Mieczysław Dąbrowski „Jastrząb”

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko Dąbrowski Mieczysław, urodzony 27 kwietnia 1925 roku. Przynależność moja to organizacja Baza Lotnicza ,, Łużyce’’, stopień mój po Powstaniu otrzymany starszy strzelec.

  • Pana pseudonim?

,, Jastrząb’’.

  • Miejsce urodzenia?

Kraków.

  • Co pan robił przed pierwszym września trzydziestego dziewiątego roku?

Wiadomo, byłem uczniem szkoły podstawowej i dokładnie trzydziestego czerwca tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku skończyłem szkołę podstawową numer dziewięćdziesiąt jeden przy ulicy Skaryszewskiej w Warszawie. To jest szkoła która słynna jest z czasów okupacji gdzie przebywało dużo złapanych ludzi, których wywożono do [różnych] miejsc.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Bardzo dokładnie. Samoloty dokładnie latały nad moim domem. Mieszkałem na ulicy przy Ząbkowskiej, dukt Targowej do dzisiaj tam taka duża wieża sterczy. To myśmy musieli uciekać po prostu szybko, cały popłoch był w budynku, żeby zlecieć jak najniżej i uciekać bo bombardowali dworzec Wileński. Były widoczne na tych samolotach, które przelatywały znaki hitlerowskie. Tak nisko latały że wszyscy byliśmy zaskoczeni którzy przechodziliśmy: ludzie, rodzice, brat bo miałem brata jednego. Dla wszystkich to było zaskoczenie. Brat bardzo… Świeżo ze szkoły, bo przecież szkołę podstawową kończyliśmy, byliśmy wpojeni w ten patriotyzm polski. Tak nam było przykro, że jak to - Niemcy latają nad nasza Warszawą, już nie mówię o całym kraju. I nic nie można było zrobić. Były artylerie, strzelały, myśmy obserwowali to widzieliśmy dokładnie, ale tylko dwa samoloty zostały strącone na Gocławku gdzie sam pojechałem z bratem żeby obejrzeć. Niemców tam, lotników- bo oni spadochronem spadli, to ich złapali i doprowadzali do jakiejś wojskowej komendy.

  • A brat jak miał na imię?

Ryszard. Nie żyje już od osiemdziesiątego pierwszego roku.

  • Czym zajmował się pan w czasach okupacji?

Pracowałem w zakładzie tapicerskim na Senatorskiej 10. Tam dostałem taki specjalistyczny Ausweiss, który nas chronił przed łapankami, nawet mojego kolegę wybroniono z takich właśnie łapanek i to ze znanego obozu w Warszawie - Nowolipek . Szef naszego warsztatu, tego zakładu …

  • Pamięta pan jego nazwisko?

Dobrzyński Stanisław. Jego rodzina bardzo była z naszą organizacją związana, popierała i prowadziła nawet rozmaite ukryte sprawy z konspiracją o których myśmy nawet nie wiedzieli.

  • Pamięta pan nazwisko tego kolegi?

Zielski Tadeusz i Zielski Ryszard bo to byli bracia. Oni mnie właśnie wprowadzili do organizacji.

  • Czym się pan zajmował w pracy?

Myśmy robili takie różne, szczególnie to były z reguły materace przygotowywane na front dla żołnierzy niemieckich gdzie woliną drzewną - napychane, obszywane takie narożniki, pikowane i one służyły na froncie jako zabezpieczenie położenia się, jeżeli wymagały takie sytuacje żołnierzowi. To myśmy te materace produkowali, było tego sporo. Wojsko przyjeżdżało i zabierało to. Nawet ci mieszkańcy, co mieszkali na Senatorskiej 10 to się tak przyglądali ze zdziwieniem jak to jest, że tutaj tak Niemcy, a znają tego Dobrzyńskiego, że on był w Armii Krajowej, tam wszyscy znali, jeden drugiego sąsiad znał.

  • A zawsze tak państwo robili te materace?

Nie tylko materace. Szef pan Dobrzyński przyjmował też różne cywilne roboty od ludzi, którzy zgłaszali remont tapicerki, wersalki czy tapczanu. To był zakład typowo tapicerski.

  • Ale chodzi mi o materace. Czy te materace zawsze były dokładnie robione?

Z materacami były takie sprawy, że myśmy z kolegą robili w pewnym stopniu sabotaż. Ale było ryzyko na pewno. Bo jeśli by przyłapali… Co myśmy robili - w strzykawki takie jakby pompka do roweru nabrana woda i wstrzykiwaliśmy w tą wolinę. Zanim te materace wyjechały i dotarły na front, to one w okresie zimowym stawały się jak kamień bo tam marzło to wszystko. To był w pewnym stopniu ryzykancki z naszej strony krok bo mogliśmy narazić wszystkich. Nie tylko szefa zakładu ale i my jako młodzi ludzie, którzy byliśmy pod obstrzałem - kto to mógł zrobić. Można by to tłumaczyć, że tam jakoś gdzieś w czasie drogi to powstało. Ale jakoś się udało, nie mieliśmy kłopotów.

  • Także Niemiec jak spał na materacu to było mu wygodnie?

Wielkość tego…

  • Czy było mu wygodnie?

Jak on położył się już na takim betonie… Przecież w okresie zimowym to on zamieniał się w beton. To było sztywne, że nie dało się już zgiąć. Jak wychodziło z warsztatu to było elastyczne, miękkie. Można było nim manewrować. Jak mróz już był to on sztywniał niesamowicie.

  • Czym się zajmowali pana rodzice?

Mój ojciec był tapicerem, mama była krawcową. W czasie okupacji jak wiadomo ojciec pracował w wagonach sypialnych Liss to były takie francuskie linie na Pelcowiźnie. Tam pracował jako dekorator tapicer. Ale już w czasie okupacji został zwolniony. W ogóle tam ten zakład upadł. Wobec tego mój ojciec znalazł zakład taki, który był na Targowej ulicy i tam właśnie przyjmowali do zakładu typowo niemieckiego: tapicerka, stolarstwo, wszystko… roboty frontowe. W okresie dwóch lat ojciec tam pracował nawet i mnie próbował tam ciągnąć. Ale mnie kolega, właśnie ten Zielski wprowadził do tego wujka na Senatorską i ja zrezygnowałem tam. Okazało się, że tam w przeciągu dwóch lat sabotaż taki był potworny, że tą fabrykę spalili i wszyscy którzy tam pracowali musieli się wynieść z Warszawy bo zaczęli szukać po wszystkich osobach co tam pracowały, związane z sabotażem tej fabryki. To była Nowakowski chyba, firma prywatna Nowakowskiego. Jak to się spaliło to gestapo zaczęło szukać ludzi, którzy spowodowali ten ... Fabryka była typowo nastawiona na pomoc na wschód dla Niemców. Potwornie szukali. Ojciec mój wyjechał z Warszawy na przedmieście, miał rodzinę w Klarysewie i tam przebywał prawie pół roku nie pokazując się. Bo przychodzili do domu, pytali o ojca, nie wiadomo kto to był, ale mama powiedziała, że wyjechał na dwa, trzy miesiące i na tym się skończyło.

  • Czy należał pan w czasie okupacji do konspiracji?

No więc to był mój pierwszy krok konspiracyjny , kolega który ze mną pracował…

  • Imię i nazwisko?

Zielski Tadeusz, z bratem oczywiście Ryszardem razem ze mną spotkali i rozmowę taką przeprowadziliśmy koleżeńską. Było akurat jakieś święto takieś, jego imieniny czy jakieś coś. Przy alkoholu zaczęliśmy rozmawiać. Później na drugi dzień powiedział do mnie tak: jak chcesz na serio ze mną rozmawiać to zapraszamy cię na spotkanie z naszym szefem. I pierwsze spotkanie było we Włochach, nie pamiętam tej ulicy, ale tam staw był niedaleko, nawet do dzisiaj jak przejeżdżam czasami to pamiętam, tam był staw, pływaliśmy, kąpaliśmy się. Z Wróblewskim naszym podchorążym on wtedy był, rozmowę przeprowadziłem, pytania różnego typu mi zadano czy bym złożył deklarację na członka Armii Krajowej. Oczywiście podpisałem taką deklaracje.

  • Kiedy to było, pan pamięta?

To był czterdziesty drugi rok. A w czterdziestym trzecim roku złożyłem przysięgę i przysięga była złożona na 11-go Listopada w Warszawie, naprzeciwko - śmiesznie to wyglądało - koszar niemieckich. Myśmy się wślizgiwali na tej ulicy 11-go Listopada pojedynczo i tam odbyła się taka wojskowa prawdziwa przysięga.

  • Ile wtedy było osób?

No chyba z sześć lub siedem osób.

  • Pamięta pan może jakiś kolegów, którzy składali z panem przysięgę?

Treści przysięgi nie pamiętam, ale powiem szczerze bardzo to przeżyłem.

  • A kolegów może pan pamięta, którzy z panem składali przysięgę?

To był ze mną właśnie ten Tadeusz Zielski i Ryszard bo oni byli już członkami ale nie po przysiędze. A przysięgę odbywało się po jakimś takim stażu jakby to nazwać dzisiaj. Nie dawali szybko przysięgi, nie dopuszczali do przysięgi tak szybko tylko musieli człowieka poznać, tak z pół roku i tak to się odbyło.

  • Co na to pana rodzice? Czy pana rodzice wiedzieli o tym?

Muszę, powiedzieć, że tak: ani brat ani ojciec ani matka nie byli wtajemniczeni.

  • Czym się pan zajmował w konspiracji? Co pan robił?

W konspiracji moje zadanie było takie, że przyjeżdżaliśmy do punktu zbiorczego we Włochach i udawaliśmy się na różne zadanie. Między innymi w fortach włochowskich..

  • Czy pamięta pan gdzie był ten punkt zbiorczy?

Na tej samej ulicy gdzie kolega Zielski mieszkał, ale jaka to ulica - dzisiaj nie pamiętam. W każdym razie zbieraliśmy się grupą nawet do dwudziestu osób co było bardzo niebezpieczne. I myśmy się na fortach włochowskich tam spotykali. Myśmy wyszli na ten plac bo tam wysoko są te mury, a my w środku, tak jak na boisku piłkarskim. Tam normalne ćwiczenia wojskowe odbywaliśmy. To znaczy musztra, zwroty wszystkie jakie tam można było i to był jedno z zadań. Następne zadania.. Aha jeszcze wrócę do jednego momentu. Samolot jeden który tam przelatywał zawrócił i zaobserwował grupę naszą… Ktoś przyleciał i mówi: ,,Uciekajcie, bo jedzie żandarmeria!". Sygnał skądś był i myśmy uciekli z tego placu. Okazało się, że rzeczywiście żandarmeria otoczyła ten cały plac i nas już tam nie zastali bośmy uciekli. To było ryzyko z naszej strony, ale często tam te ćwiczenia żeśmy odbywali. Ale wrócę jeszcze do tego momentu. Niezależnie od takich różnych organizacyjnych szkoleń były szkolenia zawodowe. Szkolenia prawa jazdy samochodem, szkolenia prowadzenia tramwaju, nawet i lokomotywy. Mieliśmy takie dojścia, ze mogliśmy. Skończyłem kurs Prilińskiego - najlepszy zakład w Warszawie szkolenia zawodowego kierowców. Legitymację otrzymania tego prawa jazda trzymałem długo. W siedemdziesiątym trzecim roku jak dostałem malucha to musiałem iść na przeszkolenie oficjalne, obowiązujące w PRL- u, że muszę mieć inne bo nie uważano tego zaświadczenia za prawidłowe. Ja go zniszczyłem co prawda, otrzymałem prawo jazdy i mam je do dzisiaj. Tak się złożyło. Ale musieliśmy mieć jeszcze takie zadanie, w czasie jeszcze przed Powstaniowym. Jeden z kolegów nie wytrzymał nerwowo. Nas było tam około dwudziestu osób, kolegów. Rozchorował się na jakąś chorobę nerwową. Mieliśmy wejścia do szpitala na Nowogrodzkiej gdzie go umieszczono. Ale rodzice byli niedołężni tego chłopaka naszego i nie mogli mu zabezpieczyć w czasie nocy, po prostu w czasie zrywania się jego… My jako organizacja podjęliśmy się, rozmawialiśmy z lekarzem, który był z nami w dobrej komitywie, z naszej organizacji oczywiście Armii Krajowej, że możemy tutaj być w szpitalu i dyżury trzymać bo w dzień są sanitariuszki i tak dalej. Okazało się, że któregoś dnia przyjeżdżam na dyżur, wpada lekarz, mówi: ,, Wkładaj na siebie fartuch odpowiedniej służby, weź miotłę i tu zamiataj". Okazało się, że ktoś dał cynk, że ten chłopak pochodzi z jakiejś organizacji i przyleciało Gestapo w tych skórach swoich znanych.
  • Pamięta pan imię tego kolegi?

Nie pamiętam. Sprzątałem jak sprzątacz. Dwóch facetów wpadło w tych skórach, typowo ubrani. Przyszli, oglądają tego kolegę. Ja stałem w korytarzu daleko i obserwowałem bo on nawet nie miał łóżka w pokoju, tylko leżał oddzielnie bo nie było miejsca w szpitalach. Oni go tam odkryli, wezwali lekarza i stwierdzili zgon. Później lekarz mi powtórzył, mówi: ,,On zmarł’’. A ja mówię: ,, Dwie godziny temu z nim rozmawiałem!’’. Atak był jakiś wyjątkowo nerwowy. A z czego to powstało? Myśmy przewozili broń - vis , pistolet zwykły bardzo taki używany w czasie okupacji do ćwiczeń. Myśmy przewozili go z Warszawy do Włoch. On z nami jechał i zobaczył Niemców, którzy wsiadali do tej ekadowskiej kolejki. On już był tak jakoś zdenerwowany, że zachowywał się podejrzanie, już według naszego spojrzenia dziwnie się zachowywał. Jakoś się tak przestraszył tego wszystkiego, że oni nas zaczepią. A przecież miał w pudełeczku.. Oni nas tak nauczyli żeby nie nosić niczego w teczkach, pudełkach tylko tak jakby ciastka w papierku sobie owinąć i trzymać na palcu. To wtedy nawet gdy jest rozmowa nie dotykają tego, pomijają to przy kontrolach. Zawsze takim sposobem żeśmy przewoził. On nabawił się tej choroby od tego spotkania bo później już na zebrania, spotkania nie przychodził i zakończyło się tragicznie bo zmarł. Z drugiej strony to już było tam do niego podejrzanie podchodzić czy być na dyżurze bo mogli zgarnąć nas ale tak się złożyło, że chłopak umarł.

  • Gdzie pan zastał wybuch Powstania?

Pierwszy dzień mojego Powstania to był taki. Jestem w domu na Ząbkowskiej, zapakowałem plecak, żywność na trzy dni tak jak było w instrukcji, opaska biało-czerwona, Ausweiss znaczy Kenkarta trzeba było ze sobą mieć bo w razie zaczepienia to już jest..., bo jak w ogóle nie to już tragedia. Z Ząbkowskiej szedłem pieszo na Grzybowską, na punkt zbiorczy bo tramwaje już nie chodziły, coś się działo . Widać było, przez most Kierbedzia przechodziłem, jakieś zamieszania ale na razie nie było żadnych takich jawnych widoków, że będzie strzelanina czy coś. To była godzina czwarta, pół do czwartej to zanim do Grzybowskiej przyszedłem, na Grzybowską 36 bo jak dzisiaj pamiętam ten numer. Wchodzę tam, już mi mówią rodzice tych, którzy opiekowali się nasza grupą: ,,Już wyjechali do Włoch. Niech pan szybko ucieka- mówią- Grzybowską i Towarową do EKD przy placu Narutowicza”. Ja w odruchu szybko pobiegłem. Nie doszedłem jeszcze do Alej Jerozolimskich bo znalazłem się na tym wiadukcie, zaczęła się strzelanina. Widzę z tramwajów wyciągają Niemców i strzelają. Tutaj zamieszanie na ulicy się zaczęło, wiadomo w takiej sytuacji. Wróciłem na Grzybowską, przychodzę i patrzę gdzie tu pójść bo przecież jestem sam, jeden. Nagle taki pan podpowiada mi: ,, W Haberbuschu ściągają tam wszystkich organizatorów Armii Krajowej, żołnierzy tam ściągają'’. Pobiegłem tam. Patrzę w ścianie wyrąbana taka wielka dziura. Bo taka była w czasie okupacji była zasada. W piwnicach porobione były przejścia, z domu do domu można było iść całą ulicą na przykład przez Targową moglibyśmy iść piwnicami. Niby to było robione dla obrony, wskazane nawet przez Niemców, że przed obroną jak Rosja, wojska rosyjskie przyjdą. Ale to dla nas było robione mówiąc otwarcie, taka była sytuacja. Poszedłem do Haberbuscha. Moje wielkie zaskoczenie. Spotykam mojego szefa i spotykam jeszcze wyższej rangą szefa. Tak jak bym zobaczył matkę i ojca.

  • Nazwisko pana szefa?

To był tak: Wróblewski -,, Karf’’- pseudo. A ten szef wyższy - nazwiska jego nie pamiętam, pamiętam jego pseudo - ,,Oracz’’. Zresztą mógłbym sięgnąć po książeczkę, to mógłbym nazwisko podać. W każdym razie dla nas ,,Karf’’i ,,Oracz’’ to były dwie osoby, które prowadziły nasze zgrupowanie. Bez przerwy przez te dwa lata czy trzy jak byliśmy jeszcze w czasie okupacji to oni nami kierowali. Teraz wracam do tego właśnie już spotkania. Jest nas, ja wiem sześćdziesiąt - siedemdziesiąt osób się zebrało i zaczęli wyciągać kto gdzie w jakim zgrupowaniu był, opaski żeśmy założyli i jak ja swoich szefów zobaczyłem...

  • Znalazł się pan wśród swoich.

Tak jak bym był najbliższych ludzi, których mogłem w tamtym okresie spotkać. Oni od razu zorganizowali grupę. Wyszliśmy z tego Haberbuscha bo tam od razu wywiązała się jakaś strzelanina prawdopodobnie związana jakoś z Niemcami. Wyszliśmy Sienną 22, jak dziś pamiętam, gdzie całe nasze zgrupowanie około czterdziestu osób tam wyszło. Powiedzieli nam tak: Ulica Wielka - taki potężny budynek tam, dochodził prawie aż na Chmielną i myśmy się tam zakwaterowali można tak powiedzieć. Spaliśmy gdzie się dało. W piwnicach, pokojach różnych, w sklepach. Codziennie rano była zbiórka i wydawane były nam dyspozycje różne co mamy robić. Okazało się, że w tamtym budynku, dużym domu była aprowizacja jak by to dzisiaj określić kwatermistrzostwo, które zajmowało się żywieniem oddziałów walczących w Śródmieściu. Gdzie ci ludzie walczyli, tam mieli śniadania i tak dalej. W między czasie przyszła niedziela, pierwsza niedziela Powstania i jest msza święta odprawiona w bramie. Po tej mszy, robią zbiórkę w jakimś takim pomieszczeniu zaczynają pytać kto ma sprawność walki z orężem, a kto nie ma tej sprawności. No więc zaczęli wypytywać każdego po kolei. Mówię, że strzelałem w piwnicy z vis-a ale karabinu w ręku nie miałem. Zaczęli szukać tych którzy mieli te sprawności. Podzielili nas i ja zostałem przydzielony do takiej grupy sanitariuszy. To znaczy miałem zadanie odnosić rannych na noszach do szpitala. Ponieważ przyznam się szczerze bardzo jestem bardzo uczuciowy. Jak ja zobaczyłem po pewnym okresie oczywiście działań. Nie mogłem tam być.. Zgłosiłem się, że nie, proszę mi dać jakieś inne zadanie. Ja jestem nie w stanie jak zobaczyłem tych ludzi, coś niesamowitego. Ja zemdlałem przy noszach no to więc już takiego sanitariusza nie można mieć. Przydzielono mnie więc do tak zwanej grupy akwizycyjnej gdzie myśmy chodzili do magazynów na Ceglaną, przy ulicy Żelaznej. Taka była mała bramka, do dzisiaj jest ta bramka i taki budyneczek wejściowy. Tam były wielkie magazyny niemieckie. Stamtąd nosiliśmy takie bryły masła, różnego typu żywność do tego budynku na ulicy Wielkiej gdzie odbywały te różne się zaopatrywania w żywność wszystkich oddziałów walczących. Przez tę drogę jak się szło to wychodzili mieszkańcy. Błagali wprost by dać kawałek masełka. Jak przynosiłem na miejsce to było połowa bryły. Były sceny nie do opisania. <--żywność-END-->

  • W pierwszych dniach Powstania nie był pan w ogóle uzbrojony?

Nie, bo pierwszy dzień Powstania to była dopiero organizacja. Był spokój, taki można by powiedzieć ośmiodniowy spokój. Nie słyszało się strzelaniny ani niczego. Dopiero po tygodniu jak się zaczęło bombardowanie z góry, bombardowanie i te szafy tak zwane niemieckie znane. Jak oni zaczęli strzelać po kolej po domach, to były bomby burzące, palące, z jeszcze jakimś gazem - to myśmy tego się najbardziej bali. Wiele domów zostało spalonych na ulicy Siennej, Pańskiej bo to myśmy ta drogą przechodzili. Pierwsze dni Powstania były dla mnie osobiście wielkim przeżyciem. Jak poszedłem jako sanitariusz bo były wypadki bombardowań tych domów, trzeba było ludzi wyciągać. Ja nie nadawałem się do takiej pracy. Zgłosiłem się do tej innej i praktycznie bardzo długi czas tam w tej pomocy byłem. Ale przyszedł pewien moment nie wiem jak to było długo, ale nasz szef jeden i drugi wszystkich nas zebrali i przekwaterowaliśmy się na ulicę róg Poznańskiej i Wilczej. Tam była nasza kwatera już do końca Powstania Warszawskiego. Mieliśmy takie akcje, które mnie też zaskoczyły. Bo szliśmy z naszej kwatery do Śródmieścia, mało jeszcze żeby przejść przez ulicę Aleje Jerozolimskie to musieliśmy przechodzić przekopem, który był wykopany przy ulicy Kruczej niedaleko BGK. Tam były tak wąziutkie przejścia, że człowiek otyły nie mieścił się tam. Tam była taka sytuacja, ze beton od tej kolejki podziemnej był betonowy, to nie można było nic zrobić, tylko można było między tymi torami a betonem, to przecisnąć się było bardzo trudno. Ale chłopaki takie jak ja szczupły to się prześlizgnąłem. Chodziliśmy na druga stronę do działań już wojennych. Wezwano nas do pomocy kiedy Pasta została otoczona, można powiedzieć Niemców stamtąd wypędzili, z tamtej Pasty. Brałem już udział czynny z bronią…

  • Jakie Pan dostał uzbrojenie?

Karabin kbk i vis. Ja byłem z jednym kolegą przydzielony i staliśmy w takim pomieszczeniu, jakby wypalonym budyneczku jak dziś pamiętam, róg Świętokrzyskiej i ulicy Zielnej. Tutaj na samym rogu, taki budyneczek stał. Myśmy przy okienku obserwowali, czy Niemcy tam się gdzieś nie wychylają bo tam były okna z lewej strony. Ten kolega mówi:,, Ja im rąbnę w okno’’. Jak huknął to nam szyby wylecialy i za chwilę łubud do nas i w ścianę po przeciwnej rykoszety odbijają się, ale widać, że oni mają karabin maszynowy więc nie było sensu nic robić dalej. Czekamy i mamy rozkaz, że mamy nie strzelać, strzelać tylko kiedy dadzą rozkaz. Myśmy już tylko czekali. Zdarzył się taki przypadek. Obserwujemy, że mamy w pudełku parę naboi. Kolega mówi: ,, Wiesz co , idz tam’’ . Całe dowództwo Armii Krajowej było na ulicy róg Jasnej i Świętokrzyskiej a my jesteśmy w prostej linii pięćset metrów. Ale żeby tam dotrzeć po broń i amunicję to trzeba było iść z pół godziny bo był obstrzał to trzeba było odpowiednimi kanałami się przedostać. On mówi:,, To ty idz’’. Hasło mi podał. W momencie kiedy podchodzę do tego wejścia tam, generalnego naszego dowództwa, wychodzi jakiś żołnierz, w mundurze polskim, z karabinem: ,, Ręce do góry, hasło!’’ . To było w dzień. Ja zaniemówiłem. Mówię: ,, Słuchaj , nie pamiętam. Mówiono mi hasło, zapomniałem.’’ On:,, Podnieś ręce do góry, przybliż się. Podszedłem, na szczęście wyszedł jakiś inny też w mundurze już polskim, tam wszyscy byli już w mundurach polskich, z dystynkcjami, było wiadomo kto to jest, sierżant czy kapitan, ale tam było dowództwo wyższego stopnia. Ten do mnie mówi: A ty szczeniaku, czego tu chcesz?’’ Ja:,,Brakło nam amunicji’’. ,,Gdzie wy jesteście?’’ Tutaj, róg przy Paście”. On mówi:,,chodz, przy okazji zobaczysz nasze dowództwo”. Wchodzę tam i zaniemówiłem. Niemieccy oficerowie, wyższej rangi, z takimi nosidłami. Cegły tam i oni noszą wszystko. Nie wierzyłem sam sobie, że taką rzecz mogę zobaczyć. Ten mówi do mnie tak 'Siądź sobie tu, masz tu jeszcze kawy, napij się i damy ci jakiejś amunicji.’’ Wypytali jakie oddziały, wszystko - oni też chcieli sprawdzić. Ja to wszystko.., opanowałem się po takim zaskoczeniu. Z powrotem z ta amunicją wyszedłem do tego kolegi. Muszę powiedzieć, ze na drugi dzień dopiero Pasta została zwyciężona i tych Niemców tam wygonili.

  • Pamięta pan nazwisko tego kolegi albo ..

Właśnie, muszę powiedzieć z przykrością, że nie pamiętam. To właśnie gdyby był ktoś z naszego zgrupowania, oddziału to bym prędzej zapamiętał. A ten był kolegą z innego ugrupowania, ale myśmy byli pod jednym dowództwem. Więc on poszedł tak jak ja. On może nawet mojego nazwiska mógł też nie znać.

  • A tego hasła do tej pory pan nie pamięta?

Którego?

  • Tego którego pan nie pamiętał?

Nie mogę sobie do dzisiaj przypomnieć. Nieraz sobie sam zadawałem pytanie jakie to mogło być hasło, że mi to uciekło z głowy.

  • A czy może w komendzie głównej widział pan ,,Montera”, kogoś z dowódców?

Samego dowódcy? Nie widziałem. Byłem tylko w jakimś takim pomieszczeniu, w którym było widać, że tam dużo osób w mundurach chodzi i to było widać, ze już ranga wyższego oficera ale tak to już nie widziałem. Ale z tym panem z którym rozmawiałem, z tym kapitanem bo to był w stopniu kapitana, co na mnie powiedział: "Szczeniaku co chcesz" a ja mówię - no to chciałem … to była akurat taka sytuacja.

  • To było pierwsze pana spotkanie z żołnierzami niemieckimi?

Tu w tym momencie… A, pominąłem jedną rzecz. Jeszcze dużo wcześniej odbyła się taka sytuacja. Pierwsze posegregowanie nas to było jeszcze przedtem zanim były te dzielenia na te grupy. Właśnie że nie miałem takiej kwalifikacji żeby z tą bronią iść, to nam dali - o tym zapomniałem powiedzieć - butelki z benzynką i wygonili nas na taki wybieg przed Marszałkowską, róg Zielnej i Marszałkowskiej. Tam były budynki z dużą ilością mebli, to chyba jakiś sklep meblowy, coś niesamowitego. Drewna było od choroby. Myśmy te butelki poustawiali tak sobie pod oknem ze względu na to, że tu gdzie jest teraz Rotunda obecnie, stały dwa Tygrysy i oddziały niemieckie. One się przygotowywały do wejścia na Marszałkowską. Miały chyba chęć się przebić do ulicy Królewskiej bo tam były oddziały z drugiej strony niemieckie i tu. Nas przygotowywano, że jak oni się rusza to tymi butelkami walić a my tutaj zabezpieczamy. A jeszcze inne oddziały, które były już uzbrojone w broń były w innych budynkach. Bo tak z jednej strony i z drugiej strony bo Marszałkowska była wąziutka. Przyglądamy się i rzeczywiście. To była pierwsza moja noc, spotkanie oko w oko z Tygrysem. Nie tylko ja bo było nas tam z dwudziestu chłopaków, jeszcze nawet z innych ugrupowań . Czekamy. Jest dwudziesta w nocy, to był sierpień, było widno. Słyszymy turkot kół, te motory. Podjeżdżają tak dokładnie, że tą lufę już widzę, ze ta lufa wychodzi z tego tygrysa tak blisko. Nie wytrzymaliśmy. Już tam wcześniej co byli o kręg dalej, zaczęliśmy te rzucania butelkami. Dwa razy trafili tego Szkopa. Ten huknął z tego czołgu i pół ściany wyleciało. A my jesteśmy o ścianę dalej. No mówimy, poprawi to nas wykończy. Ile kto miał sił, zaczęliśmy rzucać na ten czołg. I co się okazało? Wycofał się. Zapalił się, nie wiem, ktoś tam go trafił. Oni się wycofali Niemcy , do Rotundy tutaj do tego miejsca i już się tam zatrzymali. I już godzina całą noc, wszyscy dyżury mieliśmy i czekaliśmy, że jak oni powtórzą to żeby znów akcję rozpocząć. To ucichło i oni nie atakowali, wybrali jakąś inną drogę. W międzyczasie powstała tu duża barykada gdzie oni nie mogli by jechać nawet gdyby chcieli, nie przebiliby się. Tu były już nasze szturmowe oddziały z bronią, przygotowane do odparcia ewentualnego ataku żołnierzy bo czołgi szły, a za nimi oddziały niemieckie. Tu się na tym urwało. Tutaj ten moment zgubiłem, to były pierwsze dni Powstania, spotkania z Niemcami.

  • Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?

Znaczy osoby?

  • Tak, jak pamięta pan ludność cywilną - relacje?

Muszę powiedzieć tak, ze nie dało się przejść, na przykład szliśmy od Haberbuscha. Gdzie przechodziliśmy, bo się szło piwnicami wiadomo, albo się szło gdzieś pod osłoną, po bokach ścian budynku. Entuzjastycznie ludzie przyjmowali nas, z taką serdecznością zadziwiającą. Bo przecież oni byli narażeni bardzo na swoje życie. W dodatku w piwnicach dużo dzieci, kobiet, mężczyźni się przyłączali, ci cywile nie będąc nawet w Armii Krajowej chcieli nam pomagać. I pomagali. Budowanie barykad to oni to zbudowali, nie my. Oni zbudowali potężne barykady, dwie takie: przy Chmielnej i druga na Marszałkowskiej była postawiona, ochrona przed tymi czołgami które miały tutaj iść z Rotundy. Ja wspominam to bardzo miło i serdecznie, ze wzruszeniem. Ludzie okazywali serce.

  • Jak wyglądało pana życie codzienne w czasie Powstanie?

No właśnie..

  • Ubranie - wyszedł pan przygotowany na trzy dni, było lato ciepło..

Tak, do końca Powstania wytrwałem w jednym garniturku i jednej koszuli. Nie było się gdzie umyć. Nie było się gdzie przebrać. Nawet gdybym chciał jakieś ubranie chciał wziąć. Udało mi się tylko wziąć tylko taką ochronę bo chłodne noce były. Taki był magazyn niemieckich mundurów, organizacji która pomagała na froncie…

  • Żandarmerii?

Nie, to była taka specjalna organizacja Otto czy Todt, już nie pamiętam. To były takie pomocnicze oddziały dla Niemców w przygotowaniu na froncie. I tam żeśmy w tym magazynie, ja sobie wziąłem tylko marynarkę, nawet żeby tak nie nazwać tylko taki fartuch ochronny. I tylko to miałem do końca Powstania Warszawskiego. A normalne życie. Co myśmy jedli. Przyznam się szczerze. Cukier jedliśmy. Nie było co jeść. Z każdym dniem czym więcej dni upływało nie mieliśmy wyżywienia. Ale przypomnieli sobie nasi dowódcy, że jest magazyn tam na Ceglanej gdzie jest dużo pszenicy, zboża i jeszcze jakiejś tam kaszy czy czegoś takiego. No to zaczęli się przerzucać na tak zwane mielenie tego i gotowanie sobie potraw przemielonych jak kasza czy coś. My z ulicy Wilczej, znów grupa wybiera się, najmniej dwadzieścia osób. Bierzemy worki, zwykłe worki jakie dało się złapać - jak się nie dało to się brało poszwy z poduszek. Każdy maszerował tam pod dowództwem wyznaczonym przez naszych szefów. Znów przechodzimy pod Alejami Jerozolimskimi, przechodzimy nas ulicę Zgoda. Znów idziemy tą trasą przez Sienną, Pańską tam kawałek i do ulicy Żelaznej.

  • W dzień czy w nocy?

To się działo wszystko w dzień. My w każdej chwili byliśmy narażeni. Były takie sytuacje, ze musieliśmy przeczekać strzelaninę, granatniki, walili Niemcy z drugiej strony ale Niemców było tam mniej, tam było dużo wojsk ukraińskich bo Niemcy wysłali wszystkie oddziały, że tak powiem, nie swoje tylko Ukraińców. Posłużyli się Ukraińcami i Łotyszami.To oni byli głównymi tam sprawcami, że braliśmy udział w walkach. Idziemy tam do tego magazynu. Podchodzimy do tego magazynu. Pod tą ściana stoimy my z jednej strony, po drugiej Ukraińcy. Oni pocisk łups, to my stoimy plackiem. Nasi huknęli, to tam znowu cisza. Były takie sytuacje, że jak przyszliśmy ci Ukraińcy byli tak zapijaczeni bo tam było alkoholu, wielki magazyn niemiecki i oni byli w trupa pijani. Nasi wchodzili do środka bo myśmy nie wchodzili tylko te worki łapali, napełniali i uciekali. A znów ci którzy nas chronili przed tym żeby to zboże wyrwać to wchodzili tam do wnętrza i tam strzelanina między nimi była. Ale oni często się poddawali, nie chcieli tam mieć jakiejś strzelaniny z naszymi oddziałami. To oni uciekli, dokładnie uciekli i mogliśmy brać z magazynu co chcieliśmy. Były takie sytuacje. <--lacznosc-START-->Idziemy z tymi workami z powrotem. Pod tym tunelem jednym przy Kruczej, jedni idą w lewo, drudzy w prawo. I teraz na zmianę, trzeba uzgodnić kto idzie pierwszy, kto drugi. Wreszcie przychodzi nam kolejka bo trzeba było czekać z pół godziny. A tu strzelanina, lecą pociski z różnych stron bo już była na ostro walka w Śródmieściu. Niemcy podchodzili ze wszystkich stron żeby zdobyć Śródmieście ale nie udało im się bo były te barykady, to one nas chroniły bardzo dobrze. Wchodzimy do tunelu. Jeden z kolegów się zatknął i nie może przejść bo za dużo wziął zboża.
  • A po ile się mniej więcej kilogramów brało?

Ile kto mógł. Dwadzieścia kilo się brało. Ja na przykład do dwudziestu kilogramów, tak jak wyczułem na swoją wagę. Jeszcze sobie go przewiesiłem bo tak na dwie warstwy, jedną tu, drugą tu. Teraz ten worek przepchnąć. Jedni to błąd robili. Bo próbowali z tym workiem wejść. A ja nie, ja wziąłem tak, że przeszedłem a worek ciągnąłem za sobą. To było rozwiązanie. Wtedy mogłem tak nim regulować bo on miękki i przeciągał. I tak zobaczyli moi koledzy i tez tak zaczęli robić. A jeden się tam zakorkował i nas tam trzymał. W końcu jeden się zdenerwował, wziął mu rozerwał ten worek, no ziarno rozsypał ale przeszedł. Takie śmieszne rzeczy nieraz były. Ale to były śmieszne rzeczy dla nas wszystkich w pewnym stopniu. Bo tak przyjrzeć się całości sprawy to było bardzo trudne życie w czasie okupacji, w czasie Powstania.

  • A woda? Czy były trudności z wodą?

Właśnie. Proszę sobie wyobrazić, że jest jedna studnia na ulicy Poznańskiej, niedaleko poczty na Poznańskiej, róg Nowogrodzkiej. Oni tam z góry mieli taki obstrzał, ze jak myśmy na podwórku - nie pamiętam jaki tam był numer na Poznańskiej - też tunelami się przechodziło pod domami, też przez pogotowie tutaj na Wilczej i dopiero się trafiało tam domami piwnicznymi i na podwórko gdzie ta pompa była jedna na tysiące ludzi. Patrzymy na tym podwórku, a tam kolejka ludzi z kubełkami. Nasi dowódcy mówią:,,Bierzcie tą wodę, bo tutaj trzeba do picia i do mycia” i tak ze cztery razy obróciliśmy. Ale zawsze spotykaliśmy się nawet z pewnymi nieszczęściami - nie wiem skąd tam leciały te pociski - ze jednak kilka osób zabiło, na tym podwórku. Stojąc, drżąc, patrząc żeby tylko dostać się do tej studni, napompować i uciekać z kubłami. Takie były szanse zdobycia wody. Wodociągi w Warszawie już nie działały.

  • To były dwie kolejki - jedna cywilna, druga wojskowa?

Nie pamiętam dokładnie. Tam gdzie ja akurat na Poznańskiej przychodziłem po ta wodę, że tam był jakiś pan - osoba po cywilnemu i on chyba regulował tam [ruch]. I my chyba mieliśmy pierwszeństwo do wejścia. Tak mnie się dzisiaj kojarzy ale w takim zamieszaniu to człowiek nie patrzy kto to jest, kto tam rządzi, ale takie dzisiaj są moje odczucia, że kto tam chciał mógł sobie iść pompować bo oni by się przecież pozabijali. Woda to była na wagę złota.

  • Także woda była do picia, nie do mycia?

Ta woda była do picia. Natomiast do mycia to tylko jeden raz mi się udało w czasie Powstania wykąpać. To był sukces. A to był taki sukces, że jak myśmy poszli do Śródmieścia i właśnie tam przy Paście, kiedy żeśmy oblężenie Pasty wygrali, ta Pasta się już wycofała, to my przeszliśmy na Chmielną ulicę i tam były łaźnie. Jakimś trafem, nie wiem jakim cudem była woda do kąpieli. Wszyscy powstańcy, którzy wracali bo to było tak w połowie Powstania bo Starówka już upadła i ci z kanałów co poprzychodzili, tam byli kierowani do kąpieli, przystosowania się do życia. Wszystkich tych żołnierzy, którzy wracali to tam najpierw do tej kwatery, mycie i do nas się dostało chyba też koło dwudziestu osób ze Starówki do naszej bazy. I razem do końca Powstania byliśmy na ulicy Poznańskiej i Wilczej. Tam się zdarzył nam bardzo przykry przypadek gdzie właśnie, trzy dni przed zakończeniem Powstania, zaczęli obstrzeliwać Niemcy centrum Warszawy i ten duży budynek na placu Napoleona. Działa kolejowe - Berty, myśmy je nazywali Bertą. Siedzimy w pokoju ogromnym, dwadzieścia - co ja mówię - ze trzydzieści nas tam było osób, między innymi kolega, mój serdeczny kolega z mojego zgrupowania, który brał udział też na Starówce, znalazł się przypadkiem i tam brał udział. A już tutaj do Śródmieścia przybył. A ja byłem cały czas w Śródmieściu. Jesteśmy w tym jednym pokoju , leci jedna Berta, szum ogromny. Nikt nic nie reaguje. Leci druga. Ja się zerwałem ale mówię tak: oni się nie zrywają, to ja usiadłem. Były czasopisma filmowe jakieś takie do czytania i każdy to trzymał i czytał. Leci trzecia, taki świst ogromny. Ja już nie wytrzymałem, coś mnie wyrzuciło i wyleciałem do przedpokoju. W tym momencie wielki huk, szum i co się okazuje. Ta Berta rąbnęła w piwnicę tam gdzie myśmy byli. Także pół domu poszło, jakby nożem przeciął, położyło się. A ja byłem w tej części gdzie był klatka, znaczy przedpokój, dokładnie przedpokój. Ponieważ mieliśmy latarki, ja tą latarkę palę a tu tylko widzę taki pył niebieski, jakiś taki kolorowy bo to z cegły, cegła skruszyła się to taki kurz był. Ja byłem cały czerwono-biały, zakurzony po wszystkim. Idę do jednych, nie mogę wejść bo belki wszystko tak pozasłaniały. Czekam z piętnaście minut, ten pył osiadł i spokojnie idę korytarzem bo już zaczęło się prześwitywać bo to było w dzień. Patrzę idę do klatki schodowej, do wejścia. Tam wszystko zarwane, nie ma przejścia w ogóle, dno do końca. Wróciłem się do klatki schodowej bo to była frontowa i klatka schodowa kuchenna. Poszedłem do kuchennej, wszystko jest w porządku. Zacząłem szukać kogo tam żywego spotkam. Jak się okazuje w części gdzie ta klatka kuchenna schodowa była, to ta część ocalała. Zaczęliśmy się spotykać i od razu szybko akcje ratunkowa dla tych zasypanych. Od razu udało nam się, właśnie ten pan Wróblewski szedł i ,,Oracz”, rozkazali nam natychmiastową akcję odgrzebywania. Dwóch naszych członków odgrzebaliśmy ale byli poturbowani, ledwo chodzili ale żyli. A jeden ten mój najserdeczniejszy kolega, który brał udział na Starówce w akcji w czasie Powstania, on został przestrzelony odłamkiem przez nerkę jakoś coś . I do szpitala go odnieśliśmy.

  • Jak się nazywał?

No właśnie. Czesław miał na imię to wiem, z Włoch. Jak przyjechałem z Niemiec to jego matka do mnie przychodziła i pytała się o niego, czy on żyje. Ale ja nie chciałem mówić jej , że on nie żyje bo… Nazwiska nie pamiętam.

  • A pseudonim?

Też nie pamiętam. Jego matka przychodziła do mojej matki, pytała się kiedy ja przyjadę z pracy bo ona chciała się ze mną spotkać i dowiedzieć się o synu. Ja powiedziałem: proszę pani, ja wiedziałem , że on zginął. Bo dwa, trzy dni po tym wypadku on zmarł. Nie było ratunku. Szpital był taki polowy, na podwórku, ludzie leżeli dosłownie jak nędzarze. Ci lekarze robili wszystko co mogli, była gangrena od razu bo to był przestrzał potężnym jakimś odłamkiem. On żył bo ja rozmawiałem z nim jeszcze dwa dni przed jego śmiercią. Ta koleżanka, sanitariuszka nasza opiekowała się nim do końca. Jej pseudonim znam - Barbara.

  • A czy miał pan jakiś czas wolny w czasie Powstania?

Czas wolny..? Powiem taką rzecz. Czas wolny był tylko w takim przypadku. Jeżeli załatwiliśmy wszystkie polecenia administracyjne, wodę, mieliliśmy tę kaszę, ugotowało się… poza tym nie pamiętam żebym miał jakiś czas wolny. Nie pamiętam.

  • A czy miał pan jakieś kontakty z najbliższymi w czasie Powstania?

Nie. Nikogo nie mogłem nawet przez kogoś znać do rodziców że jestem w Powstaniu. Właśnie takie pytanie pani tu zadała. Ja wychodząc do Powstania nie mówiłem ani ojcu, ani bratu ani matce. Brat mniej więcej się orientował.

  • On był starszy czy młodszy?

Starszy o rok. Niedużo. Ale razem z rodzicami wyjechał tam do Klarysewa, do rodziny ojca. Ja zostałem niby w Warszawie pod takim pretekstem, powiedziałem ojcu i matce bo rzeczywiście taki fakt się stał, że zapomnieli wziąć bodajże jakieś widelce czy noże. I ja pod tym pretekstem niby pojechałem do Warszawy, że ja to przywiozę. A ja wiedziałem, że tego nie przywiozę bo miałem termin na stawienie się w punkcie zbiorczym. Także…

  • Całe Powstanie nie miał pan żadnych wiadomości?

Nie.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Musze powiedzieć, ze obserwowałem pewne grupy kolegów, może nie tyle grupy ile osoby. Przygnębiające było to, ze słyszymy coraz gorsze informacje. No były po prostu zrzuty takie piękne jak przyleciały piętnastego sierpnia Farifaxy samoloty angielskie i polscy lotnicy zrzuty nam zrzucali ale to była akcja moim zdaniem spóźniona bo był obręb tej powierzchni, która zajmowała Armia Krajowa bardzo mały. I te zrzuty w większości trafiły do Niemców. Radość była spontaniczna. Nie da się opisać. Ja wtedy wybiegłem na piąte piętro w tym budynku na rogu Wilczej i Poznańskiej i obserwowałem z takiej wieżyczki dokładnie te przeloty samolotów. Widziałem te pociski jak Niemcy strzelali do nich. Jeden samolot się zapalił i widziałem jak leciał w stronę Woli. Tutaj jest nawet pomnik jego, ja tam byłem, kiedyś składaliśmy tam wieniec jak była rocznica strącenia tego samolotu. To był jedyny moment w Powstaniu jak wszyscy szaleli bo liczyliśmy na pomoc. A to była tylko pomoc doraźna która, nie stworzyła warunków że możemy wyjść, żyć jak każdego dnia.

  • A widział pan osobiście te zrzuty? Do pana grupy dotarły?

Zrzuty? Oczywiście. Myśmy kilka zrzutów przejęli. Myśmy się znaleźli w takiej sytuacji, byliśmy w Śródmieściu ulica Szpitalna, Górskiego i w tym momencie te zrzuty właśnie nastąpiły. Tam koledzy z naszej grupy odebrali kilka zrzutów. Ale te zrzuty, które oni tam odebrali to były można powiedzieć częścią do jakiegoś innego zrzutu bo na przykład dali jakieś elementy broni, które trzeba było składać z drugą inną częścią. A jak te pojemniki się rozleciały to jak to trafić, jak to powiązać. To było takie nietrafione bo jeżeli zrzut zrobiliby to kompletne. O był jeden zrzut bardzo dobry, jak oni to nazywali - piaty przeciwczołgowe. To było super. Jak się otwarło ten pojemniczek to było widać ten ... podstawa, automatyczne podnoszenie i w drugim pojemniku broń znaczy się amunicja. To było idealne. Ale za późno.

  • A zrzuty rosyjskie pan pamięta?

Bardzo śmiesznie. Stałem przy studni i pompowałem wodę na Poznańskiej. Słyszymy rosyjski kukuruźnik trtrtrt leci. Worek leci, słyszymy szum bo jak leci w powietrzu to jakiś prześwit. Te worek rąbnął koło studni , jak się rozprysnął… W środku były suchary rosyjskie, jakieś na miodzie takie ale tak że tylko takie kawałeczki zbieraliśmy bo to za mocno uderzone było, a nie było żadnego zabezpieczenia żeby on się nie rozprysnął.

  • A to bez spadochronu?

Leciało ze spadochronem ale mimo to jak się rąbnęło o tą ziemię to rozprysnął się ten worek. Ludzie tam polecieli, każdy złapał kawałek.. To były jedyne, które ja widziałem osobiście zrzuty rosyjskie.

  • Z kim się pan przyjaźnił w czasie Powstania? Miał pan bliskich kolegów, koleżanki?

Wszyscy byli dla mnie można powiedzieć tak blisko, nie przyjaźniliśmy się. Tych dwóch kolegów mi ło - tego Zielskiego, z nim byłem najbardziej zaprzyjaźniony. W dodatku praca nas łączyła, myśmy tyle lat ze sobą no współdziałali. Natomiast ci, którzy tam się znaleźli to byli raczej tak jak my się spotykaliśmy na zebraniach.

  • A pamięta pan jakieś pseudonimy z kim pan w czasie Powstania - jakiś kolegów, koleżanek?

Basię - to pamiętam.

  • Sanitariuszkę..

Pamiętam tez tego kolegę, którego wygrzebałem..

  • Czesia?

Czesio to był ten co był w czasie Powstania na Starówce. Ale ten drugi co był wygrzebany to on wyjechał do Argentyny i teraz był w Warszawie na naszym spotkaniu i wspominaliśmy też o tych faktach. Nie powiem jaki on ma pseudonim, nie pamiętam.

  • A czy w czasie Powstania w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym? Msze święte?

<To była ta jedna msza, początku Powstania. Już później nie było, już nie było możliwości spotkania. Chyba że indywidualnie ktoś modlił się sam, u siebie w kąciku. Ale tak to nie było.

  • A czy podczas Powstania czytał pan podziemną prasę lub słuchał radia?

Radia nie, ale czytałem taką gazetkę. To było informator jakby to nazwać o stanie sytuacji Powstania Warszawskiego. To kursowało, w czasie Powstania takie pisemeczko dostawałem kilkakrotnie. I czytaliśmy wszyscy, każdy był zaciekawiony. W naszym grupowaniu to było podawane.

  • Jakie są pana najgorsze wspomnienia z Powstania Warszawskiego?

To co już powiedziałem. Jak uderzyła ta Berta gdzie ten kolega zginął to jedno. A drugie to było, przy tym magazynie gdzie chodziliśmy po te aprowizacje, to tam zginęło nas też kilku kolegów. Przerzuty były tak zwane pociski granatniki są taką bronią że tylko przenosi, koło ściany z drugiej strony ściany może zabić człowieka. A my tak staliśmy sznurkiem i nigdy nie było wiadomo gdzie ten granatnik trafi: czy tu, czy tu.

  • Bo ile razy szedł pan po to zboże?

Po prowiant? Tak łącznie biorąc to... po to żyto czterokrotnie jak byłem na Wilczej. Ale potem jak na Siennej to tu chodziłem często ze względu na to, że było zapotrzebowanie na wyżywienie tych wszystkich walczących na barykadach a my byliśmy taką linią dostawczą, tak by to nazwać.

  • A jakie są pana jakieś dobre wspomnienia z Powstania Warszawskiego?

Dobre. Słowo jest… skomplikowane. Bo dobre to było to, że Powstanie wybuchło i, że my tych Szkopów przeganiamy.

  • Może ma pan jakąś wesołą historię? Może coś się wydarzyło?

Z tego typu?

  • Miał pan wtedy dziewiętnaście lat, może jakąś koleżankę pan poznał?

Nie. Żadnych takich miłostek jakby to nazwać nie mieliśmy i nie obserwowałem tego w naszym oddziale. Dlaczego? My byliśmy sami mężczyźni. Najpierw dwadzieścia, a się zrobiło czterdzieści z Mokotowa zaczęli do nas ściągać, ze Starówki, tak było do końca Powstania. Tutaj nie było już miejsca na jakieś humory czy coś. Także myśmy jak bym powiedział tak tradycyjnie w czasie wojny, spędzili te ostatnie dni Powstania. Jedno wspomnienie takie mogę powiedzieć, które bardzo mnie usatysfakcjonowało. Kiedy 3 października ogłoszono, że Powstanie jest zakończone to nasze dowództwo zorganizowało specjalne spotkanie. Dostaliśmy te nominacje wojskowe, które ja otrzymałem starszego strzelca. Muszę powiedzieć, że ten dokument - ja tu przywiozłem wiele dokumentów wydanych w późniejszym czasie które udało mi się przechować, pomimo że zostałem wywieziony do Niemiec, to ten dokument nie udało mi się zachować. A chodzi o ten dokument nominacji tego starszego strzelca. Ja go schowałem pod rurą w piwnicy na Poznańskiej i Wilczej z myślą, że jak powrócę to przyjdę i go sobie zabiorę. Takie było moje spojrzenie, że może mi się uda to przechować. A jak wróciłem to dom był do końca rozwalony bo Niemcy już do końca palili to wszystko i niszczyli.

  • Dowództwo zorganizowało takie spotkanie?

Każdy dostał te nominacje plus dwadzieścia dolarów. Proszę sobie wyobrazić, że ja to wszystko za wyjątkiem tego zaświadczenia o stopniu, te dwadzieścia dolarów, wszystkie dokumenty, kenkartę zatrzymałem przy sobie i do dnia zakończenia wyjścia z Warszawy, to wszystko zabrałem. Bo wiadomo, że nas wszystkich do Pruszkowa wygonili. Z Pruszkowa na poszczególne tereny niemieckie gdzie ja wyjechałem do Szczecina, a potem nas rozdzielili. Takie było pożegnanie dowództwa, przemówienie, podziękowanie za udział w Powstaniu, odczytanie rozkazów zakończenia Powstania Warszawskiego. Co jeszcze by takiego ważnego można powiedzieć… Wszyscy byliśmy zaskoczeni. Pytamy w jakim szeregu mamy wychodzić czy jako żołnierze Armii Krajowej czy jako cywile? Rozkaz był taki. Ponieważ nasz oddział nie był specjalnie uzbrojony to nie było sensu taką grupką, trzydziestu czy czterdziestu osób pokazywać się bez broni. To rozkaz dowództwa był taki, że mieszamy się w ludność cywilna i nie pokazujcie Niemcom, że jesteście żołnierzami Armii Krajowej bo nie wiadomo, co jak Rosja tu wpadnie, to was na Sybir wywiozą. Taka była interpretacja. I myśmy wszyscy zdecydowali..

  • To dowódca wydał taki rozkaz?

Tak. Nasz dowódca jeden i drugi.

  • Nazwiska dowódców?

Pan Wróblewski i nazwisko tego drugiego ,, Oracz’’. Kapitan ,,Oracz” i Wróblewski. Tak ustalili, ze idziemy w cywilu.

  • A broń?

Nie wiem co z tym zrobili. Mieliśmy kilka karabinów i vis-y, ale nie wiem co z tym zrobili. Zatrzymali oni. Nie mam pojęcia, czy schowali to gdzieś bo mogli to ukryć, czy oddali. Ale chyba nie oddali bo tak ja wiem to ta broń był ukrywana… Te oddziały, które pokazują w telewizji, które wychodzą z tymi karabinami maszynowymi to było tylko kilka takich oddziałów, to nie było masowo, było kilka. A takich małych jak my, mieliśmy karabinki gdzieś tam porozsiewani to nie byli oficjalnie pokazywani.

  • Wymieszał się pan z ludnością cywilną?

Tak się złożyło, że jak ja usłyszałem i tych kolegów, którzy byli ze mną to nie miałem nikogo który by jakby się przyłączył do mnie, każdy poszedł indywidualnie. Ja dopiero zaprzyjaźniłem się z dwoma kolegami w Pruszkowie, przez przypadek. Jeden Franek a drugi Felek. Do końca wywiozły nas do Niemiec, później cały czas i potem powróciliśmy do kraju, cały czas ta trójka wędrowała.

  • Nazwiska tych kolegów?

Właśnie nie znam.
  • Ale oni tez byli w Powstaniu Warszawskim?

Tak.

  • A pamięta pan w jakim zgrupowaniu?

Mówili mi ale dzisiaj nie mogę już pamiętać tego gdzie oni byli. Oni byli z organizacji na pewno. Wiem, że z Woli, gdzieś tam na Woli działali. Jeden i drugi. Oni się znali, a ja nie. Ja byłem ten trzeci, że się poznaliśmy przypadkowo, w Pruszkowie już przed samym podziałem kiedy Niemcy nas dzielili.

  • Z Pruszkowa?

Tak, w Pruszkowie to było.

  • I z Pruszkowa gdzie pana wywieźli?

W Pruszkowie była taka sytuacja. Jak szliśmy pędzeni ulicą Lwowską, bośmy z ulicy Lwowskiej tutaj wyszli bo Lwowska i Poznańska prawie wpada do siebie… barykada była olbrzymia przy Politechnice. Ja nie miałem żadnych rzeczy ani tobołów to mnie było łatwo przeskoczyć. Niektórzy tam dźwigali jakieś torby, to mieli kłopoty. Jak ja wyszedłem za parkan, za tą barykadę, patrzę Niemcy już stoją, pilnują nas i gonią nas takie szeregi. Idziemy ulicą Filtrową, przechodzimy koło Filtrów i wychodzimy przy placu Narutowicza przy kościele… nie pamiętam nazwy i tam nas, tutaj Grójecką, tą ulicą teraz co teraz do Włoch…

  • Aleja Krakowska.

Tak. I do Pruszkowa skręciliśmy. Ja miałem nawet próbę, chciałem uciec z tego całego szeregu, ale mówię gdzie ja pójdę? Planowałem uciec we Włochach do tego kolegi, Tadeusza Zielskiego. Ale nie udało mi się. A jeszcze ciekawostkę powiem, że kiedy wrócili z Powstania ze Starówki, oni tam walczyli w [Państwowej] Wytwórni Papierów Wartościowych. Tam były takie banknoty pięciuset złotowe, w takich blokach. Jeden taki kolega przyniósł takie pieniądze i się śmiał, że teraz tylko tym papierosy będziemy przypalać. Mówi: ,, Kto chce takie pieniądze?” Ja mówię: ,,Daj mi”. Wziąłem w plecak, wrzuciłem i w drogę. Jak szliśmy drogą, pędzeni od placu Narutowicza, to takie chłopaczki podbiegali do nas: ,, Może panu coś kupić, może panu coś kupić? ‘’ Ja tak zażartowałem i mówię: ,, A kupisz – mówię –litr spirytusu i kiełbasę? ‘’. ,, A kupię”. Ja mu daję te pieniądze, na lipę dałem, czy on kupi czy nie. ,,A gdzie pan będzie? Jak tu pana poznam? Bo pan będzie szedł w szeregu tutaj?’’ Mówię mu:,, Słuchaj , mam tu taką dzidę’’ - nie wiem skąd tam miałem, metalową i na tej metalówce powiesiłem taki czerwony kawałek szmaty. Tak szliśmy, szliśmy i … patrzę podchodzi chłopak za jakieś pół godziny. Przynosi pęto kiełbasy i litr spirytusu. I resztę mi daje. Chłopaki patrzą, a już szli koledzy ci sami co byli ze mną tam na Wilczej. Mówią: ,, Słuchaj, co się stało , że te pieniądze idą? Ja mówię: ,, Niemcy są tacy , oni do końca wojny będą to honorować’’. I taki przypadek się zdarzył.
Jak poszliśmy do… jak zagonili nas do Pruszkowa, patrzymy pojawił się Czerwony Krzyż - szwedzki. Roznoszą kawę, kawałek chleba jakiegoś tam z czymś. Ten jeden do mnie tak: ,,A byśmy się napili tego spirytusu?’’ . Ja mówię: ,, Chłopie , byśmy się wykończyli. Jesteśmy głodni, w ogóle nic nie jedliśmy.’’ Co my jedliśmy tam - kaszkę… I tak przetrzymali nas do następnego dnia i zaczęli nas segregować. Tego jednego kolegę, który ze mną z jednego środowiska, to on się zgubił i już nie miałem z nim kontaktu. Patrzę nowi ludzie, przychodzą nowe twarze. No i ten Franek i ten Felek się znalazł. I tak żeśmy się w trójkę się przycupiliśmy do siebie. I co robimy? Musimy czekać i zobaczymy co z nami zrobią. Ten jeden był starszy, ten Felek i mówi tak: ,, Słuchajcie, jesteśmy tacy wykończeni, dobrze by było – a oni nie wiedzieli, że ja mam tą wódkę - byłoby dobrze napić się kieliszek , bo to chorobę zabija’’ . A ja z tą myślą kupiłem ten spirytus. Ja mówię: ,, Ja mam . Ale nic nie mówcie, że ja mam’’. I tak po cichutku jak nam ta kawę roznosili to po kieliszeczku żeśmy sobie naleli. Ale ten kieliszek tak nas rozcieńczył, że można było poznać było, że piliśmy ten alkohol. I od tego tak się zaczęło, tak myśmy się zaprzyjaźnili, ze razem w jeden wagon, w jednym kierunku pojechaliśmy. Aż nas zawieźli do Starogardu i ze Starogardu do Wiednia. I tam byliśmy od października do maja.

  • Jakiś obóz to był?

Jak to było. Przyjeżdżamy do Starogardu. Akurat tu mam te dokumenty… Obóz pilnowany przez Ukraińców. I od razu: ,,masz czasy, to dawaj’’. Masz tam coś takiego wartościowego, dawaj… Nic za to. Tylko rozbierali nas i wszystko zabierali . Myśmy poukrywali zegarki, wszystko, co takie było namiętne dla nich. Czekamy tydzień. Wołają nas, siadamy do stołu i ankiety nam każą wypełniać, zdjęcia, numer nadają, przyklejają. Pytamy się tego jednego trochę po rosyjsku, trochę po polsku. To był taki jakiś Ukrainiec zbliżony tu ze strony granic polskich. On mówi: ,,Wywożą was’’. A ja mówię: ,,Gdzie?’’ . On: ,,Zobacz na wagon’’. Ja patrzę "nach Wien", do Wiednia, nie wierzyłem. Ale za dwa dni pojawiają się ,,żółciaki’’. S.A. ten tutaj ma opaskę, mundury żółte, w tych czapach takich, taki Ślązak, cholera wie, po polsku nawet dobrze mówił. ,,No chłopoki, jedziecie do Austrii. Będziecie mieli dobrze’’. Jak to dobrze - ja mówię - bierzecie nas do roboty. On mówi: ,,Nie martwcie się. Lepiej jak do Niemiec’’. No, miał rację. Austriacy odnosili się do Polaków lepiej jak Niemcy. Myśmy tam odczuli pewna ulgę, że oni nas tolerowali względnie. Ale trafiły mi się takie przypadki tam już, na miejscu…

  • To był jakiś obóz?

Nie był obóz. To było tak. Zawieźli nas do fabryki. Myśmy byli przeznaczeni na produkcji Leichtenmetalfabrik - lekkie wyroby metalowe dla lotnictwa. Oni nas tam chcieli umieścić w tej fabryce. Ale jak nas przywieźli i posadzili w takich pomieszczeniach zamkniętych gdzie nas pilnowali, to tam był wagon, sześć siedem wagonów napakowanych, jeden koło drugiego. Amerykanie, chyba Amerykanie, nalot zrobili. Najpierw puścili ulotki, że będzie bombardowany odcinek taki i taki, tam jest ta fabryka. Oni dostali tą wiadomość. I mówią: ,,O , robota wam się skończyła’’. Ja mówię: ,,Dlaczego?’’. Mówi: ,,Przysłali Amerykanie’’ - oni się już nie liczyli, mówili otwarcie, że przegrali wojnę - ,, …zbombardują nam dzisiaj fabrykę ta i tą’’. Takie mieli informacje, oficjalnie, przyleciał samolocik i rzucił wiadomość. Rzeczywiście, o godzinie wyznaczonej przyleciało z pięćdziesiąt samolotów i jeden za drugim leciał łup, łup tak zwanym dywanowym systemem. Zrównali z ziemią tą fabrykę, nie było. I co teraz zrobić. Patrzymy za dwa dni dostaliśmy rozkaz wyjeżdżamy do miejscowości Kietze, taka jakaś miejscowość, do dzisiaj pamiętam. Na roboty- kopanie rowów przeciwczołgowych przeciwko Rosji. A Rosja była już, można powiedzieć na przedmieściach austriackiej granicy. Węgry przeszły granicę, węgierską granicę przeszli i wchodzą tutaj do austriackiej. A my jesteśmy tutaj nad Dunajem, taka miejscowość Kietze, a u góry Bratysława. My tu jesteśmy na dole, a u góry widać Bratysława. Tam bombardowania lecą, widać w nocy było - wojna wielka. A my siedzimy tutaj na dole i rowy kopiemy. Ci wieśniacy zdenerwowani bo myśmy im winogrona zniszczyli - kilometry. Doły - siedem metrów wykopane i to było tak rządkami. Skopaliśmy im tam ziemię niesamowicie. I tam przez cały okres październik, listopad, grudzień. Ciekawe , że w tym okresie najgorsze mrozy jakie wystąpiły w Austrii - do dwudziestu stopni. A ja - w tym garniturku.. I tak przebyłem zimę, tylko kocyk który miałem, nawet nie wiem kto dał ten kocyk, każdy miał. Myśmy tylko tak zarzucali na siebie i chodziliśmy. Gonili nas tam dwadzieścia kilometrów, jeszcze później jak te rowy wykopaliśmy, na rżnięcia w lesie drzewa na jakieś tam fortyfikacje. Tam chodziliśmy do trzech kilometrów pieszo. Ten mróz, to wszystko… .Ale co Niemcy zrobili - bo oni też bali się chorób. Bardzo pilnowali żeby rano, jak myśmy wychodzili do roboty, wyganiali nas na taki duży plac, rozdawali kawę i nie uwierzycie - dosłownie - wino w takim ja wiem papierowych pudełeczkach i te wino rozgrzewało nas. I to chyba mnie osobiście uratowało. Jestem wrażliwy na zimno. W tym jednym ubranku w Powstaniu i tam - przebyłem. Dopiero zdarzył się przypadek, że zachorowaliśmy - nas trzech na świerzb. A Niemcy szału dostali - bali się tego jak cholera. Mówią tak. Do szpitala. A tam był taki szpital polowy Czechów. A Czesi byli zaprzyjaźnienie z Niemcami. Wpakowali nas do tego szpitala, myśmy tak jak w raju się czuli. Rozebrali nas dosłownie do naga. Smarowali nas, te dziewczyny - kupa śmiechu była , smarowali nas jakąś maścią żółta i trzy tygodnie powiedzieli, ze będziemy w tym szpitalu aż choroba zginie. Było krócej, było dwa tygodnie. Ale my odczuliśmy jakby powrót do życia normalnego. Tak się złożyło, że jak ja już wychodziłem z tego szpitala to Niemcy skądś przywieźli jakieś ubrania, nie wiadomo skąd, prawdopodobnie po żydowskich obozach. Były one pod takimi kotłami jakimiś wyparowane, że można je było wziąć bo były czyste. Ja wtedy dostałem, bo ubranie dostałem to co miałem, dali mi - takie coś… jakby to nazwać - kurteczkę, troszkę nawet ocieplaną. Ja się poczułem jak w raju. To mnie trzymało do końca w tym kopaniu tych rowów.

  • Jak się odbyło pana wyzwolenie?

Wyzwolenie było takie. Jak już Rosja zaczęła znaczy Rosjanie zaczęli wkraczać do Austrii, to zaczęli wszystkich tych Niemców z tych terenów, może nie wyganiać tylko oni sami uciekli. A zostali tylko starcy, którzy pilnowali tych domostw swoich bo tam i zwierzęta były, bo to wieś była, dokładnie wieś. A reszta szła sześćdziesiąt kilometrów piechotą do Wiednia. I my też. Po drodze się żywiliśmy się czym się dało, kartofle gotowaliśmy… Trzeba było uciekać szybko bo Rosjanie dosyć szybko kroczyli. Przyszliśmy do Wiednia i teraz ktoś z nas musiał być jakimś dowódcą, który nas jakoś prowadzi bo przecież grupa Polaków jest. Jeden się znalazł mecenas, który znał dobrze niemiecki. Był dolmeczerem takim u nas tam w grupie, jak byliśmy tam w tym, w tej Kietze. W stodole spaliśmy, rano się budziliśmy to mieliśmy śnieg na głowie. On do końca nami kierował i znaleźliśmy się w kościele, w piwnicy gdzie zmarłych tam układali. Nie było akurat nikogo z tych zmarłych, tylko było puste pomieszczenie, myśmy to wykorzystali i tam się schowaliśmy. Trzeba przypadku, że Ukrainki te które były zaprzyjaźnione z Niemcami i tamci Ukraińcy, też wpadli do nas i też chcieli tam się między nami zmieszać. A jak wiadomo Rosjanie jak przyszli, to Ukraińców łapali i na miejscu wszystkich rozstrzeliwali. Dokładnie. Była taka sytuacja, ze jak Rosjanie weszli tutaj do Wiednia to akurat siódmy - siódmego kwietnia, Wielkanoc. Wchodzą po rosyjsku - ręce do góry - no to wszyscy ręce podnoszą. ,, Kto tu jest Ukraińcem?’’ Cisza. Nikt nie odzywa się. ,, My Polacy jesteśmy’’. ,,Ty to widać. A ty, a ta? O , to nasza jest, wychodzi’’. Wszystkich tych Ukraińców wyciągnęli i nie wiem gdzie tam zabrali. Jednego tylko postrzelili bo był taki narwaniec, że chciał uciec i go postrzelili. Na tym się skończyło, że my tam posiedzieliśmy dwie- trzy godziny. Przyszedł jakiś oficer rosyjski i on już troszkę inaczej myślał. Mówi: ,,Wy chcecie do kraju wrócić?’’ Wszyscy śmiech: ,, Chcemy’’. Wyprowadził nas i doprowadzili do takiej komendy rosyjskiej, która miała zadecydować jak mamy dotrzeć do miejsca, gdzie nas do pociągu wsadzą i będą wieźć. Okazało się, że nie w Wiedniu tylko w nowym mieście wiedeńskim - koło Wiednia. Stamtąd miał być transport, który miał nas transportować do Polski. A tu jeszcze wojna trwa. Po drodze jakie przygody mieliśmy ogromne. Przecież ci Rosjanie zachowywali się skandalicznie. Polki, tych naszych kolegów żony - gwałcili. Zdarzył się przypadek, ze podjechał samochodem jakiś Rosjanin z NKWD i myśmy mu powiedzieli, że ten zgwałcił żonę tego. To on tego zawołał i przy nas go zastrzelił. Powiedział, ze to jest wojenne prawo i kto nie wykonuje... Przy nas go zastrzelił, tego faceta. Myśmy zdębieli. Fajnie to wyszło, że jednak jakieś to prawo jest. Byliśmy trochę podbudowani i szybko się zebraliśmy do jakiejś granicznej stacji między graniczną stacją węgierska a austriacką. I nas tam zaczęli jak to się mówi - badać. Co my jesteśmy - NKWD rosyjskie. Ty warszawiak, ty warszawiak… Wszyscy warszawiacy. No a skąd…

  • Tamten mecenas tez był Warszawiakiem?

On był z Warszawy. Tam był sędzia, tam był mecenas. No kilka osób było z wykształceniem. Nawet trafił się taki z cyrku Staniewskich - Zbyszko, taki olbrzymi facet, nawet kiedyś go w telewizji pokazywali. On ze mną był tam w obozie...

  • A nazwiska pan nie pamięta?

Cyganewicz chyba… A ten mecenas ? Nie pamiętam.

  • Oni tez powstańcami byli?

Nie wiem czy byli w organizacji, ale z Warszawy… razem z nami, trzydzieści osób byliśmy w tym baraku.

  • Jak pan wrócił do kraju?

Tu pani powiem, że zaskoczenie mam wielkie. Jedziemy przez Czerniowce na granicy rumuńsko-polskiej. Wjeżdżamy do polski i wszyscy mówią tak: ,, Słuchajcie, czy my nie jedziemy na Lwów ? Bo jak jedziemy na Lwów, to wiadomo, że nie wracamy do kraju Rosyjska obsługa, Czerwony Rosyjski Krzyż - wszystko…’’ Mówią tak: ,, Jak pojedziemy na Lublin to znaczy, że jesteśmy w Polsce a jak na Lwów to koniec.’’ Okazało się, ze jakoś ten pociąg skierowany został na Lublin.

  • Kiedy to było?

To był dokładnie 10 maj. Przyjeżdżamy - już jesteśmy Falenica, radość - wyciągamy szampana- ile kto chciał, wermut - jaki kto chciał, to mógł sobie wziąć buteleczkę jak przyjedzie do domu to poczęstuje. Tak mówię, otwieramy czy nie, ale ktoś mówi - nie wiadomo co będzie jak tam przyjedziemy na stacji bo nam mogą to zabrać. No to każdy otworzył butelkę, wszyscy jak byliśmy wszyscyśmy wypili szampany, butelki wyrzuciliśmy. Przyjeżdżamy na stacje wschodnią, podjeżdża pociąg pod bazylikę tu od Ząbkowskiej, Kawęczyńskiej. Tam zatrzymał się ten pociąg. Ja mówię jakie wielkie zaskoczenie było dla mnie. Wychodzę, miałem walizeczkę drewnianą - wziąłem sobie drewnianą bo wygodniej było na niej usiąść nawet czy coś. I co miałem? Jak chłopak - ruletka podobała mi się kręcona, no to miałem ruletkę. Łyżwy - Sarkofy mi się podobały to wziąłem. I takie prześcieradełka w kratkę, Niemcy tego mieli, tego leżało w sklepach różnych można było brać ile kto chciał. Ale po cholerę mówię mam tego brać, wezmę sobie tylko zmianę na pościel. Wysiadam, żegnam się ze wszystkimi, z tym Felkiem… i z kim. Mówię zadzwońcie - do dzisiaj nie zadzwonili. Nieraz nawet myślałem żeby do telewizji dać znać i go wywołać, są tutaj takie programy, ale nie odezwali się. Pożegnałem się i idę. Prawie do Kawęczyńskiej dochodzę, tam był taki budynek dróżnika rozwalony, spalony. Nie wiem czy to Niemcy czy ktoś spalił. Podchodzi do mnie dwóch żołnierzy rosyjskich, z opaskami, z komendy z tego terenu i mówią: ,,Broń majesz?’’ . Ja mówię:,, Broni żadnej nie mam’’. ,, A skąd wracasz?’’ Ja mówię: ,, Chyba wiesz skąd wracam, zobacz skąd ten pociąg przyszedł’’. ,,Pójdziesz z nami na komando’’. Ja: ,,To chodźcie, jak macie takie obiekcje…’’ A oni mnie wepchnęli do tego budyneczku dróżnika, ten stanął na brzegu wejścia, a ten mówi: ,, Otwórz walizkę!’’ i pepeszę do mnie wymierzył. ,, Dawaj czasy!’’ a ja mówię: ,, Nie mam’’. Miałem zegarek, ale ukryłem go w chustkę od nosa i jak mówi ,, dawaj czas’’ to ja rękę w kieszeń, wyciągam chustkę, mówię ,,nie mam’’ a tu trzymam zegarek. Ten pomacał mnie, pomacał - nie ma - w porządku. I włożyłem z powrotem tą chustkę. Trzymają mnie na tej muszce i wywraca to wszystko. I tak - tą pościel wziął bo wtedy to była łakoma rzecz. Koc wziął, bo jeden koc miałem i ten koc był pretekstem podzielenia ich dwóch. Bo ten pyta mi się: ,, A gdzie mieszkasz?’’ , mówię: ,, Sam nie wiem czy mam mieszkanie’’. ,,To zostaw mu ten koc” ten - nie i tam między sobą . Ten był na gazie i ten był na gazie ale tego jakoś serce wzruszyło, że może nie będzie miał się czym przykryć i zaczęli się między sobą kłócić. W końcu się okazało, że ten który chciał mi ten koc zostawić był starszy stopniem i polecił mu wycofać się w ogóle z tej całej sytuacji. Obrobili mnie tak, że wszystko wzięli... Nic nie mieli specjalnego ale to jest złodziejstwo, zwyczajne złodziejstwo. Tak przywitał mnie pierwszy krok. Proszę sobie wyobrazić - co mnie zostało. Jak przyszedłem do domu, już tam do Kawęczyńskiej dochodziłem i takie chłopaczki podbiegają. ,,Pan wraca z Niemiec?’’. ,,Tak’’. ,, Niech pan da tę walizeczkę , ja panu przewiozę’’- takie wózeczki mieli. ,, A gdzie pan mieszka?’’. ,,Tu , na Ząbkowskiej’’. ,, O , to kawałek , ja panu odwiozę.’’ I te dwa chłopaki ze mną, ja tu w głowie mam co innego, mam wizję co tu się stało . Muszę powiedzieć, że idę tą Ząbkowską i patrzę ten dom czy stoi czy nie - no patrzę stoi. A teraz czy matka żyje i ojciec - oni nic nie wiedzieli. Tylko jedna rzecz dotarła. Jak byłem tam w Kietze, wziąłem taką kartkę i wysłałem do Tadeusza Zielskiego do Włoch, bo liczyłem na to, że jeszcze Rosjanie nie weszli to tutaj on tą pocztę dostanie. Niemcy dostarczyli ten kawałek karteczki. I ta pocztóweczka - chyba nawet ją mam na pamiątkę bo matka ją zatrzymała bo Tadek Zielski przyszedł z tą kartką i ona powiedziała do ojca: ,,Popatrz, Mietek żyje, bo oni powiedzieli, że nie. ‘’

  • Także dom pana stał na Ząbkowskiej?

Tak to był dom tam gdzie rodzice mieszkali. Moi rodzice tam mieszkali od trzydziestego drugiego roku, a dopiero w trzydziestym dziewiątym, czterdziestym - czterdziesty piąty rok to przeprowadziłem się na plac Szembeka.

  • Także zastał pan i rodziców i brata w domu?

Wszyscy byli. To był 10 maja, Święto Wyzwolenia - zakończenia wojny. Ten chłopak poleciał na górę bo on: ,,Gdzie pan mieszka?’’ Ja mówię: ,, Trzecie piętro’’. Ten poleciał, ja stoję na dole jak sierota, tu mnie spotykają znajomi z domu - kochany, wróciłeś, jaka radość, ten nie wrócił, tamten wrócił. Patrzę schodzi ojciec… Zatknęło mnie dosłownie i ich też. To był spotkanie nie do opisania.

  • Czy był pan represjonowany za przynależność do Armii Krajowej?

Nie. Jeżeli chodzi o władzę?

  • Tak, chodzi już o okres powojenny. Czy miał pan jakieś nieprzyjemności czy pan się do tego przyznawał, ze był pan w Armii Krajowej.

A o to chodzi… Pracowałem dwadzieścia pięć lat, nawet trzydzieści w handlu zagranicznym. A tam jak wiadomo był bardzo duży przesiew ze strony agentury SB. W każdym handlu zagranicznym był taki wydział specjalny. Ja się nie przyznawałem bo mi powiedzieli, ze jak się przyznasz to ciebie kopną. Był fakt taki, że do tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku - jak Gierek wszedł do władzy, to to się troszkę rozluźniło. Mój znajomy, który był właśnie też tam pracował ze mną w handlu zagranicznym, to on się przyznał to go zwolnili. On mnie powiedział - chłopie nie przyznawaj się bo to tylko ze szkodą dla rodziny. A myśmy tam dobrze zarabiali więc trzeba się było trzymać pracy.

  • Pamięta pan nazwisko tego kolegi?

Ryszard Kasprzak.

  • On był w Powstaniu Warszawskim ?

Właśnie nie wiem, ale w Armii Krajowej był. Kasprzak Ryszard. Nawet był moim szefem w części.

  • Także pan się nie przyznawał?

Nie. Nie przyznawałem się. A jeszcze na dowód powiem jeden przypadek. Jak wróciłem z Niemiec i szedłem od rodziców z Ząbkowskiej, Brukową tam był ten most jak my go nazywaliśmy wysokowodny, Drewniak. To była główna trasa przejściowa. Wchodzę na most, tak pośrodku mostu jesteśmy i wpadam na mojego komendanta Wróblewskiego ,,Karfa’’. Cześć, cześć, jak się czujesz, co tamto. Wymiana paru zdań. ,,Słuchaj , nie przyznawaj się, że byłeś w Armii Krajowej, nie przyznawaj się , nic nie mów o kolegach których znasz." . Taka była rozmowa króciuteńka. Mówi: ,,Zobaczymy się jeszcze w innej sytuacji’’. I to się sprawdziło. Bo byłem u niego osobiście w domu gdzie mnie zaprosił i między innymi napisał mi to oświadczenie, poświadczył mi bo musiałem być zweryfikowany.

  • A czy chciałby pan tak coś powiedzieć na zakończenie na temat Powstania czego jeszcze nikt dotąd nie powiedział?

Powiem tak, że Powstanie było chyba ideą wszystkich Polaków bo za dużo cierpieliśmy. Bez względu na to co się stało to to moim zdaniem jest rzecz bardzo, bardzo cenna, że taka rzecz się odbyła. Ale z drugiej strony może za dużo to kosztowało, nas Polaków bo nasze powstania nigdy się nie udawały. Ale patrząc z punktu [widzenia] historii, patrząc z punktu takiej… wrażliwości Polaków to to było potrzebne. Jedną rzecz, którą ja osobiście uważam to, że myśmy nie przygotowali się odpowiednio. A druga rzecz to mam tutaj taką uwagę. Londyn nie był nie był uzgodniony z naszymi decyzjami pomimo, że jak wiadomo nasz rząd chciał popierać tą nasza inicjatywę ale nie wydali rozkazu, tylko wydane było przez ,,Bora’’ Komorowskiego. Takie mam odczucie.

  • Ostatnie pytanie. Pana pseudonim to był pana pomysł?,, Jastrząb’’?

Tak.

  • A skąd?

Zawsze uważałem, że rzecz którą sobie zaplanuję to muszę ją osiągnąć. A jastrząb ma tę cechę, że zawsze polował na to co sobie upatrzył. Dlatego może ta nazwa mnie przyciągnęła. A po drugie może to tak się złożyło, ze dużo kolegów miało pseudonimy. Jedni charakteru mają jakiegoś tam - Jurka - z nazwisk, drudzy od innych, a ja mówię od ptaków, szukałem, nikt nie miał takiego pseudo to sobie takie zażyczyłem, poprosiłem o takie pseudo i ustaliliśmy.


Warszawa, 12 lutego 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Mieczysław Dąbrowski Pseudonim: „Jastrząb” Stopień: starszy strzelec Formacja: Baza Lotnicza „Łużyce” (Obwód VIII Okęcie) Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter