Janusz Gawrzak
Janusz Gawrzak. Mieszkam w Warszawie od urodzenia.
- Jak pan zapamiętał czas okupacji?
Bardzo nieprzyjemnie. Mieszkałem na Żelaznej 41 róg Siennej. Po przeciwnej stronie znajdowało się getto, jezdnia była przedzielona drutami kolczastymi. To był 1943 rok, byłem pod ścianą trzepaka, na podwórku kamienicy, z pistoletem przy skroni. Warszawiacy, którzy tam mieszkali czy dalej w kierunku Chłodnej, gdzie jeszcze dalej mieściło się getto, pomagali Żydom. Oczywiście nie za darmo, bo za darmo nikt nie był w stanie, ale narażali życie, przerzucając żywność, ziarno (było kupowane) i za to groziła śmierć. Chodził oficer gestapo, nazywali go „złoty ząbek”. Nikomu nie odpuścił. Łapówki brał takie, że hej! W danym dniu, kiedy miałem przystawiony do głowy pistolet, działo się tak: ludzie przerzucali [żywność], między innymi moja matka, ja sobie chodziłem od Siennej do Pańskiej (to był nasz rewir, dzieci). W tym momencie ten gestapowiec szedł od ulicy Pańskiej w kierunku Siennej. Zobaczył, że ludzie przerzucają i biegiem wpadł w podwórko ulicy Żelaznej 41. Wpadłem przed nim. Pośrodku (mam nawet narysowany mały schemat) znajdował się trzepak (to były domy [i podwórka] – studnie). W budynku było pięć klatek i wszyscy się rozlecieli, między innymi uciekła moja matka. Przystawił mi pistolet do głowy i [woła] po niemiecku, że ktoś musi zejść, bo inaczej mnie zlikwiduje. Matka zeszła i jakoś z nim załatwiła. Taki był mój życiorys, od początku.
Na własne oczy widziałem, jak do Żydów strzelali jak do kaczek. Była mowa między dorosłymi, że Żydów pilnują Ukraińcy. [Jeden z Żydów] – to była Żelazna po przeciwnej stronie – wyszedł na balkon i wartownik, który pilnował, zobaczył go, wymierzył i pamiętam, że kula Żydowi weszła [przez szyję] i wyszła. Cały zalał się krwią. Wszedł do mieszkania, to wartownik myślał, że już wszystko jest załatwione – doszedł do Pańskiej i wracał. Żyd z powrotem wyszedł na balkon, obwiązany jakimś ręcznikiem. Ten go znowu zobaczył, przymierzył i Żyd spadł przez balustradę z drugiego piętra. Ci ludzie przechodzili gehennę. Mając osiem lat, to wszystko widziałem na własne oczy, tutaj nie ma żadnego oszukaństwa.
Wracając do Powstania Warszawskiego, pamiętam jak dziś, że rozpoczęło się o godzinie siedemnastej hymnem na placu Kazimierza Wielkiego. W tej chwili są jeszcze pozostałości po Domu Słowa Polskiego. Jak Sienna w tej chwili [dochodzi] do Towarowej, to była tam hala targowa (tak jak Hala Kopińska, Mirowska). W tej okolicy rozpoczęło się Powstanie, gdzie odegrano hymn. Później już było niewesoło. [Na czole] mam ślad, nacięcie – to jest po bombardowaniu w czasie Powstania. W budynku, gdzie mieszkaliśmy, woda została odcięta, wszystko poniszczone, dachy popalone. Lokatorzy gasili, coś ratowali – mieli siekiery. Jak był nalot, wyły syreny – ucieczka. Gdzie? Do piwnicy, przecież to były tak zwane schrony. Ktoś potknął się na drewnianych schodach i miałem przecięte [czoło]. To jest jedna pamiątka.
Druga pamiątka, to getto warszawskie, [o czym] przed chwilą mówiłem.
Barykada śmierci, która powstała na rogu Żelaznej i Siennej, była [zrobiona] z ławek szkolnych, bo w budynku, gdzie mieszkałem (drugie, trzecie piętro) była szkoła powszechna. Ławki z oparciem – wszystko brali. Był przewrócony wagon tramwajowy, różne śmietniki i tak powstała barykada. Odbywały się sceny nie z tej ziemi. Jak zaznaczyłem, na początku powstańcy chcieli zdobyć żywność, więc chodzili do hali na plac Kazimierza Wielkiego i co było, to brali. Między innymi często nosili mąkę, [mieli] worki na plecach. Jak widziałem, to dużo takich ludzi zginęło, bo od strony ulicy Chłodnej był chyba strzelec wyborowy. Sam widziałem, jak wychylił się – tuman mąki – i człowiek nie żyje. Takich przypadków było sporo. Był przypadek w budynku Żelazna 41 ([który] zachodził na ulicę Sienną), [gdzie] przed Powstaniem szewc miał swój warsztat. Był głuchy, nie obchodziło go Powstanie, siedział nawet w Powstanie i reperował buty. Szły pociski, które ludzie nazywali „krowami”. Wpadł do niego mały [pocisk, a on] w misce z wodą moczył skórę na zelówki i wpadł tam niewybuch. [Szewca] nie mogli doprowadzić do ładu, bo nie mógł powiedzieć słowa, a strasznie się denerwował. Bywały takie przypadki.
Widziałem, jak w czasie Powstania zabijali konie. Róg Żelaznej i Złotej – konie miały powycinane zadki. Jak przyszedł głód, to psy też nie były „obrobione”.
Ugotować to nie był problem. Wszystko się niszczyło, połamane drzwi w niektórych mieszkaniach rąbali, ognisko tak jak i teraz, załóżmy na grilla.
Moja matka (nieżyjąca już od dziewiętnastu lat) była sanitariuszką. Nie pamiętam, jakie to było zgrupowanie – [może] „Radosława” (obiło mi się o uszy, ale nie jestem pewien). Brała czynny udział w Powstaniu. Mieliśmy zdjęcia, ale nie mogło to być dłużej przechowywane, bo UB niszczyło takich ludzi.
- Czy miał pan bezpośredni kontakt z powstańcami?
Tak. Tam było zgrupowanie. Była restauracja i z restauracji przebili [przejście] i wchodzili do podwórka na Żelazną 41 od strony Siennej. Zbierali się, dużo było powstańców.
Sympatycznie i z żalem, bo wielu nie przeżyło tego wszystkiego. Dodam – w tej chwili blok jeszcze stoi, to jest Żelazna róg Złotej, tylko od strony wschodniej – tam też siedział snajper, na poddaszu były okienka. Z kolei nasi powstańcy chodzili u nas na poddasze i obserwowali. Kiedyś wystawili lusterko, mrygnęło, za chwilę – pyk – i już nie ma. [Snajper] tam siedział i obserwował.
Mieliśmy ciężkie życie, niestety, szczególnie my, dzieci. […].
- Proszę opowiedzieć o wygnaniu z Warszawy.
Przeszliśmy przez obóz w Pruszkowie, tak zwany obóz przejściowy. Były platformy, świńskie wagony bez dachu (tak można to nazwać). Była selekcja, [wokół] pełno gestapowców, esesmanów. Wybierali: kto zdrowy, do Niemiec, kto [nie], do obozu. W ostatniej chwili mężczyźni zawijali sobie głowy, żeby to przeżyć, przetrwać ten ból. Wsadzili nas do wagonu i byliśmy przeznaczeni do obozu, do Oświęcimia. Bóg nad nami czuwał. Żeśmy dojechali do stacji Krzeszowice – to jest między Krakowem a Oświęcimiem, w połowie drogi. Dalej już pociąg nie mógł jechać, bo tory zostały wyburzone przez partyzantów. To nam ocaliło życie. Pierwszy obiad to były kartofle i zsiadłe mleko – pamiętam po tylu latach. To był przysmak! Stamtąd z przyszłym ojczymem (też powstaniec warszawski, walczył razem z mamą) żeśmy przedostali się do Nowego Sącza. Z Nowego Sącza do Starego, ze Starego w okolice Sochaczewa, Skierniewic, Żyrardowa i stamtąd, już po wyzwoleniu, na piechotę do Warszawy. Ile trupów, ile wozów bojowych, ile wszystkiego – w styczniu żeśmy wracali, to można sobie wyobrazić, ile tego było. Sztywne, porozbierane – taka jest prawda. Żeśmy wrócili do Warszawy – już nie było do czego wracać. Wszystko wypalone, wszystko wyniszczone, co matka miała – wszystko zniszczone.
[Po wojnie] chodziłem do szkoły na Miedzianą 8 – Szkoła Podstawowa numer 26. Szkoła wewnątrz była przegrodzona szklaną ścianą. Kiedyś na przerwie żeśmy troszkę bałaganili i chłopiec z innej klasy chciał pobić dziewczynkę. Stanąłem w jej obronie. Stałem blisko ściany. Chciał mnie uderzyć. Zrobiłem przysiad, [uderzył] pięścią w szybę, pokaleczył się. Nikt z nas nie wiedział, że ma ojca ubowca. [Poszedłem] po szkole do domu jak gdyby nigdy nic. Wieczorem pukanie. Milicja, UB – zaczęli mnie wyciągać, bo go zraniłem rzekomo, pobiłem go. Dobrze, że cała szkoła była wewnątrz – widzieli. Opiekunowie czyli nauczyciele widzieli. Po przesłuchaniach zostałem wypuszczony.
Następny przypadek, gdzie miałem do czynienia z bezpieką, to był 1946 albo 1947 rok. Z Ameryki przychodziły paczki – czekolada, soki, masło, różne rzeczy. Między innymi były przysyłane dziecięce drukarenki. Kto nas pokierował – nie odpowiem – w każdym razie z naszej szkoły, z naszej klasy w kilku chodziliśmy w obrębie miejsca zamieszkania, najczęściej żeśmy stemplowali plakaty Chmielna róg Żelaznej […]. Dorwali nas. Pierwszy, poważniejszy przypadek, miałem w pałacu Mostowskich. Zostałem wezwany, przesłuchiwał mnie oficer nie oficer (nie wiem, bo był po cywilnemu). W pewnym momencie zrzucił sobie pisak i kazał mi podnieść. Podniosłem, jak mi dał kopa, to się znalazłem pod biurkiem. To są ciężkie chwile do wspomnień dla starych ludzi, w tej chwili. Później – życie jak życie, nie dawaliśmy się.
- Czy brał pan udział w odbudowie Warszawy?
Może powiem inaczej – brałem jeszcze udział w Powstaniu. Szkoła, o której mówiłem, mieściła się na Żelaznej. Tam powstańcy mieli przystań, gdzie były szykowane butelki z benzyną, z knotami. Żelazną jeździły czołgi. Stamtąd wyrzucali [butelki z benzyną] – nawet czołg był zatrzymany w czasie Powstania. Donosiłem im [butelki] – to taka mała dygresja, ale jakbym brał w tym udział. To nie jest wyssane z palca, tylko taka jest prawda.
Jak najbardziej. Dużo pomagało się wywozić, zbierać gruz.
- Czy też odgruzowywał pan okolice Siennej?
Tak, bo jak później już nie było gdzie mieszkać, żeśmy się przenieśli na Sienną 88, czyli cztery domy od ulicy Żelaznej. Tak że było co robić. Dziwię się, że teraz – przepraszam, że użyję tego słowa – są pseudo-bohaterzy, którzy mówią, co robili, jak robili, ale to wszystko się nie zgadza. […]
- Chciałabym zapytać o kontakty ludności cywilnej z powstańcami. Czy były serdeczne?
Jak najbardziej. Była pomoc wszechobecna. Jesteśmy narodem, który w razie tragedii się wspiera. Tak że i wtedy była współpraca, ale to była współpraca pod gradem bomb i pocisków. Jak później, po Powstaniu, przeprowadziliśmy się na Sienną, to były ślady „Berty”. To jest duży pocisk na pociągu. Tak gdzie Dworzec Śródmieście dotyka Centralnego, był Dworzec Główny. Tam stał pociąg i stamtąd ostrzeliwano Warszawę. Żeśmy mieszkali na Siennej i na czwartym albo piątym piętrze od tego pocisku była dziura wielkości około czterech metrów. [Pocisk] wpadł od strony ulicy Żelaznej i przeleciał w kierunku ulicy Miedzianej.
- Czy dom, w którym pan mieszkał podczas Powstania, też był regularnie bombardowany?
Tak. Były zrzucane bomby, gdzie leciała duża, później otwierała się i [leciały] małe zapalające. Spadały na podwórko, zapalały się.
- Czyli cały czas mieszkał pan w piwnicy?
Jako niespokojny wychodziłem przejściem z podwórka na ulicę Sienną. Mogłem coś niecoś więcej zobaczyć – [na przykład] tych powstańców, którzy ginęli z workiem mąki na plecach. To było [to, co] widziałem.
- Skąd była pobierana woda podczas Powstania?
Ludzie kopali studnie.
- Czy w piwnicach była elektryczność?
Nie. Nafta, lampy naftowe, świece.
- Czy było się gdzie położyć? Materace?
Coś takiego zawsze musiało się znaleźć. Szczególnie dla młodzieży, dla powstańców, którzy wrócili z akcji, musieli troszkę odpocząć.
- W opisach życia cywilów w piwnicach pojawia się motyw wspólnych śpiewów religijnych.
Tak. Jak był rozkaz wyjścia z Warszawy, to ludzie w ścianach piwnic dłubali dziury, zaklejali tam kosztowności, że po Powstaniu wrócą, [zakopywali] do ziemi. Ale już nie było do czego wracać. Każdy myślał, że wróci niedługo. Niedługo wróciło się, ale do czego? Do zgliszczy i do ruin.
- Jak wyglądało życie po powrocie? Skąd ludzie brali na przykład materace?
Chodzili, szukali, jeszcze przecież były domy, które nie były tak zniszczone. Stamtąd znosiło się do siebie, zagospodarowywało się. Takie jest życie i takie życie było.
- Chciałabym zapytać o okres, kiedy był pan poza Warszawą.
W Krzeszowicach.
- Czy długo pan tam przebywał?
Nie dłużej jak około miesiąca. Tam było dużo Niemców. Nie wiem z jakiej przyczyny, czy to może Ślązacy, bo po niemiecku [były] śpiewy (tak jak Austriacy). To były góry. Teraz mi się przypomina, jak nieraz są śpiewy z Austrii, w górach, zupełnie jak tam to brzmiało.
- Gdzie pan mieszkał w Krzeszowicach?
To były bursy, szkoły, w czymś takim nas zakwaterowali.
- Czyli była cała grupa wysiedleńców?
Może niekoniecznie w tej okolicy, może jeszcze gdzieś dalej, bo Krzeszowice to mała miejscowość.
- Czy wtedy zapewniano wam jedzenie?
Tak. Było to ubogie, ale było ciepłe. Po dwóch miesiącach pierwszy obiad, jaki tam zjadłem, to kartofle i zsiadłe mleko.
- Jak do wysiedleńców odnosili się Niemcy?
W pewnym sensie dosyć przyjemnie. Dbali o nas, szczególnie o młodzież, bo dużo było dzieci. Ale ubrań żadnych nie było – zima, niestety ciężki okres był – ale dzięki Bogu przetrwałem i dożyłem siedemdziesięciu dwóch lat.
- Dlaczego przeniósł się pan potem z rodziną do Nowego Sącza? Czy to Niemcy was tam wywieźli?
Nie, to już było zezwolone, gdzie kto może. Ojczym miał tam kogoś, rodzinę. Jak żeśmy byli w Nowym Sączu, to jeszcze były takie sytuacje, że w dzień... Niemcy. Tamtejsi powstańcy też tam byli, ale musieli się chować. Przychodziła noc – powstańcy wychodzili, Niemców nie było. Następowała taka roszada.
- Czyli pan tam też bezpośrednio widział powstańców?
Tak. Górale – chłopy nie z tej ziemi.
- Jak pan ich wspomina? Czy byli dobrze uzbrojeni?
Mieli karabiny, pepesze, granaty na trzonkach, okrągłe (nie znam nazwy, chociaż byłem w wojsku), za pasem kurtki. Jak kto mógł, tak się ubierał.
- Czy przychodzili po żywność?
Tak, właśnie dlatego wiem.
- Czy pamięta pan wejście Armii Czerwonej? Czy wtedy był pan właśnie w Nowym Sączu?
Tam jeszcze oni nie dotarli. Jak żeśmy wrócili z Nowego i Starego Sącza, to żeśmy wrócili w okolice Żyrardowa, Sochaczewa. Wtedy żeśmy byli pod Żyrardowem, to była miejscowość Wiskitki. Tam żeśmy się zakwaterowali też u mieszkańców. Był mostek przed kościołem, wyjazd z Wiskitek. Most był zarwany. Niemcy uciekając, po drodze ubijali trupy – równali, żeby móc przejechać. Pamiętam, jak to wszystko uciekało na czołgach.
Pamiętam. Byli troszeczkę nie fair wobec Polaków. Moja matka miała serduszko na łańcuszku i [chyba] oficer (trudno mi jest w tej chwili sobie przypomnieć) – spodobało mu się to. Zabrał. To przyjaciel tak robi? Po takich wstrząsach, po takiej tragedii? Chyba nie. W każdym razie więcej spotkań z tymi panami unikaliśmy.
- Jak pan zapamiętał Niemców z czasów okupacji?
Byli i ludzie, byli. Ale to byli ludzie, którzy brali pieniądze i udawali, że nie widzą. Na przykład pomoc Żydom. [Mój przypadek] – wziął pieniądze, przybiegł za paniami i za mną, bo mu [ludzie] uciekli. A to było z osiem osób. Nie wiem jak mu płacili, w każdym razie to była dla niego dniówka. Cudów nie ma.
- Dlaczego pana mama zdecydowała się przenosić żywność?
Nie było pracy, była wdową. To, co sobie przypominam – jeździli pociągami poza Warszawę i przywozili żywność. Był płot z drutów kolczastych, ogrodzenie – siatka czy całe druty kolczaste (już nie przypominam sobie) i jak nie było jednego, drugiego, to wyskakiwali, [żeby] przerzucić. Jakąś rekompensatę otrzymywali, nic darmo; nie byliśmy w stanie im w ten sposób pomagać. Niewiele owało – gdyby [na dół] nie zeszła matka, to już nie byłoby tego wywiadu ze mną.
- Czy widział pan Żydów, którzy próbowali uciec z getta?
Tak, były takie przypadki, że zostawał na płocie, na drutach kolczastych. „Ukraińcy” nie patyczkowali się. Wyjrzał jakiś w nieodpowiednim momencie, to strzelali jak do kur, jak do kaczek.
- Czy pamięta pan powstanie w getcie?
Dużo Żydów ginęło. Dużo, bo były i detonacje, i chyba palenie Żydów, bo powietrze było nietypowe. Później rozebrano płot, niedługo po tym nastąpiło Powstanie Warszawskie. Z tym że jeszcze powstańcy korzystali z wejść do kanałów. Też jeszcze były pootwierane. Z tych miejsc, gdzie mieszkałem, nawet przechodzili na Starówkę. Mój ojczym brał udział w zdobyciu PAST-y – budynku na Zielnej. Było ciężkie życie, ale dużo zakodowało się w głowie.
- Czy pana mama, będąc sanitariuszką, nosiła rannych powstańców?
Może nie nosiła, ale udzielała pomocy, bo każdemu tam się obrywało. Niekoniecznie z tej okolicy Żelazna, Sienna, bo nawet z Miedzianej, z Pańskiej, Twardej, Złotej, z Wroniej, Prostej tu przynosili.
- I pana mama udzielała im pierwszej pomocy?
Między innymi. Nie była tylko jedna, kobiety miały taką rolę.
- Czy byli w pobliżu także lekarze?
Przypominam sobie, że ze dwóch dyżurowało, ale to nieoficjalnie.
Nie, tego sobie nie przypominam. Może się gdzieś zdarzyło, ale ja sobie tego nie przypominam.
- Jak pan zapamiętał Pruszków – poza segregacją?
Mam pisemko, które pisałem do ambasady niemieckiej w sprawie Pruszkowa.
- Czy może pan krótko opowiedzieć, co pan napisał?
Na początku zdarzenia w Pruszkowie była selekcja. Co kto miał na wierzchu, to Niemcy zabierali. Na pięciolecie, w 1941 roku, dostałem od swojego ojca (który zginął w 1941 roku) mandolinę. W tej chwili nazywa się to nie grawerowanie, a jakaś masa – to było coś pięknego. [Niemiec] doszedł do mnie, dał mi w pysk i zabrał to.
Później podróż – bez jedzenia, w smrodzie, bo przecież tak jak powiedziałem, żeśmy zatrzymali się chyba w okolicach Radomia, pod światłami. Rolnicy przychodzili do wagonów – Niemcy pilnowali, oczywiście – [przynosili] żywność i kto co miał, pierścionek, pieniądze, to następowała wymiana. I później już ostatni etap – z Radomia do Krzeszowic. Gdyby nie wysadzenie torów przez partyzantów, to już by mnie nie było.
- W jakich okolicznościach stracił pan ojca?
Nie odpowiem, do dziś nie wiem. Matka nie żyje dziewiętnaście lat. W każdym razie w 1941 roku […].
- Jaka jest pana ocena Powstania Warszawskiego?
Naród już nie mógł cierpieć dłużej. Pamiętam, jak Żelazną chodziły tramwaje. Co jakiś czas podjeżdżała buda – to działo się między Sienną a Twardą – zatrzymywali tramwaj i wszystkich [wypędzali]. Znowuż przebieranka, tak zwana łapanka, w budy i… Mojej matki rodzona siostra zginęła na Pawiaku. Ale walczyliśmy o swoje, bo przecież ile można być gnębionym? Od 1939 roku do prawie 1945 bez przerwy coś się działo.
- Czy chodził pan do szkoły za czasów okupacji?
Tak, chodziłem do tej samej szkoły na ulicy Miedzianej. Tylko [że] zaliczyłem chyba jedną klasę, bo Powstanie wybuchło – to już koniec.
- Czy pamięta pan jakieś wydarzenia związane z nauką czasów okupacji?
Nie.
- A piosenki okupacyjne czy zabawy dziecięce?
Piosenki okupacyjne... I teraz słyszymy te, które były. Zabawy – jak nadmieniłem na początku, byłem duszą wywrotną: wskakiwanie, wyskakiwanie z tramwaju. Jazda „na cycku” – tak się to nazywało. Tak jak teraz są tramwaje łączone, więc jest dyszel z jednego do drugiego, to ostatni wagon też miał taki dyszel. Na tym się jeździło, trzymało się – były tam uchwyty do przewodów. Na tym się jeździło – gdzie człowiek chciał, to wyskakiwał, wskakiwał. Chodziły tak zwane tramwaje berlinki. Były dobre do tego, bo miały przy stopniach długie poręcze – było dobrze wskoczyć, dobrze wyskoczyć. To była taka rozrywka. [Były również gry w zośkę, w gazdę monetami. Monetami gra w ściankę, pogrzebacz odpowiednio wygięty i fajerka z kuchni węglowej].
Warszawa, 29 października 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kraus