Mieczysław Guberski „Miecz”
Mieczysław Guberski. W konspiracji [miałem numer] 2012, potem w czasie Powstania [miałem pseudonim] „Miecz”. Urodziłem się pierwszego stycznia 1922 roku w Mińsku Mazowieckim, ale od lat dziecinnych już mieszkałem w Warszawie.Byłem w batalionie „Gustaw” w Narodowej Organizacji Wojskowej, ale pod koniec 1942 roku, gdy powstała Armia Krajowa myśmy się przyłączyli do niej. Po przeszkoleniu [miałem stopień] kaprala.
- Proszę powiedzieć coś o swojej rodzinie, o swoich rodzicach, czy miał pan rodzeństwo?
Mój ojciec umarł, gdy miałem dziewięć lat. Miałem matkę i jeszcze troje starszego rodzeństwa. Byłem najmłodszy w rodzinie. Mieszkaliśmy w Warszawie na Ochocie.
- Co robiła mama, z czego państwo żyli?
Byłem najmłodszy – z kolei czwarty. Jeden brat miał 21 lat, siostra 11, [oboje] pracowali. Brat, [który był] trzy lata starszy ode mnie [pracował w] fabryce wagonów Lilpopa. Siostra pracowała w Zakładach Bawełnianych „Bawełna” na [ulicy] Bema. Ja też musiałem przystąpić do pracy – niestety nie mogłem się uczyć i z powodu u środków, kiedy miałem 15 lat poszedłem na praktykę i pracowałem w zawodzie instalatorstwa.
- Proszę powiedzieć jak pan pamięta wrzesień 1939? Był pan wtedy w Warszawie?
Pamiętam, że szóstego czy siódmego [września] pełnomocnik Armii Polskiej wezwał wszystkich zdolnych do noszenia broni do opuszczenia Warszawy.
Tak. Z bratem wsiedliśmy na rowery i na wschód jechaliśmy. Po pewnym czasie wróciłem, ale już nie zdążyłem do Warszawy – już była okrążona. W Mińsku Mazowieckim miałem dalszą rodzinę i tam byłem do kapitulacji Warszawy. Po kapitulacji wróciłem do domu.
- Czy pracował pan, gdy zaczęła się okupacja? Co pan robił?
Pracowałem – nie do końca. Ponieważ byłem budowlańcem, Niemcy chcieli mnie wywieźć na Wschód, jak tam zaczęli wojnę, bodajże do Smoleńska. Ponieważ byłem zameldowany w Urzędzie Zatrudnienia jako budowlaniec, to chcąc nie chcąc, gdzie nie pojechałem, musiałem się ukrywać. Z tym, że udało mi się po pewnym czasie, bo miałem kuzyna, który miał chody w Urzędzie Zatrudnienia, [pomógł mi] i moje papiery stamtąd zniknęły. Tak, że już wtedy odetchnąłem. Karty zatrudnienia za Niemca powinien mieć każdy. Ja tej karty nie miałem. Musiałem uważać.
Prywatnie trochę kręciłem się w budownictwie.
- Miał pan jakieś dokumenty?
Dokumenty miałem, prócz arbeitskarty.
- Kiedy przyłączył się pan do konspiracji?
Do konspiracji wstąpiłem na jesieni, w roku 1942. Po prostu zostałem zwerbowany.
[Zwerbował mnie] kolega, z którym kolegowałem się od najmłodszych lat. Nie było przecież ogłoszeń: Może wstąpisz tu czy tu”. [Tak się] właśnie [dostałem] do Stronnictwa Narodowego i Narodowej Organizacji Wojskowej.
- Czy wiedział pan, że to jest prawicowa organizacja czy przez przypadek pan tam trafił?
Wiedziałem gdzie idę, bo polityką się interesowałem od dziecinnych lat.
- I to było zgodne z pana poglądami politycznymi?
[Tak]. Byłem, że tak powiem, usposobienia patriotycznego.
- Jak wyglądała pana działalność konspiracyjna? Uczestniczył pan w jakichś szkoleniach?
Uczestniczyłem. Ponieważ to było Stronnictwo Narodowe, to mieliśmy szkolenie polityczne, prócz tego było szkolenie wojskowe.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądały te szkolenia?
Spotykaliśmy się raz na tydzień u kolegi, który narażał swój lokal, że może zostać [zdekonspirowany]. To było koło Alej Niepodległości – nie wiem przed wojną [ta ulica] chyba nazywała się 6 Sierpnia.
Było to tuż przy Pomniku Sapera. Tam się u kolegi spotykaliśmy i byliśmy szkoleni przez specjalistów. Kończyło się to egzaminem. Każdy zdawał, jeden lepiej, drugi gorzej. Niektórzy poszli potem do szkoły podchorążych, ale do tego trzeba było mieć średnie wykształcenie, którego mi owało.
- Czy uczestniczył pan w jakichś akcjach dywersyjnych, sabotażowych? Czy pana oddział w ten sposób działał?
Nie, ja nie byłem w dywersji, do tego byli wybierani [tylko] niektórzy. Szkolony byłem potem częściowo w kolportażu naszej prasy. „Warszawski Głos Narodowy”, „Walka” to były dwa pisma, które wydawało Stronnictwo Narodowe.
Częściowo roznosiłem. Nie stale, ale był taki okres.
- Proszę powiedzieć, czy pana oddział przygotowywał się w jakiś sposób do Powstania?
Na trzy dni przed Powstaniem był stan alarmowy i nie wolno było opuszczać mieszkania. W dniu Powstania, chyba między dwunastą a pierwszą przyszedł do mnie łącznik. Jak byliśmy w konspiracji, to każdy był łącznikiem. Zawiadomiono mnie, że na godzinę trzecią mam się stawić na ulicę Leszno. To było niedaleko Placu Bankowego. Dokładnie nie pamiętam, czy to było trzydzieści siedem czy trzydzieści pięć.
Tak. Po jednej stronie był jeszcze mur po getcie, a po drugiej domy. I tam, przed piątą przyszedł dowódca kompanii.
Dowódcą plutonu to był porucznik Czesław Stiller. Dowódcą kompanii – porucznik Sanecki. W pierwszym dniu nie braliśmy udziału [w walce] z powodu u broni.
- Czy oddział w ogóle miał jakąś broń?
Powinniśmy [byli mieć], ale co? Przynieśli nam trzy karabiny ...
- Na ilu ludzi? Ilu ludzi było w pańskim oddziale 1 sierpnia?
Mój oddział [to był] batalion „Gustaw”, kompania „Anna”. Kompania miała około stu ludzi. Trudno było policzyć, [był podział] na plutony, a batalion to miał kilkadziesiąt ludzi. [Jak wspomniałem], pierwszego dnia nie braliśmy udziału w walce – przynajmniej mój pluton – z powodu u broni. Pierwszej nocy przeszliśmy na Wolę, na cmentarz ewangelicki i tam już braliśmy udział w walkach. Na Młynarskiej, Wolskiej – tam [walczyliśmy] do 6 sierpnia.
- Czy dostali państwo tam jakąś broń?
Już dokładnie nie pamiętam, ale raz czy dwa Anglicy zrobili tam zrzuty spadochronowe, tak, że mieliśmy [broń], nie za dużo, ale trochę było. Jednak z powodu dużego nacisku Niemców, musieliśmy opuszczać Wolę. Bodajże 6 sierpnia przeszliśmy na Stare Miasto, na [ulicę] Kilińskiego. Tam mieliśmy kwatery.
- Na Kilińskiego były kwatery, a na jakich ulicach pana oddział walczył?
Mój oddział walczył w rejonie Miodowej, Podwala, w okolicach Placu Zamkowego, na ulicy Ślepej – tam braliśmy udział w walce obronnej, bo Niemcy byli raczej [stroną] atakującą, a my się broniliśmy. Na Kilińskiego zostałem ranny.
- Proszę powiedzieć, jak został pan ranny?
Wróciłem z nocnej zmiany, bodajże z ulicy Ślepej, na kwaterę, na wypoczynek. Naraz usłyszałem hałas na ulicy. Wyjrzałem przez okno i w tym momencie ten nieszczęsny czołg wybuchł i chyba szkło raziło mnie w oko i straciłem je. Zabrali mnie do szpitala „Pod Krzywą Latarnią”, tam mnie zoperowano i po kilku dniach wróciłem do oddziału.
- Czy widział pan jaki był efekt tego wybuchu?
Nie, nie widziałem, dlatego że po prostu [byłem ranny w oko]. Sanitariuszka poprowadziła mnie na opatrunek, a potem dali mnie do szpitala „Pod Krzywą Latarnią”.
- Jakie warunki panowały w szpitalu?
Warunki, wiadomo, że nie były luksusowe. [Wcześniej tam była] restauracja czy kawiarnia, nie wiem dokładnie, bo tam nie mieszkałem. Mieliśmy rozłożone materace na podłodze, byli tam też lekarze i mnie zoperowano.
- Proszę powiedzieć, jakie umundurowanie miał pana oddział na Starym Mieście?
Mundurów nie mieliśmy. Mieliśmy opaski Armii Krajowej.
- I wszyscy chodzili ubrani po cywilnemu?
Tak. Idąc z Woli, dorwaliśmy się do jakiegoś wagonu niemieckiego i [dzięki temu] mieliśmy tylko te niemieckie kurtki przeciwdeszczowe. Mundurów przed Powstaniem nie było. Były opaski.
- Czy pana oddział miał jakąś odznakę, że to oddział Narodowej Organizacji Wojskowej, czy byliście po prostu w AK?
Myśmy byli podporządkowani AK, bo jeszcze przed Powstaniem wstąpiliśmy do AK. Jak się tworzyła Armia Krajowa, to Narodowa Organizacja wstąpiła do AK, chyba raczej na zasadach autonomicznych.
- Jak wyglądał pana dzień jako powstańca? Gdzie pan walczył konkretnie?
Na przejściu do Śródmieścia?
- Nie, jeszcze na Starym Mieście.
Na Starym Mieście brałem udział w walkach, a potem ponieważ byłem ranny to [właściwie nie]. Ale pomagałem tam jeszcze na stanowisku: chodziłem myć kuchnię, trzeba było zanieść kolegom jedzenie.
- Koledzy stali na barykadach?
Tak. Zmieniali się, bo przecież kiedyś spać trzeba.
- Czy często były bombardowania?
Jeszcze najbezpieczniej było na pierwszej linii, bo chociaż tam bomby nie padały. Niemcy bombardowali raczej centrum Starego Miasta, nie patrząc, czy to cywile, czy nie cywile.
Jeszcze na Starym Mieście od biedy było co jeść.
Trudno powiedzieć... Kucharki jakąś zupę nam przygotowywały i [dawały] chleb.
- Czy w oddziale były kucharki, sanitariuszki, łączniczki? I one się tym zajmowały?
Tak. Kucharki były z oddziału i te dziewczyny się zajmowały zaopatrzeniem.
- Proszę powiedzieć, jak i kiedy pan przeszedł do Śródmieścia?
[Było to] bodajże 30 sierpnia. Może się mylę o dzień, mogło to być 29 lub 30 sierpnia. Przeszliśmy kanałami. Wlot chyba był przy Placu Krasińskich, przy ulicy Długiej. Szliśmy około dwóch godzin, naturalnie z przewodnikiem. Wyszliśmy na [ulicy] Wareckiej.
- Czy to było męczące? Czy ciężko było przejść tym kanałem?
Tak, to był bardzo wysoki kanał. Miał jakieś metr osiemdziesiąt, może wyższy. To nie był suchy kanał i wody tam było po kolana.
- Czy pan szedł z grupą rannych?
[Tak.] Przeszliśmy do Śródmieścia i potem, ponieważ część zgrupowania warszawskiego tam stacjonowała, to i nas tam dołączono. Tam znów mnie przywaliła bomba.
Tak. Kolejny raz.
[Było to na Czackiego]. Miałem wielkie szczęście. Byłem akurat na kwaterze. Leci samolot, ale przecież co chwila leci. Koledzy, którzy byli na kwaterze, uciekli do piwnicy. [A ja] myślę: „Akurat mnie trafi?”. I [niestety] bomba trafiła [właśnie] w ten dom. Pomieszczenie, w którym byłem, na szczęście nie zawaliło się, bo było na parterze. To było stare budownictwo. Przy wybuchu [posypało się] dużo kurzu ze stropu i [przez to] straciłem przytomność, ale odzyskałem ją po pewnym czasie. Patrzę: drzwi zawalone, drugi pokój zawalony. A musiałem się jakoś wydostać z tego pomieszczenia. W końcu jakoś się odgrzebałem i wydostałem przez okno.
- I był pan ranny. Co się panu stało?
[Przez ten wybuch] mam teraz słaby słuch. I już potem nie brałem udziału w walkach. Takich jak ja było więcej i wszystkich rannych odesłali na ulicę Śniadeckich, do szpitala powstańczego przy Placu Konstytucji, blisko Politechniki. W tym szpitalu byłem do końca Powstania.
- Kiedy pan wyszedł ze Starego Miasta kanałami, to zobaczył pan Śródmieście. Jakie to wywarło na panu wrażenie?
Jak przyszedłem, Śródmieście nie było jeszcze zniszczone. Dopiero zaczęli je bombardować później. Pierwsze wrażenie nie było złe, biorąc pod uwagę, że Stare Miasto było strasznie zdruzgotane. A Śródmieście jeszcze nie. Pamiętam, że nawet poszliśmy jeszcze na kąpielisko, które było na Krakowskim Przedmieściu.
Tak, jeszcze nie było źle. Potem już trafiłem do tego szpitala i [byłem tam] do końca Powstania. Potem Niemcy załadowali wszystkich rannych w specjalny pociąg – to był chyba gdzieś piąty czy szósty październik – i zawieźli do szpitala jenieckiego w Zeitheim, podległego stalagowi IVB Mühlberg. Po pewnym czasie przeniesiono mnie do tego stalagu.
- Z kim pan się przyjaźnił w czasie Powstania? Czy miał pan jakichś bliskich kolegów?
Miałem bliskich kolegów, których znałem przed Powstaniem. Jeden, ten, który mnie zwerbował nazywał się Ryszard Sobieraj – [to był ten] kolega z dziecinnych lat, a drugi nazywał się Witkowski, on zginął wraz z porucznikiem Saneckim.
Zginęli na kwaterze, od pocisku.
Na Kilińskiego.
- Wielu pańskich kolegów zginęło? Jakie były straty w oddziale?
Z osobistych kolegów, zginął jeden. Ogółem zginęło nas około trzydziestu procent. Wielu zginęło w czasie wybuchu tego czołgu pułapki.
- Proszę powiedzieć, czy pana oddział walczył jeszcze na Śródmieściu ?
Ja początkowo usiłowałem walczyć. A cały batalion „Gustaw”, kompania „Anna” walczył w rejonie Krakowskiego Przedmieścia.
- Czy było co jeść w Śródmieściu?
W Śródmieściu był głód. Było bardzo, bardzo ciężko. Nie było tam [nic], bo ileż to może tego starczyć? W dodatku przecież Niemcy nie zostawili dla nas zapasów. A Powstanie trwało przeszło dwa miesiące.
- Czy okolice szpitala i sam szpital były bombardowane?
Nie. Ten szpital do końca nie był bombardowany. Ulica Śniadeckich też nie była bombardowana. Przypominam sobie, że już po kapitulacji, ludność cywilna i oddziały walczące opuściły to [miejsce] i wtedy Niemcy zaczęli hulać na Śniadeckich, bo mieszkali tam dosyć bogaci ludzie. Podjeżdżały samochody i Niemcy ładowali [na nie] co lepsze meble, a potem po kolei te domy podpalali. To zaobserwowałem do piątego października. Potem nas wsadzili [w pociągi] i wywieźli.
- Czy w czasie Powstania miał pan do czynienia z prasą? Czy czytał pan gazety?
W czasie Powstania można było jeszcze czytać gazety, które były [dostępne]. Początkowo [czytało się] „Biuletyn informacyjny” i [to, co my wydawaliśmy, czyli tytuł:] „Walka”. Jeszcze na początku to wychodziło, ale potem już nie było mowy o prasie.
- Czy zdawali sobie państwo sprawę z istniejącej sytuacji politycznej? Czy czekali państwo na Rosjan? Czy rozmawiano o tym?
Z sytuacji politycznej nie zdawaliśmy sobie zanadto sprawy. Ale już wiedzieliśmy, że przecież Rosjanie stali na Pradze i nie pomogli nam, nie zrobili ani jednego zrzutu. Już byłem w Śródmieściu, jak raz czy dwa razy pod koniec września zrobili zrzuty, ale bez spadochronów. Tak zrzucili, żeby nic z tego nie było i wszystko się zniszczyło. Przecież jak broń spadła bez spadochronu, to wiadomo, że się połamała.
- Czy pamięta pan ten duży amerykański zrzut z 18 września?
Tak, tylko moim zdaniem, ten zrzut był bardzo spóźniony. Myśmy zajmowali w Warszawie już niewielki rejon, a oni zrzucali z dużej wysokości i można powiedzieć, że te zrzuty robili dla Niemców. Część byśmy odebrali, ale z tak dużej wysokości [nie było szans] i wszystko spadało na tereny zajęte przez Niemców. Gdyby ten zrzut był na początku Powstania, to na pewno dużo byśmy [skorzystali].
- Jak pan zaobserwował stosunek ludności cywilnej do powstańców? Czy to się zmieniało jakoś od początków Powstania?
Początkowo było entuzjastycznie. Dowód na to, że wielu ochotników wstąpiło do nas powstańców. Ale potem [nastawienie] zaczęło się zmieniać. [Wprawdzie] ludzie nic nie mówili, bo przecież, co mieli do mówienia w tych sprawach, ale widać było to ich zmęczenie. Przecież ludność nie miała kompletnie co jeść. We wrześniu, częściowo Niemcy pozwolili ludności cywilnej opuścić [miasto], zapewniali opiekę i wszystko... Między innymi mój szwagier w to uwierzył, no to go zawieźli do Matthausen na trzy dni przed zajęciem przez Amerykanów i zamordowali w ohydny sposób.
- Czy w ogóle wiedział pan co się dzieje z pana rodziną?
W czasie Powstania miałem rodzinę na Chmielnej, więc jak przyszedłem ze Starego Miasta, to jeszcze zdążyłem ich odwiedzić. Z moją najbliższą rodziną nie [miałem kontaktu], mieszkali [wówczas] na Ochocie, a ja na Śródmieściu.
- Co się działo z pana rodzeństwem i z mamą?
Matce dali dziesięć minut na opuszczenie mieszkania, na Szczęśliwickiej. Opuściła mieszkanie, a dom Niemcy podpalili. Matkę zawieźli najpierw na „Zieleniak”, było to gdzieś przy Opaczewskiej. Wypuścili ją stamtąd, bo była starszą kobietą.
Szwagra, jak mówiłem, zamordowali, a siostry wywieźli na Dolny Śląsk do pracy w cukrowni. Drugi brat był wcześniej złapany i wywieziony do Niemiec. A najstarszemu bratu udało się, uciekł z Ochoty. Trafił na Niemców, którzy go nie zastrzelili, ale pojechał do Pruszkowa. Stamtąd uciekł.
- Czyli cała pana rodzina przeżyła?
Tak. Przeżyła cała [rodzina], oprócz szwagra. Czy w pana oddziale był kapelan?
- Czy odbywały się nabożeństwa?
Póki to było możliwe, to tak. Msze były na Kilińskiego, w suterynie. Potem to już nie było możliwe. Ale kapelan był.
- Pewnie najczęściej kapelan brał udział w pogrzebach? Jak grzebano pana kolegów?
Z moich najbliższych kolegów zginął jeden i był on pochowany razem z dowódcą kompanii na Kilińskiego, na Podgórzu. Ale trudno mi powiedzieć, czy kapelan brał w tym udział.
- Czy był pan świadkiem jakichś zbrodni niemieckich na ludności cywilnej albo czy spotkał się pan z przypadkami mordowania aliantów na przykład w szpitalach?
Tak, jak powiedziałem, mieliśmy szczęście w tym szpitalu, bo Niemcy się nami jeszcze po ludzku obchodzili. Ewakuowali nas na Dworzec Zachodni i wsadzili do pociągu towarowego.
- A koledzy ze Starówki, którzy zostali na Starym Mieście?
Tego to ja nie wiem, [takie rzeczy] wiem tylko z tego, co przeczytam.
- Czy oni później zostali wymordowani w tych szpitalach?
Mordowali [ich]. Kiedy już zakończyła się wojna, spotkałem koleżankę, która była też w obozie jenieckim – z tym, że kobiety były gdzie indziej – i ona dziękowała mi [później] za uratowanie życia. [Właściwie] nie wiem, czy ja ją uratowałem, bo jak mieliśmy opuszczać Stare Miasto, to poszedłem do tego szpitala, gdzie te moje dwie koleżanki były sanitariuszkami i je wyprowadziłem.
- Jak pan pamięta chwilę kapitulacji Powstania?
Dostaliśmy na piśmie zawiadomienie o kapitulacji. Wiedzieliśmy, że już tak czy inaczej musimy kapitulować. Byłem wtedy w szpitalu, ale widziałem, jak oddziały kapitulowały, wychodziły ulicą Śniadeckich.
- Jakie były wtedy odczucia pana i pańskich kolegów? Czy to było przygnębienie czy ulga?
Z kolegami już się nie kontaktowałem, nie wiem, jak oni [to odbierali]. Mój szpital był jednostką wydzieloną. Wyczytałem ostatnio w „Biuletynie”, że miesiąc temu zmarł mój kolega konspiracyjny, z którym byłem od początku, [nazywał się] Jerzy Siwiec. Był w niewoli, ale jakoś wyszedł z tego. Kiedy przyszła kapitulacja, [to poczuliśmy ulgę]. Wiedzieliśmy, że to już koniec. Jak mówiłem, z nami to się jeszcze Niemcy po ludzku obeszli, ale ludność cywilna [była bez] żadnych praw, choć niby obiecano im opiekę.
- Jak wyglądała Warszawa, kiedy pan ją opuszczał?
Jak mówiłem, na ulicy Śniadeckich podpalali po kolei domy. Marszałkowska była zbombardowana. Niemcy bombardowali [też] okolice Politechniki, tam, gdzie był niedaleko również szpital wojskowy. I potem znalazł się pan w obozie jenieckim?
Uważano, że już jestem wyleczony i Niemcy kazali nam pracować. Jak już później podchodzili Rosjanie, to Niemcy dali nam swobodę. W Mühlbergu było bardzo dużo jeńców, nie tylko my, Polacy. Byli też Amerykanie, Anglicy, Francuzi i nawet Włosi. Dali nam wolną rękę, kto chciał, [mógł] opuścić [obóz] i ewakuować się na zachód, [głównie] Polacy, było nas tam z pięćset, sześćset [osób], z obstawą. Przeszliśmy Łabę i tam już nas Amerykanie wywieźli samochodami. Trafiliśmy do koszar na północ Niemiec. Nie było wyjścia, trzeba się było zdecydować na powrót do Polski, albo kombinować inaczej. Ja wówczas zdecydowałem się pojechać do Andersa, naturalnie autostopem. Udałem się na południe Niemiec, gdzie w czasie wojny był oficerski obóz Murnau. Tam właśnie przyjeżdżały samochody od Andersa i zabierali ochotników, ja byłem wśród nich. Pojechałem do Andersa, zostałem przydzielony do Dziesiątego Batalionu Saperów. Po roku nastąpiła ewakuacja do Anglii. Przynajmniej Polaków ewakuowali. W Anglii byłem rok. Powiem otwarcie: „Murzyn zrobił swoje, murzyn jest nie potrzebny” – tak mniej więcej zaczęli nas traktować Anglicy. Więc zdecydowałem się na powrót do Polski. Akurat nawiązałem kontakt z rodziną i w 1947 wróciłem do Wrocławia.
- Dlaczego wrócił pan akurat do Wrocławia?
We Wrocławiu mieszkał mój najstarszy brat, przyjechałem więc do niego i tam już zostałem.
- Czy odwiedził pan Warszawę po wojnie?
Nie od razu, dopiero po kilku latach. Mam w Warszawie dalszą rodzinę.
- Czy był pan po wojnie w jakiś sposób represjonowany za udział w AK i w Powstaniu?
Ja osobiście nie byłem. Milczałem o mojej przynależności politycznej. Władza wiedziała o tym, że byłem w AK, bo chcąc wyjechać z Anglii, trzeba było się zgłosić do konsulatu i konsulat dopiero dawał przepustkę. Potem Anglicy odstawili nas wszystkich na statek do Polski.
- Czyli później nie przyznawał się pan do [przynależności]?
Specjalnie się nie chwaliłem, bo wtedy byliśmy „zaplutymi karłami reakcji”, a szczególnie, jak bym się przyznał do mojej przynależności politycznej, to już bym był całkiem przegrany.
- Co pan robił po wojnie? W jakim zawodzie pan pracował?
Z zawodu jestem budowlaniec – instalator, pracowałem w zawodzie. Dopiero potem, kiedy przyszedł Gomułka, awansowałem na mistrza, a potem zostałem kierownikiem budowy. To było już chyba za Gierka, jak chcieli mnie wciągnąć do partii. Powiedziałem im, że wstąpię, jak wyprostują granice na Wschodzie i po dwóch tygodniach przestałem być kierownikiem budowy.
Wrocław, 23 marca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek