Wystawa Patrz i słuchaj ukazuje portrety dokumentalne 22 bohaterów codzienności. Są to osoby, które zainspirowały uczestników warsztatów fotograficzno-reporterskich prowadzonych przez fotografa Michała Szlagę w ramach Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” w 2018 r. Portrety i zdjęcia kontekstowe uzupełnia tekst – zapis ważnych ludzkich historii. Nad częścią literacką zajęć czuwał pisarz i dziennikarz Grzegorz Kapla. Wystawa w wersji stereoskopowej pokazywana była w Fotoplastikonie Warszawskim. Teraz pokazujemy ją w ramach wirtualnej galerii z nadzieją, że zainspiruje do poszukiwania ciekawych osobowości wśród nas.
Warsztaty towarzyszyły Nagrodzie im. Jana Rodowicza „Anody” – honorowemu wyróżnieniu ustanowionemu przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Nagroda przyznawana jest spadkobiercom tradycji Powstańców Warszawskich, bohaterom czasu pokoju – osobom, które pomagają i uczą pomagać. Społecznikom, którzy zmieniają życie innych ludzi, oraz tym, którzy ryzykując własnym zdrowiem, ratują osoby w nagłej potrzebie.
Nagroda im. Jana Rodowicza „Anody” upamiętnia postać legendarnego żołnierza Batalionu „Zośka”, uczestnika akcji pod Arsenałem, a przede wszystkim wspaniałego kolegi.
Dzięki temu wyróżnieniu pielęgnowana jest pamięć o wydarzeniach z 1944 roku, a zainteresowanie młodych ludzi kierowane jest w stronę wartości bliskich Powstańcom Warszawskim. Otwartość, empatia, odwaga, wytrwałość, chęć do współdziałania i niesienia pomocy, zamiłowanie do kultury – oto niektóre z cech, które łączą pokolenia. Wyróżnienie to stanowi także symboliczne podziękowanie dla współczesnych bohaterów, a nominowane osoby stawiane są za wzór do naśladowania. Nagroda zachęca do efektywnego, wspólnego działania i pokazuje sens zaangażowania społecznego. Tym samym skłania do uważnego przyglądania się lokalnym społecznościom. Kandydaci do nagrody udowadniają, że w każdym miejscu Polski żyją ci, których można nazwać „powstańcami czasu pokoju”. Są to osoby nietuzinkowe, a przy tym skromne i niezabiegające o rozgłos.
Wystawa Patrz i słuchaj to niejako pokłosie poszukiwań dotyczących bohaterów XXI wieku. Tym razem jednak nie chodziło o kandydatów do nagrody – uczestnicy warsztatów Portret dokumentalny musieli wykazać się reporterskim zacięciem w odnajdywaniu niebanalnych i wyjątkowych osobowości w swoim otoczeniu. Postacie te miały zainspirować ich do twórczej działalności – zrobienia niepowtarzalnego zdjęcia i napisania interesującego tekstu. Tak oto powstały 22 poruszające opowieści słowno-obrazowe. Jednym z bohaterów tych opowieści był pan Janusz Tryzno – grafik, malarz, twórca łódzkiego Muzeum Książki Artystycznej. Pan Janusz odszedł w maju 2021 r. Prezentowany portret i opis przedstawiający jego osobę, powstałe w 2018 roku, traktujemy jako wyraz hołdu dla tej wyjątkowej postaci.
Zapraszamy do wejrzenia i wsłuchania się w losy, życiorysy, pomysły oraz pragnienia bohaterów wystawy.
Annę Foks w rodzinnych Wilamowicach wszyscy nazywają Lufciną. Łöft to po wilamowsku powietrze. Przydomek ten przyjął się ze względu na jej życiową energię. Wszędzie jej pełno. Pomimo swoich 91 lat nadal tańczy w ludowym zespole. W pierwszej parze. Kiedyś od trzeciej rano pracowała w polu, doiła krowy, zajmowała się gospodarstwem. Sprzedawała sałatę – sadziła ją, pielęgnowała, zbierała, wiozła na targowisko. W regionalnym zespole pieśni i tańca Wilamowice tańczy od sześćdziesięciu lat. Gdy w Wilamowicach założono koło gospodyń wiejskich, została jego przewodniczącą. Pełniła tę funkcję przez trzydzieści lat. Gospodynie gotowały na wszystkich wydarzeniach organizowanych w mieście. Przygotowywały posiłki dla pielgrzymek, organizowały szkolenia z haftu, medyczne. „Dlaczego mnie wybrały na przewodniczącą? Nie wiem, zawsze się do wszystkich uśmiecham, w szkole dobrze się uczyłam, potrafię rozmawiać z ludźmi. Może dlatego?”. Poznałem panią Annę na próbie zespołu. Siedziała pod ścianą. „Chyba już nie będę występowała, młodzi narzekają, mam 91 lat, trzeba im zrobić miejsce. No i lekarz mi zabronił”.
Fotografie i tekst: Łukasz Zakrzewski
Jazda na deskorolce jest obecna w życiu Jacka Harasimiuka od 1988 roku. Dziecięce hobby zdefiniowało jego życie. Stało się sposobem na funkcjonowanie w miejskiej przestrzeni, narzędziem do poznawania ludzi, komunikowania się i współdziałania z innymi, a także metodą samorozwoju. Jacek powtarza, że na deskorolce odpycha się od złych myśli w kierunku tych dobrych, że jeżdżąc, leczy swoją duszę, ucieka od stresu i złych emocji. Uważa, że to zbyt cenna umiejętność, żeby zachować ją dla siebie. Dlatego organizuje warsztaty i uczy jazdy na deskorolce dzieci, osoby z niepełnosprawnościami, wykluczoną społecznie i ekonomicznie młodzież, a także emerytów. Jest współtwórcą lubelskiego skateparku 1st Floor – jedynego takiego miejsca w Polce, a być może i w Europie. W 2011 roku za swoją działalność otrzymał Żurawia, czyli Lubelskie Wyróżnienie Kulturalne – nagrodę przyznawaną w plebiscycie organizowanym przez Radio Lublin.
Fotografie i tekst: Michał Matraszek
Eugeniusz Szymaniak – Podlasiak, rzemieślnik. Jak mówi o sobie: majster. Pasję do gry na ligawce przekazał mu ojciec, który uczył go grać na tym ludowym instrumencie, gdy pan Eugeniusz był trzyletnim malcem. W 1960 roku jedyna w domu, ponad stuletnia, jałowcowa, lepiona smołą ligawka zostaje roztrzaskana przez bawiących się chłopców. W tym samym roku dom Szymaniaków, trafiony piorunem, płonie. Ojciec podupada na zdrowiu. Nikt nie myśli o graniu. Nikt w okolicy ligawek już nie robi. Niemcy w czasie II wojny pod groźbą rozstrzelania zabraniali ich tworzenia, bo to instrument komunikacyjny partyzantów. Po wojnie komuniści też za ligawkami nie przepadali. Pasja musi zaczekać 36 lat. W 1996 roku pan Eugeniusz po latach słyszy dźwięk ligawki w radio, rok później pożycza instrument od Zygmunta Kwieka z Wieski, by wreszcie w 2001 roku zrobić własną ligawkę. Tak się zaczęło. Gdy tylko poczuje zew, wszystkie sprawy odsuwa na bok i robi to, co kocha. Tworzy ligawki. Ma ich na koncie ponad trzysta.
Fotografie i tekst: Damian Ługowski
Marian Pietrzak – świadek wydarzeń niezwykłych. Historyk z potrzeby serca. Sokołowianin od 79 lat.
We wrześniu 1942 roku, w wieku dziesięciu lat, na ulicy Pięknej, w centrum sokołowskiego getta, kilka dni po wywiezieniu przez Niemców ostatniego transportu Żydów do obozu w Treblince, szwendając się ze swoim kolegą Rolandem Sztylko, w stosie żydowskich biblii znajduje książkę w języku polskim – podręcznik dla klasy szóstej pt. Okno na świat. Jaki świat pan Marian widział, mieszkając przez ponad dwa lata w getcie, a później tuż obok jego murów, opisze po latach w książce Sokołów Podlaski w latach 1939–1944. Pamiętnik z czasów okupacji. Dla ziemi sokołowskiej jest „oknem na świat” wiedzy o tym, co było. Napisał siedem książek. Założył prywatny skansen-muzeum. Regionalista. Kultywuje pamięć o miejscach, zdarzeniach, rzeczach i ludziach. Na pytanie, dlaczego to robi, odpowiada: „Bo nikt by tego nie zrobił”. A ten podręcznik dla klasy szóstej ma do dzisiaj.
Fotografie i tekst: Damian Ługowski
Zofia Błaszkowska Kowalczyk z niecierpliwością oczekiwała na rozpoczęcie nauki w szkole. Ale w dniu, kiedy miała iść tam pierwszy raz, wybuchła II wojna światowa. Mieszkali w Czerwińsku nad Wisłą, uciekli do Kampinosu. Matka na widok trupów ludzi i koni zemdlała. Widziały, jak płonie bombardowana Warszawa. Zimą na przełomie lat 1940 i 1941 pewien Niemiec zostawiał jej w menażce jedzenie – pomagał jej, bo jego córka była w tym samym wieku. Uczyła się na tajnych kompletach. Niemcy kazali dzieciom zbierać kamienie i sadzić las. Za krzywo posadzone drzewo została pobita. W 1953 roku wzięła ślub z mężczyzną, który uciekając przed wojną, nie zabrał nawet butów. Po ślubie pracowała w fabryce dywanów, potem w budownictwie. Przez 42 lata i osiem miesięcy pracowała w szpitalu na Czerniakowskiej. Mniej więcej w 1970 roku zachorowała na gruźlicę. Brała penicylinę, przez co wypadły jej wszystkie zęby. Ale teraz jest już dobrze. Ma tylko cukrzycę i nadciśnienie. Niedowidzi na jedno oko. Mieszka z córką Bożeną, wnuczką Moniką oraz z dwoma prawnukami Marysią i Bartkiem. Ma ośmioro prawnuków i jedną praprawnuczkę. W dniu, w którym się spotkałyśmy, ukradli jej 100 złotych. Ale co tam, mówi, to był piękny i radosny dzień.
Fotografie i tekst: Julia Laszczka
Marta Winiarek jest studentką pierwszego roku międzywydziałowych indywidualnych studiów humanistycznych. Mieszka na Bielanach z mamą i kotem. Odwiedza tatę w Budapeszcie. Życie wystawiło ją na jedną z najtrudniejszych prób dla dziecka, jaką jest choroba matki. Nie mając pewności, czy operacja się powiedzie, mama przeczytała jej testament. Pomimo trudnych doświadczeń Marta nigdy nie zatraciła spontaniczności i poczucia humoru, którym potrafi każdemu poprawić samopoczucie. Łatwo nawiązuje kontakty, jest otwarta na ludzi. Zna mnóstwo ciekawych historii. Nie okazuje tego, że się martwi. Nie chce być postrzegana przez pryzmat smutku, dlatego rzadko opowiada o swoich problemach. W szkole podstawowej czuła, że inni rodzice patrzą na nią ze współczuciem. Sąsiad podkładał im gwoździe pod samochód,
bo uważał, że miejsce dla niepełnosprawnych przeznaczone było dla kogoś innego. Marta stara się nie pamiętać o przykrych wydarzeniach. Dużo czyta, interesuje się tym, co dzieje się na świecie.
Fotografie i tekst: Julia Laszczka
Tomasz Dzierżanowski jest przyrodnikiem. Pracuje w spalskim oddziale Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i uchodzi za prekursora wskrzeszania tradycji bartniczych. Mówi: „Staram się przywracać lasom pszczoły”. Znaczącą rolę w tej misji odegrał wujek Leon, od którego Tomasz nauczył się sztuki pszczelarstwa. Teraz Tomasz szkoli młodych, zainteresowanych kontynuowaniem tej tradycji – chcą nauczyć się tego, czym zajmowali się ich dziadkowie. Prywatnie od kontaktów z ludźmi woli obcowanie z przyrodą. Zdarzało się, że rezygnował z rodzinnych spotkań, tłumacząc, iż musi obserwować ptaki. Mimo że jest człowiekiem spokojnym, potrafi się zezłościć – ale tylko wtedy, gdy ktoś zerwie zagrożoną wyginięciem roślinę.
W wolnym czasie udaje się w swoje ulubione miejsce w dolinie Pilicy, nieopodal domu. Wszystkim, którzy marzą o dalekich podróżach, poleca, by najpierw wybrali punkt w najbliższej okolicy, regularnie
go odwiedzali i obserwowali, jak zmienia się krajobraz. Przekonają się, że w naturze nie ma miejsca
na monotonię.
Fotografie i tekst: Anna Har
Tomasz Sęk całe życie mieszka w Smardzewicach – wsi położonej w województwie łódzkim, oddalonej kilka kilometrów od Tomaszowa Mazowieckiego. Jest pracownikiem hurtowni, a w wolnych chwilach śpiewa w chórze. Smardzewianie to ludowy zespół wokalno-taneczny, który cztery lata temu obchodził swoje pięćdziesięciolecie. To najważniejsza instytucja kulturalna w miejscowości. Wyróżnia ją egalitarny charakter – nie ma testów kwalifikacyjnych, wystarczą chęci i zaangażowanie. Tomasz jest członkiem chóru od 15 lat. Pewnego dnia poczuł, że czas wypełnić w swoim życiu pustkę. Zaadaptował się szybko. Podczas prób i występów więzi między chórzystami zacieśniają się. Największą nagrodą jest dla nich wspólne biesiadowanie po udanym występie. Najważniejsza impreza odbywa się 26 lipca – w dniu świętej Anny, patronki parafii. Smardzewianie goszczą na przeglądach muzyki ludowej w wielu zakątkach Europy. Dzięki temu Tomasz sporo podróżuje. Troskę na jego twarzy wywołuje jedynie kwestia zaangażowania młodzieży – najmłodszym brakuje zapału, a bez nich tradycja nie przetrwa.
Fotografie i tekst: Anna Har
Widzi jasność, śni w kolorach – Barbara Klak dziesięć lat temu straciła wzrok. Nie czuje się gorsza, pragnie funkcjonować normalnie, nie chce białej laski i ciemnych okularów. Uważa je za niepotrzebne – przecież oczy ma piękne, a laska nie wskaże jej miejsca, w którym się znajduje. Topografię Poznania ma w małym palcu – doskonale wie, jak dotrzeć do celu. Poruszając się po mieście, o pomoc prosi przechodniów. Zawsze zadbana i umalowana, na przedramieniu nosi żółtą opaskę z trzema czarnymi kropkami – symbol osób niewidomych i niedowidzących, który stara się rozpropagować. To znak popularny w Niemczech czy Austrii. Barbara zainicjowała projekt Trzy kropki – zależy jej na dialogu i pogłębianiu świadomości dotyczącej osób niewidomych. Organizuje spotkania, które cieszą się sporym zainteresowaniem wśród lokalnej społeczności. „Z każdej sytuacji jest wyjście” – powtarza. „Kolorowy ptak” – tak nazywają ją przypadkowo spotkane osoby.
Fotografie i tekst: Agata Skupniewicz
Magda Miszczak to urodzona w 1994 roku ilustratorka. Jej dziecięca pasja do rysowania pokemonów zaowocowała kilkanaście lat później studiami na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tam Magda tylko umocniła się w przekonaniu, że ilustracja to był właściwy wybór. Niestety wykładowcy nie podzielali jej entuzjazmu, punktem kulminacyjnym okazał się pogardliwy komentarz jednego z profesorów, który oglądał prace Magdy: „Toto jest najwyżej do książki”. Artystka podziękowała, bo właśnie o takie ilustracje jej chodziło, i niedługo później zmieniła uczelnię na Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi, gdzie ilustracja nie jest wyklętą dziedziną.
Fotografie i tekst: Adrian Jaszczak
Janusz Tryzno urodził się w 1948 roku. Jest dyrektorem Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi, które
w październiku tego roku obchodziło swoje 25-lecie. Najpierw na przełomie lat 60. i 70. w mieszkaniu na 11. piętrze jednego z łódzkich blokowisk młody Janusz Tryzno założył drukarnię. Wraz z zezwoleniem na działalność poligraficzną wydanym przez ówczesne Ministerstwo Kultury i Sztuki dostał własnego milicjanta zakwaterowanego piętro niżej. Po upadku komunizmu pan Janusz ze względów politycznych musiał przenieść drukarnię. Początkowo, nie bez problemów, prowadził pracownię przy ulicy Tylnej, aby dwa i pół roku później przenieść się do opuszczonego budynku 500 metrów dalej. Obiekt ten to stara willa Henryka Grohmana – ogromna przestrzeń z salą balową, wykończona marmurami. W 1993 roku wraz z żoną Jadwigą pan Janusz założył tam jedyne w Polsce Muzeum Książki Artystycznej.
Fotografie i tekst: Adrian Jaszczak
Teatr Polski w Poznaniu to ważne miejsce dla Pauliny Skorupskiej. Do teatru trafiła dzięki pismom Tadeusza Kantora. Swoją pasję odkryła, gdy obejrzała spektakle przygotowywane przez osoby z niepełnosprawnością. Nie podobały się jej. Miała poczucie, że choć służą celom terapeutycznym, to jako realizacja artystyczna są nie do przyjęcia. Paulinę zafascynowała działalność Giseli Höhne – gwiazdy niemieckiego teatru, mamy synka z zespołem Downa, która korzystając ze swojej pozycji, założyła profesjonalny teatr dla osób z niepełnosprawnościami. Prawdziwy teatr, artystyczny. Paulina od lat realizuje projekt Performanse wspólne – profesjonalną płaszczyznę spotkań i wspólnych działań artystów, pedagogów specjalnych oraz osób z niepełnosprawnościami, współpracujących na zasadach równości i wzajemności. Praca w teatrze to nie wszystko, Paulina prowadzi także zajęcia z teatru społeczności lokalnych – naucza studentów myślenia o teatrze jako doskonałym narzędziu do budowania relacji.
Fotografie i tekst: Agata Skupniewicz
Alicja, studentka kulturoznawstwa, jest instagramową modelką. Jej autoportrety, czasami szokujące, uwielbiają feministki. Na Instagramie Alę obserwuje trzy i pół tysiąca osób. Kiedyś na Krakowskim Przedmieściu usłyszała: „Dzisiaj jest dzień moich urodzin. Najlepszym prezentem jest to, że zobaczyłem ciebie na żywo”. Zdjęcia powstają przeważnie w małym pokoju lub łazience kawalerki na Batorego. W czasie ostatniej urodzinowej imprezy odwiedziła to miejsce policja. Alicja nie dostała mandatu, ponieważ ogoliła głowę na łyso i pomalowała brokatem. Funkcjonariusze sądzili, że ma raka. Na tym portrecie Alicja wcieliła się w amę. Ama to w japońskiej tradycji kobieta nurek, poławiaczka pereł. Jest to zawód uprawiany prawie wyłącznie przez kobiety. Ama oznacza „kobieta morza”. Potrafi wstrzymywać oddech dłużej niż mężczyźni i nie marznie pod wodą dzięki dobrze rozwiniętej podskórnej warstwie tłuszczu. Ama jest samodzielną kobietą i sama wybiera sobie męża.
Fotografie i tekst: Paulina Komarowa
Każdego dnia Miłosz gotuje sobie i gościom szakszukę na gęsim smalcu. To tunezyjskie danie, w którym powinny znaleźć się: cebula, jaja, pomidory i papryka. Od tego, jak się uda ta potrawa, zależy to, jaką muzykę nadają w radio. Dzisiaj były to przeważnie walce. Po śniadaniu Miłosz ma do wykonania sporo zadań. Na przykład prace na wysokości. Próbuje od kilku dni naprawić dach. Potem będzie musiał zmierzyć się ze stosem dokumentów. Ratuje 140-letnie muzeum. Jest tam parę pociągów i sporo eksponatów z dziedziny techniki militarnej. Ale najwięcej jest tam dziur. Miłosz to ratownik medyczny. Wybrał tę drogę, bo chciał posiąść wiedzę, która pozwoli mu ratować każdego, kto się topi. Ludzie topią się z różnych powodów. Jedni nie umieją pływać, inni nie umieją żyć.
Fotografie i tekst: Paulina Komarowa
Rzemieślnik „starej daty”. Krawiec z warszawskiej Pragi. Zaczynał pracę w 1976 roku. Gdy miał 22 lata, postanowił zostać krawcem po tym, jak przeczytał ogłoszenie wywieszone na szybie zakładu Włodzimierza Wróblewskiego. Był to rzemieślnik, który zawodu nauczył się jeszcze przed II wojną światową. Człowiek wymagający od siebie i pracowników, dbający o szczegóły i wysoką jakość. No i dotrzymujący terminów. Jerzy Hlasny jest ostatnim profesjonalnym krawcem na ulicy Wileńskiej, jednym z ostatnich rzemieślników na Pradze. Ostatni garnitur na miarę uszył ćwierć wieku temu, w czasach, kiedy nie było jeszcze sieciówek i supermarketów. Dziś „krawiectwo ręczne” stało się nieopłacalne i jest skazane na wymarcie. Większość klientów to miejscowi, którzy przynoszą do przeróbek gotowe ubrania z masowej, przemysłowej produkcji. Kamienica, gdzie pan Jerzy przez 43 lata prowadził swój zakład, właśnie została sprzedana. Nowy właściciel ma inne plany i pan Jerzy musi opuścić to miejsce.
Fotografie i tekst: Piotr Pielak
Siostra Stanisława Pociecha ze Zgromadzenia Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej jest drobna, energiczna i prawie zawsze otoczona wianuszkiem małych dzieci. W 2012 roku została dyrektorem zrujnowanego domu dziecka w Chotomowie. Swoje troski powierza Bogu i Maryi. Gdy tego potrzebowała, zawsze znajdował się ktoś, kto oferował jej pomoc. Nie korzysta z internetu, z telefonu jedynie przez dwa dni w tygodniu. Gdy o godzinie 23 kończy pracę, ma czas, żeby poczytać – pod warunkiem, że wybraną książkę dopuszcza reguła zakonna. Marzeniem siostry Stanisławy jest to, żeby jej podopieczni udowadniali sobie i światu, że można, żeby przezwyciężali swoje ograniczenia i kończyli wyższe studia. Najbardziej boi się bezradności. Kiedyś chciałaby poprowadzić dużą ciężarówkę.
Fotografie i tekst: Piotr Pielak
Maja Olszewska mieszka w Warszawie i jest uczennicą drugiej klasy liceum ogólnokształcącego o profilu społecznym. Pomaga osobom bezdomnym, przygotowując dla nich – wraz ze znajomymi z kościelnej wspólnoty – kolacje wigilijne oraz pracując w Szafie. To miejsce, w którym bezdomni mogą dostać ubrania i buty. W każdy czwartek można spotkać ją na Dworcu Zachodnim. Przynosi bezdomnym kanapki, zupę, herbatę, a co najważniejsze – ofiarowuje im także rozmowę i troskę. Zaangażowała się w tę pracę, bo chciała zmienić coś w swoim życiu. Odnalazła przestrzeń na naturalne, pozbawione oceny relacje oparte na otwartości i ciekawości drugiego człowieka widzianego takim, jakim jest, a nie jak przedstawia się na Snapchacie. Maja dba o to, żeby ludzie, którym pomaga, wiedzieli, że nie robi tego z litości. Po prostu lubi patrzeć, jak ktoś cieszy się ze zwykłych rzeczy: śpiwora, mydła i latarki.
Fotografie i tekst: Michał Matraszek
Maciek Mikrut jest góralem. Góry, gdzie się urodził, dyktowały mu ścieżkę, którą podążał przez trzydzieści parę lat. Jako młody chłopak uprawiał narciarstwo. Z sukcesami startował w zawodach snowboardowych rangi ogólnopolskiej. Wspinał się. Pracował jako alpinista przemysłowy. To, że góry kocha, jest oczywiste. Nie spodziewał się, że to wszystko może rzucić dla miłości do kobiety i… gotowania. Aby być bliżej ukochanej, z dnia na dzień zamienił uprząż asekuracyjną na kucharską czapkę. Miał szczęście – spotkał ludzi, którzy zaufali debiutantowi. Dzisiaj Maciek jest zastępcą szefa kuchni (sous chef) w jednej z najbardziej renomowanych warszawskich restauracji. Uważa, że miłość jest najlepszą przyprawą, jaką zna ludzkość. W końcu to właśnie z miłości nauczył się gotować. Jest ojcem małego Julka i czeka na narodziny drugiego syna.
Fotografie i tekst: Emilia Kargol
Jolanta Gryczanowicz zna odpowiedź na pytanie: „Jak dobrze umierać?”. Pracuje w warszawskim hospicjum domowym. Opiekuje się pacjentami i wspiera ich rodziny. Czasy nie są łatwe. „Ludzie są bardzo wymagający. Rodziny pacjentów czerpią wiedzę z internetu i wierzą, że wszystko wiedzą najlepiej. Ludzie boją się ufać”. Nauczyła się, że najważniejsza jest pozytywna energia. Uśmiech pomaga wszystkim. „Zaczęłam to robić, ponieważ – po wielu latach pracy jako pielęgniarka – przy pacjentach paliatywnych poczułam się bardziej potrzebna niż gdziekolwiek indziej”. Nie zastanawia się nad śmiercią, nie analizuje „dlaczego”. Wykonuje swoją pracę, zachowując pogodę ducha. Pewnie dlatego pacjenci chcą przeżyć ten najtrudniejszy moment, trzymając za rękę właśnie ją.
Fotografie i tekst: Emilia Kargol
Doktor Marek Giergiczny wierzy, że można zmienić tradycyjne podejście do przyrody. Że wartość lasu nie musi równać się wartości pozyskanego drewna. Z jego badań wynika, że Polacy lubią stare lasy z dużą ilością martwego drewna, mieszane, różnorodne, takie, w których nie widać śladów po wycince. Swoimi badaniami naukowymi wspiera ekologów w walce o wyłączenie z eksploatacji najcenniejszych przyrodniczo fragmentów polskich lasów. Realizuje innowacyjne w skali europejskiej projekty, na przykład stosuje zaawansowane modele ekonomiczne teorii wyboru do badania zachowania niedźwiedzi. Pasjonat sportów ekstremalnych. Od małego biega. Ma na koncie mistrzostwo województwa legnickiego w biegach przełajowych i na 1000 metrów, drużynowe mistrzostwo Polski w rajdzie ekstremalnym oraz zwycięstwo w międzynarodowych zawodach Terra Incognita. Oczywiście, jeśli biega, to najlepiej w starym lesie.
Fotografie i tekst: Marcin Minasowicz
Paweł Skoworodko żyje w świecie, w którym każdy krok jest poddany procedurom ograniczającym ryzyko. Podczas jaskiniowych wypraw badawczych sprawuje nadzór nad linowymi zabezpieczeniami umożliwiającymi pokonywanie trudnych odcinków. Odpowiada za bezpieczeństwo na platformach wydobywczych. Bierze udział w pracach, w których dokręca się śruby ważące po 120 kilogramów, a spawanie odbywa się w sąsiedztwie gazu i ropy. Bezmyślne wciśnięcie guzika alarmowego powoduje straty liczone w milionach dolarów. Po dwunastogodzinnej pracy panowie relaksują się, wyrabiając noże, a panie szydełkują. Można też zagrać w wirtualnego golfa, pobiegać na prawdziwej bieżni, łowić ryby lub wylegiwać się w wannie z widokiem na ocean. Chyba że trafi się za koło podbiegunowe. Wówczas przez trzy tygodnie nie widać słońca. Dbanie o bezpieczeństwo i dyscyplina weszły mu w krew. Montuje w domu bezpieczne szkło, dzieciom organizuje przerwy na sikanie w trakcie oglądania filmu. W wolnym czasie jeździ na rowerze enduro. Wtedy ryzyko jest dozwolone.
Fotografie i tekst: Marcin Minasowicz
Na wielkim złotym tronie z czerwonymi obiciami siedzi Nadia. Ma diadem na głowie, pluszowego misia w rękach i przyjmuje pokłony rycerzy. Dziewięciolatka jest królową. Zawsze o tym marzyła,
a wolontariuszom Fundacji Mam Marzenie udało się to pragnienie dzisiaj spełnić. Jedną z tych osób jest Marlena Mazur-Rudnicka. Po raz pierwszy została wolontariuszką w 1998 roku. Miała 11 lat i zbierała pieniądze do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. „Stałam się częścią tego, co widziałam na ekranie telewizora i co tak bardzo mnie fascynowało”. Później był wolontariat w osiedlowym domu kultury. Organizowała wieczory poetyckie, koncerty, robiła dekoracje. Nie miała umowy, nikt nie zliczał jej godzin pracy. „Było tam fajnie, to przychodziłam”. Potem działała w schronisku dla zwierząt, podlaskim oddziale Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego, świetlicy środowiskowej, Stowarzyszeniu Wiosna. I wreszcie w Fundacji Mam Marzenie. Marlena rozmawia z ciężko chorymi dziećmi, słucha, o czym marzą. Następnie próbuje spełnić te marzenia. Ostatnio uzbierała pieniądze na konsolę dla jednego z podopiecznych. Największym marzeniem Marleny jest zdobycie Korony Europy.
Fotografie i tekst: Łukasz Zakrzewski
AUTORZY PRAC FOTOGRAFICZNO-REPORTERSKICH:
Anna Har, Adrian Jaszczak, Emilia Kargol, Paulina Komarowa, Julia Laszczka, Damian Ługowski, Michał Matraszek, Marcin Minasowicz, Piotr Pielak, Agata Skupniewicz, Łukasz Zakrzewski
Opieka merytoryczna (fotografie): Michał Szlaga
Opieka merytoryczna (teksty): Grzegorz Kapla
Korekta: Paulina Sieniuć
Projekt graficzny: Homework