[Nagranie zrealizowane z udziałem tłumaczki języka migowego].
Na początku mieszkałem w Warce, nie mieszkałem w Warszawie. W Warce pracowałem jako fryzjer. Do zakładu fryzjerskiego przychodzili słyszący i stąd były informacje.
Nie. Zastanawiałem się czy słyszący mogą mieć zaufanie do głuchego, że nie wsypie, czy będzie w stanie nawiązać kontakt. Mój brat pracował w niemieckim biurze organizującym pracowników na roboty do Niemiec. Brat odmówił, bał się. W Warce w konspiracji działały wtedy Bataliony Chłopskie. Znałem nauczyciela z Warki, który też należał do konspiracji, ale oczywiście nie przyznał mi się do tego. To był dobry człowiek. Próbowałem się tam dostać, ale nie bardzo był chętny. Nauczyciel zaproponował mi, że lepiej będzie jak pojadę do Warszawy, tam spróbuję znaleźć kontakt. W 1942 przyjechałem do Warszawy. W Instytucie spotkałem głuchych, rozmawiałem z nimi. Z dwoma kolegami we trzech rozmawialiśmy z profesorem Jabłońskim, o którym mowa jest w materiałach. Profesor Jabłoński był nauczycielem WF-u w Instytucie Głuchoniemych. Miał kontakty w Warszawie. Znał nas jako swoich uczniów, więc miał od tej strony zaufanie. Większość głuchych albo działała w klubach sportowych albo w harcerstwie, a on prowadził tego typu działalność na terenie instytutu, prowadził nas.
W czasie okupacji nie było mowy o ćwiczeniach czysto wojskowych, natomiast byliśmy łącznikami, woziliśmy korespondencje. Jako osoby niesłyszące nie budziliśmy [podejrzeń].
Ponieważ znałem Warkę…
Bataliony Chłopskie i z nimi wtedy współpracowałem. Nie było mowy o wożeniu broni ani takich rzeczy.
Nie było miejsca na szkolenie, nie szkolili. To znaczy dostaliśmy broń [dopiero] w czasie Powstania i po prostu strzelaliśmy. Bataliony Chłopskie miały warunki do ćwiczeń w lesie, natomiast my nie mieliśmy tutaj takich warunków. Były problemy z wyjazdami z Warszawy, z przepustkami. Ponieważ byłem głuchy, zgłosiłem się do Niemców, powiedziałem, że jestem osobą niesłyszącą i muszę jeździć do rodziny. Oni stwierdzili, że głuchy, to oczywiście nie ma problemu, oni nikogo nie będą gnębić. Jako głuchy dostałem stałą przepustkę na wyjazdy, bez kontroli, bez kolejki przechodziłem.
Przed samym Powstaniem, 30 lipca 1944, dwa dni przed wybuchem Powstania, pojechałem do Warki, żeby się pożegnać z moją rodziną, bo w Warszawie już było ostre pogotowie. Mieszkałem tutaj mniej więcej cztery, pięć miesięcy. Kiedy wysiadłem na dworcu w Warce była już blokada całego dworca. Znałem dobrze dowódcę Arbeitsamtu , zapytałem dlaczego mnie zatrzymano. On też wiedział, kto ja jestem. Dowódca powiedział, że on o tym nie decyduje, to nie jest jego gestia, to wyższa ranga. Ponieważ miałem przepustkę, wszystkie papiery, to poszedłem do dowódcy wyższego rangą, przedstawiłem papiery. Papiery zabrał i skierował mnie do obozu pracy na kopanie rowów przeciwczołgowych. Mówiłem, że nie mogę, że muszę wrócić, a on na to „Dlatego popracujesz i nie pójdziesz do domu.” Powiedziałem, że teraz chcę odwiedzić rodzinę. „Nie ma mowy, w ogóle nie wyjdziesz.” Zapakowano mnie na samochód ciężarowy. Podjechaliśmy około kilometra do Warki. Potem wysiedliśmy, o zmroku zapakowano dwa samochody ciężarowe osób skierowanych na roboty. Jechaliśmy samochodami, nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy. Wysiedliśmy, [zaprowadzili nas] do baraków w obozie pracy, ale nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Żadnych łóżek nie było w baraku, na podłodze sama słoma.
Dwie pełne ciężarówki. Byli jeszcze robotnicy. Kopaliśmy rowy przeciwczołgowe na sześć metrów szerokie, pięć głębokie. Słyszący rozmawiali między sobą. Byłem jedynym głuchym w towarzystwie, zupełnie nie wiedziałem o co chodzi. Około dziewiątej zobaczyłem komendanta obozu, który szedł z kobietą. Poszedłem za nimi. Zostałem zapytany gdzie się wybieram, gdzie idę. Tam wszędzie przy barakach stali strażnicy. „Przepraszam jestem głuchy.” Komendant zobaczył dokumenty: „Jutro o piątej rano przyjdziesz do mnie.” Mówię „Nie będę tutaj spać, pójdę do chłopa w stodole spać, bo tutaj niewygodnie.” Puścił mnie. Znalazłem nocleg u chłopa w stodole i spałem. Okazało się, że to była Ostrołęka nad Pilicą, już wiedziałem gdzie jestem. Chłop mnie obudził o piątej rano „Nie martw się, wszystko załatwię.” „A co będzie jak będzie mnie ścigał, czepiał się?” „Nie martw się.” Około wpół do dziewiątej przyszedłem do komendanta. „O piątej miałeś przyjść.” Mówię „Przepraszam, ale ja nie słyszę. Kto mnie miał obudzić?” Tak się tłumaczyłem na okrągło. Otworzył szufladę, zapytał, który dokument jest mój. Oddał mi dokumenty, wysłał mnie do domu. Poprosiłem jeszcze o przepustkę, bo musiałem pojechać do miasta pożegnać się z rodziną. Byłem w obozie pracy, a nie mam żadnych dokumentów, wygląda na to, że uciekłem. Bez przepustki mnie wysłali. Siedem kilometrów z Ostrołęki do Warki szedłem na piechotę. Rodzice słyszeli, że zabrali mnie do obozu pracy. Ucieszyli się jak mnie zobaczyli. To było 31 lipca. Przyszedłem się pożegnać, bo zaraz wyjeżdżam do Warszawy. Rodzina oczywiście zła, bo na tak krótko. Mówię „Obiecałem, że będę pierwszego w Warszawie, jestem obowiązkowy, muszę.” Ojciec już wiedział, o co chodzi. Od 20 lipca była blokada Warszawy, żadne pociągi nie jeździły. Ojciec mówi „Nie wrócisz do Warszawy, bo jest blokada, nie pojedziesz.” Można było dojechać do Piaseczna. Mój szef z zakładu fryzjerskiego załatwił mi transport do Warszawy. Ani jeden, ani drugi nic o sobie wzajemnie nie wiedzieliśmy, że jesteśmy w konspiracji. Koło jedenastej wieczorem dojechaliśmy do Piaseczna.
Tak. Miałem załatwiony bilet, razem wsiedliśmy do pociągu. W Piasecznie już wszyscy wysiadali, pociąg dalej nie jechał. Jechałem jako pracownik kolejowy, czekałem w dyżurce ruchu kolejowego na dalszą możliwość przejechania do Warszawy. Pierwszego sierpnia o trzeciej przyjechała lokomotywa bez wagonów. W lokomotywie była niemiecka służba kolejowa, oni mieli prawo wjazdu do Warszawy. Kazał mi założyć mundur, czapkę służbową kolejową. W lokomotywie był jeden oficer niemiecki i dwóch pracowników kolei niemieckich. Ja nie słyszałem a mój kolega bardzo dobrze mówił po niemiecku. Ja się nic nie odzywałem, kolega załatwiał sprawę. Wpuścili nas do lokomotywy. Na Dworcu Głównym wysiadłem, rozeszliśmy się. Wiedziałem, że w Instytucie jest zbiórka. Jak się spotkałem z kolegami mówili „Myśleliśmy, że z Warki nie wrócisz.” Ci którzy pojechali do Otwocka, nie wrócili, nie przyjechali. Prosto z dworca przyszedłem na zbiórkę, żeby zdążyć a potem jeszcze musiałem wrócić i przebrać się. Jest opisana historia samego Powstania, natomiast nic o czasach działalności konspiracyjnej nie było pisane, bo nie było wtedy wolno. Chciałem opisać czas działalności konspiracyjnej, ale nikt mnie o to nie prosił, tylko proszono mnie o kontakt w sprawie Powstania Warszawskiego. [...]
Miałem ubranie cywilne, tylko oficerskie spodnie ojca i buty, berety mieliśmy na głowach.
Profesor Jabłoński przyprowadził część słyszących i ukrywaliśmy się w piwnicy, nie wychodziliśmy. Na początku nie było walki, po prostu dostaliśmy przydział, wiedzieliśmy, z którym słyszącym będziemy ewentualnie przyporządkowani, dostaliśmy broń, profesor Jabłoński prosił, żebyśmy nie opuszczali miejsca bez rozkazu.
W tym czasie przekopywaliśmy się przez kolejne piwnice po to, żeby można było się wydostać inną drogą.
Przekopaliśmy się do Książęcej. Na rogu stał bank i Niemcy tam ustawili snajperów, więc nie można było wychodzić. Jak zrobiło się ciemno, przygotowywaliśmy barykady wokół Instytutu. Pierwszego sierpnia jeszcze nie było barykady, dopiero po 1 sierpnia.
Później było, [po 1 sierpnia].
Dokoła były obiekty niemieckie, YMCA była zajęta przez Niemców, Bank Gospodarstwa Krajowego też. W związku z tym Niemcy unikali bombardowania tej części Warszawy. Cała ulica Wiejska była ulicą niemiecką.
Jako głusi nie mieliśmy jeszcze broni.
Ci którzy mieli broń, mogli iść do akcji. Nie starczyło dla wszystkich broni. Wtedy byliśmy wysyłani na przykład jak zajęty był budynek, żeby go sprawdzić, zdobyć żywność, broń, amunicję, wtedy to przynosiliśmy. Ci którzy byli bez broni, nie byli wysyłani do akcji. Było mało amunicji, dostaliśmy tylko granaty. Na początku Powstania broń była bardzo oszczędzana – jedna kula była dla jednego Niemca. Mieliśmy rozkaz oszczędzania amunicji.Pod placem Trzech Krzyży można było przejść przez wszystkie piwnice, przedostać się na zewnątrz. Przy przejściach stali wartownicy, codziennie zmieniało się hasło.
W miejscach, gdzie obiekty były zajęte przez Polaków, to można było się przemieszczać, tam gdzie Niemcy - nie. Poza tym tutaj nie opuszczaliśmy [miejsca], bo uważaliśmy, że to jest nasze miejsce stróżowania. Ten kto by chciał wyjść i nie byłoby go przez tydzień albo dwa tygodnie, uznany by został za dezertera, jakby wracał, to by był podejrzany. [Jak] wychodziliśmy do kogoś ze znajomych, czy przynosiliśmy żywność, to nie było nas jeden dzień, natomiast na dłużej się stąd nie ruszaliśmy.
Najgorzej było w nocy, bo nie widzieliśmy, ciężko było rozmawiać, w dzień było normalnie. Dostawaliśmy broń, kiedy zmienialiśmy się na warcie. Bieda była w Powstaniu.
Na początku mieliśmy dobre zaopatrzenie, bo dzięki gimnazjum Królowej Jadwigi, a potem z YMCA, jak [ją] powstańcy zdobyli. Trzy prosiaki Niemcy zostawili w Ymce. W Ymce jest basen, normalny olimpijski basen, był zakaz pływania w basenie, woda była oszczędzana do picia, to było zaopatrzenie dookoła dla powstańców.To, że jesteśmy brudni, że mamy wszy, było mało ważne. Wody nie można było używać do mycia, bo musiała być do picia.
Tam nie było wielu Niemców, tylko dwóch, poddali się. Po prostu im dwóm nie udało się uciec, złapano ich. Jeden był Ukraińcem, drugi był Niemcem, własowcy.
Niemcy musieli uważać. Ciężko było bombardować plac Trzech Krzyży, bo wieże kościoła przeszkadzały w niskich lotach, a tutaj nie bardzo mieli inną drogę, więc tylko na plac Napoleona mogli latać. Plac Napoleona był wtedy zbombardowany. [Od strony] placu Napoleona lecieli i w końcu spuścili bombę na kościół. Oni się pochowali, ale był taki kurz, taki pył podczas wybuchu, że nic nie widzieliśmy, nie widzieliśmy się nawzajem. Po dziesięciu minutach opadł pył. Jedna wieża kościoła świętego Aleksandra została zniszczona, to nie była duża bomba, nazywaliśmy ją „krową”. Jak zajęliśmy Ymkę, zdjęliśmy flagę niemiecką, Niemcy nie mieli czasu ściągać flagi. Dwóch czy trzech głuchych było w grupie atakującej Ymkę, większość była słyszących. Byliśmy tam jako wspomagający. W momencie kiedy flagi nie było, Niemcy spuścili bomby. Tu gdzie jest „Sheraton” tam było kino „Napoleon”, a w czasie okupacji przemianowane było na „Apollo”. Dopiero jak Niemcy uciekli, bomby zostały zrzucone.
Do 2 października.
Najdłużej było w Śródmieściu. Po kapitulacji była umowa, że idziemy do obozu, ale nie byliśmy zmuszani. Ci którzy chcieli, mogli iść, a ci którzy chcieli się ewakuować, to uciekali.
Nie chciałem iść do niewoli, myślałem, że może znajdę inną drogę do konspiracji. Jako fryzjer zawsze miałem pracę, wszędzie gdziekolwiek poszedłem, miałem co robić, więc nie chciałem iść do niewoli, bo nie wiadomo było jak skończę.
Dziewięciu, oni uznali, że w pojedynkę nie mogą iść do obozu jenieckiego, musi być ich więcej, bo jeden głuchy nie da sobie rady. Część zdecydowała się, że pójdą razem. Dwóch nieletnich poszło do obozu, mieli po piętnaście, szesnaście lat.
Ani jeden głuchy nie zginął w czasie Powstania, byli lekko ranni. Instytut w czasie Powstania nie ucierpiał w ogóle, właśnie przez ochronę budynków poniemieckich, dopiero po Powstaniu był spalony, wysadzony był w powietrze.
W Pruszkowie ksiądz Kuczyński zebrał głuche dzieci i tam się podłączyłem. Księdza razem z dziećmi puszczono do Jędrzejowa. Tam była szkoła zakonna i dzieci tam przetrwały. Odprowadziłem księdza z dziećmi, a sam wyjechałem do Starachowic.
Tam szukałem pracy. Znałem głuchych, którzy mieszkali w Starachowicach, miałem kontakt.
Za blisko Warka była od Warszawy, mniej więcej spotkało ją to samo.
Ze Starachowic z trójką głuchych po dziesięciu dniach wyjechaliśmy do Krakowa. Mieszkaliśmy w Krakowie u księdza Galuszkiewicza. W Krakowie ksiądz załatwił mi pracę. Kolegów wysłał do klasztoru, żeby się ukryli, a ja miałem pracę.
Po Powstaniu w Krakowie nadal rządzili Niemcy. Szef w zakładzie fryzjerskim, w którym pracowałem był folksdojczem. Wziął mnie do hotelu niemieckiego, w którym mieszkali Niemcy, tam był piękny gabinet fryzjerski, w którym pracowałem. Wziął mnie dlatego, że jako [głuchy] pomocnik nic nie słyszałem o czym Niemcy rozmawiają. Przez dwa tygodnie pracowałem w hotelu, miałem bardzo dobre warunki. Wiedziałem, że mojej rodziny nie ma w Warce, że jest w Goszczynie. Wysłałem do nich list. Mama odwiedziła mnie w Krakowie, chciała mnie zabrać ze sobą. Nie chciałem, tam miałem dobre warunki, pracę, mieszkanie. Ale ojciec był bardzo ciężko chory i dlatego matka chciała mnie wziąć, żebym trochę pomógł, bo sama nie dałaby sobie rady. Zrezygnowałem, szef się bardzo zmartwił, że wyjechałem. W Goszczynie też pracowałem jako fryzjer u Niemca. Na wsi, w Goszczynie każdy Niemiec mieszkający na wsi miał swój dom, a w stodole czy w garażu nie stał żaden samochód, tylko czołg. Kiedy przyjechałem do Goszczyna nic o tym nie wiedziałem. Dwóch wartowników dopadło mnie, zaprowadzili mnie do komendanta niemieckiego. Pokazałem swoje dokumenty. W Goszczynie znowu na podstawie papierów dostałem pracę fryzjera, pracowałem też u Niemców, strzygłem Niemców. Przez to, że odwiedzałem Niemców w domach, strzygłem ich, to po prostu się bardzo szybko zorientowałam, że tam stoją czołgi. Mój zawód był taki, że pozwalał mi na robienie różnych rzeczy, których inni nie mogli robić. Mogłem się przemieszczać, to mi ułatwiało nawiązanie bardzo wielu kontaktów. Po wojnie zmieniłem zawód, zostałem dentystą. Skończyłem szkołę zdobyłem dyplom.
Byłem młody, wszyscy chcieliśmy walczyć, nie siedzieć w domu z rodzicami, teraz patrzę na to inaczej.