Bronisława Grzelak „Ewa"

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę powiedzieć, jak pani dotarła do Warszawy? Wróciła pani dopiero w 1942 roku, po wyjściu za mąż za pana Antoniego Grzelaka.


Mieszkaliśmy wtedy w Łowiczu. W 1939 roku zaczęła się wojna, a ja wtedy wymeldowałam się z Wejherowa i przyjechałam do Łowicza. Wojna mnie spotkała już w Łowiczu. Przyjęli mnie do gospodyń wiejskich w Łowiczu. Jak wojna się zaczęła, pojechaliśmy wszyscy na wieś. Ale jak nas wysiedlili ze wsi, to wróciliśmy. My dwie z siostrą uciekłyśmy, oknem wyskoczyłyśmy, po sąsiadach żeśmy się plątały i potem w Kutnie przez zieloną granicę przeszłyśmy z powrotem do Łowicza. W Łowiczu nie było za dużo miejsca, nie było gdzie mieszkać. Siostra mieszkała w Łowiczu dłuższy czas, miała duże znajomości i zatrudniła mnie w takim niedużym majątku do gospodarstwa rolniczego, gdzie opiekowałam się kurami.

  • Czy tam pani poznała swojego przyszłego męża?


Ślub brałam w Łowiczu.

  • Razem z mężem przyjechaliście do Warszawy?


Tak, [przyjechaliśmy] do Warszawy.

  • Jak to się stało, że znalazła się pani w konspiracji?


Wprowadziła mnie [Hanna] Chorążyna, dlatego przyjechałam do Warszawy. Zresztą mój mąż pracował… przy budowie samolotów i znalazłam się w Warszawie w jego mieszkaniu. Część wyjechała za granicę, a jak wyjeżdżali, to on został w Warszawie. Znalazł mnie w kurniku, wyszłam za mąż i przyjechałam z nim. Mieszkaliśmy prawie przy Dworcu Głównym, ulicy nie pamiętam; był oddzielny domek i w tym domku mieszkaliśmy.

  • Na czym polegała pani działalność w organizacji?


Codziennie były spotkania, dostawałyśmy [wytyczne], co mamy robić i roznosiło się to, co było do przeniesienia.

  • Czy miała pani kontakt z delegatem rządu na kraj, panem Janem Stanisławem Jankowskim?


To był dyrektor delegatury rządu. W kółku, co myśmy się spotykały, to kierownikiem biura była Ola Czaplińska. Z Czaplińską poznałam się trochę wcześniej. Jak wybuchło Powstanie, to mieszkałam na wsi w domku. Rano przyszli własowcy.

  • Na wsi?


Wyszłam za mąż, mieszkałam w Warszawie w domku blisko Dworca Głównego. Rano pierwszego dnia, jak Powstanie wybuchło, to przyszli własowcy i wyrzucili nas z mieszkania. Tak że w Powstaniu nie brałam udziału, dlatego że mnie po prostu nie było, siedzieliśmy na Zieleniaku.

  • Wszystkich lokatorów zaprowadzili pod konwojem na Zieleniak?


Ile nas w domu było, wyrzucili. Była strzelanina, w okna strzelają, strzelają do dworca, tutaj bomby lecą z góry. Weszliśmy do piwnicy. Własowcy [też] weszli do piwnicy, zegarki zabierali, pierścionki, co kto miał, co było złotego, zaraz złapali. Jak kto był ubrany w tej piwnicy, tak nas [wyprowadzili]. Staruszek był w sąsiedztwie, nie mógł iść, to został. Nie wiem, czy go potem zabili, czy umarł, w każdym bądź razie [nie wyszedł].

  • Co się z wami stało?


Prowadzili nas cały dzień, cała jezdnia, która idzie na Zieleniak, [była] zajęta, cała dzielnica wyrzuconych ludzi, prowadzą tłum ludzi. Na chodnikach leżą trupy, bo oni coraz to kogoś zastrzelili wyrzucili na chodnik. Całe chodniki były trupami zawalone.

  • To byli własowcy, a nie żołnierze niemieccy?


To byli Ukraińcy, nie Niemcy, ale Niemcy ich wzięli do wojny. [Wzięli] różnych złodziei z więzienia, to nie było w ogóle wojsko. Oni po prostu mordowali ludzi, nie mieli litości, nic ich nie obchodziło.

  • Czy dotarliście na Zieleniak? Dużo was było?


Tłumy, szła cała ulica ludzi. Prowadzili całą ulicę, szli i szli. Z każdego domu wyrzucali. Gdzie kto mieszkał, gdzie weszli, to już wszyscy ci ludzie byli [wyrzuceni]. Tam były tłumy ludzi na Zieleniaku. To było miejsce, gdzie handlowali, ludzie przywozili na ten Zieleniak różne owoce, warzywa, jakąś żywność do sprzedania. To się nazywało Zieleniak. Tam byliśmy chyba ze dwa tygodnie.

  • Było tam jakieś pomieszczenie?


[Leżeliśmy] na gołej ziemi. Jak kto był – w koszuli czy nieubrany. Wyszłam do piwnicy, to było chłodno, a wtedy było przecież lato. Było chłodno, to całe szczęście miałam na sobie płaszczyk. Sukienkę, co miałam pod nim, to mi się już potem podarła. Ten płaszczyk [się przydał].

  • Co się stało po tych dwóch tygodniach?


Tam się w ogóle działy straszne rzeczy, mordowali ludzi, kogo sobie wybrali, były gwałty.

  • Byliście świadkami tego, co oni robią, widzieliście to wszystko?


Żadnego jedzenia ani wody nie było, nic nie było. Nic przez dwa tygodnie. Wiem, że człowiek z głodu tak prędko nie umrze, [tego] się dowiedziałam. Po wyjściu cała owrzodziałam, całe nogi i wszystko miałam we wrzodach. Żadnej wody [nie było]. Tych ludzi przybywało i przybywało. Dopiero, jak było już tak dużo, że nie było miejsca za drutami, to rozstawili wszystkich na polu kartoflanym, poustawiali karabiny, że będą strzelać.

  • Czy rzeczywiście strzelali?


Cały dzień staliśmy i przyszedł rozkaz, żeby nas wywieźli. Doszliśmy na dworzec do pociągu i wywieźli nas do Pruszkowa (tam tak wywozili), a z tego Pruszkowa znów na roboty do Niemiec. Przeróżne rzeczy się działy, mordowali. Mieliśmy takie szczęście, że mój mąż Antoni spotkał Niemca ze Śląska, pół Polak, pół Niemiec. Jak mieszkał sam przy dworcu, to kolejarze tam znaleźli mieszkanie i jego zostawili, niech sobie tam mieszka razem z nimi. Ten Niemiec spotkał nas w Pruszkowie i on nam pomógł się wydostać. Była jeszcze sąsiadka, z którą mieszkaliśmy, myśmy się już razem trzymali; ten dziadek został przy domu. [Niemiec] powiedział, że nas zna, że jesteśmy jego znajomi i nam dali przepustkę na wyjście. Tak że już wyszliśmy na wolność.

  • Dokąd poszliście?


Pojechaliśmy na dworzec i ja pojechałam prosto do Łowicza, pociągi szły. Znaleźliśmy się w Łowiczu i oni nie mogli uwierzyć, że wojna i my się u nich znaleźliśmy, no cudem. Jak to się czasem dzieje, że tyle przecież ludzi zabijali, różne rzeczy się działy, a myśmy się znaleźli w Łowiczu.

  • Nie dotknęła pani wywózka do obozów do Niemiec?


Już zostaliśmy w Łowiczu do końca wojny. W 1945 roku wojna się skończyła, to wtedy pojechaliśmy z powrotem na wieś, tam gdzie mieszkaliśmy.

  • Było do czego wracać?


Wszystko było. Niemiec uciekł, z tego młyna, co mieszkaliśmy, to nawet mury nie zostały. Wszystkie maszyny, jakie tam były, to wszystko rozkradli. Nie wiem, czy Niemiec posprzedawał, czy co się działo. Tam był jeszcze tartak, to nic nie było, wszystko rozkradzione.

  • A czy dom był?


Dom był.

  • Zamieszkaliście znowu w swoim domu?


Zamieszkaliśmy, ale wszystko było zniszczone. Młyna nie było, bo już ogóle nawet mury rozebrali. Wtedy pojechaliśmy do Wrocławia, ale we Wrocławiu zaczęli za nami chodzić z UB. Coś się im nie podobało. Ten, co produkował samoloty, to się we Wrocławiu nauczył robić lody.

  • Dlaczego po wojnie interesowało się wami UB?


W rodzinie Grzelaków znalazł się jakiś, co się chciał dorobić. Przyjechał, nie miał do kogo przyjść, to przyszedł do nas. Antoni lubił handel i otworzył sklepik, znalazł pusty sklep i otworzył, grosza nie mieli, to chcieli czymś pohandlować. Znalazł się taki człowiek, [powiedział], że w tym sklepie w ostatnim pokoiku są maszyny, tam była lodziarnia. Przyszedł Włoch i [powiedział], że go nauczy robić lody. Też miał sklep, tylko mu się wszystko spaliło i [zaproponował], że go nauczy robić lody i wziąłby go do spółki. [Zaczął się] handel lodami. Antoni nauczył się robić lody i sprzedawał. To było niesamowite, nauczył się robić lody. Przyjechaliśmy z powrotem z Wrocławia do Warszawy, bo UB zaczęło za nami chodzić. Ten wariat chciał zrobić majątek, nie miał od kogo zaczynać. Żeby dać mu pracę, [Antoni] posadził go w kasie w lodziarni. On chciał się czymś wykazać, ale o co go oskarżył, to nie wiem.

  • Mieliście jakieś kłopoty?


Mieliśmy kłopoty, wyrzucali nas z mieszkania, chcieli nas wywieźć na wieś. Była jakaś rozwalona buda, nie było mieszkania. Gdzieśmy się przenieśli do znajomych, to za nami jeździli tym samochodem, że już nas będą wyrzucać. Antoni miał kolegę w Warszawie, wystarał się jakoś przez ministerstwo, że jest potrzebny do pracy. Znaleźli jakąś pracę i musiał iść, ale lodziarnia była.

  • W Warszawie też była lodziarnia?


Jak się dowiedzieliśmy, że chcą nas wyrzucać, to przyjechałam do Warszawy. Budowali dom, jak moja siostra była jeszcze w SGGW, był jakiś znajomy, zapisaliśmy się w ostatnim momencie […], bo już nie można było przyjechać do Warszawy, bo już za dużo ludzi przyjeżdżało do Warszawy. W każdym razie myśmy się zapisali i czekaliśmy, nie wiem ile czasu.

  • W którym roku zamieszkaliście w Warszawie?


Przyjechaliśmy do Warszawy chyba w 1961 roku. Na dole w sklepie była lodziarnia znana na Warszawę, kto starszy, to pamięta, bo były dobre lody, Włoch go nauczył robić dobre lody.

  • Pani mąż robił lody?


Tak.

  • Czy w Warszawie skończyły się kłopoty z UB?


Skończyły się, on przyjechał do Warszawy. Były dwa sklepiki. Ten co miał obok, nie dostał na coś zezwolenia, to on te dwa [prowadził]. Jednymi drzwiami się weszło, a drugimi wychodziło. Lody robili z tyłu na zapleczu. Pojechał do Włoch czy gdzieś tam, przywieźli nowe maszyny, Włoch nauczył go robić dobre lody. Ale mu się lody znudziły i sprzedał. Teraz żałuje, że sprzedał, bo ten, kto od niego kupił ten sklep, to sam nie sprzedaje, tylko wynajął i ktoś mu 3000 miesięcznie płaci za ten sklep. Ten nie ma nic, stracił pieniądze, stracił lodziarnię i teraz jest na utrzymaniu tylko z emerytury. Wszystko potracił. Jak się ma pieniądze, to się wydaje nie wiadomo na co, na głupoty.

  • Czy ma pani kontakt z koleżankami i kolegami z konspiracji?


Z konspiracji to z Olą Czaplińską.

  • Spotykacie się czasem?


My jesteśmy ciągle razem. Ja [jestem] cały czas w tym kole, gdzie ona jest na Chmielnej.

  • Pani działalność dotyczy tylko okupacji, bo już w czasie Powstania nie miała pani okazji działać?


W czasie Powstania nie byłam w ogóle [w Warszawie]. Z Zieleniaka pojechałam do Łowicza i już potem nie wróciliśmy. Wyjechaliśmy do Wrocławia, a z Wrocławia przyjechaliśmy [do Warszawy], [mąż] lody sprzedawał. W każdym bądź razie już z konspiracją nic nie było, bo już się skończyło. Jak się skończyło Powstanie, to rząd miał się przenieść do Krakowa. Już jeździłam w tej sprawie do Krakowa, umawiałam się, a rząd nie pojechał. Zlikwidowaliśmy mieszkanie w Milanówku, poszliśmy na dworzec i wróciliśmy, bo nie dostaliśmy się do pociągu i jak do Krakowa dojedziemy. Rząd w ogóle już nie pojechał, wszystko się rozleciało. Pracowałam do 1945 roku, mam napisane 1944 rok, ale jeszcze w Milanówku [pracowałam].

  • W każdym razie ma pani udokumentowaną działalność do 1945 roku?


Już się skończyła.



Warszawa, 8 stycznia 2009 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Bronisława Grzelak Pseudonim: „Ewa" Stopień: łączniczka Formacja: Delegatura Rządu na Kraj - biuro prezydialne Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter