Urodziłam się 11 listopada 1928 roku w dziesięciolecie [odzyskania] niepodległości. Przed wojną mieszkaliśmy na Nowym Mieście w kościele Najświętszej Marii Panny. Ten kościół to jest stary gotyk warszawski. W czasie wojny już mieszkałam na Żoliborzu, początkowo na IV kolonii, czyli na Krasińskiego 18, po czym w kolonii I, Krasińskiego 10.
Do szkoły chodziłam, to znaczy do gimnazjum. To było [gimnazjum imienia] Piłsudskiej na placu Inwalidów. To były czasy okupacji, wobec tego większość przedmiotów mieliśmy na kompletach, a takie [przedmioty] jak matematyka, biologia, to w tej szkole.
Mieszkaliśmy na Żoliborzu, na I kolonii z babcią, mamusią, młodszą siostrą. Po jakimś czasie... Chyba w 1942 roku zamieszkał [z nami] najmłodszy brat mamusi, któremu dało się uciec z Oświęcimia. To znaczy on może nie był w obozie oświęcimskim, ale na pracach. Był jakoś zamknięty, był tam na robotach. Nasz tatuś był nadleśniczym w Laskach, w Puszczy Kampinoskiej i cały czas przyjeżdżał tylko na soboty i niedziele, a tak to cały czas był w Puszczy Kampinoskiej. Tam oczywiście bardzo się zasłużył, bo tatuś oznaczał może najwięcej... Ponieważ bardzo dobrze znał teren, to miał ludzi, którzy gromadzili wiadomości, gdzie są groby [rozstrzelanych], gdzie rozstrzeliwują. W czasie okupacji nie byłam w żadnej organizacji, tak że jak gdyby przypadkowo znalazłam się, byłam aktywna potem.
Wtedy mieszkaliśmy jeszcze pod Bielanami. Cały czas byłam na Żoliborzu. Mamusia już przed wojną pracowała u „Philipsa”. W czasie okupacji pracowała na ulicy Mazowieckiej. Tam był sklep z radiami, z lampami. Mamusia przetransportowała [radia], już przed Powstaniem udało się jej zgromadzić trzy radia w naszej piwnicy na Żoliborzu, które potem były wykorzystywane. Na Żoliborzu siostry zmartwychwstanki miały szkołę i klasztor. Budynek był bardzo solidny, z tym że właściwie na budynku sióstr zmartwychwstanek kończyła się właściwie zabudowa Żoliborza, bo już dalej to były pola. Po drugiej stronie zresztą były działki, ogródki, tak że... Siostry się bardzo dobrze przygotowały, zresztą miały tą możliwość, ponieważ tam był internat, więc były łóżka. Wiem, że miały cały sprzęt potrzebny do operacji, tak że była sala operacyjna, przygotowały się. Niestety, chyba już 3 dnia podczas Powstania zaczęła się strzelanina, tak że parę pocisków tam padło. Myślę, że zaczęli szukać jakiejś nowej lokalizacji. Początkowo, ponieważ część szpitala, etapami przenosili rannych do III i IV kolonii właśnie, a dopiero potem na I kolonię, tam gdzie mieszkałam. Tam właśnie zetknęłam się już z osobami, które mnie wciągnęły, właśnie Szabunia Krysia, w pracę. Trzeba było przygotować szpital...
To była IV Kolonia Krasińskiego 18 chyba. Potem żeśmy mieszkały... Nie wiem, w którym roku to było, w każdym razie chyba to był 1941 albo 1942 rok, jak już mieszkałyśmy na I Kolonii.
Tak, na plac Inwalidów, z tym że komplety odbywały się i u nas, i pamiętam, że na Brodzińskiego.
Tak.
Wybuch Powstania zastał mnie na I kolonii, bo to były wakacje, natomiast mamusia miała szczęście, bo akurat 1 sierpnia był pogrzeb i nie poszła do pracy. Na Powązkach udało jej się dobrnąć właśnie na Żoliborz, tak że dlatego byłyśmy już wszystkie razem, bo tak, ponieważ na Mazowieckiej pracowała, nie wiadomo, czy by udało się jej przejść na Żoliborz.
Nie pamiętam momentu, bo głównie dalszy okres Powstania spędziłam na Krechowieckiej 26, ale nie pamiętam, jaka to była data, jak długo to było. Okazało się, że lokalizacja tego szpitala na placu Wilsona też jest niedobra, bo piętnastego czy nawet wcześniej już zaczęły „szafy” w nas uderzać i było słychać nakręcanie takie, wszyscy się chowali i potem wybuchy. Ten szpital był ewakuowany na ulicę Krechowiecką 6. To był budynek nauczycielski, spółdzielnia nauczycielska – coś takiego. Budynek przedwojenny, bardzo solidnie zbudowany. On był w kwadracie. Od ulicy Krechowieckiej były sutereny, tak że to były takie właśnie... Jak sobie przypominałam wiedziałam, że to nie była maleńka piwnica, tylko że to były raczej jak gdyby większe pomieszczenia. Jak mi się dobrze wydaje, to w pokoju stało chyba pięć czy sześć łóżek, tak że to musiało być większe [pomieszczenie]. Tam na pewno było zawsze bardzo dużo pracy. [Wykonywałam] prace pomocnicze, opiekuńcze. Raz szpital nasz znajdował się raczej od Słowackiego. Tam były duże fortyfikacje. Jak to się nazywało? W każdym bądź razie tam były w podziemiach fortyfikacje, tak że ten szpital był... Może było bardziej chyba... bo myśmy mieli w tym okna, a tam chyba nie było okien. Raz może chodziłam, nieczęsto, ale raz znalazłam się w tym szpitalu, to znaczy w sali operacyjnej. Wtedy właśnie była amputowana noga młodego chłopca i jak to zobaczyłam, to zemdlałam. Na tym się skończyła moja...
Nie, miałam już piętnaście lat.
To bardzo dużo osób było bardzo czynnych. Wszyscy bardzo chcieli pomagać. Zresztą na początku Powstania wybuchła ogromna euforia, radość wielka i początek był... Niemcy jeszcze tak właściwie nie atakowali Żoliborza. Chyba dopiero po 15 sierpnia zaczęły się większe natarcia. Raczej był spokój i przyjemnie było. Dopiero właśnie po 15 sierpnia zaczęło się coraz więcej rannych. Po prostu nie było możliwości przyzwoitego położenia ich gdzieś. Potem też chyba w bocznych korytarzach leżeli. Wspominam sobie takie rzeczy, że zaprzyjaźniłam się z takim panem, ale to był starszy pan, który właśnie w drugi dzień Powstania u sióstr zmartwychwstanek miał rękę w gipsie. Łóżka były zsunięte. Leżał on i jeszcze jakiś inny ranny. Spałam, może nie zawsze, ale jak miałam dyżur, to leżałam w nogach. Pamiętam, że on mnie tam po prostu kopał, żebym wstała. Takie nieważne rzeczy mi się upamiętniły. Na Krechowieckiej w podwórku była studnia, co było szalenie ważne, bo zawsze stała kolejka i tam się chodziło po wodę. Wiem, że parokrotnie też po wodę tam chodziłam.
Dwóch lekarzy. Zresztą moim świadkiem koronnym był doktor Kanabus, bo ja właściwie straciłam zupełnie kontakt z moimi [kolegami]. Po wojnie, właściwie przez to, że maturę robiłam w Gdyni, bo jakbym była na Żoliborzu, to na pewno bym miała bardziej kontakt, ale od razu jak przyjechałam z Gdyni, to poszłam na uczelnię, tak że trudno mi było odnaleźć właśnie takich, żeby mi świadczyli. Doktor Kanabus, wiem, że mnie mordował, bo tam po prostu wypytywał mnie o różne szczegóły. W tej chwili nie pamiętam, ale wiem, że mnie wypytywał. To był mój świadek koronny. Z tego, co Krystyna Szabunia pisała wynika, że chyba byłam dzielna. Nie wiem, często na Dolny Żoliborz przychodziłam, ale też nie mogę sobie uprzytomnić...
Nasz szpital był dosyć dobrze... Myśmy nigdy nie byli głodni. Był dosyć dobrze zaopatrzony i były gotowane obiady. Na pewno marne, ale były w każdym razie obiady. Wiem, że czasem [nosiłyśmy] chłopakom na dół, bo były przekopane kanały, tak że tymi okopami na Dolny Żoliborz chodziłyśmy, jak był czas. Tam żeśmy zanosili coś ze szpitala. Właśnie w tym świadectwie, gdzie pisze Krystyna Szabunia, że mnie znała od pierwszych dni Powstania do 20 września, bo rozchorowałam się na czerwonkę i dlatego znalazłam się, zaprowadzili mnie... Jak odnaleźli moją rodzinę, to tego nie wiem, nie pamiętam. Znalazłam się w odnodze fortu przy ulicy generała Zajączka. Stamtąd zresztą Niemcy nas wyprowadzali.
Tak, przy szpitalu. Jeszcze jedną rzecz pamiętam: doktor Węglewicz miał maleńkie dzieci. To wszystko byli młodzi ludzie. On już był lekarzem chirurgiem. Mieszkał chyba na Żoliborzu, gdzieś na Czarnieckiego. Walnęły „szafy” i zginęła jego dwójka dzieci. Nie pamiętam dokładnie, jaki to był okres czasu, czy to był wrzesień, czy to był koniec sierpnia, wiem, że bardzo się wszyscy przejęliśmy. Był bardzo dobrym lekarzem. Zresztą nie przerwał podobno operacji, jak się dowiedział o tym, i operował. Niewiele pamiętam.
Przypominam sobie, że oczywiście operacje początkowo odbywały się, bo był eter. Potem był taki moment, że był eteru. Pamiętam, że część operacji odbywało się, ale to wtedy był ogromny [krzyk]. Wiadomo było, jak to na żywo robili, to musiał być ogromny krzyk. Potem jakoś żeśmy zdobyli eter, chyba był potem do końca Powstania. Zresztą nie wiem, bo [byłam] do 20 września. Potem była radość, jak eter był dostarczony.
Po Powstaniu znaleźliśmy się, tak zresztą jak większość, wygonili nas koło Dworca Gdańskiego na Wolę. Gdzieś przy Powązkach żeśmy chyba przenocowali, jak nas tam spędzili. Pędzili nas dalej chyba do kościoła. Nie pamiętam tego momentu, jak żeśmy się znaleźli w Pruszkowie, czy to nas przewozili czymś, czy nas pędzili.
Byłam wtedy chora. Wszyscy [coś] nieśli, nawet moja młodsza siostra niosła, ja szłam chyba bez niczego, byłam chyba strasznie słaba wtedy, babcia mnie wtedy jakoś chroniła. Babcia zresztą ogromy tobół miała, ale po drodze oczywiście wyrzuciła, bo nie była w stanie tego nieść. Znaleźliśmy się w Pruszkowie. Tam były straszne wszy i straszny prymityw taki.
Nie wiem, po ilu dniach załadowali nas na transport do otwartych wagonów, węglarek, i wieźli nas w stronę Krakowa, ale nie było to pewne, bo tak mówili. Pamiętam to, jak Danusia, która młodsza była, bo mówiło się w tym wagonie, że jedziemy na mydło, a Danusia się pytała: „Na jakie mydło jedziemy? Na jakie mydło?”. Nie wiadomo było, bo podobno tak się tam rozchodziło, jak się na Kraków jedzie, to część do Oświęcimia i część do... Potem radość była też, bo żeśmy się chyba dowiedzieli, że jedziemy do Krakowa, czyli nie od Oświęcimia. Potem parę dni w tych okropnych Słomnikach, straszne warunki.
Tam nas... W Słomnikach nie wiem, jak długo żeśmy byli. W każdym razie mamusia, jak tylko mogła wydostać się ze Słomnik, to pojechała do Krakowa. Myśmy tam mieli krewnych. Nie, jeszcze właśnie mamusia w pierwszych dniach skierowała się do „Philipsa” w Krakowie i nie pamiętam, jak długo żeśmy tam mieszkali. Tam dali nam jakiś pokój przy biurze. Nie wiem, jak długo żeśmy były na ulicy Składkowskiej [??], w każdym razie to było w centrum Krakowa. Potem jacyś krewni udostępnili nam mieszkanie, nie pamiętam, jaka to była ulica, [pamiętam, że] przy torach. Tam nawet chodziłam też do szkoły. Chyba skończyłam trzecią klasę gimnazjum. Też do jakichś sióstr chodziłam. Następnie mamusia znowu wyniosła się do Gdyni. Tam dostała pracę i przeniosłyśmy się Gdyni, cały czas nie mając łączności z ojcem. W Gdyni mamusia znowu pracowała w sklepie. Tam myśmy dostali na Kamiennej Górze bardzo ładne mieszkanie, z tym że jak tylko już można było wrócić do Warszawy... Mamusia wyjechała do Warszawy z Danusią i z siostrą. To był chyba 1947 rok, a ja w 1948 roku pojechałam, bo robiłam maturę w Gdyni, tak że zostałam tam jeden rok sama. Potem wszyscy znowu zamieszkaliśmy na Żoliborzu w kolonii, teraz na Popiełuszki. Tam mieszka siostra, rodzice oczywiście nie żyją.
Nie wiem, czy tam było RGO, jak to było zorganizowane. Niestety zupełnie tego nie pamiętam, jak to było.
Nie. Mówiąc prawdę, to miałam szczęście przy tym wszystkim, bo właściwie od 20 września, kiedy było to natarcie i przecież było potem zajęcie, to już potem... Wczoraj właśnie rozmawiałam, jak Niemcy wkroczyli na Krechowiecką, jak ranni zaczęli..., ale to dopiero w październiku, w początkach października, zostali odtransportowani, ale nie wiem, do jakiego szpitala pod Warszawę. W ogóle nie miałam styczności z Niemcami. Może to było, w Pruszkowie jak byłam, to się podchodziło i oni nas segregowali na prawo, na lewo. Mamusia dosyć dobrze znała niemiecki. Ja niby miałam piętnaście czy szesnaście lat, ale wyglądałam bardzo nędznie i w ogóle byłam mała, tak że jakoś wszyscy razem znaleźliśmy się w tym samym [miejscu] już potem razem.
Początkowo to na pewno było bardzo [entuzjastycznie], ale już pod koniec Powstania to się słyszało właśnie jakieś narzekania, było, wszyscy byli potwornie zmęczeni, oczywiście niewyspani, może i nawet byli głodni, tak że już pod koniec Powstania chyba... To było już straszne wtedy.
W szpitalu?
Wiem, że bardzo nawzajem żeśmy sobie pomagali. Jak właśnie coś trzeba było, to ja bardzo chętnie [pomagałam]. Wiem, że jak trzeba było gdzieś iść, to byłam wysyłana, przeważnie na Dolny Żoliborz i kiedyś chyba na Czarnieckiego, bo tam też był chyba szpital.
Zaprzyjaźniłam się właśnie z panią Szabunią. Z nią się zaprzyjaźniłam, bo wiem, że nawet później ona gdzieś chyba była w Katowicach, chyba na Śląsku. Potem myśmy się w Warszawie spotkały, ale chyba po Powstaniu myśmy się chyba też jakoś odnalazły, a tak to właściwie nikogo... Ewa Pawłowska, z którą się starałam skontaktować, to ją niestety wywieźli do Niemiec po Powstaniu.
Tak. Wiem, że nie byłam głodna nigdy.
Właśnie nie mogę sobie przypomnieć, bo przecież... Nie wiem, na pewno byłam w szpitalu. Czy myśmy mieli jakieś osobno... Tego zupełnie nie mogę sobie przypomnieć.
Nie było wolnego czasu, ale starałam się... Od czasu do czasu biegłam z Krechowieckiej na plac Wilsona, żeby się dowiedzieć, co się dzieje z moją rodziną. Początkowo był tam spokój, ale pamiętam po jakimś natarciu na Żoliborz i właśnie tam, gdzie zginął nasz najmłodszy brat mamusi, to strasznie to było. Kolonia I była zupełnie zburzona. Pamiętam to, że nie odnalazłam już wtedy swojej siostry ani rodziny, tylko to potwornie wyglądało. Pamiętam, że [było widać] po prostu kawałki ciała. I tam zginął też mamusi najmłodszy brat. Nie znaleźli ciała, tylko babcia znalazła po prostu kawałek materiału spodni.
Tego to nie pamiętam.
Tego to naprawdę nie pamiętam. Na pewno tak. Przecież ksiądz „Alkazar” był w tym.
Tak, można było. Właśnie na I kolonii można było słuchać. Nie wiem, czy słuchałam, czy mi się udało, ale w każdym bądź razie radiostacje były, jakieś wiadomości przenikały ze Starego Miasto.
Nie wiem, zupełnie nie pamiętam.
Nie, z tych rzeczy nic nie było.
Tak, ale zupełnie nie wiem jak: czy o własnych siłach, czy mnie przetransportowali. Jak została moja rodzina odnaleziona tam, to też zupełnie tego nie pamiętam i nie jestem w stanie już [się dowiedzieć]. Mamusia nie żyje, niestety mało się rozmawiało z rodzicami, mało się rozmawiało. Tatuś miał na pewno bardzo dużo do powiedzenia, ale to przecież był taki czas, że właściwie nie mówiło się o Powstaniu. Szkoda.
Tego też nie pamiętam.
Nie wiem. Na pewno nie chciałabym jeszcze raz przeżyć czegoś takiego. Teraz, jak zaczęłam czytać „Rapsodię żoliborską” – w ogóle depresję mam. Jak zaczęłam czytać „Rapsodię żoliborską”, to po prostu nie mogłam tego czytać.