Czesław Szczepański

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Czesław Szczepański, urodzony w Warszawie 24 kwietnia 1939 roku na Mokotowie.

  • Proszę na początku opowiedzieć o sobie, o swojej rodzinie, kim byli pana rodzice, gdzie pan mieszkał, czy miał pan rodzeństwo?

Jak już wspomniałem, urodziłem się na Mokotowie, na ulicy Boryszewskiej 11, w rodzinie mój ojciec był rzemieślnikiem, kominiarzem, mama natomiast była sprzedawczynią w sklepie na Nowym Świecie, firma się nazywała Plichan. Mieszkaliśmy tam w takim budynku, no tak jak to przed wojną budowali, w takim czynszowym budynku, gdzie nie było wody, ubikacji też nie było, na klatce schodowej był zlew do czerpania wody. To nasze mieszkanie składało się z jednego pokoju, z korytarza i na tym korytarzu, na końcu była taka kuchnia węglowa i to całe nasze mieszkanie. Do tego mieszkania szło się takim malutkim korytarzem z klatki schodowej, gdzie po prawej stronie mieszkała taka starsza pani, która zajmowała ten jeden pokój. Tak jak powiedziałem, nie było tam wody, woda, tak jak wspomniałem, była na klatce schodowej. Ubikacji nie było ani żadnej łazienki, jak to teraz jest w modzie. Ubikacja była na zewnątrz budynku. Ten budynek to był budynek, gdzie był parter, pierwsze, drugie... dwa piętra były. Ja z rodzicami mieszkałem na pierwszym piętrze. Nad nami mieszkały też rodziny, po lewej stronie też były mieszkania mniej więcej tego samego metrażu i w tym samym standardzie. Jak wspomniałem, ojciec mój był kominiarzem, czeladnikiem wtedy był, pracował na ulicy Belgijskiej (tego budynku już tam nie ma). Pracodawca mojego ojca nazywał się pan Piątkowski, był mistrzem kominiarskim. Ojciec, tak jak wspomniałem, był czeladnikiem, mama natomiast pracowała jako sprzedawczyni na Nowym Świecie w firmie Plichan. I tam mieszkaliśmy prawie do Powstania Warszawskiego.
Ja z początku chodziłem gdzieś do żłobka, tylko nie umiem określić, gdzie ten żłobek był. Jak już podrosłem, miałem te dwa i pół roku, chodziłem do przedszkola sióstr misyjnych, też na Mokotowie, na ulicy Misyjnej. W tej chwili ona się nazywa Dożynkowa. Tam było dosyć sporo dzieci w moim wieku, nieco starszych i młodszych. Pamiętam tylko jedną rzecz, że strasznie nas siostry pędziły do picia tranu. Nie wiem, skąd ten tran wtedy miały, no bo to była wojna. Może jakiś takimi kanałami Czerwonego Krzyża ten tran dostawały. Zawsze to odbywało się w ten sposób, że przed obiadem były takie kostki z chleba, łyżkę tranu dostaliśmy lekko posolonego i trzeba było przekąsić tą kostką chleba. Kto nie chciał, to dostał po głowie. I tak mieszkałem tam z rodzicami do zakończenia Powstania Warszawskiego.

  • Czy miał pan jakieś rodzeństwo?

Nie, nie miałem żadnego rodzeństwa, byłem po prostu sam. Ponieważ moi rodzice pobrali się w trzydziestym siódmym roku no i po prostu nie zdążyli jeszcze zmajstrować następnego pokolenia, tak że byłem sam.
Pamiętam, że Powstanie, które się zaczęło 1 sierpnia... Wyglądałem przez okno w tym momencie i pod górę, ponieważ ta ulica Boryszewska jest na skarpie wiślanej, pod górę szedł patrol. Nie wiem, ile tam było osób, ale szło kilku Powstańców ubranych w różny sposób, na rękawach mieli białoczerwone opaski. Ja się wystraszyłem w tym momencie, bo nie wiedziałem, kto to jest, ale mama mi wytłumaczyła, że to są Powstańcy i właśnie zaczyna się Powstanie Warszawskie.
W budynku, w którym mieszkaliśmy, po jakimś czasie, nie umiem określić, czy to był tydzień, czy dwa, czy trzy tygodnie, zainstalowali się Powstańcy i był tam punkt oporu. Budynek był w tym okresie potwornie zniszczony, ponieważ Niemcy atakowali ten budynek zarówno z ostrzału artyleryjskiego, z tak zwanych krów, jak i piechotą. Wszyscy lokatorzy schodzili do piwnicy.
Jeśli chodzi o wyżywienie, to już przed samym wybuchem Powstania pamiętam, że mama moja, ponieważ na Boryszewskiej była piekarnia, to mama chodziła tam i zbierała taki czerstwy chleb, który piekarze wyrzucali, nienadający się do konsumowania bezpośredniego, i robiła suchary. Ojciec natomiast, jak wspomniałem, był komisarzem... Wtedy budynki były tak budowane, że strychy były przewidziane do suszenia bielizny i pościeli, którą tam panie sobie prały, i na tych strychach było strasznie dużo gołębi. Ojciec jako kominiarz chodził po dachach i po tych strychach, przynosił do domu gołębie. Ja po prostu całe to Powstanie [jadłem gołębie], ponieważ ojciec pracował cały czas przez to Powstanie, ponieważ nie cały Mokotów był w stanie wojennym, a ponadto ojciec miał różnego rodzaju przepustki z racji tego, że wykonywał taki i taki zawód, podobny do strażaka, miał na sobie zawsze taki uniform kominiarski, czarny, ze złotymi guzikami, z szerokim pasem, też tam była taka złota klamra, w cylindrze, z liną na plecach, więc miał możliwości poruszania się po Mokotowie, posiadając jednocześnie różnego rodzaju dokumenty, które pozwalały mu się poruszać.
Jeśli chodzi o zakończenie Powstania, to zarówno lokatorzy, jak i Powstańcy, nie wiedzieli, że już Powstanie się skończyło. I dopiero z sąsiedniej ulicy... żebym nie skłamał, jak ona się nazywała... nie z Huculskiej, z Wygody... o, z Wygody przebiegł jeden z sąsiadów naszych i powiedział: „Powstanie się skończyło, wywieście białą flagę, bo Niemcy was tu wymordują, jak nie będzie białej flagi”. No i myśmy wywiesili tą [flagę], no nie ja, tylko mieszkańcy wywiesili tą białą flagę. Przyszli Niemcy i wyprowadzili nas z budynku w stronę ulicy Puławskiej. Tam już budynki były bardzo zniszczone, popalone. Pod jednym z tych budynków postawili nas pod ścianą, rozstawili karabiny maszynowe i wszyscy myśleliśmy, że nas po prostu rozstrzelają, ale w tym momencie zaczął się ostrzał artyleryjski zza Wisły. Rosjanie pewnie zaczęli strzelać i Niemcy pouciekali. Jak Niemcy pouciekali, to i mama wzięła mnie na ręce i wszyscy pozostali mieszkańcy, którzy z tego budynku zostali wyrzuceni, uciekaliśmy wzdłuż ulicy Wiktorskiej aż do alei Niepodległości. Aleja Niepodległości, tam skręciliśmy w lewo i wzdłuż Wyścigów Konnych doszliśmy do obecnej ulicy Kłobuckiej. Na terenie Wyścigów Konnych było strasznie dużo ludzi. Ponieważ mama moja znała trochę język niemiecki, podeszła do tego Niemca, który stał przy bramie, coś z nim zagadała. On mamie powiedział, żeby mama szybko uciekała, bo jak nie ucieknie, to nas wprowadzą na teren Wyścigów Konnych. I myśmy dalej szli ulicą Kłobucka. Pamiętam, żeśmy doszli do Grabowa. To jest dzisiejsza miejscowość, wtedy pewnie też tam była. Tam żeśmy przenocowali. Wiem, że mama wzięła dla mnie taki jasieczek mały i spaliśmy u tego gospodarza, nazwijmy to umownie. Nie sami, bo tam masa ludzi spała, gdzie kto mógł i gdzie oni mogli nas tam przenocować, tośmy tam spali. Nie wiem, jakim sposobem, jak to wszystko wyglądało, że ojciec mój zadecydował, że przeniesiemy się, że trzeba uciekać z Warszawy, bo tu nic dobrego nas nie spotka. Mówi: „Mój brat mieszka – ojca brat – w Małczu”. To jest tak w kierunku Łodzi.I myśmy tam, do tego jego brata jakoś tam dotarli.
Mieszkaliśmy tam nie wiem jak długo, ale z mojej winy musieliśmy się stamtąd wyprowadzić, dlatego że ojca brat miał młodszego ode mnie syna i ja tego syna pobiłem. W związku z tym nas wyrzucili. Jak nas wyrzucili, to ojciec zadecydowały, że przeniesiemy się do Szczekocin, gdzie był jego następny brat. Jakimś cudem wsiedliśmy gdzieś tam w pociąg i w Koniecpolu pociąg został zatrzymany, wszystkich pasażerów tego pociągu wyrzucono i Niemcy zaprowadzili nas do takich baraków. Tam był jakiś taki obóz. Ponieważ tak jak wspomniałem, mama znała trochę niemiecki, w związku z tym ja przy mamie zostałem. Mężczyźni i kobiety (te, które zostały przy życiu, bo część została zlikwidowana na miejscu zaraz tego samego dnia), część ludzi, którzy nadawali się jeszcze do pracy, to chodzili gdzieś. Wyprowadzali ich zawsze rano chyba gdzieś kopać okopy czy jakieś inne umocnienia frontowe. Natomiast ja z mamą zostawałem w tym baraku i mama obierała ziemniaki na stołówce. Z tej stołówki zawsze przynosiła, ja zostawałem sam w baraku, z tej stołówki przynosiła zawsze trochę obierek i gotowała mi w jakimś takim naczynia jakieś tam zupki, nie zupki, nie wiem, coś tam z tych obierek w każdym razie robiła. Ponieważ tak jak wspomniałem, znała język niemiecki, zaczęła starać się o to, żeby mamę stamtąd zwolnili. To już była zima, mamę ze mną zwolnili późnym wieczorem, i mama się zastanawiała, czy ona ma wyjść wieczorem, bo dostała taką blaszkę jako przepustkę, czy ma wyjść wieczorem, czy po prostu wyjść na drugi dzień. Ale współwięźniarki namówiły mamę, żeby mama jednak wyszła dzisiaj, bo nie wiadomo, czy jutro ta blaszka będzie ważna. I myśmy późnym wieczorem wyszli z tego obozu, nie wiedząc, gdzie jesteśmy.
Mama wzięła mnie raz na ręce, raz szedłem na piechotę i weszliśmy do takiego lasu. Wiem, że przez las żeśmy przechodzili. Mama była potwornie zmęczona, ja też. Usiedliśmy na takim pieńku ściętym i mama i ja zasnęliśmy wtedy tam na tym pieńku. Przechodził jakiś pan, nazywał się pan Walasek. Dlatego pamiętam to nazwisko, dlatego że mama z nim bardzo długo po wojnie korespondowała. I on nas obudził, zabrał nas do siebie, do mieszkania. Ponieważ ja byłem strasznie zawszony, w związku z tym pierwsza rzecz, jaką ci państwo, u których mieliśmy przenocować, [zrobili, to] zagotowali wody, wsadzili mnie do bali i próbowali mnie tam, że tak powiem, tymi środkami, które wtedy były możliwe, jakoś te wszy wybić. Pamiętam, że pierwszy raz od dłuższego czasu spałem w pościeli, pod puchową nie kołdrą, tylko pierzyną. Spałem podobno czterdzieści osiem godzin. Ponieważ ten pan był jakoś tak bardzo przyjemnie do nas nastawiony, mama mu powiedziała, że tutaj niedaleko w Szczekocinach mieszka ojca brat. Czy on by nie mógł po prostu pojechać do tego brata i powiedzieć, że my tutaj jesteśmy. I po jakimś czasie brat ojca przyjechał po nas, przeprowadziliśmy się do Szczekocin.
W międzyczasie ojciec mój uciekł z tego obozu pracy, w którym był, i też znalazł się w Szczekocinach. Ponieważ ojciec miał tam dwóch braci, mieszkaliśmy u jednego z braci. On miał [jako] mieszkanie pokój z kuchnią, myśmy zajmowali kuchnię, ten brat z żoną i z córką mieszkał w tym pokoju. Było tam nam nawet dosyć przyjemnie, dlatego że tak, ojciec mój był pracowity. Ponieważ był kominiarz, zaraz zaczął chodzić po wsiach i te kominy czyścić. Mama trochę umiała szyć, w związku z tym chodziła po domach i tam gdzie były jakieś maszyny do szycia, starała się jakieś usługi krawieckie czynić. Potem, jak przyszło wyzwolenie i wyzwolili tą miejscowość Rosjanie...

  • Jak pan pamięta ten moment wyzwolenia, jak pan to wspomina?

Pamiętam tylko tyle, że w nocy była potworna strzelanina. Ja się obudziłem i jak rano żeśmy wstali, to tam gdzie mieszkałem, u tego ojca brata, u tego wujka, to przed domem były trzy trupy. Ale to były trupy nie wiadomo jakie, dlatego że to były trupy kompletnie rozebrane. Były tylko w majtkach i w jakichś fragmentach koszul. To to pamiętam.
Potem mama kupiła od ruskich za obrączkę maszynę [do szycia], w związku z czym uruchomiła już taką lepszą usługę, bo po prostu robiła na swojej własnej maszynie.
Nie pamiętam, kiedy żeśmy się z tej Częstochowy wyprowadzili, w każdym razie dojechaliśmy... Nie wiem, jaki to był miesiąc, w każdym bądź razie już było ciepło. Pojechaliśmy do Koniecpola, furmanką nas zawieźli z tych Szczekocin i tak czekaliśmy na pociąg. Nie wiem, jak długo żeśmy na ten pociąg czekali, czy dzień, czy dwa, w każdym razie spaliśmy nie na stacji, bo na stacji było tak dużo ludzi, że nie można było się tam zmieścić. Mieszkaliśmy gdzieś obok stacji. W końcu jak ten pociąg przyjechał jakiś tam, wracaliśmy do Warszawy chyba trzy czy cztery dni, węglarką (to jest taki wagon bez dachu).
Przyjechaliśmy do Warszawy. Moja mama miała rodziców w Rembertowie pod Warszawą i myśmy do tego Rembertowa po prostu doszli do dziadków. Tam zostałem z mamą. Ojciec natomiast na następny dzień wybrał się do Warszawy zobaczyć, jak wygląda nasze mieszkanie i czy ten budynek w ogóle stoi, i co się stało z pozostałymi lokatorami. Ojciec wrócił po paru dniach, bo wtedy głównie chodziło się na piechotę, prawda. Ojciec wrócił po paru dniach i stwierdził, że budynek stoi, ale strasznie zrujnowany, meble, które mieliśmy w tym mieszkaniu, to sąsiedzi jakoś zabezpieczyli, tak że po paru dniach wróciliśmy z powrotem na tą ulica Boryszewską 11 i ja zacząłem chodzić z powrotem do przedszkola na ulice Misyjną, jak wspomniałem.
Po skończeniu tego przedszkola... Aha, jeszcze ponieważ ten budynek był bardzo zrujnowany, ojciec się bał, że w każdej chwili on się rozleci, w związku z tym zaczął szukać jakiegoś innego mieszkania. Znalazł to mieszkanie na ulicy Dolnej u swojego kolegi. Tam było mieszkanie dwupokojowe, dwa pokoje z kuchnią. W międzyczasie urodziła się w czterdziestym szóstym roku moja siostra i tam to było dwa pokoje z kuchnią. W jednym pokoju mieszkaliśmy my, to znaczy rodzice moi, ja i siostra, w następnym pokoju mieszkał ojca kolega z żoną i z jednym dzieckiem, potem się urodziło drugie dziecko, a w kuchni mieszkali rodzice tego mojego kolegi. Tam mieszkałem do pięćdziesiątego ósmego roku, w chwili, kiedy poszedłem do wojska. Już jak wróciłem z wojska, to mieszkałem z rodzicami chwilę.
Jeśli państwo by chcieli jakichś dodatkowych informacji, to proszę zadać pytanie. Jeśli będę umiał odpowiedzieć, to odpowiem, jeśli nie, to trudno, pamięć ludzka jest zawodna, tym bardziej w takim wieku, w jakim ja byłem.
  • Proszę powiedzieć, czy przez cały okres okupacji pańscy rodzice pracowali dalej tam, gdzie pracowali?

Tak.

  • Robili to, co robili...

Tak.

  • Czy mówili panu o tym, czy brali udział w działaniach konspiracyjnych?

Proszę pana, wiem, że tak – tak jak wspomniałem, to nasze mieszkanie to był pokój z kuchnią, a obok mieszkała starsza pani w takim małym pokoiku. Nie wiem dlaczego, ale bardzo często rodzice mnie wyrzucali z tego mieszkania do tej pani obok, dlatego że przyjeżdżali jakieś wujki, jakieś ciocie. Nie chcieli mi powiedzieć, kto to dokładnie jest, ale ponieważ to się odbywało bardzo często, to podejrzewam, że moi rodzice kogoś tam przechowywali. Ale tak, [co do tego], czy ojciec należał do jakiejś konspiracji, to opowiadał mi, że należał, do czego, to nie umie odpowiedzieć. W czterdziestym szóstym czy siódmym roku jak była ta kampania, żeby się ujawniać, ojciec się po prostu bał i się nie ujawnił. I tak jakoś przeżył szczęśliwie, że go tam nikt nie szczypał. Tylko mnie szczypali. Jak mieszkałem wtedy, w czterdziestym szóstym roku, jeszcze w tym starym mieszkaniu, to kiedyś przyszło dwóch takich smutnych panów z zapytaniem, czy tu mieszka Czesław Szczepański. Mama powiedziała, że mieszka, i chcieli mnie zabrać, bo podobno należałem do Narodowych Sił Zbrojnych. No miałem wtedy sześć lat, siódmy rok. Mama nie pozwoliła mnie zabrać, no to poczekali i ojca wzięli. Komenda wtedy była na Dworkowej. Ojca nie było chyba tydzień. Przyszedł taki trochę poobijany, ale go zwolnił jakiś major rosyjski, radziecki. Opieprzył tych naszych nadgorliwców: „Co wy chcecie od takiego dzieciaka? Jak on mógł należeć do Narodowych Sił Zbrojnych? A co chcecie od tego człowieka, jeżeli on nie miał z tym nic wspólnego?”.
Po latach dopiero zacząłem się zastanawiać, jakim cudem oni znaleźli mnie. W czasie okupacji dużo ludzi chodziło na lewych papierach, w związku z tym mogli zdobyć jakieś u proboszcza czy w kościele, jakieś takie moje dane osobowe, gdzie się wszystko się zgadzało oprócz daty urodzenia, prawda. W związku z tym taki był w tym momencie problem. Ale czy rodzice uczestniczyli czynnie w jakieś konspiracji... W Powstaniu na pewno nie uczestniczyli, natomiast czy czynnie uczestniczyli w jakichś pracach konspiracyjnych, to ja tego nie wiem. Natomiast mogę się domyślać, że w czymś uczestniczyli, dlatego że tak jak powiedziałem, tych wujków tam sypiało i cioć bardzo dużo w mieszkaniu. A ponadto ojciec miał te różnego rodzaju dokumenty pozwalające poruszać się na terenie Mokotowa, więc podejrzewam, że z tego względu na pewno coś tam w tej materii działał.

  • Wybuchło Powstanie. Czy pańscy rodzice byli dalej w domu?

Tak, tak. Mieszkaliśmy cały czas.

  • Co działo się z pańskim ojcem? Czy dalej pełnił funkcję kominiarza?

Tak. Ojciec cały czas pełnił funkcję kominiarza, chodził, codziennie się przebierał w ten swój mundur, i też nie wiem, czy on chodził, czyścił te kominy, czy po prostu zajmował się czymś innym. Podejrzewam, że ponieważ to była wojna, część Mokotowa, w początkowym okresie się ten Mokotów jeszcze nie palił, dopiero później się zaczął palić. Na pewno chodził, a ponadto, jak wspomniałem, przynosił te gołębie na okrągło. Bo te gołębie, to tylko nie jedliśmy my, to znaczy ja, mama i ojciec, tylko jak przynosił, to przynosił tego naręcza, że część mieszkańców tego budynku też się tym żywiła.

  • Pamięta pan, jakie było zaopatrzenie?

To tak jak wspomniałem, tam była ta piekarnia, mama przed Powstaniem robiła suchary. Ponadto w tym budynku były stajnie, koni nie było, bo Niemcy pozabijali, ale jedna taka szkapa została, której nie było co dawać jeść. Obok tego budynku była taka łączka i w pewnym momencie właściciel tego konia wypuścił go na tą łączkę, no i Niemcy tego konia zabili. Zabili tego konia, ten koń tam leżał parę dni, to był sierpień czy początek września, więc w nocy tam chodzili, po kawałku tego mięsa ludzie starali się przynosić. To mięso było już takie troszkę zapachowo trącone, nie pachniało tak, jak pachnie konina, tylko trochę inaczej. Wiem, że wtedy, jak pierwszy raz przynieśli to mięso, to mama zrobiła bitki końskie i jakąś kaszę żeśmy do tego jedli. Tak to głównie jedliśmy te suchary i gołębie, no i coś tam jeszcze pewnie było w domu.

  • Wspomniał pan, że w tym budynku był punkt oporu. Jak pan wspomina spotkania z Powstańcami?

Jak przyszli pierwszy raz, to ja się przeraziłem, że to Niemcy. Rozpłakałem się, podobno jakiejś histerii dostałem. Mama mnie uspokoiła, że to są nasi Powstańcy. Nie umiem odpowiedzieć, jak oni długo w tym budynku byli. Fakt pozostaje faktem, że budynek był bardzo zniszczony po tym ostrzale, który żeśmy tam przeżywali. Ale tak to sympatycznie było, nie zawsze się bili, nie zawsze strzelali, części odpoczywali, to wtedy kiedy nie było żadnej zawieruchy wojennej, to myśmy mieszkali w tym budynku normalnie. Jak się zaczęła strzelanina, no to wszyscy uciekali do piwnicy, natomiast Powstańcy siedzieli w oknach czy w jakichś przebiciach i próbowali walczyć.

  • Nie było problemów w zaopatrzenie w wodę?

Tam obok, na ulicy Huculskiej, było takie źródełko i tam [chodzono] po wodę. Ono cały czas, nawet po wojnie jeszcze było i tam cały czas była woda. Ponadto na ulicy Grottgera i Dworkowej były takie stawy i po prostu ludzie zaopatrywali się w wodę w tych stawach. Ta woda była taka jak to w stawie, nie zawsze tam była pewnie jakość dobra, ale domowymi sposobami ludzie starali się jakoś ją uszlachetnić, żeby była po prostu zdatna do picia.

  • Czy pamięta pan, jak bawił się na podwórku z kimś? Miał pan jakichś kolegów tam w domu?

Nie umiem tego powiedzieć. Wiem, że główne zabawy to były zawsze wieczorami, bo tam taka kapliczka była i ludzie tam chodzili i modlili się, ale z młodzieży jako takiej to nic mi tam nie świta. Głównie to pamiętam koleżanki z przedszkola.

  • Właśnie. To przedszkole w czasie okupacji działało?

Tak. W czasie okupacji działało.

  • A w czasie Powstania już nie?

W czasie Powstania to tam był szpital. Tak że w czasie Powstania w tym budynku, gdzie siostry mieszkały, był szpital i obok w takim budynku też był szpital. Natomiast po wojnie, jak się już wojna skończyła i uzyskaliśmy tą w cudzysłowie niepodległość, to przedszkole zostało uruchomione i ja tam chodziłem.

  • Wspominał pan o tym, że tam się ludzie gromadzili przed kapliczką. Czy były jeszcze jakieś inne formy życia religijnego? Czy odbywały się jakieś msze? Tam był kościół...

No kościół to był, bo to kościół Świętego Michała, niedaleko, gdzie ja byłem też i chrzczony. Ale nie pamiętam, żebyśmy jakoś tak gremialnie do tego kościoła chodzili, tym bardziej że ten kościół był w połowie rozbity. Nie pamiętam takich przypadków. Może przed Powstaniem to żeśmy tam i chodzili, [może] chodziłem z rodzicami, ale nie utrwaliło mi się to w pamięci.

  • Pamięta pan jakiś takie przypadki, żeby ludzie czytali prasę powstańczą?

Nie pamiętam tego.

  • Czy ludzie się zbierali, dyskutowali o tym, co przeczytali?

Nie no, tak jak mówiłem tych wujków i cioć przyjeżdżało dosyć sporo, ale nie było nikogo, nie było nikogo... Nikt nie przychodził do nas z jakimiś agitacjami.

  • Z tego, co pan opowiada, na pańskiej ulicy w czasie Powstania było tak jeszcze całkiem spokojnie.

Raczej tak, raczej tak. Był tylko ten jeden punkt oporu w naszym domu.

  • Który był ostrzeliwany?

Tak jak mówiłem, z ulicy Belgijskiej był ostrzeliwany i od strony ulicy Dolnej był ostrzeliwany tak zwanymi krowami. To były takie niemieckie wyrzutnie rakietowe, które potwornie, strasznie ryczały i dlatego nazywali ich „krowy”.

  • Czy one powodowały jakieś duże uszkodzenia? Owszem, pan wspomniał, że jak ojciec wrócił, to mówił, że nie wiedział, czy ten budynek stoi. Czy to były szkody, które powstały po państwa wyjściu z Warszawy?

Może nie tyle po naszym wyjściu, co z czasie tego ostrzeliwania, jak tam byli Powstańcy. Tamten budynek się tak rozsypywał, że tam można było w szpary budynku, w ściany wkładać ręce. W takim stanie był. On się nie nadawał do remontu i dlatego moje rodzice bali się tam mieszkać.

  • Pytam też dlatego, bo wspomniał pan, że informacja o tym, że Powstanie zostało zakończone, nie dotarła do państwa. Dopiero sąsiedzi przyszli i powiedzieli.

Do nas nie dotarła wiadomość. Sąsiedzi z ulicy Wygoda.

  • Właśnie. Czyli ostatnie dni Powstania musiały być w miarę spokojne?

Raczej tak, raczej były spokojne. Już wtedy nie było strzelaniny, Powstańcy się stamtąd po prostu wynieśli. Myśmy w tym budynku mieszkali sami. No sami, [to znaczy] z lokatorami. Z tym że nie było wywieszonej białej flagi, a Niemcy nie wiedzieli, czy Powstańcy się wynieśli, czy nie wynieśli, w związku z tym cały czas nas tam gnębili ostrzałem. Dopiero ten sąsiad jakimiś tam swoimi kanałami dowiedział się, że Powstanie się zakończyło, i myśmy tą flagę wywiesili.

  • Proszę powiedzieć, jeżeli chodzi o państwa drogę, to z Warszawy ruszyliście państwo do Szczekocin. Jak pan pamięta tę podróż?

Myśmy jechali w pociągu, w strasznym tłoku, bo to ludzie jak mogli, stali na... Nie wiem, czy pan widział takie wagony, gdzie do przedziału otwierało się na zewnątrz drzwi, tutaj była taka deska do przechodzenia między tymi przedziałami, więc my siedzieliśmy w środku, natomiast cały wagon była obklejony ludźmi. Gdzie kto mógł, to trzymał się, stał i starał się jak najdalej odjechać od Warszawy. W tym Koniecpolu nas zatrzymali. Tam nas wszystkich wyrzucili z tego pociągu.

  • Wspomniał pan o mamie, bo była przy panu.

Tak, cały czas.

  • Czym zajmował się wtedy pana ojciec? Czy coś mówił po wojnie?

Nie. Ojciec po prostu był w takiej brygadzie roboczej, którą codziennie rano, tak jak wspomniałem, wyganiano na pole do budowy jakichś tam umocnień i fortyfikacji. To nie był taki obóz pracy, gdzie był zakład zamknięty i jakąś produkcję robili. Po prostu potrzebowali ludzi do budowy fortyfikacji i dlatego pociąg zatrzymali i wszystkich wygrużyli. Zostawili tylko tych, którzy nadawali się do pracy. Ci, co się nie nadawali, to wiem, jak się palił, z komina leciał dym, to ludzie klękali i się modlili. Przypuszczam, że tam był jakiś po prostu piec do spalania zwłok, tak zwane krematorium.

  • Później, kiedy już pańska matka została zwolniona z tego obozu, wspomniał pan, że dostaliście się państwo do Szczekocin, do jednego brata, a jak ojciec uciekł, to trafił do drugiego. Tak?

Nie, nie. Do tego samego brata, do tego samego brata. Dlatego że ten miał po prostu nie tyle większe lokum, co było na tyle wygodniejsze, że on prowadził łaźnię. I tam zawsze było się w czym umyć i było zawsze ciepło, no bo trzeba było w tej łaźni… To była taka łaźnia miejska, gdzie on zawsze musiał napalić w ciągu dnia i była ciepła woda i ciepło było po prostu. Natomiast ten drugi brat to był taki trochę leniowaty. On tam tych dzieciaków narobił dosyć sporo, a nie bardzo mu się chciało pracować. W związku z tym, ponieważ ojciec był od niego starszy, to tam parę razy go przymusił do zajęcia się pracą, ponieważ też był kominiarzem. To na tyle go przymusił, że chodzili razem po wsiach i tam te kominy czyścili.

  • Czy pański ojciec nie bał się, że Niemcy będą go szukali w tej wiosce?

No jakoś się nie bał, jakoś się nie bał. Wtedy Niemcy już mieli, wie pan, tyle problemów na głowie, że już takimi głupstwami się po prostu nie zajmowali.

  • Jak pan wspomniał, pana mama zajmowała się szyciem.

Tak.
  • A pan, co pan robił? Czy pan się bawił z dziećmi?

No ja chodziłem, ponieważ tak jak wspomniałem, ten ojca jeden brat miał córkę, a tamten drugi brat miał w moim wieku syna no i takich dwoje bliźniaków, które mu się urodziły w czterdziestym drugim roku, no to się nie nadawały do zabawy. No to ja spędzałem czas z siostrą Baśką i z bratem stryjecznym Wojtkiem, ponieważ oni byli moi rówieśnicy.

  • Wspominał pan o momencie wyzwalania, o tych trzech trupach. Co pan jeszcze pamięta z tego okresu?

Pamiętam tylko to, że kiedyś tam na polu wylądował sowiecki samolot pod Szczekocinami. No i cała zgraja tych chłopaczków w moim wieku i ludności poleciała tam, żeby ten samolot oglądać, ale ten pilot rosyjski był tak wystraszony, że nie wysiadł z kabiny. Siedział tam cały czas i ani be, ani me, ani kukuryku, nic. Nie odzywał się to nas. To była taka atrakcja w tym okresie.

  • I potem mówił pan, że wracali państwo do Warszawy.

Tak.

  • To ile mniej więcej czasu tam mieszkali państwo w tym domu, ryzykując…

Tam w Szczekocinach?

  • Nie. Już po powrocie do Warszawy, na Boryszewskiej.

Proszę pana, na Boryszewskiej to mieszkaliśmy, jak wróciliśmy do Warszawy. No to było gdzieś tak późną wiosną, podejrzewam, gdzieś tak koło maja czterdziestego piątego roku. I mieszkaliśmy tam… Siostra mi się tam jeszcze urodziła w czterdziestym szóstym roku, 1 maja. A już do szkoły to poszedłem z Dolnej. Czyli mieszkaliśmy gdzieś tam podejrzewam, że do czerwca czy lipca czterdziestego szóstego roku.

  • Na szczęście z domem nic się nie stało.

No nie. Na tyle się stało, że potem ten dom się rozleciał. Wszystkich lokatorów później jakoś jakoś przenieśli do innych budynków, a ten budynek się po prostu rozleciał.

  • Mieszkali państwo aż do pięćdziesiątego szóstego roku.

No nie, rodzice mieszkali tam cały czas. Ja mieszkałem do pięćdziesiątego dziesiątego roku, bo poszedłem do wojska. Po drodze to mieszkanie się zaczęło robić trochę większe, dlatego że rodzice tego naszego ojca kolegi po prostu poumierali. Ta kuchnia została zwolniona. W związku z tym dwie osoby odpadły. Natomiast w tych dwóch pokojach mieszkało nas po prostu osiem osób. Ja mieszkałem do pięćdziesiątego dziewiątego roku, w chwili, gdy poszedłem do wojska. Wróciłem z wojska, mieszkałem chyba tam jeszcze… Z wojska wyszedłem w listopadzie, ożeniłem się w kwietniu, czyli mieszkałem tam jeszcze pięć miesięcy. No pięć, sześć miesięcy.

  • Czy chciałby pan na zakończenie podać jakieś informacje, jakieś własne przemyślenia na temat Powstania?

Proszę pana, trudno mówić tu o przemyśleniach, dlatego że tyle ludzi już na ten temat się wypowiadało. Jedni mówią, że to dobrze, jedni mówią, że to źle. Jedni mówią, że to był zryw polityczny, inni psioczą na Stalina, że to po prostu on wydał zgodę. Podejrzewam, że ruscy się tu przyczynili do tego, że kwiat młodzieży polskiej, wie pan, został tutaj wycięty. W końcu dwieście tysięcy ludzi zostało w sposób okrutny – okrutny – wytępione przez hitlerowców, przez Niemców, no co mówimy o hitlerowcach, po prostu przez naród niemiecki została tu zgładzona. Trochę im tam ta brygada „ukraińców” pomogła na Woli wyrżnąć setki ludzi. Tak że takie mam przemyślenia. Czy to są trafne przemyślenia, czy nietrafne, to zarówno moje roczniki, jak i pana roczniki, pewnie nigdy się nie dowiedzą, bo niektóre archiwa są pozamykane na sto lat, więc nie wiem, ja się na pewno nie doczekam. Ci, co się doczekają, to pewnie machną na to ręką, bo to nie będzie ich dotyczyć. Będzie to tak stara historia, tak jak my wspominamy powstania w sześćdziesiątym trzecim roku, czy w trzydziestych latach, czy w czterdziestym ósmym, czy jakieś inne powstania, które się odbyły dziesiątki lat temu.


Warszawa, 10 września 2013 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek
Czesław Szczepański Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter