Krzysztof Stoliński „Bociek”
Krzysztof Stoliński, urodzony w Warszawie, 29 lipca 1932 roku.
- Jak pan wspomina swoje dzieciństwo? Gdzie pan mieszkał, przed wojną? Czy chodził pan do szkoły? Zdążył pan przed wybuchem wojny pójść do szkoły?
Zdążyłem. Do pierwszej klasy chodziłem w Warszawie. Mieszkaliśmy na Mokotowie, na ulicy Odyńca, blisko parku Dreszera.
- A do tej szkoły gdzie zdążył pan pójść? Jaka to była szkoła?
Jakaś szkoła powszechna, ale już nie pamiętam. Po tym, jak zamknęli szkołę to pamiętam, że chodziłem, ale bardzo krótki okres czasu na tajne nauczanie, tajne kursy. Wrzesień 1939 rok. Byliśmy w Aninie akurat i wtedy rozpoczęło się bombardowanie Warszawy. I cóż pamiętam z tego... Pamiętam olbrzymi słup dymu, który się unosił nad Warszawą. Warszawa się paliła, a do nas, do ogródka, spadały takie wielkie połacie spalonego papieru. Przyniosłem do domu i pokazałem. Pamiętam, że ktoś mi powiedział, że to jakaś francuska książka była, jeszcze można było odczytać. To wszystko przyfrunęło, a to kawał drogi przecież, z Warszawy do Anina wiatr przywiał. I to sporo tego spadało tam, u nas. Tak pamiętam. Potem, pamiętam, jak już Niemcy przyszli, najpierw przyszedł do nas żołnierz polski, który powiedział, że jego oddział został rozbity i że musi się przebrać w ubranie cywilne. Dostał to ubranie, a swój karabin i hełm i resztę rzeczy gdzieś tam schował, już nawet nie wiem, gdzie. I sobie poszedł. Tak pamiętam. Potem Niemcy przyszli, naturalnie. To było w Aninie, więc jeszcze pamiętam też tę straszną rzecz, jaka się zdarzyła w Wawrze wtedy. W Wawrze rozstrzelali dużą ilość mężczyzn, około trzystu, zdaje się. To też pamiętam.
- Ale widział pan to na własne oczy?
Widziałem tylko, jak ludzi zabierali z domu. Samego rozstrzeliwania nie widziałem, ale słyszałem te strzały. I później pan przejechał z mamą do Warszawy?
Tak jest. Z powrotem do mieszkania naszego i tam żeśmy mieszkali przez całą wojnę.
Nie.
- Mama została sama z panem, tata był już tutaj?
Tak, tutaj.
- A był jakiś kontakt z tatą? Państwo wiedzieli, gdzie jest tata?
Podczas wojny, pamiętam, że przyszła kartka z Portugalii. I to była kartka od ojca. I wiem, że mama odpisała coś na ten sam adres.
- Tak, bo bezpośrednio, czy z Londynu, czy z Anglii w ogóle, nie można było. Tak, że przez Portugalię szły jakieś wiadomości
.Tak.
- Jaki tata miał stopień w wojsku?
O ile sobie przypominam, to był zmobilizowany jako porucznik, ale potem, zdaje się, że był kapitanem, ale nie przysięgnę.
Józef.
- Proszę powiedzieć, jak mama dawała sobie radę w latach okupacji, z takim życiem codziennym, bo jednak trzeba było utrzymać dom.
Przez pewien czas jeszcze prowadziła interes ojca, a potem to była bieda trochę, ale jakoś dawaliśmy sobie radę.
To był tartak.
- I gdzie on się znajdował? W Warszawie?
W Warszawie. W centrum Warszawy był.
- Ale pamięta pan dokładnie, na jakiej ulicy?
Musiałbym zajrzeć do książki telefonicznej. Mamy tutaj u nas, w Studium, książkę telefoniczną z 1939 roku i tam wszystko na nowo znalazłem.
- Ale nie wie pan, dlaczego mama później już nie mogła prowadzić tego tartaku?
Niemcy tam zrobili getto, w tym samym miejscu. Tak, że to wszystko było skonfiskowane i już nie można było się tam w ogóle dostać do tego.
- Czy pamięta pan jakieś sytuacje z okupacji, jakieś łapanki, Niemców na ulicach?
A jakże, pamiętam. Pamiętam puste ulice. Pamiętam, jak jechałem tramwajem, akurat miałem taką walizkę pełną jakichś rzeczy, mama prosiła, żeby to gdzieś zawieźć. Nawet nie wiedziałem, co to tam było w środku. I zauważyłem puste ulice, motorniczy był w strachu, blady, patrzył się na mnie, co ja tutaj robię. Powiadam:„Co się dzieje?” Odpowiada: „Łapanka! Zmykaj!” No, i jakoś się udało.
- A nie wie pan, czy może mama działała w konspiracji?
Nie chciała mi o tym opowiadać. Do późnych lat nie chciała mi o tym opowiadać, ale to była konspiracja, tak. O tym się dowiedziałem.
- Tak, że działała w konspiracji?
Tak.
- A jak mama miała na imię?
Zofia.
Jaworowicz.
- Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944? Wybuch Powstania Warszawskiego?
Akurat wracaliśmy do domu, właśnie tam, na Odyńca. I to była godzina „W”, godzina już ta, właśnie piąta. Wchodzimy na klatkę schodową a tam pełno chłopaków stoi, z opaskami. Niektórzy, widziałem, mieli w rękach granaty, dowódca miał pistolet, no i pytam się: „Co się dzieje?” A oni powiedzieli: „Polska będzie!” Tak zapamiętałem to. I potem, jak się zaczęła strzelanina, naprawdę solidna strzelanina, wymiana ognia, to myśmy zeszli, do piwnicy się schowaliśmy.
- A pana mama była wezwana na godzinę „W”?
Nie.
- Tak, że całe Powstanie była z panem?
Tak. Była.
- A taki najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim dla pana?
Najgorszy dzień?
- Tak. Jak pan źle wspomina Powstanie Warszawskie?
Najbardziej się wspomina ten głód, bo bardzo głodno było. No i, naturalnie, atak niemiecki na Mokotów. Bo Mokotów upadł wcześniej. To był wrzesień, nie pamiętam dokładnie daty, to był dwudziesty któryś wrzesień.
Tak, coś takiego. Pamiętam, jak pod dom podjechały czołgi i ten straszny ryk tych silników. To z jednej strony te czołgi były, z drugiej strony, popatrzałem się w okienko, takie małe, piwniczne i widzę, jak żołnierz niemiecki wychodzi i akurat w to okienko strzela, bo, prawdopodobnie się spodziewał, że tam będzie ktoś, bo to było dobre stanowisko obronne, że ktoś tam będzie, no i chciał wystraszyć pewnie.
- Ale pan cały czas siedział w tej piwnicy?
Och, nie. Na pewno nie. To był koniec Powstania już. To wtedy byliśmy w tej piwnicy.
Mieliśmy taką grupę chłopaków, no i chodziliśmy sobie po Mokotowie, gdzie tylko się dało. Przez pewien czas roznosiłem „Biuletyny”, pamiętam, pomagałem, ale to się dość szybko skończyło. Potem zrobiliśmy wyprawę na pomidory, bo zachciało nam się pomidorów. Powiedzieli: „Na działkach są wspaniale pomidory, akurat dojrzewają.” No, to musiałem pójść. No i poszliśmy tam. Nas tam solidnie ostrzelali, trzeba było uciekać. Pamiętam, że kolega dynię przyniósł. Udało mu się dynię jakąś złapać i przynieśliśmy to. To wtedy robili zupę z dyni przez dłuższy okres czasu, pamiętam.
- A te pomidory udało się zdobyć?
Nie, nie było, bo nas tak solidnie ostrzelali, że nie wiem! Ale poszliśmy po pomidory, a przynieśliśmy dynię.
- Nie chciał pan iść, do powstańców dołączyć?
Oni mnie nie chcieli! Mowy nie ma! Pewnie, że chciałem, ale to nie było możliwe. To z tego sobie zdawałem sprawę przecież.
- A mama jak reagowała na to, że pan wychodzi? Pozwalała panu wychodzić z piwnicy i chodzić gdzieś, łazić?
No, nie bardzo była szczęśliwa, ale trudno było, żeby siedzieć cały czas w tej piwnicy przecież.
- A pana jak koledzy nazywali?
Ooo, różnie. Ale to też, jak wszyscy inni mieli pseudonimy, nie wiem, dlaczego mnie nazwali „Bociek”. Bo długie nogi miałem. Pewnie dlatego.
- A pamięta pan jakichś swoich kolegów z tego okresu?
Oj nie. To już zapomniałem. To było tak dawno. Nie.
- A jak ludność cywilna podchodziła do powstańców warszawskich?
Na ogół to bardzo przyjemne było. Zresztą ich synowie, byliśmy pod koniec Powstania, na przykład, w tych piwnicach, to ci synowie przychodzili tam, odwiedzali swoje rodziny bardzo często. To przychodzili. Niekiedy to były tragiczne chwile. Ale, z drugiej strony, jak już zaczął się, szczególnie ten atak niemiecki, na Mokotów, to jeden z tych synów był w żandarmerii. Z wielkim krzykiem przyleciał, że „zabierają nam broń. Już nie chcą nam broni dawać, bo my w żandarmerii!” To dał ojcu, widziałem, swojego stena i schował gdzieś tam pod łóżko. A on uciekł znowu. Potem się wrócił po tego stena.
- A tam, w tej piwnicy, to dużo osób było?
O, tak. Bardzo dużo. Tak. Przynajmniej dwadzieścia kilka.
- I to byli wszyscy jacyś sąsiedzi, z okolic?
Tak. Szczególnie z tych domów, które były zupełnie wyburzone.
- Słyszałam właśnie, że wszyscy najbardziej się bali zasypania?
No, tak. Naturalnie. Tylko, że to była willowa miejscowość. Tak, że jeżeli by pocisk spadł, to by spadł prawdopodobnie na dom i ten pocisk by zniszczył, prawdopodobnie, ten cały dom. Tak, że co innego jakaś wielka, czynszowa kamienica, gdzie olbrzymie ilości gruzu spadają i, po prostu, zamykają wyjścia wszystkie z piwnicy, a co innego w takiej piwnicy, gdzie się siedziało w małym domu, dwupiętrowym, najwyżej trzypiętrowym. To wtedy, jak takie pociski w to uderzyły, to już koniec był.
- A, na przykład, oprócz tej nieudanej wyprawy po te pomidory, to skąd się zdobywało jedzenie wtedy, w tym okresie?
Pamiętam, że chodziliśmy po kaszę. Wiem, że jakieś magazyny kaszy zostały zdobyte i było takie miejsce, gdzie można było tam dostać tę kaszę. I nawet pamiętam, że chodziłem po kaszę. Tak, że do dzisiejszego dnia pamiętam ten smak i z niechęcią dzisiaj też jem kaszę, tę samą. To jest gryczana, bodaj, kasza, czy jakaś. Nie wiem. Ale w każdym bądź razie, bo to było bez żadnej okrasy, bez niczego, taką suchą tę kaszę trzeba było jeść. Ale się najadło.
- Ale to cywile dostawali od powstańców?
Nie, to nie byli powstańcy. To już była cywilna władza polska.
- Tak, że dbali o ludność cywilną?
Ależ naturalnie. Tak, jak powiadam, to już u nas były cywilne, polskie władze. To nie miało nic wspólnego z wojskiem. Miało, naturalnie, że miało, ale oni działali sami. Na pewno w połączeniu z powstańcami, ale to nie było to samo przecież. To byli starsi ludzie, którzy zarządzali tym wszystkim.
Nieźle. Tam krany dość długo działały, pamiętam. Nie, nie było kłopotów z wodą na Mokotowie.
- A czy były, na przykład, jakieś msze święte, albo wspólne modlitwy?
Na Czeczota była mała kaplica Jezuitów, bodajże. I tam chodziliśmy. Nawet mnie raz zaciągnęli, żeby kadzidłem machać tam, pamiętam. I mi cały czas to kadzidło gasło. Ale były. Tam odprawiali nabożeństwa i śpiewali.
Raz oberwałem.
W głowę.
Jak się zaczął atak na Mokotów, to zdecydowaliśmy się przenieść do fortów mokotowskich. Takie grube strasznie mury betonowe i tam, w tych murach, pomieszkaliśmy kilka dni. Niedługo. Bo przyszli potem powstańcy i powiedzieli, że już muszą odchodzić stamtąd i idą, więc myśmy też musieli stamtąd uciekać. W międzyczasie, samoloty zaczęły atakować, zauważyli, że tam są ludzie, w tych wielkich bramach, takie bramy olbrzymie były do tych fortów mokotowskich, były takie tunele. Tam się rozpoczął ogień z tych samolotów. To były takie działka małe, jakie oni mieli zamontowane. Wtedy oberwałem.
- Ale to było coś poważnego?
Nie, nic takiego. Dużo krwi i całe szczęście, że nie w oko, tylko trochę nad okiem. Krew zalała, naturalnie, ale nic takiego groźnego nie było. Trochę się przewróciłem, jak oberwałem, ale potem było w porządku już.
- A pamięta pan może jakieś zrzuty?
Ach, naturalnie! Te wrześniowe zrzuty, jej! To był fantastyczny dzień, jak te olbrzymie samoloty nadleciały i te kolorowe spadochrony zaczęły spadać. No! To była wielka radość wśród ludzi. Tylko oczy wytrzeszczałem i patrzałem na to. Pamiętam jak dzisiaj, jak te samoloty były ostrzeliwane, one leciały gdzieś tam nad Okęciem, bo oni im tak wyliczyli, prawdopodobnie, że wiatr od strony Okęcia wiał w stronę Mokotowa, więc oni lecieli gdzieś nad Okęciem i byli bardzo ostrzeliwani przez niemieckie działa przeciwlotnicze. Zauważyłem, że jeden z pilotów nie wytrzymał i zrobił taki unik jakiś dziwny. Do dzisiejszego dnia pamiętam, tak w ten sposób poszedł. Ale to była cała grupa tych samolotów. Ile ich tam było, nie pamiętam. Przynajmniej pięć czy sześć było, jak leciały.
- A gdzieś jakiś zasobnik spadł? Gdzieś niedaleko pana?
Nie. Pamiętam, że ci powstańcy, których znałem, to zaraz tam biegali i szukali tego. Latali po polu i szukali tego wszystkiego.
- A ten „Biuletyn”, co pan roznosił, to brał pan od powstańców, czy skąd pan to brał?
Jakiś pan przynosił to i prosił, żeby to rozdać dalej.
- Ale to po piwnicach, dla ludności cywilnej?
Dla ludności, tak.
- Jak przyszedł ten moment kapitulacji, czy pan wiedział, że powstańcy się ewakuują kanałami do Śródmieścia?
Nie. Z Mokotowa do Śródmieścia?
- Z Mokotowa do Śródmieścia.
Ja o tym nie wiedziałem nic.
- To gdzie pan był, jak weszli Niemcy?
Byłem na środkowym Mokotowie i już te Pantery podjechały, Niemcy podjechali, zeszli do tej piwnicy i zaraz krzyknęli, że wszyscy muszą wychodzić tam, z piwnicy. Wyszliśmy z tobołkami na pole, takie duże, już za Niepodległości, bo tam wtedy były tylko czyste pola. I przez to pole szliśmy do pierwszych zabudowań. Jakieś tam takie zabudowania gospodarskie były. W połowie drogi, jak szliśmy, minął nas eskortowany oddział akowców tych, którzy już byli wzięci do niewoli. Oni szli bardzo szybkim krokiem. I taki gruby Niemiec ich prowadził, pamiętam jak dzisiaj, i nie mógł nadążyć za nimi. A ci czwórkami szli, takim ostrym krokiem, i ten Niemiec, z tym grubym brzuchem, ledwo tam szedł za nimi. Doszliśmy po chwili do tych zabudowań, patrzę, oni tam wszyscy leżą na ziemi. Myślę: „Ojej, co się stało. Żeby ich nie wystrzelali.” Ale nie. Oni też zmordowani byli, po prostu leżeli na ziemi, żeby odsapnąć. Ten Niemiec im kazał prawdopodobnie zatrzymać się. Miał sam dosyć tego szybkiego kroku i tak sobie leżeli tam. Dużo znajomych twarzy zauważyłem tam. Bardzo dużo. I między cywilami, pamiętam, byli też powstańcy, którzy chcieli się przemknąć razem z cywilami. To też jeszcze wyszukiwali, bo poznawali po tych kombinezonach. Wszyscy powstańcy mieli takie ciemnogranatowe kombinezony, bo magazyn tych kombinezonów zdobyli na Mokotowie i się umundurowali w nie.
- A pamięta pan może jakieś pseudonimy tych powstańców?
Nie, nie pamiętam.
- Później, gdzie pan dalej poszedł?
Potem stworzyli taką kolumnę. Byliśmy eskortowani przez lotników. Nie wiem, dlaczego, ale lotników wzięli i ci lotnicy eskortowali nas, już całą kolumnę, dalej, w stronę Okęcia. I tak razem szliśmy. Po drodze na Okęcie, jak zauważyłem, że ci lotnicy gdzieś tam na bok poszli, to prysnąłem na bok, bo nie byłem pewien, gdzie oni nas będą prowadzić i dokąd, i co się z nami stanie. Więc woleliśmy, po prostu, uciec z tego konwoju i poszliśmy do dalekich znajomych. Zdaje się, to byli znajomi znajomych, na Okęciu, do których tam żeśmy poszli i tam już się zatrzymaliśmy.
Tak.
- Gdzie pan doczekał się wyzwolenia? Tam, na Okęciu?
Nie lubię tego słowa. To nie było wyzwolenie.
Najpierw to było tak, że Śródmieście upadło i przez Okęcie szły te olbrzymie kolumny ludzi z Warszawy. Olbrzymie ilości ludzi szły z Warszawy. To bardzo pamiętam. Podszedł do mnie wysoki człowiek z teczką w płaszczu takim i się pyta gdzie jest droga, już nie pamiętam na co, ale się pytał, gdzie jest droga na taką a taką miejscowość. Więc mu wskazałem. Wiedziałem, że to był jakiś akowiec, który się, po prostu urwał i takim ostrym krokiem poszedł sobie w tamtą stronę. A tak, to rodziny szły, tak powolutku ledwo, ledwo szli.Wszyscy szli do Pruszkowa. Potem dopiero Rosjanie przyszli i to... No, co mogę o tym powiedzieć? Że przyszedł ten oddział rosyjski i że krzyczeli, że idą na Berlin i koniec był. Przeszli przez Okęcie, zginęli gdzieś tam i to było to.
- I wtedy pan się zdecydował wrócić z mamą do Warszawy?
Tak. Wróciliśmy.
Porządnie był zburzony. Musieliśmy gdzieś szukać innego mieszkania. Znaleźliśmy takie mieszkanie na Alei Niepodległości. Cały dom był spalony, a mieszkanie nie było [spalone]. I w tym mieszkaniu się umieściliśmy. Ale bardzo szybko tam, pamiętam, inni ludzie się dowiedzieli, i się zapełniło. Malutkie mieszkanie, a już tam od razu prawie, było jakieś piętnaście osób razem.
- Długo pan jeszcze później mieszkał w Polsce? Może jakiś kontakt był później przez tatę?
No, nie. Trudny był kontakt. To nie było tak łatwo, nie. Potem, rodzina mojego ojca się skomunikowała z nami i przenieśliśmy się na Śląsk. Na Śląsku, przez jakiś czas chodziłem do szkoły, i potem, to już był 1946 – 1947 rok, zdecydowaliśmy się, że trzeba uciekać stamtąd. Więc, w ten sposób, znalazłem się tutaj.
Dwa razy. Pierwszy raz to złapali mnie w Pradze czeskiej i z powrotem odstawili do Polski. Ale, że miałem jeszcze mało lat, to mnie od razu wypuścili. Ale drugi raz się udało i dotarłem do Anglii.
- Ale jakoś szedł pan przez zieloną granicę, miał pan przewodnika?
Tak. Och! Tam różne rzeczy były.
- Ale pan sam szedł, czy z mamą?
Raz z mamą, raz bez. Ale w końcu mamę ściągnąłem i z mamą razem żeśmy przeszli.
- A tutaj, na przykład, rząd brytyjski nie stwarzał żadnych problemów?
Nie. Ojciec tutaj już był i załatwił wszystko. I mogliśmy tutaj, w ramach łączenia rodzin, zostać.
- To, w którym roku pan przyjechał do Wielkiej Brytanii?
To tak dawno. To były późne lata czterdzieste.
- A później, kiedy pierwszy raz pan przyjechał do Polski?
Pierwszy raz to już było po stanie wojennym. Do nas przyszło zaproszenie, żeby wykład dać, w Łodzi. Od takiego znajomego kolegi, który, mniej więcej, pracował w tym samym dziale, co ja. Żeby dać wykład. „Koniecznie daj wykład.” Więc trudno było odmówić. A sam ciekawy byłem zresztą, więc zapakowałem córki do samochodu i pojechałem.
- Ale miał pan wtedy obywatelstwo brytyjskie?
Tak.
- A jaki to był „ten sam dział”? Co to był za dział?
To była biofizyka.
- A czy był pan w Muzeum Powstania Warszawskiego?
Byłem.
Bardzo mi się podobało. Wspaniałe muzeum. Gratuluję. Naprawdę fantastyczne. Szczególnie mnie ucieszyły te wielkie ilości młodzieży ze szkół, które tam się zjawiły i to zainteresowanie tych dzieci, jak to wszystko oglądały, jak przez te lornetki się patrzyły na to. Naprawdę, było to fantastycznie zrobione. Te kartki, co się działo, w którym dniu Powstania. Pamiętam, jak te dzieci zdzierały to i sobie kompletowały to wszystko. Świetny pomysł!
- A teraz, jaką pan pełni funkcję tutaj, w Londynie?
Teraz, obecnie, jestem prezesem tej organizacji – Studium Polski Podziemnej.
- Czy, na przykład, jeszcze do tej pory, dużo osób się zgłasza, szuka kogoś?
Oj, tak! Z chwilą, kiedy zaistnieliśmy na internecie, to z całego świata przychodzą do nas kwerendy dotyczące ich dziadków, ich ojców, ich wujków. Najrozmaitsze osoby. Czasami to są osoby, które nie znają w ogóle polskiego języka, ale wiedzą, że ich dziadek, czy ojciec byli Polakami, że brali udział w jakimś tam powstaniu. Co to za powstanie też nie bardzo wiedzą, ale chcą wiedzieć, czy był, czy nie był, czy coś takiego. Jeżeli się uda coś znaleźć, to, naturalnie, wysyłamy im. Są ludzie, którzy tu przychodzą, bezpośrednio do nas, no, to też, jak się znajdzie taką osobę, jak się znajdzie jeszcze fotografię, to co za wielka radość! Bo mamy mnóstwo fotografii tych ludzi, którzy tam byli. Szczególnie w weryfikacjach naszych. Bo mamy tutaj weryfikacje dotyczące około czterdziestu tysięcy członków Armii Krajowej. Kobiet i mężczyzn.
- A uważa pan, że Powstanie Warszawskie było potrzebne? Że to była słuszna decyzja?
Cóż za pytanie wielkie! Można się Normana Daviesa spytać o to.
Czy było potrzebne? Czy była alternatywa, czy można było to jakoś inaczej załatwić? Czy, gdyby Rowecki żył, czy on by to jakoś inaczej załatwił? Czy „Bór” Komorowski za wcześnie to zaczął? To są pytania, na które bardzo trudno jest odpowiedzieć. Brakowało, mam wrażenie, w dowództwie Armii Krajowej człowieka, na krój Roweckiego. To był wspaniały dowódca. Jak się teraz czyta o nim, jak się czyta jego wspomnienia o nim, to rzeczywiście to był nadzwyczajny człowiek. I jest możliwe, że gdyby on przeżył, to inaczej historia by się potoczyła. Nie wiadomo. Ale Powstanie musiało chyba wybuchnąć. Nie wyobrażam sobie, żeby Powstanie nie wybuchło. Ta atmosfera była już tak napięta, Niemcy tylu ludzi rozstrzeliwali przed Powstaniem i łapali, że ci młodzi ludzie, którzy byli już w organizacji i czekali tej chwili Powstania, by nie wytrzymali prawdopodobnie.
- A poznał pan może tutaj generała „Bora” Komorowskiego? Miał pan taką możliwość?
Nie osobisty kontakt. Ja tak wysoko to nie byłem postawiony. Poza tym mieszkałem w Szkocji wtedy, bo ojciec mieszkał w Szkocji, ja tam studiowałem. Tak, że miałem mniejszy kontakt. Ale, jak tam przyjechał generał Anders, to go poznałem. Mieszkał tam generał Maczek, to też miałem okazję go poznać, zamienić kilka słów z nim. Niezmiernie przyjemny pan. Poznałem kilka osób. Tak.
- Czy jak by pan był starszy i miał możliwość pójścia do Powstania Warszawskiego, to poszedłby pan?
Ależ naturalnie! Ja chciałem się dostać do Zawiszaków, na przykład. No, to powiedzieli, że za mały jestem. Powiedzieli: „Idź się uczyć!” Ale nie bardzo mi się chciało uczyć. […]
Londyn, 7 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama