Jerzy Koronowski „Korona”
Byłem w 104 Kompanii dowódcy Wrońskiego Związku Syndykalistów Polskich, w II Plutonie porucznika „Smagi” Feliksa Morawy. Po rozbiciu plutonu przerzucili nas, nie tylko mnie, kilku jeszcze kolegów do IV Plutonu porucznika „Jerzego”. Ale nie pamiętam nazwiska, krótkie miał niemieckie nazwisko. Po Powstaniu nawet w obozie w Dachau się razem z nim znalazłem. Zostałem ciężko ranny na Starówce w skroń, kość mi wyłamało, szyję mam przestrzeloną.
- Może wszystko po kolei zaczniemy. Pan miał dziesięć lat, jak zaczęła się wojna.
Dziesięć.
- Mówił pan, że ojciec w 1939 roku został aresztowany.
Pracował na poczcie na Placu Napoleona. Wojsko i policja, poczta, na równi uciekali wtedy, ale to już w późniejszym czasie, bo tam ich złapali Rosjanie i na Syberię do Archangielska ojca wywieźli, jak mi po wojnie opowiadał. Przesiedział w ciężkich warunkach, okropnie. Lasy karczowali.
- Pan miał rodzeństwo czy był tylko z matką?
Siostra jeszcze była. Też brała udział w Powstaniu. Musiała wtedy wyjść na Śródmieście, ale już nie zdążyła tam dojechać i była na Starym Mieście, też w 104 kompanii, ale nie brała udziału w akcji, tylko opaski, bandaże, takie różne rzeczy do szpitala dostarczała i w piwnicy to szyła wszystko, była maszyna u nas.
- Z czego się państwo utrzymywali?
Matka objęła dozorstwo i z tego żyła, a ja poszedłem do pracy. Na Chmielnej 76 były zakłady niemieckie, gdzie budowano semafory dla kolei niemieckiej. Tam za pracę dali trochę kaszy, trochę cukru, z kilo śledzi, babeczka, miód sztuczny co miesiąc i tak się jakoś żyło. Był chleb na kartki.
- Pan należał do harcerstwa?
Tak, należałem do harcerstwa Polski Podziemnej oddział Zawiszy Czarnego. Naszym dowódcą był Zbigniew Gocławski. „Napoleon” miał pseudonim. (...) Mieliśmy skierowanie do 104 kompanii w razie wybuchu Powstania i wiedzieliśmy, że będzie kilka dni przed tym wybuch Powstania. Zgłosiliśmy się do 104 kompanii dowódcy Wrońskiego Związku Syndykalistów Polskich i młodych wszystkich chłopaków do II plutonu porucznika „Smagi” dali. Po rozbiciu plutonu, kilka dni później, kilku nas się dostało do IV plutonu porucznika „Jerzego”. Już byłem ciężko ranny potem, z cywilną ludnością się wydostałem do Pruszkowa, a z Pruszkowa z kolei do obozu Dachau. Uratowało mnie tylko to, że robiłem w warsztatach niemieckich, bo maszynistów potrzebowali do fabryki. Spawaczy, ślusarzy i między innymi się zgłosiłem, że przy semaforach na kolei robiłem, bo to były kolejowe warsztaty w Augsburga i mnie wzięli. Z Dachau nas wyciągnęli po dwóch miesiącach do Augsburga i tam przeżyłem do wejścia Amerykanów.
- Pan miał piętnaście lat w dniu wybuchu Powstania. Jak pan to zapamiętał?
Szesnasty rok, bo w marcu kończę. Co tutaj powiedzieć na ten temat? Dzisiaj jak sobie te wszystkie sceny przypominam, to była walka straceńców. Samoloty co kilkanaście minut i z Okęcia i z Bielan, tam było przecież lotnisko duże. Ukraińcy i Niemcy. Czołgi, tu amunicji . Brak amunicji i głód nam dokuczał, bo Niemcy spalili na Stawkach magazyny z żywnością i już nie było w ogóle nic, nawet wody nie było. A czterdziestu Niemców, bo na Placu Krasińskich był szpital niemiecki, tam jest ten pałac odbudowany i ci Niemcy się poddali do niewoli, byli u nas, to, to samo jedli co i my. Powiedzieli, że lepsze my im dajemy jedzenie jak w szpitalu. Bo z magazynów się przynosiło konserwy w kilowych puszkach, pasztet, to samo i oni jedli, tylko nie było chleba. Tak się jadło na zimno. Liczyli, że Powstanie upadnie za tydzień czasu góra. A tu widzi pani ile trwało, sześćdziesiąt trzy dni. Starówka skapitulowała, Wola, na Żoliborzu się trzymali, bo Puszcza Kampinoska była bliżej, Mokotów. Jak nas do Pruszkowa pędzili, to nas zapędzili do kościoła na róg Wolskiej i Sokołowskiej i przyjechał generał niemiecki odkrytym wozem, a ja byłem zaraz przy bramie, krzyż tutaj miał na tasiemce, w siwych włosach, bez czapki był i przemawiał do narodu, a my jeszcze nie wiedzieliśmy, że Komorowski „Bór” kapitulację podpisuje z nimi. I tak nam powiedział, że „Ja generał niemiecki – pukał się w piersi – chciałbym mieć takich bohaterskich żołnierzy w swojej armii, jakich miała Armia Krajowa.” Nas do Pruszkowa, z Pruszkowa do Dachau. Przeżyłem jakoś to wszystko.
- Pan się kontaktował ze swoją mamą w czasie Powstania?
Przepustki nikt nie dawał, bo nie było na to czasu. Poprosiłem porucznika, dał mi kartkę do Szurowskiego Tadka, do „Marynarza”, dał mi konserwy, coś jeszcze, a mieszkałem pod osiemnastym, a tam, gdzie my stacjonowaliśmy było pod dziesiątym Świętojerska, to były dwa domy. To w Powstanie byłem dwa razy u matki. Mamo masz to, masz to. „Wody byś przyniósł” – mówi. A skąd wody miałem wziąć. Do Wisły chodzili po wodę, a po tamtej stronie Wisły Niemcy rzędem okopani, reflektorami oświetlali tą stronę warszawską. Jak pani szła z kubełkiem wody polać, a panią złapali reflektorem, to już było po kubełku i po pani. Tam gdzieniegdzie jeszcze woda, pamiętam później gdzieś na Podwalu róg Kilińskiego pod 19 była studnia i tą studnię odkopali, czy coś takiego. To stamtąd na sznurku ludzie w butelkach spuszczali, do wody się dostali. Pani musiała czekać, żeby pani dostała w butelce wody. Nie było.
- Proszę powiedzieć, czy w czasie Powstania czytał pan prasę powstańczą?
Wychodziły gazetki, nawet u nas w naszej kompanii łącznik przynosił, czy ktoś inny od dowódcy chodził. „Trzymajcie się jeszcze dzielnie...” Pamiętam ostatnią: „Jeszcze kilka godzin, już partyzanci z całej Polski idą z pomocą na Warszawę”. A Ruscy w tym czasie puścili czołgi na Warszawę i zbierali z szosy wszystkich partyzantów, co na piechotę szli z bronią w ręku dać pomoc Warszawie. Drutem ręce pokręcili im, na czołgi i na tył ich wywozili. Nie dopuścili, żeby pomoc dać Warszawie. Spotkałem się z szewcem, Boguszewski się nazywał Ignac, na Podchorążych 37 miał szewski warsztacik, tam buty kleił, reperował, co umiał i on szedł z tym oddziałem i jak krzyczeli Ruscy, żeby zdawać broń, on miał granat przeciwpancerny przy sobie i rzucił ten granat, ale za blisko czołgu było i od swojego granatu uciął mu w kolanie nogę odłamek. Uratowali go partyzanci, ale po wojnie się nie mógł przyznać, że czołg ruski zniszczył i biedaczyna buty kleił ludziom. Żeby jakąś opiekę miał lekarską.
- Proszę powiedzieć, czy pan rozmawiał ze swoimi kolegami, czy Powstanie ma sens?
Czekaliśmy na pomoc. Zrzuty, mówili, będą spadochroniarze, desant, zrzucą. Za dużo samolotów spadało po drodze zestrzeliwanych. Nad Jugosławią przelatywali, nad Węgrami, Czechosłowacją, w Polsce, wszędzie byli Niemcy wtedy, mieli artylerię przeciwlotniczą. Na pomoc czekaliśmy z zachodu. Polskie wojsko na zachodzie, generał Maczek, Anders idzie.
- Spotkał pan może w czasie Powstania powstańców innych narodowości?
Nie, nie. Na Starówce jak byłem cały czas, nie. Paru Żydów jakimś cudem ocalało, nie wiem nawet gdzie i u kogo, to oni też brali udział w Powstaniu. Może w naszej kompani ich tam było dziesięciu. A z Niemców niewolników, to swojej roboty nawet pomagali granaty produkować u nas.
- Był pan całe Powstanie na Starym Mieście?
Całe Powstanie na Starówce. Na kogo mieliśmy liczyć, na Ruskich? To by wszystko inny obrót sprawy wzięło, żeby Powstanie może później wybuchło, żeby polskie wojsko z zachodu były bliżej, a oni dopiero byli we Włoszech i w Niemczech już byli, nie było tak daleko, ale…
- Proszę powiedzieć, w jakich akcjach zbrojnych pan uczestniczył?
Tu nie chodzi już może w tej chwili o harcerstwo, bo harcerstwo to, uczyli nas z bronią się obchodzić, z różnymi typami pistoletów, karabinami, granat rozebrać i zapalniki wykręcić, potem różne na skrzynkach hasła się naklejało, ulotki się rozrzucało, różne związane z tym sprawy. A w Powstanie to gęsiego się szło na rozkaz porucznika „Smagi”, szliśmy na róg Koziej i Trębackiej. Tam była barykada nieduża i gdzie dzisiejszy hotel Bristol stoi była ściana, ona jest do dziś, budynek, tam byli Niemcy. Co z pukania na pojedynczą amunicję, jak Niemcy z karabinów maszynowych serie w barykadę walą co chwila. I w każdym jednym miejscu więcej ginęło powstańców jak Niemców, jak się okazuje. Wytwórnia Papierów Wartościowych była zdobyta, bank na Bielańskiej, na Stawkach magazyny, to wszędzie byłem ja i koledzy z innych plutonów, ale takie już dni przychodziły, że było amunicji po prostu. Czym tu było walczyć? A człowiek jak nie je dwa, trzy dni, nie ma wody, to… Przeżyło się i to, w Dachau gorzej było.
- Z Pruszkowa trafił pan od razu do Dachau?
Do Dachau z Pruszkowa. Był podest, schodki z tej strony i Niemiec, ten co wychodził, zastępca komendanta to był, czy ktoś, po schodkach z drugiej strony. Przychodził rano z psem na przywitanie i powiada, że tu się żyje tylko trzy miesiące, a komu się to nie podoba, ma wolną drogę na druty, a druty już były pod napięciem. Na ucieczkę nie było żadnej możliwości. Na obiad plasterek chleba, dziesięć deko i dawali w kubeczku czarnej kawy. Na obiad, bo ja wiem, może było trochę więcej jak pół litra, ale litra nie było tego. Wszystko co dzisiaj leży w śmietnikach, liście z kalafiorów, z buraka nać i pietruszka, wszystkie liście, co dzisiaj bydło zje, to wszystko szło w maszynę, gotowali zupę i mówili
Das ist prima witamina . Tam trzy miesiące by człowiek nie przeżył, jak widziałem. Trzy miesiące nie. Tam ponad dwa miesiące siedziałem, ale tak z sił opadłem, że dobrze że komisja z Augsburga przyjechała kolejowa i osiemdziesięciu ludzi zabrali z tego transportu, ja tam między innymi się znalazłem. Tak bym nie przeżył, nie. Dziwi mnie nieraz jedno, jak ludzie opowiadają, po trzy lata siedzieli w obozie koncentracyjnym, Cyrankiewicz pięć lat siedział. Nie było możliwości, chyba jakieś chody gdzieś miał ktoś u Niemców, że go przetrzymali na jakimś stanowisku. Nie było można w inny sposób przeżyć w obozie, a jeszcze Dachau…
- Chęć życia w człowieku jest jakaś straszna, że już ostatkami sił…
Człowiek czekał, była nadzieja, już huki było słychać, artyleria, już front się zbliżał. Ale kiedy front się zbliży, żeby obóz oswobodzić?
Jak się siedziało w baraku, dużo ludzi siedziało, jedni klęczeli i się modlili, jeden się powiesił na belce. Ludzie różnych typów. Jeden religijny, drugi przeklina, nerwowy chodzi z głodu.
- Czy w czasie Powstania mieli państwo kapelana?
Księża przychodzili, tak. Ksiądz przychodził też do naszej kompanii, ale nie było czasu na modlitwy i spowiadania się. W Śródmieściu to podobno śluby nawet brali. Na Starówce w naszej kompanii to z dwa razy ksiądz przychodził, chyba od Franciszkanów, albo od Panny Maryi, a tak to nie. Nie było na to czasu. Tylko się przyszło do naszej kompanii na odpoczynek, materace mieliśmy poznoszone ze szpitala niemieckiego, spało się w ubraniu, w butach, we wszystkim i nie było się jeszcze jak umyć. Godzinę, dwie, na wytwórnię idziemy. Stamtąd znowu gdzieś indziej. Z miejsca na miejsce pluton skakał, ale w plutonie ciągle ludzie ginęli. Do tego stopnia doszło, że w ciągu tygodnia to był rozbity drugi pluton, do czwartego nas rzucili. A żebym nie był ranny, jeszcze nie wiem, kto został z czwartego plutonu. Akurat przypadkowo się z „Jerzym” porucznikiem spotkałem, on po wojnie mieszkał w Józefowie. Był ciężko ranny w rękę. Mówił do mnie: „Jurek, kilku zostało”. To z trzystu sześćdziesięciu z czymś ludzi ze 104 Kompanii, to dziś jak jest na Koszykowej, czy na Długiej w Związku zebranie, to może jest trzydzieści osób. Jedni że umierają własną śmiercią, inny wyginęli w czasie okupacji, innych UB wykończyło, garsteczka została ludzi z Powstania.
- W którym momencie Powstania był pan ranny?
Na Długiej. Bodajże pod 25, tak zwany był kinematograf miejski, to było olbrzymie, wielkie kino, które miało wewnątrz balkony, pierwsze piętro i chyba drugie jeszcze. Był tunelik przy kinie, Hipoteczna ulica leciała, to jeden budynek został, gdzie polscy królowie są, płaskorzeźby na ścianie rzędem. Na końcu ulicy było więzienie, a na rogu Bielańskiej i Hipotecznej był bank, a bliżej banku był Spis, się nazywał, miał wytwórnię lekarstw, po lewej stronie Fryderyk Puls, mydła toaletowe. Niemcy otworzyli ogień z artylerii, tak zwane krowy, bo to tak skrzypiało, jakby szafę przesuwał. Zobaczyłem jeden błysk i nic nie pamiętam. Nie wiem, ile tam leżałem. Jeden dostał w głowę odłamkiem, to mu pół głowy urwało, jak się później dowiedziałem. Zobaczyłem przed sobą krew, jakby zsiadłe mleko człowiek wylał, skrzepnięta trochę kałuża krwi przede mną była i znowu nic nie pamiętam. Obudziłem się, jak leżałem na stole pod halą w szpitalu i porucznik Adam mnie operował. Na to oko nie widziałem, a mnie uderzył tu odłamek, kość mi wyłamał, przestrzelili mi szyję, też przeszył mnie odłamek i nogę prawą. Do końca byłem na Starym Mieście. Stamtąd potem z cywilna ludnością wyszedłem. Przez Wolę szedłem, gdzie generał przed kościołem miał przemowę, do Pruszkowa. Z Pruszkowa chyba po dwóch, może trzech dniach, już sobie nie przypominam dokładnie, ile tam dni byłem i do pociągu. Jechaliśmy, jechaliśmy, dokąd, nikt nie wiedział. Do Dachau nas przywieźli. To jest między Monachium a Augsburgiem, bliżej Monachium. Była mała stacyjka, przyczepili nas do wagonu, do pociągu jakiegoś i przewieźli nas pod obóz. Obóz z daleka nie wyglądał groźnie. Wzdłuż torów parę domków niemieckich stało, Niemcy wychodzili i albo kamieniami, albo burakami, kartoflami w nas rzucali, „Polskie bandyci idą do obozu”. Niemiec jeden nas konwojował. Jak do obozu weszliśmy i dopiero przemowę usłyszeliśmy, że się tylko tu żyje trzy miesiące, to ludzie dopiero co to ten Dachau jest [zrozumieli], bo słyszeli o tym obozie, ale nikt nie wiedział, co to jest za obóz. Tam nie było możliwości, chyba jakiś specjalista, który Niemcom był potrzebny do czegoś mógł przeżyć rok powiedzmy. Słyszę, po pięć lat siedzieli, po cztery lata. To jest nieprawda. Musiał ktoś znać język niemiecki przede wszystkim, a po drugie mieć jakąś funkcję. Tak jak Cyrankiewicz siedział w Oświęcimiu, u Niemców był schraiberem tak zwanym, w biurze pracował. On mógł przeżyć, dlaczego nie. A tak to nie.
- Proszę powiedzieć, gdzie pan trafił już po wyzwoleniu,?
Amerykanie przyjechali do baraków, bo na terenie fabryki barak stał. Czerwony Krzyż. Ze wszystkich stron na hełmie mieli czerwony krzyż. Lekarstwa. Kto tu w Polsce znał penicylinę, zastrzyki? Jedzenia, ile pani chciała: „ale jedzcie pomału”. Jak się człowiek najadł, to skrętu kiszek ludzie dostawali. Byłem w Augsburgu, w maju przyszli, czerwcu, w lipcu chyba do Warszawy wróciłem. Na Starówce wszystko spalone, od a do z. Spałem w piwnicy, miałem kufereczek drewniany zamiast poduszki i tak spałem w piwnicy w moim domu, a był już spalony całkiem. Widno było, słyszę brzęk, jak kubełek ktoś niesie pusty, to zabrzęczy. Któż to jest? Wyszedłem, patrzę, kobieta idzie w stronę Podwala. Mówię: „Proszę panią, mieszka tu ktoś?” „A co ty tutaj robisz?” Mówię: „Przyjechałem z Niemiec. W piwnicy spałem.” „Tu – mówi – pod 19 studnia odkopana, trochę wody.” Tam butelkami nabierała i w kubełek nalewała. Ta kobieta mnie wzięła do siebie do mieszkania. Pod 14 w podwórku ocalały trzy pokoje na parterze i na pierwszym piętrze dwa, cudem od Boga, te mieszkanka. Tam się ludzie powprowadzali. Lepianka stała. Kto kawałek rury gdzieś skombinował, szyb nie było, dym oknem przez tą rurę wychodził, lepianka z gliny ulepiona i tak się żyło. Potem matka przyjechała moja, siostra się znalazła. Na murach się karteczki pisało, kto gdzie przebywa, czy żyje. Spotkaliśmy sąsiadkę, która nam powiedziała, że w Alejach Ujazdowskich drugi dom od Pięknej, to Piusa XII się kiedyś nazywała, tam była amerykańska ambasada, całkowicie spalona, Amerykanie od jakiejś hrabiny to kupili i tam są sutereny wolne i na parterze kawałek klitki wolnej. Myśmy tam wyklecili trochę gliny, ulepiliśmy, tak mieszkaliśmy. Potem Amerykanie w Polonii już byli i zaczęli na tym podwórku budować baraki, a na drugiej stronie ulicy konsulat był. Matka chodziła na posługi, siostra moja w Cepelii zaczęła pracować i ja pierwszą pracę dostałem… Tadek Szurowski, podchorąży, ocalał, który był zaopatrzeniowcem w czasie Powstania i na Próżnej miał sklepik, części samochodowe, motocyklowe sprzedawał i on mnie wziął do roboty. A potem się na budowę sejmu dostałem. Sejm budowali. Tak w jednej firmie, w drugiej firmie, ale nigdzie w życiorysie nie można było napisać, że pani była w Armii Krajowej, czy udział w Powstaniu brała, bo już pani nie robiła, a najpierw to panią aresztowali i do kopalni węgla wysłali. Po odsiadce, to dopiero po jakiś względach mogli panią do pracy przyjąć.
- Czy pan by chciał po tylu latach jeszcze coś o Powstaniu powiedzieć?
Niemiło wspominam te historie, bo inaczej to wygląda, jak człowiek czyta książkę o Powstaniu, o walkach, o tym jak chłopcy ciężko mieli przeżyć, ale kto tam przeżywał na miejscu, to były dantejskie sceny. Ludzie samobójstwa w piwnicach popełniali. Nie do wytrzymania było, bo z czego ludzie żyli w Powstaniu w piwnicy? Bo my poszliśmy chociaż na Stawki, czy gdzieś w inny sposób żywności trochę skombinować, a cywile, to nie wiem. Ten miał trochę grochu w mieszkaniu, czy kaszy, to ugotował na podwórku na cegiełkach w garnku zupy, dał drugiemu, ale to się wszystko skończyło kiedyś.
- Proszę powiedzieć, jak się odnosili do powstańców cywile?
Jak tylko wybuchło Powstanie, pamiętam, wszyscy, jak przyszedłem na przepustkę na pół godziny do matki, sąsiedzi przylecieli: „Już Amerykanie, zaraz będzie tu desant – jakieś plotki ktoś puścił – spadochroniarzy puszczą”, tak. A pod koniec Powstania, to już wrogo zaczęli ludzie patrzeć: „Po co Powstanie zrobiliście? A na co to wszystko?”, już ludzie się wrogo nastawiali do powstańców. Po wojnie Armia Ludowa była szanowana u komunistów, a czy AK-owcy w lesie, czy powstańcy z Warszawy, to wszystko byli bandyci. [...]
- Przepraszam, że wrócę. Pan już pod koniec Powstania cały czas leżał w szpitalu, tak? To wtedy weszli Niemcy? Jak to było?
Jak jeszcze leżałem w szpitalu, to już Niemcy byli na Koźlej ulicy i Ukraińcy, bo tam były dwa wejścia. Można było wejść do hali targowej od Freta, można było wejść od Koźlej i od Ciasnej. Trzy wejścia tam były. Łącznik przyleciał: „Niemcy już są na Koźlej. Wszystkich akowców rozstrzeliwują. Gdzie kogo złapią, kara śmierci.” Dziś nie żyje, Chojnacki. On i jeszcze jeden, mnie rannego przeprowadzili dwa domy dalej do mnie do domu. Z cywilną ludnością wyszedłem na Freta, to już Niemcy Mostową wyszli do góry. Tu powstaniec zastrzelony, na Podwalu zastrzelony, a nas pędzili, pędzili Piwną ulicą, same gruzy leżały, kupa była gruzów powyżej pierwszego piętra. Do Placu Zamkowego. Król Zygmunt, patrzę, leży zwalony. Na Mariensztat, potem Bednarską do góry. Niemra stała przy hotelu Bristol i miała w dużym pudełku kostki cukru, to kto chciał, to mu garstkę cukru dała. Przez Saski Ogród potem, przepędzili nas przez Plac Bankowy do Elektoralnej, do Chłodnej, do Wolskiej i wszystkich do kościoła na plac zapędzili. Generał, przemowa, tak to się skończyło. Ja ze szczerego serca, tylko człowiek jak siedzi w domu i sobie to wszystko przypomni... Szpital, skombinowali gdzieś prześcieradła, trzymają nad głową, bo tynk leci, świeczka się pali, tu karbidówka, pani leży na stole. Jak przeżyje pani to dobrze, jak nie to trudno. Operacja jest na żywca, nikt tam nikogo nie znieczulał, kto to słyszał. To takie były operacje w Powstaniu. Porucznik Adam, nazywał się Adam Krakowski, zakrwawiony gonił w fartuchu, to strach było popatrzeć na niego, a on tylko zaganiany. Chirurgiem był, jeden chirurg. Były sanitariuszki, ale co taka sanitariuszka ma za pojęcie o operacji. Kto przeżył, to przeżył. Ja też przeżyłem w jakiś sposób.
Warszawa, 2 marca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Czoch