Krystyna Okólska, z domu Szymańska, […] mieszkająca przed wojną w Śródmieściu na Nowogrodzkiej 36 mieszkania 6, pamiętam. I niestety te dwa domy pierwsze, które zostały wysadzone już po Powstaniu przez Niemców – to właśnie był jeden z tych domów. Bo Nowogrodzka jest w bardzo dobrym stanie, tam są piękne stare kamienice, oprócz tej kamienicy, którą zdążyli Niemcy jeszcze wysadzić w powietrze.
1 listopada 1935 roku w Warszawie.
Mama, tak jak bywało i później też, po prostu zajmowała się mną i domem, a ojciec skończył Politechnikę Warszawską, ukończył chemię. Czy mam powiedzieć o pani Wigurze, czy nie?
Józef Szymański i Alicja Szymańska z domu Sokołowska. A ojciec skończył chemię. Dokładnie nie wiem, w którym roku, ale na pewno bardzo dawno, bo urodził się w 1901 roku. I przyjaźnił się i poznał się, bo to też dotyczy późniejszych lat, z siostrą pana Stanisława Wigury, słynnego konstruktora, i razem kończyli studia.
Wanda albo Jadwiga. Powinnam dobrze pamiętać, ponieważ znajomość i przyjaźń trwała nie tylko w czasie studiów i w czasie Powstania, ale też i później. I nawet pani Wigura była osobą, która męczyła się ze mną w drugiej klasie liceum, ponieważ dawała mi lekcje matematyki i mieszkała bardzo blisko, czyli na Śniadeckich. Ona chyba Wanda była, po mężu Budkowska.
Nie, nie, on zginął, to był 1932 rok, kiedy była katastrofa. […]
Ponieważ pani mnie się pytała i ja powiedziałam, że nie bardzo, ale później się zastanawiałam, że takie kadry mam, że na przykład byłam prowadzona, ale to nie przez mamę, mam zresztą zdjęcia, do Ujazdowskiego Ogrodu. W takich kapelusikach siedziałyśmy z taką koleżanką. No i pamiętam Boże Narodzenie, czyli to było przed Powstaniem, i akurat pamiętam Boże Narodzenie z racji dużej, ogromnej choinki i prezentów, w których bardzo liczyłam na pewną lalkę na ulicy Marszałkowskiej. Nie dostałam tej lalki, tylko dostałam dwie książki. Dostałam jedną książkę „O czym szumią wierzby” (nie pamiętam, kto napisał, chyba Brytyjczyk jakiś), a druga książka, z którą wyszłam z Powstania, to była książka Sieroszewskiego, chyba o żelaznym wilku. I na tym uczyłam się czytać. Miałam tę książkę po Powstaniu, a później nie wiem, co się z nią stało. A to Boże Narodzenie to było już okupacyjne Boże Narodzenie. To musiało być ostatnie przed Powstaniem, czyli rok wcześniej. Pamiętam tę choinkę i pamiętam mój szloch, że nie dostałam jakiejś lalki chyba.
Nie, pamiętam… Bo ja chodziłam na spacer po Marszałkowskiej, a to był ktoś, kto się mną opiekował. I pamiętam jedno, że bardzo mi się ta osoba podobała i że miała na imię Jasna, to zapamiętałam, i że chodziłam z nią po ulicach. I właśnie pamiętam ten sklep z zabawkami, bo ona nie mogła mnie odciągnąć od tego. Może dlatego, że moi dziadkowie oczywiście mieli gosposię imieniem Florentyna, która [z nimi] mieszkała, i po okupacji dziadkowie ją wzięli ze sobą i była jakaś widocznie… I może do parku też z nią chodziłam. No, takie były czasy, taka była rodzina.
Ze strony ojca to ten z góry, on bardzo młodo umarł. Natomiast ze strony mamy to była bardzo znana postać przed wojną, bo dziadek kończył Uniwersytet Jagielloński, w ogóle był krakusem. To mi się bardzo podobało, że za dawnych czasów, jak się kończyło medycynę, to dostawało się „doktór wszechnauk”. A dlatego to jest ważne, że mój dziadek był psychiatrą, ale w czasie [okupacji] był dentystą i miał gabinet w Warszawie. Tego ja nigdy później nie mogłam [pojąć], nigdy nie rozmawiałam na te tematy: w głowie się nie mieściło, że jeżeli się kończy medycynę, a przychodzi moment tak tragiczny jak ten, że po prostu rwał zęby i miał gabinet.
Tadeusz Sokołowski. On był o tyle znany, że przed wojną był sekretarzem Towarzystwa Spirytystycznego w Polsce. Miał wykłady, zresztą znał perfekt trzy języki. Niemiecki, bo po skończeniu medycyny w Krakowie był w Wiedniu jeszcze, szkolił się, francuski, bo zresztą to zdjęcie ma Oliwka, też było wyniesione przez dziadków, że ma na Sorbonie wykład na temat okultyzmu. Bo w mieszkaniu moich dziadków, mam to zresztą… Bo przyjaźnił się z Ossowieckim i to była grupa ludzi zajmujących się [spirytyzmem], to było modne wtedy. I mam te takie… znajdowałam, dostarczano mi… No i przyjaźnił się z Witkacym.
Był na Nowogrodzkiej i to pamiętam, że pierwszy i ostatni raz w życiu dostałam lanie. To pamiętam dokładnie, bo dorwałam się do tego gabinetu i podobno zepsułam szczękę, która była z czegoś zrobiona, i pamiętam, że dostałam po prostu niezłe lanie.
Nie, nie, od mojej mamy. Dziadek chyba mnie w ogóle nigdy nie lubił. Nie lubił dzieci, to pamiętam. Miał tam swoje te… No, był bardzo ciekawą osobą, Witkacy o nim pisze też. Więc to był taki okres, no chyba dla mnie ważny, znaczy dziadkowie byli ważni.
Wiem, że rodzice (mam mojej mamy wspomnienia, prosiłam, żeby napisała) przed wojną mieszkali osobno, natomiast w 1939 roku przenieśli się do dziadków, bo to mieszkanie było dziadków, ogromne zresztą.
Pamiętam, dlatego… No, dziadek zresztą zapisał się chyba złotymi głoskami. Bo wie pani, co pamiętam z Powstania jak gdyby najmocniej? To są zapachy. Mianowicie dziadek oprócz tego, że miał ten gabinet, to w czasie Powstania na podwórku operował ludzi. Nie wiem, czy to byli mieszkańcy, czy to byli Powstańcy, tego nie pamiętam, ale pamiętam jedno, że… Skąd zapach? Że [dziadek] wracał (na pierwszym piętrze myśmy mieszkali) z tego podwórka w białym fartuchu, zakrwawionym i zapach zaschłej krwi. Do tej pory pamiętam ten zapach, bo kiedyś się skaleczyłam i to znowuż wróciło. I zapach spalenizny. Bo to było dosyć nietypowe. Myśmy nie przeszli przez Pruszków, tylko mieszkańcy naszej kamienicy i chyba dwóch sąsiednich… A musieli [kogoś] przekupić, bo szliśmy gruzami przez hotel Polonia, bo nasz dom jak gdyby był na tyłach, [wnętrze] kompletnie wypalone i ten zapach chyba został. I mi się to bardzo podobało, bo z Polonii wisiało z pięter takie jakieś, nie wiem, co to było, szczątki tego. Prowadzono nas na Marszałkowską, bo tam czekał samochód niemiecki z przyczepą i ci wszyscy ludzie z tych dwóch domów, albo i może więcej, opłaceni na pewno, wysadzali nas… No to, co kojarzę, że ludzie, mieszkający tam mieli jakieś rodziny czy przyjaciół poza Warszawą, żeby nie być w Pruszkowie. No i nas też wysadzono pod Tarczynem, tam gdzie był majątek niedaleko przyjaciół moich dziadków.
Jeżewice.
Miejscy.
Nie, nigdy. W ogóle nie było mowy. No ja nie wiedziałam, co się dzieje. Wiedziałam jedno, że bardzo często trzeba było uciekać do piwnicy, to te „krowy”, które leciały, i albo moi rodzice i cała rodzina, i ta gosposia… Był taki korytarzyk z tego dużego, stołowego prowadzący do kuchni, do takiego pokoju dla służby czy jak zwał, tak zwał, i tam śpiewało się jakieś religijne pieśni. Albo, jak było bardzo niebezpiecznie, to zbiegaliśmy do piwnicy. Ta piwnica też mi się bardzo podobała. Przede wszystkim bardzo mi się podobało to, że wszyscy się tam spotykali. Moje koleżanki, z którymi siedziały w domu. I taka historia, która też mnie bardzo dotknęła, mianowicie chodziło się po wodę piwnicami, ale były przejścia do Marszałkowskiej, gdzie był wodopój. Ta Florentyna z wiadrami chodziła po wodę. Raz mnie wzięła, bardzo mi się też to podobało, bo też spotykałam koleżanki. Drugi raz też mnie wzięła, ale ponieważ chyba prowadziła jakieś rozmowy ze znajomymi, to ja doszłam do wniosku, że wobec tego zobaczyłam jakieś ten i pomyślałam sobie, to ja do Marszałkowskiej dojdę [sama]. I gdzieś skręciłam, więc zrobił się szum, że zginęło dziecko, wszyscy się rzucili ze świecami czy nie wiem z czym, no i ona mnie znalazła, bo ja maszerowałam przed siebie. Nie wiem, skąd sobie wyobraziłam, ale chyba miałam rację, udając się, bo pamiętam ten sklep ogromny z zabawkami, no i też to, co było, to było. Więcej już nie chodziłam tam, znaczy nie wolno mi było chodzić po wodę. I pamiętam, piwnica była duża i była jakoś zabezpieczona, bo były jakieś koce w razie czego, jak sytuacja była groźna. No a pamiętam jeszcze jedną rzecz, zresztą, pytając się rodziców, przyznali się, że rzeczywiście tak było. To było chyba jakiś tydzień, może dziesięć dni od rozpoczęcia Powstania… Nie wiem, nie, ojciec na pewno nie był w AK. Był przed wojną w PPS-ie, tak jak dziadek, poza tym pracował z Wigurą… Nie. Nie wiem, nigdy nie było rozmowy, ale myślę, że nie, bo gdyby był, to nie byłby w domu. No i [w czasie Powstania] wpadł Wehrmacht i zabierał mężczyzn w pewnym wieku. Znaczy już mój dziadek był… Zresztą dziadek przy tej znajomości niemieckiego i był lekarzem, więc w ogóle dziadek został, ale młodych mężczyzn, takim był mój ojciec wtedy i wszyscy z tych kamienic, którzy nie byli czynni w Powstaniu, zostali zgarnięci przez Wehrmacht. No ja wtedy dostałam jakiegoś ataku płaczu, szału, czepiałam się taty. Mężczyźni zostali wyprowadzeni. Myśmy do końca wojny nie wiedzieli, co się dzieje z ojcem i z tymi panami. Później ojciec mówił, tylko też nie przy mnie, że do budowania gdzieś byli potrzebni. Dopiero po Powstaniu nas ojciec odnalazł.
Nie w Warszawie, tak. Myśmy myśleli, że już się nie zobaczymy. No ale okazało się… To też taka ciekawa rzecz, która świadczyła… Bo to był Wehrmacht, to nie było SS. I to się działo chyba… To, co ojciec mówił, gdzieś na Mokotowie byli. Co robili, tego nie pamiętam, ale że właśnie chyba ostatniego dnia Powstania, kiedy Niemcy zorientowali się, że sytuacja jest nienajlepsza dla nich, to ten oficer, który tam się zajmował [jeńcami] (ojciec znał też niemiecki), zwolnił wszystkich, nikomu się nic nie stało. Powiedział: „Uciekajcie, bo…”. I wtedy [ojciec] nas odnalazł. Więc to się szczęśliwie skończyło.
Wie pani, ciężko mi powiedzieć. Wiem, że dziadek też był chirurgiem. No po prostu ta medycyna z tamtego okresu to się nie mieści w głowie człowiekowi. Zresztą ja mogę pokazać, dostał [nagrodę]. To wielka była nagroda dla mojego dziadka, który po Powstaniu się znalazł… Nasze drogi się rozeszły. W Jeleniej Górze był lekarzem neurologiem i psychiatrą, bardzo zresztą cenionym. […] Więc rzadko się zdarza, przyjechał rektor i prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, bo była taka historia, że… Nie wiem dlaczego, to był ogromny błąd, moi rodzice ściągnęli dziadków do Warszawy. Tam mieli wspaniałe mieszkanie, ten…
Nie, nie, po wojnie, po wojnie. I to był błąd, ale to jest inna historia. W każdym razie dziadkowie tutaj byli i dostał dziadek od rektora krakowskiej uczelni po łacinie napisane, niebywały, cudownie zapakowany, w takiej rurze… No, zasługi, jakie miał dla medycyny. A pielęgniarkami były na pewno kobiety tam mieszkające.
Sąsiadki różne. Bardzo możliwe, że byli jeszcze jacyś inni lekarze. Mnie nie pozwalano patrzeć, bo ja… Stołowy [pokój] miał taki mały balkon, który wychodził na podwórko, no i ja się tam czasami, jak dziadek… Jak byli ranni, to tam wisiałam na tym [balkonie], więc oczywiście zamykano, krzyczano. No i pamiętam te fartuchy, które były prane, i zapach tej krwi, jak wracał po… To nie było codziennie, ale to się działo chyba w połowie Powstania, bo na początku nie. Później ta akacja… Ale jak to było organizowane w sensie przywożenia tych ludzi… Według mnie to musieli być Powstańcy. Może kanałami, nie wiem. No i wtedy pamiętam, że dziadka potrafiło nie być cały dzień, dopóki była pogoda, a była pogoda, no i wracał w tym fartuchu, który tam… I pamiętam jeszcze jedno. Sąsiadów pamiętam, bo według mnie drzwi wejściowe do mieszkania moich dziadków (to chyba tak było) były z szybek. Że to nie były drzwi [jak typowe] drzwi. Nie wiem, dlaczego mi się tak to [zapamiętało]. Ale tego nie jestem pewna, bo z kolei pamiętam taką strasznie tragiczną historię. Bo ja byłam bardzo związana przede wszystkim z babcią. Dużo bardziej niż… No ojca nie było, mama…
Witalia.
Bo babcia… Tak. Tak, to bardzo piękne imię i nawet chciałam, żeby moja wnuczka się tak nazywała, ale w końcu nie. I ona… To właśnie ta, która zajmowała się Żegotą i tymi, tymi tam. Bo to nie mama moja, to babcia.
O tych drzwiach. I któregoś dnia, nie wiem, dlaczego moja babcia, która była bardzo piękną kobietą, mimo że była już wtedy dla mnie dosyć wiekowa, zaprowadziła mnie vis-à-vis (dlatego kojarzę te drzwi, bo bardzo to była dziwna wizyta), zaprowadziła mnie do równie dużego mieszkania, gdzie na łóżku leżała pani. Bardzo piękna, młoda pani. No i właściwie nigdy nie zapytałam się, dlaczego zostałam tam doprowadzona, dlaczego babcia uważała, że powinnam ją poznać. Nie wiem, kto to był. To bardzo tragiczna historia, bo ona straciła męża, bo on wychylił się na ulicę Nowogrodzką, bo chciał zobaczyć chyba, co się dzieje, i wtedy z poczty, która była po skosie, dostał kulę od Niemców. No i to byli dosyć młodzi ludzie, więc ona była chora chyba na serce, jak tam byłam.
Nie było dzieci. Według mnie to musiała być młoda osoba, bo ją tak odebrałam. Nie było dzieci i później się dowiedziałam (dlaczego ja tam byłam, to tego nie wiem), że w ten sposób ona popełniła samobójstwo.
W ten sposób, jak zabito jej męża, poszła…
Tak. I też [dostała kulę]. To pamiętam, to babcia mi mówiła. Do mnie nie dotarła ta opowieść, bo to było właśnie w jakieś dwa tygodnie [od wybuchu] Powstania. Tylko powiedziała: „Nie, już tej pani nie ma”. No a później się dowiedziałam. No i na przykład pamiętam, że nie wolno mi było wychodzić na podwórko, dlatego te piwnice były takie ważne. Nie miałam kontaktów z dziećmi. Nie było towarzyskiego życia, że na przykład, nie wiem, ktoś do nas przychodził albo dzieci się przychodziły bawić, tylko był kontakt właśnie przez to podwórko, że czasami ktoś kogoś [odwiedził], jak nie było tych historii związanych z rannymi.
Tak, tak. No tylko te piwnice były ważne wtedy dla mnie.
Ja doświadczyłam to raz, nigdy potem nie wracało się do tego tematu. Natomiast ja mam bardzo małą rodzinę, ale mam taką kuzynkę, młodszą ode mnie sporo, która dostała nawet drzewko tam…
Tak, bo jedno żydowskie dziecko, chłopczyk, był uratowany przez moją babcię – siostra babci go adoptowała. Bo to było tak, że na przykład te dzieci, które w końcu przewijały się przez mieszkanie moich dziadków, przychodził ksiądz znajomy i one były chrzczone. To wiem dokładnie. I rzeczony chłopczyk był adoptowany przez młodszą siostrę mojej babci. Jego po Powstaniu odnalazła matka. On w końcu odnalazł tę moją kuzynkę parę lat temu, dziesięć i nawiązali kontakt. I ja te wiadomości o tym chłopcu i o mojej babci to wiem od nich. Bo jak gdyby babcia była taką osobą, przez którą przechodziły te [dzieci]. Ale tylko dzieci.
Pamiętam tę dziewczynkę, która znalazła się w naszym mieszkaniu, co uważałam, że już będę miała rodzeństwo, ale mi się nie podobało to rodzeństwo. Zazdrosna byłam, nie podobała mi się ta dziewczynka.
Nic nie pamiętam. Nie pamiętam, bo zostałam od razu odseparowana, bo to wszystko się odbywało w tym ogromnym stołowym pokoju. Pamiętam ten stołowy ogromny [pokój]. No i wtedy mnie zapychano do małego pokoiku albo do gosposi, no i później dopiero ten. Tak że… No, pamiętam spacery do Ujazdowskiego Parku.
Tak. Ale to jest znowuż dosyć zdumiewająca historia, bo… Wie pani, sięgam w przeszłość aż do Persji, do Iranu, więc to jest zupełnie inna [historia, ale to jest bliska rodzina mojej babci. To, co najciekawsze, to dotyczy jednak moich dziadków. Tak, dwóch z rodziny brało udział w Powstaniu i zginęli na Woli.
Wszystko ze strony babci. Mój ojciec natomiast brał udział w dwóch śląskich powstaniach. Zresztą dostał nawet medal, był młodym chłopcem.
Zaraz, zaraz, sekundka. Bo moja babcia, mogę pokazać zdjęcia, jaka była piękna z końca XIX wieku, bo też został…
Tak, piękna była. To jest 1902 czy 1903 rok. Też zdjęcia wyniesione [z Powstania]. Dziadek był Sokołowski Tadeusz, a babcia była z domu Chrzanowska. I tych dwóch rzeczonych… Tak, bo ojcem był brat mojej babci, który znalazł się w Persji jako dyrektor banku, za czasów Pahlawiego był, lata 20. No i ci chłopcy się tam urodzili, po czym zostali ściągnięci tutaj, to tragiczna sprawa. Oni brali udział w Powstaniu i obydwaj zginęli.
Babci, tak. Jeden był chyba Edmund, co pamiętam. Mam gdzieś zdjęcia jednego, bardzo przystojni byli. No mieli po dwadzieścia parę lat chyba. I co ciekawe, ale to wiem od tej swojej kuzynki, bo ona szperała w [dokumentach]. Wyszperała, że jeden z tych chłopaków zginął w Powstaniu, a drugi znalazł się w Mauthausen, wysłany Przez Niemców i tam umarł na serce. No ale to powtarzam to, co ona mówiła.
Tak.
Ja na ulicach widziałam, chodząc na spacer z tą dziewczyną Jasną.
Przed Powstaniem.
No tak, ale muszę pani powiedzieć, że dla mnie ten świat, który pamiętam z okupacji, był światem normalnym. Uważałam, że zawsze tak było. Nie było w domu opowieści o tym, jak było przed wojną. Ja tylko pamiętam, że znalazłam kiedyś w szafie jakieś długie suknie wyszywane i wywlekłam to. To pamiętam, na co moja mama powiedziała: „Tak, tak, kiedyś chodziłam w takich [sukniach]”. Ja to nawet nasadzałam na siebie, po czym były chowane. Natomiast pamiętam na przykład wszystko… To, że ojciec z panią Wigurą, pracując w tej fabryce, która wytwarzała włoszczyznę, taką suchą – były deputaty. I mój tata przynosił… Raptem pojawiały się jarzyny, przynosił dżem, który po prostu wprowadzał mnie w stan euforii. Był tak pyszny, że ja po Powstaniu się pytałam, już parę lat [później], co to było. A to był dżem z buraków.
Na Woli, gdzieś na Woli. Nie żyje już pani Budkowska. Nie mówiło się o tym. Dla mnie wiadomo było, że… Bo tata po skończeniu politechniki pracował, to też śmieszne, w fabryce broni, gdzieś pod Warszawą. W Suchedniu? Nie pamiętam. Do czasów 1939 roku. Pamiętam, że rodzice mówili, byli strasznie dumni, bo ojciec zarabiał tak, że mógł sobie kupić fiata małego w tej fabryce. I ten dżem pamiętam.
Budkowska. Czyli Wigura. No tak, bo to była koleżanka mojego ojca. A mój ojciec, ho, ho, ho, bardzo dawno umarł. No i ona też. To są ludzie, którzy, wie pani… Natomiast nie wiem, z kim się rodzice widywali. No bo ja pamiętam tylko Powstanie wspaniale.
Tak. To był ostatni dzień Powstania. Bo pamiętam, że była historia taka, że właściwie oprócz ogromnej ilości zdjęć… Ach, nie wiem, jedna srebrna łyżeczka, którą mam, która się znalazła. Dziadek wyszedł z piękną laską, którą kończąc Uniwersytet Jagielloński, dostał, ja nawet mam to. Wykończenie tej laski (po łacinie jest napisane) z kości słoniowej. Wyszedł z tą laską. I chyba aniołki barokowe… babcia i mama tam są. Barokowe stare aniołki zostały wyniesione, nie wiem. I to wszystko bardzo szybko się działo. Zostały wspaniałe rzeczy w tym domu, nikomu nie wpadło do głowy branie czegokolwiek, nie wiem, łyżek, no wie pani. I pamiętam tłumy ludzi, którzy szli przez tę… […] No dobrze, szło się przez Polonię, ale przecież między Polonią a Nowogrodzką były chyba jakieś domy. Bo zapach spalenizny, który dokładnie pamiętam, to było przejście jakąś ulicą i znalezienie się na terenie hotelu, który był wypalony, ale to wisiało tak z góry. Pamiętam to i ten zapach. I pamiętam, że te dzieci były [zbierane] do ogromnego samochodu. To taki samochód, jaki później widywałam w telewizorze, jak Niemcy jeździli, takie budy. Myśmy byli tam upchani, tam było kilkadziesiąt osób, bez żadnych walizek, nikt nic nie miał. Więc widocznie to musiało być jakoś ustalane z Niemcami, że nie ma tam, że człowiek targa z sobą jakieś [bagaże]. Właściwie wyszliśmy tak, jak staliśmy, oprócz [zabrania] tych aniołków.
Ja jak… Tę idiotyczną książkę jak ten… Ja nigdy nie chciałam tam [wracać]. Bo ten dom dla mnie był chyba bardzo ważny. Dziadkowie… Normalny dom, który starali się moi rodzice i dziadkowie zachować, w sensie bezpieczeństwa chyba. Nie tylko moi dziadkowie, ale mi się wydaje, że wszyscy, którzy mieli dzieci. Miałam taką koleżankę Krysię i Anię, dobrze wspominam.
Tak, w tej kamienicy.
Mam zdjęcie.
To były siostry.
Może jedna była trochę starsza. Jest napisane na tym zdjęciu (mam, znalazłam z tego okresu): „Ukochanej koleżance – takimi bukwami, bo ja nie umiałam wtedy jeszcze pisać – Ukochanej koleżance Krysi”. To chyba znad Wisły, one są w takich kostiumach kąpielowych. Ale w czasie Powstania nie widywałyśmy się. Czyli z tego wynika, że ta separacja była… Chodziło o bezpieczeństwo.
Były na Pewno w Warszawie. Były na pewno. Nie, bo w tym domu ja miałam koleżanki, ale nie było [możliwości], oprócz piwnic nie widywaliśmy się, nikt do nas nie przychodził.
Wyburzona całkowicie. Niemcy w ten sposób załatwiali, ale to nie tylko te dwie kamienice, bo to było w Warszawie [powszechne], że wypalali je, czyli wrzucano chyba z góry coś. Mój dziadek z moim tatą, jak tylko Niemcy wyszli z Warszawy i Warszawa była, powiedzmy, wolna, to myśleli, że może kamienica stoi, żeby coś uratować z domu. Okazało się, że była wypalona. Natomiast na Marszałkowskiej – to było ciekawe, że musiał być niebywały szaber. Byli specjaliści, którzy przed wysadzeniem kamienic szabrowali to, co było. Bo moi dziadkowie znaleźli na Marszałkowskiej takie typy, gdzie uratowali jeden obraz z naszego mieszkania.
Tutaj wisi takie art déco, tak. I masa różnych przedmiotów takich, co było, więc… No i wtedy się okazało, że nie ma do czego wracać.
Na szczęście, no pamiętam, że dosyć długo byliśmy u przyjaciół w majątku pod Tarczynem, Jeżewice; ogromny majątek, bardzo piękny i bardzo dużo uciekinierów z Warszawy. Ponieważ moi dziadkowie się z nimi przyjaźnili, myśmy tam zostali dłużej. No bo rodzice i dziadkowie musieli się zorientować, co z sobą robić. No bo nic nie było. No i wtedy właśnie mój ojciec… To też była taka ciekawa historia dla niego i bardzo ważna. Ponieważ ojciec był bardzo zdolnym, z tego wynika, chemikiem, dostał propozycję od władz. To był, nie wiem, 1946 rok. Diabeł wie, już nie wiem. Była taka słynna fabryka, diabli wiedzą, nawozów chyba, w Mościcach. Teraz to jest Tarnów. Ale była super, przedwojenna, na bardzo wysokim. Dlatego Mościce, że Mościcki otwierał. Prezydent otwierał tę fabrykę i stąd ta miejscowość nazwała się Mościce. I tam ojciec został dyrektorem i jak gdyby zorganizował, że ta fabryka, która była wykradziona przez ruskich, wywiezione były maszyny w większości… Nie wiem, jak to było, ale to wszystko… Ponieważ ja mam wnuka, który właśnie się przeszłością interesuje, on odnalazł tutaj całą historię fabryki mojego ojca. No i to był taki dom nasz po Powstaniu. Później się potoczyło dalej, gdzieś tam byliśmy tu, byliśmy tam. Później Warszawa była, ale…
To był dla mnie fatalny, dlatego… 1951 rok. Czy wcześniej? No bo w 1951 roku myśmy się sprowadzili tutaj do mieszkania.
Nie, nie. Ponieważ politechnika była całkowicie wypalona… Okazuje się, że przed wojną, bo to są domy profesorskie, te i od Koszykowej, jedno mieszkanie przed wojną to było całe to piętro. Wtedy chyba jeszcze budynki nie były odrestaurowane albo były zajęte tutaj, bo myśmy zamieszkali w Domu Politechniki na Bednarskiej.
Na politechnice, później w Nocie i tak dalej.
Tak, tak. Później jeszcze się przeniósł. No później oczywiście życie się potoczyło, miałam swoje życie.
Nie wiedziałam jej. Widziałam dopiero w pięćdziesiątym pierwszym roku.
Wie pani, przedwojenną Warszawę ja później [zaczęłam doceniać, kiedy] już byłam dosyć osobą dorosłą. […] Nie wiem, [na przykład] znalazłam stare zdjęcia rodziców; oglądałam na przykład dokument „Adria” i to, jak wyglądała Warszawa, jak wyglądali ludzie, i tym się zaczęłam bardzo interesować. Natomiast nie było to od moich rodziców. Nie wracali do [okresu] przed wojną. Ale później to sprawdzałam u swoich przyjaciół i identycznie ta sama sytuacja, że na przykład mam przyjaciół na starej Ochocie, [gdzie] trzecie pokolenie mieszka w tym samym [mieszkaniu], ale też nie było rozmowy na temat okupacji, na temat, co przeżyli. Bo oni z kolei nie [byli] w Pruszkowie. A to były tragiczne historie, jeżeli chodzi o starą Ochotę, z bojówkami Kamińskiego, czyli „Ukraińcami”. To nie tylko byli Ukraińcy, to byli ruscy i tak dalej. No i tak no… Tak że byłam dosyć wdzięczna mojej mamie za opisywanie tego, co było, ale nie dociągnęła do Powstania. […] Tak naprawdę to ja Warszawę poznałam… Nie podobała mi się okropnie, ponieważ ciągle zmieniałam szkoły. Ostatnio byliśmy w Gliwicach, bo tam miałam przyjaciółki i później raptem zostałam tutaj. Bardzo mi się wszystko nie podobało. A starą Warszawę i opowieści o Warszawie, no to muszę przyznać mu chapeau bas, bo to był Tyrmand… To on jak gdyby pokazywał mi, mówił to, tamto, ale… A moi rodzice nie wracali. Tak że wie pani, z Powstania…
Tak. Bo na przykład zaprowadził mnie kiedyś… Szliśmy i zaprowadził mnie tu, gdzie znajduje się Wiktoria, bo ja to dokładnie pamiętam. Ja tak zadarłam głowę, bo to był pałac… Czyj to był pałac? Żyda, bankowca, znany bardzo, ale nie przypominam sobie. Był wypalony, natomiast stały ogromne dwie kariatydy i brama. Ale te kariatydy to były wyższe niż te tu, miały z trzy metry, trzy i pół. No i on mnie tam ustawił, ja tak się przyglądałam, a on mówi: „No tutaj to była właśnie jedna z ważniejszych osób z przedwojennej Warszawy”. Był on Żydem, Żydem z pochodzenia, ale nie pamiętam… A to bardzo znane nazwisko. Nie pamiętam. No i właśnie mówił o historii Warszawy, o Saskim i tak jak gdyby… A moi rodzice? Nie. Tu wnieśliśmy się i życie tak płynęło, jak płynęło, i ja zaczęłam sięgać do tej starej Warszawy z opowieści.
Nie, wie pani, że chyba nie. Bo ja zostałam zmuszona przez swoje dzieci. Tak jak Oliwka zadzwoniła do pani, mój syn z synową wciągnęli mnie na siłę, bo absolutnie nie wracałam do tego, nie chciałam z różnych powodów. No i oni uważali, że powinnam. […]
No to był rok, jak przyjechałam do Warszawy.
To było, jak myśmy mieszkali na Bednarskiej, bo ojciec był zajęty, mama była zajęta, mieliśmy chyba jakieś malutkie dwa pokoje na tej Bednarskiej i w tym jednym pokoju była kuchnia. To był taki szalenie przejściowy [okres]. Ja chodziłam do szkoły, zapisali mnie do tej szkoły na Nowym Świecie. Nie było możliwości gotowania i mama zorganizowała mi obiady u Literatów. No i ja tam z tą torbą czy czymś chodziłam na te obiady. No nie wiem, miałam czternaście [lat]. Tam go poznałam.
To była szkoła taka… Jeszcze się później okazało, że chodziłam do… Ja byłam, powiedzmy A, B, C, wszystko jedno, a moimi kolegami był Korzyński, ten od muzyki, i ten filmowiec… Jezus, Maria, przyjaciel Korzyńskiego. No, z tego okresu. Później w Paryżu jego żoną była ta francuska aktorka. […]
Żuławski. I myśmy chodzili do innych [klas], a później się zgadaliśmy, jak się zaprzyjaźniłam z Korzyńskimi i kiedyś przyszedł Andrzej, też Żuławski, no i się okazało, że myśmy byli, tylko nie zwracaliśmy na siebie uwagi.
I to była szkoła specjalna. Ja się później dowiedziałam, że to była szkoła, tak jakby się teraz powiedziało, dla VIP-ów. Czyli to były dzieci takich… Ale ja pamiętam tę swoją klasę, że to były dzieci… Właśnie nie wiem, dlaczego to się tak nazywało, bo tam miałam kolegów i koleżanki na przykład z Pragi. Ale to byli warszawiacy. To nie były dzieci na przykład budowniczych Warszawy, tylko związanych z Warszawą.
Ja tylko byłam tam rok, bo później przenieśliśmy się tutaj i poszłam do Hoffmanowej. Może półtora roku byłam tam?
W domu.
Dostałam te książki i uczyłam się czytać na tych książkach. No na pewno gdybym była starsza, to były komplety, to się czytało, że były komplety, ale dzieci chyba nie …
Tak. No tak, tak. A poza tym te komplety to chyba nie były dla dzieci, ale na przykład dla czternasto-piętnastolatków, tak mi się wydaje. Wiem tylko jedno, że zawsze było, że jak moja babcia z moją mamą chciały rozmawiać, żebym ja nie rozumiała, to mówiły po francusku. I to zostało do bardzo późnych lat, a dlatego mnie to tak dopingowało, żeby się zabrać za ten język, bo pamiętam, moja córka jeszcze pamięta, że też właśnie…
Miały swój język, tak. No to chyba były czasy, kiedy ludzie znali języki. […]
No, z perspektywy dziecka i z perspektywy przede wszystkim właśnie tego, co się działo w domu z dziadkiem, z moim ojcem.
Rodzina. No tak się kiedyś mieszkało. Co było bardzo chyba ważne i pouczające.
Tak. Najważniejszą w życiu, tak.
Warszawa, 5 września 2023 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk