Rodzina Rodowiczów i tajemnice domu przy Fortecznej 4

W otwartym w 2018 r., w Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, muzeum Cele Bezpieki opowiadamy o dalszych losach Powstańców Warszawskich i działaczy podziemia antykomunistycznego. Losach pokolenia, którego swoistym symbolem stała się rzekomo samobójcza śmierć – właśnie w tym miejscu, w budynku dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – przetrzymywanego w areszcie bezpieki Jana Rodowicza „Anody”. Wiedzę o legendarnym oficerze Batalionu „Zośka” upowszechniły w ostatnich latach liczne publikacje na jego temat. Mało kto natomiast wie, że wielu innych przedstawicieli rodziny Rodowiczów także zasłużyło się w walce o niepodległość Polski.

Zgłębiając dzieje rodziny Rodowiczów, nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż odzwierciedlają one historię Polski w XX wieku. Matka „Anody”, Zofia, była siostrą wybitnego dowódcy, gen. Władysława Bortnowskiego, który brał udział w walkach o niepodległość podczas I i II wojny światowej. Po wojnie wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaangażował się m.in. w działalność Instytutu Józefa Piłsudskiego w Ameryce. Wśród Rodowiczów znajdziemy również wiele osób uzdolnionych technicznie i artystycznie. Ojciec „Anody”, Kazimierz, był profesorem Politechniki Warszawskiej i inżynierem budownictwa wodnego. Jego brat, Stanisław, także inżynier (technolog), to autor wynalazków i patentów (opracował m.in. pierwszy w Polsce projekt systemu kontenerowego, wprowadził system dziesiętny w bibliotekarstwie), twórca Stowarzyszenia Techników Polskich. W 1919 roku wstąpił do Wojska Polskiego i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. We wrześniu 1939 roku został wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną na granicy z Węgrami. Internowany w Kozielsku, został zamordowany przez NKWD w Katyniu w 1940 roku.
Losami Władysława, Kazimierza i Stanisława jr. (braci stryjecznych Anody) zainteresował się Marcin Ludwicki, nauczyciel, który historyczną pasją zaraził swoich uczniów. Szkolny projekt jego autorstwa przerodził się w książkę „Niezatapialni i Łódź Podwodna. Kazimierz, Władysław i Stanisław Rodowiczowie” (Warszawa 2017).

Rodzina Rodowiczów (1923 r.): trzeci z lewej Zygmunt, brat Jana Rodowicza „Anody”, obok Stanisław Rodowicz senior z synami Władysławem (po lewej) i Stanisławem, twórcą „Łodzi Podwodnej” (po prawej); z tyłu stoi Kazimierz Rodowicz, ojciec Zygmunta i Jana. Fot. ze zbiorów rodzinnych

O niezwykłych dziejach rodziny, przekazywaniu wspomnień, znaczeniu i postrzeganiu historii przez młodzież rozmawiali: Marcin Ludwicki, nauczyciel historii w „Żaglach”, Liceum Ogólnokształcącym, i autor książki oraz Jan Rodowicz, syn Władysława, związany z kapitułą Nagrody im. Jan Rodowicza „Anody”, i dr Karolina Wolska-Pabian z Muzeum Powstania Warszawskiego.

dr Karolina Wolska-Pabian: Witam Panów. Cieszę się, że udało nam się spotkać. Przyczynkiem do zaproszenia Panów jest wystawa o Janie Rodowiczu, prezentowana w Celach Bezpieki [ekspozycja stała Muzeum Powstania Warszawskiego – red.], czyli w dawnym areszcie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – miejscu, w którym „Anoda” zginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. W trakcie prac nad wystawą zafascynowały mnie niezwykłe losy całej rodziny Rodowiczów. W każdym z życiorysów widać trudy historii naszego kraju i walki o jego niepodległość.

Jan Rodowicz: Rodzice bardzo nas chronili i nie mówili o wojnie. Myśmy wyrastali w poczuciu szczęścia rodzinnego, a zarazem w pewnej izolacji. Dopiero po latach dowiedziałem się, dlaczego. Ojciec unikał kontaktów towarzyskich, ponieważ był ustawicznie inwigilowany – namawiano go do współpracy z SB, szantażując wykonaniem wyroku śmierci na jego bracie, Stanisławie. Pamiętam, jak tata kąpał nas, chłopców, w wannie. Zapytałem go: „Co ty masz tutaj, na przedramieniu, za numer?”. Ojciec odpowiedział: „A, kiedyś ci o tym opowiem”. I w którymś momencie zaczął nam mówić o tym, że w podziemiach naszego domu jest radiostacja, którą zbudował Stanisław, że był na froncie, że był w Oświęcimiu, że działał w konspiracyjnej radiostacji nadawczej… Stąd moje zainteresowanie. Zacząłem gromadzić zdjęcia, historie, tworzyć drzewo genealogiczne i okazało się, że to jest cały ogrom doświadczeń, niestety – bardzo trudnych. Jak policzyłem, w całej rodzinie – nie tylko Rodowiczów, ale też Dembowskich, Nałęcz-Dobrowolskich, Landych – ofiar obu reżimów, faszystowskiego i komunistycznego, było trzydzieści pięć. Z tego osiem osób to ofiary śmiertelne, pozostali natomiast byli albo więzieni, albo prześladowani, albo torturowani, albo zamykani w obozach.

dr KW-P: Zastanawiam się, jakie były te doświadczenia, przeżycia i ich zrozumienie przez Pana, jako młodego człowieka, wówczas, a jak to wygląda dzisiaj wśród młodych ludzi.

JR: Rodzice, nie mówiąc nam o działalności konspiracyjnej, chronili i nas, i siebie. Chodziło o to, żebyśmy się tym nie chwalili w szkole, żebyśmy nie rozmawiali na ten temat z kolegami – i wtedy, w czasach PRL-u, to było jak najbardziej słuszne. Dziś sytuacja jest zupełnie inna; teraz – właśnie dzięki takim nauczycielom jak pan Marcin – młodzież może się tym wszystkim interesować, rozwijając jednocześnie swoje talenty. Chcę też zaznaczyć, że to między innymi dzięki nagrodzie imienia „Anody” [ustanowiona w 2011 roku przez Muzeum Powstania Warszawskiego Nagroda im. Jana Rodowicza „Anody”, przyznawana „Powstańcom czasów pokoju”, czyli osobom odznaczającym się zaangażowaniem i inicjatywą społeczną – red.] jego postać wyszła niejako z cienia pani Maryli Rodowicz, naszej dalekiej kuzynki, artystki estradowej. Ja, jak ktoś mnie pytał, czy jestem z TYCH Rodowiczów, odpowiadałem zawsze pytaniem: „ A z których?”. Padało zawsze: „Maryla”. Wtedy mówiłem: „Jestem kuzynem »Anody«. Mój tata był bratem stryjecznym »Anody«. Teodor Rodowicz, uczestnik Powstania Styczniowego, który walczył w oddziale księdza Mackiewicza, miał trzech synów i jedną córkę. Kazimierz był ojcem »Anody«, a mój dziadek to był Stanisław”. Władysław, geolog, zginął na Ukrainie w czasie rewolucji bolszewickiej. Ich siostrą była Zofia – po mężu Iwanicka.

dr KW-P: Czyli dziadkowie byli braćmi?

JR: Braćmi byli tata Janka – Kazimierz i mój dziadek Stanisław. Muszę przyznać, że historia „Anody” spopularyzowała wiedzę o rodzinie Rodowiczów i także pan Marcin dotarł do nas właśnie jego śladem.

dr KW-P: Panie Marcinie, zaczęło się od broszury, a skończyło na książce czyta się ją z zapartym tchem. Jak to się stało, że młodzi ludzie, Pana podopieczni, zaczęli zgłębiać to chyba najlepsze słowo; dosłownie i w przenośni – Rodowiczów?

Marcin Ludwicki: Oni zaczęli zgłębiać i się zagłębiać dosłownie. Mieszkamy w Warszawie, otaczają nas zatem niesamowite historie. Kiedyś do naszej szkoły został zaproszony pan Henryk Kończykowski, bohater książki „Zośkowiec” Jarosława Wróblewskiego. Odwiedzili naszą szkołę we dwóch. Pan Henryk mówił o swoim życiu, a takie opowieści robią wrażenie na chłopakach. Wiedziałem, że jak pogadam z moimi podopiecznymi, Dominikiem, Jankiem i Michałem, i powiem im: „Słuchajcie, fajnie jest słuchać, jak ktoś napisał książkę, ale jeszcze fajniej jest napisać własną”, to oni to podchwycą. Tak też się stało.

dr KW-P: Najpierw był pomysł, żeby powstała książka, a później dopiero myśleliście, o czym ma ona być? Dość niestandardowo…

ML: To prawda, niemniej hasło „napiszcie książkę historyczną” zapowiada wyzwanie, przygodę. Chwilę trwało szukanie tematu i okazało się, że wśród znajomych mamy Rodowiczów. Pierwszą myślą było: napiszemy o Janku Rodowiczu „Anodzie”. Jednak w tamtym okresie ukazały się o nim trzy czy cztery poważne książki i chłopcy mogliby jedynie odtwórczo zebrać to, co zrobili inni… W czasie rozmów z panem Janem pojawił się wątek domu przy Fortecznej 4, czyli właśnie „Łodzi Podwodnej”. Okazało się, że nie ma na ten temat książki. Są wspomnienia Krystyny, żony Stanisława Rodowicza, twórcy „Łodzi”. Są wspomnienia Władysława Rodowicza, ojca pana Jana, także traktujące o „Łodzi Podwodnej”, jednak nikt tego nie pozbierał. Możemy więc zrobić coś nowego! Zaczęliśmy bywać przy Fortecznej, rozmawiać z panem Janem, z córkami Stanisława, twórcy „Łodzi”– Wandą, Małgorzatą, Joanną. I tak powstała wydana przez naszą szkołę broszurka „Niezatapialni i Łódź Podwodna. Historia zanurzona w Żoliborzu”. W trakcie tej pracy poznaliśmy oczywiście losy wszystkich trzech braci, Stanisława, Kazimierza i Władysława. Losy na tyle charakterystyczne i niezwykłe zarazem, że postanowiłem napisać książkę o nich wszystkich, szczególnie że wszystkie trzy córki Stanisława, syn Kazimierza, pan Wojciech oraz dwaj synowie Władysława zgodzili się podzielić wspomnieniami oraz udostępnić rodzinne archiwa i pamiątki.

Władysław Rodowicz w pracy, po 1945 r. Fot. ze zbiorów rodzinnych

 

dr KW-P: Jak Państwo zareagowali na pomysł opisania tych, jakże bolesnych, losów trzech braci – trzech wspaniałych?

JR: To niezwykle istotne, abyśmy potrafili tę wiedzę historyczną, te doświadczenia przekazywać następnym pokoleniom, by uzmysłowić im, jak ważne jest to, żeby nie dopuścić do zagrożenia wojną.

dr KW-P: Wolność nie jest dana raz na zawsze – przypominamy o tym zwiedzającym Muzeum Powstania Warszawskiego.

JR: Historia trzech braci i ojca, którzy wyruszają na front, by walczyć z najeźdźcą, aż się prosi o film. Stanisław zostaje wzięty do niewoli przez Rosjan w 1939 roku i ląduje w obozie, a potem ginie w Katyniu. Dziadek Stanisław pracował w Kijowie w latach dwudziestych, właściwie przed rokiem 1920, został zmobilizowany w czasie wojny polsko-bolszewickiej i zajmował się deportacją Polaków uciekających przed nawałnicą sowiecką. Był w Warszawie, kiedy Sowieci zajęli Kijów. W Kijowie została żona Stanisława, czyli moja babcia, Maria, z trzema synkami. I ona umiera, ponieważ nie ma leków, nie ma jedzenia, w wieku trzydziestu pięciu lat. Również zdolna osoba, bo wydawała poezje, pisała książeczki dla dzieci. I dziadek wraca z ofensywą Piłsudskiego do Kijowa, już dwa tygodnie po jej śmierci. Zabiera tych chłopców i przyjeżdżają do Warszawy. Wkrótce buduje dom na Fortecznej. Kiedy budynek jest już na ukończeniu – a mieszka w nim babcia mojego taty, Władysława, bo jego mama zmarła w Kijowie i babcia się nimi opiekuje – i jest wybuch amunicji w Cytadeli, w domu na Fortecznej wylatują wszystkie okna z futrynami. Ranią babcię; mojemu tacie nie uszkodziły wzroku dzięki temu, że nosił okulary. Dziadek Stanisław z pomocą teściowej wychowuje dzieci; jest też bardzo aktywny zawodowo. Zakłada między innymi Stowarzyszenie Techników Polskich i przez dwie kadencje jest jego prezesem. Wracając do opowieści o czterech Rodowiczach, którzy wyruszyli na wojnę: Kazimierz dostaje się do niewoli i ląduje w oflagu. Zostaje jego żona – młoda, piękna kobieta – z synkiem Wojciechem. Gdy w roku 1944, w czasie Powstania Warszawskiego, skrywają się oboje w jednej z piwnic podczas bombardowania Starego Miasta, kobieta zostaje ranna. Sąsiedzi wynoszą ja na drzwiach na zewnątrz; podchodzi Niemiec i dobija ją strzałem z pistoletu. Wojtkiem opiekuje się siostra jego mamy, a ojciec po wyzwoleniu trafia do Francji. Początkowo myśli, że syn także zginął. Kiedy się jednak okazuje, że Wojtek żyje, chce go odzyskać, ale mu się to nie udaje…

dr KW-P: Niezwykle poruszająca historia chłopca, potem mężczyzny, który właściwie przez całe życie szuka swoich korzeni.

JR: On nawet nie wiedział o tym, że ma siostrę. Kazimierz, po bezskutecznych próbach odzyskania syna, doznał jakiegoś wstrząsu psychicznego. Wyjechał do Stanów, tam się ożenił po raz drugi i tam miał córkę. I dopiero po latach, jak już Polska odzyskała suwerenność, ta córka przyjechała do Polski z mężem, który dostał kontrakt w Opolu. Ona wiedziała, że prawdopodobnie ma brata. Zaczęła go szukać. I go znalazła. Przy okazji odkryła, że ma bardzo dużą rodzinę.

dr KW-P: Niesamowita opowieść – materiał na książkę, na film…

JR: To była historia Kazimierza, który ostatecznie wylądował w Wenezueli. Tam się ożenił po raz trzeci, tam też miał dzieci i bardzo się zasłużył miejscowej społeczności jako inżynier budownictwa wodnego. Stawiano mu nawet pomniki… Losy Stanisława, przedwojennego operatora filmowego, to także dramatyczna opowieść. Obaj z moim ojcem byli w łączności i obaj brali udział w bohaterskiej obronie Modlina. Niemcy, honorując odwagę obrońców, zwalniają oficerów do domu; bracia docierają do Warszawy, gdy jest już ciemno. Przychodzą na ulicę Forteczną i widzą, że całe skrzydło budynku jest zburzone, a z jednego z okien zwisa łóżeczko dziecięce. Przerażeni podbiegają i patrzą – kartka, a na niej informacja, że mieszkańcy tego domu są w budynku obok. Okazało się, że nikt nie ucierpiał; żona i córka Stanisława, Wanda, żyją.

dr KW-P: Dom Forteczna 6, ten dom obok, należał do innej rodziny?

JR: Tak. To była rodzina państwa Rogowskich, którzy wyjechali przed wojną, i ten dom był pod opieką mojej rodziny.

dr KW-P: Ten dom był zajęty przez…

JR: … przez konspiratorów generalnie. No i to jest właśnie ta cała historia, bo Stanisław odzyskał rodzinę, ale obaj z ojcem zdawali sobie sprawę z tego, że jest okupacja, że nie wiadomo, ile potrwa. Nikt nie przypuszczał, że to będzie trwało w sumie pięć lat, ale oni zaczęli konspirować. Od razu podjęli decyzję, że skoro trzeba będzie kiedyś się postawić, wywołać powstanie, to łączność stanie się priorytetem. Z fabryk, które już były opuszczone przez właścicieli, a jeszcze niezajęte przez Niemców, konspiratorzy zwieźli całe mnóstwo elementów do budowy radiostacji.

Słuchawki – zachowany element wyposażenia radiostacji „Łódź Podwodna”. Fot. Marcin Ludwicki, „Niezatapialni i Łódź Podwodna, Kazimierz, Władysław i Stanisław Rodowiczowie” (Warszawa 2017), © Alicja Marchewicz

dr KW-P: Gdy się Pan dowiedział o tej radiostacji, jako młody człowiek, zdawał Pan sobie już wtedy sprawę z tego, jak niesamowita była ta działalność? Czy to może przyszło dopiero z czasem, kiedy już zaczął Pan zgłębiać temat?

JR: W dzieciństwie właściwie nie bardzo sobie z tego zdawaliśmy sprawę, choć ja coś wiedziałem, bo mi tata pokazał część tej radiostacji. Część sypialniana była urządzona na poziomie piwnicy, dojście do niej było tylko od strony radiostacji, czyli od dołu. Trzeba było przejść przez ten właz skonstruowany w bardzo przemyślany sposób. Muszę dodać, że stryj Stanisław – gdy zgromadzili tę ogromną ilość części – świadom, że w każdej chwili może być rewizja i wówczas wszyscy idą od razu pod ścianę, zaczął kombinować, jak to ukryć. Czytał wtedy namiętnie książki George’a Wallace’a – przedwojenne kryminały, w których były opisy różnego rodzaju skrytek. Strasznie się wtedy naraził teściowej, która się dziwiła: „Jak to, to inni tu konspirują, a ty czytasz sobie książki?!”. Te książki go zainspirowały i on zrobił rzecz fantastyczną – to jest właśnie opisane przez pana Marcina w książce, są zdjęcia i rysunki: zabezpieczenie, które powodowało, że nie można było wykryć wejścia do tej radiostacji. Kiedy tata, chcąc powiększyć piwnicę, wyburzył ścianę, odkrywając pomieszczenie tej dawnej, sypialnianej, części wnętrz radiostacji, zobaczyłem, że tam jest jakieś zejście w dół, i zacząłem go wypytywać. Puścił wtedy farbę – powiedział i pokazał mi, co tam jest. To był koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Byłem zafascynowany… Z samej radiostacji tam jednak nic nie zostało, bo jak o sprawie dowiedzieli się po wojnie Rosjanie, to natychmiast zrobili nalot i wszystko zabrali.

Plan pomieszczeń radiostacji w piwnicy domu przy ul. Fortecznej 4 narysowany przez Stanisława Rodowicza. Fot. Marcin Ludwicki, „Niezatapialni i Łódź Podwodna, Kazimierz, Władysław i Stanisław Rodowiczowie” (Warszawa 2017), © Alicja Marchewicz

dr KW-P: Mówiliśmy o uczniach pana Marcina, o najbliższych pana Jana. Jak odkrywanie tej historii wpłynęło na młodsze pokolenie?

JR: Myślę, że młodzież jest dziś dużo lepiej wyedukowana i bardziej świadoma tego, jakim zagrożeniem jest wojna.

dr KW-P: Wspomniał Pan o kryminałach czytanych przez stryja. Książka pana Marcina jest właśnie jak dobry kryminał!

JR: Stryj, który był bardzo aktywnym działaczem podziemia, skonstruował mnóstwo innych skrytek – zarówno do ukrywania broni, jak i ludzi. Pan Marcin fantastycznie to opisuje; także tę całą gehennę związaną z wyprowadzeniem Stanisława z Warszawy…

dr KW-P: Losy robinsonów warszawskich, prawda! On pozostał przecież w stolicy aż do listopada 1944 roku. Warunki straszne…

JR: Największym jednak wyzwaniem była ewakuacja z Warszawy. Ciotka Krystyna, która bardzo dzielnie o to walczyła, znalazła sportowca, który miał przepustkę i mógł się poruszać po mieście. I on ich wyprowadził. Ale sytuacje były dramatyczne. Stanisław przez trzy lata ukrywał w pomieszczeniach radiostacji dr. Landsberga – Żyda, który prowadził nasłuch wiadomości z całego świata. Radiostacja nadawała właściwie przez rok. Miała łączność z Bukaresztem, Londynem… Przez kolejne trzy lata prowadziła nasłuch, dzięki któremu pozyskiwano wiadomości do biuletynu Armii Krajowej. Była tak genialnie skonstruowana, że Niemcy, mimo że ją bez przerwy namierzali, to ten namiar im wypadał na Kaniowskiej, na ulicy obok, i tam robili rewizje, nie mogąc trafić na radiostację…

dr KW-P: … ani wejść do domu na Fortecznej.

JR: Stryj przewidział takie sytuacje. W każdej klamce był mikrofon i oni słyszeli, co się dzieje – kto wchodzi, kto wychodzi. Mało tego, było zrobione przejście między domami, które sąsiadowały ścianą; przejście przez półkę do szafy sąsiada. Pewnego dnia siedzą w pokoju u sąsiada, przygotowują meldunki, a tu Niemcy otaczają domy od tyłu. Od frontu wchodzi jeden i pilnuje domowników, a w tym czasie ekipa specjalistów opukuje i osłuchuje ściany kolejnych domów w poszukiwaniu radiostacji. Konspiratorzy zdążyli się ewakuować przez tę szafę i półkę, skryli się w radiostacji, została tylko łączniczka, która formalnie tam, w tym domu obok, mieszkała. I ona w którymś momencie się orientuje, że na stole w pokoju zostały meldunki, szyfry. Pod pretekstem, że chce poczęstować papierosem strażnika, idzie tam, chowa te dokumenty za stanik, po czym mówi, że chce skorzystać z toalety. On odpowiada, że nie wolno; ona pokazuje, że w pomieszczeniu nie ma okna, więc nie ucieknie. Ostatecznie Niemiec pozwala jej wejść i ona spuszcza te papiery w toalecie. Mało tego, później – bo przecież przeczesywanie sąsiednich domów trwa godzinami – oferuje temu strażnikowi obiad. On się zgadza, ona szykuje obiad. Wstawia jego część do szafy, głośno mówi, że obiad jest gotowy, co słyszą ci w radiostacji i w związku z tym przechodzą przez „śluzę” w ścianie, biorą sobie ten obiad z szafy; Niemiec je swój obiad.

dr KW-P: Te rozwiązania techniczne nawet na dzisiejsze możliwości wydają się bardzo zaawansowane. Panie Marcinie, jak na Pana uczniów wpłynęło to wszystko? – bo przecież byli w pomieszczeniach „Łodzi Podwodnej”. Czy młodym ludziom potrzeba takich historii, potrzeba takich bohaterów?

ML: Wszyscy lubią ciekawe historie. Kiedy tak idziesz przez Żoliborz Oficerski i wchodzisz do domu, który niczym się nie wyróżnia, schodzisz w dół – i nagle znajdujesz się w zupełnie innym świecie, to naprawdę jest niesamowite. Samo wejście do „Łodzi Podwodnej”, mimo że w środku nie ma żadnego wyposażenia, robi wrażenie. Właz istnieje i żeby się do niego dostać, trzeba wyjąć jeden z elementów drewnianych schodów. Mało tego – on wciąż działa; po prostu pstryk i jedzie! Pomieszczenie nie jest duże, ale Stanisław postarał się, aby radiotelegrafiści spędzający w nim czas na długich dyżurach mieli zapewniony komfort. Była toaleta, były lustra, żeby wizualnie wnętrze wydawało się większe.

Zejście do pomieszczeń radiostacji. Stan obecny. Wnętrza prezentuje Jan Rodowicz, syn Władysława. Fot. Marcin Ludwicki, „Niezatapialni i Łódź Podwodna, Kazimierz, Władysław i Stanisław Rodowiczowie” (Warszawa 2017), © Alicja Marchewicz

dr KW-P: Czytając książkę, odniosłam wrażenie, że każda z tych historii mogłaby być rozwinięta. Przykładowo żony, matki – one musiały być dzielne dla dzieci, nie wiedząc, czy mężowie wrócą. Czy to są pola do dalszych badań?

ML: Pól jest oczywiście mnóstwo. Kontynuując jeden z wątków pojawiających się w „Niezatapialnych”, napisałem kolejną książkę (w dużej mierze opartą zresztą na relacjach zgromadzonych w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego), tym razem o Warszawie między kapitulacją Powstania i wkroczeniem 17 stycznia 1945 r. Sowietów.

JR: Ja chciałbym jeszcze wrócić do wątku tych dzielnych kobiet w rodzinie. Wspominałem o Stasiu Iwanickim i jego siostrze Marii. Ich matka Zofia, kiedy uciekali w 1922 r. z Rosji przed bolszewikami, straciła dwie córeczki. Bo gdy w końcu dostali od Sowietów zgodę na powrót do Polski, okazało się, że muszą spędzić dwa tygodnie na granicy, na kwarantannie. Niestety, na skutek przeziębienia i powikłań dziewczynki umarły. Iwaniccy wrócili do kraju; mieli jeszcze dwójkę dzieci. Marysia zginęła w czasie walk partyzanckich na Suwalszczyźnie, a Staś – w ataku na PAST-ę w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Nie żyje też ojciec Stasia i Marysi, a matka ląduje w czasie okupacji w Ravensbrück. Przeżyła obóz; była osobą schorowaną i samotną. I nieprawdopodobnie dzielną. Drugą niezwykłą kobietą była matka „Anody”, która przecież straciła obu synów. Zygmunt, zawodowy oficer, był w konspiracji, a potem walczył w Powstaniu Warszawskim. Ranny, wylądował w szpitalu na Czerniakowskiej – i szpital został zbombardowany przez Niemców. I on tam zginął pod gruzami. Ciocia Zofia została sama – straciła wszystkich. Mężczyźni idą na wojnę i giną, a większość kobiet cierpi później w samotności…

dr KW-P: Może powinna powstać książka o kobietach z rodziny Rodowiczów?

JR: Byłoby naprawdę dobrze!

Zdjęcie ślubne Anny i Władysława, obok świadkowie – Krystyna i Stanisław Rodowiczowie; 1945 r. Fot. ze zbiorów rodzinnych

dr KW-P: Panie Marcinie, czy Pan, pisząc tę książkę, myślał o młodych ludziach, którzy ją przeczytają, czy bardziej chciał Pan upamiętnić trzech braci?

ML: Chciałem opowiedzieć historie, które mnie poruszyły – w przeciwnym razie pisanie nie ma sensu. Niemniej podczas pisania pojawia się taka myśl, że opowiadam czyjąś historię, ale na szczęście nie jestem jej bohaterem. Nie wiem, czy chciałbym być bohaterem takiej opowieści. To są jednak życiorysy tragiczne.

JR: Kiedy zapytałem ojca, czym oni się kierowali w swoich działaniach, w swoim życiu, to odpowiedział, że nie jakimś wielkim patriotyzmem – ale poczuciem obowiązku. Trzeba walczyć, to trzeba walczyć; trzeba budować, to trzeba budować – przy czym zawsze trzeba być przyzwoitym człowiekiem i szanować innych. I to mi wkładał do głowy konsekwentnie.

dr KW-P: Kiedy w Muzeum rozmawiamy z Powstańcami i pytamy ich, czy poszliby jeszcze raz, i czy się nie wahali jako młodzi ludzie iść walczyć, to oni także odpowiadają, że wówczas nie wyobrażali sobie inaczej. To jest coś, czego nikt z nas nie jest w stanie dzisiaj zrozumieć. Nie można tego zrozumieć, jeśli się tego nie przeżyło.

ML: Zwracam tylko uwagę na to, że Stanisław był w tym momencie w nieco innej sytuacji niż jego młodszy brat Władysław. Stanisław miał już rodzinę, żonę Krystynę i córeczki. Czuł się za nich odpowiedzialny i na pewno miał inny sposób patrzenia na tę sytuację, na konspirację.

dr KW-P: Historie piękne i trudne, ale warto o nich mówić, póki mamy z kim o tym rozmawiać, póki żyją osoby, które to wszystko pamiętają – to jest, jak sądzę, szczególnie istotne dla młodzieży.

JR: Trzeba jeszcze wspomnieć o tym, jaką gehennę Stanisław przeżywał po wojnie.

dr KW-P: Podobnie jak „Anoda” był aresztowany przez Służbę Bezpieczeństwa.

JR: Tak. On był oskarżony o współpracę z Niemcami. Co za podłość! On po prostu dostał wyrok śmierci. Mimo tych wszystkich zasług. Ówczesna władza nie tolerowała ludzi niezależnych, ludzi dzielnych, ludzi mądrych i albo ich spychała na margines, albo prześladowała, albo likwidowała. Stryj Stanisław siedział w PRL-u z wyrokiem śmierci sześć lat. Jego żona robiła, co mogła, żeby go przed tym skazaniem wybronić. Udało się, ale on przypłacił to wszystko zdrowiem. Kilka lat po wypuszczeniu, po amnestii w 1953 roku, zmarł na serce.

dr KW-P: Było to też z pewnością bardzo trudne dla dzieci, dla całej rodziny…

ML: Fragmenty rozmów z córkami Stanisława, kiedy one – czy pani Wanda, czy pani Małgorzata – wspominają, jak jechały na widzenie do ojca, już po wyroku śmierci, ze świadomością, że ten wyrok może być faktycznie wykonany, to są bardzo mocne opowieści. Jest w książce opisany taki moment, kiedy już Stanisław wyszedł z więzienia – a córki to były przepiękne dziewczyny…

dr KW-P: … uzdolnione artystycznie…

ML: Tak, dwie ukończyły ASP, jedna jest montażystką filmową. No więc tam zawsze był wianuszek adoratorów… – i kiedyś jeden tam przyjechał, to było w Zalesiu, a Stanisław akurat coś tam sobie dłubał na werandzie; letni wieczór sympatyczny… I ten chłopak pyta: „Panie Stanisław, ale gdyby teraz była wojna, to co pan robi?”. Można sobie wyobrazić: wokół grono osób, wszyscy młodzi i weseli. I Stanisław mu odpowiada: „Gdyby była wojna z Niemcami, to idę i się biję, a gdyby z Rosjanami, to szukam najbliższego drzewa i się wieszam na pierwszej gałęzi”. Zapada cisza. To pokazuje, z czym ten człowiek wyszedł z więzienia; człowiek, który organizował łączność, który był bohaterem II wojny. Z czym on po tej wojnie został, w jakim stanie psychicznym był przez te ostatnie lata życia.

Stanisław Rodowicz. Fot. ze zbiorów rodzinnych

dr KW-P: No właśnie, tutaj docieramy do tego, o czym mówił „Anoda” swoim kolegom: że po wojnie trzeba tę misję kontynuować; studiując i pracując, działać na rzecz kraju. Namawiał ich, żeby spisywali swoje wspomnienia z Powstania, by pamięć o nich nie zginęła. Mam nadzieję, że niebawem świat wróci do normalności, że otworzymy naszą ekspozycję Cele Bezpieki i znów będzie można oglądać wystawę o Janku Rodowiczu „Anodzie”. I że będziemy mogli o nim – i o całej jego niezwykłej rodzinie – na różne jeszcze sposoby opowiadać. Panie Janie, dziękuję za to, że się Pan zgodził podzielić z nami tymi, tak przecież osobistymi, historiami.

JR: To, można powiedzieć, mój obowiązek.

dr KW-P: Ja jestem zafascynowana tą historią. Książkę już przeczytałam, ale na pewno będę do niej wracać. Bardzo mi miło, że mogłam z Panami porozmawiać.

ML: Dziękuję za zaproszenie.

JR: Dodam jeszcze na koniec, że właz został wyjęty i stanie się autentycznym elementem odtworzonej radiostacji w Muzeum Historii Polski.

dr KW-P: Muzeum Historii Polski powstaje w niesamowitym miejscu, przy Cytadeli, po sąsiedzku od ulicy Fortecznej. Historia znowu nam zatacza koło.

Rozmowa odbyła się w formie online 5 listopada 2020 r.

Po odrestaurowanych pomieszczeniach radiostacji „Łódź Podwodna” oprowadza bratanek Stanisława Rodowicza, Piotr Rodowicz:
https://www.youtube.com/watch?v=J5wy2LAmy-A

Wywiad z Wandą Rodowicz, córką Stanisława Rodowicza:
https://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/wanda-rodowicz,2968.html

 

 

 

 

Zobacz także

Nasz newsletter