Helena Russyan „Helena”
Jestem Russyan Helena.
- Jakie były pani pierwsze kontakty z Armią Krajową? Kiedy pani wstąpiła do organizacji?
[Roku] nie pamiętam i nazwiska zapomniałam.
- W jakich to było okolicznościach?
Byłam po przeszkoleniach w szpitalach. To było przygotowanie do przeciwlotniczych ataków – myśmy były przygotowywane. Potem pchali mnie wszędzie, byłam dość energiczna. To była Polska Zbrojna, a później przeszło na AK.
- Czy podczas okupacji, przed Powstaniem, miały miejsce szczególne wydarzenia w pani życiu?
Przed Powstaniem, pierwszy dzień – dostaliśmy meldunek i mieliśmy pierwszą zbiórkę na Kazimierzowskiej. [Był] ogród, to był klasztor, zakonnice były. Kościółek, spowiedź, komunia, modliłyśmy się, cicho hymn zaśpiewaliśmy. Potem nas rozprowadzili i [dostaliśmy] się na Słoneczną – z Kazimierzowskiej na Słoneczną. Parę dni był taki obstrzał, że niemożliwością było się gdziekolwiek ruszyć. Potem wdarli się do nas Ukraińcy. Niesamowite rzeczy. Nas, młode dziewczyny, pochowali po piwnicach, bo gwałcili kobiety okropnie. Mężczyzn było trzech czy czterech, to [ich] zabrali. Nie wiem, co się stało z nimi. [W pobliżu] było Szustra, słynne za gestapo. Później kolejno – szpitale, szpitale, szpitale. Zrzuty. Przepiękne były zrzuty. Słoneczko zaświeciło, deszcz padał. Szczerze mówiąc, nie chwalę się, ale zawsze [myślałam] – co ma być, to będzie. Iskry leciały, a ja zbierałam ze zrzutów. Kufry leciały na spadochronach i zbierałam, co można. Niemcy strzelali – bronili, chcieli nam to wszystko odbijać.
- Czy chodziła pani z powstańcami na akcje i wyciągała pani rannych spod ognia?
Tak.
- Proszę opowiedzieć, jak to było.
Tego nie zapomnę, to mi się najbardziej utrwaliło – w nocy, przy świeczkach, pomagałam przy amputacji nogi. Później tę nogę – pamiętam do dzisiejszego dnia – musiałam zakopać sama.
- Jak się odbywała amputacja? Czy były narzędzia chirurgiczne?
Prymitywne było wszystko to, co mieli. Później przyszedł rozkaz – w teren, żeby nas cztery poszło. Lekarz był, ale podobno, wieść krążyła, że ze zrzutów był. Po polsku nieźle mówił. [Mówi]: „Ta mała ma krwawą dyzenterię”. Lało się ze mnie. Leżałam na Czeczota, a szpital mieliśmy na Misyjnej. Nie wiem skąd węgiel zdobyli, węgiel drzewny, na biegunki. [Lekarz] nie puścił mnie i dziewczyna, która poszła na moje miejsce, wróciła i mówi: „Helena, kosztem twojej choroby żyjesz, a jedynaczka, studentka zginęła”. Obstrzał był, Niemiec gdzieś na górze. Wyciągnęli mnie szybko z [choroby], tyle że brudy, wszy, bieda.
- Jak było w szpitalach? Jak było z lekarstwami, z jedzeniem?
Brud był. Było trochę wody, trzeba było przeprać bandaże. Okoliczni ludzie nieśli nam pościel, [którą] rwało się na bandaże. Trzeba było przeprać i trzeba było nakarmić. Na Misyjnej było jakby podpiwniczenie, ale wyższe trochę. Był zakonnik, podobno potem [miał być] księdzem, panie mi mówiły (potem zgubiłam kontakt). Obsługiwałam go. Czułam się [zażenowana], bo byłam dziewczyną uczciwą, skromną. „Jak ty, Helenka…”. Mówię: „Trzeba, to muszę zrobić”. Karmiłam go. Chyba w kręgosłup dostał, bo był bezwładny. [Kobieta] – żyje jeszcze, na Fałata – była tak ciężko ranna, że lewą rękę chcieli jej amputować. Wyjmowałam jej robaki z ręki, z ran.
- Ale jak robaki były, to dobrze.
Właśnie, powiem zaraz. Mam z [tą panią] kontakty częste, jest siedem lat młodsza ode mnie. Najwięcej mnie zapamiętała, bo potem mówiła zawsze: „Ona mi robaki wyjmowała”. Robaki właśnie wysysały ropę i nawet [teraz] – czasem ilustrowane pisma czytam – [wiem, że u] jakiegoś chłopaka ([były] specjalnie wyhodowane muchy) ocalili kończynę, że nie trzeba było amputować. Jej ręka ocalała, [choć wcześniej] chcieli amputować. Była bardzo religijna, w kościele św. [Andrzeja] Boboli siedziała. Do tego stopnia, że mówi: „Ocalałam, modliłam się”. Urodziła dwoje dzieci – córkę i syna.
- Jak było w czasie Powstania z wiarą, z modleniem się? Czy księża przychodzili do szpitali?
Tak! Ksiądz Zieja między nami był.
Tak, odbywały, ale to było okropne – drzewa, słupy, wszytko było krwią oblepione. Dewotką nie byłam, ale zawsze jak gdzieś szłam, to się żegnałam. [Mówili]: „Ty masz trochę szczęścia”. Ale ja zawsze z Bogiem. Byłam lekko ranna, ale wszystko było do zniesienia.
- W jakich okolicznościach była pani ranna?
Jak bomby leciały. Myśmy liczyli. Liczyliśmy zgrzyt…
Tak. Leżałam na krwawą dyzenterię, bardzo słaba, leki mi donosili. [Leżałam] na pierwszym piętrze, willa była ładna, weneckie okna były. Głowę miałam pod parapetem – jak rąbnęło, to nogi miałam pokaleczone, bo się waliło wszystko. Słaba byłam, chora, leżałam.
- Kiedy pani trafiła do kompanii „Krawiec”?
Do kompanii „Krawiec”, to chyba później już, jak mnie na Mokotów [wysłali]. Byłam zdumiona, bo dzień przedtem dostaliśmy meldunek – na Kazimierzowską. Zgłosiłam się, ale potem odwołali, wróciłam na Chmielną. Miałam przepiękne zdjęcia, różne pamiątki, nawet dokumenty. Myślę – za parę dni wrócimy. Wszystko spalone. Musiałam potem [odtwarzać], wiele rzeczy było nie do powtórzenia. Później – widocznie samo dowództwo przydzielało. Nie wiem, jak to było.
- Kompania „Krawiec” przyszła z Lasów Chojnowskich.
Jestem, jak przechodzą – jest zdjęcie, jak stoimy. Na Woronicza w szkole żeśmy kwaterowali. [Na zdjęciu] jest flaga na maszcie, stoję tam nawet.
- Jak było zebranie, jak przed pułkownikiem „Danielem” się meldowali?
Tak – nazwiska pozapominałam trochę.
- Czy była pani z nimi na Dolnym Mokotowie, jak walczyli na Chełmskiej?
Tak, byłam, tylko raczej jako pomoc, bo jako kobieta – co mogłam? Byłyśmy potrzebne w takich wypadkach. Co trzeba było, co kazali, to się robiło. Ratowało się przede wszystkim.
- Na Chełmskiej był spalony szpital i kompania „Krawiec” ewakuowała cały szpital. Czy pani też tam była?
Tak. Myśmy pomagali, pożar był. Myśmy blisko byli – przy elżbietankach, na Mokotowie. Jak wróciłam z Niemiec – niestety, mur tylko stał, a na murze wisiało pianino. Nie mogłam odżałować, wszystko się spaliło. Miałam banjolkę, grałam zawsze na niej – wszystko poszło. Miałam piękne rzeczy haftowane (zawsze dużo haftowałam), ubrania, sukienki – wszystko poszło.
- Czy pamięta pani, w co pani była ubrana w Powstaniu?
Pamiętam. Pamiętam, że miałam podkolanówki – tak, jak młode dziewczęta. Półbuciki, torba jak na zakupy, z dwoma uszkami. Podręczne rzeczy się wzięło, bo liczyło się, że popędzimy Niemca, zapał był. Miałam bluzeczkę i kurteczkę – żakiecik, spódniczkę. Najgorsze, że potem przyszła zima, a ja byłam w figach. Ciężko było przetrwać. Nabawiłam się chorób, kręgosłup rozsypany zupełnie (kręgi lędźwiowe [teraz] poszły zupełnie, osteoporoza, skurczyłam się dziesięć centymetrów, bo byłam [wyższa] trochę).
- Jak ludność cywilna reagowała na Powstanie? Wy byliście żołnierzami.
Byli oddani. Przynosili wszystko, co mogli, dawali. [Jedliśmy] tylko bułki suche. Mieszkaliśmy na Słonecznej, [gdzie był] „Mały Wojtek” (gdzieś jest w książkach, nie pamiętam nazwiska, [potem] był ambasadorem). Z Kazimierzowskiej [potem] do nich nas przeprowadzili. Tam właśnie Ruscy wpadli. Jedna pani mówi: „Będę broniła mieszkania, bo mi zabiorą”. Potem mówi: „Zgwałci mnie… Uciekajcie dziewczyny, bo jesteście młode, my jakoś przeżyjemy, musimy”. Piwnice były na Szustra. Jedna z koleżanek, Janka (zapomniałam nazwisko) – piwnicami dziury były porobione i my piwnicami, po ogródkach przechodziłyśmy. Przeżyło się trochę.
Bułki były suche – nawet ząb złamałam, a miałam twarde, dobre zęby. Mokotów – miodem płynący. Gdzieś były magazyny sztucznego miodu.
Tak. U nas było dość ciężko, bo to [przy] Szustra było, dobijali się wszyscy, w ogóle galimatias był. Raz żeśmy w ogóle nie mogli ruszyć nigdzie. Przez okno patrzyliśmy, boczkiem – leżało sporo dzieci, młodzieży. Z białymi [chustkami], żeby przejść gdzieś, bo ludzie się pogubili. Nie dali przejść. Już muchy latały, a nie dali sprzątnąć.
- Czy w szpitalach powstańczych na Mokotowie zdarzali się Niemcy? Czy mieliście rannych jeńców?
Nie, u nas nie było. Może w innym, [ale] tam, gdzie byłam, na Misyjnej, to nie.
- Czy widziała pani Niemców…
Cały czas się kręcili.
- Ale wziętych do niewoli. Jaki był stosunek was, powstańców, do jeńców?
Byli pokorni, jak zostali już złapani. Stali tam nasi chłopcy. Wody było , to Niemca wsadzali – nie pamiętam, czy była wykopana, czy była [już] dawniej studnia – sięgał i wyciągali [wodę]. Jak puścili serię, to paru ludzi poszło. Przy studniach nas zabijali. A trzeba było rannym… Robiło się wszystko – i w szpitalach, i rannym się pomagało, przeszkolenie miałam całkowicie pielęgniarskie. Dostaliśmy torby, zielone [z] czerwonym krzyżem. Były bandaże, wszystko było.
- Niemcy podobno strzelali do sanitariuszek.
Tak, strzelali – szkoda mówić. Nie zwracali na nikogo [uwagi]. To było okropne. Ale mimo wszystko ten zapał… Pamiętam, chłopaczek był, ranny, to rwał się [do walki]. [Był z] „Szarych Szeregów”. Podchodzili blisko, rzucali zapalające [butelki], robili specjalnie. Kanałami raz przeszłam, ale potem jedna z dziewczyn wróciła…
- Gdzie pani szła kanałami?
Już nie pamiętam, ale gdzieś niedaleko.
Ciężko było. A jeszcze mam uraz, że jak [było] ciemno, to się dusiłam (może byłam na serce już kiedyś chora). Czułam, że się duszę. Mówię: „Trudno, niestety, czuję, że mogę tam paść. Wszystko mi dajcie, ale ja tam się źle czuję, ja się duszę”. Ale sporo szłam. Jedna z dziewczyn wróciła, skaleczyła się, [duży] guz miała, nieprzytomna – robili jej trepanację czaszki. […] Nie wiem, czy Lodzia przeżyła to wszystko – ładna, młoda dziewczyna.
- Dziewczyny w czasie Powstania były podobno dzielniejsze od chłopców.
Tak. Dowód tego, że ja… Mogę powiedzieć, że ja nie miałam lęku. Iskry leciały, [zasobniki ze zrzutów] padały, iskry przy mnie, a ja zbierałam wszystko, co tam było – [materiały] opatrunkowe, trochę broni, trochę amunicji, podstawowe rzeczy, nawet szczoteczki do zębów.
- Nawet szczoteczki do zębów zrzucali?
Tak.
- Czy miała pani swoją broń?
Nie. Przeszkolenie przechodziłam trochę. Myśmy były jako Wojskowa Służba Kobiet.
- Nie strzelała pani w Powstaniu do Niemców?
Nie, bo nie miałam czym. Za małośmy mieli tego! Za mało było! Radocha była, myśmy przeżywali wszyscy, jak coś nasi zdobyli. Ale trwało dość długo. W albumach pięknie jest napisane. Cały świat – nawet Niemcy wyrażają się, że był taki zapał w narodzie polskim, że gdybyśmy my, Polacy, mieli tę broń, co oni mieli, to by byli [Niemcy] pokonani. Sami piszą (jeszcze teraz, wieczorem, wyjmuję te albumy i czytam).
- Koniec Powstania – Mokotów wchodził do kanałów. Czy pani nie chciała iść kanałami do Śródmieścia?
Nie, bo czułam, że się duszę [w kanałach]. Tylko tyle, że cośmy mieli wszystko, [a] już nas zabierali i gdzie kto mógł, bo były ogródki, to zakopywali (może potem ktoś coś znalazł). Wszytko nam zabierali, a jeszcze człowiek chciał żyć jako tako. Potem nas do Pruszkowa odesłali.
- Jak wyglądał koniec Powstania?
Już było coraz gorzej, coraz ciaśniej, już nas przygniatali. W nocy Niemców gnietli Polacy, przyciskali. W dzień Niemcy byli silniejsi – mieli lepszy sprzęt. Byłam na dyżurze w szpitalu. Byłyśmy bardzo przemęczone, przecież to tyle chorych, trzeba było oporządzić rannych, nakarmić. To należało wszystko [do nas], wszystko trzeba było robić. [Byłam] z Janką (zapomniałam nazwisko), na Szustra 12, mówi: „Wiesz co? Musimy się przespać”. [Byłyśmy] zmęczone, po tylu godzinach. Poszłyśmy do niej. Rano budzą nas: „Niemcy na podwórku!”. Pamiętam, pod pierzyną żeśmy spały, wyciągnęli nas. Już nie wróciłam do szpitala.
- Jak się zachowywali w stosunku do was? Byłyście młodymi dziewczętami.
Dość surowo, ostro, ale byłyśmy cicho – co wojować, jak…
- Czy miałyście opaski na rękach?
Tak. Był czas nawet, że nie było siły, to: „Która umie szyć?”. Nawet w szyciu musiałam pomóc. Natrafili także na magazyny, gdzie szare, harcerskie płótno było i z tego [szyto] mundury, furażerki. Była [dziewczyna], która krój trochę znała, to żeśmy to robiły. Było tak, że co potrzebne było – trzeba było wszystko robić.
- A sympatia? A miłość? Nie było tego?
Nie. Właśnie że ja nie. Powiedziałam sobie, że nie. Były śluby, ale powiedziałam, że nie.
- Były pary przecież, dziewczyny z chłopakami.
Nie. Powiedziałam nie. Miałam znajomych – Chmielna, Śródmieście – widziałam z piwnic, z suteren – łapanki, zabierali, łapali. Człowiek się bał. Złotą się szło w kierunku Marszałkowskiej, często uciekaliśmy. A jeszcze na Chmielnej, tu, [gdzie dochodziła] Zielna, był hotel niemiecki. Tam kiedyś była cukiernia Gajewskiego. Jak się szło tamtędy, to było kasyno oficerskie, burdel ich. Pełno oficerów, pijanych, byłam młoda, ile razy się szło – musiałam tamtędy przejść – zaczepiali delikatnie (jeszcze byłam w cywilu), to odwróciłam się. Nie byli tacy, oficerowie, jednak kulturę trochę u nich było widać. Pijany, zataczał się – odsunęłam się, przeszłam na drugą stronę i koniec.
- A w czasie Powstania chłopaki pani nie podrywali? Piękna blondyneczka…
Nie było czasu. Jakoś nie. Powiedziałam nie, dlatego że znajomych pozabierali, powychodzili za mąż. A potem niech coś zasieją i będę myślała, że on w obozie. Brat mój w Oświęcimiu zginął.
- Ale było dużo ślubów przecież. Czy chodziła pani na takie uroczystości?
Nie było kiedy u nas. Nie było szans. Byłam tak w rytmie wszystkiego, że nawet nie myślało się o tym. Właśnie u nas nie było tego. Tam, gdzie byłam, nie było tego, żeby jakieś miłości. Nie, to już przeczę. Raczej modliliśmy się. Mieliśmy jedną [dziewczynę], była łączniczką. Nie wiem, z jakiego była pułku, ale u nas się znalazła, może nie dotarła do swoich. Dawniej przeważnie dziewczyny z dworów były na pensjach. [Znała] wszystkie psalmy. Wieczorem nam recytowała, jak chwila czasu była, wytchnienia. Recytowała różne pieśni. Pod Kampinosem zginęła jako łączniczka. Jest [jej nazwisko] na tablicy. Też kiedyś wspominałam, jak byłam w Muzeum [Powstania Warszawskiego], że „Mińcia” jest. Jadwiga – „Mińcia”. Bardzo ładna, rasowa dziewczyna. Zginęła. Ale było dane – kto miał żyć, to żyje. […].
- Czy były wieczorki, że ktoś grał na pianinie, śpiewaliście piosenki?
Nie, specjalnie nie. Raz, pamiętam, śpiewał ktoś. Nie pamiętam – czy to nawet nie Mickiewiczówna była – dawna, znana piosenkarka. Ale tak, to było niewiele rozrywek. Byliśmy bardzo pochłonięci pracą, byliśmy potrzebni. Akurat w naszym [oddziale] nie było wiele czasu na to. To już na pewno, na sto procent, mówię.
- Jakie jest pani najbardziej dramatyczne wspomnienie z Powstania?
Noga, jak zakopywałam wtedy. Byłam obecna, trzymaliśmy świeczki, przy świeczkach trzeba było wszystko podawać. Drzewa, szmaty, kości, ciała… Szkoda mówić. Wszystko się przeżyło.
- Ciężko wytrzymać coś takiego.
Ciężko, ale przetrwałam. Kochałam bardzo dawną Warszawę. Bardzo kochałam Warszawę. Teraz nie lubię Warszawy.
- Warszawa się zmieniła bardzo od tamtego czasu. Proszę opowiedzieć o końcu Powstania, jak Niemcy was wygarnęli. Czy do Pruszkowa was popędzili?
Do Pruszkowa. Jeszcze w Pruszkowie wtedy było mało, wszystko pozabierali. Już w Pruszkowie był … Nie znałam Pruszkowa, nie sądziłam, że będę mieszkała, bo tak akurat trafiłam do znajomych, potem kupili sobie na [Żbikowie] i później przy nich się przytuliłam. Męża poznałam na robotach w Niemczech, [na które] nas wzięli.
- Gdzie panią wywieźli z Pruszkowa?
To były tereny obecnie nasze zachodnie. Żary.
Tak, pod lasem mieliśmy. Pluskwy, wszystko – szkoda mówić, co tam było. W majteczkach się zostało, nogi miałam poodmrażane, pęcherze. Dziś jeszcze nogi mam chore.
Nic nie dali. Koce były dwa, wiatrem podszyte, po kubełeczku torfu dali, brykiet.
W barakach. Zbite baraki były. Łóżka podwójne, [piętrowe] i „kozy” stały – piecyki. Zimno było nie z tej ziemi, pluskwy, robactwo. A jeść – ludzie chorowali strasznie na żołądki. Dawali jeść tak, jak prosiętom się dawało. Nie wiem, co to było, jakieś zielsko z czymś rozmącone i to się jadło. Chorowali ludzie bardzo na żołądki.
Gonili! Żandarmeria. W nocy nas nieraz potrafili wyrzucić i rewizję robili. Kto, co miał, czy nie ukradł, czy nie szykują się do jakiegoś powstania. Sprawdzali. W nocy nas wyrzucali, a to była zima śnieżna. Całe szczęście, że tylko jedną zimę byłam, bo to Powstanie i kapitulacja.
- Przy czym pani pracowała?
Prowadzili nas, żandarmeria…
- Czy to było w polu? W fabryce?
W fabryce. To było szycie, mundury. Nie było kontaktu z żadną Niemką, kategorycznie pilnowali. Na skrzyniach, jak jakaś kapotka była, to się położyło. Pilnowali. Jak się igła złamała, to do raportu, dlaczego się złamało, że to może sabotaż. Musiał się już tłumaczyć człowiek. Wracało się, nie było co jeść, głód.
- Czy przychodziły paczki z Czerwonego Krzyża?
Nic nie było. Nie było u nas nic. Nie słyszało się nic. Czasem się słyszało, że niektórzy dostali się [do innych prac] – [na przykład] piekarz był. To jeden raz mi utkwiło – nie wiem, czy powinnam mówić to, ale – [dziewczyna] bułkę miała spleśniałą, wyrzuciła. Mówię: „Przecież wody by się zagotowało i zjadło”. – „To daj, co kobieta może dać mężczyźnie”. (Piekarz, bo go wzięli, udało mu się w piekarni, Polak.) To ja powiadam: „Nie. Nie, nie, nie”. Byłam twarda do wszystkiego. Mnie to nawet nie nęciło. Nie.
- To i takie propozycje były? Przecież powinni sobie ludzie pomagać.
Nie, ona mi przygadała tylko, że to... Mówię: „Nie mam nikogo takiego. Wcale nie mam zamiaru”. W ten sposób tylko powiedziałam. A tak, to nie. Tylko tyle, że zapał, chęć. I jednak chciało się żyć jeszcze. Jak nas zawieźli z warsztatu, z Pruszkowa – to teraz mają odnawiać i ma być jako muzeum, bo już zabrali wszystko i poniszczyli. […] Jak myśmy wrócili… Właściwie Ruscy nas pogonili do Polski. Pogonili do granicy, a później…
Ciężko. Bardzo długo byliśmy pod Niemcami, potem – Ruscy.
- Jak się Ruscy zachowywali w stosunku do was?
Ruscy – okropnie. Wszystko, co kolorowe, zabierali, błyskotliwe rzeczy. Jednemu panu buty ściągnęli z nóg. W ogóle jak się Ruscy zbliżali, to Niemcy uciekali. Domy, krowy, bydło – wszystko. Domy były otwarte, mieszkania, i [Ruscy] buszowali wszędzie. Nas zgarniali i gdzieś zamykali – Polaków (jak Ruscy byli). Potem, w pewnym momencie (daty nie pamiętam) parę nas uciekło. Zakopaliśmy się w lesie. Też, jak weszłam do tej nory, to musiałam głowę wystawić. Jakiś uraz u mnie był. Żeśmy przetrwali. Potem front przeszedł i znowu nas odbili. Żeśmy byli na komendzie niemieckiej, stałam już pod murem, dowództwo całe, danego miasta. To było w Sorau. Sorau Triebel, obok było lotnisko Focke-Wulf. Do tego stopnia [bałam się], że modliłam się, stałam i mówię: „Chyba pod kule pójdziemy”. Jednak – czy modlitwa trochę u mnie, czy… Potem nas zwolnili. Ruscy: „Dalej sobie idźcie sami”. Pieszo, wózek się ciągnęło, po trupach, po wszystkim się szło. Wszystko odłogiem leżało. Na przykład zatrzymaliśmy się na noc, by odświeżyć się, przespać – na słomie, brało się skądś słomę – do tego stopnia, że po trupach. Niemki leżały w łazience zabite, może zmarły – nie wiem. Tak że człowiek – nie było wrażenia, między nimi trzeba się było położyć. I dalej się szło z wózkiem (Niemcy mieli takie wózki), jakąś pierzynę się wzięło, żeby gdzieś się przespać, jakiś garnek. Jeden z panów kozę zarżnął i mięsiwa trochę żeśmy zdobyli, drzewa przynieśli. Niemcy uciekali strasznie. Jakaś Niemka została. Chyba zwariowała – tak ratunku… W ogóle już tak… W ogóle jej zachowanie – widać było, że już w szoku jest. Czy gwałty były, czy… – bo Niemcy to też robili – że przeżyła to okropnie. Wszystko uciekało. Zostawiali majątki. Wszystko [leżało] odłogiem, krowy stały na łąkach, niewydojone. Szło się jakoś.Potem dostałam jeszcze, po drodze chyba, choroby skóry – pęcherze [się zrobiły]. Długo się leczyłam. [To był] świerzb.
- Czy wróciła pani do Warszawy?
Wróciłam. Warszawa – w ogóle wszystko było wyludnione, nic nie było. Ruina. Do [Dworca] Zachodniego tak było. Przypomniałam sobie, że miałam dawniej znajomą kuzynki mojej, we Włochach i do niej poszłam. Jadzia mówi: „Cieszę się, że żyjesz”. Mówię: „Jakoś sobie poradzimy, trochę kartofli na zimę…”. […] Później jeszcze, jak spotkałam nasze dziewczyny, jak dotarłam do Warszawy, to napisałam i jedna z naszych dziewczyn, Zosia Kowalewska – Jastrzębska, […] miała z Powstania męża, Longina (też [był] w „Baszcie”). Już umarł, ona po nim pracowała w środowisku „Baszty”. […]
- W jakich okolicznościach poznała pani męża?
Mąż tam już był.
Tak. Mąż był z wojny. Jakoś radził sobie. Niemiecki język znał, był bardzo zdolny, językami władał. Nawet w dokumentach wojskowych, książeczce wojskowej, jest napisane „znajomość języka”. Mówił: „Warto by się uczyć”, a to jeszcze były kłopoty, zaczęło się od biedy.
- Jak poznaliście się w obozie?
Tylko tyle, żeśmy się znali, a później jakoś…
- To mogły kobiety z mężczyznami kontaktować się w obozie?
Bywało tak. Bywało. Takie przeznaczenie chyba było. Pobraliśmy się w „jednej koszuli”.
- Czy razem wracaliście z obozu?
Tak. Potem, jak już Ruscy [odsyłali] do Polski, to byliśmy razem.
To było na Wielkanoc, ale daty już nie pamiętam.
Tak, jak kapitulacja była, w tym momencie, na wiosnę, przed Wielkanocą. Pamiętam, [miałam] drewniaki, byłam tak zmarznięta – roztopy były, szłam, a byłam skromna dziewczynka, siadałam, belka była, z nóg leciałam. Panowie, koledzy, wszyscy – gromadka nas szła – mówią: „Słuchaj, bo wilka dostaniesz”. Mam cały czas hemoroidy – pamiątka została.
- Jak pani uważa, czy Powstanie było potrzebne?
Jako kobieta specjalnie się może na tym nie znam, ale zapał był wspaniały. Już w 1939 roku, jak Niemcy [mieli atakować], to nas już przygotowywali. Byłam na przeszkoleniach, w razie jak będziemy potrzebne do obrony przeciwlotniczej. Już wtedy nas angażowali. Miałam [służbę] po szpitalach, potem AK resztę zrobiło.
- Nie bała się pani, że panią zabiją, że pani nie przeżyje tego?
Nie. To – nie. Dowód tego, że ja, głupia Hajka (tak, jak mój mąż mówił), z lekkim sercem schylałam się, zbierałam to wszystko. Przy wodzie, jak żeśmy Niemców mieli, potrzebne było chorym picie, to przecież serię puścili. To też – jednych zabili, a my musimy dalej. Miało się żyć i się żyje. A ilu zginęło! Ilu zginęło! Nazwisk wiele nie znałam, bo nam nie wolno było. Jednak baliśmy się, w razie czego, żeby nie sypać. Człowiek pod wpływem bólu… A mi to nawet i nie było potrzebne. Do dzisiejszego dnia. Mnie wiele nie interesuje, nawet jak się sąsiadka nazywa. Tak już mam w sobie – wszystko jedno. Po co mi nazwisko.
- Czyli miało to wszystko sens?
Nie wiem, może miało – różne zdania są. Ale zapał był wspaniały. Żebyśmy mieli pomysł. Głośne było – nasi wysyłali i co? Potopili w Wiśle. Czekaliśmy na pomoc. Nic nie było. A nasi zdobyli trochę i to wszystko było. Zapał był wspaniały.
Warszawa, 23 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadził Robert Markiewicz