W tytule spektaklu „Triumf Woli" Jan Klata zawarł ironiczną aluzję do oficjalnej apologii faszyzmu z dokumentu Leni Riefenstahl. Jego przedstawienie w Muzeum Powstania Warszawskiego nie ma jednak w sobie ani krzty oficjalności (choć okazja
W tytule spektaklu „Triumf Woli" Jan Klata zawarł ironiczną aluzję do oficjalnej apologii faszyzmu z dokumentu Leni Riefenstahl. Jego przedstawienie w Muzeum Powstania Warszawskiego nie ma jednak w sobie ani krzty oficjalności (choć okazja sprzyjałaby akademii), a polityką, na szczęście, się nie zajmuje. .
Egzekucje określane jako „Rzeź Woli" posłużyły reżyserowi do pokazania, jak różne są oblicza zła i skąd się ono bierze. Odpowiedzialny za śmierć 50 tyś. ludzi Heinrich Reinefarth (grany przez Piotra Grabowskiego) w listach do rodziny cytuje liryki Goethego, a opisy pożogi i palących się ciał są dla niego pretekstem do wzniosłych przeżyć. Najbardziej szokująca jest jego opowieść o tym, jak w ruinach usłyszał niemieckiego pułkownika grającego na fortepianie. Poprosił wtedy adiutanta o skrzypce i grali razem, by słyszeć coś innego niż działa. Gdy na koniec wyświetlone zostają apokaliptyczne wspomnienia Polaków, którzy opowiadają o plamach ludzkiej krwi z rozdeptanymi zębami i dzieciach palonych żywcem, widowisko Klaty staje się świadectwem relatywizacji zła. Reportażowe wspomnienia zwykłych ludzi działają na wyobraźnię mocniej niż frazy największych poetów. W obliczu rzezi poezja, nawet ta największa, staje się bezradną grafomanią.
Newsweek (12-08-2007)