Andrzej Piotrowski
Nazywam się Andrzej Piotrowski, urodziłem się w Warszawie, całą okupację spędziłem w Warszawie, w okolicach Muzeum Powstania, ponieważ mieszkałem przy ulicy Pańskiej w pobliżu Towarowej.
- Czym zajmowała się pana rodzina przed wojną?
Mój ojciec pracował w [Miejskim] Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji warszawskich, był księgowym, tam pracował również całą okupację, przymusowo jak gdyby. Zresztą nie tylko jak gdyby, bo praca ojca nie dawała żadnych zarobków w czasie okupacji, ale dawała mu dość dobrą przepustkę, dlatego że był pracownikiem miejskim. Ci ludzie po prostu mieli taką przepustkę, że ich nie łapano w czasie łapanek, na przykład w Warszawie.
- Czym zajmowała się pana matka?
Moja mama nie pracowała. Byłem cały czas z mamą w dobrze, że tak powiem.
Tak, ale siostra zmarła. Ona się urodziła już po wojnie, tak że nie miała nic wspólnego [z okupacją].
- Jaki wpływ na pana wychowanie miała rodzina?
Byłem jedynakiem, że tak powiem, specjalnie wpływu na mnie rodzina nie [miała], byłem cały czas w domu. Jak się wojna zaczęła w 1939 roku, miałem siedem lat, właśnie zaczynałem chodzić do szkoły. To znaczy byłem zapisany do szkoły takiej przedwojennej, [szkoły] „Tysiąclecia”, to jest do szkoły numer 13, ona teraz ma numer 113, to jest na ulicy Raszyńskiej. Do tej szkoły chodziłem może parę tygodni. Zresztą zaczęło się wszystko znacznie po 1 września, ponieważ 1 września wybuchła wojna. Chodziłem do szkoły do czasu, dokąd szkoła nie została zmieniona na koszary niemieckie. Niemcy zabrali szkołę. Później chodziłem w czasie okupacji w różne miejsca Warszawy, to znaczy cały czas dyrekcja szkoły była ta sama, z tym że dyrekcja organizowała takie pomieszczenia, żeby można było gdzieś prowadzić lekcje. Chodziłem najpierw na Wawelską, potem chodziłem w aleję Róż, później chodziłem na ulicę Śniadeckich, dosłownie w tym budynku, gdzie jest instytut matematyczny. Tak że chodziłem po całej Warszawie. Takie są moje wspomnienia ze szkoły. Na przykład jedną z moich nauczycielek była pani Składkowska, która pochodziła z rodziny ministra Składkowskiego. Ona bardzo ciekawie prowadziła lekcje, bo w szkole na przykład kazano prenumerować takie pismo, które nazywało się „Ster”. To było pismo niemieckie, bardzo ohydne w treści, tak można powiedzieć, pismo bardzo mocno rasistowskie, zresztą nie tylko to, ale były również takie akcenty wręcz obsceniczne, tak bym to powiedział. We wszystkich szkołach był obowiązek prenumerowania tego pisma. Pani Składkowska powiedziała, że nie, my będziemy czytali to pismo. Myśmy czytali rzeczywiście, ona nam pokazywała różne rzeczy, które oni wypisywali, mówiła, jakie to są rzeczy ohydne, czego nas Niemcy starają się uczyć. Jest rzeczą ciekawą, że robiła to, nie było nikogo takiego, kto by mógł donieść na przykład do Niemców, że ona coś takiego mówi, to było ciekawe. Pani Składkowska została chyba aresztowana na ulicy przypadkowo w czasie łapanki, w tramwaju ją złapano, miała przy sobie tak zwaną bibułę, czyli gazetki; takie mnie doszły słuchy, nie wiem, czy to jest prawda. W szkole młodzież… Właśnie to jest dowód na poglądy młodzieży, że były wybitnie antyniemieckie, nikt nie doniósł, nic takiego. Tak jak pamiętam, w szkole byli nastawieni wszyscy jakoś tak raczej patriotycznie, tak że nie było mowy o tym, żeby było jakieś niebezpieczeństwo dla pani Składkowskiej.
- Jak bardzo zmieniło się życie pana rodziny wraz z nastaniem okupacji?
Myśmy mieszkali przy ulicy Pańskiej 112, ten budynek do dzisiaj stoi. Ulica była bardzo zamieszkała, po wojnie zbudowano Dom Słowa Polskiego. Były budynki wzdłuż ulicy do samej Towarowej po dwóch stronach, wszystko zostało zburzone, właściwie po Powstaniu spalone. Budynek, w którym mieszkałem, też był podpalony, ale on nie spłonął, tylko spłonęły wszystkie dookoła. W czasie okupacji mój ojciec, żeby jakoś utrzymywać się, pracował w takiej firmie prywatnej, gdzie robiono karbidówki, prawdopodobnie oprócz karbidówek, to jest bardzo podobna produkcja do granatów, były takie „filipinki” granaty, które też produkowano. Ojciec pracował w firmie pana Rybowskiego.
- Gdzie znajdowała się ta firma?
Ta firma znajdowała się gdzieś na Woli, przy ulicy Wolskiej, ale dokładnie, w którym miejscu, to już nie pamiętam.
- Czy pana rodzina była zaangażowana w konspirację?
Ojciec był w AK, tylko tyle [wiem].
- Czy w pana domu czytano prasę podziemną?
Tak, „Biuletyn Informacyjny”. Pamiętam nawet tak z wyglądu, jak to wyglądało. Zresztą w rodzinie miałem takiego wujka, czyli mąż ojca siostry, [mojej cioci], który był przed wojną profesorem Wolnej Wszechnicy Polskiej, on w pewnym sensie się ukrywał, to znaczy on nie wychodził na ulicę, dlatego że wiedział o tym, że profesorów aresztują, a tu chodziło o to, żeby go ktoś nie poznał na ulicy i na przykład nie doniósł Niemcom czy coś. On właściwie nie wychodził, do niego woziłem gazetki, to była cała moja taka działalność w czasie okupacji.
- Przez cały czas okupacji kontynuował pan naukę w szkole?
Tak, przez cały czas okupacji chodziłem do szkoły powszechnej, wtedy się nazywało powszechna, ponieważ ona właśnie tak [działała], jak powiedziałem. W różnych miejscach nauka była organizowana. Między innymi pamiętam moment, na ulicy Towarowej jest taki kamień pamiątkowy, gdzie rozstrzelano ludzi. Wracając ze szkoły któregoś dnia, oczywiście daty nie pamiętam, ale wiem, że wracając ze szkoły, szedłem ulicą od Alej Jerozolimskich Towarową. Towarowa była w którymś miejscu zamknięta, tak że nie mogłem się dostać do domu, właśnie Niemcy zamknęli ulice, po czym przywieźli samochodami tych ludzi, rozstrzeliwali ich na widoku wszystkich, którzy stali, patrzyli się na to, to widziałem.
- W którym to mogło być roku?
1943 mniej więcej, dokładnie nie pamiętam daty, to było tak… W każdym razie to nie była zima, to była gdzieś wiosna, lato, dokładnie też nie wiem.
- Czy ma pan jeszcze jakieś szczególne wspomnienia z okresu okupacji, sprzed wybuchu Powstania?
Jeśli chodzi o to, [to mam] takie wspomnienie szkolne – była wiosna, z którymś z kolegów ze szkoły umówiliśmy się, że pojedziemy do Parku Ujazdowskiego. To była dzielnica niemiecka, w związku z tym nie można było tak sobie pójść, a myśmy mieli lekcje przy ulicy w alei Róż, aleja Róż dochodzi do Alej Ujazdowskich, ale myśmy byli jak gdyby na tyłach dzielnicy niemieckiej. Taki charakterystyczny był moment, że naprzeciwko wejścia do tego budynku, w którym były klasy, po drugiej stronie był szpital niemiecki, przed tym szpitalem żołnierz pełnił wartę, miał narysowane takie wielkie V, litery V rysowali Niemcy również, bo oni wpadli na to, że to jest Victoria. Ale tam ktoś dopisał, tak że Niemiec pilnował tego napisu
Deutschland verloren, takimi małymi literami V było
verloren, to było na tym wypisane, a stał na warcie żołnierz. Z kolegą umówiliśmy się, że pójdziemy do Parku Ujazdowskiego, to była wiosna, myśmy wsiedli w tramwaj, który jeździł poprzez niemiecką dzielnicę tak dookoła Warszawy, kupiliśmy bilety w tramwaju. Wysiedliśmy w niemieckiej dzielnicy, bo tramwaje jeździły Alejami Ujazdowskimi, tam były tory. Wysiedliśmy naprzeciwko Ogrodu Ujazdowskiego, poszliśmy do ogrodu. W ogrodzie kwitły czeremchy, myśmy narwali tych czeremch taki pęk, z tą czeremchą pojechaliśmy z powrotem tramwajem niemieckim, wysiedliśmy już później za placem Trzech Krzyży, gdzieś tramwaj jechał. Było to bardzo niebezpieczne, bo gdyby nas złapali, to już koniec, to takie [wspomnienie].
Natomiast jeżeli chodzi o początek Powstania, to byłem na ulicy Pańskiej z matką, dlatego że ojciec gdzieś wtedy wyszedł z domu, nie było go w domu. Byłem na ulicy Pańskiej. Pamiętam takie obrazki z początku Powstania: na przykład był na Pańskiej taki chłopak, już dorosły, był inwalidą, miał jedną nogę krótszą. Była taka historia, że jak się zaczęło Powstanie o godzinie piątej, to przez Towarową jechał czołg, ten chłopak chyba miał PIAT-a, taką rusznicę przeciwpancerną, on z tą rusznicą z rogu Pańskiej i Towarowej wychylił się, czołg było słychać, a on się ustawił, strzelił. Tak śmiesznie strzelił, bo on, żeby strzelić, to przyklęknął na jedno kolano, jak strzelił, ta rusznica miała duży odrzut i go przewróciła, pokoziołkowała. Później czołg przyjechał do ulicy Pańskiej, skierował lufę wzdłuż ulicy, wtedy stałem w oknie z mamą, oni strzelili wzdłuż ulicy, ale to oczywiście czołg, to już było blisko, bo myśmy byli blisko rogu – huk straszliwy, to pamiętam.
Poza tym pamiętam taką historię, że na Towarowej z jednej strony był taki mur, to był mur odgraniczający teren kolejowy, to był taki dworzec towarowy (stąd w ogóle ulica nazywała się Towarowa). Dworzec towarowy był odgrodzony takim czerwonym murem ceglastym, za tym murem w czasie Powstania byli, mówiło się „ukraińcy”, mówiło się „własowcy”, ale to, zdaje się, nie byli „własowcy”, tylko właśnie „ukraińcy” generała ukraińskiego Kamińskiego. Oni strzelali zza murów wzdłuż ulicy Pańskiej, bo Pańska dochodziła prostopadle do Towarowej. Był oddział akowski, który był w bramie naszego domu w tym czasie, to było w pierwszych dniach, może drugi, może trzeci dzień Powstania. Oni nie mogli, nie wiem, coś musieli, chcieli coś przesłać na drugą stronę ulicy, taki młody człowiek chciał przebiec przez ulicę, rozpędził się w bramie, wyleciał na środek ulicy, oczywiście „ukraińcy” zaczęli strzelać i go zabili. On leżał na ulicy, nie można go było nawet ściągnąć. Zbili z desek coś takiego długiego na końcu z hakiem, żeby go ściągnąć z ulicy po prostu. Później, po paru dniach została zbudowana przez ludność barykada, w związku z tym zrzucano z okien meble, różne rzeczy, żeby zasłonić ulicę, żeby zasłonić przejście. Później zerwano bruk i zrobiono taki rów, można było przechodzić na drugą stronę ulicy tamtędy.
- W momencie wybuchu Powstania była pan tylko z mamą?
Tak.
- Czy tata wrócił do domu w czasie Powstania?
Nie. Mój ojciec był na Ochocie, tam zostali, bo na Ochocie właśnie mieszkała siostra ojca, z tym właśnie mężem, o którym powiedziałem. Nie wiem, czy ojciec miał jakiś przydział na Ochocie, czy coś takiego, w każdym razie z nimi był. Wtedy tam bardzo szybko zostało Powstanie zlikwidowane, bo było blisko. Oni w ogóle mieszkali na ulicy Częstochowskiej, blisko Dworca Zachodniego, stamtąd ich Niemcy wzięli, razem z ojcem wywieźli ich do Niemiec na roboty. Z tym że mój brat cioteczny, czyli ciotki syn, został wywieziony do Buchenwaldu i zginął w Buchenwaldzie. Z tymże bratem ciotecznym przez całą okupację się bardzo przyjaźniłem, zbieraliśmy znaczki pocztowe, takie różne rzeczy.
- Czy w czasie Powstania pana rodzice próbowali się w jakiś sposób kontaktować między sobą?
Nie było takiej możliwości, bo z Ochotą nie było żadnego kontaktu, tak że nie było takiej możliwości. Natomiast rzecz, która się odbyła w czasie Powstania, to znaczy po jakichś dwóch tygodniach Powstania, mniej więcej, bo nie pamiętam dokładnie, zaczęło być niebezpiecznie w tym domu na ulicy Pańskiej, dlatego że on po prostu miał być zostawiony i zdobyty przez Niemców, a właściwie przez tych „ukraińców”. Powstańcy się wycofywali, zawiadomili wszystkich, ludność, że muszą się wycofać, że wszyscy powinni opuścić ten dom. Wszyscy prawie opuścili [mieszkania], dom został się sam. Myśmy wtedy z mamą wyszli na ulicę Złotą 65, gdzie koleżanka mamy mieszkała, i byłem [tam] już do 8 września. Natomiast na Pańskiej to się tak odbyło (to już później dotarły do mnie takie wiadomości, też niesprawdzone, ale ponoć tak to było), że jak Niemcy weszli, a właściwie „ukraińcy”, to część ludzi była takich starych, takich, którzy nie mogli wyjść. Mieszkali w tym domu, nawet na naszej klatce schodowej nad nami mieszkała rodzina niemiecka, Niemców, którzy byli od przed wojny w Polsce. Prawdopodobnie to byli ludzie, którzy uciekli przed Hitlerem, tak po prostu, bo była też wtedy taka emigracja. Oni pracowali w Polsce przed wojną, a w czasie okupacji też pracowali, nie wiem, gdzie on pracował, ale w każdym razie musieli się zgłosić, bo byli Niemcami, mieli paszporty niemieckie, ale mieszkali nadal, gdzie mieszkali, bo mogli się przenieść do dzielnicy niemieckiej eleganckiej, ale nie, mieszkali tam, gdzie mieszkali cały czas. W trakcie właśnie, jak AK się wycofało z tego budynku, oni zostali z tymi starymi ludźmi. Podobno oni zaczęli rozmawiać po niemiecku z tymi „ukraińcami”. Skończyło się to w ten sposób, że „ukraińcy” ich rozstrzelali, a nikogo poza tym z tych starszych ludzi nie rozstrzelali. To jest taka ciekawostka, jakie były stosunki ukraińsko-niemieckie wtedy.
Byłem na Złotej 65, to znaczy wyszliśmy z Pańskiej. Przechodząc… Znaczy najbardziej pamiętam przejście przez Żelazną, dlatego że Żelazna róg Twardej była pod obstrzałem z Alej Jerozolimskich, ale na rogu Żelaznej i Twardej był przewrócony tramwaj. Chowając się za tym tramwajem, myśmy wszyscy przechodzili.
- Czy pamięta pan, jaka panowała atmosfera w Warszawie w pierwszych dniach Powstania?
W pierwszych dniach Powstania to była euforia, wszyscy byli zadowoleni. Najgorzej było później. Właśnie myśmy wyszli z mamą 8 września, to był pierwszy taki… Zresztą były plakaty rozlepione przez dowództwo AK, że został podpisany z Niemcami układ, że ludność cywilna może wyjść z Warszawy, że Niemcy zapewniają, że nic się nikomu nie stanie. Ale był również napis, że oczywiście Niemcom nie należy wierzyć, że dowództwo AK nie bierze za to odpowiedzialności. Ale sytuacja była taka, że właściwie nie było co jeść. Na Złotej pamiętam, że ostatnio jedliśmy już takie ciasto smażone na blasze, na piecyku, na takiej kuchni węglowej, znaczy mąka z wodą, to było pieczone na tym.
- Skąd brali państwo pożywienie?
Początkowo były jakieś zapasy. Ponieważ myśmy wyszli z mieszkania, to myśmy nie mieli nic. Były rzeczy, które miała koleżanka mamy, to były jakieś zapasy. Myśmy wtedy wyszli razem z nimi, to znaczy z tą koleżanką mamy, w pewnym sensie ufając temu, że Niemcy nam nic nie zrobią. Zresztą moment 8 września, jak myśmy wychodzili, to była wytyczona trasa, myśmy przechodzili koło naszego domu, koło Pańskiej, szliśmy na Wolę. Była historia tego rodzaju, że wszyscy wiedzieli, że na Woli w kościele była straszna rzeź Polaków; wiedzieliśmy, że idziemy do tego kościoła. Wszyscy się obawiali, że nas pozabijają, ale nic takiego się nie stało. Byliśmy w tym kościele parę godzin, zapełnił się kościół. Dalej na Woli przecina linia kolejowa, doprowadzili nas do linii, podjechał pociąg towarowy, kazali nam wsiąść do tego pociągu, wywieźli nas stamtąd do Pruszkowa. To wszystko, co się stało w czasie Powstania.
Może powiem tak, że to był jeden z takich prawdopodobnie decydujących momentów. Widziałem, że w czasie Powstania byli chłopcy prawie że w moim wieku, może trochę starsi, ale niewiele. Miałem dwanaście lat. Chciałem się z nimi dogadać już na podwórku w domu na Złotej 65, ale jakoś mama mnie strasznie pilnowała, wzięła, wyprowadziła z Warszawy, na tym się skończyło.
- Może pan powiedzieć, jakie warunki panowały w obozie w Pruszkowie?
Były takie rampy jak perony, dosyć wysokie, było zejście na tory, można było zeskoczyć. Nam dawali taką jakąś zupę. Tamże w Pruszkowie myśmy przechodzili takie… Niemcy organizowali dzielenie ludzi, gdzie kto ma jechać. Myśmy wtedy podeszli do takiego punktu rozdzielania. Mama mi zabandażowała głowę, miałem udawać rannego, przydzielili nas na roboty do Niemiec. Myśmy przechodzili do wagonów, do pociągu towarowego. Wtedy nie wiem, jakoś ludzie się dowiadywali, że na następnym torze stał pociąg, który miał być wywieziony do Polski, znaczy nie na roboty do Niemiec, tylko gdzieś do Polski. Myśmy nie wsiedli do wagonu, tylko między wagonami przeszliśmy na tamtą stronę i przeszliśmy do następnego pociągu. Wsiedliśmy, tam też był pociąg towarowy już zapełniony ludźmi, wsiedliśmy do nich. Tamtego pociągu wtedy nie pilnowali już Niemcy. Pociąg chwilę stał, po czym ruszył, pojechał.
Jechał całą noc. W tym wagonie byli tacy mężczyźni, którzy znali trasę, powiedzieli, że jedziemy przez Skarżysko-Kamiennę. Wywieźli nas do Końskich. W Końskich był rzeczywiście taki targ koński, wszyscy wysiadali z pociągu i szli na targ. Taka droga była wyznaczona, Niemcy prowadzili, wysadzili nas w Końskich. Na tym targu było mnóstwo ludzi, przyjeżdżali chłopi wozami, zabierali po prostu ludzi z tego targu. Do nas podszedł jakiś pan, powiedział, że mieszka w Końskich, ma dom, miejsce, możemy przyjść do niego. Poszliśmy do niego. Okazało się, że w tym domu, to był dom, który miał dwie oficyny i z przodu front taki, przechodziło się przez bramę do jednej oficyny. Później patrzymy, w drugiej oficynie są Niemcy, to zresztą było SS. Ale ten pan powiedział: „Nic się nie bójcie, bo oni tylko mieszkają, nic nie robią nikomu złego”. Później nawet z takim Niemcem rozmawiałem, bo na środku między tymi oficynami była duża pompa, którą się pompowało [wodę], taka wiejska pompa. Chodziłem po wodę z kubełkiem, jakiś Niemiec podszedł, pogłaskał mnie po głowie. O tyle znałem niemiecki, że całą okupację nosząc do mojego wujka gazetki, on mnie za to uczył niemieckiego, czego strasznie nienawidziłem, bo to wtedy w ogóle nie była moda na ten język, ale uczył mnie, tak że sporo już umiałem. Muszę powiedzieć, że zaraz po wojnie natychmiast straciłem niemiecki, ponieważ zacząłem się uczyć angielskiego, bo w ogóle w klasie było do wyboru. Po wojnie chodziłem do liceum, w klasie było do wyboru angielski albo niemiecki, oczywiście wybrałem angielski. Natychmiast jak się zetknąłem z angielskim, to już nie potrafiłem [mówić po niemiecku], po prostu nie pamiętałem, ponieważ to są podobne języki, myliły mi się. Nigdy nie rozmawiałem po niemiecku, ale w Końskich właśnie się dowiedziałem, Niemiec mi powiedział, że oni jeżdżą na akcje przeciwko partyzantom, to jest w Górach Świętokrzyskich. Oni się strasznie bali tych polskich partyzantów, on powiedział, że on chyba już nie wróci na drugi dzień. Powiedział, że ma takiego syna jak ja. Taka jakaś była rozmowa, na tym się skończyło.
- Kiedy wrócił pan do Warszawy?
Mój ojciec został wywieziony na roboty do Niemiec właśnie z Ochoty. Był w jakiejś miejscowości Sommerfeld, nawet nie wiem, bo to chyba jest na Dolnym Śląsku albo tuż za granicą niemiecką w tej chwili. W jakiś sposób… Bo myśmy z Końskich z mamą wyjechali do Łowicza, ponieważ ta koleżanka, u której mieszkaliśmy na Złotej, miała rodzinę w Łowiczu. Myśmy z nią razem wyjechali z Końskich do Łowicza, ale w Łowiczu to już nie do niej, tylko trafiliśmy do jakichś ludzi, którzy nas przyjęli. Mieszkaliśmy w Łowiczu u tych ludzi. Nie wiem, jakimi drogami przyszedł list od ojca, ale to już po wojnie w 1945 roku, to znaczy jeszcze się działania wojenne nie skończyły, tylko ojciec już był po stronie rosyjskiej. Ojciec napisał, że przyjeżdża. Przyjechał gdzieś w marcu, w marcu mniej więcej wróciliśmy do Warszawy. Ale po wojnie nie mieszkaliśmy w Warszawie, tylko mieszkaliśmy na Dolnym Śląsku, dlatego że ojcu się bardzo podobał Dolny Śląsk, gdzie był.
- Czy doświadczenia z czasu Powstania Warszawskiego miały jakiś wspływ na pana dalsze życie?
Bo ja wiem. Jak patrzę na młodzież i na ludzi, którzy się urodzili po wojnie w Polsce, to widzę ogromną różnicę. Ci ludzie zupełnie inaczej myślą. Zawsze mówię, że różnica między nami jest taka, że widziałem stosy trupów, a oni oczywiście niczego takiego nie widzieli, zupełnie inna [rzeczywistość]. Inna [jest] na przykład reakcja w kinie na film czy coś takiego, zupełnie inaczej reagują.
- Czy jest coś, co szczególnie utkwiło panu w pamięci z czasu Powstania?
W związku z Powstaniem. Pamiętam doskonale moment, kiedy wychodziliśmy z Warszawy 8 września i taki chłopak stał na barykadzie na Złotej, tak się patrzał na nas. Wyglądało na to, że mu było bardzo smutno, że my wychodzimy, bo szedł taki sznur ludzi ulicą, dosyć sporo ludzi wychodziło wtedy. Nie było sensu zostawać, dlatego że cała żywność szła na Powstańców, to znaczy na ludzi, którzy walczyli. Nie było sensu zostawać, chociażby po to, żeby nie pomniejszać ich racji żywnościowych.
- Jak po wielu latach ocenia pan Powstanie Warszawskie?
Uważam, że w ogóle nie było możliwości, żeby nie było Powstania. Znaczy znam książki Ciechanowskiego na przykład, z którym się zupełnie nie zgadzam. Uważam, że zryw, mimo że [wiele] kosztował, strasznie był okupiony krwią, ale był bardzo [potrzebny]. Znaczy to, że nasza historia się tak potoczyła, jak się potoczyła, to też w dużej mierze dzięki Powstaniu, tak uważam. Ale wiem, że wiele osób nie zgadza się z tym. Na przykład znam takiego pana, który nie mieszka w Polsce, jest w Kanadzie, napisał książkę na temat tego, co się działo, nawet napisał bardzo dużo na temat ulicy Złotej, właśnie gdzie byłem. On był w tym budynku róg Żelaznej i Alej Jerozolimskich, to jest budynek tak zwany kolejowy, wszyscy wiedzą w Warszawie, że tam jest budynek kolejowy, choć w tej chwili już nic nie ma z koleją wspólnego, ale wtedy właśnie był zbudowany przez PKP, tam mieszkali pracownicy kolejowi. Oni w tym budynku właściwie wyznaczyli granicę dzielnicy, której Niemcy nigdy nie zdobyli, dlatego że ta dzielnica się poddała, ale Niemcy jej nie zdobyli, nie weszli na Złotą. To też było okupione strasznie ciężkimi walkami. Jak byłem na Złotej, to dom Złota 65 to był taki potężny budynek, miał chyba trzy podwórka, bo to były takie podwórka studnie, prawie że dochodził do ulicy Chmielnej, tam jest Chmielna. Za Chmielną to już są tory kolejowe, jest taki wykop, one w takim wykopie, po drugiej stronie Aleje Jerozolimskie, po drugiej stronie jest taka wieżyczka, teraz to jest instytut kartograficzny bodajże. Na tej wieżyczce był ustawiony karabin maszynowy, niemiecki oczywiście, a na tyłach budynku na Złotej był zrobiony wykop, taka barykada z kaloryferów. Ta koleżanka mojej mamy miała syna w moim wieku, myśmy chodzili z nim, jak się wystawiło chorągiewkę biało-czerwoną z nad tych kaloryferów na patyku, to oni strzelali; jak strzelali, to kule leciały po kaloryferach tak – brr rum. Też pamiętam takie rzeczy.
- Czy na koniec rozmowy chciałby pan coś dodać, w jakiś sposób podsumować rozmowę?
Trudno powiedzieć, doświadczenia Powstania mówią o tym, że [takie walki] kosztują bardzo wiele, ale z kolei to, że myśmy nie przeżyli tego, co na przykład Litwini czy Węgrzy nawet, to właśnie chyba dzięki Powstaniu. Znaczy okres zależności od Rosji u nas był najlżejszy w całym obozie, to chyba jest zasługą Powstania, tak uważam.
Warszawa, 10 stycznia 2011 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski