Adam Bichniewicz, 1925, NSZ, urodzony w Warszawie, 13 września 1925 roku. W czasie Powstania Warszawskiego byłem w Śródmieściu, przez sierpień w rejonie Kruczej, we wrześniu na ulicy Chmielnej. [Mój pseudonim] „Dowgiałło”; strzelec podchorąży.
Nie. Pierwszy miesiąc byłem w AK, a drugi miesiąc byłem w Narodowych Siłach Zbrojnych.
Nie, jestem jedynakiem.
Mieszkałem przed wojną z rodzicami. Ojciec miał gospodarstwo rolne pod Grudziądzem, w miejscowości Warlubie. Stamtąd zostaliśmy wysiedleni w październiku 1939 roku, jak wybuchła wojna.
Nie, raczej mieszkali Polacy, Pomorzacy.
To były raczej zniemczone tereny. W każdym razie po przyjściu Niemców [niektórzy] zapomnieli, że znają język polski. Od razu przeszli na język niemiecki.
Nie, ale dużo w każdym razie. Ponieważ myśmy byli z Kongresówki, więc raczej była niechęć do miejscowych, Pomorzaków.
Tak, były normalne.
Wszystko przekreślił. Stamtąd zostaliśmy wysiedleni do Warszawy.
Powiedzieli: „Albo państwo wyjeżdżają od razu i pozwalamy zabrać to, co możecie państwo unieść…”. Resztę, wszystko musieliśmy zostawić, całe gospodarstwo. To duże gospodarstwo było. Wszystko, wszystko zostawiliśmy.
Nie, ci z Kongresówki – to w ogóle nie wchodziło w rachubę.
Dlatego że to był nasz dom rodzinny, na Nowolipkach 44. Tam była nasza własność. Tam mieszkała stale siostra ojca, myśmy do niej po prostu przyjechali. To był nasz dom rodzinny.
Lata okupacji. Mieszkaliśmy na terenie getta. Stamtąd znowu był następny wyjazd, do Śródmieścia – zamiana z Żydami, jeśli chodzi o zamianę mieszkania. Mieszkałem, pamiętam, Hoża 66, potem Krucza 40. W okresie okupacji chodziłem do Gimnazjum [imienia] świętego Stanisława Kostki na ulicy Traugutta. Tam zdałem małą maturę i potem wybuchło Powstanie.
Tak, pamiętam. W Alejach Jerozolimskich między innymi.
Po prostu przechodziłem. Przyznam się, że nie zastanawiałem się, nie chciałem tego oglądać.
Tak, wstąpiłem do Narodowych Sił Zbrojnych, do podchorążówki. To było chyba w okresie Bożego Narodzenia czy w pierwszych dniach stycznia 1944 roku. I tam byłem, i w konspiracji. Między innymi, poza podchorążówką, brałem udział w kolportażu, w przenoszeniu broni. To trwało mniej więcej do okresu Powstania.
Dlatego że byłem ze środowiska narodowego.
Tak. W Narodowych Siłach Zbrojnych był mój wuj i on mnie wprowadził.
Tadeusz Skarżyski.
Chyba nie wiedzieli. Potem się dowiedzieli.
Oczywiście. Składałem przysięgę po wstąpieniu do podchorążówki i nawet potem, jak byłem u Andersa, uznali to za właściwe. Już po raz wtóry nie składałem przysięgi. To było w pierwszych dniach stycznia 1944 roku.
Jednocześnie kilkanaście osób.
Doskonale pamiętam. Akurat, pamiętam, jak wybuchło Powstanie, byłem na ulicy Długiej, naprzeciwko dzisiejszego kościoła garnizonowego. Pamiętam, stała jakaś artyleria, działa artyleryjskie były ustawione i strzelali w Bonifraterską, poziomo. Akurat szedłem na komplety, na lekcję historii. Tak mnie to utkwiło. Wtenczas to wybuchło. To było tak gdzieś w godzinach południowych. Pamiętam doskonale. Tam była charakterystyczna brama przejściowa, na Bonifraterskiej. Przez tę bramę walili.
Nie, tego nie mogę powiedzieć.
Gdzie były miejsca zbiórki NSZ, gdzie się odbywały?
Pierwsza zbiórka NSZ, w której brałem udział, była akurat dzień przed wybuchem Powstania. Na placu Napoleona mieliśmy zbiórkę. Pamiętam: róg Świętokrzyskiej i placu Napoleona, vis-à-vis Prudentialu. Tam była stara poczta. Chyba z dwie godziny nas trzymali porozrzucanych i niestety potem zaczęli się wszyscy… Rozproszeni żeśmy [zaczęli] rozchodzić się do domów, a Powstanie wybuchło następnego dnia. Nie było decyzji.
NSZ-owska, narodowa prasa.
To już raczej jeden drugiemu podawał.
Przed Powstaniem nie, nie brałem.
Nie, w czasie okupacji nie. Tylko ja się w tym środowisku obracałem.
Dzień przed Powstaniem, po południu, pewnie około godziny czwartej, piątej to było. W tym czasie, po południu.
Nie było. Czekaliśmy na rozkaz i potem żeśmy się wszyscy rozeszli. Jedni poszli na Stare Miasto, inni zostali w tym samym miejscu. W zależności… bo ze Starego Miasta sporo nas tam było. Żeśmy spacerowali po placu.
Wróciłem, dlatego że mieszkałem akurat na Kruczej, więc miałem bardzo blisko placu Napoleona. Pieszo wróciłem do domu.
Już wtenczas nie było możliwości, bo już wszystko zostało przecięte, więc wstąpiłem wtenczas do oddziału. W domu, w którym mieszkałem akurat, pamiętam, był oddział „Bełt” i tam wstąpiłem. U nich przesiedziałem przez sierpień.
Tak, prosiłem o przyjęcie i przyjęli mnie, z miejsca mnie przyjęli.
Beż żadnych, tak.
Tak, karabin miałem.
To Krucza 40 była. Pamiętam, oddział mieszkał na pierwszym piętrze. Obracałem się w rejonie Alej Jerozolimskich, koło Kruczej, mniej więcej do barykady, która była pomiędzy Kruczą a Marszałkowską, potem do Brackiej, Bracka i kawałeczek Żurawiej. W tym rejonie. […] Właściwie żadnych specjalnie ciężkich walk nie było. Raczej były [działania] obronne. Naprzeciwko Bank Gospodarstwa Krajowego, który dzisiaj jest rozbudowany, to przedtem, pamiętam, stare bunkry były.
Co z tego okresu pamiętam? Pamiętam czołgi, jak kiedyś wjechały w Aleje Jerozolimskie i przed czołgami szła ludność. Myśmy nie mogli strzelać. Mieliśmy wyposażenie angielskie, PIAT-y. Nic nie można było zrobić. Mnóstwo dzieci i kobiet szło przed czołgami. Ale dojechali tylko do barykady i cofnęli się w kierunku muzeum, Banku Gospodarstwa Krajowego.
Nie, w jaki sposób? Mowy nawet nie było. Myśmy siedzieli w piwnicach. Wszystko było popalone zresztą.
Mieszkałem trochę w domu. Ponieważ w tym samym domu mieszkałem, więc raz w domu, raz tutaj. To na tym samym podwórzu było wszystko.
Tam nas było… Już nie pamiętam. W każdym razie nas tam było chyba ze trzydzieści, czterdzieści osób. Tak sobie przypominam, ale już trudno dokładnie to określić. Sal było parę, to jedno koło drugiego. Już wygodniej mi było pójść do domu, pamiętam. Mieszkałem na parterze w tym samym domu.
Tak.
Tak, prywatny, miałem jakiś stary aparat, lustrzankę, pamiętam jak dzisiaj. Ponieważ to było w domu, to wziąłem i koledzy sobie parę zdjęć zrobili. […]
Nie.
Właściwie z nikim się specjalnie nie zaprzyjaźniałem z okresu sierpnia. Raczej mnie wiązało z NSZ-em, bo tam wielu znałem jeszcze z okresu okupacji.
Stosunek jest zarówno do jednych jak i do drugich zdecydowany. Myśmy byli i przeciwko Niemcom, i przeciwko bolszewikom. Tym bardziej że – jeszcze pamiętam, jak dzisiaj – nasza kwatera NSZ-owska była: jakiś sklep [niezrozumiałe] był pomiędzy ulicą Zgoda a Marszałkowską, parę domów od Zgody [i] jak wchodziłem na najwyższe piętro, widziałem oddziały rosyjskie, które stały w parku Skaryszewskim. Czołgi widać było. Liczyliśmy, że przyjdą tutaj do nas – niestety.
To było w pierwszych dniach września chyba, w końcu sierpnia. Raz się pokazali, drugi raz i potem się wszystko wycofało.
Nie, żadnych.
Tak. Ale nie, żadnych [nieprzyjemności].
Już w końcu sierpnia – już nie pamiętam, mniej więcej na przełomie to było – po prostu ich spotkałem, bo mój oddział NSZ-owski był cały czas na Starym Mieście.
Po prostu spotkałem.
Jak przeszli, tak. Od razu zabrali mnie do siebie.
Tak.
Tak, z NSZ-owcami.
Nie pamiętam, czy to 26… Trudno mi powiedzieć, już dokładnie nie pamiętam, w każdym razie to było blisko Zgody, w podwórzu, na pierwszym piętrze. Było nas około trzydzieści osób. Parę sal zajmowaliśmy i pokotem wszyscy żeśmy leżeli. Jeśli chodzi o wyposażenie, tam – pamiętam – byłem strzelniczym niemiecki Spandau obsługiwałem. Staliśmy na Chmielnej, na Brackiej, trochę na Górskiego, w tym rejonie. Ale już w tym czasie żadnych specjalnie walk nie było. Do Nowego Światu dochodziliśmy, tam były barykady, na Chmielnej. Stamtąd poszedłem do niewoli.
Tak, tam już cały czas.
Tak. Matka była na Starym Mieście, nie wiem, w jaki sposób się tam dostała, a ojciec cały czas mieszkał na Kruczej 40. On potem między innymi wyniósł te negatywy, stąd to ocalało, zupełnie przypadkowo.
Jakoś… Bo nie wyniosłem tego. A potem, jak wróciłem z zagranicy, ucieszyłem się, jak zobaczyłem te stare zdjęcia. Tam jest szereg twarzy, nawet przypuszczam, że jak to będzie gdzieś wywieszone, to tam się niektórzy odnajdą.
Tak, miałem. Znałem ich. Był mój dowódca z okresu podchorążówki, Witold Szulecki, pseudonim „Kania”, jeden z najmłodszych oficerów Narodowych Sił Zbrojnych na Starym Mieście… Dostał Virtuti Militari. Bardzo dzielny był, bardzo ciężki postrzał miał, na Górskiego otrzymał. Pamiętam. Dowódcą kompanii był porucznik Domański.
Nie, nie byłem ranny. Postrzelili mnie trochę, ale to nieważne było.
Nad takimi rzeczami człowiek nie myślał.
NSZ.
Bardzo dobrze, normalnie.
Pamiętam, były zrzuty rosyjskie przed gmachem na Jasnej, przed bankiem z orłami. Jak dziś pamiętam, zrzucali nam przeciwpancerne działa, a amunicja – dowiedzieliśmy się, że była zrzucana Żoliborzu. Taka przysługa była.
Kiepsko było z wyżywieniem. Wszędzie to samo właściwie było. Pamiętam, chodziło się do Haberbuscha i Schiele, żeśmy przynosili jęczmień. To się mieliło. Miałem troszeczkę lepiej, dlatego że w domu miałem troszeczkę zapasów. Ale właściwie było tak samo jak wszędzie. Beznadziejna sprawa była z wyżywieniem.
Nie, on wyszedł przed Powstaniem. NSZ nie było przychylnie ustosunkowane do Powstania, więc oni raczej wyszli przed Powstaniem. Ale niestety, według naszych danych NSZ-owców w granicach tysiąca osób było w Powstaniu jednak.
Tak, „Chrobry II”. W tym, co ja byłem, była tak zwana Brygada Zmotoryzowana Legii Akademickiej.
Taka nazwa, tak już przed Powstaniem i tak zostało.
Nie pamiętam. Coś tam było, ale dokładnie nie pamiętam.
Jako żołnierze, tak, oczywiście, bo by nas Niemcy zaraz zgarnęli przecież.
AL-u prawie że nie było.
Było…
Nie, ale oni się podszywali.
Tak. Myśmy potem wypełniali druki, pamiętam, jako AK oczywiście. Nie było innego wyjścia.
Na placu Kercelego, składałem broń, tam swojego Spadaua zostawiłem w pierwszych dniach października. Potem byłem w Ożarowie i z Ożarowa nas wywieźli do Lamsdorfu. Z Lamsdorfu przewieźli nas do Norymbergii. Byłem w obozie przejściowym, Nürnberg-Langwasser się nazywał. Brałem udział w odgruzowywaniu zbombardowanych przez Amerykanów i Anglików dzielnic. Potem nas, chyba w styczniu, wywieźli na Arbeitskommando pod granicę sudecką. Tam w kopalni rudy pracowałem cztery miesiące mniej więcej i tam uwolnili nas Amerykanie.
Nie, potem nawiązałem kontakt, zupełnie przypadkowo, z Brygadą Świętokrzyską, która się usadowiła w okolicach Pilzna i chyba byłem jakieś dwa miesiące. Przeżyłem demobilizację brygady przez Amerykanów. Byłem w Koburgu i stamtąd wyjechałem do Włoch.
Tak, do armii Andersa. W armii Andersa byłem w I Pułku Ułanów Krechowieckich przez jakiś czas. Z Pułku Ułanów, pamiętam, potem się dostałem na kursy maturalne do południowych Włoch, do [niezrozumiałe]. Stamtąd przewieźli nas do Anglii na demobilizację i w 1947 roku, w styczniu czy w lutym wróciłem do kraju.
Uważałem, że należy jednak wrócić nad Wisłę.
Rodzice przeżyli.
Nie, jakoś mi się udało. Przecież jakby doszli, że byłem w Brygadzie Świętokrzyskiej, to by mnie kara śmierci… Rozstrzeliwali takich.
Nie, zniszczyłem wszystko. Byłem u nich jakieś dwa miesiące. Przecież tam nie było żadnych walk, nic, tylko po prostu stacjonowałem. Podchodzili nas czescy komuniści jak mogli, z różnych stron, ale to była dosyć duża jednostka, było ponad tysiąc chłopa przecież. Dowódca „Bohun”, Dąbrowski. Tam spotkałem kolegów, też z Powstania, z konspiracji. Zawsze człowiek do swoich ciągnie.
Tak, musiał wynieść to.
Akurat jak były przerwy. W Śródmieściu nie było tak ciężkich walk jak na Mokotowie czy na Starym Mieście, czy na Ochocie, czy na Woli. Były czasami. Z pierwszych dni to było: wszyscy żyliśmy tym, spokój był, to można było zrobić. Potem już nie było mowy o zdjęciach.
To jest ze strony ojca. Jestem z pochodzenia Litwin. Rodzina moja z Litwy przeniosła się do Polski i stąd ten pseudonim przybrałem. Tak już było do końca i tak figuruje w spisach. Przez dwa „ł” – „Dowgiałło”.
To był obowiązek przecież, trzeba było walczyć. Z drugiej strony groziło nam jednak… Cały czas wszyscy drżeli, przecież oni… Było to obwieszczenia niemieckie, żeby się zgłaszać do budowy okopów i innych – jedno zagrożenie. A drugie – jakby nas złapali tamci, to by nas wywieźli w drugim kierunku. Między młotem a kowadłem to było.