Bronisława Sierakowska "Gogo"

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę powiedzieć nam o pani pochodzeniu, gdzie się pani urodziła, co robiła pani przed wojną?

Urodziłam się na Powiślu, na Solcu 111. Miałam rodzinę dużą, byłam jedenasta. [...]. Siostry moje poumierały, bo panowała gruźlica. Miałam siedem lat, kiedy ojciec zmarł. I wtedy z [Solca] 111 przeszłyśmy na drugą stronę, bo tam było tylko trzech lokatorów i tam mama wzięła pokój z kuchnią. Pomagałam jej, bo została sama (tylko z bratem i ze mną) bez środków do życia.

  • Który to był rok?

Ja [Bronisława Gogo] miałam lat siedem (Julita Sierakowska: rok 1918), a brat dziesięć. Matka cały czas była tylko z nami. Później był taki okres, muszę powiedzieć z przykrością, bardzo [trudny]. Ponieważ byłam biedna, to miałam trochę pogardy od ludzi, jak miałam dziesięć lat, zacisnęłam piąstkę i powiedziałam: „Wy jeszcze będziecie ode mnie zależni”. I tak zrobiłam, siostry poumierały, ja byłam z mamą. Zaczęłam pracować w pracowni, byłam dosyć zdolna, więc pracowałam, później to wszystko zostawiłam i poszłam na swoją rękę.
Było nam bardzo ciężko, więc wtedy ktoś zaproponował (matka znała tego Sierakowskiego), żeby u nas zamieszkał, w kuchni, a my w pokoju. W ten sposób matka się jakoś podciągnęła. Ja się uczyłam, mąż pracował jako człowiek młody, mąż był jedenaście lat starszy. Nie powiedziałam najważniejszej sprawy, wrócił właśnie z wojska jako podoficer (Julita Sierakowska: legionista). I tak było: ja dorastałam, razem żeśmy śpiewali, miał kolegów [...]. Było u nas bardzo dużo przyjemności, on śpiewał pięknie i ja śpiewałam. I tak dobyłam do piętnastu lat, poszłam do pracy, zostawiłam wszystko, naukę. Nie chciała mnie nauczycielka puścić, bo byłam bardzo zdolna, do rysunków… Było nam bardzo ciężko, ale [żyliśmy] bardzo uczciwie. Wyszłam za mąż za Zygmunta Sierakowskiego, on miał ojca... Jeszcze ważna sprawa, mój mąż był zawzięty, bo matkę mu Niemcy zabili. Tak żeśmy wspólnie mieli taki język. Jak ja wyszłam za mąż, myśmy razem zamieszkali. A parę lat... Jak [córka] miała trzy latka, to kupiliśmy mieszkanie, bo się kupowało. Ja szyłam, nie było żadnych podatków, byłam bardzo zdolna, bardzo znana, miałam dobre klientki. I tak żeśmy przebyli do Powstania.

  • Proszę powiedzieć, czy pani maż walczył w 1939 roku?

Tak.

  • Proszę powiedzieć, gdzie walczył?

Ja tak mówiąc szczerze, byłam młodą dziewczynką, mąż był we Lwowie, wtedy kiedy wrócił i z nami zamieszkał, to wrócił ze Lwowa. Z tym że ja panu niektórych rzeczy nie mogę powiedzieć, bo byłam naprawdę młodą dziewczyną, jedenaście lat (Julita Sierakowska: jak się sprowadził).

  • Ja pytam o 1939 rok, kiedy wybuchła wojna.

(Julita Sierakowska: Mama miała wtedy 28 lat). Jak wybuchła wojna, to ja już miałam dwoje dzieci.

  • Przypomina pani sobie wybuch wojny?

Tak, przypominam. Ponieważ ja podejrzewałam troszkę, że mąż był w jakiejś akcji. Więc jak wojna wybuchła, to było tak gorąco na Powiślu, że myśmy wrócili na swoje miejsce, na Solcu pod nume-rem 60 byliśmy. A później żeśmy kupili mieszkanie i w tym mieszkaniu [byliśmy do Powstania]. [...] Ja pracowałam, mąż był, dwoje dzieci. Później jak było Powstanie, to mąż wyszedł, pożegnał nas i więcej go nie widziałam. Mnie powiedzieli, że mąż jest w Kazimierówce, a tymczasem okazało się, że dostał się do obozu i tam zginął.

  • Proszę mi powiedzieć, jak zastało panie Powstanie na Powiślu, przyponina pani sobie wybuch Powstania?

Jeśli mam być szczera, to ja pracowałam, kiedy Powstanie wybuchło. [Przenosiłam] maszynę na górę, maszynę na dół, maszynę na górę, maszynę na dół (Julita Sierakowska: do piwnicy) tak przebyłam miesiąc czasu, bo musiałam jakoś żyć. Ale było straszne bombardowanie, uciekaliśmy wszyscy do piwnicy, a potem po prostu musiałyśmy stamtąd uciekać. Kiedy żeśmy wróciły, to już do niczego nie wróciłam, [nie było] nic a nic.

  • Kiedy musiała pani opuścić mieszkanie na Solcu?

(Julita Sierakowska: We wrześniu) 6 września, tyle czasu przebyłam, opowiadam, tak jak było: Ja musiałam dać dzieciom jeść, miałam matkę staruszkę, więc ja jak mogłam (w piwnicach miałam tyle ludzi, że mi pomagali trochę, ale nie za darmo), bo szyłam. [...]

  • Proszę powiedzieć, gdy upadło Powiśle, jakie były pani losy?

Nie było nas, bośmy były wygnane. Na plac Piłsudskiego wszyscy żeśmy szli, pełno ludzi. [Dojechaliśmy] do Pruszkowa, a z Pruszkowa przewieźli nas do Sochaczewa. Ponieważ przede mną zabrali młodych, to ja zakręciłam [córce] warkoczyki, wzięłam dzieci i matkę pod rękę, no i [nas] przewieźli do Sochaczewa. Nie do obozu, a tych przede mną do obozu. Ci co [pojechali] do obozu, to nie wiem, jak było, a ja w każdym razie byłam w Pruszkowie. Oczywiście w pociągu było pełno ludzi, wysadzili nas w Sochaczewie i tam do wsi Sucha, i tam się nami niby zajęli, może dwie noce, trzy. Ja od razu byłam z matką i [dziećmi]. Ja wszystkim powiedziałam: „Ja nie chce od was nic, tylko dajcie mały pokoik, żebym mogła szyć” – i tak się zaaklimatyzowałam. Przez jakiś czas szyłam. Oczywiście kartki były i to, i tamto. Córka, ta mała, pasła krowy, (Julita Sierakow-ska: ja pasłam krowy) starsza córka miała wtedy czternaście lat, więc też tam pomagała. I tak żeśmy dobyły do wolności.

  • Czy na Powiślu pani szyła, czy zdarzało się, że to były rzeczy dla wojska?

Dla wojska to nie... Ale pan pyta o Powstanie?

  • O Powstanie.

To przychodzili młodzi i prosili o papierosy, bo mąż miał papierosy – wie pan, jak się dawniej robiło takie [glizy] – i to był taki ratunek dla nich. Oni mnie znali i znali męża trochę, więc ratowałam tak tą młodzież, ale nie powiem, żebym miała jakieś styczności. Była sytuacja, że zabili jednego, wtedy coś robiłam, żeby [pomóc] tej żonie, ale to tak jak mówię... A później żeśmy byli na wsi, [gdzie] było różnie. Może pana interesuje, jak Rosjanie weszli?

  • Proszę mi powiedzieć, jak pani zapamiętała Rosjan?

Przyszło ich chyba z dziesięciu, myśmy siedziały w piwnicy (gospodyni dała nam piwnicę) i tam się siedziało. W pewnym momencie był taki troszkę szum i ich zabrali i niestety rozstrzelali. Chyba tych Rosjan było z dziesięciu, tylko widziałam ciała (Julita Sierakowska: Tutaj troszkę mamie się kręci). Ja poszłam pieszo (myśmy pieszo szły) naprawdę pieszo, jakoś ludzie nam troszkę pomogli, troszkę jedzenia... I tak dobrnęłam do Kazimierówki, bo tam rodzina Sierakowskich była, czyli brat [męża]. Tam byłam trochę, matkę zostawiłam, trochę robiłam [w Warszawie] i znów pojechałam po matkę. Przyjechałam z matką. I tam w Kazimierówce żeśmy troszkę [były]. Ale niestety powiedziałam do dzieci: „Albo głodujemy, albo idziemy na Warszawę”. A moja córka: „Mamusiu, chodźmy na głód, ale chodźmy”. To żeśmy poszły na Warszawę. Warszawę zastałyśmy w strasznym stanie, wszystko spalone „od A do Z”.

  • Jak to była pora roku, kiedy to było mniej więcej?

17 stycznia myśmy wyruszyły, zaraz jak tylko było wyzwolenie Warszawy). No tak. Wiec na wsi byłam do wiosny i później poszłam na Warszawę. Tam był po prostu cud, bo szłam, dzieci zostawiłam, spotkałam znajomego, który powiedział: „Słuchaj, jest mały pokoik”. Myśmy tam zamieszkały. Ruina, szczerze mówiąc. Mimo wszystko to przyjęłam i robiłyśmy. Troszkę szyłam, ale wszystko włożyłam w mieszkanie. Później już pełno znajomych weszło do Warszawy, więc mnie odnaleźli, dużo kolegów męża, ale niestety mąż nie wrócił. Dostałam później rentę, dostałam na dzieci też i tak [żyłam]. Cały czas pracowałam, aż córka też zaczęła pracować, bo [młodsza] córka nie wyszła za mąż. Doczekałam się wnucząt, dwoje. Później ona [córka] dostała mieszkanie z biura i jest nam lepiej. To mieszkanie dostała z biura, ja swoje oddałam, bo tak trzeba było i tu zamieszkałam. Mam wyjątkowo dobrą córkę. Nie mogę powiedzieć, bo [wnuki] też [...].

  • Jak pani zapamiętała Rosjan?

Julita Sierakowska: Rosjanie, nawet nie możemy powiedzieć, żeby nam zrobili krzywdę. Jak żeśmy wyszły z tego Sochaczewa, szłyśmy pieszo trzy dni, to w Ożarowie oni mieli postój w takim gospodarstwie i myśmy razem z nimi w jednym pokoju były. Oni byli bardzo grzeczni, prosili, żebyśmy razem z nimi zupę ugotowały, obierałyśmy ziemniaki razem z tymi Rosjanami i oni nam krzywdy nie zrobili. Nie było takiej sytuacji, żeby do mamy się przystawiali czy mnie tam gdzieś [ciągnęli], czy siostrę, bo ja to byłam dziecko, a siostra miała czternaście lat. Zachowywali się bardzo przyzwoicie. Prosili tylko, żeby razem z nimi to jedzenie ugotować. Przedtem to żeśmy spały gdzieś pod Sochaczewem, a w Ożarowie to właśnie z tymi Rosjanami się zetknęłyśmy. Nie mogę nic złego na tych Rosjan powiedzieć.
Bronisława Sierakowska: Był jeden, co kartofle razem z córką obierał, ja się przestraszyłam, przebudziłam się, on podszedł, to pamiętam dobrze i powiedział: „Nie boicie się, nie boicie się, nie, nie”. I tak córka moja z nim obierała kartofle. I potem poszłyśmy.) Jak wracałyśmy, to na szosie, pamiętam jak dzisiaj, leżał rozpłatany żołnierz, głowa tylko mu została, bo czołg go rozjechał, została mu głowa w hełmie, a on to był kompletny placek. To był chyba Niemiec. W każdym razie na Rosjan nie narzekam.

  • A to rozstrzelanie...

Bronisława Sierakowska: To było na powietrzu, za stodołą, myśmy to słyszeli, to było straszne. Ale nie Rosjanie byli zabici, tylko Niemcy; Rosjanie zabili tych Niemców, na tej wsi. Oni uciekali, a Rosjanie już weszli do Suchej i Rosjanie rozstrzelali tych Niemców [...]. To byli ci sami co [grozili nam pistoletem], taka sytuacja była, to był taki bardzo przykry widok, nie bardzo to wspominamy [...]).
Julita Sierakowska: Ale w czasie okupacji też nie byli tak bardzo źle do ciebie nastawieni, skoro tyś wracała wieczorem i stał Niemiec, wiele osób patrzyło z okien, z balkonów, że mama idzie przed godziną policyjną, a ten Niemiec jednak mamę przepuścił i nic mamie nie zrobił. Byli jak każdy z nas – są ludzie i ludzie.
Bronisława Sierakowska: O łapankach zapomniałam panu powiedzieć, były łapanki, więc cały Solec był obstawiony Niemcami. Ja byłam u klientki, a dzieci – ja byłam nienormalna na tle dzieci – dzieci i mąż byli w domu, więc ja mimo wszystko poszłam tą ulicą. Julita Sierakowska: No wracałaś do domu, po prostu.
Bronisława Sierakowska: Ja [...] zawsze byłam przyzwoicie, [ładnie] ubrana, więc miałam taką sytuację, że jeden Rosjanin mówi: „Ale ładna”. Widocznie po polsku umiał, ale jak ja weszłam (myśmy mieszkali tak prosto, a później był zaułek do bramy), jak ja już przeleciałam z tego strachu, poszłam schodami na pierwsze piętro, ale niestety weszłam na czworaka, nie weszłam normalnie, nie byłam w stanie tego znieść. Ja uciekłam, byle do dzieci lecieć. Były takie fragmenty, być może zapominam albo nie chcę sobie przypinać niektórych.
Miałam i taką sytuację: Niemiec mnie zaczepił na moście Poniatowskiego, nie chciał odstąpić, był to Niemiec Francuski. Strasznie mu się podobałam, i to była taka historia, że ja jedną panią błagałam, żeby po niemiecku z nim porozmawiała, a on powiedział, że mnie przepuści, tylko dlatego że mu się podobam. Taka też była sytuacja. Tak mi ręką zastąpił [drogę]. Pan rozumie, tutaj są dzieci w domu, więc ja się bałam strasznie. Niestety miałam trzy razy tak od Niemców. Ale nie powiem, że i Rosjanie mi też tak nie robili... Był taki jeden Rosjanin, ale też sobie dałam radę.

  • Zaraz po tym jak przyjechała pani do Warszawy, jak wyglądało tutaj codzienne życie?

Bronisława Sierakowska: W Warszawie, kiedy myśmy przyjechały to wszystko było ruiną, spalone, jeszcze było gorąco [..] cały nasz dom był w popiołach.
Julita Sierakowska: Jeszcze dym się unosił.
Bronisława Sierakowska: Ja nie miałam gdzie wrócić z dziećmi, absolutnie, więc z powrotem żeśmy pojechały do rodziny, do Kazimierówki, to co właśnie córka opowiada.
Julita Sierakowska: to jest koło Milanówka.
Bronisława Sierakowska: Myśmy tam [poszły], Rosjanie byli, ale żeśmy doszły do tej Kazimierówki. W Kazimierówce byłyśmy jakiś czas, a później wróciłam do Warszawy, do niczego.
Julita Sierakowska: Myśmy zostały w tej Kazimierówce, a ty już byłaś w Warszawie. I mama nosiła na plecach główkę od maszyny, bo dawniej [były] takie singerowskie maszyny ze stołem... Chodziła przez most, taki pontonowy, żeby gdzieś szyć. A myśmy z siostrą w tej Kazimierówce były. Bo jakoby tam była nasza bliska rodzina, rodzony brat naszego ojca, ale jego żona nie była zbyt przychylna.
Wtedy kiedy myśmy przyjechały do Warszawy i [zobaczyłyśmy] te zgliszcza, [pojechałyśmy] do Kazimierówki, a mama wróciła z powrotem do Sochaczewa, pociągiem, jak to się mówi świńskim wagonem, a myśmy z siostrą [zostały].
A ja w między czasie chowałam (miałam jedenaście lat) małą dziewczynkę, kuzynkę tej bratowej [ojca]. [Bratowa] chodziła sprzedawać do Grodziska czy do Milanówka, a mnie prawie że głodną zostawiała z tym małym dzieckiem. Później kiedy siostra wróciła już z mamą, (bo one pojechały we dwie, mama już w Warszawie nocowała u jakiś znajomych), myśmy w Kazimierówce wegetowały. Paliłyśmy liśćmi [pod kuchnią], bo ta bratowa mego ojca nie bardzo się nami zainteresowała, tylko ten pokoik nam dała, żeśmy tam gotowały i czekałyśmy z utęsknieniem na mamę z Warszawy, a mama przyjeżdżała co parę dni. To życie było straszne.
Bronisława Sierakowska: Szyłam, ale uczciwie mi płacili i w ten sposób dzieci ratowałam. Dzieci nie miały butów, kupiłam, sukieneczki uszyłam. Ja miałam wszystko w rękach, dar od Boga. Poza tym była sytuacja taka, jak było wyzwolenie, jak już w tym mieszkaniu byłyśmy, ten pokoik, co mówiłam, dużo ludzi wróciło z niewoli. Jak nas odnaleźli, to ja bardzo dużo śpiewałam, oni byli szczęśliwi, spali na podłodze.
Julita Sierakowska: Pan pyta, jakie było życie. Życie było takie: po wodę się chodziło, bo nie było wody, chodziło się z baniakiem, myśmy z ulicy Tamka... Mama dostała ten pokoik na Tamce (przez tego znajomego), na ostatnim piętrze, a myśmy z siostrą chodziły, na Oboźną, przynosiłyśmy wodę. Mama cały czas szyła, bo jednak jakoś odnalazły się te osoby które chciały [coś sobie uszyć]. A jakie było życie? No były gruzy, mieszkało się [strasznie]... okna były zasłonięte dyktą, tylko takie małe okieneczko, szczury, no makabra! Ale ludzie się dźwigali.
Bronisława Sierakowska: W czasie okupacji była taka łapanka, obstawione było wszystko na Solcu, był tam pan, który był z takiej organizacji, pokazał mi wszystko, jak ma zrobione (nawet mąż nie wiedział, już zmarł), podsłuch miał. Mnie w tajemnicy [powiedział]. A ponieważ Niemcy latali tam, proszę nie myśleć, że ja kłamie, ja tam zaśpiewałam pieśń Kiepury, ja umiałam ją całą, była taka konsternacja tych Niemców, nie wiedzieli, skąd jest ten głos, ale jak skończyłam (Julita Sierakowska: to było za okupacji), dzięki Bogu, nic mi się nie stało. A jednak zaśpiewałam. […]



Warszawa, 26 października 2009 roku
Rozmowę prowadził Michał Wojciechowski
Bronisława Sierakowska Pseudonim: "Gogo" Stopień: cywil Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter