Moje nazwisko Danuta Warchał, rodowe Dzięcina.
W Powstaniu miałam dwunasty rok, jeszcze nie skończyłam, bo ja z listopada jestem, a to w sierpniu przecież było.
Zameldowana byłam z rodzicami na Puławskiej 56, ale przebywałam więcej u dziadków, którzy mieszkali na ulicy Łomnickiej 5, to jest od Madalińskiego z tyłu za tymi garażami, gdzie jest MPO, i tam właściwie całe Powstanie na tej Łomnickiej przebyłam. Nie u mamy, bo mama była z bratem, bo mój ojciec już dawno nie żył, bo Niemcy go zabili w czterdziestym roku.
Pamiętam, dlatego że jak wybuchła wojna, to mój dziadek, [który] miał takie przedsiębiorstwo przed wojną, że były konie, samochody i mieliśmy taką posiadłość pod Warszawą, mój dziadek zabrał część przyjaciół, którzy mieszkali obok, i żeśmy [wyjechali]. Właściwie całą wojnę byliśmy tam. Ale że to nie tak daleko, więc te łuny to były widoczne i my żeśmy, jak już było [wiadomo], że już Niemcy…
Kapitulacja, to wszyscy żeśmy wrócili.
Wszyscy. Mój tata miał jeszcze czterech braci i siostrę i my wszyscy tam: dziadek, babcia, wszyscy byliśmy, oprócz… No, moja mama tak samo, bo jeszcze wtedy to cała rodzina była w pełni.
Tam nie. Jak wróciliśmy, to najpierw mnie tata przyniósł od razu do… Bo z tego wozu mnie zdjął, to pamiętam to jak dziś, i [przywiózł] do mieszkania na Puławskiej 56, do swojego domu, tam gdzie rodzice mieszkali.
Nie były zniszczony. Ani jeden nie był zniszczony, ani drugi w czasie trzydziestego dziewiątego roku, wszystko było tak jak przedtem, jak żeśmy wyjechali. Nic nie zginęło nawet, dopiero później wszystko… To już praktycznie już później wszystko zabrali Niemcy, bo w czterdziestym roku mój ojciec szedł z bratem, ze swoim ojcem i tylko nie wiem, czy to była strzelanina, w każdym razie mój tata został od razu zabity, a dziadek był chyba postrzelony, ale Niemcy go zabrali do obozu i nigdy już nie wrócił.
Tak, to był mój dziadek.
A ten mój mały brat…
Tak. W czterdziestym roku to on miał ile lat? Chyba sześć. Chyba tak, bo ja chyba miałam osiem, bo on dwa lata był młodszy ode mnie. Więc jako dziecko wiedział gdzie, krzyczał, no i ludzie… Ale Niemcy przyjechali, zabrali. Mój ojciec był normalnie pochowany. Jest pochowany na cmentarzu na Wałbrzyskiej, na tym takim małym cmentarzyku. Pamiętam, że jak ten karawan szedł, bo karawanem, to ja z tyłu siedziałam na tym [miejscu], tam jakiś taki był, coś, z bratem, a reszta wszystko szła, bo to nie było takiej komunikacji.
Nie, ojciec jeszcze nie był zaangażowany, dopiero później bracia byli zaangażowani już, bo ten najmłodszy [ojca brat], Wacław, to w czasie okupacji, jak te słupy takie okrągłe były, to tam te plakaty, nie wiem, czy wieszali, to on był jako zakładnik, jako… Bo brał udział w akcji, wrócił się po kolegę i go wtedy zabrali Niemcy. To on był rozstrzelany, na liście był trzydziesty dziewiąty i nazwisko właśnie Dzięcina. On podobnież jest tam, bo mój brat to chodził i się dowiadywał, że…
Tak że on właśnie, bo ci inni, ten ostatni, który najstarszy był, miał jedną nogę krótszą, to przysypany był na ulicy Olesińskiej, na Mokotowie, w domu…
W Powstanie.
Wcześniej. Brał [udział] w jakiejś akcji, w jakiej, to ja nie wiem, bo jako dziecko nie byłam tak bardzo wtajemniczona. Chociaż byłam o tyle wtajemniczona w takie [działania]… Bo pamiętam jak dziś, że trzeba było przewieźć broń, którą mnie założyli na tego… jako dziecko… Na Żoliborzu była ulica Marii Kazimiery.
Miałam i tam zawiozłam, ale później już nie chodziłam tam więcej, ale raz trzeba było przewieźć i wykorzystali mnie [do tego] jako dziecko.
Ten, tak, właśnie ten Wacek, który zginął, był rozstrzelany. On był rozstrzelany jako trzydziesty… Na liście był jako trzydziesty dziewiąty. To moja babcia wtedy dostała krwotoku silnego, jak przeczytała tę listę, a ja…
Z tego plakatu, jak wywiesili. Wiedziała, że nie wrócił, ale nie wiedziała, jak to się stało. Ale po jakimś czasie wywiesili listę, jako zakładników tam było dużo osób, nie tylko ten stryjek, ale on był na tej liście, pamiętam jak dziś, trzydziesty dziewiąty.
Bo dziadek był od razu przez tego… Chyba posądzili, że może brali udział w jakiejś akcji – może tak, może nie, tego to trudno mi powiedzieć. W każdym razie na ten temat w domu się tak nie rozmawiało. Jeden z braci był w wojsku, bo służył przy Piłsudskim przedtem, na tym koniku, pamiętam, że ojciec mój [zabierał] taką małą dziewczynkę, mnie, jak defilada szła, to mnie pokazywał, że brat jedzie na koniu. Tak że związani byli, cała rodzina była związana właśnie ze zwierzętami, z końmi. Mój brat przecież… Umarł niedawno, znaczy niedawno, trzy lata temu już, ale był ostatnio trenerem na Wyścigach Konnych, od dziecka był przy koniach.
To tak jakby rodzinne.
Chodziłam.
Na Narbutta, na początku, a później była taka prywatna szkoła w alei Niepodległości, w takim prywatnym domu, no to tam nas sporo chodziło dzieci do szkoły.
Tylko pisać, liczyć, tak nic poza tym więcej. Jakiejś historii nas nie uczono. Widocznie się bali po prostu ci, którzy nas uczyli, tak że to pod tym względem to było tak, trochę to było… Bo to ten budynek, ja tam… Moja druga babcia mieszkała z kolei w alei Niepodległości w ogródkach działkowych, które do dzisiejszego dnia są, ale już później po wojnie tam mieli postawiony taki duży domek i dostali mieszkanie na Młynarskiej – babcia, ale już dziadek nie żył, bo dziadek umarł […] chyba zaraz po Powstaniu, jest pochowany pod Warszawą, nie w Warszawie.
Po prostu moja mama nie była w żadnym obozie, bo była na Puławskiej, i jak się to wszystko zaczęło, to miała tam rodzinę dalej, przy Dworcu Południowym i z bratem tam poszła. Tam były pola, przecież tam nie było żadnych domów, nic – oni uciekli w stronę Piaseczna, Góry Kalwarii i tam przebyli do wyzwolenia – moja mama z moim bratem. Natomiast ja cały czas byłam u babci. Moja babcia wyjechała pociągiem tam do tej posiadłości, gdzie mieliśmy…
Dwa dni przed Powstaniem babcia pojechała tam. Chciała, żebym pojechała z nią, ale ja nie lubiłam tam jeździć, bo zawsze mi mówili: „A warszawianka, a to, a to”, a to była wioska przecież. Więc ja po prostu nie czułam takiej potrzeby, żeby tam jechać. Ja po babcię wychodziłam zawsze na stację, jak przyjeżdżała, jak przywoziła coś stamtąd, jakieś ziemniaki czy coś do jedzenia po prostu. Bo ci, co się opiekowali tą działką, to babci tam zawsze coś dali, a to jajka przywiozła, a to mleko, to ja wychodziłam. Ale wychodziłam, wie pani gdzie, na stację Okęcie. Do dzisiejszego dnia jest Okęcie. Bo babcia się bała przyjeżdżać na dworzec, bo tu były łapanki i wszystko zabierali, a tam to było w polu, to ja tam po babcię wychodziłam i żeśmy na piechotę z Okęcia wracały do domu. Babcia coś miała, jakieś tego, to ja jej pomogłam nieść, bo zawsze byłam sprytna i taka byłam… Od dziecka po prostu tak jakbym ja rządziła, bo moja babcia była cały czas taka i smutna, i znękana życiem – stracić pięciu synów i męża w czasie okupacji, to może sobie pani wyobrazić.
Z siostrą mojego ojca, bo moja ciotka mieszkała razem z babcią. Już nie było żadnego z synów, ojca nie było, tylko była babcia, ona i ja. Ona miała męża, który pracował w tych Zakładach Papierów Wartościowych, to on wieczorem przychodził do domu. On nie zginął. On wiedział, że będzie Powstanie, i nic nam nie powiedział, po prostu wyjechał tam, gdzie babcia była, tam całe Powstanie [przetrwał] i później tam został. Jak my żeśmy wróciły z obozu z ciotką, to on tam cały czas był z babcią.
Proszę panią, co myślałam? Tak: Jedno, że chodziłam do szkoły, babci pomagałam. Co myślałam? Chodziłam do kina.
Tak, chodziłam…
A ja pani powiem, to były filmy… Ten film to szedł cały o miłości, a ja… Widocznie mnie się to podobało, skoro chodziłam. Jak tylko dostałam parę groszy, to chodziłam, kupiłam sobie bilet i szłam.
To kino jest na rogu Willowej, to później było… Bo najpierw było kino, później był teatr.
I Puławskiej, między Madalińskiego a Narbutta. To kino tam w dalszym ciągu jest, chyba teraz w tej chwili jest teatr. Ja pamiętam, że na Willowej był krawiec i ciotka moja mnie wysłała po spodnie dla swojego męża, żebym odebrała. Willowa ulica to byli sami Niemcy. Widocznie się bała iść, to mnie wysłała. A ja miałam taką przyjaciółkę tam, to była wnuczka dozorcy i ja się z nią bardzo przyjaźniłam, z taką Gienią Wilewską.
Nie, ona mieszkała tam gdzie ja, na Łomnickiej mieszkała. A ją poprosiłam, żeby ze mną poszła po te spodnie. Ona się oczywiście zgodziła i żeśmy tak po czwartej wyszły. To było spory kawałek, zanim żeśmy… Nie doszłyśmy do Willowej, tylko nas zastało Powstanie między Narbutta a Madalińskiego, tam było takie przejście wąskie przy tych garażach, to jest MPO. Chodziło się na skróty, nie dochodziło się do Puławskiej, żeby do ulicy dojść, Narbutta czy do innej, tylko tym przejściem się przechodziło. Jak się zaczęła strzelanina…
Tak, tak, oczywiście, żeśmy usłyszały strzały i wszyscy zaczęli uciekać, na ulicach zrobił się popłoch, wszyscy… I tam były te domy takie, że nie było wejścia, jakiejś bramy do tego, tylko z ulicy było od razu wejście do mieszkania, do przedpokoju. I tam mieszkali sami tacy… Te mieszkania były piękne. I nas wpuścili ci, co tam mieszkali, i my żeśmy…
Tak, to byli Polacy, bo to nie na Willowej było przecież, tylko na Bałuckiego. A nie, na Bałuckiego to mój ojciec został zabity, a to była ulica… między Kazimierzowską a Puławską… w każdym razie w tym rejonie, to wszystko się działo w tym rejonie. I ci ludzie nas wpuścili, ale nie można było wyjść, bo już była cały czas strzelanina. My żeśmy tam obydwie były u tych ludzi, spałyśmy w łazience, w wannie. Bo strzelali do mieszkań, żeby nie zabić, a łazienka była tak jak tu, że ściany, i nie mogli Niemcy przez te mury przecież ludzi zabić. Tylko pamiętam taki moment jeden, taki drastyczny bardzo, jak my żeśmy już tam były w środku i było takie walenie do drzwi, do tych wejściowych. I taki pan wniósł młodą panią, taka ładna była, ale jeszcze żyła. I jego matka była razem z nimi. To była jego narzeczona, bo tam później ja słuchałam. Ona tam umarła i ją pochowali, bo ten dom to był taki, że podwórko było i tam kapliczka stała, i tam ją pochowali, bo co mieli zrobić. Bo ja tam byłam jednak kilka dni. Ale wieczorem chodziłam na ostatnie piętro, po schodach, po cichutku i patrzyłam, czy nasz dom stoi. I cały czas stał, cały czas nie był [zniszczony].
Po kilku dniach, nie pamiętam, czy to były trzy, czy cztery dni, tam mieszkali ludzie zamożni, że mieli służące. Jedna z tych służących umiała po niemiecku mówić i znała jakiegoś Niemca. Jak on przechodził, bo już było wtedy cicho, tam na razie nie strzelali, to ona lufcikiem do niego zaczęła rozmawiać i poprosiła jego, żeby on nas zaprowadził do naszego domu – że my tu mieszkamy, a tylko teraz czasowo tu jesteśmy, bo nie mogłyśmy dojść. To on, pamiętam, odpowiedział jej, bo ona przetłumaczyła, że musimy przejść tym przejściem, ale tam są zabici i jak my przejdziemy? To pamiętam jak dziś, żeśmy po tych trupach przeszły – kilkunastu Powstańców było tam w tym…
Powstańców, to byli Powstańcy i jednego pamiętam, jak leżał w takim długim, czarnym płaszczu ze skóry. A to był dowódca, bo jak my żeśmy doszli do naszego domu, on nas podprowadził, ten Niemiec, to było tak, że zaczęłyśmy pukać i nam od razu otworzyli. W jednym z mieszkań na dole był ranny Powstaniec. Jak ja powiedziałam, że tam tyle zabitych było, to on wtedy powiedział, że ten w skórzanym [płaszczu] to był dowódca, dlatego to pamiętam. A co się później z tym stało, to nie wiem, bo po prostu jako dziecko ja tam się kręciłam, bo nie było wody, wszystko było pozakręcane. Na rogu Madalińskiego i Łomnickiej był taki domek, gdzie był ogród, był kran na dworze i ten kran był czynny, że woda była w tym kranie. Ja chodziłam i tam stała balia. W tej balii leżała kobieta zabita. [Każdy] bał się dojść, żeby ją stamtąd zabrać. Może później ją zabrali, ale ja pamiętam, że chodziłam po tę wodę i patrzyłam na nią, jak ona leży. A wodę przynosiłam, bo nie było wcale wody, światła nie było.
Nie, po prostu ja jako dziecko się wcale nie bałam, po prostu byłam bardzo odważna. Dlatego później, jak już byłam dorosła, to mówiłam, że ja od dziecka jestem kierowniczka. Moja ciotka się nie ruszyła, tylko wszędzie mnie wysyłała, a ja się nie bałam i szłam. I później w Powstanie już, to nasz dom podpalili, rzucili granaty i benzynę – to już „ukraińcy”.
W sierpniu, w sierpniu, bo nas w sierpniu wywieźli do obozu. Najpierw, jak spalili ten dom, to my żeśmy byli w jednym pomieszczeniu, wszyscy z całego domu się zgrupowaliśmy, no i się wszyscy żegnali, bo Niemcy nie chcieli nas wypuścić, tylko z tego domu na rogu Puławskiej co jest ten… To był dom Wedla, taki był dla mnie wtedy bardzo wysoki i tam z dachu strzelali do nas, i myśmy nie mogli wyjść wcale. Wszyscy się żegnali, a ja… Śmieszne to, ale takie prawdziwe, bo ta ciotka się ze mną żegna, a ja mówię do niej: „Ciociu, przecież ja tutaj nie umrę, dlatego że ja jeszcze muszę wyjść za mąż i muszę być wdową”.
Tak. Bo mam dłuższy palec u nogi. A jak byłam mała, to mówili: „O, Danusia będzie wdową”. I ja to pamiętałam jako dziecko. Przestali strzelać i my żeśmy wyszli z tego domu. Wyszliśmy i poszliśmy w stronę Kazimierzowskiej.
Wszyscy, cała ta grupa ludzi z tego domu. Tam mieszkało jeszcze dużo ludzi.
Nie, nie, my żeśmy sami wyszli i żeśmy… Tam była szkoła, tam w dalszym ciągu jest szkoła, tam teraz jest tam archiwum, gdzie można kogoś poszukać, bo ja tam byłam nawet, tej ciotki później szukałam. I w tych ogródkach żeśmy [były] do rana. Ktoś miał prześcieradło, pamiętam, białe, na kiju powiesili i tak jak byśmy się poddali. Niemcy wtedy nas otoczyli i zaprowadzili nas na Rakowiecką. Jak ja teraz patrzę na tych uchodźców, co tak wędrują, to tak jak bym widziała wtedy siebie zupełnie, bo to było bardzo podobne. Prowadzili nas Madalińskiego, [to znaczy] nie Madalińskiego, tylko Rakowiecką, do tego więzienia i tam nas do tego więzienia wszystkich prowadzili. Tam były puste te [cele], już nie było tam żadnych więźniów, to każdy sam jakiś kącik sobie znalazł i żeśmy tam przesiedzieli całą noc, cały dzień wtedy, bez jedzenia, bez picia, bez niczego – do rana. A na drugi dzień nas zabrali do Pruszkowa.
Na piechotę żeśmy do Pruszkowa szli wszyscy. Nie wiem, czy tylko [my], koło nas przecież prowadzili…
Więc muszę powiedzieć, że Niemcy na tyle byli tacy uczciwi, bo „ukraińcy” chcieli się dostać do… Bo tam było dużo kobiet. I chcieli się do tego więzienia dostać, ale Niemcy ich nie wpuścili. To pamiętam jak dziś. I jak nas zaprowadzili później do Pruszkowa, to tam ten… To były te kolejowe hale.
[…]
Od 1 sierpnia do 27 sierpnia to byłam cały czas w Warszawie, całe to Powstanie byłam w Warszawie. Nas wywieźli, jak nas wyprowadzili do tego więzienia na Rakowieckiej i stamtąd nas na drugi dzień do Pruszkowa wszystkich zabrali, bo tam było nie tylko z naszego budynku, tylko było z Mokotowa [więcej], dużo ludzi było, to ja tych ludzi wcale nie pamiętam i nie znałam. Dopiero jak się zaprzyjaźniłam z kimś, to jak już byłam w obozie. Zaprowadzili nas do [Pruszkowa] i tam podstawili wagony…
Tak, bo tam były tory kolejowe, tam gdzie nas zaprowadzili, to było w Pruszkowie, gdzie były te zajezdnie kolejowe.
Z tego więzienia do Pruszkowa nas zabrali.
Na piechotę żeśmy przyszli. Prowadzili nas wszystkich tak, jak ci [uchodźcy] teraz chodzą z tłumoczkami, każdy coś tam w ręku miał.
Ja oczywiście nic nie miałam, bo jak wyskoczyłam z tego płonącego domu, to złapałam… Byłam w koszuli…
Tak, bo spałam, bo to w nocy właśnie podpalili nasz dom. A że paliło się bardzo dobrze, bo schody były drewniane, drzwi, okna, to wszystko, tak że to się bardzo dobrze wszystko paliło.
W domu, spałam w mieszkaniu, u babci w mieszkaniu spałam. Jak usłyszałam, że się [pali], szyby są wybite już, bo w okna rzucali granaty i bańki z benzyną, żeby się dobrze paliło, to ja się zerwałam z łóżka i w przedpokoju złapałam takie paletko tylko na tę koszulę i złapałam buty, ale złapałam buty ciotki, nie swoje, bo były na obcasie, tak że ona miała buty, a ja nie miałam później butów. A ona była tak przezorna, że w ogóle zakładała kilka sukienek na siebie…
Tak. I w nich spała. A jak na drugi dzień jedną zdjęła z siebie i mnie sznurkiem podciągnęła i ja byłam w jej sukience cały czas, do tego obozu, wszędzie. Miałam wtedy warkocze… Było wtedy tak, że jak nas zaprowadzili, to tam nas trzymali w Pruszkowie dwa dni; na tym betonie bez niczego się spało, po prostu się jeden do drugiego tylko przytulił i tak się tam… Jak nas zabrali później do tych wagonów, to zamknęli. I jeszcze jak byliśmy na terenie… nie Rzeszy, jak nas wieźli, to jeszcze ludzie na wsiach, na tego, jak zatrzymał się pociąg, to rzucali nam tymi okienkami [żywność]. Bo te wagony były takie te świńskie, wysoko te maleńkie okienka tylko były, a tu było wszystko pozamykane. Tak że w jednym końcu to się robiło siusiu, bo wcześniej nie tego… Wieźli nas kilka dni, zatrzymywali się gdzieś tam po drodze, stały te pociągi, bo nie można było widocznie przejechać, nie było wolnej drogi. I jak raz zatrzymaliśmy się, to jeszcze ludzie nam a to jabłka rzucili do tych wagonów, coś tam jeszcze do zjedzenia. A już jak żeśmy wyjechali na teren Rzeszy, to już nic absolutnie…
Nikt nam nic… Tak.
Tak, tak.
Bez niczego.
W ogóle bez niczego, prawie nieubrana i boso, bo buty złapałam, ale ciotki. Były na mnie za duże, a między nami było różnicy czternaście lat. Więc ona sobie dołożyła lat, a mnie ujęła i wszędzie napisała…
Już w obozie, w Pruszkowie nas nie rejestrowano, tylko…
No bo jak się pytali Niemcy, no to ona trzymała się mnie, a ja jej, że ona jest moją mamą. Ja się myliłam bardzo, ja miałam z tego powodu kłopoty, bo raz mówiłam na nią ciociu, raz mamo i tak bałam się, że ktoś usłyszy i nas po prostu wyda, a nikt nie wiedział o tym przecież, że nie jestem córką, bo my żeśmy się nie przyznały do tego.
Powiem pani takie zdarzenie, jak już byłam w obozie później. Jak już później tam rejestrowali i zawieźli nas do Stutthofu, bo najpierw pierwszy obóz to był Stutthof, koło tego, koło Stegny, tutaj. Ja tam później byłam i poznałam. Jak powiedziałam temu, co prowadził naszą grupę, że tutaj stał barak i że tu byli Żydzi, to on pyta się mnie: „A skąd pani to wie?”. A ja mówię: „Bo ja właśnie w tym baraku byłam”. I tam takie były wszy, że na drugi dzień musieli mnie włosy obciąć, bo to wszystko się ruszało. Bo Żydów spalili, a do tych baraków nas dali. A tam były takie prycze na ziemi i była wysypana… Trociny były i na tych trocinach my żeśmy spali wszyscy, to te trociny na drugi dzień to się ruszały. A gotowali, dawali nam jeść tam, dawali nam przeważnie kapustę i brukiew, i to tak w takich… że w pierwsze dni to żeśmy tego nie mogli jeść, trochę się tam podłubało, zresztą ja tak dużo nie jadłam jako dziecko. Ale jak nas wprowadzili do tego obozu w Stutthofie, obóz był przedzielony drutami kolczastym i w jednej części… Po prawej stronie jak nas prowadzili, to właśnie ta siatka była taka ta z drutów i tam byli w ogóle wojskowi, sami oficerowie. Jak zobaczyli tę grupę ludzi z Warszawy, z Powstania, zaczęli śpiewać i Niemcy, żeby uciszyć i żeby nie podawali jakichś nazwisk, tego, to wzięli węże z wodą i zaczęli na nich polewać, no i oni musieli od tej siatki uciekać.
Wojskowe jakieś takie piosenki. Ja już nie pamiętam, ja byłam tak przejęta tym wszystkim, że… Poza tym i zmęczona byłam, bo jak tylko tam do tych baraków nas [wpuszczono], to ja od razu usnęłam przecież, bo…
Przecież na tych trocinach. Ale przede wszystkim wszędzie na piechotę żeśmy musieli chodzić, to przecież byłam zmęczona, butów nie miałam przecież, to pani wie, jak ja szłam boso.
Niemcy to nie mogę powiedzieć, żeby się zachowywali jakoś… Najgorsze to były właśnie „ukraińcy”, dlatego ja tak jestem przewrażliwiona. Moja siostra bierze Ukrainkę do sprzątania, to ja mówię do niej: „A co, Polek nie ma – mówię – byś się wstydziła – mówię – rodzinę nam wybili, a ty tak się litujesz tutaj, że im ciężko”. No ciężko, no bo gorzej mają jak kto inny, ale to jest…
Nie, ja to widziałam, nie to że miałam… Ja po prostu widziałam. Ja widziałam coś takiego, że ja to pamiętam. Tam na tej Łomnickiej to był budynek piętrowy, ale była taka przybudówka, że były tam dwa pokoje z kuchnią. Ten domek to był tych ludzi, nazywali się Dąbrowscy, to nazwisko pamiętam. Do nich przyjechała kuzynka, młoda dziewczyna, która miała na nogach rany, a że była młoda, buzię miała ładną, to oni ją trzymali w piwnicy, w dzień, bo mieli w kuchni normalnie tak jak w tych domkach teraz piwnice, i ona tam była. Jak „ukraińcy” weszli, my tam żeśmy mieli wszystko pozamykane na klatce schodowej, że do nas nie mogli wejść, ale tam do nich weszli, a ona akurat wychodziła, to ją tam właśnie [złapali]. A my żeśmy oknem obserwowali, to wszystko było widać z tego budynku. To ją wepchnęli i tylko słyszałam krzyki, i oni tam wchodzili jeden po drugim.
To było w czasie Powstania, to takie było… I później ta pani była ranna, ale był mąż z nią i z synem – oni byli tam razem z nią, jeszcze wtedy ich nie zabrali. Ale podobnież, później się dowiedziałam, że ta pani, to ją wyleczyli z tej rany i żyła, a ten syn i ojciec zostali czy zabici, czy w obozie gdzieś zginęli.
Tak, nie przeżyli. Oni nie przeżyli, nie wrócili już. Jak tam zaprowadzili nas do tego obozu, to tam mieli nasze dane już, jeśli chodzi o ten obóz, bo przecież później Czerwony Krzyż miał nasze dane. Ja nawet mam z Czerwonego Krzyża [odpowiedź], bo pisałam do nich i napisane jest wyraźnie, że: „W odpowiedzi na zgłoszenie pani, uprzejmie zawiadamiamy, że w imiennej ewidencji strat wojennych prowadzonej przez Polski Czerwony Krzyż figuruje Niezgoda Danuta, urodzona w trzydziestym piątym roku”. Bo ona mnie odjęła lat, a sobie dodałam i ja byłam pod jej nazwiskiem, ale ona panieńskie miała moje nazwisko przecież, bo tak nazywała się z domu Dzięcina, tak jak ja się nazywałam. I jak później byłam w obozie, bo nas tam trzymali w Stutthofie nie tak długo, tylko nas przewieźli do takiej filii Stutthofu koło Grudziądza. Nazywało to się tak jakby… Po polsku to Nowa Wieś, a tak to mówili, że to jest miejscowość Alt Folwark.
Tam były warunki takie, że to był taki wąwóz, że w dole, naokoło były góry, a stały takie baraki jak w cyrku, te okrągłe, że były dwa wejścia, z jednej strony, z drugiej i w środku były takie prycze, takie podzielone. To my z ciotką żeśmy miały taką jedną, żeśmy obydwie spały. To tam nam dali koce, ale byliśmy na słomie i na ziemi. Do wyzwolenia tam żeśmy musieli [być]. Ciotka moja to tam się gdzieś do kuchni chyba czy coś dostała, a tak to wszyscy kopali rowy, kto był jakiś sprawniejszy. A my, dzieci, żeśmy wykonywali prace, obieranie jakichś ziemniaków, takie porządkowe. Ubikacje to były pokopane dołki i poręcze były tylko, że każdy chodził tam, przeważnie wieczorem, ale jak było ciemno, to ludzie robili koło tego, nie wchodzili, bo się bali, że wpadną tam do tych dołów. I jak kiedyś mnie Niemiec właśnie… Bo tam było takich dwóch Niemców, jeden to był taki łagodny, dobry człowiek, a ten drugi to był taki wyschnięty, wysoki, szczupły, taki jak napompowany chodził, jak to tak nieraz na filmach pokazują takich, to on był okropny. Złapał mnie i ja musiałam sprzątać koło tego, bo powiedzieli, że jedna mnie wydała, że… A ja wtedy się tak bardzo źle czułam, że nie poszłam [do pracy]. Bo tak to przyjeżdżali po nas ci bauerzy niemieccy i chodziliśmy zbierać ziemniaki na pole. Kopaczki szły, a my żeśmy [zbierali]. A mnie chcieli zawsze brać do tej pracy, dlatego że byłam strasznie zwinna i dobrze zbierałam. I było tak podzielone, że trochę starszych, trochę młodszych. To starsi nosili kosze, wysypywali ziemniaki na te platformy, a ja zawsze zbierałam, bo szybciutko zbierałam, szybciutko i… Krzyż miałam dobry, dziecko, to zwinna byłam. I dlatego mówiłam, że ja taka kierowniczka, bo ciotka moja nic nie tego, ja jeszcze kartofle przynosiłam i zrobiłam tarkę sama, kawałeczek blachy znalazłam, gwoździem porobiłam otwory, wyparzyłam to, bo był piec w tym baraku, na środku stał taki wysoki, z rurą i się paliło tam. Wszyscy trzymali dyżury, oczywiście dzieci nie, ale ci starsi, żeby trochę było cieplej w tym baraku, bo drzewa to było tam sporo, bo to były przecież krzaki, to olszyna była, tam wszystko było mokre, ale się paliło. I ja wtedy zostałam tam przy tym piecu. Krzyknęli, że chodzi, sprawdza, a ja zamiast tym drugim wyjściem, nie wiedziałam, którędy on idzie, to wpadłam prosto na niego. I wtedy musiałam sprzątać. A tę tarkę to zrobiłam, wyszorowałam piaskiem i ciotka jak przychodziła z tych okopów, to ja gotowałam jej jedzenie na tym piecyku. Jakąś menażkę znalazłam i te kartofle takie bez niczego, starte jak na placki, na tę gotowaną wodę rzucałam i taka pacia była. Jak wróciłam z obozu, to mówię do babci: „Babciu, zrobię ci dobre jedzenie”. A babcia mówi: „A jakie to będzie jedzenie?”. I ja to zrobiłam, tylko normalnie miałam tarkę i garnek. A babcia mówi: „Boże kochany, to przecież nawet świnie tego nie chcą jeść”. Takie było jedzenie, proszę panią. Tam było tak, że… Bo ja miałam tam ujęte lat, więc miałam już dziewięć lat, a do dziesięciu lat to te dzieci trochę inaczej Niemcy traktowali. Ciotka mnie tam [zamieniła], podała, że mam tyle lat, i oni wpisali tylko, bo przecież dokumentów my żeśmy żadnych przy sobie nie mieli, to musieli wierzyć nam na słowo. Ona sobie dodała te lata, mnie ujęła, no wie pani, że [niby] byłam jej córką.
Zrobili ochronkę. Zrobili „ochronkę”, żeby dzieci mogły chodzić do tej ochronki. Oni nas pilnowali, bo tam były Niemki, kobiety. Były dwie Niemki, które zapisywały te dzieci. Staliśmy w kolejce i podawało się nazwisko. Ja poszłam do jednej kolejki i podałam swoje nazwisko, ale jak odeszłam stamtąd, że sobie przypomniałam, że przecież ja się tak tutaj nie nazywam. Moja ciotka do dzisiejszego dnia jak teraz może słyszy, nie wiedziała, bo ja się nie przyznałam, po prostu się nie przyznałam, że ja tak zrobiłam. Poszłam do tej drugiej Niemki, w drugą kolejkę, i podałam jej nazwisko. Potem liczyli nas bez przerwy, brakowało jednego dziecka, a ja się nie odzywałam nic, w ogóle tak jakbym była niemowa, nic się nie odzywałam, nie przyznałam się.
W „ochronce” raz w tygodniu dali nam po szklance mleka, no i do takiej lżejszej pracy nas brali: przebieraliśmy jakieś warzywa, jakieś tego, a mnie to zabierali zawsze na [pole], przyjeżdżali ci bauerzy, zabierali mnie na pole do roboty.
Więc Niemka w ogóle… Niemka, pamiętam, dała mnie jesioneczkę zieloną z kapturem po swoich dzieciach, bo ja nie miałam ubrania. Jak ja w tym chodziłam, to, jak wychodziłam z obozu i gdzieś ukradkiem wyskoczyłam, to Niemcy myśleli, że ja jestem Niemka, bo miałam to ubranie ich. Buty mnie dali, ale później, jak żeśmy wracali, to mnie zelówka się oderwała (takie kamasze dostałam tam od kogoś, ktoś tam miał i mnie dał te buty), to drutem miałam związane, żebym mogła chodzić, bo przecież klapało mi, zaczepiałam przecież nimi [bez przerwy]. Przyszłam do tego… A w czasie okupacji to też z butami miałam cały czas przechlapane, bo na rogu, teraz jest ulica Dąbrowskiego, a przedtem ona się nazywała Szustra, był tak zwany welodrom, w czasie okupacji to było, jeszcze przed Powstaniem. Latem to się jeździło na rowerach, a w zimę na łyżwach. Jeden z braci mojego ojca kupił mi buty, no to ja poszłam po cichu i mnie te blaszki do tych łyżew… Łyżwy tam sobie wypożyczałam, bo nie miałam swoich łyżew. Wtedy było tak mokro bardzo, te buty były takie mokre. Przyszłam do domu, babcia nie wiedziała, włożyłam, żeby wyschły, do piecyka, a babcia rano napaliła i się spaliły, i znowu butów nie miałam – cały czas nie miałam butów. Za to teraz to wariatka jestem na temat butów.
To zostało mi chyba.
Tak, no ludzie sobie pomagali. Jedna tylko była taka Czesia, pamiętam jej imię, to ona wtedy mnie wydała, że ja jestem w baraku, co musiałam sprzątać koło tych… To ona mnie wtedy wydała. Ale ja wtedy jej się odpłaciłam.
Po prostu byłam zwinna i po prostu ją zbiłam. Ściągnęli mnie z niej, bo nie wiedziałam, co mam zrobić, bo wiedziałam, że ona jest ode mnie starsza, bo była dużo starsza ode mnie, i była taka potężniejsza. Tylko że ja byłam zwinna i sobie nie… I później już miałam spokój, już ona się do mnie później nigdy nie odzywała. Ale wszyscy inni się wspomagali.
Jak żeśmy już wychodzili z tego, jak już Niemcy uciekali i już nas zostawili po prostu, jeszcze nas prowadzili w stronę Grudziądza… Prowadzili nas w stronę Grudziądza, ale po jednej stronie były lasy i po drugiej, przy szosie, bo szosa była normalna. I my żeśmy we cztery, jeszcze takie dwie panie, które były tam razem z nami w baraku, żeśmy po prostu się odłączyli od tego, od tych wszystkich ludzi i zostaliśmy w lesie. Jak zostaliśmy w lesie, przeczekałyśmy, aż wszyscy poszli, to my żeśmy lasem przeszli kawałek i za tym lasem były budynki gospodarstwa. Ale już Niemców nie było, już było wszystko puste, już Niemcy wszyscy pouciekali, powywozili wszystko. To znaczy nie powywozili [absolutnie] wszystkiego, bo tam wszystko było: były i szkła, i różne porcelany, i tego… To pamiętam, to było wszystko: mieszkania były i pościel była, i łóżka były, bo przecież tego nie zabrali wszystkiego. My żeśmy tam weszli do takiego jednego domu i tam nas wojsko rosyjskie wyzwoliło wtedy, przyszli.
Co to ja sobie myślałam? Ja tak sobie specjalnie nie myślałam, dlatego że ja już najgorsze to przeżyłam w czasie okupacji.
Dlatego że już wszyscy poginęli: ojca nie miałam, moja matka gdzieś tam dorywczo pracowała, tak że ja byłam tylko u babci, a mój brat był z matką. Ta druga babka miała tę działkę w Warszawie, no to tam te owoce mieli, to mój brat tam [jadł], ale mnie już ta babka nic nie dawała do jedzenia, bo mówiła zawsze, że ja to nie jestem Cherubinówna, tylko Dzięcinówna, że jej do tamtej drugiej babki. Bo ona miała tam jeszcze inne wnuki, dla wszystkich nie starczało, to przynajmniej się mnie pozbyła po prostu. Tak że nie miałam jakiejś takiej… Bo miałam koleżanki takie dobre…
A jeszcze wrócę do obozu. Tam poznałam taką koleżankę w obozie, żeśmy tak się zaprzyjaźniły, ona była taka w tym moim wieku, tylko że ona miała dobrą datę i wszystkie dane, bo ona z ojcem była. Matka jej z kolei też nie była w tym obozie, tylko ona była sama z ojcem. Ona mi dała zdjęcie i podpisała, bo miała przy sobie zdjęcie. Dała mi zdjęcie i podpisała z tyłu. My po latach żeśmy się spotkały, jak żeśmy chodziły do technikum. Ja mówię do niej: „Wiesz, co ci powiem – żeśmy od razu wszyscy sobie mówili po imieniu przecież – skąd ja ciebie znam?”. A ona mówi: „Ja ciebie też znam”. Żeśmy sobie przypominały, przed wojną do której szkoły chodziłyśmy, do ochronki jeszcze ja chodziłam za okupacji jakiś czas, do zakonnic… Przypominałyśmy sobie, co tylko można było sobie przypomnieć. Nic. Ja wróciłam do domu i moja córka była malutka, były w pudełku zdjęcia i rozsypała te zdjęcia. Ja zaczęłam układać je, patrzę, a to zdjęcie jest. Jak szłam na wykłady, to wzięłam to zdjęcie i mówię do niej tak: „Wiesz, Halinko, ty wiesz skąd mnie znasz, a ja ciebie?”. Mówię: „Zobacz to zdjęcie”. A ona mówi: „Boże kochany, to jest zdjęcie, które ja ci dałam”. Ja mówię: „No tak, podpisane jest nawet, dla kogo”.
A oczywiście, że tak, nie chcieliśmy o tym myśleć nawet. Jak coś się działo niedobrego, to każdy się skurczył i w ogóle się nie odzywał. Ale żeby tak… Na samych Niemców to ja nie mogę narzekać.
Nie, nic takiego. No co – spotkało to, że pozabijali, całą moją rodzinę wybili.
Ale ja osobiście, żeby mnie Niemiec uderzył czy coś, to nie, nie, tego nie przeżyłam. Natomiast takiego jednego pana znałam, że kopnął go Niemiec, to on został kombatantem, a ja nie, dlatego że musiałam udowodnić, jak się nazywam. Ale że miałam świadków, którzy potwierdzili, że byłam w tym obozie i to, co tutaj pisze też, że z trzydziestego piątego roku jestem, to dopiero mnie później uznali. […]
Co ludzie mówili? Moja babcia nie wróciła do Warszawy, powiedziała: „Wszyscy zginęli w Warszawie” i została na tej działce, tam pod Warszawą. Tam był taki domek, stary, bo stary, pod strzechą, ale był. Moja mama chciała, żebym ja… Bo na Puławskiej nasz dom się nie spalił, pod pięćdziesiątym szóstym. Tam teraz była Cepelia, teraz chyba bank jest i tam postawiono nowy budynek, bo to były takie te… Chyba ze dwa piętra tylko miały te budynki, a my żeśmy mieszkali na parterze z rodzicami, moi rodzice mieszkali. Ja to tam nie mówiłam, że ja tam mieszkam, bo jak ja byłam mała, to jak mnie przywieźli do domu, to musiał mnie w nocy ojciec do babci odwieźć z powrotem, bo tak płakałam, bo nie chciałam być tu, tylko u babci. I mam pewne zadowolenie takie, że tej działki nie zmarnowałam pod Warszawą, tylko dałam córce. Teraz tam sobie urządza wszystko moja wnuczka i do babci na grób chodzi. Wczoraj kupiłam stroiki na Wielkanoc, a ona tu wczoraj przyszła do mnie ze swoim mężem, no bo mnie się popsuł w pralce wąż, to wymienił mnie. Dzwonek nie dzwonił…
A tak, ale jeszcze dokończę. To tak, że ja mówię do niej: „Słuchaj, kupiłam, to weźmiecie i na cmentarz zawieziecie do babci”. A ona mówi… bo to jest babcia – to związane jest właśnie z wojną – której ja nigdy do śmierci nie zostawiłam, tylko moja babcia przy mnie umarła i ja ją pochowałam, i wszystko cały czas pamiętam. Na cmentarz mam daleko iść, a teraz mam nogi chore, nie mogę chodzić i dlatego więcej wnuczka chodzi. To ona wyjęła telefon i mówi: „Babciu, zobacz, jak już grób ustroiłam”. Czy to nie jest jakieś zadowolenie? Przecież moja babcia wycierpiała strasznie w czasie wojny – stracić pięciu synów, męża, a tylko zostałam jej ja, bo mój brat cały czas nie był z nami, tylko zawsze z moją mamą był. Ale moja mama też dawno nie żyje, bo miała czterdzieści trzy lata, jak umarła.
Nie było jedzenia. To całe szczęście, że moja babcia przedtem jeszcze przywiozła trochę mąki i mieliśmy mąkę, to z tej mąki zawsze jakieś tam placki się zrobiło. A ciotka moja jeszcze chodziła do Rzeszy za tym szmuglem i przywoziła trochę jedzenia.
Tak, tak, do Małkini, tam na tamtą stronę chodzili przecież. To jak ona przywiozła jakieś mięso, to w garnku stopiła na smalec i mieliśmy trochę tego smalcu. Ale te wszystkie moje koleżanki z tego domu i chłopcy, to każdy przychodził z kawałkiem chleba i ja tak ten smalec smarowałam. Ona poszła do tego smalcu i mówi: „A gdzie ten smalec się podział?”. To pamiętam. Tak że myśmy się tak dzielili, to nie było tak, że tego, że żeśmy się nie tego… Ale nie było tak jak teraz, bo zabawek nie było w czasie okupacji, bo już nikt nic nie miał, ale się na tych fajerkach jeździło, w klasy się grało, w chowanego się bawiliśmy. A teraz tych dzieci wcale nie widać, teraz jest takie samolubne życie, każdy sobie tylko. Sąsiedzi się nie znają przecież. A za okupacji się jednak ludzie szanowali, to trzeba sobie powiedzieć.
Nie, tak jak ta gromada ludzi, która tam mieszkała, to się trzymała tak że tego – nikt nie przybywał, bo nikt nie mógł dojść do nikogo, nawet jak ktoś miał w innej dzielnicy rodzinę, to nie był w stanie do nich dotrzeć. Ja na przykład do tej babci to już później nie chodziłam wcale – ani w Powstanie, ani w ogóle – mowy nie było, żeby wyjść gdzieś. Tylko w tym gronie byliśmy wszyscy razem zdani… Ale ludzie się… Nie byli tacy zawistni. To to pamiętam.
A to narzekali, narzekali, tak, narzekali, że to Powstanie niepotrzebne było. To słyszałam od starszych ludzi bez przerwy – że po co to było, że Polacy to wszystko… […]
Tak, tak. To jak chowali, to tam się modlili przy tym, modlili się przy tej kapliczce, jak tę kobietę pochowali. A ja przecież za okupacji to do komunii też przystąpiłam, na placu Zbawiciela byłam u komunii, a chrzczona u Michała na Puławskiej, w tym kościele co później została tylko brama, a wszystko było zniszczone.
Nie chodziłam do kościoła, nie. Ludzie nie chodzili, bo się bali, że Niemcy robili łapanki i dlatego nie chodzili ludzie do kościoła. Ja tylko pamiętam, jak ludzi na ulicy łapali i do tych takich samochodów, takie „budy” były. To jedna pani mnie podała adres i ja tam chodziłam, żeby zawiadomić, że ją zabrali, ale nikogo… Byłam chyba ze cztery razy, a nikogo nie zastałam – zawsze było mieszkanie zamknięte, nikogo nie było i nie mogłam nikomu tego powiedzieć, że ta pani została złapana z łapanki. Bo łapanki były bardzo… Jak ja chodziłam do kina, to wie pani, co oglądałam w kinie? Niemcy pokazywali… Na każdym były te dodatki na początku i pokazywali Polaków, których wymordowali Rosjanie.
Katyniu. Każdy dodatek był pokazywany Katyń i ja to sama pamiętam jak dziś, jak w tym rowie leżeli ludzie zabici. I pokazywali Niemcy, że to wszystko Rosjanie zrobili. To to pamiętam.
Nie chodzili ludzie, dorośli nie chodzili. Parę dzieciaków siedziało tylko w kinie. No to Niemcy jak weszli, zobaczyli, że siedzi gromadka dzieci i to każdy w innym miejscu, to w ogóle nami się nie interesowali po prostu Niemcy, bo dziećmi to co tam, nie tego. Dlatego ja mówię pani, że raz przewiozłam tę broń ze względu na to, że po prostu…
Że łagodniej tego.
Jak już Rosjanie weszli i my żeśmy tam przez kilka dni pobyły, bo tam trochę było jedzenia, to żeśmy sobie już tam coś zrobili, poza tym Rosjanie mieli jedzenie też.
Tak, dzielili się z nami, a w jednym pokoju zrobili sobie sztab. Oficer był z adiutantem i oni mieli… I oni nam dali jedzenie – ten rosyjski oficer. Ale drugi oficer jedną z tych pań, co z nami były, to zgwałcił. Ja nie wiedziałam wtedy jeszcze, co to jest, ale potem dotarło do mnie. Bo sprawdzali dokumenty…
No, tam nam dali jakieś kenkarty. To jemu nie pasowało, to jest tego… i ją zabrał na przesłuchanie. Jak ją zabrał, to jak wróciła, to była taka sponiewierana, że nie wiem. Ale ten właśnie, co tam mieszkał, ten, co był z tego sztabu, to złapali tego oficera, trzymali go przez całą noc i rano go zabrali. W takiej ubikacji jak te sławojki są, tam go zamknęli i on tam całą noc przesiedział, w tej skórze swojej takiej czarnej, długiej też. Druga skóra – ten jeden, co był zabity, ten Polak, a ten ruski też miał taką skórę i czapkę taką ze skóry też miał okrągłą. To my żeśmy się później tego… To, co żeśmy miały ze sobą, i żeśmy do Warszawy na piechotę szły.
Tak, w zimę, w zimę i ja prawie bez butów. Po drodze gdzieś się zatrzymywaliśmy na noc, że ludzie nas nocowali. I wtedy nam dali trochę jedzenia, że nie był człowiek [głodny], już nie byłam głodna po prostu, jak wracałam. I przez kilka dni żeśmy tak przeszły z tego Grudziądza. Przeszłyśmy poprzez most i na Pradze dawali zupę dla wszystkich. Były te kuchnie takie i my z ciotką żeśmy poszły do takiej, żeby zjeść coś gorącego. A to przecież była zima. Tam ciotka moja spotkała mojej mamy koleżankę. Jak ją zobaczyła, to mówi do niej, że jest ze mną razem, a ona mówi: „Renia – mówi – wiesz, jest w domu z synem”. No to ja już wiedziałam, że mogę iść, mam gdzie iść. I poszłyśmy do mojej mamy. Tam byłam u mamy parę dni, ale powiedziałam, że idę do babci, i poszłam na piechotę – to jest pociągiem czterdzieści trzy kilometry – od Zachodniego trzydzieści dziewięć dokładnie, bo jak jeżdżę pociągiem. Jeszcze do Piaseczna to się dobrze szło, ale później, od Piaseczna, to już trzeba było nadrabiać kilometry. Więc żeśmy poszły torami kolejowymi, tak jak pociąg [jedzie]. I między Zalesiem Górnym a Piasecznem płynie rzeczka. Tam jak pociąg przejeżdżał, to tam był zrobiony most taki, ale który był zniszczony i te szyny były, i te podkłady, i to tak wisiało tylko nad tą wodą, a woda szumiała pod spodem. To ciotka moja nadrobiła parę kilometrów i poszła do jakiegoś tam [miejsca, gdzie] był jakiś zrobiony mostek drewniany, a ja po tych szpałach przeszłam i czekałam na nią. I doszłyśmy do miejscowości naszej, już była ciemna noc i nie można było już trafić. Zobaczyłyśmy w okienku światło, że się pali… Domek… I żeśmy przez pole, ja miałam jakieś… Moja mama mi w Warszawie dała buty, to ja w tym błocie jeden zgubiłam i poszłam do tego domu w jednym bucie tylko. To na drugi dzień mi dali jakąś szmatę, zawinęli sznurkiem zatego i tak do babci doszłam. I takie miałam, proszę panią, [przeżycia].
Nie chciałam później do Warszawy wrócić, do mojej mamy i zostałam z babcią, skończyłam szkołę tam, a później dalej to już w Warszawie się uczyłam, bo już dostałam mieszkanie w Warszawie, poszłam do pracy. Jak chodziłam do szkoły, to babcia do mnie mówi tak… Jak ja przyszłam z tej szkoły, bo chodziłam w Piasecznie do szkoły, do Emilii Plater, ja mówię do babci: „Już dzisiaj nie byłam w szkole”. – „Jak to, nie byłaś w szkole?” A ja przyjechałam do Warszawy i poszłam na Podwale, tam wystałam się w kolejce, do pracy zapisywali. Każdy szukał pracy. Jak doszłam do okienka, to mnie mówią: ”Przecież pani nie jest pełnoletnia, gdzie indziej trzeba iść”. No i poszłam gdzie indziej, pamiętam, tam nie było nas dużo, to, pamiętam, i ważyli mnie, i mierzyli, biały fartuch mnie założyli, żebym do lekarza przystąpiła. No i dostałam tam pracę. Dostałam pracę – to na Woli.
To były takie budowlane zakłady, że naprawiali koparki, później dźwigi też robili.
Poszłam tam do tej pracy, wzięli mnie na jakiś kurs, że będę obsługiwała jakąś maszynę. Ale jak tam poszłam, to… Wtedy się ludzie bardzo szanowali. Zobaczyli mnie – drobniutka…
Drobniutka, taka nie tego…
Szesnaście lat miałam. No bo poszłam do młodocianych właśnie do pracy. Taki jeden kierownik przyszedł i mówi tak: „Dziecko…”. A później się dowiedziałam, dlaczego on mnie wziął do tam do siebie do pracy. Wziął mnie do kadr, bo jego żona była w ciąży i szła na urlop macierzyński, ona tam pracowała, i żeby jej miejsce zachować, to mnie tam na jej miejsce wziął. Ale potem mnie wziął do przygotowania produkcji i pracowałam czterdzieści lat [w] przygotowaniu produkcji. To znaczy, wie pani, ja nie byłam przy produkcji, tylko…
Styczeń, to był styczeń. Wiem, że straszna zima przyszła. Przedtem nie było takiej zimy, a wtedy jak ci Rosjanie weszli, to były tyle śniegu, takie zaspy były, mróz się wytego, że wyjątkowo, tak jakby oni przynieśli zimę. A jak żeśmy wracały z tego obozu, to się szło długo, dużo na piechotę. Nieraz ktoś tam kawałek nas podwiózł, ale przeważnie się na piechotę przyszło do Warszawy. To na polach leżało pełno zabitych. Jak ruskie leżeli, to ubrani byli, ale Niemców to rozbierali, rozbierali do naga – ruskie zabierali.
Nie, ruskie zabierali buty im, ubrania, bo oni szli, oni nie mieli ubrań, oni rzeczywiście szli.
I dlatego ja… Jak Jaruzelskiego tak oczerniali, przecież on z tej Moskwy wyszedł, na Berlin szedł z ludźmi. I tak go sponiewierać – jak był pogrzeb, to na drugi dzień… Od razu nie poszłam, ale na drugi dzień poszłam i zapaliłam mu znicz, bo uważam, że pewne rzeczy trzeba uszanować, nie można tak się mścić, tak jak teraz na Wałęsę.
A oczywiście.
To znaczy oni nas dobrze traktowali, nie mogę narzekać, że Rosjanie zachowywali się w stosunku do nas źle, nie.
A Warszawa to była straszna.
Tak, tak, tak. Jeszcze była zima, była zima i…
Tak, na Pragę. Tam, bo nam tam podali adres, że tam dają jeść, i my żeśmy [tam poszły], tam [była] jakaś szkoła czy coś takiego i Czerwony Krzyż już organizował dla ludzi posiłki, już się zajmowali ludźmi bardzo. Tam dostaliśmy jedzenie.
Już był most, już był drewniany most. Ale tylko się na piechotę szło przez niego. Już był most i przez niego się szło. No i przez całą Warszawę trzeba było przejść na Puławską do tego…
Pamiętam te gruzy, to spalone to wszystko. Pokażę pani jedną rzecz: jak było to Powstanie w Warszawie i chciałam coś [ukryć], z ciotką żeśmy wykopały taki dołek i zakopałyśmy trochę rzeczy.
W czasie Powstania. To przecież pamiętam. Żeśmy to wszystko tam pochowały, co tylko uważałyśmy, że trzeba schować. Ten obrazek, który wisi, z tym stożkiem, to jest uratowany. Malowany był w trzydziestym drugim roku, bo tam jest podpis. I ja to schowałam tam. No te ramy są teraz inne, bo tamte były zniszczone. To mój mąż, jak ja sobie to przyniosłam i włożyłam tak między bieliznę, żeby się wyprostowało, to zrobił mi niespodziankę i dał do oprawy i dlatego tu wisi. Tylko to jedno, a wszystko resztę nam ukradli. Jak przyjechałam, przyszłam tam zobaczyć, czy tam coś jest, to wszystko było wygrzebane, wszystko zabrane. Tylko to i salatereczka taka niebieska, którą moja córka trzyma u siebie i nie daje jej ruszyć, to takie dwie rzeczy uratowałam tylko z takiego majątku, co mój dziadek miał. Bo miał i samochody, i konie miał, ludzie pracowali u mojego dziadka. Mojemu dziadkowi się bardzo dobrze powodziło, dlatego kupił tamtą posiadłość pod Warszawą. Mieliśmy gdzie się zatrzymać po prostu. Część ciotka moja sprzedała, bo tam było więcej tego wszystkiego, ale resztę zachowała… Babcia mnie resztę oddała.
Ci, co zrobili Powstanie, to siedzieli za granicą, a ta sama śmietanka i młodzież zginęła w Powstaniu. Po co to było? Ja jestem przeciwna Powstaniu. Ja, jako dziecko przeszłam tak ciężko, że to się odbija, to się odbija później, zostają ślady. Pani myśli, że te moje choroby to wyszyły tak z niczego? To nie wyszły tak z niczego, tylko po tych obozach, tyle kilometrów na piechotę co ja zrobiłam – ja setki kilometrów na piechotę zrobiłam. Ja z Warszawy tam na działkę też na piechotę przecież do babci poszłam, przecież niczym nie jechałam.
Najbardziej to sobie przypominałam swojego ojca. Ja przecież byłam mała, jak mój ojciec zginął w czterdziestym roku, zginął 7 lipca. To ja chodziłam na Wałbrzyską, z Puławskiej na Wałbrzyską na piechotę co dzień na cmentarz, jako dziecko. Ja tak ojca kochałam i dlatego tak babcię kochałam później. Ja z babcią to… Ja nie przeżyłam śmierci mojej mamy tak jak swojej babci. Ja byłam tak związana z babcią… Co tylko, to wszystko dla mnie najważniejsza była babcia.
Warszawa, 18 marca 2016 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek