Henryka Łucja Kossakowska „Iga”

Archiwum Historii Mówionej

Imiona Henryka Łucja. Używam obecnie Łucja, w czasie Powstania używałam Henryka, więc podaję dwa imiona. [Nazwisko] Głowacka-Kossakowska. W czasie Powstania byłam Głowacka, teraz Kossakowska. Pseudonim „Iga”. Urodziłam się 1 stycznia 1928 roku w Błoniu pod Warszawą.

  • Na początku chciałam panią zapytać, jak pamięta pani swoje życie przed 1 września 1939 roku, co pani wtedy robiła?


Przed 1 września 1939 roku mieszkałam w Błoniu, chodziłam do szkoły, wtedy się nazywała powszechna. Skończyłam piątą klasę. Jak się zaczęła wojna, miałam dziesięć lat czy jedenaście. I ucieszyłam się, że 1 września nie trzeba iść do szkoły.



  • A czym pani się zajmowała później, w czasie okupacji, jeszcze przed Powstaniem?


W Błoniu, tam gdzie mieszkałam, nie było gimnazjum. Były jakieś komplety, ale takie niezbyt regularne, więc czegoś tam się uczyłam. Douczyłam się do końca szkoły powszechnej. Program gimnazjum zaczęłam na kompletach. No, ale później jednak zdecydowali moi rodzice, że dobrze byłoby żebym poszła do jakiejś przyzwoitszej szkoły. Zapisali mnie na komplety, do szkoły na ulicy Zielnej. To była pensja, jeszcze się wtedy nazywało, pani Rudzkiej. Dlatego tu, a nie gdzie indziej, bo chodziło o to, że ja przyjeżdżałam do szkoły pociągiem, więc żeby było jak najbliżej od dworca. Zielna była stosunkowo blisko. Dworzec był wtedy odrobinę bliżej, tu w stronę Marszałkowskiej. No i chodziłam tam na komplety. Równocześnie, ponieważ musiałam mieć legitymację, bilet miesięczny, więc uczęszczałam do szkoły handlowej. Może była trochę handlowa, albo hotelarska, coś takiego. W każdym razie to było oficjalne i stamtąd miałam legitymację, bilet. Właściwie tam się niewiele uczyłam. Pamiętam, że marne miałam tam osiągnięcia, bo chodziło o to, żeby tylko mieć... No i tu robiłam małą maturę, tu u Rudzkiej, już na kompletach.



  • Kiedy pani się zetknęła z „Szarymi Szeregami”?


Oczywiście nie wiedziałam, że to „Szare Szeregi”. Albo w 1942 albo w 1943 roku... Jeżeli w 1943 to na początku, tak dokładnie nie pamiętam. Było to w szkole, dlatego że ktoś tam już należał, a wszyscy wiedzieli, że jest konspiracja i każdy chciałby do tej konspiracji. A jaka to konspiracja, czy to taka czy taka, to nikt nie wiedział. Właściwie się nie orientowaliśmy, że to „Szare Szeregi”. No i moja koleżanka, która była już w konspiracji, wciągnęła mnie i tak znalazłam się w drużynie. Już nie pamiętam, jak się nazywała ta drużyna. W każdym razie w zastępie „Wiewiórek” byłam. I to były „Szare Szeregi”. 1943 to już pełny rok byłam w „Szarych Szeregach”.



  • A w momencie wybuchu Powstania pani znajdowała się w Warszawie?


To była taka historia… Były wakacje przecież, to był lipiec przed Powstaniem. Ale zanosiło się już tak. Wiadomo było, że coś będzie. Ja do Warszawy ciągle przyjeżdżałam i niechętnie wracałam do Błonia, tam gdzie mieszkali moi rodzice. Przeważnie zatrzymywałam się u mojej koleżanki, która mieszkała niedaleko szkoły. I tam, moi rodzice w porozumieniu z jej babcią, jej ojciec był w oflagu, a matka w obozie, i była tylko babcia, i ta babcia się zgodziła i ja tam pomieszkiwałam, niedaleko właśnie szkoły. I tak przyjeżdżałam i wracałam do Błonia. I gdzieś na tydzień chyba przed Powstaniem przyjechałam i już się nie chciałam ruszyć z Warszawy. Ale gdzieś tak na dwa dni przed samym Powstaniem przyjechał mój ojciec i chciał mnie zabrać. Ja się oparłam twardo. Szesnaście lat miałam. Pamiętam tylko, że zostawił nam tak bardzo dużo jabłek. Przywiózł takie wspaniałe jabłka, zostawił jabłka i pojechał. No i ja zostałam już na to Powstanie. Nie wiedziałam, że na Powstanie, wiedziałam, że coś będzie. Ja nie pamiętam, czy w pierwszych dniach używało się w ogóle terminu Powstanie.

  • Od samego początku, jak to wyglądało? Gdzie pani uczestniczyła, co pani robiła?


Z racji swoich zajęć konspiracyjnych chodziłam na kurs radiotelegrafii. I w związku z tym, oprócz swojego zastępu w „Szarych Szeregach”, gdzie miałam mniej ważne, według mnie, zadania, to tą radiotelegrafią się bardzo przejmowałam i byłam bardzo dobra. W [alfabecie] Morse’a byłam znakomita. Mieliśmy być wysłani z grupą, która chodziła na kurs radiotelegrafii, jako obsługa radiostacji w Góry Świętokrzyskie. Już się w te Góry Świętokrzyskie wybieraliśmy.

1 sierpnia miałam spotkanie w związku z tym kursem. Nie wiem dlaczego nie dostałam zawiadomienia normalnego o Powstaniu, znaczy jakiegoś wezwania. Także nie wiedziałam, że idę do Powstania, poszłam na ten kurs. Spotkanie miałam w jakimś nietypowym miejscu, innym niż normalnie. Na Placu Teatralnym, przy pomniku Bogusławskiego. Pomnika chyba nie było. Nie wiem, czy był, czy nie był, w każdym razie wiem, że siedziałam tam na podmurówce i czekałam na łącznika bardzo długo, ze dwie godziny. Już trochę się niecierpliwiłam. Wreszcie przyszedł łącznik. I zabrał mnie do ratusza na Placu Teatralnym. I już w ogóle żadnego kursu nie było, tylko to już była godzina gdzieś tak trzecia, zaczęli barykadować jedną bramę, drugą bramę, tą, co jest nad nią wieża i tą drugą. My już tam jako właściwie załoga Ratusza byliśmy. Byli ci chłopcy z tej grupy radiotelegrafii i moja przyjaciółka, z którą byłam w plutonie. Byłam tam w zastępie szaroszeregowym, a tu w plutonie wojskowym normalnym i już przed Powstaniem składałam przysięgę wojskową, przed tym niby wyjazdem w Góry Świętokrzyskie. No i tak się zaczął ruch, już tam jakieś babki szyły opaski. Pozakładaliśmy te opaski. Zabarykadowaliśmy się w Ratuszu. No i gdzieś tak koło piątej, szóstej słychać było strzały. Tam już siedzimy. Przed zmrokiem, pamiętam, była odprawa. Ustawiliśmy się w szeregu na dziedzińcu Ratusza. Chyba to była dosyć przypadkowa załoga. Nie wiem, czy to był jakiś jeden oddział. Wydaje mi się, że trochę tam ludzi było przypadkowych. No, ja się tam znalazłam na przykład przypadkiem z moją przyjaciółką, która w tej chwili jest w Londynie. Pamiętam, że stałam na samym końcu. Byłam chyba jedną z najmłodszych i najmniejszych. Dostaliśmy broń. I ja dostałam karabin. A z karabinu się nigdy nie uczyłam strzelać. Bo pistolet, to... Miałam bronioznawstwo, znałam się na Visie, jeszcze na „parabelum”, ale się nie przyznałam. Myślę sobie, dostałam, to dostałam. I pistolet.

Pierwszej nocy od razu były wyznaczone warty. I ja miałam wartę przy bramie, nie tej, nad którą jest zegar, tylko przy tej drugiej chyba... Nie, przy tej, gdzie jest zegar. Jak przechodzę, to zawsze sobie postoję w tej bramie teraz, żeby sobie przypomnieć. Stałam w tej bramie z chłopakiem jakimś, miałam ten karabin, miałam pistolet. I w razie, gdyby się ktoś dobijał, to nie mieliśmy strzelać od razu, tylko dawać jakoś znać. Tam były, nie wiem po ile, warty, po dwie godziny, czy dłużej. W każdym razie, odbyłam wartę w pierwszą noc. Tak ją pamiętam dokładnie, już takie było napięcie. No i później już tam się pętałam po Ratuszu.

2 sierpnia był atak na Pałac Blanka. I to był atak, który szedł z Ratusza, z dziedzińca Ratusza na Pałac. Ściana Pałacu Blanka przylegała do dziedzińca Ratusza. Nie wiem właśnie, czy tam był jakiś mur. W każdym razie atak był z dziedzińca, z podwórka. Później się dopiero dowiedziałam, po Powstaniu, bo nie wiedziałam tego, że równocześnie był atak z ulicy, która teraz nazywa się Moliera, a kiedyś nazywała się inaczej, nie pamiętam. W każdym razie od Placu Teatralnego. I tam właśnie, to był jakiś pluton, chyba batalionu „Zośka”, i w tym plutonie był Baczyński. I w ten sposób on się dostał do nas, do Ratusza, do Pałacu Blanka. No więc ten atak był stąd i stąd. Mój udział to był taki, że rannych przenosiłam. Tam był taki szpitalik. Donosiłam amunicję. Pamiętam, chłopcy klęczeli na dziedzińcu i strzelali w okna Pałacu Blanka. A tam, widocznie z drugiej strony, znów Niemcy zaczęli wyskakiwać z okien z pierwszego piętra. Nie wiem, czy tam atakowali powstańcy parter. I poddali się. Myśmy opanowali ten Pałac Blanka. Właśnie tam został Baczyński jako załoga Pałacu Blanka. Oczywiście nikt nie wiedział, że to jest poeta, tylko jakiś powstaniec. On jako jeden z pierwszych zginął, pamiętam, bo później, to już się nie na wszystkie pogrzeby chodziło, nie były takie uroczyste. A te pierwsze pogrzeby były uroczyste. I pamiętam pogrzeb jego, oczywiście nikt nie wiedział, może ktoś z jego najbliższych wiedział, że to jest poeta, ale myśmy nie wiedzieli. No, zginął powstaniec z Pałacu Blanka. Przynieśli go i pochowali na dziedzińcu Ratusza.

Także takim byłam właściwie... Gdybym wiedziała... No i byłam w tym Ratuszu. Siedzieliśmy tam. Wiem, że był atak Niemców od Placu Teatralnego. Niemcy byli przecież w Teatrze Wielkim. Więc to było blisko. Wtedy nam się wydawało, że to daleko. Pamiętam, chodziłam na wieże, patrzyłam w stronę Niemców i mi się wydawało, gdzie oni tam są. A przecież to jest tuż tuż. Więc Niemcy nas atakowali. Wiem, że było parę ataków do bramy, ale nigdy nie weszli w czasie mojej obecności. Nie weszli na teren. Zawsze były jakoś odpierane te ataki. Prawdopodobnie były także jakieś akcje na Placu Teatralnym. My o tym nie wiedzieliśmy, bo byliśmy tam zabarykadowani.

No, zaczęły się bombardowania. Po zajęciu Pałacu Blanka przez nas, od razu Niemcy zbombardowali go sztukasami. Nie wiem, dlaczego Pałac Blanka. Dlaczego nie Ratusz. Nie wiem, czy tam chodziło o jakieś dokumenty, czy coś, w każdym razie był zbombardowany i Niemcy mieli tam w piwnicach wino. I jak zbombardowali, to się zapach tego wina rozszedł. Pałac nie był przecież tak bardzo zbombardowany. Po Powstaniu jeszcze tam jakoś trochę ocalało z niego.

I stamtąd, z Pałacu Blanka, wiem, żeśmy mieli to wino i bardzo dużo było środków opatrunkowych, lekarstw, stamtąd się przenosiło do Ratusza. No i zaczęły się bombardowania. Aha, jeszcze był atak na więzienie Daniłowiczowskie. Gdzie ono było, to ja teraz nie mogę sobie tego przypomnieć. Daniłowiczowska jest tuż przy Ratuszu. Ale to musiał być inny trochę układ ulic. W każdym razie, było odbicie więźniów. Tam byli, nie wiem, polityczni prawdopodobnie, między innymi Rosjanie. Pamiętam, taki przyszedł do nas, tak się do naszej grupy, do tego oddziału jakby przymazał, taki Wania. I ten Wania bardzo się z nami zaprzyjaźnił. Pamiętam, że on był z tego więzienia. Jak były już bombardowania, w czasie już takich sporych nalotów, to się nie siedziało w piwnicy, tylko tak na półpiętrze piwnicy pod kościołem Kanoniczek. Wiem, że Wania nigdy się nie chciał schować, tylko zawsze siedział przy wlocie. No i zaczęło się tam ciężko. I ataki były z zewnątrz i były bombardowania. Wtedy niedziela już była, we wtorek się zaczęło Powstanie. W niedzielę nasz plutonowy „Andrzej” wezwał mnie i Wisię. Wisia to była ta moja koleżanka z plutonu. Byłyśmy najmłodsze, i powiedział, że mamy wyjść z Ratusza. Teraz chciałabym o tym powiedzieć, bo to jest bardzo ważne. Ten chłopak, który miał trzy, cztery lata więcej od nas może, ten nasz plutonowy, on przed Powstaniem widział się z babcią Wisi. Obiecał jej, że się nami będzie opiekować. I jaka odpowiedzialność. On sobie w tym momencie, jak się tam zaczęło już to piekło, pomyślał, że trzeba by nas jednak stamtąd jakoś wykurzyć. Myśmy się bardzo opierały, nie chciałyśmy. Tam było trochę przypadkowej ludności cywilnej. Przyszedł łącznik-przewodnik, który, pamiętam, całą tę grupę wyprowadził w niedzielę rano. Szliśmy przez ruiny getta. W każdym razie, jak rano wyszliśmy w niedzielę z Ratusza, gdzieś tam się zatrzymując, po piwnicach, okrężnie, do Śródmieścia na Złotą cały dzień. Musieliśmy się gdzież zatrzymywać… W każdym razie doszłyśmy, ta ludność cywilna gdzieś się po drodze pogubiła.

Nie wiem w jaki sposób cudowny znów, jak już przyszłyśmy do Śródmieścia, to znalazłyśmy się na Świętokrzyskiej róg Mazowieckiej, w głównej kwaterze „Szarych Szeregów”, czyli w „Pasiece”, do której właściwie przynależałyśmy i tam powinnyśmy być od początku Powstania. No więc tam już się zameldowałyśmy. Nie wiem czy był Broniewski wtedy. W „Pasiece” przez pewien czas był „Granica”. Meldowałyśmy się chyba u Broniewskiego. Jak rozmawiałam z nim później, to mówił, że w tym czasie, to chyba on tam był. Tam już nam przydzielili takie zadania jak łączność, kolportaż. Więc znalazłam się w „Pasiece” i już byłam w swojej drużynie, z moją zastępową.

 

Po paru dniach się zaczęła sprawa poczty polowej. Nie wiem kto to wymyślił, w każdym razie wzięto nas do organizowania tej poczty. Najpierw zaczęło się na Świętokrzyskiej, w „Pasiece” chyba, a później przenieśliśmy się do prawdziwej poczty na Plac Powstańców, ówczesny Plac Napoleona. Do prawdziwego budynku poczty. Tam pracowałam, jeśli to można nazwać pracą, przy segregowaniu listów i cenzurze. I jeśli były jakieś wiadomości na przykład o pozycjach powstańczych, to się to zamazywało. Na tej poczcie nawet się nam to podobało, że to taka prawdziwa poczta, w prawdziwym budynku. Trwało to kilka dni niestety, bo Niemcy zbombardowali całą pocztę. Zginęło trochę ludzi wtedy. Pocztowców sporo zginęło. Tych, którzy nam pomagali w organizowaniu tej poczty. Więc tą pocztą się zajmowałam.

 

Poza tym już zaczęłam chodzić przez Aleje. Przez Aleje była ta barykada, która była utrzymana przez całe Powstanie. W pierwszych dniach, to tam nie było nawet osłony. Może była jakaś lekka osłona, ale właściwie to się przebiegało, bo wiem, że Niemcy kropili z BGK i myśmy przebiegali. Chodziłam tam często z jakimiś meldunkami. Nie wiem do kogo. W każdym razie te meldunki brałam albo od nas z „Pasieki” albo przez pewien czas z komendy AK w gmachu PKO. Tam, gdzie teraz poczta jest.

Tam chodziłam po meldunki i z tymi meldunkami przechodziłam często przez Aleje. Wiem, że było tam niebezpiecznie jednak. Przebiegałam. I któregoś dnia taka, też harcerka, nie wiem czy to z naszej drużyny, w każdym razie z „Szarych Szeregów”, „Zenka”, przebiegała przede mną, no i trafili ją. Pamiętam, że zatrzymali troszkę ten ruch. Ja jeszcze wzięłam jej jakieś rzeczy osobiste… myślałam, że może z jakąś rodziną się skontaktuję, ale nie wiem, co ja później z tym zrobiłam. To było takie pierwsze zetknięcie, że ktoś przede mną tak... Ona biegła, ja miałam za nią, i zatrzymało się, bo ona już nieżywa leży. Zanim ją ściągnęli stamtąd, z tego przejścia… I później to przejście tak rosło. Był wykopany jakby przekop, osłonięty. Pod koniec Powstania już, to znaczy pod koniec sierpnia (bo we wrześniu już byłam po drugiej stronie Alej), to już było to nawet przykryte jakimiś deskami, to był właściwie taki tunel. Stale tam był ostrzał silny dosyć.

Chodziłam na przykład po hasło. To ciekawe było, że trzeba było, jak się poruszało wieczorem i w nocy po Warszawie, to trzeba było mówić hasło. Inaczej straże… właściwie w każdym budynku była jakaś jednostka, która sprawdzała. Jak się szło, to krzyczeli: „Hasło!”. No i się mówiło to hasło, odpowiadając. I to hasło było na każdy dzień. Pod wieczór, pamiętam, się szło po hasło. A po to hasło to chodziłam do Pałacu Ostrogskich. Takie były różne dziwne punkty. Tu chodziłam po to, tu po to. I do tego Pałacu Ostrogskich często, pamiętam, chodziłam. Tam, po tych schodkach schodziłam, czekałam czasem długo. Dawali mi to hasło, przychodziłam, przekazywałam hasło. W związku z tym, że w tamte rejony chodziłam, to się kiedyś tam zapuściłam, bo pamiętałam, że na Zajęczej mieszkała moja ciotka. Wstąpiłam kiedyś przy jakiejś wyprawie tam do niej. Ona żyła. Miała dwóch synów, młodszych jeszcze ode mnie. Była świeżo właśnie po śmierci tego jednego. Był łącznikiem i zginął niedaleko zaraz w bramie na Tamce. Także to takie wspomnienia mam. I jeszcze z Tamki mam takie wspomnienie, że tam szłam i na rogu, gdzie się zaczyna już klasztor po prawej stronie, stał chłopak, czy mężczyzna i sprzedawał orzełki. Jaka ja byłam szczęśliwa. Nie wiem skąd miałam jakieś pieniądze, widocznie miałam. Kupiłam sobie orzełka, przypięłam na furażerce. Jakąś tam furażerkę miałam, czy czapeczkę. I pamiętam, że z tym orzełkiem przyszłam taka dumna, że go mam. Taka to była radość. To na tym polegało, że właściwie jako łączniczka chodziłam i jako kolporterka. Jako kolporterka, to pamiętam, że w stronę Woli się jakoś zapuszczałam daleko. Chodziłam z takim naręczem gazetek.

Jak się chodziło piwnicami, to nie było to takie miłe, bo jednak ta ludność cywilna. To się tak mówi, że wszyscy byli z powstańcami. Jednak jak się szło piwnicą i tam siedzieli ci ludzie biedni i jak się spojrzeli na tę opaskę, to mówili: „To przez was wszystko, przez was my tak cierpimy”.

Były i takie momenty.


  • Udawało się pani przez czas Powstania kontaktować jakoś z rodziną?


Nie, moja rodzina była w Błoniu, także ja właściwie byłam sama. Bardzo mi tego owało. U tej ciotki raz byłam, ale to też trafiłam tak nieszczęśliwie akurat po śmierci jej syna. A tak to nie miałam żadnego oparcia. Także nigdzie nie mogłam pójść, żeby się trochę pożywić czy umyć. Tylko taka właściwie byłam sama zdana już tylko na ten swój oddział i tylko to, co w tym oddziale dostałam do jedzenia. Okropne było jedzenie. Stołówka taka była. Kwatery moje to były takie. Najpierw, jak się tam zameldowaliśmy w „Pasiece”, to zakwaterowana byłam w „Prudencjalu”. Na drugim piętrze. Bardzo było jakieś piękne pomieszczenie, mnóstwo książek wspaniałych. Jak była pogoda, jak się wyglądało przez okno, to tam był taki basen przeciwpożarowy z wodą na Placu Napoleona i tam się chłopcy kąpali. Pod ostrzałem niemalże. Kwaterowałam później w Adrii. Na Szpitalnej, na rogu, Szpitalna 3 albo 5. Pamiętam dobrze tę kwaterę, bo tam składałam przyrzeczenie harcerskie. Przyszła taka druhna starsza i składałyśmy przyrzeczenie. Te z nas, które nie składały przed Powstaniem. I składałyśmy przyrzeczenie na krzyż, krucyfiks. Wiem, że było to bardzo wzruszające. Wtedy, kiedyśmy tam kwaterowali, to już było pod koniec sierpnia, na Szpitalnej.

To musiał być początek września, bo przyszły te oddziały ze Starówki. I myśmy odbierały, czy odbierali, już nie wiem kto, tam, ludzi, powstańców głównie, którzy przychodzili kanałami. Był dyżur na Wareckiej przy tym włazie. Tam się właśnie ich wyciągało, przeprowadzało na kwatery, gdzie się trochę nimi zajmowano. Umyli się i tak dalej.

Więc tutaj, pamiętam, jak wyciągaliśmy tych ze Starówki, to ja się ciągle pytałam o tych z Ratusza, kto z Ratusza… czy ten wrócił… czy ten „Andrzej”, ten nasz plutonowy. Nikt nic nie wiedział, tam były strasznie ciężkie walki. Załoga Ratusza, to chyba prawie wszyscy zginęli, nie wiem. Później pytałam się wielokrotnie przy różnych okazjach o tych z Ratusza i nie zetknęłam się z żadnymi informacjami. Odbieraliśmy ich tam, głównie ludzi ze Starówki. Pamiętam, że grupa jakaś, nie wiem, czy to nie z Batalionu „Zośka”, kwaterowała obok na Szpitalnej. W sąsiednim domu i myśmy tam zachodzili do nich i oni opowiadali, co się działo na Starówce. Trochę się tam podremontowywali, no ale to trwało... Oni byli tam na tej kwaterze trzy dni i poszli na Czerniaków. Tam się zaczęło znów piekło. Także właściwie przyszli ze Starówki, może trzy dni mieli takiego jakby odpoczynku i poszli dalej.No i w końcu sierpnia już nas przekwaterowali na druga stronę Alej i tam byłam przy „Pasiece” na Wilczej. I też właściwie to samo. Już był taki mniejszy zasięg. Poza tym, jednak spokojniej było tutaj, po tej stronie Alej. Tu się zaczęło już piekło. A tam jeszcze było tak, no… Kruczą się chodziło normalnie, właściwie ulicą się szło. Pamiętam w czasie Powstania, tak sobie powiedziałam kiedyś, że jeżeli będę mogła kiedykolwiek po tym mieście chodzić wyprostowana, to już będę szczęśliwa. I teraz, jak narzekam, to sobie przypominam. Bo to człowiek ciągle tylko skulony, gdzieś tam przebiegał, gdzieś się tam czaił. A tam, po tej drugiej stronie Alej, było spokojniej. No, zaczęły się też później bombardowania. Były te duże bombardowania z „Grubej Berty”. Wtedy byłam kontuzjowana. Nie wiem jaka jest różnica między raną a kontuzją. W każdym razie, jak już byłam po tamtej stronie Alej, to nasze dowództwo wymyśliło, że my wyjdziemy z Powstania jako łączniczki w Góry Świętokrzyskie, do Puszczy Kampinoskiej, jeszcze gdzieś. Ale żebyśmy po wyjściu nie błąkały się, to musimy znać trasę całą na pamięć. Trzeba się nauczyć wioska po wiosce, powiedzmy z Warszawy w Góry Świętokrzyskie. Do tego potrzebne były mapy szczegółowe. Wiadomo było, że w szkole przy ulicy Hożej są te mapy sztabowe. I myśmy z koleżanką, taką Bronką, zostały wysłane po te mapy. Poszłyśmy tam na Hożą. A „Berta” waliła wtedy. No ale, myśmy sobie wyliczyły, że to trzy minuty, wejdziemy, wyjdziemy. I jak już znalazłyśmy się na tym czwartym piętrze, to grzmotnęło. Nie wiem czy to w ten dom, ale nie mogło, bo byśmy zginęły... W każdym razie znalazłyśmy się dwa piętra niżej. Obtłuczone potwornie, przygruzowane, ale żywe. Byłyśmy ranne, ale minimalnie, jakieś odłamki małe w nogach miałam. Natomiast miałam bardzo duże stłuczenia, a to później się ciągnęło, ciągnęło. Nie wiem czy już te mapy zdążyłyśmy wziąć, czy nie, w każdym razie znalazłyśmy się na dole. Tam nas opatrzyli, był jakiś punkt opatrunkowy. Mnie się zaczęło źle dziać właśnie z tą nogą. Byłam kulawa, coraz bardziej mnie bolało, puchło mi to. Taka mi się zrobiła na tej nodze… jakby bochen chleba czarny. To było coś okropnego. Że mi tej nogi tam nie urwało, to się dziwię. Już miałam trudności z chodzeniem. Jak się chodziło piwnicami, to było tak, że albo były te rury, różne przewody kanalizacyjne i tak dalej albo były jakieś trzydzieści centymetrów nad ziemią albo były tuż nad głową, że albo się człowiek uderzał w nogę albo w głowę, jak przechodził przez te dziury. I ja już z tą nogą, pamiętam, że miałam takie kłopoty. Wtedy jakaś grupa od nas była wysyłana na Mokotów kanałami. Bardzo chciałam iść, bo myślałam, że z tego Mokotowa przedostaniemy się w Góry Świętokrzyskie, ale nie mogłam już. Nie chcieli mnie wziąć ze względu na tę nogę, że miałabym trudności w kanale. Część z dziewcząt wtedy poszła. One się już oczywiście nie wydostały. Mokotów padł później, także one też dostały się do Pruszkowa.

  • Pani została w Warszawie do samego końca?


Do samego końca. Tak. Tak się zastanawiam, co jeszcze bym chciała z takich powstaniowych rzeczy opowiedzieć, ale nic mi się nie przypomina. O ostatniej zbiórce mogę opowiedzieć. Myślę, żeśmy byli przygotowani raczej żeby zginąć w Powstaniu niż żeby kapitulować.

A jeszcze bardzo ważne było dla nas to, żeśmy wszyscy byli wtedy bardzo religijni. Zawsze byli jacyś księża z nami. I dostawaliśmy absolucję, rozgrzeszenie, później była Komunia Święta. Myśmy sobie tak tłumaczyli. Jak zginiemy, no to prosto do nieba, bo jesteśmy tacy. Także to było bardzo ważne, że myśmy się nie bali śmierci. Znaczy, nikt tam specjalnie, ale nie było tego, że to jest koniec i już po nas, tylko że coś tam jest. Duża była nadzieja. Pamiętam na przykład takie uroczyste nabożeństwo, chyba 15 sierpnia, w podziemiach „Prudencjalu”.

Nasz druh „Gozdal” albo „Kuropatwa”, on miał dwa pseudonimy, organizował chyba pocztę polową i urządzał kominki w podziemiach właśnie „Prudencjalu”. Tam się śpiewało piosenki. Dużo śpiewaliśmy piosenek harcerskich. Pamiętam te kominki. Jeszcze na Szpitalnej jak kwaterowaliśmy to strasznie się rozchorowałam. Jakaś to była chyba czerwonka, ale w każdym razie, na żołądek. Potwornie. Tak, że myślałam, że się już w ogóle wykończę. Oczywiście nie było kanalizacji, więc trzeba było z drugiego, czy trzeciego piętra zbiegać do wychodka na podwórku. Więc ciągle tam biegałam i biegałam, no i tu już myślałam, że ze mną koniec. Wtedy się bardzo źle czułam. No, ale jakoś przetrzymałam. I co było. To się tak mówi, że tacy byliśmy piękni, młodzi, ale pamiętam te straszne wszy, jakie były, potworne. Ja pod koniec… pod koniec Powstania, to byłam tak zawszona, że ubranie, głowa, wszystko. Te wszy nas żarły. Rany ranami, ale to, że człowiek był taki zawszony i chory na żołądek, to właściwie można było od tego zemrzeć też.

Ostatnia zbiórka była na Wilczej 41. Tam była główna kwatera „Szarych Szeregów”. I wtedy już się dowiedzieliśmy o kapitulacji. Bardzo nam było jakoś tak... no, przygnębiające to było. Ustawiliśmy się w szeregach trzech na tym dziedzińcu, na podwórku, na Wilczej. Wtedy, albo to był Broniewski albo to był „Granica”, ostatni rozkaz odczytał. Powiedział, że ci najmłodsi mają wyjść z ludnością cywilną. Te starsze roczniki z wojskiem. Też nam się to za bardzo nie podobało, ale jak rozkaz, to rozkaz. Były odznaczenia wtedy. Każdy dostał z nas po pięćset złotych. Pamiętam to doskonale. Na drogę. I trzy serie znaczków powstańczych. To była bardzo cenna rzecz. Wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, później się okazało, że cenna. Wyposażeni w te pięćset złotych następnego dnia wyszłam ze swoją grupą najmłodszych z Warszawy.



  • Wróciła pani do domu?


Wróciłam. Właśnie wróciłam. Jak wiadomo Niemcy nas gnali na Dworzec Zachodni i tam ładowali na wagony bydlęce, nie przykryte, tylko z takimi dosyć wysokimi ścianami. Tam załadowali nas i to był transport do Pruszkowa. A ponieważ ja dojeżdżałam przez pół okupacji z Błonia i orientowałam się doskonale, gdzie pociąg, w którą stronę jedzie, wiedziałam, że we Włochach linia kolejowa się rozdziela i że jedna idzie na Pruszków, a druga na Błonie. I we Włochach, jak już nas wieźli, pociąg zwolnił, pod sygnałem, już taki zmierzch był trochę. Ja sobie myślę, to już teraz to chyba wyskoczę, bo... A przedtem jeszcze wyrzuciłam kartkę, taka malutką karteczkę, że wiozą mnie do Pruszkowa, z adresem moich rodziców. Mówię o tej kartce, bo okazało się później, jacy ludzie wtedy byli. Ta wyrzucona maleńka karteczka gdzieś do rowu w okolicy zachodniej Warszawy, trafiła do moich rodziców. Za dwa dni już była. Wyskoczyłam z tego pociągu, jak on zwolnił. Bardzo trudno mi było, bo musiałam się wdrapać, ta noga mnie potwornie już bolała, już kulałam. Niemcy strzelali. Sporo osób wtedy wyskoczyło z tego pociągu. Tak sobie wykombinowałam… Były takie rowy przy tej linii kolejowej i tam chłopak pasł kozę. Ja przy tym chłopaku tak przycupnęłam, niby, że ja przy tej kozie. No i pomalutku. Postrzelali. Ten pociąg pojechał dalej. I wtedy patrzę, a odzwyczaiłam się od godziny policyjnej, bo w czasie Powstania przecież nie było, była taka radość, że już nie ma żadnej godziny policyjnej, że to godzina policyjna, zmierzch. Myślę sobie, co ja teraz tu zrobię. Ludzie mi poradzili, że tam jest RGO niedaleko i żebym tam poszła, to tam przenocuję. Rzeczywiście poszłam. Już było ciemno. Nikomu się tam nie meldowałam, nie wiem, jakieś były takie zwyczaje. Położyłam się na podłodze. Butów nie zdejmowałam, pamiętam, bo miałam za ciasne. Myślę sobie, jak ja zdejmę te buty, to już nie włożę rano. Więc już tak z tymi wszami, w tych butach jakoś tam przenocowałam. I rano idę do Błonia. Pomyślałam, że najprościej to mi będzie iść linią kolejową, bo tak najłatwiej dojdę. Z Włoch ruszyłam przy torze do Gołąbek. Miałam plecak, w którym miałam książki bardzo cenne z „Prudencjalu”. Przez całe Powstanie jakieś słowniki, jakieś encyklopedie, z kwatery na kwaterę przenosiłam. I te książki miałam w plecaku. Jakiś pamiętnik chyba miałam, bo coś pisałam w czasie Powstania. Jak już doszłam w Gołąbkach na peron, to zobaczyłam, że ktoś sprzedaje chleb. Ja chleba nie widziałam od pierwszych dni Powstania. Pieniądze miałam, bo miałam te pięćset złotych, które dostałam. Więc niewiele namyślając się, wyładowałam te wszystkie książki, ułożyłam na kupce na peronie i cały plecak załadowałam chleba. Taki zrobiłam interes znakomity. Na tym peronie, jakieś pociągi chodzą towarowe. Myślę sobie, co ja będę na piechotę zasuwać do Błonia. Pociąg jakiś zwolnił, wsiadłam do takiego towarowego pociągu. No i do Błonia. W Błoniu znów pod sygnałem się zatrzymał. Nie zatrzymał się, chyba zwolnił. W każdym razie wyskoczyłam z tego pociągu w Błoniu. No i przyszłam do domu. Nie było nikogo. Jakiś chłopiec uciekinierów z Warszawy, moi rodzice tam gdzieś. Ale wiedział. Wszyscy tam czekali. Przez całe Powstanie, przez całe dwa miesiące moi rodzice nie mieli żadnego znaku ode mnie, nic, bo przychodzili z Warszawy ludzie i ich się pytali. Nikt mnie nie widział. Także byli przekonani, że ja nie żyję. No i mama moja przyszła, zobaczyła, to nawet się ze mną prawie nie przywitała, tylko pędem pognała do ostatniego pokoju. Tam Matka Boska Ostrobramska taka duża wisiała. Na kolana. I później mnie musieli odwszyć. Ta noga mi się paskudziła dosyć długo.

  • Została pani w domu?


Zostałam w domu, ale dalej działałam. Wróciłam z Powstania. Byłam chyba jedyną mieszkanką Błonia, która brała udział w Powstaniu. Miejscowe organizacje AK-owskie… okropnie chcieli żebym się tu spotkała, tam spotkała. W każdym razie w chwale chodziłam po Błoniu. No i tam mnie wciągnęli od razu, jak troszeczkę mi się poprawiło z ta nogą do łączności. Chodziłam od listopada do tak zwanego wyzwolenia. Przez całą zimę z Błonia do Milanówka. Tam była komenda AK. I od komendanta z Błonia AK chodziłam do Milanówka co drugi dzień, siedemnaście kilometrów. A mrozy były i śnieg. Miałam kapce filcowe takie, pamiętam. Urwała mi się ta przyszwa spodu, i tam mi się wbijał śnieg. I tak chodziłam. Także później jako łączniczka chodziłam. Później zaprzestaliśmy działalności. A nie! Bo jeszcze działałam później w tak zwanej, jak to się teraz mówi, druga konspiracja. Bo to była pierwsza konspiracja. Już jakoś po wyzwoleniu przyjechałam do Warszawy. Na węglarce tym razem, ja z pociągów byłam bardzo dobra. Nie chodziły pociągi z Błonia, to w jakiś towarowy i ja na węglarce. Bo chciałam pojechać do Warszawy zobaczyć jak to wygląda, jak to po Powstaniu. Przejść swoimi drogami, odwiedzić te miejsca, w których byłam w czasie Powstania. I pamiętam, że jak ten, co nabiera węgiel na tą szuflę, jak tą szuflą szurał w moją stronę, to się bałam, że na tę szuflę mnie nabierze. Ale jakoś dojechałam do Warszawy i tu spotkałam moja koleżankę. Był już chyba marzec. I już zaczynały się szkoły. Spotkałam koleżankę, która już chodziła do szkoły, do Rejtana. No to ja też. Do tego Rejtana chodziłam, do pierwszej licealnej. I tam organizacje. Przez jakiegoś chłopaka coś tam. W każdym razie stworzyłam na bazie normalnego harcerstwa organizację taką tajną. Ta organizacja była powiązana bliżej z inną organizacją. Aresztowali mnie wtedy. To było pierwsze aresztowanie. To było w 1945 roku, w grudniu, w pierwszej licealnej byłam. Na Koszykowej siedziałam. W pojedynczej celi. Ale długo mnie nie trzymali. Byłam raptem w więzieniu dziesięć dni. Z tym że matkę moją wezwali i przykazali jej, że ma mnie pilnować, żebym nie zajmowała się takimi głupotami. Ja się niby zobowiązałam, że już nie będę działać i wypuścili mnie. Byłam drużynową przed tym i po tym aresztowaniu odebrali mi tę drużynę. Nie mogłam już prowadzić drużyny. Dla mnie to było duże przeżycie, że nie wolno mi prowadzić drużyny harcerskiej. To chyba wszystko.

  • Chciałam się zapytać, czy później była pani poddawana jeszcze jakimś represjom, już po 1945 roku?


Prawie nie byłam. Natomiast mój mąż był aresztowany tu z tego domu i właśnie wtedy zabrali mi te wszystkie pamiątki, które wyniosłam z Powstania. Legitymację, przepustki.

  • Czy są takie rzeczy, które z perspektywy czasu wydają się pani zupełnie inne w związku z Powstaniem, czy na coś zapatruje się pani zupełnie inaczej niż wtedy?


Mnie na przykład teraz śmieszą takie rzeczy, że nas uczyli na pamięć mapy, żebyśmy mogli dojść do... To mnie wtedy nie śmieszyło w czasie Powstania. Ja się tego uczyłam, wioska po wiosce, żeby dojść do tych Gór Świętokrzyskich. A teraz mi się wydaje, że to jakieś głupie pomysły były. Tu bomby lecą, a tu uczyć dziewuszyny jak... Ale to takie śmiesznostki raczej. Na przykład pamiętam, żeśmy się bawili też dobrze. Tego to żałuję, że nie zapamiętałam. Z naszych dowódców trochę się nabijaliśmy czasem, takie wierszyki żartobliwe się układało. I zamiast zapisać to od razu potem... takie bardzo złośliwe. O tym druhu „Granicy”, tak się jakoś kończył, czy zaczynał „druhu, tam biją granaty, niebezpieczna okolica i coś tam tego, pękają, coś, tam tego, hmm...., to pójdzie »Sokolica«”. Tośmy, że on taki odważny, sam nie pójdzie, tylko łączniczkę wyśle, „Sokolicę”. To była taka dziewczyna, która chyba dostała Krzyż Walecznych. Znakomita łączniczka. Z takim pięknym, grubym warkoczem. Pamiętam, że ta „Sokolica” mi bardzo jakoś imponowała, bo ona wszędzie, w nawet najgorsze odcinki bojowe, to ją wszędzie wysyłali. Tę „Sokolicę”.

  • A na samo Powstanie, w jaki sposób pani zapatruje się teraz?


Mnie się wydaje, że to, oczywiście szkoda miasta, ludzi, ale myślę, że to było nieuniknione. Na to się czekało. Te pierwsze dni Powstania to przecież była euforia, to była taka radość. Pamiętam, w tym Ratuszu było piekło, ale jak wróciłam do Śródmieścia, tutaj kominki, nabożeństwa. Myśmy przez lata wojny brali udział w akcjach pomocy społecznej. Spisywało się z obwieszczeń nazwiska rozstrzelanych i później chodziło z zapomogami. Więc się miało kontakt z rodzinami ludzi rozstrzelanych. Wszystkie te nieszczęścia przez te ileś lat tak nam towarzyszyły. Jednak liczyło się na ruskich, bo pamiętam, że w drapaczu, w „Prudencjalu”, biegało się na ostatnie piętro, żeby zobaczyć, czy te czołgi już blisko, czy daleko. Ktoś tam widział, że już tuż tuż, później, że się oddaliły znowu. Także, nie wyobrażam sobie jakby się ta okupacja skończyła bez wybuchu Powstania. Czy to byłoby lepiej czy gorzej...

  • Dziękuję bardzo.


Dziękuję.

Warszawa, 31 stycznia 2005 roku
Henryka Łucja Kossakowska Pseudonim: „Iga” Stopień: łączniczka Formacja: Oddział „Barry”, Harcerska Poczta Polowa Dzielnica: Stare Miasto, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter