Nazywam się Józefa Strykowska.
14 marca 1919 roku w Warszawie.
Pracowałam w sporcie.
Przedsiębiorstwo Imprez Sportowych.
Byłam kierownikiem w przedsiębiorstwie. […]
Przed wojną nie pracowałam, mąż pracował.
Tak.
Proszę pana, 1 września mąż dostał wezwanie do służby wojskowej. I wtedy, wie pan, każdy się zdenerwował, że to wojna następuje. O, i to takie było życie.
Na Ogrodowej, Ogrodowa 52.
Nie, przedtem na Łuckiej, później na Ogrodowej. Ojciec mój tam był jako robotnik. Ja [byłam] dziewczyną, nie pracowałam, tylko byłam na utrzymaniu ojca.
Właśnie myślę. No normalnie, każdy się zdenerwował, bo wybuchła wojna. I tego 1 września to myśmy mieszkali na Ogrodowej. Pierwsza bomba rąbnęła w nasz dom na Ogrodowej. Tam, proszę pana, na czwartym piętrze mieszkali państwo… On został zabity. Akurat był w ubikacji i ta bomba tam rąbnęła. Zabity. O, to właśnie takie było.
Mąż dostał dwudziestego czwartego wezwanie.
Wie pan, że ja już nie pamiętam. Raczej wiem, że dwudziestego czwartego dostał i na Żoliborz tam wezwanie. I był szybko ranny.
Mówię [panu], co myśmy żyli. Ojciec pracował i nas utrzymywał.
No.
Nie. Ja należałam do ZBoWiD-u.
Tak.
Nie, nie.
Tak. No właśnie, myśmy… wtedy ja byłam ranna. I wszystkich wysiedlali, z całej dzielnicy. Między innymi tam, z następnego domu był jeden pan, mąż dobrze się z nim znał, i on miał platformę i konia, i on też był wyrzucony, to on zabrał tego konia i platformę. Jak ja zostałam ranna, to mąż [poszedł] do niego i on wziął, położył na tę [platformę]. I jak nas wyrzucali, no to dowiózł mnie tam na ten dworzec. I tam było pomieszczenie takie, pokój z kuchnią. W tym pokoju, to było, proszę pana, pełno starców. Ja byłam młoda jeszcze dziewczyna, a pełno tam było… zatrzymani byli Polacy… Bo tam był pokój z kuchnią. To mnie położyli w tej kuchni, łóżko było, drzwi były otwarte, to zerknęłam, to było pełno tam jakichś kobiet i mężczyzn, starszych, wszystko starzy.
Ja zostałam ranna 13 sierpnia.
Jak to było? Wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia. Ja z dzieckiem, wzięłam ją za rękę, Halinka na imię miała, i wychodzimy do schodów, bo do piwnicy tam żeśmy wszyscy poszli, do takiej sutereny. Ja wychodzę i, proszę pana, spojrzałam, a tam stał i tak się zamierzył tym granatem.
No tak. To ja, proszę pana, bo nas wysiedlali wszystkich… I on był… To ja cofnęłam się i dzięki temu ja dostałam w nogi. Całe nogi [ranne]. A dziecko dostało w serce, od razu, z miejsca zostało zabite. No i ja po tych schodach dochodzę i mówię: „Boże, nie ma nóg, już nie ma”. Ta noga mi się majtała tu, w stawie, była roztrzaskana. I ja tak wychodziłam… Jak wyszłam, to straciłam przytomność. Mąż nawet nie widział, że jestem ranna, bo ja pierwsza wyszłam. Wziął mnie, podniósł i na tę platformę mnie tam położyli. I zawieźli mnie tam właśnie na Dworzec Zachodni. I muszę panu powiedzieć, że tam był oficer, który miał dyżur.
Tak, niemiecki oficer. I on był przyzwoity człowiek. On tak wszedł do mnie i zaczął zagadywać. I mówi tak, nawet znał język: „Pani mężatka?”. – „Tak, mąż”. I opowiadam mu to wszystko. I on jakoś tak nas polubił. Opowiedziałam mu tam swoje życie i on mówi: „Pani tu leży… i mąż… ja się wami zaopiekuję”. Przenocowaliśmy tam. Ja nawet nie wiem, gdzie mąż nocował, u kogo. A tam od ulicy… czy to był fryzjer, czy coś, na samym dworcu. Nad ranem on przyszedł, ten Niemiec, przyprowadził dwóch Polaków i nosze i mnie położyli na te nosze. I od ulicy był tam… ja nie wiem, czy to był fryzjer, czy coś. Tam mnie i mężowi kazali wejść i zamknęli nas. Zamknęli, a tych wszystkich… Później nam opowiadali ci mężczyźni, co pracowali, że to wszystko poszło na spalenie. Ci starzy. Żeby pani… mówi: „Dziękujcie Bogu, bo – mówi – oni wszyscy zostali [spaleni]”. A ten Niemiec nas wziął tam, kazał zamknąć. I jak już wszystkich wynieśli, to już rano było, on kończył dyżur, zawołał dwóch pracowników, Polacy, którzy tam byli, i kazał mnie wziąć. Otworzyli te drzwi i żeby mnie nieśli na dworzec. Do tego przedziału mnie tam postawili i on z nami pojechał. Zawieźli nas do Pruszkowa, do tego obozu pruszkowskiego. Tam pożegnał się i poszedł.
A mój mąż był przystojny i dał się lubić. Jakąś tam pielęgniarkę poznał, która była przy lekarzach, to oni na razie mnie wzięli. Zaczęli mi jedną nogę… opatrywali. I był nalot wtedy. Skończyli i tak… I ta kobieta załatwiła mężowi, bo on się starał do szpitala jakoś. I on dostał skierowanie, że ma przepuklinę i musi być operacja. I żeśmy się dostali do szpitala Steffena w Pruszkowie. Tam od razu mnie wzięli, bo noga była strzaskana, [trzymała się] tylko na skórze. To tam mnie wzięli, złożyli tę nogę i [założyli] gips. I jedną, i drugą, wszystko. Leżałam tam kilkanaście miesięcy. Chyba do czterdziestego szóstego roku.
Mąż tam się dostał do pracy. Znaczy tam robotnicy… chodził, pomagał i tego… I tam był. Nie był na pensji, ale dostawał na życie i tam był. No i tak że był…
On należał do ZBoWiD-u.
Właśnie, że on należał i kolega spod dwudziestego trzeciego, Chrostowski, zginął. [On] jego wciągnął.
Stefan.
Tak. Pod dwudziestym trzecim mieszkał. On szedł przez podwórko i nalot był, zniżyli się i jego zabili.
Nie.
Tak.
On tam cały czas z robotnikami. Tam się jakoś z nimi zaprzyjaźnił… Tam nie płacili mu ani nic, tylko dokąd musiał… I później był moment taki, już zaczęłam trochę chodzić i do męża mówię, że musimy wracać, bo to nie ma sensu takie życie. Ze względu na to, że on tam [pomagał], to oni ze szpitala na piętro do takiego pokoiku dali mnie, żebym nocowała – ze względu na męża, że tam pracował. Ja jemu mówię: „Słuchaj, tak nie może być, musimy wracać do Warszawy, do rodziców”. Oni stale mieszkali na Skierniewickiej pod jedenastym. I myśmy tam właśnie przyjechali na tę Skierniewicką i tam byliśmy cały czas. Tak to wyglądało.
Przed Powstaniem.
Łucka, to [jak byłam] młoda dziewczyna, ja tam się na tej Łuckiej urodziłam.
Później ta Ogrodowa. Na Ogrodowej 52. Później wysiedlali Żydów, przesuwali gdzieś, to myśmy się zamienili na Ogrodową i byliśmy na Ogrodowej.
Miałam siostrę, niesprawna była. Mama ją prowadziła, pod rękę ją wzięła i ją prowadziła. I Niemiec jak zobaczył, to [ich] zatrzymał, kazał ją zostawić. I musiała mama ją zostawić, a sama pójść. Później jak ludzie przechodzili, to mówili nam o tym, że ona siedziała tam i płakała. Podobnież zabili ją.
Janina.
Tak. […] Bo ona była… […] Ach, to życie było okropne… Okropne było życie.
To Halina, a [siostra] to się nazywała Janka. Już nie pamiętam, nie mam już pamięci…
Ojciec był złapany… Do kościoła tam tych chorych wozili wszystkich i tam pracowali ci, co tam pozabijali. I cały czas nie widzieliśmy go. Później on tam gdzieś jakoś uciekł. I dopiero dowiedział się, że ja w szpitalu i tam przyszedł do mnie, do szpitala. Później na wsi mieszkali Szelągowscy i on tam do nich się dostał, i był tam jakiś czas.
Po polsku.
Rzeczywiście to był przyzwoity, bo to młodzi, że mówię: „To pobraliśmy się, ja młoda i on tak… od razu taka rana”. Bardzo nam współczuł. Bardzo. I dlatego on później nas tam wziął na zaplecze tego sklepu, co tam… Rano, [kiedy] uspokoiło się, powywozili tych wszystkich starców, to on zawołał właśnie dwóch Polaków i oni nosze przynieśli, mnie położyli. Szedł mąż koło nas, a on kazał mnie nieść tym chłopcom do samego dworca. Na peron postawili mnie. I oni tam nam powiedzieli, że ci wszyscy, którzy byli tam, to: „Pani, pani – mówi – żyje, a – mówi – to wszystko poszło z gazem”. Halina jak była tam tego, to ją na zapleczu… jakąś skrzynkę wzięli i ją pochowali. Tak.
Była.
Ja nie wyzdrowiałam cały czas, przez tyle lat stale byłam w szpitalu. Nikt nie wiedział… nieraz te nogi to mnie w kostkach stale… ropa leciała i stale się leczyłam, chodziłam bez przerwy do lekarzy. I lekarze nieraz chcieli, że to odłamek trzeba tam [usunąć]. A to nie był odłamek, bo jak on mnie tam strzaskał… i nigdy mi nie wyjęli żadnego odłamka.
W ogóle mi nie… wisiała mi tak noga, tylko trzymała na skórze. Oni złożyli mnie [nogę] do gipsu i tak parę miesięcy leżałam.
Mąż zaczął pracować. Ja na razie nie pracowałam, później dopiero zaczęłam pracować. Właśnie byłam w tym…
Byłam, proszę pana, od razu nie na Torwarze, tylko Torwar to był podległy Przedsiębiorstwu Imprez Sportowych. W pięćdziesiątym trzecim roku.
Do końca życia.
Nie.
Mąż też później pracował w kilku miejscach, a ostatnio to był, dostał się do… miał kolegę… na przewodniczącego w Kętrzynie. Rady narodowej.
Ale na razie to mieszkaliśmy tu, dokąd nie wyjechał później. Tam wyjechał, był w tym [Kętrzynie]. Później on przyjechał do Warszawy i dostał pracę na Kolejowej. Tam był kierownikiem zaopatrzenia, na Kolejowej. A ja mieszkałam i mieszkaliśmy razem, Skierniewicka 11, z rodzicami, z rodzicami i z siostrą.
Moimi.
Nas było pięć. Ta, która była zabita, niepełnosprawna, i tamte, rozsiane tam. Jedna wysłana była w Końskie, druga… W każdym bądź razie one przeżyły.
Nie.
Ja nawet początkowo nie wiedziałam, że on należy. Później mi ten Stefan Chrostowski powiedział, jak żeśmy się tak zaprzyjaźnili. I chłopak, młody chłopak, został zabity. Zsunął się samolot i widocznie go… Wzięli go tam, na Hrubieszowskiej położyli. Chłopak został zabity. Matka jego… bo on matkę miał tylko. Matka jego była u nas, później przychodziła, męża odnalazła i mąż dawał jej oświadczenie, że znał go. Takie to było życie.
U niego to wszystko krótko było. Przecież Powstanie [wybuchło] pierwszego, a trzynastego już był ranny. To ja nawet nie wiedziałam o tym, że on należał.
Dla mnie to było w ogóle niepotrzebne. Bo pełno ludzi zabite, tego, żadnej opieki. Zachciało się… Do nas, do pracy przyszedł, jeszcze jak ja pracowałam w PIS-ie, Przedsiębiorstwo Imprez Sportowych, przyszedł jeden z pracowników, który był w tym Zarządzie, właśnie AK. Pracował [u nich]. […]
Według mnie jakby nie było Powstania, to by chociaż masa ludzi żyła i jakoś by…
No przecież dlatego od razu wysiedlali. Przecież Hitler wydał rozkaz, żeby wysiedlić. Przecież nas, cała ta ulica, wszystkich wyrzucili. I jak panu mówię, ten miał konia i platformę, to on wziął z sobą, że mu się to przyda, bo nie chciał zostawić. A tam jeszcze mąż zobaczył go, to wziął mnie przewiózł na ten Dworzec Zachodni.
Tam były inne osoby ranne, też podobnież. Ale ja zostałam ranna i już później nie wiem, co się działo. Tylko po tym wszystkim, co słyszałam, że tam jedna, że cały pośladek miała… tam jest taka.
Nie. Bo potem przyjechałam, to mieszkałam na Skierniewickiej pod jedenastym.
Oj, co tu dodać? Bieda, bieda i jeszcze raz bieda.
W ogóle kto chciał tego?
O, to była młodzież, bo nikt nie rozumiał, co się działo. To samo, jak ten Stefan Chrostowski mojego męża namówił. Oni należeli, ale wcale nie działali, bo to wszystko jakoś tak było… Szkoda mówić.
Warszawa, 2 września 2015 roku
Rozmowę prowadził Jan Wawszczyk