Muzeum Powstania Warszawskiego nie przestaje zaskakiwać. Sympatycy tej placówki mają właśnie kolejną okazję, by ją odwiedzić. Dziś otwarta zostanie nowa część ekspozycji przedstawiająca niemieckich żołnierzy stacjonujących w stolicy
Muzeum Powstania Warszawskiego nie przestaje zaskakiwać. Sympatycy tej placówki mają właśnie kolejną okazję, by ją odwiedzić. Dziś otwarta zostanie nowa część ekspozycji przedstawiająca niemieckich żołnierzy stacjonujących w stolicy w 1944 r., a także podczas całej II wojny światowej..
- Przygotowanie nowej, „niemieckiej” sali to odpowiedź na postulaty naszych gości - mówi dyrektor muzeum Jan Ołdakowski.
Gdy pytano zwiedzających w ankietach, czego w muzeum im uje, odpowiadali, że czołgu oraz „czegoś więcej” o Niemcach, którzy przecież nie tylko strzelali do powstańców i wykonywali rozkazy dowódców, ale także musieli w Warszawie normalnie żyć. Na czołg trzeba poczekać, ale drugie życzenie Muzeum właśnie zrealizowało.
Zbrodniarze przy wódeczce
Ekspozycja „Niemcy w Warszawie” zaczyna się od olbrzymiego zdjęcia defilady Wehrmachtu na ulicach stolicy w październiku 1939 roku przyjmowanej przez Adolfa Hitlera. Wcześniej sam objeżdżał linię frontu - kolejne zdjęcie przedstawia go przed drogowskazem wyznaczającym trasę do Warszawy.
Na innym odnajdujemy apel armii niemieckiej na placu Saskim, najprawdopodobniej w Dniu Żołnierza - kolumny Pałacu Saskiego zasłonięte są swastykami.
- Szukaliśmy formuły by pokazać, jak hitlerowscy żołnierze funkcjonowali na co dzień w stolicy
- mówi Ołdakowski. Stąd fotografie z zawodów sportowych, imprez czy oficjalnych uroczystości.
Ale niemieccy dowódcy w czasie wojny rzadko fotografowali się w sytuacjach prywatnych, chyba że specjalnie pozowali do zdjęć, np. z rodziną. Nawet do obiadu w domu siadali w mundurze.
Rarytasem jest zdjęcie generalnego gubernatora Hansa Franka i Reichsfulhrera SS Heinricha Himmlera zrobione podczas spotkania „przy wódeczce” na Wawelu w 1944 roku. Widać na nim pewien luz. O czym rozmawiali? Może o decyzji Himmlera, który w 1943 dał rozkaz likwidacji wszystkich gett żydowskich. Frank w 1944 r. interweniował, by wysłać dodatkowe siły niemieckie do stłumienia Powstania Warszawskiego. Później mówił: „Jeżeli wygramy tę wojnę, to z Polaków, Ukraińców i tego wszystkiego, co się tu pęta, można zrobić siekaninę”.
Fotografia została udostępniona muzeum przez najmłodszego syna Franka - Nicolasa, dziś dziennikarza, historyka, autora wspomnień o ojcu wydanych w książce „Mój ojciec Hans Frank”. Jest on jedynym potomkiem katów Warszawy, który nawiązał kontakt z Muzeum Powstania.
- Napisaliśmy do niego, zapytaliśmy, czy możemy wykorzystać to zdjęcie. Zgodził się i życzył nam powodzenia w tworzeniu i funkcjonowaniu muzeum - opowiada Piotr Śliwowski, który kontaktował się z synem generalnego gubernatora.
Wśród kryminalistów
Interesującym elementem ekspozycji będzie relacja z wydarzeń w sierpniu i wrześniu 1944 r. opowiadana przez niemieckiego żołnierza Mathi Schenka. W czasie powstania został on wcielony do formacji Oskara Dirlewangera, składającej się z kryminalistów i degeneratów. Od sierpnia dokonywali masowych egzekucji na Woli i Ochocie.
Ekran, na którym emitowany jest film z jego wspomnieniami, umieszczony jest w wydzielonym pomieszczeniu ze względu na ich wstrząsający charakter.
Schenk jest bohaterem jednego z reportaży Włodzimierza Nowaka, którego książka będzie dziś punktem wyjścia do debaty: „Polacy - Niemcy: czy jest możliwa wspólna palnięć?” o godz. 19.30.
Rzeczpospolita (20-06-2007)