Henryk Wawrzyniak „Kajtek”

Archiwum Historii Mówionej
Henryk Wawrzyniak, urodzony w 1927 roku. Zamieszkiwałem do okresu Powstania najpierw na Woli [przy ulicy Gostynińskiej 17 mieszkanie numer 2], później w Śródmieściu, Pańska 35 i tu rozpocząłem Powstanie Warszawskie.

  • W jakim oddziale pan walczył?

[Do wybuchu Powstania walczyłem w grupie „Lecha” dzielnica Reduta Hufiec W.L. I pluton „Czarnego” 2. drużyna „Zagłoby”, oddział „Stasinka”. Miałem pseudonim „Blondynek”]. Miałem walczyć na Woli, ale niestety nie zdążyłem na punkt zbiorczy, bo na Krakowskim Przedmieściu zatrzymali tramwaje i nie dojechałem. Musiałem [dotrzeć] do miejsca zamieszkania. To był 3 czy 4 sierpnia i spotkałem kolegę Henryka Wojdala ze Zgrupowania „Chrobry II”, który był plutonowym. Nie mogłem wówczas dostać się na Wolę do swoich oddziałów i zostałem przydzielony do „Chrobrego II” i tak rozpocząłem walkę w Powstaniu Warszawskim, skierowany do 1. kompanii „Warszawianka”.

  • Pana „przygoda konspiracyjna”, jeżeli mogę się tak wyrazić, zaczęła się dużo wcześniej, bo kiedy miał pan piętnaście lat. Proszę o tym opowiedzieć, jak to się stało, że trafił pan do „Szarych Szeregów” jako piętnastoletni chłopak?

[W roku 1939 powstała Straż Obywatelska, do której należałem w szkole numer 125. W drużynie było nas ośmiu chłopców z tej szkoły. Po zajęciu szkoły przez Niemców jeden ze starszych panów ze Straży Obywatelskiej, pan Kaczanowski, zaproponował nam spotkanie z harcmistrzem o pseudonimie „Prawdzic”. Wszyscy zgodziliśmy się wstąpić do „Szarych Szeregów”. Spotkanie nastąpiło w lasku na Kole, tam zostaliśmy zaprzysiężeni i przybraliśmy pseudonimy. Ja przybrałem pseudonim „Ryś”, był to rok 1942 i tak się zaczęło].
Rozpocząłem [działalność konspiracyjną] jako młody chłopiec w szkole podstawowej [numer] 125 na ulicy Gostyńskiej. W 1939 roku powstała straż obywatelska. Z tej straży obywatelskiej, jak wkroczyli Niemcy, powstało po prostu zgrupowanie „Harcerska Historia”. Była szkolna XX drużyna harcerska, imienia Czarneckiego, to pamiętam. Jak tylko wkroczyli Niemcy, podczas okupacji rozpoczęliśmy zbieranie broni i tak dalej. Później zostałem przydzielony do oddziału harcerskiego zwanym „Zawiszacy”, [gdzie] byli ci najmłodsi. [Zostałem] zaprzysiężony w 1942 roku.
W 1944 roku przeszedłem na BS-y. To tak zwane Bojowe Szkoły. Byłem skierowany na podchorążówkę, której nie zdążyłem ukończyć… Zaczęło się to w czerwcu, a w sierpniu miałem ukończyć. Wybuchło Powstanie. Niestety nie skończyłem. W „Warszawiance” zostałem awansowany na stopień kaprala.
W „Szarych Szeregach” zajmowaliśmy się wszystkim. Byłem raz ranny, bośmy robili tak zwane (brzydkie słowo) „śmierdziele” w kinach, rzucaliśmy, oblewaliśmy Niemców kwasem i tak dalej. To była moja pierwsza akcja na kino „Italia”, róg [ulicy] Młynarskiej i Wolskiej. Tam nas otoczyli, tam zostałem ranny, ale koledzy mnie jakoś odbili. Udało mi się wyjść. Byłem troszkę poturbowany, bo nasza polska granatowa policja tak nam dokładała jeszcze razem z żandarmami, ale udało się nam. Później [robiliśmy]różne akcje sabotażowe, napisy [na ścianach]. Jak już nie było co robić, chodziliśmy pod kościoły. No i samochody... Na ulicy dzisiaj Kasprzaka, kiedyś była to ulica Dworska, koło gazowni i tam polowaliśmy na samochody Niemców, żeby zabierać i tak dalej. Do benzyny sypaliśmy cukru, soli, a jak był dobry transport, umundurowani i tak dalej, tośmy [zabierali] cały samochód. Ponieważ kończyłem kurs samochodowy w „Szarych Szeregach” Piryńskiego, już miałem prawo jazdy, już umiałem prowadzić samochody. Akcje te [przeważnie] jakoś się powodziły. Raz zostałem tylko poturbowany, pocisk uderzył mnie w obcas, a noga [była] cała. Pantofel zleciał. Kolega został zabity, nie zdążył akurat. Później było masę historii...
W ostatnim dniu przed wybuchem Powstania dostałem meldunek na Pragę. Jak człowiek był młody to... Obstalowałem sobie oficerki, żeby człowiek wyglądał jak trzeba, jak się skończy Powstanie. Na [ulicy] Brzeskiej pod numerem 2 obstalowywałem u szewca i w dniu Powstania miałem jechać na Pragę, odebrać te buty i złożyć tam ten meldunek. Niestety dojechałem do mostu Kierbedzia, (bo kiedyś most Kierbedzia się nazywał), Niemcy nas wygarnęli i już nie puścili tramwajów przez most. Tak rozpocząłem Powstanie Warszawskie. Chciałem za wszelką cenę dostać się na Wolę, na [ulicę] Górczewską. Mowy nie było. Zamieszkiwałem, [raczej] ukrywałem [się], bo mieszkałem na Woli na [ulicy] Gostyńskiej, ale ponieważ z folksdojczką była historia i już po pietach deptali mi Niemcy, to przeprowadziłem się na [ulicę] Pańską 35. Budynek stał akurat vis-à-vis [ulicy] Mariańskiej. Chyba 3 [sierpnia] dostałem się do swojego domu. Tam miałem jeszcze dwa „handgranaty”, tak zwane tłuczki, pas, trochę amunicji. Tak się zbierało, akurat tam było. I właśnie spotkałem plutonowego, Michał bodajże, jak pamiętam, nazywali go „Michałek”. Był plutonowym w „Warszawiance”. Mówię: „Zostałem odcięty”, a chciałem walczyć. Z tego właśnie spotkania zrobiła się „Warszawianka”. On mówi: „Proszę bardzo do mnie”. Poszedł do dowódcy i oczywiście [mnie] przyjęli. W międzyczasie na Woli tragedia, bo jak wkroczyli Niemcy (przeważnie „ukraińcy”), rozstrzelili matkę, rozstrzelili brata i dwie siostry. To się dowiedziałem. Ale 5, czy 6 sierpnia na ulicy Żelaznej spotkałem sąsiada, który mieszkał razem [z nami]. Dom został spalony, wysadzony. I mówi, że najmłodszy brat, a mój brat miał wtedy dwanaście lat, jak rozstrzeliwali został podobno ranny w nogi. Zrywał się i Niemcy go zabrali. Nie rozstrzelili, tylko zabrali ze sobą. I to wpłynęło na mnie, że po Powstaniu Warszawskim to już nie poszedłem do niewoli, ale zostałem, bo chciałem znaleźć brata. Niestety nie znalazłem. W międzyczasie jeszcze między „Szarymi Szeregami” a Powstaniem Warszawskim kupiłem broń, bo trzeba było się zabezpieczyć. To właśnie z tym Michałem plutonowym. On już był w NSZ [Narodowych Siłach Zbrojnych], starszy ode mnie, [więc] go poprosiłem żeby po prostu obstawiał, bo można było za górala, jak to się mówi kupić „tetetkę”, czyli Parabellum. Parabellum [kupiłem] od kierowcy. Podjechał na Kercelaku, róg [ulicy] Towarowej i Okopowej – plac Kercelego. Za dwie butelki wódki i kilo kiełbasy oddał mi dwa magazynki, jeden „handgranat” i „parabelkę”. Od razu ją nazwałem „Stokrotka”. Była ze mną do momentu, kiedy w Powstaniu Warszawskim, w sierpniu zostałem wysłany z jedną z sanitariuszek po leki na [ulicę] Ceglaną. Te leki miały być zdaje się pod dziesiątym. Doszliśmy tylko do rogu [ulicy] Żelaznej…, ale do Waliców nie doszliśmy i tak zwane „grube Berty” zaatakowały ten odcinek. Trzeba było się chować, jeżeli był szum. Nazywali to „szafy” lub „gruba Berta”, różnie. Z tą sanitariuszką, pamiętam – Lidka, ale nazwiska to już nie mogę pamiętać (figuruje w dokumentach, że była) szliśmy potem. Jak uderzyła „gruba Berta”, nie wiem co się stało, straciłem przytomność. Odkopali mnie. Uratowała mnie belka [która] padła w bramie i ja pod tą belką leżałem. Wyciągnęły mnie sanitariuszki. Zostałem przeniesiony na [ulicę] Mariańską. Miałem uszkodzone ucho, głowę i tak dalej, ale nic takiego specjalnego, żebym był połamany albo coś, nie. Natomiast sanitariuszka Lidka, (pseudonim miała „Lidka”), wyszła z tego prawie cało, ale nie mogła się pokazać, bo wszystko z niej zerwało, została nago. Pęd zrywa wszystko. Ale tam podobno zaopiekowały się [nią] sanitariuszki, dały jej jakiś fartuch. Uratowała się. Patrol był zawsze trzyosobowy. Drugi kolega [ pseudonim „Kruk”] też się uratował, nic mu się nie stało. Rzuciło go pod piwnicę, nie zawaliła się, uratował się.
Kurowałem się na Mariańskiej około dziesięciu dni. Później [przeniesiono mnie] na Sienną, do naszego szpitala. Ten szpital był pod opieką „Chrobrego II”. Wróciłem [do służby], ale już nie tak w pełni sprawny. [Pełniłem] warty. Chodziliśmy po jedzenie do Haberbuscha, po piwnicach i tak dalej. Szukało się, żeby coś zjeść, oczywiście przynieść do kompanii, a nie samemu [zjeść]. Przetrwałem prawie do kapitulacji. Zwróciłem się do komendanta, czyli naszego dowódcy, że ja nie pójdę do niewoli. Chodziło mi o brata. Jeżeli Niemcy zabrali, nie rozstrzelali, to może znajdę [go] gdzieś w szpitalu. Niestety, [szukałem] wszędzie, przez Czerwony Krzyż i niestety...

  • Do dzisiaj nie wiadomo, co stało się z pana bratem?

[Do dnia dzisiejszego mimo wszelkich poszukiwań, żadnych wiadomości o życiu brata nie mam. Widocznie Niemcy jak go zabrali, to gdzieś go dobili]. Nie ma [śladu]. Dwie siostry i matka zostały rozstrzelane na Moczydle, róg [ulicy] Górczewskiej (pod tym tunelem, jest ten tunel do dzisiejszego dnia), tam zostali rozstrzeleni, a ojciec zginął na barykadzie, róg [ulicy] Działdowskiej i Górczewskiej. Ojciec był u „Radosława”. Nie widziałem się już później [z nikim], zostałem sam jeden. Nie pojechałem do Niemiec. Uprowadzili mnie. Uciekłem pod Ożarowem z transportu. Zgłosiłem się w Milanówku. Jak dowódca się zgodził, żebym poszedł z cywilami, dał mi wtedy dwa adresy. Dostałem tysiąc złotych czyli dwa górale i dziesięć dolarów. Za to kupiłem lewą kartę w Milanówku. Tak się zabezpieczyłem. Nie miałem karty. U kapitana w Armii Krajowej, bo to było już dowództwo Armii Krajowej, zostałem łącznikiem między Puszczą Kampinoską a Milanówkiem. Dwa razy chodziłem z meldunkami. Ukrywałem się na Górcach, taka miejscowość pod Warszawą… Tam przebywałem do wkroczenia wojsk sowieckich. Wkroczyły wojska sowieckie i w trzy czy cztery dni zostałem aresztowany. Jeden z AL-owców był kapitanem UB [Urzędu Bezpieczeństwa] jak mnie spotkał… Jak wkroczyli to normalnie poszedłem do swojej chałupy. Myślę: zobaczę, czy wszystko zniszczone. I on mnie akurat spotkał. Wiedział, że żyję i tak dalej. Wiedział, że się ukrywałem w Górcach i patrzę: UB przyszło. [Zabrali mnie] na Żoliborz, tam [był] „Szklany Dom”, była milicja. Zamknęli mnie w piwnicy no i groziło mi… Ci co mnie pilnowali, akurat taki los szczęścia, że ten w milicji, co pilnował właśnie tego aresztu, był z Woli. Byłem sam jeden. O godzinie dwunastej, czy pierwsza była, między zmianą, [mówi:] „Słuchaj, bo Ci [grozi] Kamczatka, Rembertów czy [wywóz] do Związku Radzieckiego”. Mówi: „Musisz uciekać z Warszawy. Ja Cię w tej chwili nie mogę puścić, ale jest między mną a [tym], który przyjdzie na moją służbę, piętnaście minut. Ja Ci otworzę kłódkę”. Pokazał ręką gdzie i tak zrobiłem. Ale mówi: „Musisz zniknąć z Warszawy, bo ja wpadnę”.
Uciekłem z Warszawy do Łodzi. W Łodzi się błąkałem, ale [miałem] adres mojego gospodarza, u którego mieszkałem na [ulicy] Gostyńskiej. Mieszkał tam [jego] brat. Zgłosiłem się do tego brata. Do tych starszych ludzi, po prostu. Jego synowie zginęli w 1939 roku. Miałem wtedy dopiero osiemnasty rok. Przyjęli mnie jak syna i zacząłem sobie jakoś radzić. Handlowałem pepegami. Wróciłem do Warszawy i jako młody chłopak, ożeniłem się.

  • W którym roku wrócił pan do Warszawy?

[Do Warszawy wróciłem w 1947 roku]. Wszystko działo się szybko.
[Po ucieczce do Łodzi musiałem się zameldować w miejscuy zamieszkania. W październiku 1945 roku zostałem powołany do Ludowego Wojska Polskiego, służyłem w 2. Dywizji Piechoty imienia Dąbrowskiego jako szofer. Zdemobilizowany zostałem w grudniu 1947 roku].

  • Chciałabym jeszcze wrócić do czasów Powstania. Proszę powiedzieć, kiedy został pan ranny, że tak pana ogłuszyło, że stracił pan przytomność? Kiedy to było, jeszcze w sierpniu?

[Był to koniec sierpnia, 28 sierpnia, w godzinach południowych].

  • Później mówił pan, że zdobywał żywność dla żołnierzy zgrupowania. Jaka była sytuacja, jak było wtedy z żywnością w Śródmieściu?

[Sytuacja z żywnością z dnia na dzień się pogorszyła, zaczęło ować wszystkiego. W centrum Śródmieścia było trochę lepiej bo tam było dawniej wiele sklepów i ludzi zamożnych lepiej zaopatrzonych które przeważnie chowali po piwnicach. W Śródmieściu Północ było źle, było dużo przybyłej ludności z innych dzielnic a zapasy gdzieniegdzie można było znaleźć]. U nas jeszcze w domu kolejowym (jedyny dom kolejowy, który oparł się Niemcom), była elektryczność, była jeszcze woda. Podłączano tam pod kable i tak dalej. Ten dom stał nad samym wykopem, a vis-à-vis była poczta. Z naszej kompanii, porucznik „Berim” chyba dowodził walkami o tą pocztę. Nie było tak źle do momentu... Koniec sierpnia to jeszcze było co jeść, jeszcze się w piwnicach [coś] znajdowało, ludzie nam pomagali. Początek to był wspaniały, częstowali, przynosili nam do domu to zupy, a później warunki coraz gorsze. Ludność nie miała co jeść. Jedliśmy zupę „plujkę”, czyli zboże, ziarno się tłukło, mieliło. Nasze sanitariuszki robiły jedzenie. To się nazywa „zupa – pluj”, bo się nie mogło zjeść, tylko się wypluwało. Za każdym razem łyżkę i pluło się. Wszystkie koty i psy po drodze były już zjedzone, gdzieśmy trafili to przynosiliśmy. [Przeważnie przynosiliśmy ziarno, zboże ze składów Haberbuscha i z młynów na tak zwaną zupę „pluj”].
Ostatnie dni we wrześniu to nasz kapitan Zawadzki miał iść do niewoli, a ponieważ został ranny i miał nogę w gipsie, mieliśmy zamiar, że pojedzie do niewoli na koniu. Wszyscy chodzili głodni, a koń był chowany na pierwszym piętrze u nas w tym budynku. Wszyscy [umierali] z głodu, a koń jest i wytłumaczyliśmy. Kapitan Zawadzki nie chciał się zgodzić. Mówi: „Ja pójdę razem, ale konia nie dam zjeść”. Ale po cichu, nie wiem kto zastrzelił, w każdym razie zjedliśmy tego konia przed pójściem do niewoli. [Przez kilka dni mieliśmy ucztę, bo było co jeść nawet. Kapitan zajadał się jeszcze nie wiedząc, że to jego koń].

  • W miarę jak później pogarszały się warunki żywnościowe i było coraz gorzej, to czy ludność cywilna nie miała żalu do powstańców?

Miała. [Jeśli] gdzieś się przechodziło, to przez piwnice. Były przebijane z domu do domu i tak dalej. Jak się szło… To troszkę inaczej się zachowywali jak był początek, a jak później. [Już pod koniec września, gdzie tylko było przejście z budynków do budynków piwnicami spotkało się z ludnością, która do nas była już nastawiona negatywnie. Po prostu w twarz krzyczeli, że te cierpienia to przez nas, bo chciało nam się Powstania i obrzucano nas obelgami]. Było niezadowolenie. „Co wyście z nas zrobili” i tak dalej. Ale co myśmy byli winni, rozkaz był rozkazem. Z początku się tłumaczyło, no bo się wywieszało flagi, wszędzie była już wolność… Później [było] coraz gorzej. Ludność już zaczęła wychodzić, mimo zakazu z naszej strony, że nikogo nie puścimy. Przekradali się w nocy, ręce do góry, płachty, przechodzili na stronę niemiecką.

  • Czy były organizowane jakieś modlitwy, wspólne msze?

[Każde zgrupowanie miało swojego kapelana. W różnych porach dnia odbywały się nabożeństwa bez ludności cywilnej. Natomiast ludność cywilna modliła się w swoich podwórkach, gdzie wszędzie były figurki i tam odprawiali różni księża msze. Przechodząc nieraz przez te podwórka także zatrzymaliśmy się modląc z cywilami. Tak, codziennie. U nas była kaplica, był ksiądz Bador, kapitan Bador. Codziennie odprawiał msze. [Kiedy] wychodziliśmy na patrole czy gdzieś, to prawie w każdym budynku była kapliczka i ludzie się modlili. Myśmy to widzieli jak się przechodziło, też przystawaliśmy i modliliśmy się razem z nimi.
  • Jakie warunki panowały w szpitalu, w którym pan przebywał?

[Warunki w szpitalu przy Mariańskiej i przy Siennej wówczas jeszcze były znośne, owało wiele rzeczy, ale obsługa szpitali jakoś sobie radziła. W późniejszym okresie już było bardzo źle, owało wszystkiego]. Miałem warunki, że jeszcze były łóżka. Później [leżało się] na podłogach, na szmatach. Byłem krótko, kilka dni, ale ci co [mieli] amputowane ręce, nogi to… Jak już się weszło, bo było kilku kolegów rannych, to się przychodziło, odwiedzało, jak się czuje, to już było tragicznie. Na żywo, nie ma jodyny, nie ma nic. Kula trafiła i siedzi, trzeba wyjąć, na żywo. Robili co mogli. Lekarze wyglądali jak rzeźnicy. Wszystko czerwone, zachlapane [krwią], nie było takiej specjalnej wody. Tutaj nie było, ale u nas w „kolejówce” była.

  • Były bandaże?

[W sierpniu jeszcze gdzieniegdzie znajdowano bandaże, ale we wrześniu już było źle używano przeważnie bandaży zrobionych z prześcieradeł i innych materiałów]. Nasze sanitariuszki [rwały] prześcieradła i tak dalej, zajmowały się tym, żeby rwać i tym bandażowali.

  • Jaka atmosfera panowała w zgrupowaniu pomiędzy żołnierzami?

[W naszej kompanii w „Warszawiance” atmosfera między żołnierzami i dowódcami była dobra. Natomiast jak się spotykaliśmy się z innymi oddziałami to już było różnie, jedni narzekali, inni chwalili]. „Warszawianka” to były raczej Narodowe Siły Zbrojne. Wszyscy oficerowie z 1939 roku, przedwojenni. Dorośli, [którzy] przeszli szkoły bojowe takie jak potrzeba. Dbali o to, żeby ci żołnierze…. Nie narzekaliśmy. W innych placówkach, no bo chodziliśmy pomagać w walce, było dużo gorzej. Kromkę chleba jak się dostało, to dało się komuś na warcie. Masz zjeść, ja mam jeszcze, mogę i tak dalej. Jeden drugiemu. Czyli atmosfera była wspaniała. Najlepszy dowód: kapitulacja i część zgrupowania nie chciała wyjść do niewoli. Zostaniemy, będziemy walczyć dalej. Ale rozkaz był rozkazem i 5 października wszyscy przeszli do niewoli. Przeszło przez „Kercelak” do obozu do Ożarowa i tak zwany Lamsdorf (teraz to się nazywa [Łambinowice]). Kobiety i mężczyźni, a później już rozdzielali po innych obozach w Niemczech.

  • Czy podczas kiedy panowie walczyli, był jakiś czas wolny?

[W zasadzie każdy wolny czas od służby był wykorzystywany na pracy osobistej i porządkach w miejscu przebywania i różnych naprawach po ostrzale, od czasu do czasu śpiewaliśmy piosenki. U nas był fortepian i był dobry muzyk pseudonim „Rewal”, który organizował koncert]. Jeżeli Niemcy nie atakowali specjalnie, to… Nasz dom kolejowy, gdzieśmy przebywali, był ostrzeliwany granatnikami. Koło Dworca Zachodniego stało działo kolejowe, leciały pociski. Ale jeszcze nam takiej krzywdy nie robili. Gdzieś Niemcy zaatakowali, mało ludzi było na barykadach, to dowódca [wysyłał] drużynę na pomoc tamtym. Pomagaliśmy tylko. Cały nasz bastion. Ten dom został do końca i Niemcy nie weszli do samej kapitulacji. Róg [ulicy] Żelaznej, bo tam była największa barykada. Tam właśnie nasz dowódca rokował z Niemcami kapitulację.

  • Co się robiło z czasem wolnym?

[W zasadzie wolnego czasu nie było, nigdzie bez przepustki nie było wyjścia a na terenie było zawsze co robić, to poprawianie barykady, zabezpieczanie przejść, uzupełnianiem worków z z piaskiem, które zabezpieczały okna i różne inne naprawy].
Po prostu, jak to młodzi chłopcy, urządzaliśmy potańcówki, bo mieliśmy [fortepian]. I grał właśnie [„Rewal”], muzyk, grał piękne melodie. Specjalnie wtedy otwieraliśmy okna, bo tak to były zabarykadowane piwnice, okna. Bo „ukraińcy” siedzieli vis-à-vis drugiej alei i krzyczeli po kacapsku, żebyśmy się poddali. [Wtedy] my muzykę i chodźcie do nas, posłuchajcie, bo śpiewali, żeby oni się poddali. Jak tylko usłyszeli, żeby oni przyszli i poddali się, to otwierali ogień. Wtedy strzelanina, taka jak było potrzeba. Ale w wolnych chwilach nie wolno było się specjalnie oddalać bez przepustki. Próbowałem dostać przepustkę. Chciałem jeszcze na te swoje gruzy zobaczyć, może tam coś jeszcze znajdę. Dostałem przepustkę, ale nie doszedłem. Doszedłem wtedy… Krochmalna, Żelazna chyba, jeszcze „Nordwacha” była róg Chłodnej i Żelaznej, ale zdobyta przez [zgrupowanie] „Chrobry I”.

  • Mówił pan o „ukraińcach” na Woli i w Śródmieściu, a proszę powiedzieć, czy spotkał się pan z jakimiś innymi niż ukraińska narodowościami, walczącymi w Powstaniu, bądź też przeciwko powstańcom?

Specjalnie nie znałem, ale byli Kałuki, nazywaliśmy ich Kozacy, oni mieli takie czerwone papachy i takie krzyże … Byli i „ukraińcy”, Litwini i tak dalej. [W potocznym języku nazywaliśmy tych „ukraińskich” zbirów Kałmukami, bo mieli skośne oczy i nosili ruskie papachy, a czy wszyscy byli „ukraińcy” to nie wiem. Byli u nas jeńcy, którzy mówili, że razem z nimi są Gruzini, Litwini, Łotysze. Mieli naszywki „R.O.N.A”].

  • A Węgrzy? Spotkał się pan z Węgrami?

[W Powstaniu z Węgrami się nie spotkałem, przed Powstaniem, tak. Oni przyjeżdżali pod Halę Mirowską i zawsze od nich można było cos kupić, broń czy granaty lub amunicję]. Na migi, no bo nie można się było dogadać. Niektórzy z oficerów trochę mówili po niemiecku. A tak to nie.

  • Rozumiem, że najtragiczniejsze dla pana wspomnienie z Powstania to jest to, co spotkało pana rodzinę. A czy było jakieś takie wspomnienie, które zapamiętał pan bardzo pozytywnie?

[Po wybuchu Powstania byłem bardzo zadowolony, że po zwycięstwie będę się mógł dalej uczyć i skończy się ten koszmar. Później cieszyłem się, że udało mi się i przeżyłem i że nie pojechałem do obozu]. Dla mnie osobiście to… Dużo takich mniejszych, ale... Jak straciłem tą swoją „stokrotkę” i zostałem kontuzjowany… Wszystko przeszło, przeminęło i jakoś się człowiek z tego wykaraskał. Ale to u mnie największe wspomnienie.
Człowiek młody, dziewczynki tak samo młode, ale wtedy chłopak osiemnastoletni to jeszcze się nie interesował specjalnie historią. Oficerowie, jak oficerowie… Ja właśnie z tą Lidką… Bardzo, bardzo fajna babka była. Ta moja „parabelka”, moja „stokrotka” to nie była broń służbowa, tylko moja już przyniesiona. Broń służbową, jeżeli się szło na wartę, to jeden drugiemu oddawał i schodził z warty bez broni. A to była moja prywatna historia i musiałem ją chować. Nigdy na wierzchu. No bo młody chłopak, a przecież była żandarmeria i jak by zobaczyli pistolet, to każdy życie by oddał, żeby mieć z czego strzelać.

  • Był pan na pewno dumny, że miał swoją „stokrotkę”?

[Zawsze się chwaliłem, mając ze sobą „stokrotkę”, bo miałem lepsze uznanie wśród łączniczek, które zawsze ze mną na patrol chciały iść, zawsze czułem się pewniejszy]. Wszystkie dziewczyny [uważały, że jak] chłopak uzbrojony, to już można wszędzie iść. Było już jakoś tak bezpiecznie. Wówczas takie były czasy. Miłe, niemiłe…, no bo akurat tragedia i tak dalej. Jak człowiek młody… Teraz gorzej przeżywam rodzinną tragedię, niż wtedy jako młody chłopak… Nie żyją, no to nie żyją.

  • Trzeba walczyć.

[Mimo mojej tragedii (cała rodzina rozstrzelana), zostałem sam. Postanowiłem że dalej będę żyć i walczyć]. Nic mnie to tak specjalnie, żebym płakał... Tylko tego braciszka mi było szkoda. Dwanaście lat, ranny, został sam. Nie ma ani rodziny, wszystko wystrzelane. Trzeba pomóc. I dlatego nie poszedłem [do niewoli], tak to bym poszedł. Ale jaki los by mnie spotkał po obozie, to nie wiem...

  • Czy po tym aresztowaniu, po tym jak się panu udało uciec, czy był pan w późniejszych latach represjonowany, miał pan jakieś nieprzyjemności?

[Zawsze ukrywałem, że byłem w AK. Po wstąpieniu do ZBOW już musiałem wszędzie pisać, że byłem w AK. W zakładach w których pracowałem te dwie litery zawsze przeszkadzały, bo po kilku tygodniach zawsze była ta zasada ze do pracy się nie nadaję]. Ponieważ za okupacji zdobyłem zawód, miałem prawo jazdy kierowcy i zostałem kierowcą. Próbowałem być kierownikiem transportu samochodowego i tak dalej, ale na krótko, dokąd się nie dowiedzieli o AK. Jak tylko dwie litery, to od razu: „Do widzenia”, „Żegnamy [się] z panem”. Chyba przerzuciłem z piętnaście instytucji. Dotąd dokąd… Nikt się nie przyznawał, nie można było się przyznać, a jak tylko się przyznałem, to już jest [piętno] na człowieku… I tak się musiałem do końca, do emerytury to [ukrywać]. Żadnych odznaczeń państwowych za Polski Ludowej. Nie należało mi się nic i koniec.

  • Jak pan teraz wspomina Powstanie i myśli pan o Powstaniu, już mając te wszystkie doświadczenia i tą wiedzę, jakie refleksje się panu nasuwają?

[Powstanie wspominam z uczuciem spełnienia obowiązku, bo inaczej być nie mogło w tamtym okresie. Refleksje moim zdaniem są negatywne w stosunku do Rządu Londyńskiego. Po pierwsze – nie zdołał się dogadać z Sowietami, wiedząc już że z zachodu żadnej pomocy nie będzie i dał rozkaz wybuchu Powstania]. Wychodzą błędy. Na starsze lata to człowiek mówi: „Nie byłoby tak, może inaczej…”. Przed Powstaniem właśnie [popełniono] błąd, w moim mniemaniu. Dowództwo może myślało inaczej. W moim mniemaniu zrobili alarm bojowy 25 albo 27 lipca. Wszyscy zostaliśmy zmobilizowani, z bronią. Dzień przed wybuchem Powstania odwołano ostre pogotowie i dlatego połowa powstańców nie zdążyła do swoich zgrupowań, tam gdzie byli w okresie konspiracji. Dlatego los każdego trafił to tu, to tam.
Dlaczego NSZ powstało z AK? Podporządkowało się Armii Krajowej, ale większość przedwojennych oficerów było… A dlaczego powstała „Warszawianka”? Z konspiracji NSZ miał wyruszyć w lasy kieleckie. Jak nazwać odział z Warszawy? Nazwali „Warszawianka” i tak „Warszawianka” została i była do końca. AK i NSZ przystąpiły do walki, ale dowództwo i tak dalej to było Armii Krajowej. Ale oficerowie, tak jak ten mój dowódca Zawadzki, kapitan przedwojenny… Wszystko dorośli, a my szczeniaki, jak to się mówi.

  • Czy poza tymi błędami, jeśli chodzi o mobilizację tuż przed Powstaniem, to czy jeszcze coś się panu nasuwa? O samym Powstaniu i słuszności jego wybuchu?

[powstanie tak czy inaczej musiało wybuchnąć. Byłoby zwycięskie, żeby Rząd dogadał się z somitami (za to winę ponoszą generałowie, którzy wiedząc o polityce rządu zgodzili się na wywołanie Powstania bez pomocy zachodu jak i wschodu, przez co wymordowano mieszkańców Warszawy]. Nie można już było wytrzymać, w nocy nie w nocy, łapanki, rozstrzeliwania i tak dalej. Młodzież... Jak już [się] miało broń, to w domu mowy nie ma, żeby matka zatrzymała. Bo jak już się widziało to [wszystko], już człowiek leciał. Powstanie miało trwać tylko trzy dni i wszyscy [uważali, że] zwyciężymy. Zrobiłem to samo jak setki, może tysiące [innych] powstańców. Każdy chciał po zwycięstwie w Powstaniu Warszawskim wyglądać jak potrzeba. Pojechałem po oficerki, żeby wyglądać jak potrzeba i stało się, jak się stało. Ale każdy był zadowolony z tego, że wybuchło, zwyciężymy. Nie było u nas czegoś takiego: „Nie walczymy”, „Po co walczymy?”. Tego nie było. Jeden drugiego [wspierał]… jak bracia. Nie wszędzie może tak było w [innych] zgrupowaniach, ale u nas w „Warszawiance” [była] jedność. Nasze „stokrotki”, nasze łączniczki uszyły proporzec, taki trójkąt, z jednej strony czarno, bo to kompania szturmowa, czaszka z piszczelami, a z drugiej strony biało-czerwono i napis „Warszawianka”. Jak szliśmy do niewoli, to się zakopało. Nie wiem, czy się uratowało do tej pory, bo z kim nie rozmawiam, to każdy nie wie. Do końca Powstania każdy z nas, który był w „Warszawiance”… Jeżeli dwa albo trzy dni się nie jadło, trzy dni się nie spało, to człowiek był wykończony, to taki nie będzie chwalił. To prosta sprawa. Ale młode chłopaki, przespali się na schodach godzinę, dwie i już w porządku, zapominał o tym, że było źle.
Moim zdaniem, przez cały czas każdy z nas myślał, że zwyciężymy. Przyszła najgorsza historia – kapitulacja to w ogóle było nie do pomyślenia. Jak to, tyle miesięcy walczyliśmy i teraz oddać? Ale Niemcy robili z nami porządek dzielnicami. Gdyby jeszcze potrwało tydzień, zlikwidowaliby nas wszystkich. Wszystkie dzielnice już pozajmowali, zostało [tylko] Śródmieście Północ i jako Śródmieście samo. Dowództwo uznało, że [pozostała] tylko kapitulacja. Zasadniczo racja, [gdyż] uratowała tysiącom ludzi życie. Niemcy wymordowali by nas wszystkich i nie byłoby żadnych problemów.



Warszawa, 4 stycznia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Aleksandra Żaczek
Henryk Wawrzyniak Pseudonim: „Kajtek” Stopień: kapral Formacja: zgrupowanie „Chrobry II”, I kompania „Warszawianka” Dzielnica: Śródmieście Północ Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter