Józef Podlaski „Małpka”
Nazywam się Józef Podlaski, urodzony w Warszawie na Starym Mieście 13 sierpnia 1929 roku.
- Co pan zapamiętał z okresu przedwojennego? Jak wyglądała szkoła, zabawy dzieci, rodzina?
Chodziłem do szkoły na ulicę Starą, na Nowym Mieście, przy Nowym Mieście [jest] ta ulica Stara. No i tam był kierownik szkoły, który [nakazywał], zawsze w niedzielę wszyscy uczniowie musieli iść na mszę w czwórkach, w szeregu, no i po mszy z powrotem i później się rozchodzili. Jeszcze w dodatku każdy musiał mieć ostrzyżone włosy do gołego. Na Starówce była jedna taka szkoła... To jest raz. W trzydziestym dziewiątym roku mieszkałem na ulicy Freta, na Freta to w domu Niemca, Freta 13. Przed wojną on był gospodarzem, miał ten dom (nieduży dom, bo na Freta małe domki były) i miał masarnię i sklep z wędlinami od ulicy Freta, a od ulicy Świętojerskiej miał drugie wejście, taka brama była, ale zamykana, nie cały dzień była otwarta. Tam miał konia i wozownię, rozwoził tę wędliny. No i mój ojciec pracował w hali żydowskiej na Zamenhoffa.
- Co to była za hala? Taka targowa?
Hala targowa, znaczy, mięso, ryby, drób, to wszystko. Taka olbrzymia hala była, olbrzymia. Później tę halę rozebrali, to ona była na Świętojerskiej i Franciszkańskiej najpierw. Potem zrobili przebicie tej ulicy i postawili tę halę na Zamenhoffa. I tam pracował aż do końca, znaczy do początku getta. Jak powstało getto, to ojciec chodził tam do pracy, miał przepustkę. Miał przepustkę i czasami mnie brał. I jak z nim poszedłem, to miałem trochę żywności zawsze i tego. Już ojca znali na tej wasze, jak się przechodziło, tak że ich nie interesowało, że ja tam idę razem i to, tamto. I zostawiał mnie nieraz, co jakiś czas, brał innego chłopca z getta i go przeprowadził na tę stronę do nas i do nas do mieszkania. I czekał na mnie, później mnie zabrał, bo przyszedł drugi raz i znów – tak kursował co jakiś tam czas. Jak przyprowadził takiego chłopca, to ja go uczyłem pacierza, żeby umiał się przeżegnać i to wszystko. No i jak pobył [u nas] ze trzy dni i była niedziela, to ojciec brał dorożkę, mojego brata i siostrę, bo miałem, i tego dzieciaka żydowskiego, i zawiózł nas... Ja miałem chrzestnego na ulicy Boduena w Warszawie i tam pojechaliśmy w goście niby, do tego chrzestnego. On był tam dozorcą dużego domu. Ojciec wziął tego chłopczyka i z nim poszedł. Na tej ulicy Boduena, jak teraz się dowiaduję, to tam był jakiś [punkt], że tam się dzieci żydowskie oddawało, gdzieś tam się szmuglowało, takie sprawy. Ale wtedy to nawet nie wiedziałem. No i przychodził bez niego. To jest raz.
No i potem tak, matka moja pracowała w szpitalu niemieckim na Ochocie. Na Ochocie, to znaczy Wawelska, na ulicy Wawelskiej. Tam były niemieckie oddziały szpitali, przyjeżdżali z frontu żołnierze, to trzeba było ich umyć, rozebrać no i ja czasami, nie codziennie, chodziłem do matki i brałem chleb z poprzedniego dnia i w bańce zupę, nieraz ziemniaki czy co tam zostało. W tym chlebie były lekarstwa w środku. Tak było zamaskowane, że były lekarstwa, ja te lekarstwa wynosiłem. Przynosiłem je do domu i przychodzili z getta Żydzi, bo ojciec jak robił w tej hali żydowskiej, no to przychodzili do nas... A dom był bezpieczny, bo to Niemiec, wisiała flaga hitlerowska przed domem. A były dwa wejścia, że z jednej i drugiej strony można było wychodzić. To był jednopiętrowy dom, taki półtora piętra liczyć, mały. No jak koń tam był i wóz, i to, i tamto – tak jak przed wojną. No i [z getta] odbierali te lekarstwa. No a myśmy mieli jeszcze i chleb, i zupę, nieraz grochówa czy inna taka z mięsem, tośmy tak się żywili. No i co jakieś tam parę dni, tydzień, co ile, to zawsze przychodzili do nas przenocować Żydzi z getta, a potem ja ich odprowadzałem na drugi dzień nad Wisłę na statek (statki, co chodziły do Młocin). Te statki chodziły aż do Wyszogrodu czy gdzieś i byli bezpieczni. Bo pociągiem czy autobusem to Niemcy od razu by [ich] rozpoznali. A tak to od razu na Starówce w dół, do Wisły, tymi uliczkami, tego, i na statek. Pojechali sobie statkiem i już dalej nie wiem, gdzieś tam się ukryli.
No i tak to było, że jak wynosiłem te lekarstwa i ten chleb... I matka to naszykowała sobie gdzieś w jakimś schowku, tych lekarstw sobie tam zostawiła, no i Niemcy ją podejrzeli i zabrali do obozu. Mieliśmy dobre układy z tym właścicielem [mieszkania], tym Niemcem, bo mój ojciec nie pił wódki, był taki w porządku, tak że nie było tam jakichś [kłopotów], płacił komorne, w porządku żeby było. Prosił tego Niemca, żeby się wstawił. A jego syn był dyrektorem wszystkich młynów. No i on się wstawiał, ale tak się uparli, że to lekarstwa i że to tego, i nie dało rady. Nawet jemu nie chcieli... I [matkę] wysłali do Niemiec. I myśmy zostali sami na razie.
No i ja się wziąłem za handel. Miałem taki wózek na dwóch kółkach, jeździłem pod halę, pod Żelazną Bramę, kupowałem warzywa i przyjeżdżałem na ulicę Freta. Stawiałem się na ulicy. A naprzeciwko był mały sklepik i w tym sklepiku były też warzywa, handlowali tymi warzywami. Ale raczej te warzywa to oni kupowali ode mnie. Ja się później zorientowałem, że oni mnie nie pędzą, a mają sklep, to, tamto... że tam była jakaś komórka raczej. No i oni brali ode mnie ten towar, aby był na tym [stoisku]. Ja sprzedawałem no i tak to było. Później się zorientowałem, że tam wchodzą, wychodzą, a nic nie kupują – to akowcy.
No i to tak to było, że chodziłem do Niemców na dół, to na Zamek, to zawsze tam chleba też przyniosłem, bo oni tam rzucali, nieraz przez siatkę rzucił czy tego. No i…
- Na Zamek do Niemców, w jakim celu?
Żeby sobie jeść wziąć. Jak byli tacy dobrzy Niemcy, co mieli dzieci, to, tamto, to rzucili parę bochenków chleba i tam zawsze tego... No i teraz tak, w zimę węgiel. Nie było węgla, nie było czym palić, a to piece tylko. Więc koło Wisły przechodził pociąg do elektrowni. No to wskoczyłem na ten pociąg, bo on pomału szedł, tak na zakręcie, tam od Cytadeli szedł. Wskoczyłem na ten pociąg i zrzuciłem takie bryły po dwadzieścia kilo, po trzydzieści kilo. A to były czubate [wagony]. Ale Niemiec jechał na tym ostatnim [wagonie]. Ale zanim ten Niemiec złapał karabin w razie czego, to już się zrzuciło ze dwieście kilo, zrzuciło się tylko, a tam już byli odbiorcy, chłopaki. I tak się starałem. Ten węgiel był. Później był kontyngent, że trzeba było oddać żelaza tam ileś kilogramów, no to tam się poszło, zawsze coś wykombinowało. Tak się starałem. No i w tym getcie, jak mówię, że to, co robiłem. Potem zaczęło się już Powstanie.
- A jeszcze zanim dojedziemy do Powstania Warszawskiego, to było powstanie w getcie, tak?
Nie, [jak wybuchło] powstanie w getcie, to już tam nikt nie wszedł, koniec.
- Jeszcze chciałbym chwileczkę cofnąć się do tego okresu rozpoczęcia wojny i obrony Warszawy. Czy wiadomo było panu jako dziecku, że wojna się zbliża? Czy w domu rodzice jakoś się orientowali, przygotowywali?
Tak, ojciec się już naszykował, żeby uciekać z Warszawy, i już się ubrał, wszystko tego, ale w ostatniej chwili zrezygnował i nie poszedł. Bo ci, co poszli, to ich kacapy załatwili wszystkich.
- A czy przed samą wojną było wiadomo, że wojna nastąpi? Czy docierały do pana jako młodego człowieka takie rzeczy?
Tak. Dlatego bo tak…
- Co mówiło się na ten temat?
Niemcy skłócili Zaolzie. Myśmy się upominali o te Zaolzie i to, żeby skłócić z innym krajem, żeby tego. Tak że ja się orientowałem już trochę. Potem jak była ta wojna, to krótko była, ta w trzydziestym dziewiątym roku. Tam parę koni zabili, to ludzie wyżynali mięso z tych koni, bo to od razu świeże, to się brało i tego...
- Czy tam gdzie pan mieszkał, na Starówce generalnie, nie była jakoś dotkliwie odczuwana obrona Warszawy?
Nie, nie, nie. Tam nie. Na Starówce to tam specjalnie nie, bo już nie było sensu. No i później za Niemców to tak jak mówię, że jak się starałem, to aby żywność to, tamto, tego. No i te lekarstwa, bandaże... To tam to przeprowadzałem tych Żydów, bo ja też byłem mały, chudy. Jak ja miałem, przypuśćmy, dziesięć lat, to wyglądałem na osiem. Teraz też nie za gruby jestem. I tak to było. I te całe Powstanie, tak się przed Powstaniem. Potem jak się zaczęło Powstanie, no to barykadę zaczęliśmy robić od razu.
- W którym miejscu stawiali państwo barykadę?
Barykadę stawiałem od razu u siebie, Freta 13, i kończyła się – to narożne było – Freta 13 i ulica Świętojerska. Ale dalej Freta szło szerokie Freta – to było wąskie Freta i szerokie Freta, szersza ulica. No i tu barykadę od razu koło nas się postawiło. Meble, nie meble, wszystko wyrywało się, te brukowce całe, tak było. No i ja, brat i ci koledzy, którzy [tam byli], poszliśmy na Długą (Długa 7 to chyba była, o ile się nie mylę). Tam był szpital dla rannych i Komenda Główna. Tam przyjmowali, tam się zapisałem i dali legitymację, to tamto. No i byłem takim, „wynieś, przynieś pozamiataj”, jak to się mówi. Bo broni przecież było mało. Co z tego, nawet ja miałem pistolet, ale „siódemkę”. No i co to, jeden magazynek, nie mam „pestek”, jak to się mówi, i koniec.
- Skąd pan zdobył pistolet?
A pistolet to zdobyłem od razu w trzydziestym dziewiątym roku. Ojciec miał pistolet, „siódemkę”, takiego „Hiszpana”, to taki duży jak vis. I miał taki miecz. Ten miecz miał, ja wiem, ze sto lat chyba, taki, że go ledwo można było podnieść, taki długi i tego, i to zakopał, zakopał w piwnicy. I potem jak tego, to się to wyjęło. Ale to było bez znaczenia, no bo jak nie ma amunicji, to specjalnie nic [nie można zrobić]. A że była studnia u nas w piwnicy, no to ja tę wodę nosiłem. W Warszawie, znaczy na Starówce, tam chowali świnie, dorożkarze mieli konie, no to te konie się wybijało. To na tym podwórku u nas, bo to był ten Niemiec, co wyroby miał, to było dobre podwórko na te narzędzia i wszystkie. I tego konia [zabijali], strzelali do niego prosto w łeb, koń padał, dorzynali go i te mięso wszystko dla tego brali.
- A czy ten Niemiec w czasie Powstania uciekł?
Uciekł przed Powstaniem. Wyprowadził się i dużo rzeczy się nam udało stamtąd wziąć. Bo tak, fartuchy, prześcieradła, to on wszystko miał do tych wędlin, to wszystko było. Miał tego cały magazyn, kupę tego, i to wszystko akowcy sobie wzięli. Mieli na bandaże, na wszystko, darcie, no to ja pomagałem im wycinać. To podarło się na te takie sprawy.
No i wodę nosiłem. U dominikanów był szpital, róg Długiej i Freta, kościół Dominikanów. Ja tam chodziłem do ochronki, tam wszystko znałem i tego. I nosiłem wodę i na barykady i meldunki nieraz jakieś. Ja miałem taką kwaterę na Nowym Mieście, pod numer 4 chyba czy 6. Tam był porucznik „Napoleon”.
Pseudonim „Napoleon”. I ja tam też chodziłem z meldunkami na Stare Miasto. No tak wszędzie. Ja wszystkiego nie mogę tak pamiętać, bo już byłem ranny później.
- A to generalnie był okręg Starego Miasta?
Starego Miasta, tak, tylko tu. Potem jak ten czołg zdobyło się, ten czołg… Znaczy ten czołg to ugrzązł na barykadzie, ten „goliat”. No i kierowca uciekł, zostawił go chyba specjalnie. No i myśmy ten czołg wzięli – ten wybuch, co był w nim – no i cieszyliśmy się niby tym czołgiem i to, tamto, ale nie wiedzieliśmy, że tam jest taki ładunek wielki. No i taką defiladę się zrobiło się z nim, do Nowego Miasta, przez Barbakan no i później Kilińskiego, tu. No i tu się podjechało pod tą główną komendę, znaczy na Podwale. I ja tak z Freta jak [patrzyłem], to widziałem. Poszło ludzi, ja wiem, z pięćset. No i ja się tam dołączyłem, poleciałem, jak to [zwykle], wszędzie byłem taki wścibski, i zachciało mi się siusiu i to bardzo. I Podwale 19 był budynek, przedwojenny taki, mocny, bo mieszkał tam właściciel, Żyd, z tej hali. Dlatego wiedziałem, gdzie wszystko tego, bo on tam mieszkał. Szemberg się nazywał. I tam wszedłem. Jeszcze się nie zdążyłem załatwić, jak to gruchło, ten wybuch. To trupa było... ja wiem... na ulicę Długą, to przecież to kawał drogi, to tego. Przelatywały głowy, ręce – taki był wybuch. I to naraz masakra, czterysta ludzi albo pięćset naraz, bo tyle ludzi było tam do tego, jak wybuchło. Zostali tacy na końcu, dalej jak ktoś tak stał czy coś, to odłamkami dostał czy coś tam później, ale przeżył. No i trzeba było później te trupy chować. To się chowało na ulicy Długiej, na samym środku ulicy, się mogiły porobiło. Kładło się tak jak to my tego...
No to tak się przyczyniałem do takich spraw. No bo broni było mało, no i gówniarzowi dali by broń taką, jak sami nie mieli? To tak było, że jeden drugiemu zabierał. Jak aelowiec szedł i miał tutaj na szyi pistolet, przypuśćmy visa, no to akowiec podleciał, nieraz też mu zerwał i tego. Tak było, takie rzeczy się zdarzały.
- Niech pan powie, przepraszam, skąd u pana taki pseudonim „Małpka”? Sam go pan wymyślił, czy panu dali?
Nie, tak nazwali, bo ja przed wojną, znaczy za okupacji… Za okupacji chodzili ludzie na Starówkę i te mury obronne, co są na Starówce, to ja tam urodzony, to od początku jak robili, to tam byłem i [znałem]. I wszystko wiedziałem jak, co tam opowiadać. No i tym ludziom zawsze opowiadałem, to mi zawsze [dali] na czekoladę, na cukierki. Tak sobie zarobiłem z boku, jak to się mówi, tak. I dlatego na tych murach obronnych miałem dużo zdjęć, ale się popaliły, tak że nie [mam]. Bo miałem dużo zdjęć. Chodziłem, takie cegiełki wystawały, to ja właziłem wysoko. Mnie nazywali „Małpka” dlatego i tak zostałem „Małpka”, taki miałem pseudonim, to już miałem. I później te Powstanie jak się zaczęło, no to tak jak mówiłem, te barykady i to wszystko tego. Później byłem ranny, prawie w ostatnim dniu Powstania [na Starym Mieście].
Zanosiłem wodę do tego szpitala, tam do dominikanów, i wybuchł pocisk. Bo tam parę razy z Pragi Niemcy strzelali i prosto w tę kopułę, co była na kościele, taka wieżyczka, to raz ją strącili. To jak powiedziałem im [Powstańcom], to brali tę wodę i parę razy to ugasili. Ja się przyczyniałem do tego. Tam więcej tej wody nie wziąłem, jak z osiem litrów, dziesięć, to góra. I raz to zrobili, później znów drugi raz, aż ją strącili całkiem. I później w ostatnim dniu, nie wiem, jakieś pocisk [wybuchł] czy granatnik, czy coś, i byłem [ranny]. O, mam tu dwa palce, to miałem urwane. Dobrze, że już wyszedłem stamtąd, to na drugi dzień czy na trzeci od razu mnie w Pruszkowie to przykleili i jakoś, o... Tu miałem urwany kawałek, tu. Bo musiałem zaczesywać włosy i tak wzięłam ręce i miałem zatkane oczy. I tu miałem rozpruty nos całkiem i uraz głowy. A że od razu to było na końcu tego Powstania, to jak mnie wzięli do Pruszkowa, to ja chodziłam na te opatrunki. I jako mały dzieciak to się tam zakręciłem i poszedłem, uciekłem stamtąd. I uciekłam na wieś, tam rodzina była taka dalsza.
- Niech pan jeszcze powie, jak pan wyszedł z tego Powstania? No bo został pan ranny i... Jak to wyglądało dalej?
Jak wyszedłem? Prowadzili nas przez ulicą Piwną…
- Ale wyszedł pan razem z wojskowymi?
Nie. Z ludnością cywilną, z ludnością cywilną. I szliśmy później tutaj jak jest Żelazna Brama, te targowisko, to tamtędy i na Wolę. I później do tego [Pruszkowa]. To ja chodziłam później tak po zupę, bo zupę tam przywieźli na wozie, ale nie było nic. To ludzie brali w czapki zupę. No ale ja się nauczyłem, jak można litrówkę butelkę urżnąć sznurkiem i te trzy czwarte będzie, tylko ta szyjka tam kawałek odleci. I żeby dostać się też do tej fury, jak tam był ten kocioł z tą zupą (bo to kupa ludzi w tym Pruszkowie), więc ja pod nogami tak się nachyliłem i przeszedłem zawsze i już byłem pierwszy. I w tę butelkę mnie nalał, a ludzie, no co, brali nawet w czapki, bo nieraz nie mieli nawet w co. I tak znów się żywiłem. Później udało mi się przez to, że byłem ranny, [miałem] te opatrunki. I choda. I potem mój ojciec…
- A niech pan powie, Niemcy się nie pytali, skąd u pana rany? Czy pan nie walczył?
Nie, bo dzieciak. Ja byłam bardzo mikry, ważyłem, ja wiem, parę kilo, jak to się mówi, tak że wyglądałem na osiem lat, to góra.
- A pan uciekł przez szpital?
Tam był punkt opatrunkowy.
- Wyszedł pan i nikt pana nie zaczepił?
Nie, bo tam wychodzili do pracy cywile, przychodzili z przepustkami cywile, no i jak wychodzili, to ja się zakręciłem i wyszedłem, udało mi się. I na tej wsi, potem z tej wsi...
- Gdzie pan trafił na wieś?
Do Rylska. Tam była taka dalsza rodzina. Do Rylska. A jak nas prowadzili, to ten kościół na Woli, ten duży… Jak on się tam nazywa zapomniałem. To tam od razu brali wszystkich do tego kościoła i rozstrzeliwali wszystkich. Ale że mój ojciec i brat i siostra żeśmy szli tak razem, ojciec też sobie obandażował, że ranny, tak tego, to... Jak robili tam selekcję, to trafił na Niemca, co chodził przez wachę do Żydów, do pracy, i go ten Niemiec poznał. No i go przepuścił i żeśmy przeszli. To tak nam się udało jakoś, nie wiem.
Dużo pomocy robiliśmy w tym mieszkaniu, bo ojciec tam pracował, wiedział, kiedy można przeprowadzić od tej drugiej bramy do nas, do mieszkania. No i odbierali te lekarstwa, to, tamto, inne rzeczy. Już nie wiedziałem, nie wnikałem tak we wszystko całkiem, ale odprowadzałem ich, pacierza uczyłem, to, tamto. No i tak to wyglądało.
A z tej wsi, jak tam osiadłem, to... Jak wychodziliśmy z tego Powstania, to paru Żydów zostało w naszej piwnicy, bo tam była woda. Bo inaczej no to klops, przecież nie poszedł do Wisły. I oni się tam pochowali. To była taka głęboka piwnica, bo on tam trzymał... ja wiem... pięćdziesiąt świń tam leżało. Bo ten Niemiec miał już przed wojną chłodnię na ścianach, chłodnia tam była i stoły, takie wielkie, wszystko grube, to, tamto, dla tych świniaków, żeby to wszystko i tego... [Więc] było się gdzie schować. Jeszcze sobie tam wygrzebali coś i tam zamaskowali i oni tam „kociubowali”. A jedzenia to było, bo jak w Powstaniu chodziłem na Stawki, na Stawki były magazyny żywności. No i tam zdjąłem sweter i przeleciałem. To jak dziesięciu ludzi przeleciało, to dwóch, trzech trupów. Ale ja nie miałem tak pojęcia bardzo, bo byłem jeszcze taki głupi, jak to się mówi, i przyniosłem dziesięć puszek ozorków, smalec i konserwy, w takich kilowych [pojemnikach] to było. Przynosiłem i mieliśmy co jeść. Później poszłem do [Wytwórni] Papierów Wartościowych, to tak, na jednym piętrze byli Polacy, to Niemcy u góry, i tak to się woziło kilkakrotnie. Ale oni mieli tam magazyny, mieli suszone ziemniaki w plasterkach. I ja wziąłem, przyniosłem te ziemniaki, to gotowali, to przecież i Powstańcy jedli. To były takie płatki, znaczy plasterki. Poprzenosiłem tego i tego jedzenia później zostało w tych piwnicach dużo. I ci Żydzi też mieli czym się karmić. No i chodzili tam po innych piwnicach, to też tam wygrzebali. Tego jedzenia, tak żeby przeżyć, to tam przeżywali.
No i ja taki byłem odważny i po Powstaniu pomyślałem sobie: „Pójdę do Warszawy, to przyniosę sobie rower – bo ja miałem rower. – Wezmę sobie rower, wezmę kołdrę, ojcu spodnie...”. Takie miał spodnie wojskowe, takie dosyć grube. I byłem też taki głupi, jak to się mówi. Przeszedłem sobie legalnie przez aleję Szucha, na Krakowskim Przedmieściu przy hotelu „Bristol” Niemcy na harmonii grali, kawa, wszystko stało tego. Jakoś nas się nie czepiali. Przeszedłem przez ulicę Miodową i naprzeciwko, u kapucynów, to były te księgi z kościoła wyrzucone (to jeszcze chyba na barykady było), to było tych ksiąg chyba ze dwa metry na ulicy wszystkiego. I ja przeszedłem, wszedłem do piwnicy, wziąłem sobie ten rower i wziąłem sobie trochę tych rzeczy, kołdrę, i ojcu te spodnie i już miałem dosyć. I patrzę, jak spod ziemi wyskoczył Żyd. Wyskoczył, no bo patrzy, że to dzieciak. No i [pyta], co jest. To on mnie nie wierzył. To ja mówię: „No nie wierzysz, to zobacz, mam ze sobą chleb, patrz, świeży, i to, i tamto, i tak przeszedłem”. – „To ty przeprowadziłbyś nas w nocy?” No bo oni mieli tam jeszcze… Poszedłem z nimi, to na drugiej stronie ulicy, na Świętojerskiej, był szpital i magazyny. [Tam] było pełno belek materiału. Przez te belki oni się przesuwali, tam chodzili, i to, tamto. I do mnie mówią: „To my byśmy przyszli, byś nas przyprowadził, tego...”. Ale ich było ze trzech i sobie myślę: „Nie. Nie będę ich przeprowadzał, bo zarośnięci tak, tego, to od razu [można] poznać i tego”.
Udało mi się przejść z powrotem. Miałem jakieś chyba wyjątkowe szczęście i głupotę chyba. W alei Szucha zatrzymali mnie Niemcy. I gdzie to, tamto, i mówią, żebym im nanosił wody i narąbał drzewa. No to ja rąbałem drzewo trochę i tej wody nanosiłem. Patrzę, że oni poszli gdzieś, a ja choda i uciekłem. Przeszedłem piechotą na Wierzbno. Tam kolejka była, ta ciuchcia i tam stała wacha. Stała ta wacha i na tej wasze zabrał mi rower. Ja założyłem na siebie jakiś ciuch większy, on spojrzał na mnie: „Zdejmuj ten ciuch”. To ja zdjąłem marynarkę, jakąś większą. „Wejdź tu”. To ja wszedłem, a tam wszystko, co zabierali, jakieś rzeczy, coś tego, mieli magazyn. „No to ubierz się, ale jako dzieciak taki, nie tego...”. Ja tak wziąłem i taki czajnik stał srebrny, na pewno srebrny. Wziąłem ten czajnik, a on mówi: „Nie, ten czajnik to połóż, kurwa, ale tę kapotę masz i rower zostaw”. Bo on nawet nie miał roweru, to by sobie chyba jeździł. I tak piechotą do Piaseczna, a od Piaseczna chodziła ta ciuchcia do Nowego Miasta [nad Pilicą]. Od Nowego Miasta było koło dziesięciu kilometrów do tego Rylska. No to jakaś furmanka szła, to tam się na nią wsiadło i jakoś się dotaskałem. Raz poszedłem do Warszawy. Ojciec by mnie w życiu nie uwierzył, tylko że te spodnie mu przyniosłem. I jak mu przyniosłem te spodnie, on mi dopiero uwierzył, że byłem. Później tak, skończyła się ta wojna, wróciliśmy od razu do Warszawy. Wróciliśmy do Warszawy na ulicę…
- Jak państwo dowiedzieli się o zakończeniu wojny?
No bo szła cała... ruskie cały czas już szli tu koło nas. Nawet nocowali w tym Rylsku w stodołach, w mieszkaniach. Ta pierwsza ta... Już pieniądze mieli nawet inne.
Rosjanie byli w porządku, te co szli, to byli dobrzy ludzie, zwykłe ludzie. Ale jak był już jakiś tam wyższy szarżą, to już był taki więcej ostry.
No i poszliśmy do Warszawy piechotą, jak się tylko to skończyło. Za dwa dni jakieś [poszliśmy] do Warszawy, to tam na Starówce nie było co patrzeć, bo to jeden gruz, wszystko było spalone i gruz, i nic. Ulica Twarda przed wojną była i na ulicy Twardej żeśmy zajęli mieszkanie na trzecim piętrze. Rozwalony dach, trochę ściany, to, tamto. No i się to poremontowało, po tego... Lało się, to jakieś blachy to się tak z garnkami stawiało, żeby to kapało, jak deszcz padał. A tak to było tego... Mieszkaliśmy tam dłuższy czas.
Później poszedłem, zdałem [egzamin] na kierowcę w czterdziestym szóstym roku, bo mam prawo jazdy czterdziesty szósty rok, mogę pokazać. I zacząłem pracować. To najpierw poszedłem... Taki był Żyd i handlował takimi pieskami, tym, tamtym, na straganach, tutaj jak teraz jest Emilii Plater, tutaj mniej więcej.
- Pieskami to znaczy zabawkami?
Takie zabawki, jak się przycisnęło, to język wystawiał. [Sprzedawał] spinki, agrafki, detal taki, takie rozmaitości, gwizdki, nie gwizdki, zabawki. Ja tam u niego robiłem, trochę mu pomagałem. Pomagałem, później dali Żydom wyjście do Izraela i on wyjechał. On wyjechał, no to ja jeździłem w przedsiębiorstwie budowlanym trochę jako kierowca, potem dostałem od wujka w pięćdziesiątym roku cztery hektary sadu za Grójcem. On był bezdzietny i dał mnie to. Ja to miałem jakiś czas, tam przebywaliśmy i potem ja to wziąłem, przyjechałem do Warszawy i w Warszawie sprzedałem, bo wujek umarł. Sprzedałem ten majątek, wziąłem sporo pieniędzy i kupiłem na Wójcickiego plac i postawiłem taką „mordownię”, jak to się mówi, bar taki na kółkach. No i później dobrze szedł ten bar, bo to nie było konkurencji, tego. Pobudowałem zakład i mieszkanie przy tym. Pożyczki wziąłem, jeszcze trochę dali mi pożyczki, a później te pieniądze tak od razu spadły strasznie. I jak dali pożyczkę, to później chcieli, żeby oddać im cztery razy tyle. Ale w ciągu dwóch tygodni trzeba było oddać tę pożyczkę. Jak nie, to cztery razy tyle od razu podnieśli. Ja tu pożyczyłem parę złoty, tam tego, trochę swoich, tę pożyczkę oddałem, ale zarobiłem na tej pożyczce sporo, bo tak jakby czterysta procent. I dobudowałem i miałem taki bar, bar, restaurację taką jakiś czas. Później to już zaczął ten Sanepid gnębić, ubowcy i to wszystko tylko łapówki, łapówki. No i przebranżowiłem to na zakład pogrzebowy, bo to jest naprzeciwko cmentarza. Wóycickiego ulica to jest cmentarz, ten największy w Warszawie. [Miałem] jako zakład pogrzebowy i wtedy zarabiało się tak jak w restauracji, to cztery razy tyle i mniej pracy. I tak do tej pory.
Potem koledzy mnie wzięli do tej Armii Krajowej, żebym poszedł do nich. No i poszedłem do nich i postawiłem znowu tą kwaterę całą na Powązkach, bo każdy się bał. No to pojechałem na Zachód, przywiozłem granity takie z cmentarzy niemieckich. A u mnie byli sami kamieniarze, bo to cmentarz, sami kamieniarze. Dałem im, oni poszlifowali, zrobili jak lustro to wszystko, i dlatego ja tanio to kupiłem. No i postawiłem tą kwaterę... Miałem przykrości wtedy, bo wtedy dali nam zezwolenie w ciągu miesiąca, żeby postawić kwaterę „Roga”, tu gdzie te krzyże brzozowe są, tu, zaraz naprzeciwko. Dali tę kwaterę, krzyż zrobiliśmy, każdy się tam złożył z tych członków. No i ten krzyż chcą wstawić, a oni mówią, że nie może być krzyż drewniany, musi być coś, piaskowiec, to, tamto, tego. Ja już wiedziałem z góry, że z tego krzyża to nic nie będzie, bo podsłuchałem tam na cmentarzu u nas, jak to wygląda. Jak oni mi to pościerali za parę złotych, tak symbolicznie pobrali, jako że to idzie dla akowców ta kwatera. No i dałem to. No i później mi się tak dobrze powodziło, bo zarabiałem na tej restauracji, taka restauracja, [raczej] „mordownia”. Dobrze zarabiałem i wspomagałem tych kolegów wszystkich. Generał, ten Komornicki przecież – jest tutaj napisane, że pomagałem, że wszystko, i jemu też nawet. I podpisy mam, i dlatego przyniosłem tyle tych dokumentów. No i tę kwaterę zrobiłem całą i później tam też jest, o tu leży nawet.
Tu leży, że dałem dary. To tak, ten dał pięćdziesiąt złotych, tamten sto złotych, no ile kto miał, bo to biedne ludzie wszystko z początku byli. A ja dałem pięćdziesiąt tysięcy, żeby tą kwaterę zrobić tak jak trzeba. Ale później... Nie wiem, czy to tak można mówić... Ale później ci, jak to się mówi, przewodniczący, to, tamto, zaczęli później [mówić], że dostali od kamieniołomów w Strzegomiu siedem metrów kamienia, granitu. Ja miałem po to jechać, też razem, bo się trochę znałem, bo kamieniarze, tu i tego, i przywieźć to, u siebie zrzucić. Kamieniarze pocięliby to na plasterki i później [można by] zrobić większą tę kwaterę. (Bo tu mam dwa zdjęcia, jedno mniejsza kwatera, później ta duża, wielka kwatera). I oni mnie nie wzięli, pojechali sami i od razu zawieźli do jakiegoś kamieniarza na Pragę. I zginął ten kamień. To jeden z tych przewodniczących, Kopek się nazywał, wykombinował, [podobnie] jak to do [stacji] metra się wchodzi i są wyłożone tymi kamieniami, jak to się mówi... I tam gdzieś rozbierali to i on to za grosze gdzieś wziął. I ten kamień wsiąkł i oni położyli to tylko na to i niby tego... I tak kombinowali te pieniądze stąd, stamtąd, niby że to na kwaterę, na kwaterę. Bo ja ma dokumenty jeszcze, bo ten mój kolega, co miał już umierać, to mówi: „Masz, Józek, ja ci dam”. A on był całym tym przewodniczącym, znaczy tych pieniędzy, tego wszystkiego, takim był głównym. Mówi: „Masz, tutaj wszystko jest wypisane i ty tutaj jesteś, to weź to”. I ja mam całą księgę tych papierów, na co wydane, skąd pieniądze płynęły, kto dał. Ja dopiero teraz się zorientowałem, jak tak poczytałem, to naprawdę tych pieniędzy... Ale może dziesięć procent wyłożyli na ten grób. A ja sam dałem pięćdziesiąt tysięcy.
- Wspomniał pan o incydencie, że ktoś w latach pięćdziesiątych tutaj zniknął.
W latach pięćdziesiątych... To znaczy tak, mieszkałem na ulicy Ciepłej i na Marszałkowskiej były te pawilony takie, sklepy. I tam był jeden jedyny tylko z sitami. Sity, sitka, o, takie wszystkie rzeczy. I ja poszedłem kupić sitko do mąki, żeby ta mąka, nieraz robaki czy coś. Stoję przed tą wystawą i poznał mnie Żyd, z tych co chodziłem do hali z ojcem i on przychodził do nas do mieszkania parę razy, odbierał lekarstwa czy inne rzeczy, to, tamto (już nie wchodziłem ja w to). On mnie poznał, mówi: „O... A co z ojcem, a to, tamto?”. Ja mówię: „No, tak, tak...”. Opowiedziałem o tej rodzince, jak tam wszystko nam się udało. Więc ten [Żyd], Chik się nazywał, do mnie mówi: „To przyjdź do mnie do roboty”. Bo jak widzi, że jak mam referencje takie, Żyd od Żyda, to znaczy może mieć zaufanie. Ja u niego pracowałem, nosiłem mu drobne wysyłki tych sit. Całe sita nie, tylko te plasterki sit, na pocztę nadawałem. [Nosiłem] i korespondencję, bo trzeba było piechotą prawie chodzić, bo nie było specjalnie komunikacji. No i nie miałem tak źle u niego. Kuchnię mi wyremontował, znaczy dał pieniądze. Kuchnię mi kupił, taką przenośnią. Droga była taka kuchnia, bo tak to trzeba było lepić z kafli. No i tam byłem jakiś czas i on mnie podwoził nieraz na ulicę Hożą róg Marszałkowskiej. Podwiózł mnie, motocykl miał, takiego zundappa, chyba sześćsetę taką, ale piękny, wszystko tego. On mnie podwiózł tam, ja poszedłem tam zanieść ten pakunek. Co tam było, to nie wiem specjalnie, bo to wszystko tak opieczętowane. Chodziłem tam raz, drugi, trzeci, dziesiąty, jak to się mówi. Później sam tam nieraz poszedłem, zaniosłem już bez niego. No i tam ten... nazywał się Ketling, Ketling, też Żyd i był pułkownikiem (tu napisałem) pułkownikiem. Żona jego pracowała w Prokuraturze Generalnej, no była jakąś wyższą szychą. Mieli dziecko takie ze cztery, pięć lat chyba i mieli służącą Polkę. I jak umarła ona nagle... Może ją otruli, nie wiadomo…
Żona. No i ta służąca z nim tam kręciła te lody, jak to się mówi. No i go zobowiązywali, żeby się z nią ożenił – bo ja słyszałem to – żeby się z nią ożenił. A on nie bardzo chciał. I słyszałem, jak ona do niego mówi: „Jak się ze mną nie ożenisz, to pożałujesz, to ja cię załatwię”. Nie wiedziałem, o co chodzi. No i później jakiś czas... A, cofnę się do tego Chika, do tego sklepu. Przychodzę do pracy rano. Jeszcze nie doszedłem, patrzę, tyle policji, coś tu nie gra. Stanąłem, bo zawsze już byłem ostrożny, jak za Niemców, tu w mundurach, to coś tu nie tak. Patrzę, zaplombowany jest ten sklep, zaplombowany. Ktoś go tam zastrzelił albo powiesił, albo udusił. Ja więcej tam już nie poszedłem. Tu napisałem. Więcej tam nie poszedłem i nikomu nic nie tego. I to skończyło się na tym. Ale poszedłem do tego Ketlinga i mówię, że taka sprawa jest. „A, to niech pan tam nie chodzi, bo to, tamto, tego”. I ja do niego nie już i tu nie. Po jakimś czasie patrzę, w gazecie pisze: „Ketling szpieg”. I dostał wyrok spory. To zakapowała go ta służąca, ta Polka. Ale tak miałem iść, gdzieś zeznać coś. Ale to tak, UB, to, tamto, jak mnie wezmą za dupę od początku jako akowca, to zamiast mieć z tego jakąś satysfakcję, to będę miał jakiś kibel. No nie tak? I zaniechałem tego, mówię: „Nie wtrącam się, nie mówię nic”. I nie ujawniałem się. I to było koniec na tym. Ale tu napisałem, bo to jest prawda, można sobie sprawdzić.
Warszawa, 28 kwietnia 2014 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła