Maria Teresa Załęska „Jola”
[Nazywam się] Maria Załęska, [urodzona] 8 listopada 1926 roku.
- Jak wyglądało pani życie przed wojną?
Mieszkałam na ulicy Flory róg Bagateli. Tam był naprzeciwko ogródek jordanowski. Później musiałam się przenieść z rodziną na Wolę. Do dziesiątego roku życia mieszkałam na Flory, a później, do wybuchu Powstania, pomiędzy Śródmieściem a Wolą.
- Na jakiej ulicy, pamięta pani?
Źle powiedziałam, później jeszcze mieszkałam na Mokotowie, na Madalińskiego róg Kazimierzowskiej, a dopiero później, przed samym Powstaniem, przeprowadziłam się na Wolę, już bez rodziny, sama.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądało pani życie przed wojną? Czy w domu były tradycje niepodległościowe?
Tak w miarę, nie jakieś wyjątkowe. Oczywiście, że obchodziło się wszystkie rocznice. Właściwie miałam raczej życie dobre i udane. Miałam dziadków na wsi, którzy tam mieli majątek. Zawsze do nich jeździłam, mimo okupacji, mimo w ogóle niebezpieczeństw podróży. Zawsze jeździłam i na wakacje, i na święta.
Na pograniczu Podlasia i Lubelskiego.
- Jak pani zapamiętała wybuch wojny?
Właśnie byłam tam, na wsi.
- Co pani czuła wtedy? Widziała pani od razu Niemców, czy dowiedziała się, że jest wojna, dopiero później?
Nie. Jeden z moich dosyć młodych wówczas wujów powiedział mi, że [jest] wojna. Myślałam, że on żartuje. Nie od razu uwierzyłam. Jakiś czas jeszcze byłam tam i dopiero w grudniu, furmanką, z wielkimi kłopotami, wróciłam do Warszawy.
- Czy będąc na Podlasiu, widziała pani Niemców, czy dopiero gdzieś w drodze do Warszawy?
Pojedyncze osoby.
- Czyli regularnej armii nie było widać?
Nie. A w ogóle mieszkańcy wsi to nawet mówili, że Niemcy to są – dosłownie tak się wyrazili – wesołe chłopaki. Nie wiem dlaczego, ale to sobie zapamiętałam.
- Kiedy pani miała pierwszy kontakt z regularną armią niemiecką, dopiero w Warszawie?
Tak. Po prostu widziałam ich maszerujących ulicami i śpiewających te swoje znane śpiewki niemieckie, ale tylko tyle. Nigdy nie byłam ani zatrzymana, ani rewidowana, ani w domu nie było rewizji. Chociaż, gdyby była, to by bardzo dużo rzeczy mogli znaleźć.
- A pamięta pani, co wtedy pomyślała, co czuła, widząc wroga?
Przede wszystkim – miałam wtedy dwanaście lat – byłam bardzo ciekawa. Oczywiście, że – tak jak mówiono – to byli wrogowie, ale ja tego tak jeszcze wtedy nie przeżywałam.
- Pamięta pani, jak wyglądało życie w czasie okupacji w Warszawie? Co pani robiła w tym czasie?
Chodziłam na komplety.
To była szkoła Królowej Jadwigi. Komplety były w różnych mieszkaniach, w naszym – tam gdzie mieszkałam – też były. Raz czy dwa w tygodniu były u nas lekcje wszystkich przedmiotów, według normalnego programu.
- Może pani coś szczególnego zapamiętała, jakichś nauczycieli?
Był taki bardzo młody nauczyciel historii i łaciny. Poza tym pamiętam [nauczycielkę] – wtedy mi się wydawała starsza, ale nie była – od przyrody, od polskiego jeszcze starsza, ale to właściwie wszystko. Pamiętam nawet, jak się nazywali, ale nie wiem, czy to potrzebne. Od historii i łaciny pan nazywał się Bader, a od polskiego – pani Strońska, a od przyrody nie pamiętam.
- A szkoła imienia Królowej Jadwigi w którym miejscu się mieściła?
Nie wiem, bo ja tam nigdy nie byłam.
- Rozumiem, czyli pani tylko przynależała tam, natomiast wszystkie komplety były poza szkołą?
Wszystkie były tylko w prywatnych mieszkaniach. To znaczy kiedyś znałam ten adres, ale nigdy tam nie byłam i w tej chwili tego adresu nawet nie pamiętam. Ale to była taka dosyć znana szkoła i gimnazjum Królowej Jadwigi. Niestety w tej chwili zapomniałam.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądało życie codzienne, co pani robiła oprócz nauki, co rodzice robili?
Mama była nauczycielką geografii na tajnych kompletach akademickich, bo mama była geografką. Ale to nie była rzecz zarobkowa. A jeśli chodzi o pieniądze, to raczej od dziadków dostawaliśmy z majątku produkty. A ojciec też był w konspiracji i prócz tego wykładał na kompletach akademickich. Ojciec był zoologiem.
- Czy miała pani styczność z jakimiś znajomymi ojca, zanim pani wstąpiła do konspiracji? Czy częściowo się to odbywało u pani w mieszkaniu, czy tata izolował od tego?
Niektórzy panowie przychodzili i ich widziałam, nawet wiedziałam, jak [mają na imię].
- Czyli nie było takiego kontaktu, że pani ich dobrze znała?
Nie. Rodzice starali się, żeby nie było.
- Jak pani wstąpiła do konspiracji? Jak to się stało? Przez szkołę, przez znajomych?
Nie przez szkołę. Przez jakąś osobę znajomą, której nawet nie potrafię sobie przypomnieć. Natomiast parę innych osób pamiętam z konspiracji.
To się stało, [jak miałam] jakieś piętnaście lat. W Powstaniu miałam siedemnaście, więc wtedy miałam piętnaście, to już kontakty konspiracyjne się zaczęły. Rodzice byli bardzo niezadowoleni, że za dużo w jednym mieszkaniu takich rzeczy się dzieje, bo do mnie też przychodziły różne osoby. Ale trudno, tak było.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądała pani przynależność do organizacji, co pani robiła, co miała pani robić?
Przede wszystkim kończyłam kurs sanitarny i łączności.
W poszczególnych mieszkaniach. Między innymi w moim też.
- Czy były wyjazdy w plener, czy tylko w mieszkaniach?
Nie, to było tylko w mieszkaniach.
To były dwa kursy. Poza kursami nic nie było.
- Czyli do momentu Powstania poza przygotowywaniem się nic nie było?
Był jeszcze kurs, ale to już blisko Powstania, obchodzenia się z bronią. To był trzeci kurs.
- To też w mieszkaniach się odbywało?
Też w mieszkaniach.
- Pamięta pani może mieszkania, gdzie to było?
Moje mieszkanie było na Mokotowie – róg Madalińskiego i Kazimierzowskiej; mojej koleżanki, też niedaleko na Mokotowie. Pamiętam, że bardzo była wtedy potrzebna deska do mięsa, dlatego że się rozbierało i składało zamek od karabinu na desce.
- Każdy zdobywał w ciężkim trudzie deskę do mięsa?
Tak.
Nie, w każdym domu była, normalnie używana do mięsa, ale się bardzo wtedy przydawała.
- A jak pani się dowiedziała, że będzie Powstanie, że będzie mobilizacja?
Od mojego ojca się jednak dowiedziałam prędzej niż od moich kolegów i koleżanek.
Po prostu powiedział: „Za trzy dni Powstanie”.
- Czy później, bezpośrednio od zgrupowania, do którego pani przynależała, dostała pani informację, gdzie ma się zgłosić?
Tak, tylko nie pamiętam. Taką informację dostałam dosłownie na dzień przed 1 sierpnia i to była informacja przekazywana ustnie. Najpierw musiałam się zgłosić, nie tak jak mówiłam, na Piusa, tylko na Mazowiecką – to było niedaleko Piusa – ale później bardzo szybko nas przetransportowali na Piusa. Na Piusa był bardzo obszerny i wygodny lokal – kilka pokoi.
- Kiedy pani wyszła na Powstanie, to było 1 sierpnia na godzinę siedemnastą, czy już wcześniej?
Nie, wcześniej. Dwa dni wcześniej. Pamiętam, było bardzo nerwowe czekanie, dlaczego się jeszcze nic nie zaczyna.
- Czy wracała pani do domu, czy została?
Nie, zostałam już cały czas.
- Jak pani pamięta moment wybuchu?
Po prostu pamiętam pierwsze salwy i ktoś, kto nami kierował, powiedział, że to już właśnie jest początek.
Dalej się przez kilka dni czekało, co będzie do zrobienia. Później były już pierwsze osoby ranne i zajmowałyśmy się nimi.
- Szpital na Piusa mieścił się na piętrze, w podziemiach?
W podziemiach. Wszystko było w piwnicach, to znaczy nie wszystko, bo nasze stanowiska były na piętrze, a szpital był w piwnicach. Tam było – z tego co pamiętam – bardzo dużo miejsca. Przy świecach oczywiście wszystko.
- Czy pani brała udział bezpośrednio w walkach?
Zdarzyło się, że siedziałam na posterunku kilka razy, ale okazało się to niepotrzebne. Z bronią, ze wszystkim, na posterunku – nie sama, z kolegą zawsze. To było na Piusa, róg Alej Ujazdowskich, a naprzeciwko, w Alejach Ujazdowskich siedzieli – jak nam mówili – „Ukraińcy”. Nie wiem, czy to byli tylko Ukraińcy, czy nie, ale w każdym razie, w jakiś sposób oni nam grozili, dosłownie słowami: „My wam jutro pokażemy”, ale nic nie pokazali. Tak że my siedzieliśmy, zmienialiśmy się na posterunkach i właściwie wtedy, w tym miejscu, w tym momencie, nic się nie zdarzyło. Ale to, że: „My wam pokażemy”, to było i to pamiętam doskonale, i po polsku w dodatku.
- Pani była sanitariuszką i łączniczką. Pamięta pani, gdzie nosiła rozkazy?
Byłam bardziej jednak sanitariuszką.
- Z momentów łączniczki pamięta coś pani – gdzie były rozkazy, od kogo, do kogo, gdzie pani je zanosiła?
To było na tej samej ulicy – Piusa, po przeciwnej stronie. To było bardzo blisko, ale przejść przez Piusa, to trzeba było bardzo uważać z barykadami. Jeden chłopiec zginął właśnie, bo się nie schylił, przechodząc przez barykady.
- Może coś pani utkwiło mocno w pamięci, jak pani była sanitariuszką?
Owszem, przywieźli jednego rannego. To nie był ktoś bardzo młody, to był oficer i nie mogłyśmy sobie dać z nim rady, bo nie można go było utrzymać za ręce. Miał straszne ruchy, tak że myśmy musiały więcej niż we dwie go przytrzymać, żeby zrobić opatrunek. To pamiętam, bo to zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie. Poza tym, jeśli chodzi o innych rannych, to raczej byłam przyzwyczajona do tych opatrunków i do tego wszystkiego.
- A czy asystowała pani przy jakiejś operacji?
Nie, nie przypominam sobie, żeby tam, gdzie byłam, były operacje.
- Kto był lekarzem, czy same sanitariuszki były?
Same sanitariuszki. Być może, że lekarz był, ale ja nigdy z nim nie miałam styczności.
- Pani przez cały okres Powstania była w tym szpitalu?
Albo w szpitalu, albo na placówce piętro wyżej, tak jak było potrzeba.
- Jak się państwo dowiedzieli, że nastąpił koniec walki, że jednak Powstanie upada, jest podpisana kapitulacja. Jak to wyglądało?
Trudno mi sobie przypomnieć, jak to było, ale wiem, że jednocześnie było straszne przygnębienie i troszeczkę ulgi. Ale przede wszystkim okropne przeżycie, jak się okazało, że jest klęska, dlatego że myśmy wszyscy – w tym wieku mniej więcej siedemnastu lat – byli pewni, że Powstanie zwycięży. A jednocześnie się odetchnęło. Jedno z drugim, nie wiem.
- Państwo wychodzili razem z ludnością cywilną? Jak to się odbyło?
Nie. Myśmy wychodzili normalnie, z oddziałem.
- A pamięta pani ten moment zdawania broni, poddawania się? Czy koledzy i koleżanki chowali broń? Jak to było?
Ja nigdy nie miałam własnej broni na stałe, więc tego nie mogę pamiętać, bo raczej to koledzy robili.
- Państwo mieli jakiś punkt, w którym musieli się zgłosić do poddania się, czy po prostu bezpośrednio z budynku państwo poszli?
Bezpośrednio z budynku do obozu. Oczywiście, kto chciał odejść z ludnością cywilną, to mógł to zrobić i były takie osoby, ale to była [mniejszość].
- Jak państwo wychodzili z Warszawy, gdzieś byliście wywożeni wagonami?
Piechotą, do pociągów.
Tego nie pamiętam.
- Z Warszawy czy spod Warszawy odchodziły?
Blisko pod Warszawą. Wiem, że przez Kolonię Staszica przechodziliśmy. Nie przy całym szlaku, ale przy części szlaku którym szliśmy – nawet trudno mi powiedzieć, jakie to były ulice – stał szpaler „ukraińców”. Nie wiem, dlaczego oni tam stali. Ja sobie wtedy myślałam, co by to było, gdyby ich puścili i gdyby im wolno było robić, na co mają ochotę. To było niesamowite, bo tak jak dotąd pamiętam, to ich wyrazy twarzy dla mnie były okropne.
- A czy przy wychodzeniu mieli państwo postój na Zieleniaku przy Ochocie, czy bezpośrednio państwo szli?
Bezpośrednio.
- Co było dalej, doszli państwo do pociągów i...
I po prostu nas umieścili w pociągach. My jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, dokąd [jedziemy], że do obozu, to tak, ale do jakiego, gdzie, czy do Niemiec, czy w Polsce, tego nie wiedzieliśmy.
- A jak wyglądał transport pociągiem?
Straszliwy tłok był. Nie bardzo było co jeść ani pić, ale jakiś taki był nastrój, że nie było nic wesołego, a jednak nastrój był dobry.
- Ile czasu pani jechała pociągiem?
Koło trzech dni chyba.
- Po dojechaniu to już była stacja docelowa?
Tak.
- Czy już w pociągu było wiadomo, gdzie państwo jadą?
Nie. Straszne plotki krążyły, że wiozą nas w straszne miejsce, że w ogóle to będzie coś okropnego, ale myśmy się tym nie przejmowali specjalnie, bo tak się wyczuwało, że to nie jest prawda. Właściwie, jak już pociąg dojechał na miejsce, to nie pamiętam ile czasu, ale też piechotą maszerowaliśmy do obozu, to już nie było tak bardzo długo.
- Pamięta pani, co pani myślała, jak zobaczyła obóz? Jak to wyglądało?
Zobaczyłam tylko druty przy wejściu. Nic specjalnego poza tym nie widziałam. Tam dalej były baraki i naokoło były druty, i to właściwie wszystko.
- A jak wyglądało życie obozowe, jak pani to zapamiętała? Czy dalej działała tam konspiracja?
Nie. Spałyśmy na siennikach, na podłodze. Bardzo ciasno, ale atmosfera wzajemna była bardzo dobra, mimo że wszyscy wszystkim przeszkadzali. Ciągle były jakieś wiadomości – przeważnie fałszywe – na temat [tego], co ma się zdarzyć. Był wielki głód, naprawdę wielki głód. Myśmy tam były siedem miesięcy i były paczki z PCK, ale najwyżej po dwie paczki w ciągu tych siedmiu miesięcy, więc paczki to było wielkie przeżycie. Pierwszy raz w ogóle widziałam w życiu, że jest mleko w proszku na przykład, nawet kawa w proszku. Przedtem nie wiedziałam, że coś takiego jest. Przeważnie były różne konserwy. To były – nie pamiętam ilu kilowe – niezbyt duże paczki, ale w każdym razie, niektóre osoby dzieliły sobie na bardzo długi czas te paczki, a niektóre – między innymi ja – to w dwa czy trzy dni zjadałyśmy wszystko. Czekolada była oczywiście, to było coś nadzwyczajnego.
- Czy miała pani kontakt z bliskimi, ze znajomymi w obozie?
Tak, była normalna, obozowa, oficjalna korespondencja. Trzeba było bardzo uważać, co się pisze, króciutkie listy, ale po polsku.
- A jak wyglądała sytuacja polsko-niemiecka, bo strażnikami byli Niemcy, tak?
Tak.
- I jak się odnosili do Powstańców?
Przyznam się, że bardzo byłam zdziwiona, ale odnosili się dobrze. Jeden był niemiecki Feldfebel, który w ogóle robił, co tylko było można, żeby nam się to podobało. Na przykład, jak przychodził i po niemiecku mówił:
Aufsteien – wstawać, to myśmy powiedziały, że wstaniemy dopiero, jak powie po polsku, i on w końcu mówił po polsku: „Wstawać”. Ale to nie znaczy, że wszyscy tacy byli. On był taki i on był właśnie przydzielony do nas.
- Pamięta pani, jak on się nazywał?
Nie. Chyba wtedy też tego nie wiedziałam. Wiem, że był w randze Feldfebla, i to wszystko. W naszych oczach to on już nie był młody, może był, ale dla nas był w średnim wieku.
- Jak pani pamięta wyzwolenie obozu? Czy było wiadomo, że wojna się kończy, czy były informacje?
Były. Mnóstwo było samolotów alianckich, które przelatywały nad obozem. Nie pamiętam, czy były jakieś ulotki, ale samoloty były i wiadomo [było], że były alianckie. A później wyzwolenie wyglądało w ten sposób, że czołg aliancki wjechał w druty, rozwalił druty.
- Niemcy do końca pilnowali w obozie?
Tak, z tym że wiem, że – to nie było przy mnie, bo to było na dużym terenie – zapytano, kto z Niemców był najgorszy. Był ktoś taki, to go od razu rozstrzelali na miejscu.
[Nazywał się] Kalmajster. Nie wiem, czy to było nazwisko czy funkcja, ale podobno on był najgorszy. Ja go nigdy nie widziałam, bo akurat byłam w zupełnie innej części obozu.
Tak.
- Alianci to byli Amerykanie, tak?
Polacy – dywizja generała Maczka.
Myśmy jakiś czas jeszcze zostały w obozie, ale na zupełnie innych warunkach. Inne warunki, to przede wszystkim było jedzenie – skończył się głód, ale nie należało wychodzić poza obóz absolutnie. Był nakaz naszego dowództwa, że nie wolno [wychodzić], i bardzo słusznie. Dwie koleżanki wyszły sobie i zostały zamordowane, nie wiadomo przez kogo, ale w każdym razie tak było, i to jedna dosyć bliska moja koleżanka.
- Długo jeszcze trwał pobyt w obozie?
Kilka miesięcy. Później osoby (z tym że zupełnie nie pamiętam w jaki sposób), które nie chciały wracać do Polski – ja nie chciałam – to mogły pojechać... Wiem, że wtedy większość pojechała do Brukseli, ja też. W Brukseli zostałam, a ponieważ już byłam po maturze, to wstąpiłam na uniwersytet w Brukseli.
- Dużo czasu pani była poza Polską?
Po roku wróciłam do Polski i już studia kończyłam w Polsce.
- Skąd niechęć, żeby wrócić, albo decyzja, żeby nie wracać do Polski?
Z tego, że Polska nie jest całkowicie wolna, ze względu na bolszewików.
- A skąd się wzięła decyzja, żeby jednak wrócić?
Przedtem w ogóle nie było wiadomo, czy nas gdzieś znowu nie wsadzą, ci inni. Ale później, jak się okazało, że nie, to ja bardzo tęskniłam do Warszawy i chciałam wrócić. Może to było źle, ale tak było.
- Rozumiem, że kierowała panią miłość do miasta i kraju?
Tak, bardziej nawet niż do ludzi.
- Czy od razu po przyjeździe ujawniła się pani, że walczyła w Powstaniu jako żołnierz AK?
Tak.
- Czy miała pani potem z tego powodu problemy, nieprzyjemności?
Nie, nie miałam nieprzyjemności, ale też nic odwrotnie, bo mogło być tak, że [otrzymałam] słowa uznania czy coś takiego, tego też nie było. Bo Powstanie to przecież była Armia Krajowa.
- A czy pani głośno mówiła o tym, że była w Powstaniu, czy raczej starała się omijać temat ze względu na typ ustroju?
Oczywiście w rodzinie tak i osobom zaprzyjaźnionym też, ale poza tym raczej nie.
- Czyli raczej ludzie starali się nie obnosić z tym, żeby nie mieć kłopotów?
Nie. Tak, to nie. Chociaż nie wszyscy. Ja nie miałam z kim o tym rozmawiać w ten sposób, tak że z tymi osobami, z którymi się przyjaźniłam – tak, a poza tym właściwie nie było jak. Ale wiem, że były osoby, które – ja sama widziałam – nosiły opaski powstańcze w Warszawie po powrocie.
- Nie mieli z tego powodu komplikacji?
Tego nie wiem, to byli obcy. Widziałam gdzieś w tramwaju taką osobę czy coś. Ale to już zależy... Mnie się wydaje, że to nie było potrzebne.
Warszawa, 1 lutego 2010 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła