: „Panie pułkowniku, niech pan ratuje, jacyś cywile przyjechali z enkawudzistami i zabierają księgi kościelne”. Co mogliśmy zrobić? Nic. Rozłożył biedny bezradnie ręce i nic. „Opór stawiać!”. – „Poprzedni jak opór stawiali, to ich poaresztowano!”. O co chodziło? Chodziło o to, żeby nie było śladu, że tam myśmy się rodzili. To są ci przyjaźni dzisiaj Ukraińcy. Białorusini, gdy się dowiedzieli, że tu polskie wojsko stacjonuje, gruchnęło do nas do wojska. Białoruś zawsze z Polską była bardziej związana, tak mi się wydaje, jak z Rosją. Zawsze była bliżej Polaków, miała większą swobodę, większe prawa. Niestety nie mogliśmy ich przyjąć. Wcielili ich do rosyjskiego wojska albo nie wiadomo co z nimi zrobili.
  • Jakie było podejście ludności do was po przekroczeniu Bugu?

Ach… Witano nas… Tak serdecznie nas witano… I my poczuliśmy się… Ale było wielkie zaskoczenie już pod Kiwercami. Do rejonu koncentracji przyjechała delegacja krajowa Rady Narodowej, inne delegacje, zagraniczne, Dywizja dostała sztandar i zaczęto przebąkiwać, że te ziemie zostały oddane Związkowi Radzieckiemu… po raz pierwszy usłyszeliśmy. My wszyscy pochodzimy z Kresów. Poczułem się wtedy jak bezdomny pies bez dachu nad głową, tak poczuli się i inni koledzy. To wszystko zrobiła konferencja w Teheranie, koniec listopada, 4 grudnia, tam właśnie te ziemie zostały przyznane Białorusi, Ukrainie i Litwie. Po dzisiejszy dzień, jak się dowiedziałem od swojego kolegi, Ukraińcy, Białorusini i Litwini obchodzą uroczyście dzień, tak po cichu, 17 września. Bez bólu dostali te ziemie. Bez wystrzału. Zagospodarowane poniekąd. Tutaj zaczyna się cała epopeja…

  • Czy ludność po tych wioskach, miasteczkach nie pytała się, dlaczego nie ma korony na orzełku?

Pytała się: „Dlaczego nie macie orła w koronie?” – „Bo przyjęto orzeł piastowski”. Nie wiem, skąd on się wziął – przyjęto orzeł piastowski. Nas o to nie pytano. Ale tylko mogę podkreślić tyle, że Piłsudski nigdy korony nie założył. Zawsze orła nosił bez korony. Nawet opowiadano żartobliwie, że kiedy przyniesiono mu ryngraf do wzoru godła, to podgięli koronę na tym dużym, jak on zatwierdził, to odgięli i rezultat był taki, że „Dziadek” powiedział: „Oszukali dziadka, no niech będzie… jak taka jest ich wola…”. – niech będzie. Tak, że najsampierw był piastowski orzeł, później był normalny orzeł Drugiej Rzeczpospolitej, ale bez korony.
Byłem zaskoczony, 30 lipca jesteśmy na Majdanku. Pszczółkowski czy inni, opowiadali, politrucy, że coś takiego naród Goethego, Schillera może zrobić – nie wierzyłem. Z zamiłowania byłem historykiem, lubiłem literaturę, byłem polonistą, tylko ojciec mnie wepchnął, bo sam skończył szkołę budowniczych, mój brat skończył szkołę techniczną, to żeby lżej było, bo tańsze książki, to i mnie tam wkopał. Ja miałem kompletnie inne zamiłowania. Mieliśmy w Brześciu domek, dwa pokoje na parterze, dwa pokoje z kuchnią, obok pokój z kuchnią i na mansardzie duży pokój, trzydziestokilkumetrowy. Ojciec, żeby był spokój z nami dwoma, to nas wyrzucił za ścianę. Brat ucząc się, miał bardzo dużo pracy kreślarskiej, więc siedział po nocach. A żebym ja mu nie przeszkadzał i nie zanudzał, to mnie karmił literaturą. Co chwilę inne książki podrzucał i tak ja właśnie wkopałem się w literaturę. W wojsku wydłubali te moje świadectwo, że tu, w Poznaniu jeszcze ukończyłem w technikum, wydłubali i skierowali mnie właśnie w tym kierunku, a po dzisiejszy dzień nie miałem do tego zamiłowania, ale musiałem robić to, co musiałem robić, żeby żyć.
Maszerujemy poprzez te wsie, nasze miejscowości, wszędzie serdecznie witani. To jest lato. Chłopi ścinali młodsze wisienki, czereśnie i w kolumnę stawiali, wojsko szło i skubało to wszystko, mleko wynosili na drogę. Jeszcze jeden fakt – koło Kiwerc trzech kaprali prosiło dowódcę, żeby pojechać, bo tu mają w okolicy rodzinę, chcą zobaczyć, co słychać. Niestety nie dojechali, jakaś partyzantka ich po drodze drapnęła, dwóch zabito, a trzeciego puszczono, bo znaleźli u niego list od brata z armii Andersa. To taki jeden wypadek był i koło Lubertowa, jak 3 Dywizja maszerowała, dowództwo, wiadomo, z dywizji rozjechało się nadzorować kolumnę, czy wszystko sprawnie idzie. Też jakieś ugrupowanie napadło na same maszynistki, na same sanitariuszki, na dziewczyny, które były w sztabie. I pomyśleć sobie, jedenaście czy dwanaście dziewcząt odpędziło trzydziestoosobowe zgrupowanie. Był błąd – dlaczego nie dogadano się.

  • Myśli pan, że to, co było w lasach, to partyzantka Armii Krajowej?

Nie przypuszczam. AK nie było tak prześladowane, jak WiN i NSZ. Chcę jeszcze powiedzieć, że 3 Dywizja była wyjątkową dywizją, bo zgłosił się batalion „Garda” z 27 Dywizji AK do nas. Poza tym, ci Ślązacy, którzy przeszli front i dostali się do niewoli radzieckiej, po sprawdzeniu, trafili też do 3 Dywizji. W 7. kompanii było takich trzech… […] Na moich oczach właśnie dwóch takich zginęło w Warszawie na wodzie.

  • Byli wcześniej w Wermachcie?

W Wermachcie byli, tak.

  • Uciekli?

Uciekli, cały pluton przeszedł. Ich przeszło nie bagatela, przeszło ich ponad tysiąc ludzi w sumie! Front uciekł spod Niemców. To byli ludzie z Pomorza, trochę z Poznańskiego, a przeważnie ze Śląska, bo Śląsk został wcielony do Reichu. No i tak doszliśmy do Warszawy.

  • Wróćmy do Polaków, którzy uciekli z Wermachtu. Oni zgłosili się właśnie do Berlinga?

Nie, zostali wzięci do niewoli, ale, ponieważ opowiadali się od początku, że są Polakami, więc NKWD po sprawdzeniu w kraju, kim oni faktycznie są, zezwolili im wstąpić w szeregi Wojska Polskiego, a że tylko jedyna dywizja wtedy była, trzecia, skierowano ich do 3 Dywizji. Niektórzy mieli nawet stopnie podoficerskie. Osobiście trzech takich miałem w swojej kompanii.

  • Pamięta pan ich nazwiska?

Nie.

  • Oni przeżyli czy zginęli?

Dwóch zginęło, jeden przeżył, ale nie wiem, co z nim jest, bo ja doszedłem tylko do Kołobrzegu. Dywizja nasza wydzieliła kompanie, jak przeszliśmy Bug. Boże… co się działo z ludźmi? Po raz pierwszy dowiedziałem się, że nie mam dachu nad głową, że te ziemie odeszły od nas. Wtedy pomyśleliśmy: „Dobrze. Jak siły Andersa wrócą, to gdzie wrócą?”. Jeszcze nie wiedzieliśmy, jaki będzie przyrost Ziem Odzyskanych. Jak przekraczaliśmy Bug, za nami ciągnęły się furmanki. Opowiedziano takie bestialskie rzeczy, co Ukraińcy z nimi wyprawiali, to przecież w głowie się nie mieści! Dzieci rozbijali o ściany… Do stołu przybijali ręce mężczyznom, zamykali mieszkania i podpalali. Gwałcili kobiety, obcinali piersi! Nie chcę opowiadać o tym, bo… Koło Łańcuchowa złapali dwóch żołnierzy, pod trakt puścili. Jeden z przodu, drugi z tyłu, nogami do przodu pod trakt. Gdy to Larysa mi powiedziała, to stała, wymiotowała, nie mogła tego znieść.
Ale wracam do tej Warszawy. Tu nie można było frontalnie uderzyć, Powstanie było koło 1 sierpnia, a my dopiero gdzieś 9–11 sierpnia zaczęliśmy przeprawiać się na przyczółek warecko-magnuszewski. Tam dopiero trwały boje przez trzydzieści trzy dni. Coś strasznego, coś potwornego! To było drugie Lenino, a może jeszcze i gorsze! Te umocnienia sypały nam się na głowę, bez przerwy człowiek nie mógł oka zmrużyć, tylko musiał odpierać ataki niemieckie, bo Niemcy chcieli wyprzeć nas stamtąd. Tu o naszym kochanym marszałku Rokossowskim… Stalin powiedział w ten sposób, to ja usłyszałem od Berlingowej w 1994 roku, gdy była ona na zlocie Platerówek i był wyświęcany kościół na Czerniakowie. Tam były montowane tablice 3 Dywizji, a obok muzeum, przy moście Poniatowskiego cokół stoi, z napisem, że tu była 3 Dywizja, odbijała to. Ona opowiadała mi to wszystko, jak to się stało, później opowiadała jeszcze, jak była w Poznaniu, bo Berlinga szkołę tu nazwano imieniem. Opowiadała, jak to wszystko się odbywało. Szkoda do tego wracać… Duże, ciężkie walki toczyły się na przyczółku. Koniec końców, opuściliśmy ten przyczółek, bo wybito by nas co do nogi. Dopiero zaczęliśmy maszerować, bo myśmy myśleli w ten sposób, znaczy nie ja, dowództwo myślało, że jeżeli uderzy od południa i tu, od wschodu, to ulży Powstańcom.

  • A panowie już wiedzieli wtedy, że jest Powstanie Warszawskie?

Już wtedy wiedzieliśmy. Dowiedziałem się gdzieś dopiero szóstego.

  • Sierpnia czy września?

Szóstego sierpnia dowiedziałem się, że jest Powstanie. Ale myśmy byli daleko jeszcze. Daleko byliśmy. Szybkim marszem, Berling kazał z powrotem przeprawić się na prawy brzeg i maszerowaliśmy w kierunku Warszawy, ale prawobrzeżną Wisłą. W tym czasie 1 Dywizja, razem z wojskami radzieckimi, wyzwolili Pragę. Tak że 16 sierpnia już przygotowywało się forsowanie Wisły. Ten brzeg po stronie praskiej, bliżej południa, to był tak zrąbany karabinami maszynowymi, że myśmy się dziwili, jak te drzewa później będą piłować, jak one mają w sobie tyle kul. Albo te kikuty. Porozbijany transport, porozjeżdżane czołgami drogi, zaopatrzenie słabe, a mimo to żołnierz dążył do Warszawy.
Szesnastego sierpnia [września?] zaczęła się przeprawa w godzinach popołudniowych. I tu muszę powiedzieć brzydko, chociaż za malutki jestem, abym osądzał takiego człowieka jakim jest Rokossowski, bo później dużo dobrego zrobił w sprawie uzbrojenia wojska polskiego. W Pułtusku stały jednostki niemieckie, zamiast odciąć Niemców od Wisły, żeby ułatwić nam forsowanie, uderzył na Pułtusk i pozwolił Niemcom przeprawić się przez most Kierbedzia do Warszawy. Tym samym zasilił Niemców. Po drugie, opóźnił o osiem godzin spuszczenie pontonów na wodę. Dało to Niemcom przygotowanie, a zarazem można powiedzieć i ostrzeżenie. Tak że jak myśmy zaczęli forsować Wisłę, to napotkaliśmy się na silny ogień. Człowiek czuł się rzucany jak jakaś łódka na oceanie. Nie dość, że bombardowano, to jeszcze artylerią ostrzeliwali i jeszcze karabiny maszynowe ostrzeliwali. Tak że przeprawa była bardzo trudna. Już na wodzie sporo nas zginęło. Jak wylądowaliśmy, samoloty nasze nie mogły dać nam wsparcia. Bo nie wiedzieli, gdzie partyzanci, a gdzie my, a gdzie Niemcy. Żeby swoich nie pobić, nie pokaleczyć. Po sforsowaniu Wisły od razu uderzyliśmy na Niemców, w kierunku na wiadukt. Adela mi kiedyś opowiadała, bo było podejrzenie, czy Polacy nie zastrzelili żołnierza, który od wiaduktu leciał z flagą. Otóż nie, nikt z nas w tym kierunku do niego nie strzelał. On leciał do naszego wojska, bo nas zauważył, a jakiś snajper niemiecki go zdjął. Tak że to mogę z pełną świadomością sprostować, że nikt z nas czegoś takiego nie zrobił.
Na tym brzegu walczyliśmy przez pięć czy sześć dni. Ja dołączyłem swoją kompanię, zameldowałem majorowi „Krysce” z AK, że jest taka kompania. Stąd go poznałem. Później „Kryskę” spotkałem w Poznaniu, był oficerem operacyjnym dowództwa okręgu poznańskiego, tak mi się wydawało. Później go aresztowano i siedział do 1956 roku. Też go później spotkałem, już będąc tu na stanowisku cywilnym takim. Majora Steczkowskiego, dowódca batalionu, z nim się spotkałem w Szczecinie, był komendantem wojewódzkim powszechnej organizacji Służba Polsce. Jego syn zginął w Powstaniu. Tak że miałem wielkie kontakty z tymi ludźmi, ale dokończę tę Warszawę już.
Powstańcy, koniec końców, nie mogli wytrzymać tego oporu. Musieli się wycofać w głąb. A my rozbici, zaczęliśmy się przedzierać z powrotem do Wisły, gdzie nasi saperzy przeprawiali nas na drugą stronę. Wtedy prowadziło się tylko walki zaczepne, obronne z Niemcami. A co się z Powstańcami stało, wiadomo, ale to jest nieprawda, że myśmy nie pomagali. Nasze kuchnie polowe, myśmy pięćdziesiąt procent swoich racji oddali, żeby żywić ludność na Pradze. To jest prawda, sam to robiłem. To samo w Warszawie. Nie chce mówić, co ludność warszawska opowiadała o Powstańcach, o Powstaniu. Żołnierz się bił niesamowicie. Dzisiaj mogę, w pełni świadomie stwierdzić, że to była prowokacja stalinowska. On wolał Warszawę załatwić rękoma niemieckimi, jak on miał to zrobić swoimi. To był specjalista od prowokacji i tych spraw. Nikt chwały Powstańcom nie odbierze! Ale poświęcić miasto, tysiącletnią historię, zabytki, kulturę, a zwłaszcza młodzież, która tak była Polsce potrzebna. Już raz Anders to zrobił. Gdyby nie Anders, to on by wkroczył do Polski, a nie Berling. To Lwów byłby polski, bo przecież Stalin obiecał, Sikorskiemu mówił, że ma nostalgię, Sikorski… Tak, bo kształcił się we Lwowie. No, mówi, że on porozmawia z Ukraińcami – no to już by inaczej się potoczyło. I to dziwne. Armia Andersa przecież nie pojechała do Iranu w jakimś celu polskim. Stalin nas się chciał jak najszybciej pozbyć, bo z nich żadnego pożytku nie miał. Oni pojechali tam okupować Iran tak, jak Rosjanie i Anglicy, a później Amerykanie. Przez to Anglicy mogą zwalniać swoje dywizje, a Stalin swoje dywizje mógł zwalniać.

  • A wracając do Powstania. Jak Powstańcy was przyjmowali?

Bardzo serdecznie nas Powstańcy przyjęli. W ogóle dowództwo a Powstańcy to jest całkiem co innego. Całkiem co innego… Ale cóż, myśmy się krótko widzieli. Później wielu Powstańców…

  • Ale jak to, dowództwo a Powstańcy to jest całkiem co innego?

Mam na myśli [relacje między] naczelnym dowództwtwem z „Borem” Komorowskim, z pułkownikiem Chruścielem („Magneto” [właściwie „Monter”] on się nazywał później, pseudonim miał) a wojskami radzieckimi. Oczywiście, że nie mogli się dogadać. Przecież jak można się z wrogiem dogadać, który chciał zniszczyć Polskę. Przecież oni wywołali Powstanie po to, żeby nas przyjąć w wolnym państwie już. W 1994 roku spotkałem się z Kuropieską, znaliśmy się. Przy różnych okazjach, w sanatoriach czy na zlotach, spotykaliśmy się z nim. To Kuropieska powiedział przecież o tym: „Nigdy się nie dogadacie. Nigdy”. Ale co zrobić, czy dzisiaj się też dogadać można?

  • A w którym miejscu dokładnie pan wypływał z Pragi?

Tak jak jest most Poniatowskiego, most Kierbedzia. Mniej więcej 8. pułk był w środku. Nie chce mi się wracać do tamtych dni, do tamtej opowieści… Tyle kolegów straciłem, tyle żołnierzy! Boże kochany… Na tej przeprawie i później.

  • Na tej przeprawie, jaki był mniej więcej stan zgonów?

Na przeprawie gdzieś jakieś do dziesięciu, do dwunastu procent mogłem stracić swoich ludzi. Pontony były kilka razy remontowane i z powrotem spuszczane na wodę. A lotnictwo nasze zrzucało też pomoc. A nie wiadomo, czy ta pomoc trafiała do rąk Powstańców, czy może do rąk niemieckich. Też nie wiadomo.

  • Pamięta pan jakieś rozmowy z Powstańcami?

Takich rozmów nie było. Nie było takich specjalnych rozmów, bo na to nie było czasu. Każdy był zaabsorbowany swoimi sprawami. Zaopatrzeniem, uzbrojeniem, sprawdzaniem, czy wszystko jest w porządku. Zresztą cały czas nacierało się i cofało się. Człowiek, jak spał cztery godziny, to było wszystko.

  • Jak rozmawiam z Powstańcami, to mówią, że podziwiają żołnierzy, którzy przepłynęli do nich z pomocą , że bardzo dużo ich ginęło, ponieważ to nie byli żołnierze wyszkoleni do walki w mieście.

To jest prawda. Żołnierze nie byli wyszkoleni do walki w mieście, ale tam gdzieśmy walczyli, to jeszcze nie było miasto, to była plaża. To był przyczółek, to był zrąb. Myśmy weszli w ulicę Czerwonego Krzyża bodajże, tak sobie przypominam, później ta ulica nazywa się Karowa, tam żeśmy doszli. Przypominam sobie, że ja ze swoim plutonem, rusznicami pancernymi dwa „goliaty” rozbiłem, a na drugi dzień czołg rozwaliłem. Za to przedstawiono mnie do krzyża Virtuti Militari. Jak poszedłem po odbiór Krzyża, patrzę Krzyż Walecznych, pytam się: „Dlaczego Walecznych, miał być Virtuti?”. – Kakoj tiebie Virtuti, ty baljewoj paucził, ty panimajesz? On nawet nie wiedział, co to jest Virtuti Militari, a co to jest Krzyż Walecznych. U niego Krzyż Walecznych był wyżej postawiony. Ja tiebie wyżej dal – mówi. Oni musieli nas nagradzać takimi rzeczami. To przykre, że tak było.
  • Pan był komuś podporządkowany? Miał pan dowódcę z Powstańców, z AK, czy pan samodzielnie dowodził?

Samodzielnie dowodziłem, niesamodzielnie, bo miałem dowódcę kompanii nad sobą jeszcze, dopóki nie zginął. [Potem] to ja tę kompanię przejąłem. A jeżeli chodzi o dowódcę, to mówię o majorze „Krysce”, jeżeli dobrze jego nazwisko wymawiam, i dobrze pamiętam. Mówię: „Panie majorze, przeprawiaj pan się z nami”. Nie, on nie może. I słusznie, nie może on, przysięgę złożył. Pewnego dnia zdrzemnąłem się trochę i pytam, dlaczego ordynans mnie nie zbudził, a ordynans mówi: „Oni już odeszli”. No to nie ma żadnej możliwości, tylko jaka broń była, niemiecka, nie niemiecka, pod ręką, co tą bronią już posługiwaliśmy się i wycofaliśmy się z powrotem. A ranni, którzy wpław dotarli do przęseł mostu Kierbedzia, byli w nocy zabierani przez nasze patrole. Zabierani i wycofywani. Wtedy toczyły się boje zaczepno-obronne, jak to po wojskowemu można powiedzieć. Utkwiło mi bardzo Boże Narodzenie, bo słyszeliśmy od tamtej strony O Tannenbaum, jak śpiewali, a tu się śpiewało „Bóg się rodzi”. Myśmy się opłatkiem dzielili. Wtedy był jedyny wieczór, gdy się nie strzelało.

  • W Powstaniu w Warszawie, jakie były straty wśród pana kolegów z kompanii?

Gdzieś w granicach trzydziestu kilku procent, liczę, bo kompanie to nie były takie, jak czasu pokoju. Kompania składała się tak: oprócz trzech plutonów strzeleckich dochodził pluton cekaemów, pluton rusznic przeciwpancernych, pluton moździerzy pięćdziesięciomilimetrowych. Była drużyna sanitarna do tego, drużyna zwiadowcza była… Kompania to była moloch. To tam gdzieś około trzydziestu [procent] ludzi padło.

  • Jak ludność cywilna? Czy miał pan jakieś kontakty z ludnością cywilną w czasie Powstania? Czy nie dziwili się, że to wojsko polskie?

Nie, nie miałem takich kontaktów. Ja osobiście nie miałem. Później miałem kontakty. Po Powstaniu. Już po 5 października mieliśmy normalny kontakt z ludnością cywilną. Pomagaliśmy ludności cywilnej, jak mogliśmy.

  • Którego się zaczął pan wycofywać razem ze swoimi żołnierzami, żeby się przeprawić z powrotem?

Dwudziestego pierwszego, dwudziestego drugiego września mniej więcej ja się wycofywałem. No niestety…

  • W jakie okolice?

Tu, na stronę praską.

  • Po lewej stronie Wisły? Statek Bajka tam był? Czy w tamten rejon pan się wycofywał, żeby przepłynąć z powrotem Wisłę?

Tak, tak…

  • Bo strasznie dużo Powstańców zostało i „berlingowców” na plaży przy tym statku.

No właśnie, pani Janina Bolanin, która jest w Zielonej Górze, otrzymała Krzyż Virtuti Militari z rąk „Bora” Komorowskiego. Bo nasi nie mogli zostać, a ona między kobietami tam się przyszwarcowała, jak to się mówi, jak Powstanie upadło.

  • Dlaczego wasi nie mogli zostać?

Dlatego że mogliby być wydani, być z miejsca rozstrzelani. Dlatego sami akowcy ostrzegali, bo byli rozpoznawalni. Przecież co miał zrobić z mundurem. Każdy zresztą żołnierz miał znak rozpoznawczy.

  • Jaki?

Taki z numerem przełamywany. Z jednym go się chowało numerem, a drugi numer szedł do jednostki.

  • I co? Akowcy sami mówili, żebyście wracali?

Takiej rozmowy nie przypominam sobie. Ale mówili, że to jest niebezpieczne. Zresztą nie wiem, co o nas w ogóle mówiono, bo nie było na to czasu ani możliwości, żeby takie rozmowy prowadzić. A jak się prowadziło potocznie, z przeciętnym żołnierzem, to on nic nie wiedział. Co on mógł wiedzieć? Nas tylko to denerwowało, że jak można było wywołać Powstanie, jeżeli miało się do dyspozycji czterdzieści procent uzbrojenia, w dodatku pistolety, granaty i butelki z benzyną. Jak można było chłopców puścić do Powstania, dzieci? To było coś szokującego. Chociaż i w naszej stronie byli, ale nie byli używani do ataków, a tutaj dzieci były używane. Sam widziałem, na własne oczy. Później cały czas wojna się toczyła.

  • To znaczy, którego pan przepłynął z powrotem? Gdzieś 21–22 września?

Tak, z powrotem, tak… Na tą stronę i zostaliśmy wycofani do tyłu, tam na uzupełnienie, i następnie stamtąd broniliśmy, żeby Niemcy nie przeprawili się na naszą stronę, żeby tu nie zajmowali przyczółków, bo w Prusach stacjonowało bodajże jeszcze do czterdziestu dywizji faszystowskich, to nie bagatela. Jak był front od Leningradu po Morze Czarne, to był duży front, a później ten front zaczął się ścieśniać, to już było straszne nasilenie.

  • Pamięta pan, w Warszawie, jak były kukuruźniki, które latały i rzucały?

Tak.

  • One latały w nocy czy w dzień?

One latały różnie. Ale mi się wydaje, że więcej w nocy latały. Bo słyszeliśmy warkot ich też w nocy.

  • Wie pan, że były zrzucane też zrzuty bez spadochronów? Że to NKWD przyszło. Słyszał pan o tym?

Nie, nie słyszałem.

  • Były już przygotowane zasobniki ze spadochronami, przyszło NKWD i kazało zmienić, zabrać te spadochrony i piloci zrzucali zasobniki Powstańcom bez spadochronów. Jak to wszystko spadało, to broń była pogięta, suchary były pokruszone.

O tym nie słyszałem, co Sowieci robili. Ja wiem tylko, co nasi robili.

  • Ale Powstańcy też się zabierali do pontonów?

Sporo Powstańców zabrało się z nami, sporo! W naszym wojsku była bardzo dużo akowców. Nasza dywizja była uzupełniana z AK, z Gwardii Ludowej, z Armii Ludowej, z różnych odcieni partyzantek była uzupełniana. Myśmy te boje toczyli. Kiedyś poszedłem na zwiad ze swoim plutonem i akurat w okopie, już myślałem, że jest wszystko w porządku i dalej nic nie wiem. Obudziłem się w „medsanbacie”. Taki sierżant, Malejkowki, schyla się nade mną, patrzy, czy ja tam dobrze żyję. Gdzieś po tygodniu wróciliśmy z powrotem, bo jednostki nasze nas opuszczą. A to zasypało mnie ziemią kompletnie, żeby ktoś tam mnie [odkopał], to bym nie wylazł już stamtąd przecież. Wróciłem z powrotem do swojej jednostki i dalej już maszerowaliśmy przez Warszawę.

  • Kiedy pan wszedł do Warszawy?

Siedemnastego stycznia wszedłem do Warszawy, a 18 stycznia już wyszedłem z Warszawy.

  • Jak ta Warszawa wyglądała? Jak pan ją zapamiętał?

Obraz niepodobny nawet do księżyca, bo trudno to jest wyrazić. Nie widziałem takiego czegoś. Sterczące same kikuty. To wyglądało potwornie.

  • Ale później w styczniu nie było już żadnych walk o Warszawę, bo Niemcy uciekli?

Jeszcze oczyszczaliśmy cały czas. Cały czas oczyszczaliśmy Warszawę z Niemców. Cały czas parliśmy, szliśmy na Żyrardów, na północ, w kierunku na Błonie, Inowrocław jest najpierw, później Ciechocinek, później na Bydgoszcz, później na starą polską granicę. Wszędzie toczyły się walki, wszędzie ginęli ludzie.

  • Ale w styczniu, jak pan wszedł do Warszawy, to już walk nie było?

To już takich poważnych walk nie było. Tak…

  • Bo Niemcy uciekli z Warszawy w styczniu?

Sporo Niemców uciekło, a sporo jeszcze walczyło, którzy pozostali.

  • Warszawa była strasznie wyludniona?

Oj strasznie… Ale ludzie już wracali, wracali ludzie, każdy kocha swoje miejsce.

  • Pan mówi, że siedemnastego wkroczył pan na lewą stronę Warszawy i co? Zatrzymał się jeden dzień? Bo to same gruzy były?

Same gruzy. Tylko przemaszerowaliśmy przez Warszawę i poszliśmy już dalej. A w Warszawie została 2 Dywizja do pełnienia służby wartowniczej i zostały wszystkie nasze dziewczyny z platerówek. Później je spotkałem, jak studiowałem już na wyższym kursie kwatermistrza, akademickim, to spotkałem ich.

  • Dalej poszedł pan na Kołobrzeg?

Tak na Kołobrzeg. W Kołobrzegu dziewiętnastego odnowiła mi się kontuzja i dowódca pułku kazał mnie odwieźć do „medsanbatu”, a stamtąd, poprzez Warszawę, aż do Zamościa, do szpitala.

  • I tam pana zastał koniec wojny?

Koniec wojny zastał mnie w Brześciu. W Brześciu wybuchła wojna, [wtedy tam] byłem, i w Brześciu koniec wojny mnie zastał. Było to tak, więc… W Zamościu, w szpitalu podleczono mnie, ale szykowano się na natarcie 2 Armii na Budziszyn i osłonę Berlina od południa. Przyjechała delegacja z panem generałem na czele sprawdzać, czy są miejsca w szpitalu. Zawsze to jest tak, jak się ma zebrać wojska dużo gdzieś, to się dla nich szykuje obiad, jak ma się rozegrać bitwa, to się szykuje szpitale. I wtedy zaczęli na gwałt wszystkich komisować. Kto zdolny, kto jeszcze, a kogo już, i mnie przenieśli do Chełmna i ze zwolnieniem z wojska. Gdzie ja teraz się podzieję? W Brześciu nie ma rodziny, nie ma nic. Kto tam może być? Wszystko obce dla mnie, ja sam młody. Idę do komendanta szpitala i mówię: „Panie majorze…”, to był Rosjanin i mówi: Szto tiebie? Pozawidno eto waszewo wracza? Przyszedł ten lekarz, mówi: Wy takiewo mołodewo aficera adpuskajetie iz armii?, a ten mówi: „On nie jest zdolny”. No to daj mu odpusk. Napisali: „Dwa miesiące urlopu zdrowotnego”. Wyjechałem.
Jestem 2 maja w Warszawie. Ubrany: buty kierzowe, granatowe spodnie, kurtka skórzana, gwiazdka na pagonie. Bez czapki. Mam się zameldować w Warszawie u szefa służby zdrowia. Ten jak na mnie spojrzał, mówi: „Poruczniku, powiedzcie mnie – aha, awans w międzyczasie dostałem na podporucznika, bo byłem chorążym – w jakiej to armii tak chodzą oficerowie ubrani?”. Ja mówię: „W wojsku polskim po wyjściu ze szpitala”. Ordynans, który mnie odwoził do szpitala, niejaki Rosenthal, zabrał całe moje umundurowanie. Jak oni mnie wypisali, to napisali w atestacie, że nie ma żadnego umundurowania, został okradziony. Pokazuję mu. Zaraz dostał polecenie oficer mundurowy: „Od nowa umundurować, tak jakby opuszczał szkołę oficerską”. Odstrzelili mnie tak, że… Poszedłem jeszcze do magazynu (a dowiedzieli się, że ja jadę do Rosji, bo moja rodzina została przywieziona wtedy do Dniepropietrowskiej Obwłosci), to i mydło mi dali, i różne tam, i igły, i nici… Masę tych różnych rzeczy dali, żeby tamtym Polakom zawieźć. Tam właśnie, jadąc, przez Brześć jechałem. W Brześciu wysiadam, jest 8 na 9 maja, raptem kanonada niesamowita. Koniec wojny. Ruskie, jak to ruskie, tańczą, a ja miałem wujka w Brześciu, nie wiedziałem, co z nim się stało. Zostawiłem walizki, torbę w przechowalni, a sam szybko szedłem na ulicę Traugutta, ale po drodze był taki kościółek… Przy ulicy Traugutta 4, na Grajewce takie przedmieście jest, tak jak Wola, załóżmy, w Warszawie jest. Idąc do niego z dworca centralnego, kościółek był, na placu widzę – ksiądz. Otwieram furtkę, wchodzę do księdza, poznał mnie i mówi w ten sposób: „Wiesz co, synu, twego wujka nie ma, uciekli stąd przed Rosjanami za Bug, ale vis-à-vis jest Piotrowska, sąsiadka, to ona coś będzie wiedziała”. Ale przedtem wyspowiadał mnie, raczej to nie była spowiedź, a była opowieść dziejów naszych ludzi, którzy zostali wywiezieni w głąb Rosji. Poszedłem na Traugutta 4, nawet na próg mnie nie wpuszczono, nawet NKWD postraszono! Zachodzę, a Piotrowska mnie wcale nie poznała, chociaż jej syn był harcerzem i był nawet drużynowym! Z nosem na kwintę, zawróciłem jak zbity pies z powrotem do księdza, wywiedzieć się, co jest. Idę po drodze, a jej córeczka dogania mnie, „Ryszard, przecież tam Rosjanka jest, ona nie może nic Rosjance mówić o tym wszystkim – mówi. – Idź na plebanię, zaraz matka przyjdzie, to ci powie”. I tam się wtedy dowiedziałem, że wujostwo jest w Białej Podlaskiej, a ja przez Białą Podlaskę jechałem. Wujek był maszynistą kolejowym, dobrze sobie stał i ciotka też była zamożna. Poszedłem teraz tam, gdzie mieszkał, mój domek był, a tam mieszkał już kamisar, na Browarowej 15. Mówi: Szto parucznik? Ujeżdżaj do rodinu, zdzies tiebie niczewo iskać! Pojechałem do majora Desa, emerytowanego, do Białorusinów. Ach… Jak oni serdecznie mnie przyjęli… No i pojechałem do tych rodzin: Janowiczów, którzy byli na Syberię wywiezieni, do Rusaczów wstąpiłem. Żyli wszyscy. Tylko u Janowiczów Niemcy rozstrzelali dwóch chłopaków. A Kozłowa jeszcze dała mi chleb na drogę, słoniny, inne rzeczy. Mówi: „Czemuście nas tutaj zostawili? Czemuście nas opuścili? Widzisz, Tolka wcielili, jest na Władywostoku – mówi – Czegoście się o nas nie upomnieli?”. Tak jakby nie wiedzieli, co się dzieje.

  • Jak na przykład Powstańcy, akowcy byli traktowani w armii Berlinga?

Bardzo dobrze. Aha, jeszcze na Ukrainie jak byłem. Przyjęli nas serdecznie, to nie byli ci Ukraińcy , którzy tu są, to nie są ci Ukraińcy. Tamci ciężko pracowali. Wszyscy, dzieci, kobiety, podrostki. I ten dopiero predsidatiel kołchozu opowiadał, jak to było. Tam ja dostałem wyżywienie oficerskie, miałem atestat, zaraz się w Dniepiotrowsku zgłosiłem, na dziesięć dni dali prowiant, razpisku do kołchozu, żeby chleb tam dostać. Tu tylko dostałem papierosy, wódkę i lepsze rzeczy – konserwy. Jak przyjechałem, zaszedłem do predsidatiela, jako dyplomata od razu pół litra na stół, papierosy… On nie chciał przyjąć, ale jak się dowiedział, że ja nie piję, nie palę, bo gdzie się miałem tego nauczyć, od razu zaczął się robić rozmowny, matce grochu worek posłał i innym Polakom zaraz dał i namawiali, żeby tu zostać, bo tu wszystko wyludnione. Opowiedział, co to było w 1934 roku, że sześć milionów Ukraińców wymordowano, wygłodzono, że ludzie na ludzi polowali, na dzieci i zabijali, że zboże kazał Stalin popalić na pniu… Boże kochany… To władza radziecka tak robiła?

  • Czy Powstańcy i akowcy byli na takich samych prawach jak inni żołnierze? Czy bardziej byli pilnowani?

Wszystko było w porządku do roku 1949. Po 1949 roku zaczęto się dopatrywać. Napisałem, na przykład, raport, że mnie przyjęto do partii, bo mnie nie chciano do szkoły skierować, załatwiono mnie odmownie. Tak że nie byłem w partii, nie miałem dopuszczenia, ale wydłubali, że mam średnie techniczne wykształcenie, więc mnie zaangażowali do WPW do remontu ośrodka w Złocieńcu, tam poznałem Steczkowskiego, on mnie później na akademicki kurs skierował…

  • Ale akowcy…

Akowcy w 68. pułku, było tak: porucznik Bułźniewski, kapitan Śliwiński, Wojciechowski porucznik, na batalionach siedzieli… Bazela porucznik…

  • Oni byli tak samo traktowani?

Tak samo traktowani, awansowani.

  • Czy podczas desantu, kiedy pan lądował w Warszawie, byli też z panem jacyś Rosjanie?

Byli.

  • W polskich mundurach?

W polskich mundurach. Kapitan Baranowski, on się Baranow właściwie nazywał, Rosjanin… Kilku ich było w polskich mundurach…

  • Tak samo walczyli?

Tak samo walczyli. I ginęli tak samo… Sporo ich zginęło, Rosjan. Wojsko trzeba oddzielić niższe od tych u góry. Przecież Berling opowiadał kiedyś, nawet w swoich pamiętnikach, że pod Warszawą, kiedy tam się toczyły boje, to pojechał do sztabu Rokossowskiego. Oni w tym czasie popijawę sobie zrobili i Berlinga przyjął w ten sposób, że podniósł dłoń Żywies sawieckaja Polsza! Ale raptem zobaczył, że Berling się zasumitował, spojrzał tak na niego i: Prasitie, ja pijan. Ludzie kochani, opowiada się takie rzeczy…

  • Co powiedziała panu żona Berlinga w 1994 roku?

Powiedziała w ten sposób: „Berling miał być kierownikiem resortu obrony narodowej, ale od razu zaznaczył »aparat polityczny z wojska musi zniknąć, oficerowie radzieccy muszą wrócić do Związku Radzieckiego«”. I kupę innych takich postępowych rzeczy, bo właściwie po co nam ten aparat polityczny był potrzebny? Do czego? Po to, żeby prowadzić walkę klasową? Po to był aparat potrzebny?

  • Jak pan ocenia Berlinga teraz, z perspektywy lat?

Bardzo pozytywnie. Chcę powiedzieć tyle, że półtora miliona zawdzięcza mu to, że jest w Polsce.





Poznań, 25 lipca 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Ryszard Kozubek Stopień: chorąży, dowódca drużyny Formacja: 3 Dywizja Piechoty im. Romualda Traugutta, 8. pułk piechoty, Zgrupowanie „Kryska” Dzielnica: Praga, Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter