Tadeusz Hoffman „Kruk”

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.


Mieszkałem przed wojną w Bydgoszczy do 1939 roku, właściwie nawet dłużej. W czasie Powstania, w czasie wojny, ojciec mój uciekł – bo należał do Związku Zachodniego i bał się represji niemieckich, zorientował się, że gestapo tych wszystkich wyłapuje i rozstrzeliwuje - do Generalnej Guberni. Myśmy mieszkali jeszcze do 1941 roku, potem Niemcy nas wysiedlili do Warszawy.

  • A co robił ojciec przed wojną?


Ojciec przed wojną pracował jako urzędnik w Izbie Skarbowej.

  • A matka?


Matka nie pracowała, była gospodynią domową, jak to zwykle przed wojną, przeważnie, bywało.

  • Miał pan rodzeństwo?


Tak, miałem brata starszego o dwa lata i siostrę młodszą o trzy lata. Dostaliśmy się do Warszawy [...] Ojciec już tam był i zorganizował mieszkanie wcześniej. Mieszkaliśmy przy ulicy Złotej – Złota 22. To jest akurat to miejsce, gdzie dzisiaj jest prawe skrzydło Pałacu Kultury i Nauki. Tak, że ja nawet mówię, że powinienem mieć mieszkanie w tym miejscu, bo przestrzennie to tam właśnie, w tym miejscu, mieszkaliśmy.

  • Co pan robił przed wojną? Chodził pan pewnie do szkoły?


Tak, kończyłem piątą klasę chyba... nie trzecią klasę kończyłem.

  • Jak pan pamięta wybuch wojny?


Byłem na wakacjach u mojego wujka pod Bydgoszczą, jakieś dwadzieścia kilometrów [od Bydgoszczy]. Mająteczek wujek tam miał, tam zwykle wakacje spędzaliśmy. Dopiero zorientowaliśmy się, jak w piękny, pogodny, wrześniowy dzień, widzieliśmy sznury samolotów. Zorientowaliśmy się, bo tam sąsiad przyszedł, bo telefon dostał, że wojna wybuchła. Teraz był problem dostać się z powrotem do rodziców, do Bydgoszczy, bo byliśmy tam sami u wujka, tylko z bratem, siostry nie było. Kuzynowie nasi, którzy starsi byli, wieźli nas rowerami do Bydgoszczy dwadzieścia kilometrów. Po drodze było bombardowanie, tak, że obok lejów musieli[śmy] przechodzić, bo z tej miejscowości, gdzie byliśmy to szosa prowadzi przez lotnisko prawie, obok było lotnisko. To lotnisko było bardzo bombardowane. Tak się zaczęła wojna. Ojciec od razu był ewakuowany, wcześniej jeszcze - 1 września - ojca już nie było w Bydgoszczy. Przeżyłem także słynną, krwawą „Niedzielę Bydgoską”.

  • Proszę powiedzieć.


Niemcy to nazywali Blutsonntag, bo uważali, że Polacy mordowali Niemców. Rzeczywiście część Niemców została tam zabitych, ale to byli dywersanci, którzy strzelali. Akurat mieszkałem w Bydgoszczy, koło dużego kościoła ewangelickiego, z plebanią dużą niemiecką. Tam ewangelicy chodzili i tam dużo Niemców było w Bydgoszczy. Widziałem, wprost widzieliśmy, jak z wieży tego kościoła strzelają Niemcy do wycofujących się polskich żołnierzy. Potem polscy harcerze ten kościół spalili. Jak przyszli Niemcy to była olbrzymia zemsta, wyłapywali Polaków, szczególnie w pierwszą niedzielę, zaraz po wkroczeniu. Tam Niemcy wkroczyli, o ile pamiętam, 3 albo 4 września, już Bydgoszcz została zajęta. Czy w Bydgoszczy było dużo ludności niemieckiej? Było dość sporo ludności niemieckiej, tak dosyć dużo było. Zaraz chyba pierwszą albo drugą niedzielę - mieszkałem na przedmieściu Szwederowo, tam był piękny duży kościół - po mszy świętej była obława. Niemieckie budy przyjechały, zabrali Polaków i nawet na miejscu część rozstrzelali, niby tych [którzy podpalili kościół]. Folksdojcze ustawiali wszystkich Polaków i pokazywali: „Ten, ten, ten.” Byli tacy, którzy rzeczywiście, jako harcerze działali, ale byli tacy, którzy w ogóle nie byli nic winni, ale po prostu mieli zatargi z folksdojczami. Tak to było. Dużo Polaków wtedy rozstrzelano. Bydgoszcz była szczególnie przez Niemców... Polacy tam byli bardzo maltretowani i wywożeni, bo oni uważali, że to jest Urdeutsche Stadt, jak to mówili, ta Bydgoszcz. Ojciec wrócił na krótko do Warszawy, ale się zorientował, że jego kolegów, prawie wszystkich, aresztowało gestapo i ślad po nich zaginął, więc z powrotem udało mu się do Guberni wyjechać. W 1941 roku, jak mówiłem, wszystkich nas wysiedlono do Warszawy.

  • Został pan wysiedlony przez Niemców?


Tak, przez Niemców wysiedleni zostaliśmy.

  • Jak to wyglądało?


Po prostu załadowano nas - wtedy było tak, że mogliśmy dosyć dużo zabrać swoich rzeczy - do pociągu towarowego. Tym pociągiem nas zawieziono na Dworzec Zachodni, bo ojciec się postarał o to. Pracował w Warszawie w biurze, Niemcy to tolerowali - to biuro, bo to była okupacja ich, on potrafił załatwić to, że nie [zawieźli nas na wieś]. Wiele osób wysiedlonych to do różnych wsi Guberni wysyłali Niemcy. A teraz jest właśnie taka akcja, gdzie Niemcy się uważają za pokrzywdzonych, że z Wrocławia ich wysiedlono. Ale przecież oni to zaczęli, tysiące Polaków z Wielkopolski, z Pomorza oni zaczęli wysiedlać przecież. Do Armii Krajowej wstąpiłem w 1943 roku, w kwietniu.

  • Kto pana wciągnął? Jak to wyglądało?


Koledzy. W Warszawie chodziłem do szkoły przy Polskich Zakładach Optycznych. Oczywiście to wtedy się nazywało Optischen Praezizionswerke OPW. To było pod niemieckim zarządem, oni to oczywiście przejęli i tam...

  • Na jakiej to było ulicy?


Przy Grochowskiej, duża fabryka, obok fabryki zbrojeniowej - tam była druga fabryka zbrojeniowa. Fabryka pracowała też na zbrojenie: części optyczne, teleskopy, do łodzi podwodnych, do czołgów robiono. Tam była szkoła dla uczniów, ona była trochę zakonspirowana. Niemcy uważali, że kształcą młodych czeladników, młodych majstrów, a tam uczyli nas profesorowie gimnazjów i wyższych uczelni warszawskich.[...] Rzeczywiście to było niby technikum mechaniczne, ale mieliśmy i język polski i historię, mieliśmy kursy korespondencyjne, to było trochę zakonspirowane. Tam koledzy mieli kontakty i dzięki tym kolegom wstąpiłem do Armii Krajowej. Mój brat, który też do tej samej szkoły chodził, był starszy, to on też, wcześniej jeszcze, został [wciągnięty do konspiracji]. To była wtedy taka moda, że się nie mówiło, to była zupełna konspiracja. Wiedziałem, że brat jest, w jakimś oddziale, ale jak to się nazywało, jaki on miał pseudonim, to w ogóle nie wiedziałem, a on nie wiedział nic o mnie, byłem gdzie indziej.

  • A brat, gdzie on był?


Był w „Szarych Szeregach”, na Pradze. Jest nawet taka wielka książka, która wyszła w trzech tomach o „Szarych Szeregach”, tam jest jego zdjęcie. To on tam działał. Moja, powiedzmy, okupacyjna działalność to była głównie na szkoleniu. Mieliśmy zebrania - tajne oczywiście. To się chodziło pojedynczo, wchodziło się, mówiło się [hasło], sygnały się dawało, w różnych mieszkaniach u kolegów, u mnie raz było, u nas na Złotej, czasem u innych kolegów. Głównie polegało to na posługiwaniu się rewolwerem, bo innej broni nie było, był „wis”, był „parabellum”- niemiecki rewolwer „parabelka” i polski przedwojenny „wis”. Na rozbieraniu tego, na umiejętności posługiwania się - całe to szkolenie polegało. Poza tym rozlepialiśmy afisze „Polska walcząca” z „kotwicą”, jakieś napisy, byliśmy w ochronie, jak trzeba było przenosić broń z jednego miejsca na drugie miejsce, to na rogach się stało, różne sygnały się dawało czy nie idzie patrol, żandarm niemiecki. Takie było właściwie to szkolenie przedpowstańcze.

  • Czy to było bardzo niebezpieczne?


Gdyby nas złapano to na pewno. Tak samo gdyby w tych lokalach, gdzie broń była, gdzieśmy się szkolili, gdyby ktoś zadenuncjował i Niemcy weszli to momentalnie...

  • Czy pamięta pan jakieś niebezpieczne przypadki?


Przed Powstaniem nie miałem niebezpiecznych momentów.

  • Czy czytywał pan prasę konspiracyjną?


Tak, u nas nawet na Złotej był punkt konsultacyjny. Ponieważ nasze mieszkanie było bardzo wygodne. To był budynek urzędowy przy Złotej 22. Były oficyny i my mieszkaliśmy na szóstym piętrze. Na piętrach niższych były urzędy, był urząd pobierczy, był urząd skarbowy i jedno mieszkanie było na szóstym piętrze. Tak, że właściwie wszyscy uważali, że to jest budynek urzędowy. Dzięki temu właśnie tam - mój wujek, który przed wojną był starostą Cieszyna nawet, Zaolzie odbierał z prezydentem Mościckim w 1938 roku [to] było, nie było to dobre, jak dzisiaj wiemy, bo to pewnie Niemcy też podżegali, żeby to zrobić, ale mój wujek działał też w konspiracji - u nas na Złotej były zebrania, że tak powiem, ustanawianie przyszłego rządu polskiego, londyńskiego rządu oczywiście. Tam się zbierano w naszym mieszkaniu właśnie. Często wpuszczałem tych panów, których nie znałem, ja miałem wtedy szesnaście, siedemnaście lat.

  • Jak się wujek nazywał?


Jan Plackowski.

  • Zapytam o prasę, jakie tytuły przychodziły?


U nas przychodziły „Biuletyny Informacyjne” i jeszcze drugie pismo, już nie pamiętam jak ono się nazywało, Rzeczpospolita czy coś. Tak, że regularnie mieliśmy prasę. Ktoś przynosił dla tych panów, którzy tam obradowali i ustanawiali powiedzmy przyszłe losy Polski, przyszłych rządów. O ile wiem to mój wujek, który, jak powiedziałem, był przed wojną starostą Cieszyna, to był jak gdyby desygnowany na przyszłego wojewodę śląskiego w tej nowej Polsce, która miała powstać. Tak, że prasa „Biuletyny Informacyjne” to mieliśmy najnowsze, zawsze u nas były. Brat zrobił skrytkę, bo to trzeba było zawsze liczyć, że może wpaść ktoś, że może ktoś zadenuncjować i będą szukać. To skrytka była [...] w dachu i tam się te biuletyny składało. Bardzo dużo było tych biuletynów. Niestety to wszystko się spaliło, bo nasz dom został zbombardowany zaraz w pierwszym tygodniu Powstania, zapalił się. Górne piętra, łącznie z naszym mieszkaniem całkowicie się spaliły.

  • Jak pan pamięta atmosferę wojennej Warszawy? Jak żyli ludzie, o czym rozmawiali?


Po prostu różnie to było. Byli ludzie bardzo zaradni, którzy sobie handlem dorabiali, różni byli. Mój ojciec nie umiał tego, mama też nie, byliśmy tacy raczej... biedę po prostu klepaliśmy. Czasem to trudno było o chleb nawet. Chodziliśmy do szkoły na szczęście i tam dostawaliśmy obiad. Obiady tam mieliśmy. Mama nie pracowała, próbowała też [dorabiać]. Wszyscy w Warszawie w ówczesnym czasie albo pędzili alkohol, bimber, albo jeździli na wieś i przywozili towary spożywcze, które z zyskiem sprzedawali. Takie to życie było. Oczywiście bardzo często widziało się patrole żandarmów, które goniły kogoś. [...] Mieszkaliśmy na tym szóstym piętrze to mieliśmy widok. Widziałem jak kogoś usiłowali złapać i ten ktoś na dachu uciekał, żandarmów niemieckich było widać. Samochody odkryte z karabinem maszynowym na przedzie, często to było widać.

  • Komentowano co się dzieje, jakieś akcje głośne, zamach na Kutscherę?


Oczywiście to było komentowane. Często się słyszało rozgłośnie polskie, gdzie się włączali na chwilę, bo tam były „szczekaczki niemieckie”, tak zwane „szczekaczki” tak to nazywano. Również działacze podziemia to często się włączali do tych „szczekaczek” i komunikaty polskie, bo o Kutscherze to była słynna akcja. Potem w wielu rozgłośniach, tych szczekaczek to o tym mówiono. Poza tym, czasem włączano i mówiono najnowsze komunikaty, bo radia, przecież nie można było mieć, nie wolno było, kto miał radio to od razu został aresztowany, ale nawet i zabity na miejscu.

  • Czego się spodziewano, jakiej sytuacji politycznej, że Warszawę wyzwoli zachód? Czego się spodziewano, jak dyskutowano na te tematy?


Trudno mi powiedzieć właściwie jak to wtedy rozmawiano. Oczywiście już pod koniec było wiadomo, że z zachodu to nie przyjdzie, tylko ze wschodu. Myśleliśmy, że Armia Radziecka wyzwoli i pomoże, ale wiadomo jak się stało.

  • Czy w pana oddziale były aresztowania?


Wiem, że u wujka mojego, Jana Plackowskiego - on mieszkał na Rakowieckiej, a ja na Złotej, on miał kontakty z Żydami, wiem, że działał, żeby pomóc ukryć Żydów – tam jakaś „sypa” była, ale nie wiem dokładnie kto i jak. W każdym razie wujka nie aresztowano, bo wujek nawet w dniu 1 sierpnia był u nas i tam go Powstanie zastało.

  • A jak komentowano to co się działo w getcie żydowskim?


Żałowano tego, ale trudno powiedzieć. Wtedy byłem jeszcze młody, tak bardzo się tym nie interesowałem. Słyszałem strzały, słyszałem, że pomagają Polacy, słyszałem co tam się dzieje, ale jakby tu powiedzieć, byliśmy bezsilni. Słyszało się, że tam mordują, że wywożą.

  • Jak w gronie pana kolegów, kilkunastoletnich chłopaków, o czym wy rozmawialiście, o konspiracji?


O konspiracji to się często mówiło. Każdy wiedział, że gdzieś ktoś jest. Miałem trzech kolegów z mojej klasy.

  • Kto to był?


To był Jurek Brzozak, potem był Michał Czyżewski.... nie Czyżewski tylko Czyż, Kossowski, Gertner. Razem chodziliśmy na kursy i razem na szkolenia, razem byliśmy w XXI Kompanii Armii Krajowej, razem przysięgę składaliśmy przed porucznikiem Trojanem, to pamiętam tą przysięgą.

  • Jak to wyglądało?


Nas było wtedy pięciu chyba, staliśmy w szeregu. Wprowadzał nas jeden starszy kolega. To było mieszkanie też na Grochowie, niedaleko kościoła świętego Floriana, taki duży kościół jest. Wiem, pamiętam, że z tego okna widziałem ten kościół w tym mieszkaniu, jak przysięgę składaliśmy. Kolega przedstawił nam naszego drużynowego. Drużynowy miał pseudonim „Basia”, a jego zastępca to był „Oleś”. On miał pseudonim „Basia”, a jego zastępca „Oleś”. To byli moi bezpośredni zwierzchnicy, drużynowi. „Basia” żyje jeszcze, a „Oleś” już nie. On przedstawił nam porucznika, powiedział: „Porucznik Trojan”. Porucznik „Trojan” przyjmował od nas przysięgę. To było w kwietniu 1943 roku. Potem były szkolenia, a potem wszyscy spotkaliśmy się na Placu Trzech Krzyży, w Instytucie Głuchoniemych. Tam zacząłem Powstanie 1 sierpnia.

  • A czy oddział prowadził przygotowania do Powstania?


Właściwie nie prowadził specjalnych przygotowań. Natomiast przeżyłem pierwszą wielką przygodę i rzeczywiście strach wielki 1 sierpnia, bo przyszedł do mnie drużynowy „Basia” wcześnie rano, gdzieś o dziewiątej, dziesiątej...

  • Jak on się nazywał?


Jan Spaczyński to jest jego nazwisko prawdziwe. Przyszedł rano i powiedział: „Dzisiaj chyba wybuchnie Powstanie, musimy przewieźć broń”. Wtedy ja z nim wyszedłem, przed domem stały samochody. To był normalny samochód, który rozwoził pieczywo, takie były przed wojną, że z przodu miał jedno koło napędowe, a z tyłu dwa, taki trój, ale z zamkniętym kokpitem, że to było wszystko zamknięte. Myśmy do tego [samochodu] wsiedli, pojechaliśmy gdzieś na Żoliborz. Na Żoliborzu z piwnicy domu, którego pierwszy raz widziałem, nosiliśmy skrzynki. W tych skrzynkach były granaty i były przypuszczam, że amunicja, bo karabinów nie było, tylko były skrzynki. To wszystko włożyliśmy do tego [samochodu] i jechaliśmy na Plac Trzech Krzyży. Na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, to było 1 sierpnia, tam bardzo dużo wojska niemieckiego się wycofywało z frontu wschodniego i ruchem całym kierowali żandarmi, niemieccy wojskowi. Pamiętam, jaki starach przeżyłem, jak na tym skrzyżowaniu nas zatrzymali: Halt!. I teraz myślę: jak oni wyjdą zobaczą, że jest broń to... A ich było pełno, z automatami, z karabinami. Na szczęście nie zaglądnęli do środka, tylko musieliśmy stanąć, przepuścić wojsko czy coś, nie wiem, bo nie widziałem, bo to nie było oszklone. Siedzieliśmy tam we trójkę, z tymi skrzynkami, tylko drżeliśmy czy zaglądną, czy nie zaglądną. No ale udało się, przejechaliśmy na Plac Trzech Krzyży. Tam to rozdaliśmy i tam już zostałem potem, bo zanim to było, to już była prawie druga godzina. Czekaliśmy na Placu Trzech Krzyży w piwnicy w Instytucie Głuchoniemych. Od razu zobaczyłem co się dzieje, bo już broń była, karabiny stały po kątach, a w okienku, z suteryny na Plac Trzech Krzyży, był skierowany karabin maszynowy - jedyny karabin maszynowy, który jak się okazało wtedy mieliśmy. Zresztą po pierwszej serii, gdzieś przed siedemnastą nawet już ta seria poszła, to się zaciął i właściwie do końca już nie działał. Potem próbowali go naprawić, ale potem mieliśmy inną broń.

  • Te ostatnie dni lipca, w Warszawie widoczna była panika niemiecka?


Bardzo była widoczna, bardzo dużo się wycofywało, myśmy patrzeli na to. Całe transporty było widać, zmarnowane transporty. [Było] widać, że oni już zmordowani są, zmęczeni, zniechęceni ci żołnierze. Bardzo dużo nawet takich, nie tylko samochodów, ale wozów konnych jechało niemieckich też z żołnierzami, pieszo szli z karabinami. Pamiętam taki przypadek, nasz sąsiad z przeciwka, tak jak i zresztą wielu innych ludzi, przypatrywał się wycofującym się wojskom niemieckim, każdy się cieszył. Każdy z radością patrzył, że już front wschodni się zbliża do nas, że Niemcy się w popłochu wycofują. Taki był przypadek, że staliśmy przy Alejach Jerozolimskich, blisko skrzyżowania z Marszałkowską i sąsiad tak się uśmiechnął, coś mówił do kolegi i pokazywał. Nagle podszedł jakiś cywil i go z całej siły uderzył. On upadł, uderzył głową i on umarł. Okazało się, że to był gestapowiec, Niemiec w cywilu, który widział radość tego Polaka i tak go spoliczkował, tak go uderzył, że on upadł, uderzył głową w krawężnik i zginął, ten nasz sąsiad. Taka była atmosfera.

  • Jak się sąsiad nazywał?


Nie pamiętam już.

  • A czy wiedzieli państwo o tym co się dzieje na wschodzie Polski, w Wilnie, Lwowie, że Rosjanie aresztują AK?


Nie, tego nie wiedziałem, ja w każdym razie tego nie wiedziałem, do mnie to nie dotarło wtedy.

  • Czy wychodząc do Powstania żegnał się pan z rodziną? Czy rodzina wiedziała?


Rodzina nie wiedziała, bo ja chodziłem często. Rodzina się domyślała, że gdzieś tam idę i tak samo pewnie przypuszczali, że to znowu jest zbiórka, szkolenie. Ale widzieli, że przyszedł po mnie [drużynowy], oni się domyślili, że to jest mój zwierzchnik z podziemia, domyślili, się, że to jest związane z konspiracją, ale, że do Powstania idziemy... Właściwie to się po drodze dowiedziałem dopiero od tego, on też jeszcze nie był pewien, on mi powiedział: „Prawdopodobnie dzisiaj będzie wybuch Powstania”. Woziliśmy amunicję i broń z Żoliborza na Plac Trzech Krzyży wtedy. Właściwie nie tylko na Plac Trzech Krzyży, bo woziliśmy gdzie indziej, gdzieś do innych [punktów], a dopiero na końcu na Plac Trzech Krzyży do Instytutu Głuchoniemych.

  • O której godzinie znalazł się pan w Instytucie Głuchoniemych?


Gdzieś tak po drugiej, trzeciej po południu.

  • Gdzie byli Niemcy?


Niemieckie oddziały się przesuwały. Bardzo dużo wtedy było w Warszawie, jak myśmy ich nazywali: „Kałmuków”, na służbie niemieckiej. To byli ci, którzy zostali wzięci do niewoli i potem oni przeszli na stronę niemiecką, Niemcy ich przeszkolili odpowiednio. Widziałem takich oddziałów dużo było, oni się też wycofywali. Nawet tuż przed siedemnastą, gdzieś chyba za dwadzieścia, za piętnaście, duży oddział szedł i miał broń. Nasz dowódca zarządził, żeby strzelać do nich i odebrać tą broń, przede wszystkim chodziło o broń. Rzeczywiście tam padły pierwsze strzały, to się zaczęło, właściwie na Placu Trzech Krzyży to się zaczęło przed siedemnastą.

  • O której to było godzinie?


Sądzę, że za piętnaście, za dwadzieścia, może nawet o wpół do, już trudno mi to teraz przywołać do pamięci. Ale część tych „kałmuków” wzięliśmy do niewoli. Dwóch z nich było cały czas w naszej kompanii i obsługiwali kuchnię, cały czas byli jako kucharze u nas, gotowali.

  • Przez całe Powstanie?


Do samego końca, o ile pamiętam.

  • Skąd oni byli?


Nie wiem, z Kazachstanu czy skądś, z tych rejonów.

  • Rozmawiali państwo z nimi, czy można było się z nimi porozumieć?


Można było się porozumieć, ale ja osobiście się nie porozumiewałem. Nasz dowódca to rozmawiał z nimi. Słyszałem, że oni później nawet na barykadach byli i strzelali do Niemców pod koniec Powstania. Co się z nimi stało to nie wiem o tym.

  • Nie byli specjalnie pilnowani?


Nie, nie byli pilnowani.

  • Pozytywnie byli nastawieni?


Pozytywnie byli nastawieni, tak.

  • A powstańcy do nich?


Też pozytywnie byli nastawieni. Tym bardziej, że oni głównie w kuchni kotła pilnowali. Pilnowali ognia, drzewo i tak dalej.

  • Które budynki na Placu Trzech Krzyży były zajęte przez Niemców 1 sierpnia?


Przede wszystkim była YMCA zajęta, tam był duży gmach YMCA i tam...

  • W sąsiedztwie YMCA ?


Tak, w sąsiedztwie. Myśmy się wycofali w nocy. Przyszedł rozkaz, że nasz oddział na się wycofać na Czerniaków. W nocy, właściwie to prawie już rano było, czwarta, trzecia rano, ale jeszcze ciemno było - pamiętam, że deszcz wtedy spadł, 1 sierpnia było ładnie, a tej nocy spadł deszcz - rowami okopowymi, które były kopane prawdopodobnie przeciwko bombardowaniu wycofywaliśmy się na Plac Trzech Krzyży. A z YMCA Niemcy strzelali do nas. Wiem, że YMCA, potem te oddziały, które zostały na Placu Trzech Krzyży, próbowały zdobyć i to bardzo długo trwało, zanim YMCA została zdobyta.

  • Czy byli tam jeszcze Niemcy?


Nie potrafię powiedzieć, bo w nocy już się wycofaliśmy od razu.

  • Przez Książęcą?


Tak, przez Książęcą, właściwie z tyłu, przez ogrody, nie samą ulicą, tylko ogrodami, ale równolegle do Książęcej się wycofywaliśmy. Broni było bardzo mało, było trochę granatów ręcznych, filipinki polskiej produkcji podziemnej, były granaty przedwojenne, trochę było granatów niemieckich z trzonkiem. A ja dostałem dwie butelki z benzyną.

  • To było pana jedyne uzbrojenie?


To było moje jedyne uzbrojenie przez wiele pierwszych dni Powstania. To były takie butelki, że na tych butelkach była naklejka z proszkiem. Co to był za proszek to nie wiem. W każdym razie działanie było takie, że jak się rzuciło butelkę i benzyna się rozlała, dostała się do proszku, to się momentalnie samo zapalało. Tak, że nie trzeba było tego zapalać i rzucać, tylko się rzuciło, jak się do proszku dostało, to się sama benzyna [zapalała]. To było bardzo dobre na czołgi i na jakiś oddział jak się rzuciło to też.

  • Jak liczny był pana oddział 1 sierpnia, gdy spotkali się państwo w Instytucie Głuchoniemych?


To nas było ponad 50, 60 osób. To była kompania? To były dwie, albo trzy kompanie, nie to były dwie kompanie: XXI i XXII. Potem jeszcze na Czerniakowie mieliśmy swoją kwaterę przy ulicy Mącznej w budynkach, prywatnych mieszkaniach. Tam podobno folksdojcze mieszkali, którzy zostali wyrzuceni. To były puste mieszkania, myśmy tam nocowali, tam mieliśmy swoją kwaterę. Na podwórzu codziennie rano była zbiórka, były odliczania, były rozdysponowania na poszczególne barykady, na poszczególne placówki. Tam mieszkaliśmy przez pierwsze dni całe.

  • Na te pięćdziesiąt osób ile państwo mieliście broni i jakiej? Ile osób było uzbrojonych?


Na te pięćdziesiąt osób to broni prawdziwej, a więc karabinów, to może było z siedem. Więcej było broni krótkiej, niemieckie parabelki, niektórzy mieli jeszcze przedwojenne visy, tego było więcej. Wiem, że ktoś miał zupełnie krotki, nie wiem co to był za rewolwerek, króciutki zupełnie. Tak, że palnej broni to może było dwadzieścia w sumie: karabiny i ta [broń krótka]. Potem było więcej, bo były zrzuty.

  • A od kiedy były zrzuty? Dostał coś pana oddział z tych zrzutów?


Mój drużynowy „Basia” dostał pistolet maszynowy jeden i drugi. Mieliśmy kilka pistoletów maszynowych, były też kolty krótkie [...] Ja dostałem piękny angielski wojskowy sweter, bo takie rzeczy też były.

  • To było pana umundurowanie?


To było moje umundurowanie. Mieliśmy furażerki, mieliśmy opaskę „WP” – Wojsko Polskie, biało-czerwoną. Potem w pierwszych dniach, [...] w pierwszym tygodniu, dostaliśmy legitymacje Armii Krajowej: strzelec, „Kruk”. Każdy dostał legitymacje, [to] były bardzo uroczyste [wręczenia]. Na początku na Czerniakowie to były dosyć spokojne czasy, te pierwsze dwa tygodnie, prawie, w sierpniu. Tam dosyć duży teren mieliśmy.

  • Jaki to był teren, w obrębie jakich ulic?


To był teren... najlepiej jakbym plan widział. Brzeg Wisły, cały wzdłuż Solca, ulica Rozbrat na północy, potem aż do sejmu, bo tam inne oddziały już były, ale myśmy mieli łączność z nimi, więc do sejmu prawie do Mostu Poniatowskiego, a w lewo Port Czerniakowski był nasz na początku, mieliśmy cały Port Czerniakowski. Tam chodzili, jak to się nazywało, na filtry. Filtry tam były, tam siedzieli Niemcy. Niemcy siedzieli też na stadionie Legii. Właściwie [w] te pierwsze dni oni próbowali - ale nie za bardzo intensywnie – zdobywać. My również próbowaliśmy się rozszerzać. To było na barykadach. Barykady były od razu porobione. Moja działalność polegała na tym, że chodziłem na służbę na barykady, albo na inną placówkę. Powiedzmy był dom przy Rozbrat, to na drugim piętrze pilnowaliśmy, bo po drugiej stronie było gimnazjum, to jest gimnazjum chyba jeszcze przy ulicy Rozbrat, w tym gimnazjum byli Niemcy. Tak, że to była taka służba na początku. Dopiero potem, po 15, to się zaczęło, jak Niemcy chcieli ten obszar likwidować, coraz to bardziej zmniejszać.

  • Gdzie państwo kwaterowali przez pierwsze dwa tygodnie?


Przy ulicy Mącznej, tam była nasza główna kwatera. Takie dwa domy, też z oficynami, było podwórze dosyć zasłonięte i na tym podwórzu zawsze były wszystkie zbiórki, odprawy oddziałów. Tam były trzy kompanie, nasze i kompania... Czechów...

  • Słowaków.


Właśnie, Kompania Słowaków była również z nami tam i trzy kompanie XXII, XXI i XXIII kompania Armii Krajowej.

  • A kto był dowódcą pana kompanii?


Moim dowódcą był porucznik „Trojan”, potem był kapitanem. On zginął na początku września.

  • W jakich okolicznościach?


To było przy ulicy Fabrycznej. To już było w połowie września, gdzieś koło 10, 8 września, już nas Niemcy zepchnęli prawie do Wisły. Tylko Fabryczna była tak, że Niemcy byli po drugiej stronie, przy tej samej ulicy, budynki po przeciwnej stronie były obsadzone przez Niemców, a tutaj my byliśmy. Porucznik „Trojan”, który miał hełm niemiecki, dostał postrzał, przez hełm kula przebiła i w głowę dostał, zginął. Z przeciwka strzelano, on chciał coś zobaczyć. Wychylił się [...], to był kula przeciwpancerna czy coś, że ten hełm został przebity po prostu. W ten sposób zginął. Później, jak mówiłem, na początku, prawie cały sierpień to jeszcze było jako tako. [...] Poczta polowa działała. Mam nawet, tutaj przyniosłem, mogę pokazać, listy z poczty polowej, które wysyłałem do mojej rodziny, do moich rodziców, którzy byli na ulicy Złotej, u których nie wiedziałem co się dzieje, tylko wiedziałem, słyszałem, że tam były silne bombardowania. Sztukasy przecież tak bombardowały, że latały sobie bezkarnie nad domami zupełnie, bo nie było jak ich strącić, nie było czym, nie było obrony.

  • Dochodziły te listy?


Tak i dwa listy dostałem. Mama moja, która te listy zachowała, oddała mi te listy, tak, że mogę nawet je pokazać.

  • Czy miał pan kontakt z rodziną? Czy odwiedzał pan rodzinę? Czy mógł pan wyjść?


Nie, nie mogłem. Chciałem nawet raz na przepustkę, ale nie dano mi, nie pozwolono mi pójść. Można było przejść, jeszcze na początku, w sierpniu, to było przejście, nawet nie kanałami, tylko przejście górą, można było przez wykopy, wzdłuż ulicy przejść, ale nie byłem. Potem, kolega był i ja mu dałem list i poprosiłem, żeby odwiedził moich rodziców. On był u rodziców, dowiedział się, że żyją, że siostra też jest, natomiast o bracie oni nic nie wiedzieli, bo brat wyszedł wcześniej nawet, brat wyszedł... Powstanie miało wybuchnąć trzy dni wcześniej, taka była pierwsza wersja. Był rozkaz i brat wyszedł trzy dni wcześniej i nie wrócił. Potem to zostało odwołane, ale on już nie wrócił, został gdzieś tam. O nim nie mieli żadnej wiadomości moi rodzice.

  • Co się z bratem działo?


Brat okazuje się, chciał dostać się na Pragę, bo on był w „Szarych Szeregach”, w zgrupowaniu praskim, na Pradze. Na Pragę już się nie mógł dostać i dokładnych relacji nie mam. Został na Starym Mieście. Na brzegu Wisły - przed zamkiem, tam gdzie jest Zamek Królewski - bunkier próbowali robić. A Niemcy – takie dostałem relacje - z Mostu Poniatowskiego, działo wystrzeliło pocisk prosto w ten bunkier. Tam siedmiu zostało zabitych na miejscu, między innymi mój brat.

  • Jak się nazywał?


Hoffman Henryk.

  • Ile miał lat?


Miał dziewiętnaście lat, był dwa lata starszy ode mnie, pseudonim „Sęp”, był w „Szarych Szeregach”. On leży na Cmentarzu Powązkowskim, bo potem w kwietniu w 1945 roku odnalazłem jego grób. Przy szpitalu Bożego Jana został pochowany, bo go wzięto i podobno żył jeszcze, ale z ran... Jak go ekshumowałem to widziałem, w głowę i brzuch dostał odłamkami, prawdopodobnie od tego pocisku. Podobno żył jeszcze krótko i zmarł i tam został pochowany.

  • A którego zginął?


Zginął zaraz z początkiem, to musiało być w pierwszych dniach sierpnia, trudno mi powiedzieć, nie mam żadnej relacji dokładnej, ale to musiało być w pierwszych dniach sierpnia, bo nie dał żadnego znaku do domu. Ja dawałem listy, moi rodzice dostali, poczta polowa, harcerska działała, a on nie dał żadnego znaku. Przypuszczam, że to musiało być w pierwszym tygodniu Powstania. Moi rodzice byli do końca przy Złotej, oczywiście w piwnicy, bo cała góra była zrujnowana przez bomby i wywalona. Po kapitulacji zostali wysiedleni, najpierw do Pruszkowa, a potem, biedni, zostali wywiezieni na roboty do Berlina, do chemicznej fabryki. Całe zdobywanie i bombardowanie Berlina jeszcze też musieli przeżyć. Mało, że Powstanie całe, to jeszcze całe zdobywanie i bombardowanie Berlina. W chemicznej fabryce pracowali, tam były straszne bombardowania, ale przeżyli i wrócili.

  • Proszę powiedzieć o Czerniakowie, w tych pierwszych tygodniach, kiedy były zbiórki, to nie było dużego zagrożenia, tak?


Nie było dużego zagrożenia. Oczywiście na placówkach, na barykadach, były próby zdobywania barykad. [Na] te czołgi butelki się przydawały właśnie, przy tych okazjach jak Niemcy próbowali...

  • Często atakowały te czołgi?


Nie często, wtedy jeszcze w sierpniu nie często. Zaczęło się bardzo silnie dopiero we wrześniu, a już szczególnie, jak front rosyjski zbliżył się na Pragę i na Pradze był. No i potem już, jak „berlingowcy”, oddziały Berlinga przepłynęły, zostały przeprawione na nasz [teren], to Niemcy, widać czuli się zagrożeni, wtedy cały atak na przyczółek czerniakowski poszedł. Wtedy były straszne walki, dzień, noc, bez przerwy palenie, wszystko...

  • Jak wyglądało pana życie codzienne w pierwszych tygodniach Powstania?


Tak jak mówiłem na Mącznej mieliśmy kwaterę. Codziennie, w nocy też, na placówkach, na barykadach [byliśmy]. Na Czerniakowskiej, na Rozbrat, tam blisko sejmu, potem blisko filtrów, czy w kierunku Sadyby, tam mieliśmy barykady i trzeba było na barykadach [pilnować]. Zawsze nas było czterech, pięciu, sześciu, dostawałem wtedy karabin, który musiałem zostawić, oddawać, jak szedłem z powrotem na kwaterę.

  • Były chwile odpoczynku?


Były takie chwile, nawet bardzo sympatyczne, że wieczorem to śpiewaliśmy. Z naszej kompanii był kolega Elias Marian, „Marek” miał pseudonim, Polesiuk, który z Polesia wędrował. Dostał się do Warszawy krótko przed Powstaniem. On nie był w Armii Krajowej wcześniej w Warszawie, tylko przypadkowo na tym terenie się znalazł i tak go zakaptowano do naszej kompanii. On pięknie śpiewał „Polesia czar”, „Czy srebro czy złoto”, pamiętam te piosenki. To wieczorem śpiewaliśmy różne piosenki, czasem nawet ognisko się zrobiło. Tak, że były momenty wytchnienia, takich patriotycznych uroczystości.

  • Mówił pan, że dochodziła poczta, że mieli państwo informacje o tym co się dzieje w innych dzielnicach, o tym co się dzieje na świecie?


Tak mieliśmy informacje, bo było radio, mieliśmy głośniki. Poza tym przychodziły pisma i [...] przy wieczornych apelach mieliśmy komunikaty co gdzie się dzieje. Ktoś zawsze z „Biuletynu”, który otrzymywał, czy prasy, to czytał to.

  • Codziennie wieczorem był apel pana drużyny?


Codziennie był apel wieczorem.

  • Czytano komunikaty i co jeszcze?


[...] Jak wycofywaliśmy się z Placu Trzech Krzyży, to w nocy padał deszcz, a potem zrobiła się piękna pogoda i te sztukasy to tak bezkarnie mogły sobie latać nisko, bo była piękna pogoda, cały sierpień. Jak było bardzo spokojnie, jak była ładna pogoda, to wieczorem też nikt nie siedział na kwaterach, w mieszkaniu, tylko na podwórzu sobie rozmawialiśmy, tam się śpiewało. Z tym, że część musiała być zawsze na placówkach, na barykadach. A moje zadanie główne, potem, już w sierpniu było rozprowadzać pilnujących, wartowników, na poszczególne placówki. Była taka sytuacja, że górą, ulicami, to się, nie dało iść, bo było bardzo dużo gołębiarzy, którzy strzelali. To folksdojcze czy Niemcy nawet, którzy gdzieś się uchowali, to strzelali. Poza tym ostrzał granatników niemieckich był, „krowy”, „szafy”- te wyrzutnie rakietowe. Tak, że transport głównie był przez piwnice. Między domami, jak była ulica i dom przy domu, to w piwnicach, z jednego domu do drugiego, przebijano ściany i chodziło się piwnicami. Moje główne zadanie, w pierwszych dniach, było rozprowadzanie [wartowników]. Przez pierwsze dni musiałem poznawać, bo to trudno było trafić. To się szło setki metrów, daleko się szło. Kilkaset metrów czasem z ulicy Mącznej na koniec Rozbratu, gdzieś tymi piwnicami, tylko nie prosto, tylko różnie musiało się iść. To był taki prawie labirynt, musiało się wiedzieć, którędy można przejść z jednego domu do drugiego w piwnicy. Ja to poznałem, dobrze potem się orientowałem i dzięki temu używano mnie jako rozprowadzającego.

  • Przechodząc piwnicami spotykał pan ludzi cywilnych?


Właśnie, widziałem tych biednych cywili, to było coś okropnego. Muszę powiedzieć, że my, powstańcy, mieliśmy naprawdę lepiej. Zawsze ktoś dbał o to, żeby coś do jedzenia było, oni musieli sami, czasem nie mieli. W piwnicach byli chorzy, byli przestraszeni, dzieci, warunki sanitarne, to było okropne. Dobrze to widziałem właśnie. Współczułem bardzo tym [ludziom], to były męki, to było coś okropnego, co oni przeżywali, ci cywile. Mam takie wspomnienia. Już pod koniec Powstania, we wrześniu, moja kompania gdzieś się rozprzęgła prawie. To było pod koniec września. Podobno części już udało się - chcieli się wycofać - przepłynąć na Saską Kępę promem, część usiłowała się przedostać kanałami na Mokotów. Ja taki trochę opuszczony, bo zgubiłem się, bo byłem na placówce, wróciłem i nie mogłem znaleźć mojej kompanii. Pytałem się: „Gdzie oni są?” Różne dostawałem informacje. Jak szedłem, to był dzień, jasno, gdzieś tak w południe, jakiś porucznik w mundurze, polski mundur przedwojenny [miał], zaczepił mnie: „Chodź ze mną”. Mówię: „Ja szukam swojej kompanii”. „Chodź ze mną, musisz...” Porucznik to szedłem z nim. On, zadaje się, chciał do swojego mieszkania przy ulicy... prostopadła do Fabrycznej [...] próbował się dostać. Po drodze spotkałem kolegów z XXIII kompanii, którzy we wnęce okiennej ostrzeliwali się z Niemcami, którzy byli, przez podwórze, w przeciwległym budynku. Ten porucznik mówi: „Strzelajcie, bo ja chcę przelecieć na drugą stronę”. Tam był mur między budynkami, w murze była dziura, tak, że można było przelecieć na następne podwórze. Zdaje się, że on chciał do tego budynku następnego przejść, bo chyba tam mieszkał czy tam miał rodzinę. Ze mną, nie wiem czemu chciał koniecznie, żebym ja z nim szedł. Więc przelecieliśmy tam. Stanęliśmy w progu, on jeszcze się wychylił i nagle padł. Okazuje się, że dostał kule prosto w serce i padł i ja go wciągnąłem. Jak go wciągnąłem to jeszcze kilka kul - bo to było we wnęce, we framudze wejścia do tego budynku - trzepnęło w tą ścianę. Ja go za nogę wciągnąłem tylko i próbowałem czy żyje, czy nie żyje, parę minut. Potem puls zbadałem, nie ma pulsu, musiał dostać w serce samo. Zostałem tam odcięty. To była bardzo krytyczna sytuacja, jedna z krytycznych mojego Powstania, bo nie mogłem wrócić, bo był silny ostrzał z budynku, gdzie ci z XXIII ostrzeliwali się, więc co tu robić? Szedłem na drugą stronę, patrzę a tam Niemcy, żołnierze niemieccy klatką schodową wchodzą, już mnie widzą i któryś już chciał strzelać. Ja się szybko cofnąłem. „Co tu zrobić teraz? Jestem właściwie osaczony, bo do swoich wrócić nie mogę, a tu już zbliżają się Niemcy”. Wszedłem do piwnicy, a tam był pełno cywilów, ja mówię: „Słuchajcie! Niemcy tu idą, a tu leży pełno granatów”. Leżały granaty swojej roboty i pociski. „Spróbujmy się bronić!” Jak oni na mnie naskoczyli: „Uciekaj stąd!”. Byłem zaskoczony wtedy, pierwszy raz to przeżyłem. Oni się bali, że jak Niemcy przyjdą, zobaczą powstańca, jeszcze ich chciałem namówić, nierozsądnie - tam dużo kobiet i dzieci [było], ale było kilku mężczyzn - żebyśmy się próbowali bronić tymi granatami, które tam leżały. Ten porucznik miał „wisa”, to wziąłem tego „wisa” od niego, ale taka była sytuacja. Potem zrozumiałem, że oni się boją: „Idź stąd, bo nas Niemcy wszystkich rozstrzelają!” Potem się wycofałem, poszedłem z powrotem do framugi, do wejścia domu i krzyczałem do kolegów z XXIII, którzy karabinem ostrzeliwali ten budynek, gdzie byli Niemcy: „Strzelajcie teraz mocno, ja chcę do was przebiec!”. Tak było, przebiegłem i zdołałem się wycofać wtedy.

  • To było koniec Powstania, a wcześniej jak ludność cywilna traktowała pana?


Wcześniej jak ja przechodziłem...

  • Od początku Powstania: jak to się zmieniało?


Początek Powstanie był bardzo entuzjastyczny. Wszyscy cywile się cieszyli, każdy się cieszył, chorągwie polskie, kto miał to wywieszał. Widać było wielką radość, widać było, że wszyscy czekali na to. To się troszkę zmieniało, ale nie było potępienia, nawet do samego końca. Tylko spotkałem tam, jedyny taki wypadek, ale to ja teraz rozumiem, oni się bali. Zresztą były takie sytuacje, że jak Niemcy powstańców zobaczyli, to potem nie przebierali, nie wierzyli, czy to powstaniec czy nie powstaniec, to bardzo często strzelali i zabijali. Oni się tego bali, bo takie informacje wcześniej do nich już docierały. Ale tak to była naprawę wielka radość, wielka sympatia, właściwie do końca. Mimo, że bardzo cierpieli ci cywile, ja uważam [że] najgorsze męki przeżyli w czasie Powstania. My byliśmy pod rozkazami, pod opieką, robiliśmy co nam kazano, a oni biedni czekali nie wiadomo na co. To było straszne i przecież ilu cywilów zginęło.

  • Czy Czerniaków był często bombardowany?


Nie był często bombardowany. Potem, pod koniec, właściwie we wrześniu, to obrzeże sztukasami było bardzo często bombardowane, ale już dopiero we wrześniu.

  • A czy mieli państwo informacje co się dzieje w innych dzielnicach, w tych pierwszych dniach, spokojnych tygodniach na Czerniakowie?


Tak, mieliśmy wiadomości, informacje. Wiedzieliśmy, że na Woli było najgorzej na początku i potem na Starówce. Wiem, bo ze Starówki, batalion „Zośka” się wycofał na Czerniaków.

  • Zgrupowanie „Radosława”?


Tak, „Radosław” potem, pod koniec, był dowódcą Czerniakowa.

  • Czy miał pan styczność z żołnierzami „Radosława”, jak oni przyszli na Czerniaków?


Tak, w ostatnich dniach przy Wilanowskiej 21, tam zostały dwa czy trzy domy na Wilanowskiej, gdzie się broniliśmy i ja też byłem tam razem z nimi.

  • A wcześniej zanim przyszli tam, czy rozmawialiście o Woli, o Starówce?


Nie miałem kontaktu, bo myśmy byli bardziej na południe, oni byli bliżej sejmu w tamtym rejonie. Tam mieli swój rejon obronny, a myśmy mieli bardziej na południe. Blisko było, ale nie miałem kontaktu specjalnie z nimi.

  • Mówił pan, że słuchał pan radia, jakiej stacji?


Polskiego Radia „Błyskawicy”

  • Proszę powiedzieć, kiedy zaczęły się ostre ataki Niemców na Czerniaków?


We wrześniu, właściwie od 1 września, może nawet wcześniej jeszcze trochę. Nasiliły się bardzo tak gdzieś od 6, 7 września, już ten nasz rejon zaczynał się gwałtownie zmniejszać. Wtedy i bombardowania były bardzo silne i przede wszystkim atakowały czołgi. Na początku czołgów było tak sporadycznie. Szczególnie dużą barykadę na Czerniakowskiej próbowano atakować i od filtrów z przeciwnej strony, ale to były sporadyczne, jak gdyby próby. Oni próbowali, zbliżali się, ostrzelali trochę. Natomiast koło 10 września, to ataki były bardzo silne, czołgów było więcej, bombardowania sztukasami, i wyrzutnie rakietowe, tak zwane przez nas „krowy” czy „szafy”. Taki odgłos wydawały jak gdyby przesuwana szafa, albo jakby krowa ryczała. Sześciolufowe wyrzutnie to były bardzo straszne, jak to uderzyło w dom, to cały dom został zniszczony. Oprócz tego, jeszcze, padały pociski z wielkiego działa kolejowego.

  • Gdzie ono się znajdowało?


To działo kolejowe było gdzieś daleko za Warszawą. Ono miało zasięg ponad czterdzieści kilometrów. Ja taki pocisk widziałem. To były olbrzymie pociski, dokładnie trudno mi powiedzieć, ale średnicy prawie pół metra i wysokości metr pięćdziesiąt. Jak taki pocisk uderzył, to cały dom kompletnie został [zniszczony]. Takich pocisków dużo wtedy uderzyło, na Czerniaków też. Szczególnie to się nasiliło, jak pierwszy desant był „berlingowców”. Tam specjalne oddziały Niemcy dali - SS Galizien, na ten rejon, żeby to szybko zlikwidować, bo bali się, że ten przyczółek może się rozszerzyć. No ale niestety. Wtedy już dużo broni mieliśmy, bo „berlingowcy” przerzucili dużo karabinów, karabinów maszynowych, granatników, nawet były rusznice przeciwpancerne, które były bardzo dobre na czołg, one się przydawały bardzo. Tam wszyscy mówili, ja to sam widziałem, że ci żołnierze, oni nie byli przystosowani do walk w mieście. Oni masowo ginęli. Zresztą wtedy już Niemcy strzelali, ten ostrzał był tak silny, że trudno było nawet się ustrzec. Szczególnie groźne były granatniki, bo za domem, za wyłomem, czy nawet w podwórzu zamkniętym, one z góry padały, raniły i zabijały. Bardzo dużo zginęło „berlingowców”.

  • Czy miał pan z nimi bezpośrednią styczność?


Rozmawiałem z nimi.

  • Co oni mówili o swoim udziale w Powstaniu, jak nagle się znaleźli w samym środku walczącej Warszawy?


Oni się cieszyli, oni byli zadowoleni. Mówili: „No, teraz my będziemy tu walczyć, to wam pomożemy”. Pamiętam była taka pani porucznik, która też chyba zginęła tam. Z nią rozmawiałem. Kobieta, zagrzewała do walki bardzo swoich żołnierzy: „Kryjcie się! Kryjcie się!” Bo widziała, że bardzo dużo ich ginie. Przedtem, już jak front był blisko Pragi, to w nocy rosyjskie kukuruźniki, takie dwupłatowce latały i zrzucały granaty, trochę broni, zrzucały worki z sucharami. Takich sucharów, to miałem nawet dużo i bardzo się przydały nawet, bo byliśmy głodni. [Przez] ostatnie dni, to nie bardzo było co jeść. Pamiętam jak nam smakował gulasz z koniny, bo koń się znalazł na terenie, którego zaraz oczywiście spreparowano. To było bardzo dobre. Potem to już była bieda z jedzeniem. Na tym terenie była duża fabryka marmolady i była rektyfikacja wódek. Te suchary sobie z marmoladą jedliśmy. Poza tym, koledzy różne alkohole robili z rektyfikacji wódek, bo było tego dużo. Pamiętam, jak potem to się wszystko zapaliło. Cały teren niebieskim płomieniem [się] palił. Ten spirytus i wódki, jak się rozlało na podwórza, na domy i to wszystko niebieskim płomieniem [się paliło]. Nawet bardzo ciekawie to wyglądało w nocy, gdy się wszystko paliło. To już było też koło 15 września.

  • Jak wyglądały stosunki powstańców z berlingowcami?


Były zupełnie przyjazne.

  • Nie było żadnych dyskusji politycznych?


Nie miałem dyskusji politycznych, nie wiem. Nie było czasu na dyskusje, wtedy to już był taki okres, że właściwie nie było czasu na żadne dyskusje. To już każdy albo się chował, albo próbował się gdzieś dobrze usytuować, żeby móc strzelać, żeby jego nie zabili. Tak, że nie było czasu na dyskusje, ani w dzień, ani w nocy. O tyle było lepiej, że już po 15 września zaczęły latać radzieckie myśliwce i wtedy zginęły sztukasy. Sztukasy przestały latać, bo już prawdopodobnie, tak słyszałem, że nawet jakieś zostały strącone przez radzieckie myśliwce. Potem nie wysyłano sztukasów, tak, że one nie bombardowały już. Nie mogły bombardować, bo bały się radzieckich myśliwców.

  • Gdzie pana oddział znajdował się we wrześniu?


To właśnie była ulica [...] Fabryczna i Solec, to już była blisko samego brzegu Wisły.

  • W którym miejscu?


Między portem, troszeczkę bliżej Mostu Poniatowskiego, tam była barka nazywała się „Bajka”, przy brzegu. Do „Bajki” się chronili ludzie, ale Niemcy ją potem z Mostu Poniatowskiego pociskami zapalili, to się zapaliło. Tam dużo osób zginęło. Pamiętam, że już pod koniec, jak wróciłem z osaczenia, już nie bardzo mogłem znaleźć swoich z XXI Kompanii. Znalazłem dużo kolegów jeszcze z XXII i oni się przymierzali do wycofania się przez kanały na Mokotów. Nie wiedziałem co robić, jeszcze byłem w ostatnich, chyba, budynkach, kilka było budynków przy Wilanowskiej. Wilanowska, Solec, w tym miejscu byli z batalionu „Zośka”. Oni się też bronili, ja tam byłem przez pierwszą noc. Potem wiedziałem, że już koniec jest, już nie wiadomo co [robić było], już tylko te domy zostały.

  • Były jeszcze jakieś oddziały, dowództwo?


Nie było, już. To już z różnych kompanii [byli]. Usiłowałem też z 20 na 21 przedostać się na Saską Kępę, wycofać się.

  • Czy wiedział pan już, że wcześniej pułkownik „Radosław” odszedł na Mokotów z resztą żołnierzy ?


Tak wiedziałem, byłem w nocy. [...] Któryś z dowódców kazał mi pilnować przeprawy, bo byłem przy wycofywaniu kapitana „Kryski”. On był ranny i jego mieli wycofać na Saską Kępę. Jednej nocy to się nie udało, bo barka – to były desantowe łodzie tych „berlingowców”, które miały z powrotem tam przepłynąć - została ostrzelana, zatopiona. Dopiero następnej nocy „Kryska” się tam przedostał, ale jak wiem nie dostał się na drugą stronę, bo też został ostrzelany ponton. On potem przez dwie noce, zdaje się, na przęśle Mostu Poniatowskiego się chronił i przeżył, tam go potem wyciągnęli.

  • Czy ludzie bardzo chcieli się dostać?


Tak właściwie trzeba było pilnować, bo po prostu był taki tłok do łodzi, że one się zatapiały.

  • Ale żołnierze czy cywile?


I żołnierze i cywile, ale najwięcej cywili, głównie cywili. Miałem chronić, żeby najpierw rannych przetransportować, ale widziałem co się dzieje. Widziałem, jak te łodzie są gdzieś na środku, to z Mostu Poniatowskiego - w nocy można było jedynie próbować, w dzień to mowy nie było - to Niemcy wystrzeliwali świetlne rakiety na spadochronach. One się utrzymywały długo i świeciły mocno. Wtedy był ostrzał z Mostu Poniatowskiego i z Portu Czerniakowskiego, bo Port Czerniakowski parę dni wcześniej Niemcy już zajęli. Tak, że to było w takich widłach, z jednej z drugiej strony strzelali do pontonów, one przeważnie tonęły, nie wszystkie zdołały się przedostać. No i ja też widziałem, że nie ma rady.

  • Był pan ze swojego oddziału jeden ?


Tak.

  • Co się z panem działo w ostatnich dniach? Jak wyglądało wojsko powstańcze?


Na piętrze i w suterynach...

  • Ile pięter ta kamienica miała?


Chyba trzy piętra, ale góra już była zrujnowana. Nie wszystkie były całe. Część rannych było w piwnicach jeszcze, w tych budynkach też. To były już resztki ludzi, słyszałem, że mają zamiar się przebić do Śródmieścia, więc postanowiłem sam się wycofać, bo ich nie było już, nie mogłem znaleźć mojej kompanii. Chciałem w jednej nocy, ale to się nie udało, bo chciałem też potem na jakiś ponton się dostać.

  • Wtedy nie było żadnego dowództwa?


Nie było żadnego dowództwa już.

  • A ulica Wilanowska się broniła jeszcze?


Ci którzy byli się bronili. Właśnie w ostatnich budynkach przy Wilanowskiej to tam najbardziej się [bronili]. Ci co byli, co mieli broń, to próbowali się bronić.

  • Mieliście nadzieję na pomoc, czy..?


Nie, nie było już nadziei, jak w tą noc, kiedy potem z 21 na 22 się przeprawiałem, to jak przelatywałem przez jezdnię ulicy Solec, to musiałem uważać, żeby nie nadepnąć leżących zabitych i to głównie berlingowców - bardzo dużo leżało zabitych. Dostałem się na brzeg, tam spotkałem dwóch [kolegów], jeden był chyba z XXIII, a jeszcze drugi, nawet nie wiem skąd był, nawet nie wiem czy był powstańcem czy był cywilem. Postanowiliśmy przepłynąć na drugą stronę wpław. Była gdzieś koło trzeciej nad ranem, ciemno było, ale Niemcy strzelali z portu i z Mostu Poniatowskiego. Te flary światła na spadochronach oświetlały, czekaliśmy, aż będzie ciemno. Wreszcie ruszyliśmy. Któryś wziął deskę, bo mówił, że może nie przepłynąć. No i płynęliśmy, ale byliśmy gdzieś na jednej trzeciej, znowu to światło wystrzelone zostało i Niemcy zaczęli strzelać i z granatników i z karabinów maszynowych. Te pociski świetlne to było widać jak one lecą, odbijają się od wody i widać je było w nocy, bo takie świetlne były. Starałem się głowę jak najmocniej schować w wodę. Przepłynąłem na drugą stronę. Ale jak mówię, przez ostatnie dni to już nie bardzo mieliśmy co jeść, byłem bardzo osłabiony i prawie wstać nie mogłem. Leżałem na wodzie, trochę na piasku i w dodatku Niemcy strzelali, więc też bałem się wstać. Jeden kolega też obok przepłynął, ale dostał odłamkiem tutaj i miał ranę. Mówił, że nie będzie mógł wstać, a trzeciego w ogóle nie widzieliśmy, nie było go, musiał chyba zginąć. Tak leżeliśmy, aż się uciszyło. Dopiero berlingowcy zlecieli z Wału Miedzeszyńskiego i pomogli nas wciągnąć na górę, na drugą stronę.

  • Mówił pan, że był pan ranny, w jakich okolicznościach?


Byłem ranny 7 sierpnia, z samego początku. W Porcie Czerniakowskim była brama metalowa i portiernia, która miała dach i tam mieliśmy placówkę. Ni stąd ni zowąd Niemcy strzelali z granatników, ze stadionu na Łazienkowskiej. Tam byli Niemcy i podobno stamtąd granatniki strzelały. Taki granatnik rąbnął w dach portierni i do dzisiaj nie wiem jaki cudem, odłamki przedostały się do portierni i dwóch nas zostało rannych. Dostałem dwa w głowę i w ramię. To były rany od małych odłamków, bo granatnik, prawda, się rozsadził i małymi odłamkami dostałem. Tylko plastry mi przykleili tu, plastry na głowę i po dwóch tygodniach nie miałem żadnych opasek, żadnych ran.

  • W jakich warunkach znajdowali się ciężej ranni, pana koledzy?


Były szpitale. Był szpital „blaszanka” na tym terenie, dosyć dobry szpital. Ja tam raz byłem, to była pofabryczna hala, w tej hali był ten szpital. Oprócz tego był szpital w piwnicy jakiegoś dużego domu. Byli tam lekarze, były sanitariuszki. Początkowo mieli dobrą opiekę, bo były i bandaże, były nawet leki, ale z czasem to się pogarszało, dlatego, że leków było coraz mniej a rannych coraz więcej, tak to wyglądało. Pamiętam, usiłowaliśmy, w pierwszym tygodniu sierpnia, przy Porcie Czerniakowskim, tam były metalowe, grube płyty, stalowe płyty - prawdopodobnie do budowy statków, grubości co najmniej półtora centymetra - z tych płyt usiłowaliśmy sobie bunkier zrobić, żeby mieć wgląd na Most Poniatowskiego. Budowaliśmy to z kolegą Sławkiem i akurat mnie odwołano, bo miałem kogoś poprowadzić piwnicami. Wtedy z Mostu Poniatowskiego pocisk z działa czołgowego - oni widocznie przez lornetki zobaczyli, że to się buduje, bunkier - prosto strzelił i Sławka zabił. Właściwie on był ciężko ranny jeszcze. Pamiętam transportowałem go z kolegami do szpitala. Wtedy tam go bardzo ładnie opatrywano, ale on miał nogę urwaną i rękę. Nie przeżył tego.

  • Jak było na Wilanowskiej, w jakich warunkach znajdowali się ranni?


To nawet nie wiem czy tam ktoś opatrywał, ranni albo leżeli albo sami się czołgali gdzieś. Właściwie już nie było „sanitariuszkowej” pomocy, że tak powiem, [w] te ostatnie dni na Wilanowskiej, to już nie było.

  • To były najgorsze dni, te ostatnie dni?


Tak, to były najgorsze dni, tak już po 10, po 15 szczególnie września. Pamiętam olbrzymi amerykański...

  • Zrzuty.


Zrzuty amerykańskie w jasny dzień, to pamiętam, jeszcze coś do nas dotarło. Widziałem dobrze, jak Niemcy ostrzeliwali. Jeden piękny, wielki liberator, z Solca, z brzegu było widać, jak on do Parku Paderewskiego wpadł, został zestrzelony. Pamiętam jak on spadał. Na drugi dzień, jak przepłynąłem na Saską Kępę, tam nas berlingowcy wzięli do wilii, które były. Dostałem jedzenie, dostałem spodnie, bo w majtkach przepływałem i w bucikach, a te buciki to mi ukradli jeszcze. Szliśmy potem przez Park Paderewskiego i widziałem ten wielki amerykański samolot, który tam leżał, a przy nim kręciło się kilku radzieckich oficerów.

  • Co wtedy myślano podczas zrzutów? Cieszono się ze zrzutów?


Cieszono się, ale już też nie było nadziei czy to coś da. Tym bardziej, że widzieliśmy, że dosyć dużo zrzutów - teren był mały, u nas łuk przy Wiśle to już był ograniczony i dużo spadochronów spadało dalej - przypuszczaliśmy, że Niemcy to zagarną.

  • Kim byli pana najbliżsi koledzy z oddziału?


Tych kolegów z którymi składałem przysięgę nie było, oni nie dotarli. Kolega Brzoza, kolega Kossowski, kolega Czyż nie dotarli. Byłem tam z kolegami, których wcześniej nie znałem. Zaprzyjaźniłem się z Eliasem i moimi bezpośrednimi drużynowymi, z drużynowym „Basią” i z drużynowym „Olesiem”, z sierżantem „Palem” i podporucznikiem „Lupusem” - bardzo dzielny, nie wiem czy żyje, był starszy dużo ode mnie. Po wojnie spotkałem się na Czerniakowie całkiem przypadkowo, bo nie wiedziałem, straciłem kontakt z kolegami z kompanii, ale przez radio kiedyś słuchałem audycji kolegi, który był z XXII kompanii, który opowiadał o Czerniakowie. Mówił, że się spotykają co roku, w niedziele 23, albo blisko 23, jak przypadnie niedziela, na Solcu w małym kościółku, gdzie powieszono kapelana.

  • Był pan świadkiem tego?


Nie, nie byłem. Tam pojechałem i spotkałem kolegów Eliasa i okazało się, że on też mieszka we Wrocławiu, Marian Elias, lekarz wojskowy. Tak samo drugi kolega, pseudonim „Pies”, też lekarz we Wrocławiu mieszka. Z nimi tam się spotkałem i potem zawsze jeździliśmy i tu się spotykaliśmy we Wrocławiu.

  • Dużo pana kolegów zginęło?


Tak liczę, że co najmniej połowa z kompanii zginęła. Trudno to powiedzieć, bo potem, pomału, coraz to mniej nas było. Co najmniej połowa [zginęła].

  • Czy pamiętam pan szczególnie kogoś, kto zrobił na panu wrażenie?


Właśnie Sławek, który zginął od pocisku. Porucznik „Trojan”, on potem kapitanem był już, jego pamiętam. Tego porucznika którego [od]prowadzałem, potem z XXII, nie pamiętam pseudonimu, to razem byliśmy na barykadzie i tak nieszczęśliwie mały odłamek granatnika trafił go tutaj i wykrwawił się. Też tak za barykadą, to było zupełnie. Tak to było. Byłem w takich sytuacjach na przykład na Rozbrat, pocisk czołgowy uderzył w ścianę budynku pokoju obok. Dwóch kolegów przeżyło, a w sąsiednim pokoju jeden zginął. Tak, że jakoś te odłamki się rozpryskiwały. Różne były sytuacje.

  • Czy oddział miał kapelana?


Nie, sam oddział nie miał, ale chodziliśmy na msze blisko tego szpitala, była kapliczka i był kapelan, był ksiądz.

  • Często odbywały się msze?


O ile pamiętam to w sierpniu to każdą niedzielę byłem na mszy, a we wrześniu to już nie zawsze, pod koniec, to już nie było tego.

  • Czy jak przedostał się pan na druga stronę Wisły, co się z panem działo później?


Pomogli nam się przedostać z plaży na Wał Miedzeszyński, na Saską Kępę - całe to było obsadzone przez wojska Berlinga, była artyleria, byli żołnierze. Ci żołnierze nas wzięli do willi, ugościli nas. Pamiętam, że najadłem się wtedy miodu, mieli słoik miodu. Byłem zdumiony, że w ogródkach pomidory rosną, to było wielkie zaskoczenie. Na Pradze miałem kolegów. Przy ulicy Zgierskiej, na Grochowie miałem kolegę Pawłowskiego Witka, do tej samej klasy chodziliśmy przy zakładach optycznych. Nie miałem innych znajomych, więc poszedłem do niego. Okazało się, że on jest na Sadybie, że jego rodzice też nie wiedzą co się z nim dzieje. Bardzo mnie przyjęli serdecznie i powiedzieli, że mogę tam czekać. Każdy myślał, że bardzo szybko Rosjanie wreszcie Warszawę zdobędą, że przejdą wreszcie ofensywę. U rodziców mojego kolegi przeczekałem, aż, prawie do, połowy listopada. Czekaliśmy, widzieliśmy jak tam sobie strzelają na Warszawę, stojąc w ogródku rodziców mojego kolegi. Była artyleria, z której strzelano na Warszawę. W listopadzie, nie mogłem u tych znajomych długo siedzieć, czekać... Wiedziałem, że za Mińskiem Mazowieckim jest moja ciotka, właśnie ta ciotka, która została wysiedlona z miejscowości, gdzie mnie wojna zastała, gdzie byłem latem, spod Bydgoszczy. [...] Do niej dotarłem i tam czekałem na wyzwolenie Warszawy.

  • I tam pan dotrwał?


Tam dotrwałem. Tydzień po wyzwoleniu wybrałem się, 17 stycznia została Warszawa wyzwolona, nawet nie wiem, pięć dni później. Przydrożnymi samochodami wojskowymi, pieszo dostałem się do Warszawy, bo chciałem zobaczyć co jest. Do Warszawy nie wpuszczano. To była zima. Most był tylko pontonowy, ale nie puszczano, tylko wojskowych, z przepustkami. Nie mogłem się dostać. Poszedłem w górę Wisły, prawie, aż do Wilanowa, Wisła była zamarznięta, przez Wisłę przeszedłem. Wisła wtedy wygadała bardzo ciekawie: co kawałek był, jak gdyby stożek z wielkich kier lodowych. Była wojna, tam strzelały Niemcy, strzelali Rosjanie, jak pocisk uderzył, przebił lód, to kry zostały wyrzucone, stawały i tak zamarzały. Tak, że co kawałek były wielkie stosy stożków lodowych. Od takiego stożku do stożku przelatywałem, bo nie wolno było, bo strzelali, nawet, były patrole nad Wisłą. Słusznie, bo byli szabrownicy, którzy chodzili do Warszawy, co jeszcze można było to wyciągali. Jakoś dostałem się, prawie pod Wilanowem. Poszedłem do siebie na Złotą, chciałem zobaczyć co tam jest – i zobaczyłem same ruiny. Myślałem, że może będzie jakiś napis, bo bardzo dużo było w ruinach [wiadomości od] warszawskich rodzin, które się szukały: „Jestem tu i tu, dowiedz się tam i tam”. Ale ja nie znalazłem nic u siebie, tylko same ruiny.

  • Poszedł pan na Czerniaków?


Tak, poszedłem. Przechodziłem nawet tamtędy...

  • Jak wyglądała ta część Warszawy?


Sama ruina była... Wszystko było kompletnie zrujnowane.

  • Czyli nie było ludzi na ulicach?


Nie, ludzi nie widziałem. Trudno powiedzieć, że to były ulice, trudno było przechodzić... całe jezdnie były kompletnie zrujnowane.

  • Z czego jest pan najbardziej dumny ze swoich powstańczych dokonań?


Właściwie z całości... Z placówek na barykadach, z tego, że pomagałem [przechodzić], przeprowadzałem [ludzi], dobrze znałem podziemny labirynt piwnic i bardzo szybko [potrafiłem przejść]... Poza tym przy wycofywaniu się też bardzo pomagałem... I broniłem [Warszawy]. Na barykadach strzelałem do zbliżających się Niemców, szczególnie w ostatnich dniach przy ulicy Fabrycznej, jak po jednej stronie była nasza kompania a po drugiej stronie ulicy byli Niemcy... Przez parę dni broniliśmy tej ulicy i [Niemcy] nie mogli przejść na druga stronę. Jak zginął porucznik Troja, trochę duch w nas upadł i potem musieliśmy się wycofać, bo czołgi zbliżały się coraz bardziej intensywnie. Najgorsze były pociski czołgowe, bo on sobie stanął z daleka, myśmy byli w oknach i wiedzieliśmy, że kieruje lufę w naszą stronę, to wszystko od razu zlatywało do piwnicy, albo wycofywało się szybko. Jak pocisk strzelił, to ściana była rozwalona i trzeba było się wycofać, bo jeśli by się nie wycofywało, to by się zginęło. Naprawdę ciężko walczyliśmy przez parę dni na Fabrycznej.

  • Czyli jest pan dumny z całego Powstania?


Właściwie dumny jestem z całego Powstania, że byłem, że [walczyłem]...

  • Czy był pan w jakiś sposób represjonowany po wojnie z powodu swojej przynależności do AK i udziału w Powstaniu?


Ja się nie zgłaszałem, nikogo nie informowałem. Po wojnie wróciłem do Bydgoszczy, tam chodziłem do gimnazjum. Potem, w drugiej połowie maja, jak moi rodzice wrócili z Berlina, ojciec zgłosił się do Izby Skarbowej w Warszawie, tam go oddelegowali na Dolny Śląsk, najpierw był w Legnicy, tam była stolica Dolnego Śląska, bo Wrocław był tak zniszczony, że nie było żadnych domów. Ja byłem w Bydgoszczy u wujka, zanim wiedziałem czy rodzice wrócą z Berlina. Wróciłem w lutym 1945 roku do Bydgoszczy i tam czekałem. Potem dowiedziałem się, że rodzice wrócili, a o bracie nie mam żadnych wiadomości. Ojciec najpierw został oddelegowany do Legnicy, potem do Wrocławia. W międzyczasie jechałem do Warszawy, do pana Pawłowskiego, do rodziców moich kolegów, dwóch braci, którzy zginęli i dowiedziałem się, że pan Pawłowski, który działał w Biurze Odbudowy Stolicy, był inżynierem, szukał swoich synów. Wiedział, że jeden zginął na Sadybie a drugi gdzieś w Śródmieściu. [Grób] jednego – Witka znalazł na Sadybie, tego drugiego nie znalazł, ale znalazł mogiłę mojego brata i poinformował mnie gdzie leży mój brat. W kwietniu 1945 roku ekshumowałem go na cmentarz Powązkowski. Jak ojciec zaaklimatyzował się we Wrocławiu, to przyjechałem z Bydgoszczy do Wrocławia i tu kończyłem naukę. Maturę zrobiłem w 1947 roku a potem zapisałem się na studia na Uniwersytet Wrocławski, na fizykę, którą skończyłem. Działałem potem jako asystent naukowo, adiunkt, potem doktor i potem prowadziłem wykłady i zajęcia z fizyki, właściwie nie tylko na Uniwersytecie, bo początkowo to był Uniwersytet i Politechnika, ale także mieliśmy zajęcia na Akademii Medycznej, Akademii Rolniczej, tak że właściwie na wszystkich wrocławskich uczelniach prowadziłem zajęcia. Skończyłem na Akademii Ekonomicznej, gdzie byłem Kierownikiem Zakładu Fizyki aż do emerytury. Do dzisiaj mieszkam we Wrocławiu.



Wrocław, 23 marca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek
Tadeusz Hoffman Pseudonim: „Kruk” Stopień: starszy strzelec Formacja: Zgrupowanie „Kryska”, Batalion „Tur” Dzielnica: Czerniaków Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter