Na całym świecie turyści, chcąc kupić sobie pamiątkę z podróży, pierwsze kroki kierują do przymuzealnych sklepików. Co znajdą w naszych, warszawskich?Zaznaczam od razu – nie jest najlepiej. Są w Warszawie muzea i galerie, których ...
.
Na całym świecie turyści, chcąc kupić sobie pamiątkę z podróży, pierwsze kroki kierują do przymuzealnych sklepików. Co znajdą w naszych, warszawskich?
Zaznaczam od razu – nie jest najlepiej. Są w Warszawie muzea i galerie, których prężne działy promocji dbają o to, by w ich sklepikach nie owało takich
gadżetów. Bo jak wiadomo, turysta, gdy obejrzy wystawę, chciałby nie tylko napić się kawy i coś zjeść, ale również kupić jakąś pamiątkę: katalog, plakat, oryginalny drobiazg, który mógłby podarować bliskim po powrocie. Ale takich prężnych instytucji u nas jak na lekarstwo. Szlaki w produkcji nowoczesnych gadżetów przetarła niedawno galeria Zachęta, wypuszczając na rynek pastylki „zapobiegające stanom przygnębienia dnia codziennego i skutecznie podnosząc poziom kultury”. Jadalne miętówki opakowane w pudełko charakterystyczne dla lekarstw z ulotką, na której można znaleźć aktualny program wystaw, sprzedawane są po 3 zł w zachętowym sklepiku. - To był strzał w dziesiątkę. Pastylki cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem - mówi Klaudia Madejska z Zachęty. - Zdecydowaliśmy się na taki ruch, bo chcieliśmy odświeżyć wizerunek Zachęty i przyciągnąć młodych. Pokazać im, że ten zabytkowy budynek stoi dla nich otworem. Może usłyszą o takim gadżecie, przyjdą go kupić i przy okazji zajrzą na wystawy. Ogromny wybór pamiątek można znaleźć w sklepiku w Zamku Królewskim. Stąd turyści na pewno nie wychodzą z pustymi rękami. Jest jednak pewien problem - wszystkie utrzymane są w stylistyce rodem z lat 70. czy 80. I nie chodzi tu o to, jak są podane, bo zamkowa promocja zadbała o to, by sam gadżet był nowoczesny, by była to np. podkładka pod komputerową mysz, magnes na lodówkę czy notes. Problemem jest to, co na nich jest — zdjęcie Zamku w kolorach charakterystycznych dla lat 70. lub reprodukcja obrazu Canaletta — też wizualnie nie najatrakcyjniejsza. Ale o Zamek się w tej kwestii nie martwię — niechcący wstrzelili się w panującą wśród młodych modę na oldskulowe (staroświeckie) gadżety i jeśli tylko odświeżą stoisko z pamiątkami, sukces murowany.
Zdecydowanie najgorzej jest w Muzeum Narodowym i Centrum Sztuki Współczesnej.
— Brakuje nam pieniędzy — narzeka Wojciech Smolak z Narodowego. — Ale śladem Zachęty ogłosimy wkrótce konkurs na gadżet zapowiada. Jak na razie ich sklepik tonie w ciemnościach muzealnego holu, tak jakby wstydził się swojej ubogiej oferty. Poza pocztówkami, zakładkami do książek z reprodukcjami obrazów i jedyną anglojęzyczną broszurą o galerii Faras turysta nie znajdzie tam dosłownie nic. CSW też nie produkuje swoich gadżetów, chociaż uchodzi za najbardziej nowoczesne warszawskie muzeum.
Ale jest jedno takie miejsce, któremu wystawiamy ocenę celującą. To Muzeum Powstania Warszawskiego. Mimo że dotyka najtrudniejszej tematyki — bolesnych rozdziałów naszej wojennej historii — wszystko tu podane jest w sposób przystępny i nowoczesny. I taki jest też muzealny sklepik, który wręcz pęka w szwach od ciekawych pamiątek: powstańczych chlebaków, kubków ze znakiem Polski Walczącej, puzzli i kolorowanek dla dzieci, lalek sanitariuszek, smyczy na klucze, bluz i T-shirtów, które, dodajmy, można również kupić za pośrednictwem Internetu. — Chcemy, żeby nasz widz czuł się u nas komfortowo i wyjątkowo. I żeby mógł ze sobą zabrać kawałek naszej ekspozycji do domu — mówi Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum. — Dlatego sprzedajemy tu rzeczy unikalne, których nigdzie indziej nie można dostać. I szczególną uwagę przywiązujemy do naszych najwierniejszych widzów — do dzieci, — które dobrze się czują na wystawie i najgłośniej domagają się pamiątek.
Gazeta Wyborcza Stołeczna (26-01-2006)