Paweł Siwik, 1931 rok, Warszawa.
To było Okęcie, które należało wtedy do Woli, to była dzielnica Wola. […]
W Warszawie. Mówiąc szczerze, dokładnie nie wiem gdzie. Dlaczego? Dlatego że ojciec był wojskowym i to był szpital bodajże na Ujazdowie, gdzie po prostu mama nas urodziła tam.
Tak, starszego brata, Władysława. No i oczywiście później, ale do chwili jak ja rosłem, to nie, dopiero po latach, urodziło się jeszcze dwóch. Nas w sumie było pięciu chłopców.
Tak.
Piotr.
Władysław.
Dwudziesty siódmy rocznik. Potem się urodził brat Piotr, no i ja oczywiście, my byliśmy bliźniacy.
Ojciec był mechanikiem lotniczym, zawodowym oficerem, matka była po prostu przy ojcu, wychowywała nas, gotowała, w domu pilnowała porządku.
Srogi był trochę, tak, ale nie, można było wytrzymać. Wymagał od nas bardzo dużo, przestrzegał zachowania, dużo nam tłumaczył, dużo mówił. Można powiedzieć, że po latach dopiero oceniłem, że to było bardzo prawidłowe wychowanie, bardzo prawidłowa opieka.
Tak… Nie, był zgodny, kochaliśmy się bardzo.
Zacząłem chodzić do szkoły, do pierwszej klasy, to był trzydziesty ósmy rok, trzydziesty dziewiąty. I to była szkoła na ulicy Raszyńskiej w Warszawie.
Bardzo dobrze, fajnie, nawet piosenki śpiewano o tej szkole, tak że wesoło to było.
1 września to byłem w Rostkach Wielkich, to jest niewielka wieś za Małkinią, jakieś kilka kilometrów za Małkinią. A dlatego tam byłem, że co roku (znaczy [w tym przypadku] trzydzieści osiem i trzydzieści dziewięć) ojciec nas wywoził po prostu na lato. Lipiec, sierpień żeśmy byli u gospodarzy znajomych, którzy po prostu nas gościli tam, nad Bugiem. Droga prowadziła dosłownie [tak, że tuż obok była] skarpa i woda, i tam żeśmy odpoczywali, można powiedzieć.
Tak, to mogło być 29 czerwca – 2 lipca, to były tak mniej więcej te… Żeśmy tam byli, ojciec nas podwoził tam.
Przyjazd.
Byliśmy około dwóch miesięcy każdego roku. Oczywiście trzydziesty ósmy rok pobytu to płynął bardzo nam szczęśliwie, nie było tego, natomiast jeśli chodzi o trzydziesty dziewiąty rok, to już były samoloty, już były… To co nas dotykało po raz pierwszy w życiu, to znaczy naloty zaczęły się 1 września.
Tak, jak najbardziej, pamiętam ten: uuu, uuu, te ich motory. Dla mnie to była nowość, ja tego nie znałem i żeśmy się chowali oczywiście. Pamiętam, jak kartofle były, w te bruzdy żeśmy się położyli, uważaliśmy, że schowamy się. To nie chodzi… Mam wrażenie, że i pilot nas za bardzo nie widział, i my chyba też nie za bardzo się schowaliśmy, ale tak było. Coś nas pchało, żeby się schować, żeby wyciszyć, a on przeleciał i my żeśmy się oczywiście podnosili, i tak…
Tak, więc podczas wybuchu wojny, jak wszędzie, tak i na wsi też tam było bardzo [trudno]. Kryzys, nie można było nic kupić, więc tylko mama zostawiła nas i wyszła do pobliskiej wioski kupić mleka, cokolwiek. Tak się złożyło, że już tam była Armia Czerwona, Związek Radziecki już opanował pewne tereny i mamę aresztowali. Trzymali…
To było w połowie września, jak Rosjanie przekroczyli granice naszego kraju. Ale wiem, że tak było, że to było przy końcu sierpnia, przy końcu sierpnia na pewno. To mógł być dwudziesty tam któryś, drugi…
Sierpnia, sierpnia.
Na pewno w sierpniu, na pewno. We wrześniu już… Bo mamy nie trzymali długo, mama powiedziała, że jest tutaj, po prostu przyjechała z Warszawy do znajomych i chciała kupić dla dzieci (tam było nas troje) cokolwiek, mleka, no coś, co mogłaby z nami się podzielić tym, co kupiła. Ojca oczywiście nie było, ojciec w tym okresie był powołany do wojska i z 1 Pułkiem Lotniczym przekroczył granicę rosyjską, ale to może później powiem.
Mam wrażenie, że gdzieś do 15–20 października. Mama porozmawiała z gospodarzem, żeby nas furą przywiózł do Warszawy. Dlaczego furą? Dlatego że mieliśmy tam kołdry, poduszki, pierzynę. Mama wzięła z domu to wszystko, żeby nam jakoś ułatwić to spanie, gospodarz się zgodził i żeśmy ruszyli któregoś, dokładnie nie pamiętam, ale na pewno był to październik albo koniec września. To mógł być nawet początek października. Dlaczego? Bo jeszcze było oczywiście zielono, jeszcze nie było zimno. Natomiast my jak żeśmy szli, to najpierw żeśmy zbliżyli się do granicy rosyjskiej, oni już tam byli, więc gospodarz mówi: „Słuchajcie, wy wyjdźcie, przejdźcie, a ja osobno pojadę przez granicę”. I tak się złożyło. Jego puścili, on powiedział, że on jedzie do Warszawy, do kuzynki czy tam do kogoś, i jego puścili. My żeśmy potem spotkali się i pojechaliśmy dalej do Warszawy. Oczywiście po drodze widziałem okropne zniszczenia, to znaczy spalone domy, tylko, pamiętam, te kominy stały, niektóre wioski potwornie zniszczone. Wszędzie pełno było sprzętu wojskowego, to znaczy jakieś samochody, jakieś armaty strzaskane pamiętam, takie różne… Pełno krzyży było. Na krzyżach wojskowych to wiadomo, że były hełmy jako symbol, że tu jest żołnierz, a nie cywil, cywile nie mieli tego. Ale to było smutne dla mnie o tyle, że to było pierwszy raz, ja pierwszy raz widziałem tak potworne zniszczenia spalonych domów. Nigdy nie oglądałem, no bo jak, kiedy? Natomiast żeśmy jechali, to kilka dni żeśmy jechali. Po drodze gdzieś tam żeśmy się zatrzymali, spaliśmy w stodole. Nie mieliśmy problemu, bo taka pierzyna, jak mama wzięła, to nam nie było tam zimno, tam się dwóch schowało pod jedną pierzynę. Kiedyś nie było kołder przed wojną, [zresztą] może i były, ale my żeśmy [mieli] ciepłe jednak te przykrycia. No i w końcu żeśmy dojechali do Warszawy.
Gdzie żeśmy dojechali? Ojciec dostał przed wojną mieszkanie obok lotniska, przy samej drodze. Teraz są te domy odnowione, ale w tym okresie czasu, kiedy my żeśmy przyjechali, to tam częściowo było wojsko. Potem, jak my żeśmy przyjechali, to były puste te pomieszczenia. I powiem o takim fragmencie, że ojciec zbierał takie stare… broń. I był karabin, taki stary. Ja się oczywiście nim bawiłem, bo on był ciężki, ale można go było repetować i tak dalej. No, oczywiście był zniszczony przez Niemców, znaczy kolba uderzona była bardzo silnie i nie było kolby, to pamiętam, i schowana była za piec, bo wtedy nie było centralnego ogrzewania, tylko piecem tam się ogrzewało pomieszczenia. Ojciec dostał, bo był podoficerem zawodowym i pracował na lotnisku, miał troje dzieci, miał prawo w jakiś sposób dostać te mieszkanie: dwa pokoje z kuchnią. To było dla nas bardzo wiele. Oczywiście długo tam nie byliśmy, kazano nam opuścić to mieszkanie, bo zajęło to wojsko.
Niemcy, oczywiście niemieckie, lotnicy niemieccy. Te wszystkie domy [zajęli] lotnicy. Żeśmy najpierw mieszkali na ulicy Kościuszki, teraz zdaje się Krakowiaków się nazywa, ale w tym okresie czasu żeśmy wynajęli tam mieszkanie na ulicy Kościuszki. Było potwornie zimno. Pamiętam, tak było zimno, że stryjek mój, który przyjechał, a który spał u nas jakiś czas, wziął miednicę i skrobał łyżką śnieg z tych ścian pomieszczeń. Było potwornie zimno, żeśmy się tak kulili. I żeśmy tam niedługo mieszkali, przeprowadziliśmy się na ulicę Rysią, też na Okęciu wszystko, i na Okęciu żeśmy… Trochę lepiej już było, też na parterze, ale te mieszkanie było słoneczne, blisko lotnisko. I jeszcze na końcu dalej, potem już w latach czterdzieści chyba trzy lub dwa, dokładnie nie powiem, żeśmy się przeprowadzili na ulicę Kazimierza Wielkiego 12. To był dwupiętrowy budynek, tam było raz, dwa, trzy… około dwunastu rodzin, pomieszczeń. Pokój z kuchnią, to nie było więcej tam wszędzie.
Wiem, że była straszna zima. Ale co najciekawsze dla mnie: jednego czasu wyszedłem, ponieważ mieszkaliśmy już na Rysiej, i pamiętam, tam była stacja kolejowa taka i leżało bardzo różnych broni. Wiem, że bagnety leżały, tych bagnetów było z piętnaście, może dwadzieścia, hełmy były osobno, jakieś te maski gazowe, pamiętam, też leżały. To wszystko leżało, [żeby] po prostu do huty chyba wywieźć i przetopić, ale nie wiem. Ale tam bardzo dużo było. Ja oczywiście mam taki bagnet, ale to już oczywiście później zdobyłem, z ciekawości, po prostu tak. To był taki okres czasu, że jak na tej ulicy Rysiej mieszkałem, to spotkałem się kiedyś… Tam był taki esesman czy… nie wiem, ale bardzo groźny dla Żydów. Jego „Georg” przezywali. „Georg”. On był bardzo taki… Tak tępił… Kiedyś byłem świadkiem, jak Żyda, [który] coś przeskrobał, kazał mu: „Padnij! Powstań! Padnij! Powstań!”. Tak w moich oczach, ja to widziałem. I jak on padał na początku, to padał, a potem: „Eeee”. I ja nie mogłem patrzeć, jak on to… Mnie to żal było tego Żyda, że tak go męczy, a ten nie miał siły – i tak go męczył, padał, „powstań”, padł. Ja nie wiem…
Oczywiście, to był… Musiał mieć dwadzieścia osiem, może trzydzieści lat, nie więcej.
To chyba czterdziesty drugi rok.
Albo pierwszy, albo pierwszy. Chyba pierwszy rok.
Zaraz, zaraz, ja byłem w trzydziestym dziewiątym roku i potem była przerwa, dopiero w czterdziestym chyba, być może, że to był czterdziesty rok. I wiem, że na Okęciu, gdzieś tu blisko Skody, blisko, tam zawiązała się i tam chodziłem do szkoły. Oczywiście to chyba był skrócony [tryb], późno się rozpoczęło i ja tam do drugiej oczywiście poszedłem.
Pamiętam, to były takie lata bardzo swobodne, ale w innych latach, jak żeśmy chodzili do szkoły przy kościele, który był na Okęciu, to pamiętam, była kiedyś inspekcja, wszystko trzeba było pochować, oni weszli i wszystkich nas dosłownie [wypytywali]: „Co się uczycie? Jak się czujecie?”. To był taki wywiad. Ale oni, mam wrażenie, szukali może jakichś innych rzeczy, których ja teraz… Nie bardzo mogę zrozumieć, dlaczego tak, ale wiem, że pani wiedząc, że będzie taka kontrola, ostrzegła nas, mieliśmy wszyscy oczywiście… jakoś żeśmy pochowali to, co trzeba było pochować, nie można było mieć wierszy, nie można było mieć nic takiego, co było niezgodne i tak dalej.
Nie, nie, nie byliśmy przerażeni. Oni zachowali się zupełnie grzecznie, nie w jakimś… nie, nie, absolutnie nie.
Do harcerstwa? To było tak, że w czterdziestym trzecim roku żeśmy z grupą kolegów, to znaczy nazwiska: Góra Maciej… W naszym wieku: Góra Maciej, Bogdan Jaszczuk, Jerzy Tatarak, Piotr Siwik i ja – pięciu nas chłopców było. Dlaczego my żeśmy zorganizowali się? Żeśmy grali w piłkę. Tu była ulica Krakowska. Tam była taka sytuacja, że to było nieduże podwórko, szedł Niemiec, który miał bluzę taką ceglastą (ja nie wiem, to jakaś była jednostka niemiecka), on tam mieszkał. Swastyka, czapka taka okrągła była, pamiętam. On kopnął tę piłkę, ta piłka poleciała przez ulicę, była jednokierunkowa tylko ulica w kierunku Raszyna, jechał tramwaj i ten tramwaj najpierw odbił, a potem: Buch! A on: „Ha! Ha! Ha!”. Myśmy byli tak wściekli na niego, że powiedzieliśmy: „Czekaj, my ci damy tutaj”. I tak się złożyło, żeśmy znaleźli kota zabitego, nie był zakrwawiony, ale nie żył i żeśmy mu… On na pierwszym piętrze mieszkał i żeśmy mu na balkon wrzucili, żeby miał tego kota, żeby widział, że to jest nasza zemsta. Nie mogliśmy nic więcej zrobić, ale chociaż to żeśmy zrobili. I od tamtej pory żeśmy zaczęli myśleć, co tu zrobić, żeby się pokazać, żeby… Ktoś tam, któryś przyniósł drukarkę, taką drukarenkę. Pamiętam, składało się hasło i była taka otwierana, tu poduszka była z tuszem, i jak się położyło, to potem można było tego. I my żeśmy zaczęli takie hasła robić. Pamiętam dwa hasła, bo chyba nie więcej: „Precz z niemieckim okupantem” i „Niech żyje Polska – Armia Krajowa”.
A zaraz powiem. Kiedyś były takie tramwaje, że [trzeba było] otwierać i zamykać oburącz. Nie wiem, czy pani kojarzy sobie, chyba nie. Natomiast one były, one jeździły i nas zawsze wchodziło trzech: ten, który miał pudełko i on taki rodzaj hasła wziął w kleju i trzymał, a dwóch z tyłu go tego… Ale ktoś musiał otworzyć nam te [drzwi] albo na razie, jak były zamknięte, nie. To były drewniane okna, bo na szkło to po prostu nie dało rady, wtedy także były jakieś oszczędności i mogły tam się wybić czy coś, nie wiem. I to były drewniane: otwieraj, zamykaj, oburącz, pamiętam. To były drewniane, z dykty, więc on przyklejał i my żeśmy wszyscy wychodzili, znowu się zamknęło… Bo to był rodzaj takiego jakby przedpokoju, takie były tramwaje, że tu było tego, natomiast tu się lekko tego i było przejście, zamykaj i otwieraj oburącz.
Tak, i żeśmy cicho uciekali po prostu z tego miejsca.
To były nasze pomysły. My żeśmy powiedzieli: „Chociaż to, będzie przyjemnie Polakom, jak przeczytają coś takiego”. Chciałbym, żeby to MZK odpowiedziało, czy z czymś takim w ogóle spotkano się, bo oni by może wiedzieli albo zachowali to, nie wiem, może nie. Natomiast my żeśmy przyklejali, to chyba też i na bramie do wejścia do kościoła. Pamiętam, były takie… Brama była, dwa takie słupy betonowe i po prostu na tych betonowych słupach. Wiadomo, że tam bardzo dużo było osób. Przychodzili i byłoby przyjemnie Polakom, jakby coś takiego przeczytali. Ale wiem, że to żeśmy robili.
O nie, chyba by nas zganiono albo po prostu zdecydowanie zakazano by nam. Nie, raczej nie.
Tak, tak.
Nie, bo myśmy w ogóle się nie interesowali. Ale o co nam chodziło? Żeby pojechać za miasto, żeby rozbić jakiś obóz, żeby być z tą grupą kolegów. I pamiętam, już chyba w kwietniu czy w maju, jak było ciepło, w czterdziestym piątym roku… Ale chciałbym jeszcze powiedzieć kilka słów podczas okupacji.
Dlatego że to już jest później. Więc w tym domu, gdzie ja mieszkałem, Kazimierza Wielkiego 12, to wchodziłem na dach. Dlaczego wchodziłem na dach? Był otwarty taki wywietrznik, taki, no, po prostu wchodziło się na dach. I ja tam dlaczego wchodziłem? Dlatego że była taka sytuacja, że samoloty niemieckie, sztukasy – na pewno wiem, że to były sztukasy – one startowały z Okęcia i widziałem, jak one leciały w kierunku dzielnic Warszawy i bombardowały. Były takie dni, że jednego dnia wyleciały dwa, ale były takie dni, że chyba sześć albo siedem wylatywało. I ja widziałem, jak on nurkuje… Z Okęcia, naprawdę, przynajmniej mi się wydawało, że ja widziałem, jak on nurkuje i zrzuca te ładunki bombowe. To ja widziałem. Tam mieszkał taki, to nie był folksdojcz, ale perfekt mówił po niemiecku. Jak kiedyś, w czterdziestym chyba trzecim roku przyszli, bo potrzebowali ludzi do Polmina (był taki Polmin, to była jakaś taka stacja paliw czy coś takiego, tam dużo było różnych tych zakładów mechanicznych też), oni wszystkich mężczyzn zabrali, a jego nie, bo on porozmawiał po niemiecku i jego zostawili. Dlaczego to mówię? Dlatego to mówię, że kiedyś ja tam na górze jestem, a ten przyszedł, draps mnie, mówi: „Co ty robisz? Cały dom rozstrzelają!”. Być może, że tak by było, ale ja… to, co było, to było.
Pamiętam, była taka sytuacja, że do ojca przychodziło bardzo dużo osób. Pamiętam nazwisko Tomasz Tomaszewski. Być może, że wam jest znane, ale na pewno znane, bo to był w „Garłuchu”, w tej organizacji akowskiej, on był dość odpowiednią postacią. I on, raz że najpierw, jak ja powiedziałem, że ja widziałem, jak tego… „Tak? Gdzie? A ile ich było?” I ja tam zacząłem pisać, w które dni. Nie było to dużo, kilka dni, bo… Ale też i nie było tak dużo, żebym ja mógł pisać, bo potem ten mnie złapał i zabronił mnie.
Jeszcze chciałbym powiedzieć o tym domu [numer] dwanaście. Dlaczego? Dlatego że ten dom był położony nad wodami, były takie dwa jeziora, stawy właściwie. Ojciec tam przechowywał broń i to sporo tej broni było. Ja mogłem się domyśleć, że oni przynoszą broń, bo nigdy nie było tak, żebym ja widział. A dlaczego tam? Bo tam ta woda zalewała piwnice i jak zalewała piwnice, no to ludzie zaczęli sypać, a jak zaczęli sypać, to człowiek tak wchodził do piwnicy i prawie schylony był, żeby wejść do piwnicy. Ale to było bardzo ciekawe i bardzo potrzebne, i samo nieomal się [narzucało], że ta broń mogła być chowana. To nie była duża piwnica, ale ciemna, taka w samym końcu korytarza pod tym domem, że świetnie się tam przechowywała broń.
Dobrze wiem.
Najpierw ojca aresztowano na granicy. Oczywiście [wiem] to, co mnie brat opowiadał, że grupa żołnierzy z pułku lotniczego, 2 Pułku Lotniczego, przekroczyła granicę, chcąc dostać się do Rumunii, taki mieli rozkaz. […]
Rosyjskiej. Po prostu dowódca, który prowadził ten [oddział], kazali mu zatrzymać się, nie zatrzymał się, seria z karabinu maszynowego zabiła tego dowódcę, majora i jego… starszego sierżanta, bodajże Maciąg się nazywał. Otoczono całą kolumnę naszych, pozabierano wszystko, co było wartościowe, zrywano oczywiście pagony. Chcieli tak ich po prostu poniżyć i w jakiś sposób upokorzyć.
Tak, nie, nie do obozu, dostał się do… Katyń, Ostaszków i jeszcze tam Miednoje czy coś takiego. Dlaczego tam? Dlatego że tam wszystkich tych oficerów i podoficerów kierowano. Ponieważ zaistniała taka sytuacja wymiany Niemców, [to znaczy między Rosjanami – Rosjan Niemcy oddali, a tutaj Polaków oddano Niemcom, [to] Niemcy wtedy ojca zawieźli do Oranienburga i tam [trafił] do kamieniołomów, tam kamieniołomy były. Pracował bardzo ciężko, to była ciężka praca w górach, w Tyrolu, zimno, no ale tak było, jak było. Potem, tak jak mi brat opowiadał, to ojca jako dobrego fachowca zabrano, nie rąbał już tych skał, tylko jako dobry pracownik [został zabrany] do stoczni rzecznej na Dunaju. A dlaczego na Dunaju? Ojciec bardzo dobrze robił, łączył linie odpowiednio, żeby się nie zerwały.
Nie, jakieś kable, które niełatwo było połączyć. Chodziło o to, żeby one były połączone i żeby nie zerwały się łatwo. I ojciec to świetnie robił. To się jakoś nazywa, brat może by wiedział. Ale on mi kiedyś opowiadał, że bardzo cenne to było dla tych… Tam był taki wachman czy jak tam i mówi: „Słuchaj, ty Jan, musisz wrócić do Polski”. I ojciec… ktoś mu powiedział: „Weź na cukier, benzynę czy coś takiego”. Ojciec to zrobił i tutaj dostał takich sinych boków jakichś, widocznie ta benzyna tak reagowała na organizm, no i oczywiście wysłano do ojca… Ten jeden z takich…
Tak, najpierw na badanie. A potem na badaniu on powiedział: „Ja cię odprowadzę na – taki jeden z wartowników, co go pilnowali – ja cię zaprowadzę na stację i jak ty wrócisz tutaj, to ja cię nie chcę znać”. Ojciec oczywiście wrócił do kraju. Tu miał wielu kolegów, od razu zaangażował się do organizacji…
Nie, nie. Może to był… Na chwilę wpadł, bo pamiętam, że nam jakieś tam organki przywiózł, coś tam, ale długo nie był. Dlaczego? Dlatego że ojciec nie wrócił, więc wiadomo, że gestapo go musiało poszukiwać. Ojciec zmieniał [mieszkania], najpierw na Okólniku bodajże, potem na Wroniej mieszkał, zmieniał nazwiska, ale to tak, że wracał i siedział ten, dozorca i mówi: „Uciekaj, gestapo w mieszkaniu”. I ojciec oczywiście zmieniał.
Nie. Tu, gdzie ja mieszkałem, nie przychodziło gestapo, ale tam gdzie ojciec mieszkał, tak. Ale ja nie pamiętam. Mnie tylko brat opowiadał, a on pamięta, jak ojciec mu mówił. Ojciec zmienił nazwisko z Siwika, nazywał się Staszewski bodajże, i oczywiście pseudonim. Inaczej to wszystko wyglądało. Wyrobili mu kenkartę i jakoś tam…
To był chyba czterdziesty trzeci rok, kiedy już wiadomo było, że oczywiście to wszystko się zmieni, wszystko będzie inaczej… Ojciec wiedział.
Czterdziesty trzeci, tak.
My żeśmy… No oczywiście, tak specjalnie to żeśmy nie robili nic, ale nas denerwowało, że Niemcy, że tak dalej – żeśmy w jakiś sposób to rozumieli, że to jest nie tak, coś nie jest tak. Co my mogliśmy robić? Broni nam nie dano, do żadnej organizacji poważnej nie przyjęli, bo myśmy byli za młodzi. Natomiast robiliśmy to, co uważaliśmy, że jak tak zrobimy, to jak przeczytają ludzie, to jakoś będzie im lżej.
Jechałem kiedyś, już nie pamiętam z kim, i zatrzymano samochód tutaj, jak muzeum jest, na tym moście, ale przed, na tym jeszcze, gdzie była… tak że nie można było uciec albo coś. Niemcy pomyśleli: „Aha, jak my się tu zatrzymamy, to nikt nie ucieknie, bo tam jest przecież wiadukt”. I tak było. Pamiętam, wszystkich wyciągali i do mnie jakoś krzyknął, no to ja, dwa razy nie trzeba mówić, chodu, odszedłem. Ale ja nie pamiętam, ja już naprawdę nie wiem, z kim ja jechałem, chyba sam, nie wiem. Ale tak było. To było raz. Natomiast taka była sytuacja, że ja byłem na Pięknej chyba i widziałem, jak tam rozstrzelali ludzi. Jak to się odbyło? Jedna „buda” pojechała do Marszałkowskiej, druga zatrzymała się w środku, a trzecia zamknęła Mokotowską. Ja teraz mogę to powiedzieć, bo wtedy nie bardzo jeszcze wiedziałem. I ja byłem chyba na drugim piętrze u takiego przyjaciela, z którym leżałem w szpitalu. Bo ja miałem operację, w tym szpitalu mnie robiono operację. Oczywiście ojciec przez Armię Krajową znalazł takiego lekarza, który się zajął. Ale wiadomo, że jak się raz ruszy ucho, to już potem… Dlaczego to mówię? Dlatego, że tam też się działy różne rzeczy w tym szpitalu. Kiedyś Niemcy zrobili tam…
Oczywiście. Mówiono mnie, że strzelają, że to, że nie wolno. I ja tak z boku patrzę, patrzę i naprawdę, ja po raz pierwszy w życiu widziałem ludzi, których wyprowadzają na rozstrzał. Dla mnie to ci ludzie, to takie jak… O, tak szli. Ja nie wiem, ustawiali ich, wyszedł taki jeden facet, wyjął pistolet, a tutaj stała kolumna i on strzelił do jednego, a ci: trach! No i oczywiście jeszcze raz i jeszcze raz. I tak ich powrzucali. Ja nie wiem, skąd… Przykleili tam jakieś coś tam, że za jakieś przestępstwo Polaków, jakiś wybuch na stacji. Ja już nie pamiętam, ale pamiętam, że ludzie przychodzili, klękali i się modlili. Dla mnie to było takie straszne, takie te cząstki krwi, bo to przecież jeden krwawi więcej, drugi mniej, więc ta krew była wszędzie. Ale ludzie nie wiadomo skąd: i kwiaty, i świeczki. Ja nie wiem, skąd ci ludzie przychodzili, płakali. Oczywiście to było takie przeżycie bardzo… Na Okęciu… W ostatniej chwili doszedłem, kiedy już odjechali. Też były rozstrzelania. Jak ta ulica się nazywa, ja nie powiem, ale też było takie rozstrzelanie, miejsce i ja słyszałem tę salwę Niemców, jak strzelali. A potem już nie było ich tam.
Oczywiście.
Była taka sytuacja, że leżał tam postrzelony Niemiec albo folksdojcz. Być może, że folksdojcz, bo był po cywilnemu, leżał. I jak był pijany, to jak zaczął wrzeszczeć, zaczął się denerwować, to wyjął ten pistolet, zaczął strzelać. Ja, jako młody chłopak, to był czterdziesty trzeci rok, to był chyba marzec, przed Wielkanocą, na pewno… I on naprawdę… Wszyscy się bali, wszyscy pouciekali. To było straszne, jak zaczął strzelać. Ale on był pijany.
Ranny, on był poważnie ranny. Na sali leżało, nie tak jak tego… To był szpital Ujazdowski, tutaj niedaleko, jak Piękna, teraz nie istnieje ten szpital, ale pawilony zostały.
Też pamiętam, jak Niemcy tam manewry takie mieli: „Padnij! Powstań!”. Pierwszy raz widziałem, jak taki Niemiec pada do kałuży. On nie patrzył – ja byłem zdziwiony – jak chlapnął, to ta woda naokoło, on zbryzgany. Ale tak było, ja widziałem, tak było. A była tam kantyna oczywiście, gdzie Niemcy ulubione piwo pili, no i śpiewali oczywiście, nalali sobie, wstawali… Takie były fragmenty, tak ja zapamiętałem, jak tam byłem, nie wolno mnie tam było, wyrzucali mnie z tej kantyny, a ja z ciekawości – oni śpiewali, więc ja chciałem wejść, ale mi nie pozwolono.
Na Okęcie chodził tramwaj pełen Żydów. Mam wrażenie, że oni wozili Żydów na Okęcie, na lotnisko, gdzie oni wykopywali takie fragmenty, takie „L”. Bo jak ja poszedłem z kolegami w czterdziestym piątym roku, to ja widziałem te wykopane takie, takie „L”. I dlaczego to mówię? Tam gdzie mieszkałem, to jak wychodziłem z ulicy, to była mijanka, jeden tramwaj chodził i oni się mijali w środku tutaj, jak to Tomaszewski był, ten… On teraz chyba też jest. I dlaczego to mówię? Wszyscy Żydzi wyszli, no i… Aha, jeszcze tramwaj miał tę „gwiazdę Dawida”, na pewno miał i na pewno to był tylko dla Żydów. Tak że to pamiętam też, jak taki jakiś Niemiec tam ich pogonił do tego… Wyszli rozprostować się czy co… Aha, jeszcze niestety przykrą sprawę pamiętam, że Polacy sprzedali papierosy. Ale jak ten otworzył, to tam tylko ścinki były, no i denerwował się ten Żyd, mówi: „Jak można tak?”. To pamiętam. No nie wiem, tak mi się jakoś utrwaliło, że widziałem, jak ten Żyd to wyrzuca i jak się denerwuje. Oczywiście zapłacił ten Żyd, ja nie pamiętam jak, czym, tylko widziałem, jak te papierosy ten Polak sprzedał i ten Żyd kupił, chciał zapalić, otworzył, no i oczywiście tam nic nie było, tylko jakieś ścinki papieru były. Tak że to przykre było. A ci Żydzi nawet nie wyglądali tak źle, tylko że to grupa była, cały ten tramwaj był.
Oni wozili ich chyba przez jakiś okres czasu, oni tam chyba pracowali na lotnisku, tak mi się wydaje przynajmniej.
Nie, nie, przy mnie nie mówili, ale był taki moment: Ten Tomasz Tomaszewski, który jest postacią dość [znaną], już nieżyjący zresztą, ale on przyszedł, wyjął pistolet przy mnie i położył pod poduszkę. Dla mnie to było takie… chętnie bym zobaczył go, potrzymał. Nie wiem, ale taki fragment był. Oni rozmawiali o sprawach bieżących. I kiedyś rano, ja pamiętam, jeden z tych, nie ojciec, a jeden z tych, tych, mówi: „Słuchaj, leć ty, pobiegnij prosto i wróć”. No to ja to zrobiłem.
Nie. Więc na Kazimierza Wielkiego jak mieszkałem, to dawniej ta ulica, [która] teraz się chyba [nazywa] Hynka, to wtedy była Włochowska. I pobiegłem bardzo szybko, jak młody chłopak… Była potwornie martwa cisza, ja pamiętam. Ale im chodziło o to, żeby zobaczyć, czy są jakieś ruchy, czy są jakieś przemieszczenia ludzi. Nikt, nikogo nie było. Była tak cisza, spokojnie, że…
To był chyba albo październik, albo listopad, ale chyba październik, już przy końcu Powstania, w czterdziestym trzecim, na pewno w czterdziestym trzecim roku. Tam było kilku: ojciec i kilku jeszcze, ja nie znam, tylko tego Tomaszewskiego znam, bo on często przychodził do niego. A dlaczego znam go? Bo ojciec przed samym Powstaniem w lipcu nas po prostu znowu wywiózł na wieś, do Sokołowa, w kierunku Raszyna. Dlaczego wywiózł? Bo wiedział, że będzie Powstanie. Ojciec czuł, że będzie, więc żeby nas w jakiś sposób zabezpieczyć, to nas po prostu wywiózł i tam żeśmy…
Nas tylko, matkę i nas trzech braci. My tam żeśmy byli. Ja jeszcze powiem taką sprawę, że tam stała taka sotnia ukraińska. Dlaczego ja mówię, że to sotnia? Dlatego że oni… Kiedyś była taka niedziela czy coś i oni troszeczkę sobie popili i koło tego tańczyli, koło tego konia. Oczywiście takie zawody: czapka, tam tego i on podnosił tę czapkę. Ale oni byli częściowo w ubraniach niemieckich. Te papachy takie, pamiętam, na boku. Ich tam było niedużo, ale ze trzydziestu było na pewno. Strasznie pili, ja nie wiem, jak oni…
Czy ja się bałem? Nie, oni do nas byli tacy tolerancyjni i nic nam nie tego, nie. Widziałem, jak przywozili zaopatrzenie dla Niemców, jakieś mundury, jakieś tam coś, to ja widziałem to, jak oni tam wyładowują – to na pewno widziałem. Aha, co jeszcze widziałem: Widziałem, jak był nalot i samolot, teraz już wiem, że to był „kanadyjczyk”, zdaje się, bardzo wysoko i artyleria niemiecka strzelała z tych działek szybkostrzelnych, no i strąciła go. I raptem, ja patrzę, a on się przekręca i uuu, ze straszną siłą, no i walnął w ziemię. To ja pamiętam, coś tam jadłem, to nawet już nie zdążyłem tego zostawić, tylko pędem, żeby zobaczyć tamto. Nie tylko ja, bo tam kilka osób… No i przyszli tam żołnierze węgierscy – proszę zwrócić uwagę, to byli na pewno węgierscy, bo inaczej ubrani, tak jakoś w ceglaste takie ubrania – no i łaskawi byli dla Polaków, pozwolili nam zobaczyć, dogasić, bo to był pojedynczy pilot, który zginął, który tam leżał jakiś czas. Nazwisko to znane było, może brat, nie wiem, może brat [pamięta].
Czterdziesty trzeci…
To był czterdziesty czwarty. Dlaczego? Dlatego że to było lato i potem…
Tak, a potem znowu nas przywiózł.
Jak już kończyło się Powstanie, pod koniec września. Ojciec wiedział, że już będzie spokój, już po Powstaniu, i tak było.
Ja byłem na wsi. Nic się nie działo, tam normalnie było.
A jak to nie? No pewnie, że to zawsze tam ktoś powiedział, ktoś przyszedł, mówił, że Powstanie jest. Przecież ja pamiętam, jak w czterdziestym trzecim roku było powstanie żydowskie i jak tam się paliło, to do nas tutaj na Okęcie lądowały te spalone części papieru, takie… Widać było, że to spalone. To właśnie jak się getto paliło, to ja widziałem to wszystko, w czterdziestym trzecim roku.
Chyba pod koniec września… Chyba w październiku już, tak, na pewno, może nawet…
Chyba już się skończyło albo jeszcze się nie skończyło, a już wiadomo było, że nie ma Powstania, że uległo. Aha, jeszcze co widziałem? Widziałem, ja nie powiem, który to był dzień, ale jak te samoloty leciały, ojej, takie ogromne, na niedużej wysokości, tak mi się wydawało, pomału w kierunku Warszawy. To były zrzuty… Tam zrzucali i ja to widziałem. Boże kochany, dla mnie to było przeżycie: takie potężne te samoloty. I one leciały tak pomału, tak mi się wydawało, że pomału, one ze swoją wysokością musiały pędzić, w kierunku Warszawy leciały. Sokołów to nie jest tak daleko, to jest jakieś dwadzieścia, może trzydzieści kilometrów od Warszawy. Ale one w kierunku Warszawy, tam właśnie leciały i my żeśmy widzieli, jak one lecą.
Normalnie mieszkamy, ojciec i Władek znikają. Władek oczywiście roznosi broń, ale jeszcze przed Powstaniem pamiętam, że brat… Były takie zarządzenia: nie wolno, żeby wieczorem paliło się światło, nie było zasłonięte, [były] rolety takie. Pamiętam, brat w tej rolecie miał karabin i albo ja zauważyłem, albo się wysunął, już nie wiem, czy lufa, czy kolba, ale ja widziałem, jak on to dźwigał. Róg Krakowskiej i wtedy była to Lotnika czy Lotnicza, nie wiem, była placówka niemiecka, był karabin maszynowy, wykop był, no i rodzaj bunkru, coś takiego. Ale oni tam nie strzelali, jakoś nie użyli tego, myśleli, że może będą jakieś ruchy wojsk i tak dalej. Natomiast brat przechodził obok. Zresztą mówił mnie, że przechodził, bo oni nie zwracali uwagi w ogóle. Przeszli i miał nawet chyba automaty, ale automaty miał przykryte jakąś kurtką czy coś i w tej rolecie miał karabin. Niósł oczywiście od nas – na pewno od nas – z tej piwnicy i tam gdzieś zaniósł, a gdzie, to nie wiem.
Nie, nie wiedziałem. Ja się może i domyślałem, że coś tam za często chodzą, coś… Zresztą Władek zawsze tak robił, że jak miał kubełek, to jak to była broń czy granaty, to nigdy nie były [na wierzchu], przykryte były zawsze. I on to niósł, tak jakby wchodził do piwnicy po coś. Mama często kapustę kwasiła i to wspaniałą kapustę, pamiętam. Jak ta kapusta szatkowana była, no to oczywiście żeśmy deptali ją, deptaliśmy tę kapustę. Tak było. Ale jak była kapusta, to było wszystko, bo była zupa, było do ziemniaków, do makaronu, do kaszy, zawsze kapusta była.
Potworna cisza była. Bardzo często dużo było nalotów rosyjskich. I kiedyś, pamiętam, stałem przed domem i raptem słyszę [świst] – odłamek. Podnoszę, ciepły jeszcze. No, taki fragment oczywiście, gdyby uderzył, to niewykluczone, że mógł pozbawić życia. Natomiast naloty były nie tylko rosyjskie, ale także i alianckie. Pamiętam, jak one [były] w górze, jak ich złapały reflektory, no to oczywiście te samoloty biły w reflektory i artyleria biła. Ja nie zauważyłem, żeby strącili, nie, nie zauważyłem. Jeden tylko, wtedy kiedy byłem w Sokołowie, na wsi i wtedy to był dzień, ja wiem, godzina dwunasta, pierwsza, jak ten samolot oni artylerią strącili i on zwalił się.
Aha, pamiętam taki moment: Część ludności, która szła do Pruszkowa, gnana była, to pozwolono ugotować jakiś posiłek. Wiem, że nawet ja pomagałem częściowo, jak przywozili z pobliskich gospodarstw, każdy, kto mógł, jeden dał kapustę, drugi dał ziemniaki i w kotłach dużych gotowano zupę. Taki się komitet utworzył pomocy dla tych właśnie [wypędzanych]. To ja pamiętam, jak częstowano tych ludzi, co szli, co gnano ich do Pruszkowa – to to pamiętam, taki był fragment jeden.
To taka sytuacja była, że Niemcy zaczęli wysadzać w powietrze obiekty, te na Okęciu. To znaczy ja kiedyś byłem, pamiętam, jeszcze przed wybuchem Powstania jakoś tam powędrowałem, bo myśmy mieszkali na [niezrozumiałe], stosunkowo niedaleko. Ja patrzę, a tam na dole takie ogromne były miny podłożone, żeby wysadzić. Żeby człowiek wiedział… Ale ja tylko spojrzałem. Potem był taki dzień, nie pamiętam, albo w grudniu, albo na początku grudnia, albo listopada, że Niemcy zaczęli wysadzać i wszystko to w ruinę wysadzili, powysadzali. Ale jeszcze kiedy nie wysadzili, a kiedy już były wysadzone hangary… Dlaczego o tym mówię? Tam, w hangarach to były korki, korki nasycone lepikiem. Ja kiedyś worek wziąłem i tego korka nabrałem. On się świetnie palił, było ciężko z paliwem, on się świetnie palił i można było szybko zrobić. Natomiast jednego razu z kolegą żeśmy szli, taka ładna belka leżała. „Chodź, weźmiemy, Marian, na pół przetniemy, taka ładna belka”. I normalnie, idziemy, idziemy, a tam jeszcze jeden budynek był. Raptem wychodzi Niemiec z karabinem i do nas: „Halt! Stój!”. No to co? To my tę belkę ciach i idziemy do niego. A on karabin stawia, bierze tę szpicrutę taką i… Oho, będzie niedobrze. Ale tak się złożyło, że najpierw tego kolegę mego, jak zaczął walić w pupę tym pejczem, to tak bił do przesady, że aż mi przykro było, ale czuję, że też… Ale ja się tak ustawiłem, że wiatr mnie tak tutaj na przód i mnie wypiął te spodnie (bo to lotnisko, więc stosunkowo niedaleko było lotnisko i ten wiatr był dość duży). Ja krzyczę za pięciu – mnie nie boli nic, ale krzyczę. Ale on, pamiętam, zmęczył się widocznie na nim, bo mi mówi: „Oj!…”, tam coś, [niezrozumiałe] mnie, pamiętam, no i żeśmy musieli uciec.
Chyba tylko taki, że samochody, dużo tych samochodów, kolumna, samochód za samochodem jechał, jechał, jechał, po prostu opuszczali Okęcie i chyba przez Warszawę gdzieś albo gdzieś może skręcili do Włoch. Ja nie wiem już dokładnie, ale wiem, że te samochody jechały tak, bo w uszach mi…
Nie, ojca nie było. Ja po prostu nie wiem, gdzie on był. Ojciec był tam, gdzie musiał być.
A tak, ale przyjechał i wybył. I nie było ojca. Natomiast bardzo często było tak, że ojciec wpadał, żeby zobaczyć, co się dzieje. Urodził się mój brat, czwarty, w czterdziestym trzecim roku. […]
Tak, tak.
Już ja chodziłem do klasy, a ojciec jeździł na wieś po jabłka, bardzo często jabłka przywoził i sprzedawał, żeby żyć jakoś. To jak pojechał, to często albo tam jakieś sery, albo co, coś przywoził do domu, żeby żyć. I pamiętam, tak było, że kiedyś ojciec jakąś broń przewoził, pistolety jakieś czy amunicję miał w tym, tym i miał te jabłka. No i tam zagadał: „Hu, hu, tego…”, jedno jabłko wziął i ojca kazał…
Nie, ja do szkoły chodziłem. Tak, to musiało być w tym okresie czasu, kiedy jeszcze było trochę wolności. Nie wszystko mogę tak kojarzyć sobie, dzielę się tym, co [pamiętam].
Tak, tak, ale najpierw ja wyszedłem, bo taki się szum zrobił, raptem wszyscy idą do tej drogi, lecą do Krakowskiej i ja też. Widzę, jedzie rodzaj jakby tankietki, jakby coś, ale wojsko to był Polak, to nie był Rosjanin. Tutaj z Okęcia w stronę Ochoty leciał, do Grójeckiej, tu, tędy leciał, znaczy jechał. To było chyba trzech żołnierzy i tam jeszcze dalej chyba też kilku było. I to tak ja po raz pierwszy zobaczyłem armię polską, to znaczy tych przedstawicieli armii polskiej, pierwszych, którzy dotarli do Warszawy. Bo tak było też, że u nas mieszkali, spali na podłodze, bardzo dużo. Matka tam robiła jakieś obiady, coś tam. I ojciec był wtedy, pamiętam, bo tam rozmawiali z tymi żołnierzami, że ojciec jest starszy sierżant, wtedy rozmawiali z tymi, ja słyszałem jak z tymi żołnierzami polskimi, widziałem tę broń, takie nieduże karabiny, takie ładne, zgrabne, ładne karabinki. Dał mi się pobawić, wyjął amunicję i tak…
Wydaje mi się, że to był czterdziesty szósty chyba albo piąty, może piąty nawet. Piąty chyba na… Ja już chodziłem na plebanię, do kościoła, tam w podziemiach była klasa nasza. Do trzeciej klasy chyba chodziłem tam czy do drugiej.
Tak, tak, oczywiście.
Jeśli chodzi o nas, to my żeśmy byli w organizacji harcerskiej. Od razu, jak tylko była możliwość zalegalizowania, to od razu żeśmy wstąpili do harcerstwa i…
Po wyzwoleniu. To był czterdziesty piąty rok, lato chyba też albo wcześniej, albo maj. Nie wszystko tak pamiętam, ale niektóre fragmenty tak.
Chyba z domu, tak. Nie pamiętam, powiem szczerze, że jakoś tak… Wiem, że brat, bo mama bardzo rozpaczała, płakała, też nie bardzo chciała mówić, żeby nie wiem, może nas nie denerwować jakoś czy coś, mówiła, że tak musi być.
Ojciec pracował, wiem, że to była spółdzielnia pracy inwalidów i też przez znajomości ojciec się dostał i tam dość długo pracował, bardzo go ceniono, był bardzo dobrym fachowcem, bardzo. Ja zresztą potem też… I brat pracował, i ja pracowałem. Brat pracował w galwanizerii i mnie ściągnął do galwanizerii, choć ja jak maturę zrobiłem u Konarskiego, to grosze zarabiałem, to ja myślę: „Boże…”. Poszedłem, zrobiłem kursy kreśleń technicznych (to prywatna firma, tutaj była na Przemyskiej, na Ochocie) i po skończeniu zacząłem pracować w biurze projektów, pracowałem też kilka lat, to wszystko to tak mi… Nie można było już wyżej, tak mało płacono. Ale ja miałem taką ulubioną chęć pracować na desce kreślarskiej, pracować, robić projekty. Między innymi żeśmy Żerań w biurze projektów, gdzie pracowałem… Przysyłali rysunki Rosjanie, ale tak okropne, że my żeśmy na nowo robili i po polsku wszystko. Tam nanoszona była instalacja elektryczna, inne tego… Pracowałem, robiłem niektóre fragmenty tych hal.
Zawsze Powstanie dla mnie było jakieś wielkie, jakieś szlachetne. Spotkałem się z różnymi sądami, ale dla mnie… W harcerstwie jak żeśmy śpiewali piosenki, to było coś pięknego, coś, co mogłem być dumny, że miałem i brata, i ojca w Armii Krajowej, że brat w Powstaniu brał udział, że ja jako młody chłopak nie mogłem, no bo nie mogłem, ale pamiętam, jak żeśmy poszli z kolegami na przedmieścia Mokotowa, tam od strony…
To był czterdziesty czwarty rok, na pewno. Czterdziesty czwarty rok, to był listopad chyba, piękna pogoda była i myśmy poszli, bo powiedzieli, że książek pełno na drodze leży. No to my żeśmy poszli po te książki. Wcale tych książek nie było. Ale jak żeśmy szli, idzie Niemiec: Halt! do nas, no to znowu stanęliśmy. Chcemy uciekać, a ten zdejmuje karabin – no co będziemy uciekali, no, wystrzela nas. I co się okazało? Że on nas zawiózł gdzieś do jakiejś wytwórni, gdzie były takie klosze, i oni potrzebowali te klosze do tych swoich okopów, żeby nie raziło ich światło, to tam widocznie jakoś… No i kazano nam po dwa wziąć takie klosze, my żeśmy wzięli, no i idziemy. Nie myśleliśmy, że nas zabiją, bo niby dlaczego mieliby nas zabijać. Ale samo to, że oni nas zmusili do tego, żeby nieść, żeby to… Ale żeśmy przynieśli tym Niemcom i żeśmy się oddalili… I po książkach, książek już nie było…
Na pewno po Powstaniu. To był na pewno czterdziesty czwarty rok, mógł to być albo październik, albo nawet listopad, ale była pogoda, nie było śniegu, nie było tak zimno, pamiętam.
Chętnie bym coś opowiadał, w tej chwili mi się nie kojarzy. Natomiast mam żal do siebie, że tak mało może się udzielałem, że mógłbym więcej. Mam wrażenie, że Powstanie było dla mnie wielką tragedią, ale także – teraz osądzam, po latach – ale i wielkim bohaterstwem, wielkim heroizmem, wielkim zrywem. Polacy po prostu nie mogli, oni musieli, musieli. Wielu jest Polaków, którzy nie zgadzają się z tym, że trzeba… Dlaczego tak? Ale gdyby nam pomogli: raz, Związek Radziecki, a z drugiej strony [gdyby] częściej dostali broń i amunicję, to zupełnie inaczej by było. Nam nikt nie pomógł i to była straszna bieda, że tak nas potraktowano, że jak nie było czym się bronić, to jak na taką armię niemiecką? I tak żeśmy postawili światu, postawiliśmy ludziom, że Polacy mogą walczyć, że Polacy mają tą zaciętość, że wróg to wróg, trzeba go zwalczać. I biało-czerwona flaga jak zawisła, to było piękne, to ludzie płakali, ale to było radość w sercach – chociaż na krótko, ale było.
1 sierpnia, ale potem i całym Powstaniu jako takim. To wiadomo było, że jeśli nie będziemy mieli pomocy, to amunicja się przecież skończy kiedyś, ta, którą mieli, ale przecież nie można powiedzieć, że tutaj było… Było bohaterstwo na każdym kroku. Ja już po Powstaniu wszedłem do Warszawy i widziałem tak zniszczoną Warszawę, że straszne. Pamiętam, na placu Zamkowym jak leżała kolumna Zygmunta, jak leżał na plecach Zygmunt. Potem go wzięli do Muzeum Narodowego i była taka wystawa „Warszawa oskarża” i tam była kolumna Zygmunta. Bo nie zniszczyli tego króla, nie zniszczyli, ale podobno czołg wjechał, rąbnął raz czy drugi i kolumna padła. Barbarzyństwo Niemców było potworne.
Pamiętam mogiły, wszędzie, na trawnikach, przy drogach, wszędzie krzyże, wszędzie. To było straszne, to było okropne.
Parę razy, jak już pracowałem, tak, parę razy brałem udział: na Starówce i tutaj w alei Wyzwolenia, i jeszcze kilku. Nie pamiętam w tej chwili, ale co najmniej cztery, pięć razy brałem udział na pewno. Szczególnie wtedy kiedy były te dni odbudowy Warszawy, ja nie pamiętam, to był jakiś albo lipiec, albo sierpień, albo wrzesień, nie pamiętam dokładnie.
Dość sporo było. Ja, jako harcerz, też pamiętam, kiedyś żeśmy też pojechali z całą grupą, parę razy żeśmy brali udział. Ale piosenki z czasów Powstania to drużyna harcerska bardzo często śpiewała. Ja też z radością śpiewałem, nie solo, chociaż i solo śpiewałem też, ale później, natomiast w drużynie, w czasie Związku Harcerstwa [Polskiego], to razem, w grupie żeśmy śpiewali, z kolegą. Kolega miał gitarę, śpiewał i żeśmy razem śpiewali.
Na początku nie, ale potem tam były jakieś takie, po kilku latach, pamiętam, były jakieś takie… A ja oczywiście byłem od… czterdziestego trzeciego ja już nie liczę, ale powiedzmy, oficjalnie, czterdziesty piąty rok, to byłem chyba do czterdziestego dziewiątego, jak powstała, jak chcieli narzucić harcerstwu organizację na wzór radzieckich tych „bądź gotów” czy jak oni, jakoś tak salutowali, czerwone chusty. O nie! Ja powiedziałem: ojciec w AK, brat w AK i ja będę tutaj – nie. I zrezygnowałem z tego, już nie chodziłem, to nie dla mnie było już, nie mogłem przyjąć takiego… To samo miałem, pamiętam, jak pracowałem już, zacząłem pracować, to te ankiety, tego, a co robiłeś, a to. Starałem się jak najmniej mówić, ale czasem powiedziałem, że ojciec był w Armii Krajowej. „A gdzie, a co?” Co mogłem, to powiedziałem, ale to nie było nic takiego, co mogłoby się… tylko że po prostu był.
Warszawa, 10 września 2015 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna