Teresa Jankowska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Teresa Jankowska.

  • Gdzie pani była w czasie Powstania?


W czasie Powstania byłam na ulicy Bednarskiej.

  • Jak pani zapamiętała swoje dzieciństwo przed wojną, kiedy była pani małą dziewczynką.


No, nie byłam taką małą dziewczynką, bo już skończyłam trzy klasy szkoły tak zwanej powszechnej.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?


Chodziłam do takiej prywatnej szkoły na ulicę Senatorską, [szkołę] Gagatnickiej i Krasuckiej. Jednocześnie tam było i gimnazjum, ale do gimnazjum to już niestety nie dotarłam [przed wojną].

  • Czy pani pamięta coś ze swoich lat szkolnych?


Mieszkałam z rodzicami przy ulicy Ossolińskich, to była jedna przy placu Piłsudskiego. Ulica już właściwie teraz prawie nie istnieje. Przeważnie się wychowywałam w Saskim Ogrodzie, bo to było najbliżej.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?


Moi oboje rodzice pracowali w Ministerstwie Skarbu, które mieściło się przy placu Bankowym, tu, gdzie obecnie jest Urząd Miasta, i oboje byli urzędnikami.

  • Czy pani pamięta ze szkoły – to były takie czasy już niespokojne, przedwojenne – czy pani pamięta jakieś elementy wychowania obywatelskiego…


Czy coś takiego było? Specjalnie tego nie pamiętam. Chodziłam właściwie od drugiej klasy dopiero do szkoły, ale prywatna szkoła… jakoś nie, tego nie pamiętam. Oczywiście były akademie bardzo uroczyste, w ogóle wychowanie było w takim duchu patriotycznym.

  • Czy wybuch II wojny światowej był dla pani zaskoczeniem? Jak pani zapamiętała ten dzień?

 

To było wielkie zaskoczenie, zresztą prezydent Starzyński ciągle przez radio nam dodawał otuchy, już zaczęły się bombardowania, słuchało się radia. Ale bardzo szybko z Warszawy wyjechałam, bo mój ojciec został wezwany w nocy do swego departamentu i kazano mu jechać do Lubartowa, dalej pracować. Mama moja została i z ojcem razem i swoją taką wychowawczynią pojechaliśmy w kierunku Lublina.

  • Pani i ojciec pojechaliście, a mama została w Warszawie?


Mama została, bo miała inny departament i tamten jeszcze pracował w Warszawie.

  • Jak pani wspomina tę drogę do Lubartowa?


Droga była bardzo uciążliwa, jechaliśmy przeszło dwa dni. Ciągle były bombardowania, ciągle trzeba było uciekać gdzieś w kartoflisko z pociągu, ciągle były transporty wojska, więc też się zatrzymywał pociąg. Widziałam po przeciwnej stronie zbombardowany pociąg-widmo, gdzie były powybijane szyby, gdzie wisiały tylko palta, a już nikogo nie było. Tak że to była trudna, nieprzyjemna droga, a potem zatrzymałam się urodziny mojego taty w Lublinie, a ojciec pożegnał się, pojechał jeszcze do Lubartowa, tam parę dni jeszcze urzędował.

  • Czy jakoś to pani emocjonalnie zapamiętała, ten przeskok spokojnego, szczęśliwego dzieciństwa w koszmar wojny? Czy to na pani wywarło jakieś wrażenie?


Wywarło, duże, z tym że jeszcze w tym wieku to inaczej się wszystko odbiera, to jest jakieś nowe, nawet atrakcyjne się wydaje, coś się dzieje. Ale potem mój stryj… Było bombardowanie w Lublinie 9 września, bardzo intensywne i tego dnia właśnie zginął mój stryj, u którego się zatrzymaliśmy. W nocy wrócił mój tata, mama też się znalazła i poszliśmy piechotą aż na Wołyń. Szliśmy aż tak za Włodzimierz Wołyński.

  • Piechotą?


Tak, bo to trwało ponad tydzień, [szliśmy] mniej więcej po trzydzieści kilometrów dziennie.

  • Jak ludność przyjmowała tych uciekinierów?


Bardzo niechętnie, bo to byli Rusini, więc nie bardzo, zamykali przed nami drzwi swoich chat, więc… Czasami pozwolili nocować gdzieś tam w stodole, ale rzadko. W każdym razie dotarliśmy do mego rodzinnego… do mego wuja, właśnie do wuja, ale tam już Rosjanie weszli, wuj zdecydował, że zabierze się z nami i opuści to miejsce.

  • Czy pani tych Rosjan widziała?


Widziałam, tak. Nawet jakieś widziałam… Zatrzymali się koło nas, nawet wiem, że jakiś wierszyk po rosyjsku powiedziałam, nawet znałam, nawet im kwiatki dali wtedy.

  • To było takie witanie wyzwolicieli prawie, tak?


Właśnie nie wiem dlaczego, ale tak jakoś było, z tym że bardzo to było biedne, oczywiście poszarpane jakieś takie. Ubranie, mundury były bardzo takie biedne, skromne.

  • I co dalej się stało?


I potem razem, ponieważ mój wuj miał tam majątek, więc zostawił wszystko. [Jechały] trzy wozy. Zabrali się jeszcze z nami Polacy, którzy też uciekali z Warszawy, zobaczyli Rosjan i z powrotem jechali z nami. I dotarliśmy tak do Lublina.

Mój wuj stwierdził: „No, jak tu są Niemcy, to ja wracam do siebie”. Wrócił i niestety go powiesili, Ukraińcy spalili dwór, tak że już syn był potem w partyzantce.

  • Spalili go, to znaczy powiesili go niedługo po powrocie?


Ukraińcy miejscowi, po powrocie, tak. Powiesili go, a ten dwór spalili. Myśmy zatrzymali się w Lublinie, bo nie było wiadomo, czy mieszkanie ocalało, czy jest do czego wracać, i to do grudnia byliśmy, a potem wróciliśmy. Część była jakimś odłamkiem zniszczona, kawałek ściany, tak że zimno było już bardzo, nie było węgla. Tata mój został sam, jakaś taka była… mały piecyk ogrzewał, a moja mama zabrała nas na Żoliborz do swojej siostry, [to znaczy] mnie, i tam byłyśmy w jednym pokoju, gdzie wszyscy się zgromadzili. Tam było chyba siedem osób, była tak zwana koza, ogrzewała, a tata został, bo ktoś musiał być.

  • Kiedy jakoś się tak wszystko uspokoiło?


Dla mnie straszne było przeżycie, jak wróciłam do Warszawy i ta moja ukochana Warszawa już nie była ta sama. Zobaczyłam obok dom zniszczony, już ruiny były wokół, tak że to był szok.

  • Czy pani zaczęła chodzić do szkoły?


Zaczęłam znów chodzić do szkoły, ale tak właśnie dopiero od półrocza. Szkoła też została wyrzucona z tego miejsca, gdzie była przedtem, więc tak się tułaliśmy na ulicę Wierzbową, na Niecałą. Potem niestety zachorował mój ojciec, przez pół roku ciężko chorował i umarł. W czterdziestym pierwszym roku myśmy musieli z mamą… Nie było przecież [pracy], oni nie mogli gdzieś pracować jako urzędnicy, żyli z tego, że coś tam sprzedawali. Tata mój kochał obrazy, miał bardzo dużo cennych obrazów, więc to się sprzedawało. Po śmierci taty, ponieważ nie było z czego płacić czynszu, komornego, to przenieśliśmy się na Bednarską, do dużo gorszych warunków.

  • Jaki to był adres?


To była Bednarska 24, trzeci dom od rogu – mniej więcej tutaj za tym domem, gdzie w tej chwili jest dom opieki, to trzeci dom. Zupełnie inaczej to wyglądało, ulica była bardzo ruchliwa, masę było sklepów, z tyłu były zawsze po dwa podwórza. W tej chwili to jest taka skarpa i tylko od frontu są kamienice, więc ulica się zmieniła i jest taka bardziej, powiedziałabym…

  • Spokojna.


Martwa. Wtedy to rzeczywiście było – i masę dzieci zjeżdżało na sankach w zimę z góry, więc działo się bardzo dużo.

  • Gdzie pani chodziła już wtedy do szkoły?

 

Do tej samej szkoły, która się… Potem to już była zawodowa szkoła, a jednocześnie było gimnazjum. Chodziłam wtedy już w Aleje Jerozolimskie, tutaj blisko Marszałkowskiej. To było mieszkanie prywatne i tam myśmy ze skóry robili galanterię skórzaną, a właściwie to było gimnazjum.

  • To już pani chodziła do gimnazjum w czasie okupacji, tak? Ile miała pani wtedy lat?


Ile miałam lat? Dziewięć lat, jak zaczęła się wojna, a potem w czterdziestym trzecim to już miałam trzynaście lat.

  • Czy pani wie, czy za takie komplety się płaciło, czy to było…


Czy to było za darmo?

  • Czy to było za darmo?


Przed wojną to się płaciło i to nawet sporo. Wiem, że moi rodzice jako urzędnicy państwowi mieli zniżkę, ale też to trzydzieści złotych jednak kosztowało, ta trzecia klasa, bo skończyłam trzy klasy. W czasie wojny to też nie pamiętam właśnie, jak te finansowe sprawy były regulowane, nie pamiętam.

  • Komplety to była jednak taka forma zabroniona przez Niemców.


No komplety, bo tak niezależnie od tego, że w szkole były zajęcia, to niektóre przedmioty były prywatnie w mieszkaniach prywatnych, po parę osób, po sześć, siedem osób.

  • Czy pani czuła, że pani się naraża, że to jest coś niebezpiecznego?


Tak, czułam, bo był taki przypadek, że nagle przyszła taka, nie wiem, grupa, nie wiem, czy Niemców sprawdzać, czy rzeczywiście to zawodowa szkoła. Wiem, że do pieca coś tam chowano. Nie było bezpiecznie, jakieś notatki to w butach nieraz niosłam.

 

  • Jaki był pani stosunek do Niemców? Czy pani ich często spotykała na ulicy, czy pani się ich bała, czy pani myślała, że oni pani zagrażają?


Oczywiście, miałam taki przypadek, że szłam ulicą i zatrzymali tramwaj, i wszystkich z tego tramwaju usunięto, wszyscy stali pod płotem. Ja nie wiedziałam, czy mam przejść, czy mam się zatrzymać, czy uciekać, no ale przeszłam jakoś. Ale taki zawsze był strach, tym bardziej że te „budy” w nocy jeździły nawet Bednarską, zatrzymywały się tam, aresztowali niektórych mieszkańców. W naszym domu to jakoś nie, ale na Bednarskiej były też takie przypadki. Wracałam ze szkoły, to było zawsze po ciemku już, bo Warszawa była zaciemniona, ulice ciemne, więc latarkę miałam taką tu przypiętą do guzika i taką też zaciemnioną i tak wracałam po schodach ciemnych. Już tam w czasie wojny były bardzo intensywne naloty rosyjskie, to też się w nocy po ciemku biegło do schronu.

  • Czy pani wiedziała, że Polacy konspirują? Czy pani widziała jakieś napisy na murach?


Widziałam. Nawet moja ciotka była w konspiracji i jeszcze nas nie uprzedzając, przynosiła gazetki i chowała za obrazy, za ramy obrazów – nie mówiąc nam, że chowa. Tak że sporo osób właśnie… Ciotka miała punkt kontaktowy, gdzie „Grot” Rowecki się zatrzymywał, tak że wiedziałam, właśnie że… jest.

  • Że coś się dzieje, tak?


Tak.

  • Czy pani widziała jakieś napisy na murach, może jakieś oznaki?


Widziałam, Polska Walczy. Oczywiście że tak, jak najbardziej. Jeszcze nie powiedziałam, że w tym czasie to właściwie byłam sama, bo moja mama szukała jakichś środków do zarobkowania i dostała pracę w księgarni Acta na Nowym Świecie. Pracowała cały dzień, właściwie do zamknięcia, prawie do godziny policyjnej. Tak że ja właściwie sama byłam, sama sobie gospodarowałam.

  • Trzeba było szybciej dojrzewać.


Trzeba było dojrzewać, tak.

  • Jak wyglądało wyżywienie? Czy to się bardzo zmieniło?


Moja mama w ogóle nigdy w życiu nie gotowała, nie lubiła. Dostawałam parę groszy, to albo szłam gdzieś na jakąś zupę, do jakiejś takiej jadłodajni czy restauracji, albo sama sobie robiłam makaron, albo szłam z koleżankami tylko za te pieniądze do jakiegoś baru na kanapki, też tak bywało. Jakoś tam wtedy się różnie to robiło, ale nie przywiązywało się specjalnie wagi do obiadów, do jedzenia.

  • Czy pani oprócz tej łapanki, której była pani świadkiem, widziała jeszcze jakieś represje?


Na przykład w szkole, w której byłam po południu, miałam zajęcia często i akurat godzinę po egzekucji zaczęły się moje lekcje. Tak że na rogu Alej Jerozolimskich, tutaj przy hotelu dawnym Forum, to jeszcze było wszystko otoczone przez Niemców i przechodziłam akurat po egzekucji. Moje ciotki mieszkały vis-à-vis i widziały to, egzekucję przez okna.

  • Czy w lipcu czterdziestego czwartego roku pani zauważyła jakiś szczególny ruch w Warszawie?


Taki niepokój jakiś już był.

  • Czy pani się spodziewała, że coś się dzieje?


Niepokój w mieście czuło się, że więcej grupki młodzieży się kręcą, więcej jest młodych ludzi, ale… To było też zaskoczenie dla mnie, zresztą byłam zupełnie sama, bo moja mama właśnie pracowała i już nie wróciła do domu, tak że spotkałyśmy się dopiero po jedenastu miesiącach. Nie wiedziałam, czy żyje, czy w ogóle się zobaczymy kiedykolwiek.

  • Żadnego kontaktu telefonicznie nie dało się…


Żadnego nie ma, bo potem pisała do Czerwonego Krzyża, szukała mnie, ale bez odpowiedzi, bez efektu.

  • Proszę opowiedzieć, co pani robiła 1 sierpnia? To wakacje, tak, była pani w domu.


To były wakacje, zaczęło się to Powstanie. Pierwsze to były… słyszałam właśnie strzelaninę i naprzeciwko Bednarskiej była duża apteka Wendego, gdzie było laboratorium, wszystko. Ta apteka zaczęła się palić, zaczęły się wybuchy, bo tam pewnie były środki chemiczne. I to było pierwsze [wspomnienie]. Potem strzelanina, pierwsze widziałam trupy już na Bednarskiej.

  • Widziała pani, bo gdzie pani była, w oknie czy na zewnątrz?


W oknie byłam, w oknie. W czasie Powstania, ponieważ mieszkała z nami pani, która była lokatorką jeszcze na Ossolińskich i się z nami przeniosła, to ona miała klucz, ja nawet nie miałam klucza do mieszkania. Tak że prawie nie wchodziłam do siebie, tylko różni lokatorzy mnie do siebie przygarniali, zajmowali się mną. Jak nas wypędzali, więc… jeszcze i przez te podwórza przechodziłam, aż na Krakowskie, bo wtedy można było piwnicami przechodzić, były połączenia…

  • Po co pani szła?


Jak zaczęło się Powstanie, to już było troszkę osób, które chciały się przedostać na Stare Miasto, żeby się włączyć do Powstania, tak że też w naszym domu właśnie byli, potem jakoś przeszli.

  • To byli lokatorzy tego domu?


Nie, to byli młodzi ludzie, którzy…

  • Akurat przechodzili.


Tak, przechodzili tak. Potem, ponieważ na Mariensztacie Niemcy systematycznie rozstrzeliwali mieszkańców – to jeszcze w pierwszych dniach było – to już dużo osób uciekało, właśnie zatrzymywało się.

  • Też tą drogą?


Tak.

  • Czy tam były poprzebijane piwnice, czy tylko podwórkami się szło?


Nie, tylko piwnice były poprzebijane.

  • Po co chodziła pani na Krakowskie Przedmieście?


Bo jako dziecko to byłam ciekawa, bo wszyscy chodzili, więc ja też. Co tu robić cały dzień?

  • Czy widziała pani Powstańców?


Widziałam, tak.

  • Czy w ogóle te pierwsze strzały, ten pożar, który pani widziała – czy pani wiedziała, że to jest Powstanie? Kiedy się pani dowiedziała, że to jest Powstanie?


Ci, którzy tutaj przyszli, to od razu powiedzieli, że właśnie zaczęło się Powstanie.

  • Co pani sobie myślała o tym Powstaniu, o tych Powstańcach? Jak pani przyjęła ten wybuch?


Chciałam się włączyć, bardzo. Nawet uszyłam sobie opaskę, sobie myślę: „Tutaj na pewno też przyjdą, to ja będę mogła…”, bo nie wiedziałam, jak się włączyć, i nawet przyznam się, że jak Niemcy nad ranem – to było chyba siódmego czy ósmego – otoczyli dom i nas wszystkich wyrzucili, to miałam tę opaskę dużą i nie wiedziałam, co z nią robić, i połknęłam ją. Ja nawet nie wiem, jak to się stało, że ja mogłam tę [opaskę] połknąć.

  • Czy pani pamięta, czy pani była tam u tych sąsiadów, czy trzeba było w piwnicy być?


W piwnicy, ale i nocowałam u sąsiadów różnych w mieszkaniu.

  • Jak wyglądało jedzenie? Na początku to pewnie jeszcze nie było tak źle, prawda?


No, ja nie miałam, bo przyznam się, że wszystko było pozamykane. Mamy nie było, więc to sąsiedzi mnie jakoś tak karmili, ale już nie bardzo pamiętam czym, bo widocznie nie przywiązywałam wtedy wagi do jedzenia. Tylko cała atmosfera była jakaś taka niesamowita, nietypowa.

  • Czy pani pamięta, co ludzie, co sąsiedzi mówili na temat Powstania, na temat tego, co się dzieje?


Wszyscy byli bardzo zdenerwowani, zaniepokojeni, ale też byli jacyś tacy przerażeni, nie wiedzieli, co dalej będzie. Bardzo szybko nas…

  • Jakie były właśnie nastroje, bo pani mówi, przerażeni. Jak przechodzili tamtędy Powstańcy, to ludzie coś do nich mówili? Czy pani coś takiego pamięta?


Chcieli się niektórzy też jakoś włączyć, nie było możliwości. Starali się jakoś tam pomóc tym Powstańcom przedostać się. Przyznam się, że nie bardzo rozmawiali ze mną na ten temat. Niektórzy mieli dzieci, Metter, sąsiadka, miała syna w Powstaniu, więc też bardzo przeżywali, gdzie on jest. Zresztą zginął, jak wielu młodych ludzi z tej ulicy.

  • Czy ci sąsiedzi, którzy panią przygarnęli, oni byli zaprzyjaźnieni już przed Powstaniem czy po prostu…


Ja się bawiłam wtedy już na podwórku z tymi dziewczynkami różnymi, po prostu znałam te rodziny już.

  • Czy tam na Bednarskiej Niemcy też przychodzili, czy to był teren wolny od Niemców?


Nie, w tym czasie to jeszcze Niemców nie było. Właśnie to był taki wolny teren.

  • Czy pani słyszała, co się dzieje w okolicy? Tam było mordowanie profesorów na Nowym Zjeździe. Czy o tym coś dochodziło na Powiśle?

 

O tym, że na Nowym Zjeździe mordowali profesorów, nie. Tylko wiedziałam, że nie można się przedostać już z Nowego Światu, bo droga zamknięta, bo cały czas był ostrzał, Niemcy strzelali i od Krakowskiego Przedmieścia, i Nowego Światu. Tam barykada była przy Alejach Jerozolimskich… Tak że ktoś, kto był na Nowym Świecie, to już był uwięziony i nie mógł się dostać do domu. Wiele osób Powstanie zastało przypadkowo.

  • Czy do tego domu, w którym pani była, przychodzili właśnie uchodźcy, ludzie wypędzeni?


Tak, trochę osób właśnie tam przyszło i zostali przyjęci przez lokatorów.

  • A moment, kiedy trzeba wyjść z domu?


To było gdzieś bardzo wcześnie, gdzieś tak przed piątą rano. Wszystkim kazali bardzo szybko wyjść, ja to miałam taką walizeczkę, taką małą, w której do szkoły chodziłam, to tylko tę walizeczkę wzięłam, parę zdjęć i właściwie dobrze, że wzięłam palto swoje, które mi rodzice kupili w Lublinie, nawet śmieszne, bo gimnazjalne takie, chociaż nie byłam przecież w gimnazjum. To palto służyło mi całą wojnę i w Niemczech to mnie ratowało, bo przykrywałam się, jak spałam, i chodziłam do pracy w tym palcie. Tak że tylko to wzięłam.

  • Jak ci Niemcy przyszli, to jak to było? Jak oni się zachowywali?


Kazali tylko [wychodzić]: Raus! Raus!, otoczyli nas na ulicy i popędzili w dół na Wybrzeże Kościuszkowskie. Jak się dowiedziałam, to chcieli nas rozstrzelać tam wszystkich. Trzymali jakiś czas, nawet widziałam tam trupy na tym… a potem mieli decyzję, zmienili i popędzili z powrotem. Z tym że już niektóre osoby… Na przykład młody człowiek był, nie miał dokumentów i nie wiem, jak to się stało, już podpalali domy i wrzucili tutaj na rogu Furmańskiej, wrzucili do palącego się domu.

  • Tego człowieka?


Tak, młodego człowieka. Myśmy zostali z powrotem przez tę [ulicę] zawróceni, przez ulicę Bednarską do kościoła Karmelitów i tam czekaliśmy przez wiele, wiele godzin. Po sto osób potem stamtąd wyprowadzali, potem podzielono osobno mężczyzn i kobiety, [które potem] właśnie na ulicę Ossolińskich i przez Ogród Saski pędzili dalej na Wolę. Zatrzymali nas w kościele tutaj zaraz przy Elektoralnej, tam dalej. Nie wiem, czy to jest Piotra i Pawła, nie wiem, jak się ten kościół nazywa. Tam mieliśmy służyć za osłonę czołgów.

  • I tak się zdarzyło?


Nie. I wtedy jakoś też trzymali nas do późna, do wieczór, do wieczora i dopiero potem popędzili wśród tych palących się domów na ulicę Bema, na Dworzec Zachodni.

  • Jak ci Niemcy się zachowywali po drodze?


W każdym razie wiem, że w Saskim Ogrodzie jakaś pani mdlała, prosiła o wodę czy coś, to tylko [krzyczeli]: Polnische Banditen i bardzo byli brutalni. Orientowałam się, że to jest SS „Galizien” najczęściej, to było najwięcej, było z tej, z tego oddziału.

  • Czy pani wtedy zdawała sobie sprawę, że jest różnica między tymi jednostkami niemieckimi? Czy tymi ludźmi, którzy tam współpracują z Niemcami? Czy ludzie mówili: „Że gorsi są ci, lepsi są ci”. Czy pani widziała jakąś różnicę?


Najgorsi byli ci właśnie z SS-Galizien. Jakieś takie okrucieństwo było, straszna nienawiść tych ludzi do cywilów, którzy właściwie byli bezbronni.

  • Czy pani widziała jakieś dramatyczne sceny?


W tym kościele to na przykład wiem, że jedna z pań umarła na serce, zostawiło się ją. Te przeżycia były takie silne… A w ogóle wokół kościoła było pełno zabitych psów. Widocznie ludzie jeszcze mieli psy, brali, to Niemcy od razu zabijali. Wszystko płonęło już z obu stron, już paliły się domy, wśród tych palących się domów właśnie szliśmy prosto ulicą Wolską, Chłodną, do ulicy Bena.

  • Jak pani to znosiła? Czy pani myślała, że pani przeżyje to wszystko?


W tym wieku się jakoś inaczej to wszystko odbiera. Byłam przerażona, ale jednocześnie jakbym była dojrzałą osobą, to bym pewnie inaczej przeżywała.

  • Była jakaś przyjaciółka obok?


Nikogo, żywej duszy nie było. Owszem, była ta pani, która z nami mieszkała z matką, ale ponieważ one były zajęte, więc razem trafiłyśmy do Pruszkowa. Z tym że w Pruszkowie spotkałam wiele koleżanek szkolnych i mogłam albo z sąsiadami, którzy byli, dalej, powiedzmy, jechać do Niemiec, albo z tymi koleżankami, bo Niemcy wypędzali do wagonów. Ja się trzymałam tej pani, która niestety właśnie nie interesowała się mną, próbowałam… Niemiecki dobrze znała, miała niemieckie nazwisko i jak nas wyprowadzali do wagonów, to ona udała, że mdleje, matka ją ratuje. Zobaczyłam, że jestem sama, więc zabrałam się, poszłam prosto do wagonów, siadłam do obcego wagonu, gdzie nikogo nie znałam, do towarowego wagonu.

  • Czy podczas tej drogi dostawaliście jakąś żywność, wodę?


Broń Boże. Nic nie dostawaliśmy, nie. Nie, skądże, nie było takich możliwości. Tylko jak staliśmy na tym dworcu, to widziałam płonącą Warszawę. To było straszne uczucie. Straszne wrażenie, wszędzie tylko łuny palących się.

 

  • Dostała się pani do Pruszkowa. Jak ten Pruszków pani zapamiętała?


Wielka hala, pełno ludzi. Ja miałam tę walizeczkę, więc gdzieś tam usiadałam przy tej… i potem się trochę wyciągnęłam, położyłam głowę na tej walizeczce. Próbowałam ciągle jeszcze właśnie z tą panią się trzymać, z tymi paniami, ale właśnie nie było zainteresowania. Tak że trzymałam się dwa dni. Latali właśnie ci Niemcy i wyrywali ludziom – jak ktoś miał jakieś kosztowności, łańcuszki, to zrywali z szyi.

  • Czy potem przechodziła pani przez jakąś selekcję, komisja była?


Nie, nie było żadnej komisji. Widocznie niektórym się udawało jakoś tam. Kiedyś to był Czerwony Krzyż tam obok. Przeszłam, zobaczyłam, że jestem sama, więc poszłam prosto do wagonu, wtedy stały, stał ten pociąg już. Nie wiedziałam, gdzie jadę, dokąd i z kim jadę, bo nikogo nie znałam. Oczywiście tam było ze czterdzieści osób, więc tak jak ściśnięci wszyscy. Tak jechałam, właśnie aż do… najpierw do Strzelina, przez Wrocław jechaliśmy. Prawie trzy dni się jechało.

  • Czy pani się spodziewała, że coś się dzieje?


Niepokój w mieście czuło się, że więcej grupki młodzieży się kręcą, więcej jest młodych ludzi, ale… To było też zaskoczenie dla mnie, zresztą byłam zupełnie sama, bo moja mama właśnie pracowała i już nie wróciła do domu, tak że spotkałyśmy się dopiero po jedenastu miesiącach. Nie wiedziałam, czy żyje, czy w ogóle się zobaczymy kiedykolwiek.

  • Żadnego kontaktu telefonicznie nie dało się…


Żadnego nie ma, bo potem pisała do Czerwonego Krzyża, szukała mnie, ale bez odpowiedzi, bez efektu.

  • Proszę opowiedzieć, co pani robiła 1 sierpnia? To wakacje, tak, była pani w domu.


To były wakacje, zaczęło się to Powstanie. Pierwsze to były… słyszałam właśnie strzelaninę i naprzeciwko Bednarskiej była duża apteka Wendego, gdzie było laboratorium, wszystko. Ta apteka zaczęła się palić, zaczęły się wybuchy, bo tam pewnie były środki chemiczne. I to było pierwsze [wspomnienie]. Potem strzelanina, pierwsze widziałam trupy już na Bednarskiej.

  • Widziała pani, bo gdzie pani była, w oknie czy na zewnątrz?


W oknie byłam, w oknie. W czasie Powstania, ponieważ mieszkała z nami pani, która była lokatorką jeszcze na Ossolińskich i się z nami przeniosła, to ona miała klucz, ja nawet nie miałam klucza do mieszkania. Tak że prawie nie wchodziłam do siebie, tylko różni lokatorzy mnie do siebie przygarniali, zajmowali się mną. Jak nas wypędzali, więc… jeszcze i przez te podwórza przechodziłam, aż na Krakowskie, bo wtedy można było piwnicami przechodzić, były połączenia…

  • Po co pani szła?


Jak zaczęło się Powstanie, to już było troszkę osób, które chciały się przedostać na Stare Miasto, żeby się włączyć do Powstania, tak że też w naszym domu właśnie byli, potem jakoś przeszli.

  • To byli lokatorzy tego domu?


Nie, to byli młodzi ludzie, którzy…

  • Akurat przechodzili.


Tak, przechodzili tak. Potem, ponieważ na Mariensztacie Niemcy systematycznie rozstrzeliwali mieszkańców – to jeszcze w pierwszych dniach było – to już dużo osób uciekało, właśnie zatrzymywało się.

  • Też tą drogą?


Tak.

  • Czy tam były poprzebijane piwnice, czy tylko podwórkami się szło?


Nie, tylko piwnice były poprzebijane.

  • Po co chodziła pani na Krakowskie Przedmieście?


Bo jako dziecko to byłam ciekawa, bo wszyscy chodzili, więc ja też. Co tu robić cały dzień?

  • Czy widziała pani Powstańców?


Widziałam, tak.

  • Czy w ogóle te pierwsze strzały, ten pożar, który pani widziała – czy pani wiedziała, że to jest Powstanie? Kiedy się pani dowiedziała, że to jest Powstanie?


Ci, którzy tutaj przyszli, to od razu powiedzieli, że właśnie zaczęło się Powstanie.

  • Co pani sobie myślała o tym Powstaniu, o tych Powstańcach? Jak pani przyjęła ten wybuch?


Chciałam się włączyć, bardzo. Nawet uszyłam sobie opaskę, sobie myślę: „Tutaj na pewno też przyjdą, to ja będę mogła…”, bo nie wiedziałam, jak się włączyć, i nawet przyznam się, że jak Niemcy nad ranem – to było chyba siódmego czy ósmego – otoczyli dom i nas wszystkich wyrzucili, to miałam tę opaskę dużą i nie wiedziałam, co z nią robić, i połknęłam ją. Ja nawet nie wiem, jak to się stało, że ja mogłam tę [opaskę] połknąć.

  • Czy pani pamięta, czy pani była tam u tych sąsiadów, czy trzeba było w piwnicy być?


W piwnicy, ale i nocowałam u sąsiadów różnych w mieszkaniu.

  • Jak wyglądało jedzenie? Na początku to pewnie jeszcze nie było tak źle, prawda?


No, ja nie miałam, bo przyznam się, że wszystko było pozamykane. Mamy nie było, więc to sąsiedzi mnie jakoś tak karmili, ale już nie bardzo pamiętam czym, bo widocznie nie przywiązywałam wtedy wagi do jedzenia. Tylko cała atmosfera była jakaś taka niesamowita, nietypowa.

  • Czy pani pamięta, co ludzie, co sąsiedzi mówili na temat Powstania, na temat tego, co się dzieje?


Wszyscy byli bardzo zdenerwowani, zaniepokojeni, ale też byli jacyś tacy przerażeni, nie wiedzieli, co dalej będzie. Bardzo szybko nas…

  • Jakie były właśnie nastroje, bo pani mówi, przerażeni. Jak przechodzili tamtędy Powstańcy, to ludzie coś do nich mówili? Czy pani coś takiego pamięta?


Chcieli się niektórzy też jakoś włączyć, nie było możliwości. Starali się jakoś tam pomóc tym Powstańcom przedostać się. Przyznam się, że nie bardzo rozmawiali ze mną na ten temat. Niektórzy mieli dzieci, Metter, sąsiadka, miała syna w Powstaniu, więc też bardzo przeżywali, gdzie on jest. Zresztą zginął, jak wielu młodych ludzi z tej ulicy.

  • Czy ci sąsiedzi, którzy panią przygarnęli, oni byli zaprzyjaźnieni już przed Powstaniem czy po prostu…


Ja się bawiłam wtedy już na podwórku z tymi dziewczynkami różnymi, po prostu znałam te rodziny już.

  • Czy tam na Bednarskiej Niemcy też przychodzili, czy to był teren wolny od Niemców?


Nie, w tym czasie to jeszcze Niemców nie było. Właśnie to był taki wolny teren.

  • Czy pani słyszała, co się dzieje w okolicy? Tam było mordowanie profesorów na Nowym Zjeździe. Czy o tym coś dochodziło na Powiśle?

 

O tym, że na Nowym Zjeździe mordowali profesorów, nie. Tylko wiedziałam, że nie można się przedostać już z Nowego Światu, bo droga zamknięta, bo cały czas był ostrzał, Niemcy strzelali i od Krakowskiego Przedmieścia, i Nowego Światu. Tam barykada była przy Alejach Jerozolimskich… Tak że ktoś, kto był na Nowym Świecie, to już był uwięziony i nie mógł się dostać do domu. Wiele osób Powstanie zastało przypadkowo.

  • Czy do tego domu, w którym pani była, przychodzili właśnie uchodźcy, ludzie wypędzeni?


Tak, trochę osób właśnie tam przyszło i zostali przyjęci przez lokatorów.

  • A moment, kiedy trzeba wyjść z domu?


To było gdzieś bardzo wcześnie, gdzieś tak przed piątą rano. Wszystkim kazali bardzo szybko wyjść, ja to miałam taką walizeczkę, taką małą, w której do szkoły chodziłam, to tylko tę walizeczkę wzięłam, parę zdjęć i właściwie dobrze, że wzięłam palto swoje, które mi rodzice kupili w Lublinie, nawet śmieszne, bo gimnazjalne takie, chociaż nie byłam przecież w gimnazjum. To palto służyło mi całą wojnę i w Niemczech to mnie ratowało, bo przykrywałam się, jak spałam, i chodziłam do pracy w tym palcie. Tak że tylko to wzięłam.

  • Jak ci Niemcy przyszli, to jak to było? Jak oni się zachowywali?


Kazali tylko [wychodzić]: Raus! Raus!, otoczyli nas na ulicy i popędzili w dół na Wybrzeże Kościuszkowskie. Jak się dowiedziałam, to chcieli nas rozstrzelać tam wszystkich. Trzymali jakiś czas, nawet widziałam tam trupy na tym… a potem mieli decyzję, zmienili i popędzili z powrotem. Z tym że już niektóre osoby… Na przykład młody człowiek był, nie miał dokumentów i nie wiem, jak to się stało, już podpalali domy i wrzucili tutaj na rogu Furmańskiej, wrzucili do palącego się domu.

  • Tego człowieka?


Tak, młodego człowieka. Myśmy zostali z powrotem przez tę [ulicę] zawróceni, przez ulicę Bednarską do kościoła Karmelitów i tam czekaliśmy przez wiele, wiele godzin. Po sto osób potem stamtąd wyprowadzali, potem podzielono osobno mężczyzn i kobiety, [które potem] właśnie na ulicę Ossolińskich i przez Ogród Saski pędzili dalej na Wolę. Zatrzymali nas w kościele tutaj zaraz przy Elektoralnej, tam dalej. Nie wiem, czy to jest Piotra i Pawła, nie wiem, jak się ten kościół nazywa. Tam mieliśmy służyć za osłonę czołgów.

  • I tak się zdarzyło?


Nie. I wtedy jakoś też trzymali nas do późna, do wieczór, do wieczora i dopiero potem popędzili wśród tych palących się domów na ulicę Bema, na Dworzec Zachodni.

  • Jak ci Niemcy się zachowywali po drodze?


W każdym razie wiem, że w Saskim Ogrodzie jakaś pani mdlała, prosiła o wodę czy coś, to tylko [krzyczeli]: Polnische Banditen i bardzo byli brutalni. Orientowałam się, że to jest SS „Galizien” najczęściej, to było najwięcej, było z tej, z tego oddziału.

  • Czy pani wtedy zdawała sobie sprawę, że jest różnica między tymi jednostkami niemieckimi? Czy tymi ludźmi, którzy tam współpracują z Niemcami? Czy ludzie mówili: „Że gorsi są ci, lepsi są ci”. Czy pani widziała jakąś różnicę?


Najgorsi byli ci właśnie z SS-Galizien. Jakieś takie okrucieństwo było, straszna nienawiść tych ludzi do cywilów, którzy właściwie byli bezbronni.

  • Czy pani widziała jakieś dramatyczne sceny?


W tym kościele to na przykład wiem, że jedna z pań umarła na serce, zostawiło się ją. Te przeżycia były takie silne… A w ogóle wokół kościoła było pełno zabitych psów. Widocznie ludzie jeszcze mieli psy, brali, to Niemcy od razu zabijali. Wszystko płonęło już z obu stron, już paliły się domy, wśród tych palących się domów właśnie szliśmy prosto ulicą Wolską, Chłodną, do ulicy Bena.

  • Jak pani to znosiła? Czy pani myślała, że pani przeżyje to wszystko?


W tym wieku się jakoś inaczej to wszystko odbiera. Byłam przerażona, ale jednocześnie jakbym była dojrzałą osobą, to bym pewnie inaczej przeżywała.

  • Była jakaś przyjaciółka obok?


Nikogo, żywej duszy nie było. Owszem, była ta pani, która z nami mieszkała z matką, ale ponieważ one były zajęte, więc razem trafiłyśmy do Pruszkowa. Z tym że w Pruszkowie spotkałam wiele koleżanek szkolnych i mogłam albo z sąsiadami, którzy byli, dalej, powiedzmy, jechać do Niemiec, albo z tymi koleżankami, bo Niemcy wypędzali do wagonów. Ja się trzymałam tej pani, która niestety właśnie nie interesowała się mną, próbowałam… Niemiecki dobrze znała, miała niemieckie nazwisko i jak nas wyprowadzali do wagonów, to ona udała, że mdleje, matka ją ratuje. Zobaczyłam, że jestem sama, więc zabrałam się, poszłam prosto do wagonów, siadłam do obcego wagonu, gdzie nikogo nie znałam, do towarowego wagonu.

  • Czy podczas tej drogi dostawaliście jakąś żywność, wodę?


Broń Boże. Nic nie dostawaliśmy, nie. Nie, skądże, nie było takich możliwości. Tylko jak staliśmy na tym dworcu, to widziałam płonącą Warszawę. To było straszne uczucie. Straszne wrażenie, wszędzie tylko łuny palących się.

 

  • Dostała się pani do Pruszkowa. Jak ten Pruszków pani zapamiętała?


Wielka hala, pełno ludzi. Ja miałam tę walizeczkę, więc gdzieś tam usiadałam przy tej… i potem się trochę wyciągnęłam, położyłam głowę na tej walizeczce. Próbowałam ciągle jeszcze właśnie z tą panią się trzymać, z tymi paniami, ale właśnie nie było zainteresowania. Tak że trzymałam się dwa dni. Latali właśnie ci Niemcy i wyrywali ludziom – jak ktoś miał jakieś kosztowności, łańcuszki, to zrywali z szyi.

  • Czy potem przechodziła pani przez jakąś selekcję, komisja była?


Nie, nie było żadnej komisji. Widocznie niektórym się udawało jakoś tam. Kiedyś to był Czerwony Krzyż tam obok. Przeszłam, zobaczyłam, że jestem sama, więc poszłam prosto do wagonu, wtedy stały, stał ten pociąg już. Nie wiedziałam, gdzie jadę, dokąd i z kim jadę, bo nikogo nie znałam. Oczywiście tam było ze czterdzieści osób, więc tak jak ściśnięci wszyscy. Tak jechałam, właśnie aż do… najpierw do Strzelina, przez Wrocław jechaliśmy. Prawie trzy dni się jechało.

  • I dokąd pani dojechała?

 

Nazywał się Strehlen, czyli Strzelin. Tam był tak zwany Arbeitsbuch… nie Arbeitsbuch, tylko biuro takie, gdzie nam robili zdjęcia do dokumentów i kierowano właśnie do pracy. Chociaż już… aha, przepraszam, pomyliłam się. Zatrzymano nas w takiej szkole najpierw, jakiejś niemieckiej, tam na podłodze właśnie były sienniki i tam przez tydzień chyba byłam. Potem zlikwidowali ten obóz i przenieśli nas, popędzili nas koło… Kamieniec chyba.

  • Kamieniec, tak.


Tak, tam cegielnia była i to wielki obóz już był, właśnie tam. [Były] takie boksy, w tych boksach się siedziało. Właściwie to cały dzień się siedziało na trawie przed tą cegielnią, a tylko na noc tam nas właśnie kierowano.

  • Ale nie trzeba było pracować, pani nie pracowała w tej cegielni?


To było niedługo, nie, to dopiero był taki obóz przejściowy, gdzie wybierano ludzi do pracy, do różnych miejsc, do fabryk, do majątków.

  • Pani na zdjęciu do tej książeczki pracy wygląda, jak takie dziewczątko z warkoczami.


Tak było, właśnie miałam takie dwa długie warkocze aż do pasa.

  • Nikt się nie zainteresował, że dziecko tutaj…


Nie, bo takich tam było więcej. Nawet zobaczyłam, taka rodzina, matka, dwie córki i taka była też dziewczynka jak ja, w moim wieku, tam się do nich przytuliłam. Niemcy nas wybrali właśnie do majątku i z nimi pojechałam. To nie był dobry wybór, to nie było ciekawe towarzystwo, ale trudno, tak się złożyło, przecież w tym wieku się nie ma takiej intuicji.

  • Co pani w tym majątku robiła?


Wszystkie prace poza dojeniem i koszeniem. Wszystko, co można robić. Bardzo ciężko pracowałam. Nie miałam… Aha, i jeszcze jedyną koszulę, jaką miałam, sobie przeprałam w pierwszym obozie, to mi ukradli. Tak że nawet nie miałam właściwie żadnych [ubrań], Niemcy nam nic nie do ubrania dali przez cały ten okres. Pracowałam tak, snopki musiałam wiązać.

  • Ale przecież pani wcześniej tego nie umiała robić.


Nigdy nie robiłam, właśnie to było wszystko nowe dla mnie, że ja fizycznie pracowałam.

  • Czy ktoś pilnował, jak wykonujecie te prace?


Tak, był taki ekonom, Niemiec, który mieszkał w tym [majątku], na zamku tam miał, z rodziną. Bo właściciel, graf, był w SS i tylko przyjeżdżał na polowania. Najpierw na jakieś kaczki, jesienią, później w zimie na zające, na jakąś inną zwierzynę. Przyjeżdżali i myśmy jako nagonka służyli. Wpadało się nieraz po pas w śnieg, bo to taki teren górzysty. Często były jakieś doły, więc to… A w ogóle to prace były różne: przy kopaniu buraków cukrowych, przy obcinaniu buraków pastewnych, przy sadzeniu kartofli, przy zbieraniu kartofli. Prace wszystkie, jakie są na wsi, rzucanie gnoju, wyciąganie gnoju… Właśnie tam miałam buty, tak zwane drewniaki, które się przetarły i gnój mi się wlewał. Zachorowałam na zapalenie pęcherza, który potem mi się odnawiał przez wiele, wiele lat.

  • Jak pani była chora, to miała jakąś opiekę, był jakiś lekarz?


Nie, tylko raz jakieś ziółka mi tam dali i musiałam… kupili tylko drewniaki nowe. Ale musiałam normalnie pracować, nie było żadnych taryf ulgowych. Najgorsze, że tych rękawic nie miałam. Potem był mróz, buraki były zamarznięte i to trzeba było właśnie w polu z tymi marznącymi rękami wszystko wykonywać.

  • Czy tam było dużo pracowników?


Najwięcej było Ukraińców, którzy zresztą byli nastawieni bardzo negatywnie do Polaków. A tak to była jedna rodzina chłopska spod Częstochowy, czy za pędzenie bimbru, czy coś, nie wiem, wiem, że całą rodzinę wywieźli. Ale oni byli parę lat, więc mieli normalny przydział ubrań, tak że jakoś byli zaopatrzeni, inaczej traktowani, a nas traktowali jako właśnie tych „bandytów z Warszawy”. Mieszkałam z tymi dwiema, trzema kobietami. To była izba, bo to były czworaki. Nie dali nam żadnej pościeli, oczywiście tylko zbudowali tam… od razu zmontowali cztery łóżka z czterech desek. Na dole było siano i dwa szare koce, więc jednym się powtykało to siano, a drugim się przykryłam. Nie było ani poduszki, ani pościeli, nic. To moje palto mnie bardzo ratowało.

  • Cały czas pani tam pracowała?


Cały czas pracowałam właśnie w tym majątku, aż do wyzwolenia.

  • A jak ci grafowie tam… czy pani miała z nimi kontakt?


Nie było tego grafa, on tylko przyjeżdżał na takie właśnie polowania. Tak to widocznie tylko był ten inspektor, bardzo zresztą surowy. Najgorsze było dla mnie na przykład, jak trzeba było kartofle zbierać i odznaczano ileś tam, kawał jakiś, piętnaście metrów. Najpierw to był wąski pas, a potem coraz dalej z dwóch stron i ja musiałam to szybko zbierać i ten ciężar, cały ten kosz, przerzucać na wóz. Bardzo mi było ciężko to unieść.

  • Czy pani pamięta święta, które tam pani spędziła?


Pamiętam święta Bożego Narodzenia, nawet nam dali po kawałku ciasta. Bo tam Niemki szły do piekarza, niosły na głowach takie pieczone przez siebie ciasta i tam taki był zwyczaj, że same nie piekły, tylko w miasteczku. Miasteczko zresztą było bardzo porządne, te Niemki były bardzo zadbane, tak że nie różniły się niczym od normalnych, miejskich kobiet.

  • Czy pani do tego miasteczka też chodziła?


Ja chodziłam, jak była przerwa dwugodzinna, bo tak byłam zawsze, od godziny szóstej w polu, potem miałam wózeczek i jechałam do piekarza przynieść dla wszystkich, dla Niemki, dla wszystkich pieczywo, więc tam jeździłam z tym wózeczkiem.

  • Jak ci Niemcy się do pani, do tych…


Ja bym powiedziała, że Niemcy nawet niektórzy byli… te kobiety były życzliwsze niż Ukraińcy.

 

  • Czy pani wiedziała, co się dzieje na froncie? Czy jakieś informacje dochodziły?


Tak, bo takie… niepokój jakiś. Wiem, że kiedyś to zrobili jakieś spotkanie ci Polacy, zaczęli na organkach grać, to przyszli Niemcy, powiedzieli: „Proszę przestać, bo jest sytuacja ciężka na froncie i nie można się bawić”.

  • Czy pani wiedziała, że Warszawa jest wyzwolona w styczniu?


Nic nie wiedziałam, nie miałam żadnych wiadomości. W ogóle nie widziałam, co się dzieje i kiedy to się skończy.

  • Czy pani płakała, tam będąc w tym…?


Raz, jak były święta, tak. Przeglądałam swoje fotografie, których parę [miałam], i się tam czułam samotna, bo te panie były bardzo takie ordynarne, mówiły: „My nie jesteśmy z Warszawy, my jesteśmy z tego… my odcinamy się”. Zabrały mi, miałam tutaj łańcuszek, Bozię, to mi zabrały, ukradły. Potem wracaliśmy do Polski dwa tygodnie piechotą.

  • Jak to się stało, że pani stała się wolna?


Zaczął się niepokój, zaczęli na przykład uciekać Niemcy z Wrocławia, czyli z Breslau, czy masę cywilnej ludności niemieckiej się pojawiło. Potem byli Chorwaci, nie wiem, Deutsche „Horvaten” na nich mówili. Cały w strojach tych ludowych… tam rozkładali się właśnie na tych polach.

  • Też to byli jacyś uciekinierzy?


Właśnie nie wiem, dlaczego uciekali, właśnie nie wiem. To byli Chorwaci, którzy byli jakoś, nie wiem, może tam gdzieś mieszkali koło Berlina, koło Wrocławia. Zaczął się front, część osób z tych, którzy pracowali u gospodarzy, zabrano do kopania okopów w samym Wrocławiu. Wiem, że jedna z kobiet straciła nogę.

  • Kobiety też musiały kopać te okopy?


Tak, zabrano nas… nie w tym majątku, ale z tych gospodarzy zabierano kobiety do kopania. A tutaj właśnie był taki niepokój, ta wędrówka ludu zaczęła się już. Czuło się, że to już zbliża się front.

  • Jakie wojska panią zwolniły?


Niestety właśnie Rosjanie… te moje panie wyszły na szosę, żeby witać, oczywiście włożyły wszystkie swoje klejnoty, i [Rosjanie] natychmiast zatrzymali się i wszystko im zabrali, tak że wszystko straciły. Poza tym tutaj wjechali na motocyklach, zaczęli jakieś tam wody kolońskie pić od razu. Czarne to było, straszne, straszne, wrażenie było okropne. Wtedy się bałam ich wszystkich. Potem część, właśnie tych później wojskowych, zatrzymali się w majątku. Słyszałam, że tam szukali Niemek, gwałcili, ale do nas, do tej naszej tak zwanej izby, gdzie było dużo… też weszli i szukali, więc wszystkie kobiety naciągnęły jakieś chustki, zaczęły się [zmieniać] tak, żeby wyglądać okropnie. I zaglądali do tych łóżek, byli pijani, nawet się potem na ławkach położyli, jeden się gdzieś tam obok położył. Nieprzyjemne to było bardzo.

  • Kiedy pani postanowiła wracać?


To nie [tylko ja], wszyscy, to dziesięć osób się zebrało i poszliśmy piechotą do Ząbkowic. Tam Rosjanie wystawili stoły, sprawdzali dokumenty i po dziesięć osób wstawiali takie bumagi, takie papiery. I myśmy mieli wóz, pchaliśmy wszyscy wóz.

  • Nie było żadnego konia, tylko sam wóz.


Potem [znalazł] się jakiś koń, udało się [znaleźć] jakiegoś konia, zawinięto mu łapę, że niby jest w tę nogę skaleczony, ale to nic nie pomogło, bo po iluś tam kilometrach zatrzymali Rosjanie i zabrali tego konia. Zabrali, jak ktoś miał zegarki… Pełno mieli zegarków, tutaj na ramionach jakieś harmonie mieli. W każdym razie szliśmy piechotą przez opustoszałe miasteczka niemieckie. Tam się nocowało z duszą na ramieniu, bo mogli być jeszcze jacyś dezerterzy.

  • A ludność niemiecka tam…


Już nie było nikogo.

  • Nie było.


Było pusto. Szliśmy właśnie tak przez te dziesięć dni.

  • Czy ludzie coś z tych niemieckich domów zabierali? Co było na tym wozie?


Ja przyznam się, że wzięłam troszkę z tego zamku, jakiś koc, buty tam wzięłam i parę rzeczy miałam, zawinięte w ten koc, który miałam. I tam jakieś takie drobiazgi mieli, wiele rzeczy nie mieli.

  • Czy spotykaliście jakieś władze czy żołnierzy radzieckich po drodze, po…


Straszne to było. Właśnie byli, nasi nawet byli, podpici byli bardzo. Gdzieś w Oławie to zatrzymaliśmy się, spaliśmy w ogrodzie, więc też tak szukali, szukali jakiegoś tam towarzystwa, podpici bardzo byli.

  • Zarówno Polacy, jak i Rosjanie?


Tak.

  • Tak się zachowywali.


I Polacy też się tak zachowywali.

  • Czyli ciągle nie miała pani poczucia bezpieczeństwa.


W ogóle był taki moment, że nie chcieli nas w ogóle puścić. I dopiero jedna z tych młodych kobiet, która była, poszła z tym Rosjaninem na drugą stronę i dopiero potem, jak…

  • Przekonała go.


Tak, jak przekonała, to dopiero nas puszczono. Na szczęście jeszcze byłam… straciłam włosy, wyglądałam na szczęście okropnie.

  • No właśnie, bo pani z tymi włosami tam chyba trudno było…


Miałam takie straszne wszy, bo jeszcze w pierwszym obozie, tam w cegielni, to przedtem był jakiś przytułek. Wszyscy siedzieli na tej trawie i było pełno wszy. I jak położyłam żakiet, to miałam biały od tych [wszy], więc i w ubraniu, i we włosach. Tak że w Niemczech mi obcięto do skóry i miałam jedną ranę na głowie, bo się tak drapałam. Jedną taką krwawą ranę.

  • Kiedy pani doszła do Warszawy czy gdzieś w pobliże Warszawy, gdzie pani szła?


Szliśmy do.. jakiś tam chyba Ostrów, nie wiem, Ostrowiec, gdzieś tam w Poznańskim, tam dostaliśmy się. Pierwsze [transporty] to wagony z węglem i tam myśmy się załadowali, i do Łodzi dojechaliśmy, a już w Łodzi to normalnym pociągiem. Byłam zdziwiona, bo człowiek był taki właściwie obszarpany, wyglądał strasznie, a tutaj normalnie ludzie ubrani, normalne życie – to się zdawało nieprawdopodobne.

  • Czy jakąś pomoc, żywność gdzieś na dworcach można było dostać?


Właśnie jeśli chodzi o żywność, to ja nic nie pamiętam od tej strony. Wiem, że pieniędzy nie było. Z Łodzi do Warszawy dotarłam do jakichś… Cały dzień siedziałam na dworcu, a te kobiety poszyły szukać jakiejś rodziny. Potem pod wieczór przyszły i zabrały mnie do piwnicy na ulicę Górczewską i tam tę jedną noc przenocowałam. Zostawiłam te swoje rzeczy i poszłam piechotą szukać na Bednarską.

  • Jak Warszawa wyglądała?


Strasznie, jedno wielkie gruzowisko. Jeszcze padał deszcz. I dotarłam na Bednarską, ani jeden dom nie był [cały]. Jeden dom, przepraszam, ocalał, [numer] 23, po drugiej stronie, on do dziś istnieje, a tak wszystko było w ruinach. Był tylko kawałek muru i napisane były tam adresy, że szukają, i była karteczka mojej mamy. Maria Jankowska, mieszka Żurawia 8, szuka córki Teresy. Deszcz padał, więc to, że się odnalazłam, to było nadzwyczajne. To było mieszkanie ciotki mojej mamy. Więc tam popędziłam. Mama moja była umierająca wtedy, cud, że w ogóle wyżyła, bo po Powstaniu była na wsi i tylko Niemcy kazali dawać kartofle. Nie miała pieniędzy, więc ani cukru, ani tłuszczu żadnego nie jadła i zachorowała na serce. W marcu wróciła, zaczęła pracować na Pradze, tam ministerstwo (wtedy to się nazywało już finansów) dalej funkcjonowało i mamę przyjęto do pracy. Musiała codziennie przez most pontonowy przechodzić z Żurawiej tam i z powrotem. Więc tam to zdaje się, mamę karmili już tam, jakieś były śniadania, coś. Zachorowała na serce. Jak przyszłam, to nie poznałam, bo była spuchnięta. Pieniędzy nie miała, tylko morfinę prosiła, czy… W każdym razie że wyszła z tego, to jakiś cud był, bo nie wiem, jak ja bym sobie poradziła sama. Mama też była przerażona – w chusteczce byłam, nie chciałam zdjąć chusteczki, bo mi było zimno. Gdzie te warkocze piękne ma? No i jakoś pomalutku mieszkałyśmy, najpierw kątem, trzy w takim pokoju, gdzie nie było [dachu], lało się na głowę, a potem w kuchni przez jeszcze dwa lata, w tym wspólnym mieszkaniu, gdzie mieszkały cztery rodziny. Dopiero później mama z ministerstwa dostała pokój we wspólnym mieszkaniu na alei Niepodległości.

  • Po prostu nieprawdopodobne, jakie panowały warunki.


I chodziłam do szkoły wtedy, ale ta moja szkoła, właśnie uważałam, że mam coś za dużo ów, bo to nie była normalna [edukacja]. Najpierw trzydziesty dziewiąty rok, gdzie później wróciliśmy do Warszawy, potem choroba mego ojca, który chorował przez sześć miesięcy w domu i też właściwie nikt się mną nie zajmował, więc ta nauka też była taka… potem po Powstaniu również, Powstanie, ten rok, a potem też właśnie w tej kuchni, gdzie wszyscy gotowali, gdzie nie było warunków do nauki… Jakoś czułam, że mam takie i w związku z powyższym. Jakoś tam w każdym razie skończyłam szkołę, studia skończyłam, ale zawsze [miałam] jakieś uczucie, że może mam i.

  • Miała panie dramatyczne przeżycia. Co pani teraz sądzi o decyzji, o wybuchu Powstania?


Nie patrzę krytycznie na to, bo uważam, że widocznie mogło być jeszcze gorzej. Jakby chcieliśmy pokazać, że walczymy, że chcemy być niezależni. Wydaje mi się, że mogłoby nas… Rosjanie by tutaj weszli, mogliby też inteligencję całą wywozić i też by było chyba niedobrze. Nie sądzę, żeby zostawili tutaj nas wszystkich.

  • Czy jest jakiś…


Żal tej młodzieży najwspanialszej, młodzieży, która zginęła – to jest tragedia. Nie mówiąc o tym, że tyle cennych i zbiorów, księgozbiorów, i tyle dzieł sztuki. Mój tata na przykład całe życie zbierał obrazy (nawet tutaj jest taka książka „Prywatne Zbiory”) i miał bardzo dużo bardzo cennych obrazów. To wszystko spłonęło też. Tak że wiem, że straty były ogromne. Nie tylko zasoby ludzkie, ale również…

  • Kultura.


Tak, kultura ucierpiała.

  • Czy jest to jakieś wspomnienie z Powstania, które szczególnie się pani wryło w pamięć? Jakiś obraz?


Właśnie to wypędzenie na dół, tam, gdzie myśmy tak długo stali, na Wybrzeżu, gdzie widziałam też trupy. Czekaliśmy właściwie na śmierć, bo tak przebąkiwali, że nas tam mają zamiar rozstrzelać. Potem na Krakowskim też jak się czekało, też już koło pomnika Mickiewicza trupy były, leżały. Nie wiedziałam, co się dalej będzie działo, tak że to… No i to miasto, które było mi bardzo bliskie i znałam Warszawę świetnie… Ja do dziś je pamiętam, gdzie jaki sklep był, gdzie było jakie kino, wszystko. Dziwię się, że moi rówieśnicy nie pamiętają.



Warszawa, 11 grudnia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Teresa Jankowska Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter