Jadwiga Klichowska „Maria”, „Błyskawica”

Archiwum Historii Mówionej

Przed wybuchem wojny mieszkałam na terenach, które teraz są w Związku Sowieckim. Wtedy mała byłam, miałam cztery lata, ojciec zarządzał majątkiem. Cóż mogę jeszcze powiedzieć, chyba to były najszczęśliwsze dla mnie lata, jak byli rodzice obydwoje; miałam rodzeństwo, siostrę Alicję, brata Jakuba.

  • Pani rodzeństwo było starsze od pani?


Oni byli starsi, byłam najmłodsza. Wspominam te czasy bardzo jakoś miło i przyjemnie. Pamiętam niektóre dni do dzisiaj. Zawsze lubiłam zwierzęta, w domu były też koty ze dwa, ze trzy. Do dziś pamiętam, jak wyglądały, mimo że miałam wtedy cztery lata. Cóż bym mogła z tamtego czasu powiedzieć? To był, podkreślam jeszcze raz, taki najszczęśliwszy okres w moim życiu. Później ojciec bardzo zachorował, prawdopodobnie na nowotwór, bo zdania były podzielone, medycyna nie stała jeszcze tak wysoko jak teraz, w każdym razie musiał przestać pracować, przenieśliśmy się do Pińska, to są tereny teraz, które posiada Białoruś. Tam chodziłam do szkoły. Szkoła była na bardzo wysokim poziomie, to był nowy budynek. W Warszawie później, jak uczyłam, jak pracowałam w domu dziecka, to takiej szkoły o takim wyposażeniu nie widziałam. To była szkoła imienia Józefa Piłsudskiego, chodziłam do szkoły do niższych klas.
Jeszcze zapomniałam powiedzieć bardzo ważny moment, jeśli chodzi o moje życie, że w 1938 roku umarł mój ojciec, którego zresztą (tak jak i matkę) bardzo kochałam. Był zawsze ciepły, serdeczny dla mnie. To było dla mnie ogromne przeżycie. Później, jak zamieszkaliśmy, ojciec umarł już w Pińsku, żeśmy się przeprowadzili do Pińska. Siostra była młodą nauczycielką, wtedy był taki zwyczaj, ci młodzi mieli się hartować, byli wysyłani na trudne placówki, gdzieś na wieś. Myśmy przez jakiś czas mieszkały w Bereżcach, to była wieś złożona ze szlachty, z tak zwanych, powiem w ich języku, oni siebie też nazywali tak − mużyków, to znaczy chłopów.

Jak wybuchła wojna, pamiętam ten moment doskonale, dlatego że zobaczyłam moją matkę i siostrę stojącą przy oknie. Przez wieś Bereżce przepływała rzeka Pina, jeździły tam kiedyś nasze polskie motorówki; usłyszałam głos mamy, która mówi do siostry: „Słuchaj, to nie jest dźwięk naszych motorówek, to inny odgłos”. Widocznie to było jakoś tak, że można było uchem usłyszeć. Niedługo się zaczęło, dlatego że wkrótce, może byłyśmy ze dwa albo trzy dni, już w tej chwili nie pamiętam, w każdym bądź razie przyszła rewizja. Siostra spytała o powód rewizji, jaki powód. „A dlatego, że tutaj ktoś strzelał z broni”. Rzeczywiście był mój brat, który był w szkole wojskowej, jak przyjechał kiedyś, to miał broń i strzelił gdzieś do celu. Nawet wtedy jak strzelał, to słyszeli ludzie, którzy zresztą byli bardzo życzliwi, pochodzili ze szlachty, byli nadzwyczaj życzliwi, siostra u nich wynajmowała mieszkanie, była rewizja, a myśmy już mieli rzeczy wszystkie spakowane i mieliśmy wyjeżdżać do rodziców mojego szwagra. Ojciec szwagra pochodził ze wsi, a szwagier był w szpitalu w Warszawie, bo był ranny w 1939 roku. Po tej bardzo dokładnej rewizji, która była, matka podeszła tylko do mnie i powiedziała na korytarzu: „Módl się, żebyśmy nie zginęli”. Wierzyła po prostu w modlitwę dziecka. Po dokładnej rewizji… A bałyśmy się, dlatego że również po nas przyjechał brat mojego szwagra, bo ojciec szwagra to był starszy człowiek, nie mógł przyjechać. Zrobił skrzynkę, w której był pamiątkowy browning mojego ojca, zrobił podwójne dno (to był młody chłopak, tuż po maturze), zrobił do połowy to dno, a od połowy było puste, myśmy o tym wiedziały, że to nie jest tak zrobione, jak powinno być. Po dokładnej rewizji jakoś tak dziwnie, bo myśmy byli rodziną wierzącą, później nieraz nawet wspominaliśmy, że to była Opatrzność Boża. Jak dowódca tych, którzy z motorówki wysiedli i miejscowych bolszewików, właśnie wtedy dowódca, mimo że to było lato, to przyszedł w kożuchu, w takiej papasze na głowie, rzucił to na jeden z koszy, myśmy w kosze pakowały rzeczy, przykrył kosz, w którym był właśnie browning. Dokładnie wszystkie kosze, paki zostały przez nich przejrzane, a ta jedna nie. Jak tylko oni odjechali, to natychmiast brat mego szwagra – przez okno, już furmanki stały, nas do statku, bo statkiem po Pinie się jeździło, do Pińska nie można było inaczej dojechać, jak tylko statkiem. Jeszcze jedno takie zdarzenie, które stamtąd [pamiętam. Bolszewik] Znalazł papier − nadanie szlachectwa mojemu ojcu czy nawet dziadkowi, tego dobrze nie kojarzę, bo mała byłam, w każdym bądź razie nadanie szlachectwa rodzinie Klichowskich. Znalazł właśnie dowódca, powiedział: „Za to powinniście pójść pod stienku”. Ale pod stienkę żeśmy nie poszli, jakoś nas wypuścili i przyjechaliśmy do Pińska. To jest to wczesne dzieciństwo.


  • Z Pińska dotarli państwo do Warszawy?


Przyjechaliśmy do Warszawy, bo szwagier leżał w Szpitalu Ujazdowskim, był ranny w nogę, jakoś nas przez swoje znajomości sprowadził do Warszawy. Zamieszkałyśmy w schronisku dla rodzin wojskowych na Wiejskiej 5 to było, nie wiem jak to jest teraz, bo już dawno nie wychodzę, ale to było vis á vis Sejmu. Bardzo często budziłam się w nocy i słyszałam, jak Niemcy strzelali. Okazuje się, później dopiero dowiedziałam się, że [Niemcy] rozstrzeliwali naszych Polaków, to jest wczesne dzieciństwo.

  • Po przyjeździe do Warszawy chodziła pani do jakiejś szkoły?

 

Tak, najpierw chodziłam do zwykłej szkoły, ale miałam wspaniałą nauczycielkę, która była wielką patriotką, zawołała mnie do siebie i powiedziała tak: „Jadzia, czy ty nie chciałabyś się zapisać do »Szarych Szeregów?«”. – „Nie, dlatego że ja już należę”. Rzeczywiście już należałam wtedy.

  • W jaki sposób zaczęła pani kontakt z „Szarymi Szeregami”?


Zwyczajnie, koleżanka przedtem mi o tym powiedziała i przyprowadziła mnie do osoby, która o tym decydowała. A poza tym na pewno przypuszczam, że był przeprowadzony jakiś wywiad czy coś, zresztą mieszkałam w schronisku dla rodzin wojskowych, to już za siebie mówiło.

  • To już było w Warszawie?


To już wszystko jest w Warszawie. Potem objęły to schronisko na Wiejskiej, na krótko zresztą, siostry urszulanki Unii Rzymskiej, tam dalej byłam wychowywana, a mama gdzie mogła, tak zarabiała po prostu. Chodziła sprzątać do kogoś, to, tamto.


  • Do momentu wybuchu Powstania pani się uczyła?


W czasie wybuchu Powstania byłam w trzeciej gimnazjalnej.

  • Jak pani pamięta wybuch Powstania?


Wybuch Powstania pamiętam, bardzo bliski jest mojemu sercu, dlatego że przede wszystkim droga, droga do Powstania. Najpierw miało być, jeżeli nie pomylę czegoś, Powstanie miało wybuchnąć nie 1 sierpnia tylko 28 lipca chyba, to zostało później wycofane. Urszulankom czy władzy, nie wiem, tam gdzie myśmy mieszkały, dano znać, że Powstanie będzie 1 sierpnia. Pierwszego sierpnia czekałam na jakiś sygnał, bo miał przyjść łącznik „Szarych Szeregów”. Niestety nie przyszedł na czas. Bałam się, że nie będę brała udziału w Powstaniu. Podeszłam do matki przełożonej wtedy, powiedziałam: „Proszę matki, proszę mi pozwolić pójść ze starszymi dziewczętami”. Miałam szesnaście lat, a gdzie szły moje koleżanki, to była Wojskowa Służba Kobiet. W zasadzie nie powinnam tam być, ale przełożona tak się na mnie spojrzała badawczo, miała taki przeszywający wzrok, zapytała się tak: „A co by powiedziała na to twoja mama?”. – „Moja mama?”. Zastanowiłam się chwilę, jeszcze wtrąciła przełożona: „Pozwoliłaby ci pójść?”. Chwilę pomyślałam i powiedziałam: „Tak by było. Gdybym bardzo prosiła, to by mi pozwoliła”. Później następnego dnia szłam z koleżanką już do Ratusza, ale nie tego Ratusza, który jest dzisiaj, tylko inny Ratusz był. Jak weszłyśmy, zwróciło moją uwagę to, że jest tak dużo ludzi, kręcą się, przechodzą, wychodzą, taki ruch był wówczas w Ratuszu. Muszę powiedzieć, że na samym początku to miałyśmy bardzo dobre wyżywienie, makaron, jakaś wędlina, jakiś sos do tego, to było jak na okupacyjne czasy bardzo dobre wyżywienie.

  • Czy w czasie działania w „Szarych Szeregach” za okupacji była pani przygotowywana do jakiejś konkretnej roli, na przykład kursy pierwszej pomocy dla sanitariuszek?


Nie. Uczono nas słać łóżka, wtedy jak wstąpiłam i zaczęłam, to tak było.

  • Przybyła pani do Ratusza, co działo się dalej?


Jak przybyłam do Ratusza, to koleżanka zaprowadziła mnie do komendantki i powiedziała: „To jeszcze jedna jest od nas z Przejazdu od sióstr”. Komendantka to był cudowny człowiek, pełna dobroci. Popatrzyła się bardzo uważnie na mnie i powiedziała: „Niech cię Bóg chroni”. Tylko tyle. Za chwilę około godziny piątej usłyszałyśmy, a byłyśmy na drugą, nie za taką chwilę, ale trochę poczekałyśmy, pierwsze strzały były. W naszych sercach i chyba wszystkich zapanowała jakaś radość, patrzyłyśmy z Ratusza z okna, to było na parterze, patrzyłyśmy, jak nasi chłopcy po deskach, powiązali nie wiem czym deski, ustawili do pałacu Blanka, bo w pałacu Blanka był wówczas prezydent niemiecki miasta, jego nasi chłopcy szukali. Ale okazało się, że on jednak zdążył gdzieś uciec, gdzieś się skryć.

Natomiast wyskoczył – jedni mówili, że wyskoczył z okna – Fribolin (tak się nazywał Niemiec), to był gestapowiec, który złamał sobie nogę, uszkodził kręgosłup, dostał się w nasze ręce. Do niego przychodzili ci, którzy byli szkoleni w wywiadzie, zadawali mu różne pytania, ale szczególne było to, że szwab był bardzo nieufny w stosunku do nas, on nie chciał nic jeść, pytałyśmy się go, dlaczego. Wreszcie przyszedł lekarz naszej placówki do niego, po niemiecku do niego rozmawiał, ale później nam komendantka przetłumaczyła, dlaczego on nie je. „Bo jedzenie może być zatrute”. To taki był stosunek od razu, że już Polacy będą truli – taki wrogi był stosunek.

  • Panie zostały przydzielone do opieki nad nim?


Myśmy chodziły może nie tyle do opieki, bo w naszych szeregach była też rutynowa pielęgniarka, najwięcej ona chodziła. Myśmy chodziły, nosiłyśmy mu później jedzenie, prześciełały łóżko, jak było trzeba. Aha, on jeszcze miał taka jedną ciekawostkę, bo oczywiście chłopcy, właściwie ci z wywiadu, to już byli trochę w starszym wieku panowie, dobrze przetrząsali jego łóżko, w tym łóżku znaleźli bardzo dużo złota, przeważnie to były pierścionki różne, obrączki nawet i tak dalej. Później nam komendantka mówiła, bo była przy tym, pytają się, skąd on ma to? Wtedy właśnie on powiedział, że zabrał z domu, na to dowódca powiedział: „Żołnierz na wojnę nie chodzi ze zlotem, nie zabiera złota”. Tak wyglądały początki Powstania.

Bardzo silnym dla mnie przeżyciem była śmierć…

  • Tak wyglądał początek, jakie były pani pierwsze zadania, gdzie została pni przydzielona, co się z panią działo?


To była grupa, kilka sekcji było wtedy, dwie czy trzy sekcje były w Ratuszu. Nie było jakichś specjalnych przydziałów. Jeżeli był ranny, to nawet komendantka nie wyznaczała nas, tylko mówiła, jest ranny tu i tu, wtedy myśmy się na ochotnika zgłaszały, nigdy nie było, że pójdzie ta czy pójdzie tamta.
Chciałam powiedzieć o takim bardzo [dużym] przeżyciu, o którym mało się pisze. W banku na Bielańskiej była też nasza sekcja, która podlegała komendantce, do nas przyszła sekcyjna, to jeszcze jest przed tym, zanim to wszystko się stało, w tej chwili nie pamiętam jej nazwiska już, to była córka pastora. Było w ten sposób (ona mi bardzo imponowała, bo ona miała takie wyrobienie wojskowe, czego nie miałam wtedy), że zameldowała się komendantce, komendantka powiada: „Usiądź, napij się herbaty, może głodne nie jesteście na Bielańskiej”. W tym momencie zawyły syreny, nasze polskie syreny, to był znak, że zaraz będzie nalot niemiecki, bo ciągle na Ratusz były rzucane bomby zapalające i takie na wieżę Ratusza, bo na wieży Ratusza była biało-czerwona chorągiew, była cała postrzępiona przez szwabów. Jak zawyły syreny, to komendantka powiedziała: „Nie chodź, przeczekaj alarm”. A ona powiedziała: „Pani komendantko, nie mogę, tam są moje dziewczyny, muszę pójść, tam są moje podopieczne”. Oddała jej honory wojskowe i wyszła. Jak przyleciała do banku, to akurat jedna z kul trafiła ją w skroń. Później następna, to był straszny widok, bo chodziłam po nie, nie tylko ja, ale więcej dziewcząt chodziło, ta druga była po prostu uduszona, bo takie potworne zwały gruzu były, olbrzymie, mi słowa. To były wielkie kawały.

  • Budynek został zwalony bombą?


Tak, bombą burzącą, ta właśnie tak trzymała się tutaj, od uduszenia, od siły tego kamienia olbrzymiego. To było jedno z takich wielkich przeżyć.
Przez nasz sanitariat, to znaczy miejsce, w którym myśmy nocowały wtedy, jak mogłyśmy spać, nie byłyśmy wołane do rannych, to przechodził Powstaniec, który zwrócił moją uwagę, bo był zawsze jakiś taki zamyślony, taki skoncentrowany, przychodził do chorego kolegi Czajkowskiego, który leżał w naszej izbie chorych, bo był mocno ranny w rękę. Mu się przyglądałam, bo to było dość często. On przychodził w ciągu dnia, jak tylko mógł, to przylatywał do tego kolegi. Nie wiedziałam, kto to jest wtedy, zupełnie nie wiedziałam. Potem komendantka kazała mi porządkować depozyty, wszystkie jakieś dokumenty, papiery po zabitych Powstańcach. To z koleżanką żeśmy porządkowały (ale nazwiska też jej nie pamiętam, nie była z naszej sekcji). Patrzę − była fotografia, że to ten Powstaniec, który przechodził przez naszą izbę chorych, że to ten sam Powstaniec. Potem po wojnie, jak kupiłam chyba „Tygodnik Powszechny” i patrzę, jest zdjęcie tego Powstańca, pisze, że to jest Krzysztof Kamil Baczyński, którego matka tak długo szukała i nie mogła odnaleźć, nie wiedziała, gdzie był pochowany, a on był w klombie, jak klomby były, to tam został [pochowany], wybetonowane było, ale były miejsca, gdzie rosły kwiaty, to w klombach chowało się zabitych.

  • W jaki sposób dowiedziała się pani o jego śmierci?


Dowiedziałam się o jego śmierci, ale nie wiedziałam do momentu, dopóki nie przeczytałam − Krzysztof Kamil Baczyński, nie wiedziałam, kto to jest, zupełnie nie wiedziałam.

  • Trafiła pani na jego fotografię, to właśnie w depozycie była fotografia, która należała wcześniej do niego?


Nie, to nie była fotografia, to było to, co [przeczytałam] w gazecie.

  • To co było w depozycie?


W depozycie nie było jakiejś fotografii, tylko go pamiętam z autopsji, że on przechodził przez naszą izbę chorych. Wtedy jak kupiłam „Tygodnik Powszechny”, sobie uprzytomniłam, że to jest Krzysztof Kamil Baczyński, jeden z wielkich poetów, że to jest przecież, że on był porównywany chyba przez któregoś, przez Pigonia czy kogoś, do Słowackiego […]. Takie jeszcze miałam zdarzenie i takie przeżycie.

  • Pani przez cały okres Powstania była w Ratuszu?


Nie, bo Ratusz został przecież przez Niemców zbombardowany. Później byłam w więzieniu na Daniłowiczowskiej. Tam miałyśmy kwaterę, tam został przeniesiony cały sprzęt medyczny, stamtąd żeśmy biegały po rannych. Potem byłam na Starym Mieście, krótko byłam na Starym Mieście, bo poszłam wtedy, zawsze mnie prześladowała jakaś myśl o mojej matce, że może ona mnie szukała, bo bardzo mnie kochała i tak dalej. Jak ze Starego Miasta pobiegłam wtedy w stronę, gdzie Przejazd 5, bo na Przejeździe 5 była bursa dla dziewcząt właśnie prowadzona przez urszulanki czarne. Stamtąd jak szwabi weszli na Stare Miasto, to wtedy prędko… Wiedziałam, co się będzie działo, jeszcze przedtem niektóre dziewczyny przechodziły kanałami, ja nie poszłam kanałami. Wtedy jak Niemcy wkroczyli, to zdjęłam opaskę, schowałam ją na razie do kieszeni. Stamtąd zostałam wywieziona do Niemiec w takim bydlęcym wagonie.

  • Chciałem zadać jeszcze parę pytań na temat samego Powstania. Gdzie pani kwaterowała po przejściu na Stare Miasto?


Tam różne były domy i kamienice, ale w tej chwili nie pamiętam numeru czy coś, jacyś ludzie byli, to nas przyjmowali do siebie.

  • Jak duża była grupa, w której pani działała?


Było nas chyba z osiem dziewcząt, to znaczy w tej sekcji było osiem dziewcząt.

  • Pani zadaniem było znoszenie rannych z pola walki?


Tak jak mówiłam, komendantka cały czas była z nami i lekarz. Jak tylko ktoś był ranny, to się mówiło − jest ranny tu i tu, na tej ulicy, wtedy myśmy biegły z noszami. Wtedy brałyśmy do takiego [gabinetu], bo jeżeli chodzi o Ratusz, tam był wyposażony dość dobrze gabinet lekarski, ale gdzie indziej to nie, to były różne prowizoryczne opatrunki i tak dalej.

  • Czy zetknęła się pani z przypadkami dokonywania przez Niemców zbrodni wojennych?


Sama nie widziałam tego, żeby jakkolwiek stałyśmy ustawione, zarówno młodzież była, ale najwięcej było młodzieży, tak ustawione. Później dopiero się dowiedziałam, że miałyśmy być rozstrzelane i stałyśmy, ale w tym czasie sobie nie zdawałam z tego nawet sprawy, że to tak ma być. Później przyjechał jakiś banderowiec, pokazał mu jakiś list czy jakiś rozkaz, pognali nas do Pruszkowa, do obozu przejściowego.

  • Jeszcze chciałbym się zatrzymać chwilowo na czasie Powstania. Mówiła pani, że ludność cywilna przyjmowała państwa na Starym Mieście?


Bardzo [życzliwie], tak.

  • Chciałem zapytać o stosunek ludności cywilnej do państwa, do pani służby.


Zarówno w Ratuszu jak i na Starymi Mieście to myśmy się stykały, nie wiem, nieraz [słyszymy], że jakaś niechęć była czy coś takiego, nic podobnego, raczej z wielkim jakimś takim aplauzem. Jedna z moich koleżanek była przy tym czołgu, który został rozerwany, wybuchł czołg niemiecki, był podstawiony specjalnie. Jeżeli chodzi o stosunek ludności cywilnej, to nie wiem, zetknęłam się z wielką sympatią, moje koleżanki też.

  • Czy zdarzyło się pani w czasie Powstania mieć kontakt z osobami innej narodowości niż polska?

 

Tak, tylko nie określę dokładnie, gdzie to było, ale gdzieś za ulicą Bielańską, dalej trochę, Żydzi zostali wyswobodzeni przez Polaków z więzienia. Ci Żydzi prosili o broń. Wtedy nasi chłopcy rozkładali ręce, mówili: „Sami nie mamy przecież broni, sami nie mamy, uje nam”. Z tym że nakarmili ich i był bardzo taki życzliwy stosunek.


  • Jak byli państwo na początku zaopatrzeni w żywność i jak to się potem zmieniało w czasie?


Szybko dosyć się zmieniało. Myśmy miały swoje jedzenie, które dostałyśmy w domach. Moje koleżanki, które były właśnie od sióstr, to [wzięły żywność] na trzy dni, bo na trzy dni była wyznaczona… że mamy zabrać żywność tylko na trzy dni.

  • Jak wyglądała kwestia noclegów, panie miały jakiś pokój, w którym mogły się zdrzemnąć, jeszcze będąc w Ratuszu oczywiście?


W Ratuszu myśmy miały swój pokój, w którym żeśmy mieszkały.

  • A potem, czy to w więzieniu czy później.


W więzieniu to już nie, to jakieś były takie, trudno to nazwać nawet pryczami, nie wiem, w każdym razie za to były napisy na ścianach – „Niech żyje Polska” i tak dalej.

  • Na Starym Mieście też już nie można było o czymś takim marzyć?


Na Starym Mieście nie.

  • Jak było z kwestią dostępu do wody?


Do wody było trudno z dostępem, ale zawsze gdzieś ktoś przyniósł, że ratowali nas. Nawet dzielili się cywile jedzeniem.

  • Wspomniała pani, że pani poszła odwiedzić mamę.


Szłam, ale mamy nie spotkałam. Mamy losy były inne.

  • Pani w czasie Powstania nie spotkała się już z mamą?


Nie. Pojechałam do Niemiec, ale z mamą się nie [widziałam].

  • Czyli tamta wyprawa pani do sióstr urszulanek na Przejazd 5 była na darmo, nie zastała tam pani matki?


Nie. Nie zastałam, tylko pobiegłam na Wiejską 5, zostawiłam list, stały takie prycze, wysunęłam walizkę i włożyłam list do mamy. A do pani, żony oficera, ona miała dwie córeczki takie małe jeszcze, zwróciłam się, żeby powiedziała mamie, gdyby mama przyszła, że tu jest list do niej. Po Powstaniu pierwsza rzecz, to poszłam właśnie na Przejazd zobaczyć, jak tam jest. Tam była wielka taka dziura, gdzie był dom, olbrzymia, cały dom został. Tak że żadnych rzeczy czy pamiątek stamtąd nie mogłam wziąć.

  • Jaka atmosfera panowała w pani sekcji?


Bardzo patriotyczna. Jeżeli miałyśmy chwilę czasu, to śpiewałyśmy piosenki powstańcze.

  • Zaprzyjaźniła się pani szczególnie z kimś w tej sekcji?


W tej sekcji to przeważnie były moje koleżanki od sióstr, to już je znałam przedtem, ale sekcyjną była nie nasza koleżanka, byłyśmy sobie jakieś bliskie, tak samo jak Powstańcy byli tak jak nasi bracia. Wszystko żeśmy robiły, żeby ich ratować. Może bym kilka słów chciała powiedzieć o takim Powstańcu, dla mnie to był bohater. Tam, gdzie teatr był, wyjeżdżały niemieckie czołgi i jechały na Ratusz. Do nas – jak to do młodych dziewcząt – przylatywał taki chłopak, myśmy mówiły na niego „Tygrys”. Dlaczego „Tygrys”? On miał pseudonim „Czarny”, bo miał czarne włosy, dlaczego „Tygrys”, dlatego że on unieruchamiał najpierw granatem, a potem butelką benzyny, czołgi. Wskakiwał w jakiś przedziwny sposób na czołg i unieruchamiał. Tu mam właśnie takie wspomnienie krótkie, migawki powstańcze, to jest troszeczkę tylko. Mogłabym to…

  • Czy uczestniczyła pani w czasie Powstania w życiu religijnym, jeżeli tak, to jakie to miało formy?


U sióstr kanoniczek były msze, można było zawsze pójść, wiedziałyśmy, o której godzinie. Jeżeli czas pozwalał i obowiązki nasze, to można było [uczestniczyć]. Poza tym samo Powstanie (dość chaotycznie opowiadam, tego nie powiedziałam), jak pierwsze strzały padły, to komendantka Iza Podolska uklękła, my za nią, powiedziała wtedy: „Pomódlmy się za tych wszystkich, którzy będą walczyli w Powstaniu”. To może taki fragmencik jest, ale dużo mówiący.

  • [Wnuczek:] Babciu, a nie powiedziała babcia jeszcze, jak babcię wysłali do Krzysztofa [Baczyńskiego] z pałacu Blanka.

 

Przyleciał jakiś mężczyzna, powiedział: „Ranny w pałacu Blanka”. Myśmy wstały jak zwykle, pobiegłyśmy do pałacu Blanka. Pod oknem leżał właśnie Powstaniec, którego widziałam. Tak rzuciłam okiem − w klapie miał wpiętą odznakę Agrykoli. Tak, jak spojrzałam na niego, to nie był zakrwawiony, ale krew tylko kapała, zmaza jakaś była tak, krew, a tak to głowa cała (nie wiedziałam, co to jest wtedy) była w takich białych [plamkach], to był mózg. Ale sobie nie zdawałam [sprawy], tylko modliłam się wtedy, żeby jak najprędzej go zanieść do naszego lekarza, bo wydawało mi się, że to mu pomoże ale jak żeśmy go zaniosły, to już tak byłam tym wszystkim przybita, że jak żeśmy postawiły nosze, to wtedy wyszłam, on już wtedy najprawdopodobniej nie żył. Postawiłam nosze i wróciłam, a komendantka spojrzała na mnie, nalała mi jakichś kropli takich, żebym się uspokoiła, usiadłam na takich noszach, siedziałam, myślałam nad tym, dlaczego ci chłopcy giną.


  • Wspomniała pani, że w wolnym czasie śpiewały panie jakieś piosenki, czy w pani otoczeniu organizowano jakieś koncerty, słuchano radia?


Nie. Piosenki myśmy śpiewały, ale żebyśmy słuchały radia, to nie [przypominam sobie].

  • Prasa docierała do państwa, na przykład „Biuletyn Informacyjny”?


Prasa, był taki jeden mały Powstaniec, to był na pewno z „Zawiszaków”, tak. On rozdawał, jak mogłyśmy, to łapałyśmy, jak musiałyśmy biec, to nie łapałyśmy, to różnie było.

  • Proszę opowiedzieć, jak było w momencie zakończenia Powstania, kiedy panie zdecydowały się iść już do niewoli.


To było bardzo ciężkie, bardzo smutne, takie rozdzierające, bo myśmy się spodziewały… Byłyśmy wszystkie młode, najstarsze to miały osiemnaście lat, dziewiętnaście to góra. Nam się wydawało na początku, że Powstanie zwycięży, [poddanie się] było dla nas tragedią, wielką tragedią, wielkim bólem, wielkim cierpieniem.

  • Proszę opowiedzieć, jak przebiegało pani wyjście do niewoli?


Obóz był otoczony drutem, to było w nocy, jak nas przyprowadzili.

  • To był Pruszków?


Nie. W Pruszkowie prowadzili nas żołnierze szwabscy, a jeszcze inny obóz taki przejściowy, skąd kierowano do ewentualnej pracy, jak była potrzeba. W tej chwili nazwy nie pamiętam.

  • [Wnuczek:] Heilbronn, Sontheim?


Nie, Heilbronn to już była ta praca zdecydowana, to już była fabryka, tam kazali nam się kłaniać Niemcy i tak dalej. Myśmy im się kłaniały, ale odpowiednio.
Najpierw taki ten… Nie wiem, jaki on [się nazywał], w każdym razie był szefem hali, [gdzie] produkowano bawełnę. Tłumacz powiedział nam, że jak następnego dnia będziemy tu przychodzić, żeby się Niemcom kłaniać. Myśmy się później jakoś zebrały, mówimy: „Szwabom będziemy się kłaniać? Jak? W jaki sposób? Przecież jakby to wyglądało?”. Tak radziłyśmy. Jedna z dziewcząt powiedziała: „Zwyczajnie, nie Gut Morgen, tylko »Butem w mordę«”.

Jak nas przyprowadzili do Pruszkowa, to było zwyczajnie, myśmy siedziały tam, nie tylko my, ale i ludzie z małymi dziećmi, płacz dzieci było słychać, wszystko. W pewnym momencie podchodzi w białym fartuchu… Na pewno wszystkim wiadomo, że służba była też pielęgniarska, wydawało się, że to jest na usługach Niemców, ale to nie było, to było specjalnie, Polacy się zgodzili, żeby móc pomagać. Taka była atmosfera takiego zgiełku, płaczu i tak dalej. W pewnym momencie podchodzi w białym fartuchu siostra pielęgniarka i mówi do naszej koleżanki: „Proszę pani, znam pani matkę − ona tak się spojrzała. − Pani mieszkała – tu i tu – pani matka też była pielęgniarką. Proszę panią − zniżyła głos − ja panią wyprowadzę, będę starała się wyprowadzić z obozu, wszystko zrobię, żeby wyprowadzić panią stąd”. W tym momencie wstaje druga koleżanka, nazywała się Sylwańska, podchodzi i mówi: „Proszę panią, niech pani nie wyprowadza − pochodzi właśnie ta, która miała być wyprowadzona. − Niech pani mnie nie wyprowadza. Tutaj jest druga, która jest ranna w głowę, ją Niemcy rozstrzelają na pewno, niech pani tą wyprowadzi”. Ta się tak patrzy, tamta miała oczy zawiązane, wszystko obandażowane. Rzeczywiście już po nocy tamtej nie było, została wyprowadzona, dowiedziałyśmy się i trafiła do szarych urszulanek, gdzie była taka doktór okulistka, w tej chwili nazwiska nie pamiętam… [Doktor Wojno], ona właśnie zajęła się nią bardzo troskliwie. Ona po prostu jak gdyby swoje życie ofiarowała za tą koleżankę.


  • Co działo się z paniami potem, jak panie dotarły do Pruszkowa?


Jak byłyśmy w Pruszkowie, to potem wywieźli nas do Niemiec, wpakowali do wagonów, też o tym wspominałam.

  • Jeżeli może pani coś więcej powiedzieć o samym pobycie…


Wpakowali nas do wagonów, tak było ciasno w tych wagonach, to były takie bydlęce wagony, nie można było w tym wagonie nawet usiąść, żeby nogi wyciągnąć czy coś na ziemi, tylko można było przykucnąć, bo cały czas na stojąco. Wieźli nas. Nie wiedziałyśmy, gdzie jedziemy, bałyśmy się, że jedziemy do Łodzi, a w Łodzi był taki straszliwy obóz dla młodzieży, myśmy się bały, że tam nas zawiozą. Rzeczywiście stanął pociąg, a myśmy myślały, że już każą nam wysiadać, ale okazało się, że nie ma miejsca, i powieźli nas do Nadrenii. Tam pracowałyśmy w różnych działach – i przy niciach, i przy sprzątaniu, wszędzie, gdzie się działo. Brali nas tak do pracy, żeby, załóżmy, plewić coś.

  • Zostały panie zakwaterowane w jakimś obozie?


Był przejściowy obóz, z którego brano na roboty przymusowe. Nie wiedzieliśmy, kiedy pojedziemy, gdzie pojedziemy, nic. Tak było. Natomiast jeśli chodzi o Bietigheim, Sontheim, to tam dużo było ludności katolickiej i stosunek do nas był taki, bym powiedziała, życzliwy. To znaczy w ten sposób, że przynosili nieraz nam kanapki, kładli na maszynie, nic nie mówili, tylko na maszynie, której nici zwijały, kładli. Ale była jedna taka, która mnie się pytała i na tyle rozumiałam, do mnie mówiła: „Twój ojciec był w Wojsku Polskim?”. − „Był i w Wojsku Polskim”. − „To on powinien być rozstrzelany”. Ale nie powiedziała − rozstrzelany tylko powinno się go − pif paf. Paluchy wyciągała i tak mówi: „Pif paf”.

  • Rozumiem, że zostały tam panie przeniesione z tego obozu.


Zostałyśmy przeniesione do Bietigheimu, a właściwie Bietigheim to było tak jak gdyby główne miasto, a Sontheim to był dodatkiem takim do Bietigheimu.

  • Jak długo przebywała pani w obozie?


Do końca już, tylko później już było coraz bardziej [łagodnie], bo główny jakiś, nie wiem, czym on był, ale w każdym razie to był esesman… Natomiast jeżeli chodzi o resztę Niemców, to przy końcu oni się zrobili jacyś tacy łagodniejsi i tacy bardziej jak gdyby wyrozumiali i tak dalej, i tak było.

  • Jakie warniki panowały w obozie w Bietigheim?


W Bietigheim, jak na to − to niezłe warunki. Nie jadłyśmy jakiegoś spleśniałego chleba czy nie byłyśmy bardzo głodne. Tylko przynajmniej kartofli to było dość, do tych kartofli jeszcze coś było nieraz, mleko to już było wielka gratka, ale było.

  • Jak się odbyło pani wyzwolenie?


Po prostu, wojska otoczyły nas, jeżeli chodzi o Nadrenię i gdzie kto chciał, mógł sobie iść.

  • Zostały panie w tym obozie same?


Nie, myśmy po prostu powiedziały do żołnierzy, że jesteśmy z Polski, chcemy wracać do Polski.

  • To była jaka armia? Amerykańska?


Czy ja wiem, mnie się wydaje, że to byli Amerykanie, ale tak na pewno to nie wiem.

  • Co powiedziały panie tym żołnierzom?


My chcemy wracać do Polski.

  • Jak się odbyła pani podróż do Polski?


Wiedziałam, że tu jest komunizm, ale tu była moja rodzina, byli Polacy, ja tęskniłam bardzo za Polską, za ziemią polską, za wszystkim, co w Polsce było, oprócz bolszewików. Do bolszewików żeśmy czuły niechęć. Przecież oni stali tak blisko nas, po drugiej stronie Wisły i co zrobili − nic.

  • W jaki sposób udało się pani wrócić do Polski?


Normalnie − ani biletów się nie kupowało, ani nic, wsiadłam też na taką odkrytą jak gdyby platformę, było dużo ludzi z różnych stron i pojechałam. Tylko się dopytałam, czy to w stronę Warszawy. Do Warszawy wtedy jeszcze nie przyjechałam, tylko pojechałam tam, gdzie był mój brat i już bratowa, bo się wtedy ożenił.

  • Gdzie to było?


To było w Salisowie, niedaleko, Komorów, Salisów.

  • W jaki sposób dowiedziała się pani o bracie, że on tam jest?


Po prostu mama napisała kartkę, a przedtem to myśmy bardzo często [tam jeździły], bo brat ćwiczył, miał ukończoną szkołę wojskową, to uczył władać bronią w nocy, on był stróżem nocnym i brat uczył władać bronią. Bardzo często, ponieważ mama mieszkała też na Wiejskiej, jeździłyśmy często, ja od sióstr jechałam, umawiałyśmy się i przyjeżdżałyśmy do brata.

  • Jeszcze za okupacji?


Jeszcze za okupacji i wtedy on właśnie uczył władania bronią.

  • Co było po tym, jak pani przyjechała?


Przyjechałam i była wielka radość, że zobaczyłam mamę, brata, którego bardzo kochałam.

  • Co działo się z mamą?


Mama była u znajomych i też szła. Muszę powiedzieć to, co mama opowiadała, ze znajomą taką, która wspaniale władała niemieckim i gnali ich pewnie w stronę Pruszkowa. W pewnym momencie ona miała jakieś złoto, jakieś coś i podeszła do oficera, który prowadził, i chciała podać to złoto, a on powiedział: Nein! Nein! – i odsunął tak rękę tej pani, powiedział jeszcze tak po niemiecku do niej: „Tu będzie taki domek, idźcie na samym końcu, jak będzie domek, to wtedy skryjcie się za ten domek”. Tak zrobiły, dlatego wyszły, później już dalej [była] polska ludność i tak dalej. Tak wyszło.

  • Jak potem dalej kształtowały się pani losy?


Musiałam chodzić do szkoły, musiałam skończyć szkołę urszulanek, jakkolwiek matury już nie robiłam u urszulanek, bo żadna z nas by nie zdała wtedy, gdybyśmy były, same urszulanki umieściły nas w państwowej szkole. Różne były zabawne historie, bo do mnie przed maturą przychodziła taka [dziewczyna], na pewno była Żydówką, Gucówna i mówiła: „Jadzia, zapisz się do ZMP, bo inaczej nie zdasz matury”. Tak mówiła. Mówię: „To nie zdam, to nie zdam najwyżej”. Tak że nakłaniali. Były różne [sytuacje], tak jak z naszej klasy takiego harcerza aresztowali, który gdzieś [należał] do jakiejś organizacji. Ja go nie znałam, tylko wiedziałam, że on jest aresztowany. Strasznie go maltretowali w więzieniu, też tak było.

  • Po zdaniu matury pani podjęła jakieś studia?


Tak, podjęłam studia, ale chciałam zawsze pracować trudną z młodzieżą, której los tak się ułożył, dlatego że miała ta młodzież ciężkie warunki w domu na przykład. Chodzenie na wywiady, odrabianie lekcji, takie różne rzeczy. Miałam przeważnie grupy chłopięce wtedy, tak się układało.

  • Czy chciałaby pani powiedzieć jeszcze o Powstaniu coś, czego pani zdaniem nikt nie powiedział?


Czego nikt nie powiedział, to nie wiem. Są różne rzeczy, koleżanki kiedyś, kiedy żyły, to opowiadały mi, ale to tak trudno uchwycić, czego nikt nie powiedział, nie wiem.

  • [Wnuczek]: Może babcia powiedzieć o mapie. Jeden poszedł w drugą stronę, drugi w przeciwną, który miał rację, o tym śnie co się szwagrowi czy komuś śniło.


To jest sen zwykły, to jest życie mego szwagra, który nie żyje i należał do partyzantki, jak już tu była Polska Ludowa. Szwagier miał taki sen, byli tak zmęczeni strasznie (i tu znów nazwiska nie pamiętam tego dowódcy), że poszli na cmentarz, weszli do grobowca i się położyli. Jak się obudzili, jeden drugiego budzi, dwóch ich szło. Tamten mówi: „Słuchaj, śniła mi się matka”. Jeszcze muszę wrócić do tego, że zanim poszli spać wieczorem, to omawiali, którędy przejdą swoją drogę, żeby ich nie złapano, szwagier mówi: „Nie pójdziemy tą drogą, którą żeśmy wczoraj obmyślili, znamy, tamtędy nie pójdziemy”. Tamten mówi: „Dlaczego?”. Takie koleżeńskie jak gdyby nieporozumienie drobne, szwagier opowiada: „Wiesz, śniła mi się moja matka i mówiła tak: »Stefan, ty nie chodź tą drogą«”. Jeszcze muszę wspomnieć, że jego matka była analfabetką, nie umiała w ogóle ani czytać, ani pisać, jeszcze przedtem mówi: „Wyjmij tą swoją mapę sztabową”. On wyjmuje w śnie i pokazuje: „To nie pójdziesz tędy − pokazuje ona, która czytać nie umiała − przez to miejsce, tędy pójdziesz”. Tamten kolega mówi: „Ale to bzdura, tam nas złapią”. Szwagier powiedział wtedy: „Nie, ale pójdę tą drogą, którą wytknęła mi moja matka”. Proszę sobie wyobrazić, że szwagier przeszedł, a tamtego złapali i rozstrzelali. To jest fakt, tak było. Tylko to jest sen dotyczący mojej rodziny.

Warszawa, 26 stycznia 2011 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek

Jadwiga Klichowska Pseudonim: „Maria”, „Błyskawica” Stopień: sanitariuszka; strzelec Formacja: Zgrupowanie „Róg”, Batalion „Dzik” Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter