Emilia Kopiczyńska „Mila”

Archiwum Historii Mówionej
  • Jak pani zapamiętała wybuch drugiej wojny światowej?

W 1939 roku siedzieliśmy w piwnicy, ja miałam takie przeczucia przed bombami, bo bombardowali. 17 września wchodzi mężczyzna do sutereny, do piwnic, i mówi: „Słuchajcie, już dobrze, Rosja weszła w granicę Polski i idzie na odsiecz Warszawie”. A ja mówię: „Nóż w plecy wsadzili”. I tak było, bo odcięli to wszystko.

  • Co pani robiła, jak się zaczęła okupacja? Pani już była dorosła.

Dorosła. Uczyłam się, jestem położną i pielęgniarką. Dwa i pół roku uczyłam się.

  • Chodziła pani do szkoły, tak?

Chodziłam do szkoły. Był taki doktor pediatra i były cztery eleganckie dziewczyny, które chciały nie tyle na pielęgniarki i na położne, ale chciały za lekarzy wyjść za mąż. Poprzychodziły elegancko ubrane i jak pediatra wykładał – to on siedział […]. Tutaj my, a on siedzi i mówi i mówi, a one go lekceważyły. Mówię: „Słuchajcie, zobaczycie, on was urządzi”. – „Co taki stary nam zrobi?”. On dopuścił dwa lata i trzy kwartały i powiedział: „Nie nadają się” – i one zmarnowane wyszły ze szkoły, nie skończyły.

  • W którym roku pani skończyła szkołę?

W 1943 roku.

  • I to była taka legalna, oficjalna szkoła?

Tak. Gimnazja były zamknięte, nieoficjalne. Ale to była szkoła położnych i pielęgniarek. Z Krakowa była dyrektorka Kulczyńska. Sprawdzała nam bieliznę, i mnie – wiedziała, że ja czysta jestem, że się nie narażę, ja byłam... […]. Wychodzę i: „Uważajcie dziewczyny, bo ona sprawdza bieliznę, czy czysta, włosy...”. Taka ładna blondynka była, miała ładne włosy, i ona u niej znalazła gnidy i przy wszystkich obcięła jej te włosy.

  • Zaczęła pani pracować jeszcze w czasie okupacji?

Zaczęłam na ortopedii na Solec. Niemcy zajęli Solec, a szpital – teraz na Książęcej, róg Czerniakowskiej – szpital Orłowskiego to była ubezpieczalnia i ja tam pracowałam. Pierwsza moja praca to była ortopedia-chirurgia kostna. Był razem oddział laryngologiczny i okulistyka – sto dwadzieścia łóżek, dyrektorką była Rekner – już nie żyje. Oddziałową była Bukowska, której mąż też należał do organizacji – nauczycielem był, starł się, żeby ona nie zaszła w ciążę i nie miała dziecka.
Ja przyszłam do pracy i ona mnie pierwszą wpuszcza, ja ją, a ona mnie: „Dzisiaj to pani pierwsza, jutro to ja będę pierwsza”. I proszę pani, była bardzo mądra, zrobiła... Powiedziała tak: „Słuchaj, ta kradnie, ta donosi – żebyś wiedziała. Będziecie obiad rozdawać...”. Bo sto dwadzieścia łóżek. „Pamiętaj, zjedź na dół, oblicz i nic nie mów”. I tak jest, rozdajemy we trzy obiad, a salowa przychodzi i mówi tak: „Siostro, mnie jednego omleta ”. A ja nie patrzę na nią, tylko tak patrzę w bok i mówię: „Wie pani co, to pani da ten omlet, który stoi gdzieś na szafce albo na oknie” – więcej nie przyszła. Donosiła do dyrekcji!

  • Proszę powiedzieć, kiedy się pani zetknęła z konspiracją?

Jak poszłam do Powstania.

  • Wcześniej nie należała pani do żadnej organizacji?

Nie, bracia należeli, ale ja nie. A potem, w związku z tym, że musiałam gdzieś... I ja właśnie w tym szpitalu, Mokotowska 57, a od Kruczej 10 się wchodziło do piwnic.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania, 1 sierpnia 1944 roku?

Strasznie. Szłam, patrzę, a tu ludzie już uciekają ze Śródmieścia – bo ja tu cały czas mieszkałam. Uciekali, już wiedziałam, że jest Powstanie, dlatego mówię że nie doszłam do szpitala, bo z Muzeum Narodowego bombardowali Niemcy, i z banku BGK.

  • Pani szła do pracy?

Szłam do pracy, nie doszłam. Potem zatrzymałam się w tym szpitalu i tam złożyłam przysięgę, i już należałam.

  • W tym szpitalu, to znaczy w którym?

Dla Powstańców, Mokotowska 57, a wchodziło się od Kruczej 10. To w piwnicy było.

  • Pani wiedziała że tam jest szpital?

No wiedziałam, przecież jak ja tu mieszkałam – wiedziałam.

  • Pani się tam zgłosiła? Tam chciała pani pracować?

Tak. Ja pracowałam na ortopedii, pierwsza moja praca to na chirurgi kostnej.

  • Czy pani dostała broń? Czy pani w ogóle jakiś oddział widziała? Kto był dowódcą tego oddziału, do którego pani wstąpiła?

Lekarz, profesor, który był prywatnie w „Omedze”, on jest pochowany na wojskowym [cmentarzu]. Bardzo zaniedbany grób, ale to był wspaniały profesor. Ja już teraz nie pamiętam nazwiska, to on był całym... Potem był film nawet kręcony, jak z Pawiaka wynosili żywego... Że umarły, przed Niemcami, a potem był nakręcony taki film, to prawda była, to prawda. To [wspaniały] profesor był, przysięgę przy nim [składałam].

  • Pani znała te dziewczyny, które były w pani oddziale?

Dwie to były bliźniaczki, potem były inne [...]. Jedna drugiej nazwiska nie wiedziała. One jeszcze po Powstaniu i w czasie Powstania... Były bliźniaczki, ale już nie żyją.

  • Jak wyglądała pani służba w tym szpitalu? Jak wyglądała praca?

Dyżury miałam, albo noce, albo rano, albo popołudniu, tak jak w szpitalu – normalnie, dlatego przychodziłam do domu umyć się. A do szpitala to blisko, Krucza 10 się wchodziło. Była drogeria... Warszawa tak się zmieniła...

  • Czy pani pamięta, swojego pierwszego rannego?

Młody chłopak – śliczny, miał rękę urwaną w nadgarstku. Przyszedł kolega i powiedział do niego, że jego sympatia flirtuje; on miał płuca przestrzelone i szybko chlapnął i zmarł. Śliczny chłopak był. Krwotok! Bo on się zdenerwował, a miał płuca przestrzelone. To pierwszy. Jak spojrzałam – śliczny, miał urwaną rękę. Śliczny chłopak był, śliczny. Dużo było młodych ludzi, ale to już tyle lat, człowiek... Nazwiska...[...] O nazwiskach się nie mówiło wcale, tylko: „Mila” – pseudonimy.

  • Czy pani wychodziła ze szpitala, żeby rannych zbierać z ulicy, czy była tylko w szpitalu?

Tylko w szpitalu. Na ortopedii. Niemcy zajęli Solec – ten co obecnie jest, dla siebie. A tutaj zrobili szpital, teraz Orłowskiego, na rogu Czerniakowskiej i Książęcej.

  • Jakie były warunki w tym powstańczym szpitalu?

Nie ma o czym mówić; bardzo kiepskie – w suterynie – bardzo kiepskie, ale wszyscy się starali, żeby było jak najlepiej, czysto, ale w piwnicy to co może być.

  • Byli tam lekarze? Pracowali tam lekarze?

No tak. Lekarz teraz zmarł. Do „Ruczaja” przychodził – ten lekarz nie żyje, też pracował tam w szpitalu. Myśmy się poznali, ale zmarł już, był ode mnie... Może nie starszy, ale mężczyźni słabsi są, fizycznie są silniejsi, ale psychicznie się załamują.

  • Czy pani coś szczególnego pamięta z tego szpitala, jakieś szczególne zdarzenie?

Bardzo przeżyłam śmierć tego chłopaka. Śliczny chłopak – włosy kręcone, ładne. Miał urwaną [rękę]. I ten kolega przyszedł i do niego mówi tak, a on – chlap! To był dla mnie wstrząs.

  • Jak była sytuacja z lekami, ze środkami opatrunkowymi?

Mało było. Jak właściciel apteki rozdawał, to ja do szpitala przynosiłam, dostałam leki za darmo, rozdawał, i do szpitala. Był na Hożej, gdzie z Chocimskiej ludzie pouciekali, był dla starszych ludzi taki... Też zanosiłam leki do szpitala, dawał za darmo, on widział, co się dzieje, inteligentny gość.

  • Do kiedy pracowała pani w tym szpitalu?

Do zburzenia szpitala. Jak zaczęło się bombardowanie, to chorych zwoziliśmy na dół, do piwnic. Dużo zginęło tych, co nie doszło do szpitala na Czerniakowie. Strasznie było – człowiek szedł i nie wiedział, czy wróci.

  • Czy pani asystowała przy operacjach, przy zabiegach?

Opatrunki, operacje to lekarze prowadzili, jak ten profesor... To znany profesor...

  • Jak była sytuacja z żywnością, z wodą?

Z żywnością, z wodą – głodni nie byli, bo ludzie dawali, ale z wodą było kiepsko. Jak można było, to się starło, żeby ten chory był [czystszy].

  • Pani pamięta, skąd przynoszono czy przywożono wodę do tego szpitala?

Tak, była woda. Jeszcze odcięta nie była, do zakończenia Powstania. U nas wykopali wodę podskórną, i my się tutaj mogliśmy umyć, inni nie mieli – brudni, coś okropnego. Na Wilczej, pod 8, była otwarta woda, kolejki stały po wodę, a Niemcy strzelali; widzieli, że stoją kolejki za wodą, róg Wilczej 8.

  • Pani to widziała?

Pewnie że tak, dlatego mówię, na pewno tak było.

  • Jak wyglądało takie życie codzienne, podczas Powstania? Skąd ludzie mieli jedzenie? Gdzie się myli, przebierali? Pani miała łatwo, bo pani przebierała się w domu.

Ja do domu [...]. Gotowały obiady tym Powstańcom z „Ruczaju”, dostawali, dawało się jedzenie, bo ludzie... Myśmy się zaopatrzyli, bo myśmy wiedzieli, że będzie Powstanie.

  • Pani mówi o swojej rodzinie?

Tak. Myśmy wiedzieli. Ja suchary robiłam, konserwy kupowaliśmy, nauczyłam się piec chleb, sąsiadka dała mi zakwas. Zboże przywozili, na Woli młyn był i kręcili takie młynki, chleb był z łuskami. I ja się nauczyłam chleb... Taki wysoki był ten chleb. Później wyszliśmy z Powstania i mieliśmy jeszcze ten chleb, człowiek się nauczył.

  • Jaki był nastrój w szpitalu, wśród personelu?

Bardzo porządny. Żadnych plotek, w ogóle szpital był dobry, nie było żadnych zadr, kłótni, cisza, spokój, pracowało się bardzo dobrze.

  • Jak Powstanie trwało coraz dłużej, to jakie panowały nastroje?

Kolega brata dostał, leżał, to ja jeszcze przed wyjściem z Powstania dałam mu chustkę wełnianą. Ranny był, no więc wesoło nie było, smutno. Każdy się łudził. Brat, jak była ekshumacja w marcu, to na rogu Książęcej był sklep z trumnami – przed wojną i w czasie okupacji. Myśmy kupili trumnę – on pod kasztanami u „głuchoniemych” był pochowany. Byli tacy, co tylko butelkę do wody i w piasek, a my czekamy, kopią, a przychodzi głuchoniemy – przystojny mężczyzna i mówi tak – pokazuje: że trumna jest tam i mówi o moim bracie, że ładny, przystojny, tu gwiazdki ma. Bo on 13 września, a to było w marcu – ciało było normalne, a głowa była – czarny marmur, marmur czarny!

  • Ale to już było po wojnie. Wrócimy do tego.

Nie, po Powstaniu. W marcu w 1945 roku była ekshumacja, więc mówię: ciało było jeszcze normalne, czyściutka koszula na nim była, tylko twarz była czarna, bo uderzył – dostał.

  • Wróćmy jeszcze do Powstania, czy pani pamięta reakcję ludności cywilnej na Powstanie? Pani codziennie wracała do domu, do ludzi. Jak tutaj wyglądało życie?

Ludzie nie szemrali, ludzie się godzili, bo ludzie mieli dosyć Niemców i znosili to wszystko cierpliwie, tak!

  • Czy pani podczas Powstania zetknęła się z audycjami radiowymi, gazetkami?

Nie, nie, nie mogę tego powiedzieć. Ja w szpitalu pracowałam, nie było na to czasu, żadnych gazetek nie było. A w ogóle, to gazetki były.

  • Ja pytam, czy pani się zetknęła?

Nie, ja nie miałam [kontaktu]. Tutaj „Ruczaj” stał w naszym domu. Ja chodzę do tego [środowiska] „Ruczaju”, utrzymuję kontakt, teraz raz na miesiąc, bo umierają – starzy ludzie już, jak ja mam dziewięćdziesiąty drugi rok, a tam...
  • Czy brała pani udział w jakiś nabożeństwach?

U nas w domu była kaplica, i byli tu na Pięknej z PAST-y. Niemcy strzelali, to znaczy ludzie patrzyli przez okna, to Niemcy do okien strzelali, żeby nie patrzyć, a oni rozstrzeliwali tutaj na rogu, gdzie jest Piękna.

  • Pani opowiada o zdobyciu małej PAST-y przez „Ruczaj”?

Tak. Niemcy walili, do nas rannych przynosili, u nas umierali. Ksiądz przychodził, spowiadał, dawał śluby w czasie okupacji, w czasie Powstania.

  • Pani była świadkiem takich uroczystości?

Oczywiście że tak, akurat przed południem czy po południu to się modlili ludzie w tej kapliczce. Mój brat starszy – Witek, 1907 rocznik, on zrobił tę kapliczkę. Spowiadali się Powstańcy, śluby były i pogrzeby – przynosili trupy, chowało się. Całą Warszawę po Powstaniu to czuć było, bo to płytko chowali, nie kopali.

  • Tu gdzieś w okolicy?

Tu pełno było, po ulicach pełno było nagrobków.

  • Czy pani się spotkała z ludźmi innej narodowości podczas Powstania? Czy miała pani do czynienia z ...

Byli tutaj Żydzi – Krucza 5, 11. Żydzi przechowywali się i brali udział w Powstaniu. Później, jak Rosja wchodziła, to oni przez Wisłę uciekli na tamtą stronę. Tutaj, tu obok brama.

  • Czy pani miała taki przypadek, że opatrywała pani niemieckiego żołnierza? Czy Niemcy trafiali w ogóle do tego szpitala?

Nie, tylko po Powstaniu Niemcy leżeli, doktor Marian Strumień – Żyd, docent, bardzo się opiekował tymi Niemcami. Ale wtedy, w czasie Powstania, Niemcy nie mogli... Tutaj w bramie idzie matka z córką, a tutaj na rogu Kruczej była filia „Wedla” Krucza 15, i z dachu szast i matka zginęła – strzelali.
Potem Niemcy mieszkali w naszym domu, ale nic nie zrobili, dozorcą był Niemiec – Widman, który mieszka teraz w takiej ciupie, gdzie tam śmieci chowają, szczotki. Oni nie mieli dzieci, wiedział, że u nas się spotykają akowcy, nie powiedział. Solidny był. Jak ja szłam do szkoły, potrzebny był zegarek, tętno mierzyć, to ona mi dała zegarek – żona Niemca. Ona była Rosjanką, starsza od niego, on bardzo przyjemny był – ten dozorca, Widman się nazywał. Oni dostawali racje żywnościowe, bo on się dostał do pracy do Monopolu Spirytusowego i oni dostawali: ryby, różne rzeczy, od Niemców.

  • To jeszcze przed Powstaniem?

To przed samym Powstaniem, ale już w Powstanie on był i nic nie powiedział, a wiedział, że u nas się akowcy w oficynie spotykali, nie powiedział. Potem dostał posadę w Monopolu, ona nie sprzątała, tylko on przyjeżdżał, nakładał kombinezon i sprzątał. Bardzo czysto było, nie tak jak teraz […]. Ona wiedząc, że jest źle, jak dostali przydziały, ryby czy coś, wołała mnie, ja przychodziłam i ona dawała nam, żebyśmy mieli coś do jedzenia – żona Niemca, bardzo solidni byli. On ocalał, był na froncie, ocalał. Jak budowali Pałac Kultury, to na Woli [powstały] domki fińskie, to oni mieli ogródek. Byli Niemcami, a ona mi dala zegarek, bo mi zegarek był potrzebny, a ja nie miałam zegarka.

  • A w czasie Powstania, jak pani przychodziła do domu, to był czas wolny? Jak pani pamięta życie na tej ulicy? Były bombardowania czy duże zniszczenia?

Ogromne, powiedzieli że... Tu były ładne drzewa, Krucza miała piękne sklepy z zabawkami, kapelusze – Krucza była znana, Żabia 5 i Krucza. Powiedzieli, że piechota naciera od Alei Jerozolimskich, zaczęli ścinać domy i drzewa i barykady robili, ale oni wcale nie nacierali. Ale wszyscy się wystraszyli, że piechota... Sznuk uciekał… Wybili tam na przejściu…

  • Rodzina pani, mieszkali w mieszkaniu czy chowali się do piwnicy, jak to wyglądało?

W czasie, jak bombardowali, to uciekali do piwnicy, a jak nie bombardowali, z początku, to modlili się. Już w Powstanie strzelali, to przynosili do nas na podwórko trupy i chowało się. Ludzie bardzo... Ludzie byli zdyscyplinowani, nie było szemrania, nie narzekali, źle było, nie było... Ludzie nie mieli co jeść, ogólnie, ale sklepy też dawały wszystko, rozdali, bo wiedzieli, co się dzieje. Przecież tu piękne sklepy na Kruczej były.

  • Pani pamięta, że taka solidarność była i ludzie sobie pomagali?

Po cichu, spokojnie, ludzie przeżywali bardzo, ale nie było awantur, ludzie nie kłócili się. Zupełnie inaczej, teraz o byle co awantury, a tak nie było – duże zdyscyplinowanie było.

  • Czy pani pamięta, do którego dnia i miesiąca ten szpital, w którym pani pracowała, funkcjonował?

Do końca. Ja spotkałam doktora Sutorowskiego i mówię: „Panie doktorze...”. Bo on też pracował w AK, i ja mówię: „Panie doktorze, niech mi pan powie, co ja mam zrobić, czy iść z wojskiem, czy prywatnie”. A on mówi: „Niech mi siostra powie, co ja mam robić?” – oficer, lekarz. On poszedł z wojskiem i potem był w Anglii, a potem w Afryce był lekarzem.

  • A co pani zrobiła?

[…] Ja poszłam prywatnie.

  • Jak to wyglądało? Proszę powiedzieć, jak wyglądał ten dzień kapitulacji?

Pamiętam spokój.

  • Skąd pani wiedziała, że jest kapitulacja?

Bo podawali... Niemcy też głupcy, te barykady sami rozrzucali – Niemcy. Już Powstanie się skończyło, a nas prowadzili przez 6 sierpnia.

  • Wróćmy do tego momentu, kiedy dowiedzieliście się, że Powstanie upadło i trzeba wychodzić z Warszawy.

Ten doktor brał udział, i ja mówię: „Niech pan poradzi, co ja mam robić, czy iść z wojskiem, ze szpitalem, czy...”. A on mówi: „Niech mi siostra powie”. I ja zdecydowałam się iść sama, na własną rękę.

  • Razem z rodziną?

Z rodziną szliśmy, a nas gonili. Wszystkie pomidory, wszystko było zmarnowane, bo to nikt nie zbierał, jak szliśmy tymi polami – do Pruszkowa.

  • Na piechotę, do Pruszkowa pani szła?

Nie do samego Pruszkowa, tylko pociągiem się dojeżdżało.

  • A skąd?

Ze Śródmieścia.

  • Z dworca w Śródmieściu?

Tak, ze Śródmieścia do Pruszkowa i w Pruszkowie był obóz i selekcja była. Kto zdążył, to uciekł, a kto nie, to... Ja już cieszyłam się że jestem uratowana, stoję, czekamy i nie przychodzi ten Niemiec, ale...

  • Jak to – pani była uratowana?

Dałam puszkę konserw tej Żydówce, naszej niani Danusi Jednockiej, kilogramową puszkę i klucz, bo ja mówię: „Danusiu...”. Ja nie wiedziałam, że ona jest Żydówką, ja mówię: „Danusiu, ja już sobie radę dam”. A ona do obozu, i on była w obozie, przeżyła i przyszła, ale się do końca nie przyznała, że ona Żydówka.

  • Wróćmy do pani historii. Dlaczego pani sobie pomyślała, że da pani sobie radę lepiej niż ta kobieta?

Bo on szła do obozu, a ja liczyłam, że zostanę w Polsce, na pierwszy barak, tam matki z dziećmi były.

  • Pani pamięta, jakie tam w obozie były warunki?

Okropne, na podłodze ludzie spali, sodoma tam się działa. Koleżanka była tam – pracowała, ale Niemcy jak wyprowadzali nas, to jeszcze ja się znalazłam... Bo ten Niemiec nie przyszedł. Szła kobieta z dziećmi – starsze takie i ja do nich, one mnie odpędzają, a ja na siłę do nich i przeszłyśmy na pierwszy barak, tam siedziały matki z dziećmi.
I taki moment, patrzę, młoda dziewczyna wzięła cudze dziecko, żeby koło Niemców przejść, że to jej dziecko, i Niemiec jak zobaczył, jak machnął ją, i: Raus – i wyrzucił. Ja zobaczyłam, i wzięłam mądrzejsze dziecko – że to moje, ja mówię: „Słuchaj, bądź spokojna, ja cię mamusi oddam, tylko przejdziemy koło tego Niemca”. Przeszliśmy i ja się znalazłam właśnie na tym pierwszym baraku.
Do pociągu nas ładowali i jechaliśmy czterdzieści osiem godzin, zimno było, koza była. Wybili w wagonie dziurę i mężczyźni siusiali, kupy sadzili, wszystko było na oczach. Patrzę, wieże Krakowa, i ja w Krakowie wyskoczyłam z pociągu, na przedmieściu Krakowa. I tam krakowiacy mówią: „Młodzi, uciekajcie, bo was będą jeszcze brać”. Bo my nie wiedzieliśmy, gdzie nas wiozą.
Ja wyskoczyłam, ale ja nikogo [nie znałam]. Kraków tylko z wycieczki znałam, a tak to nikogo nie miałam. Stanęłam. Tak to mówią: „Uciekaj”, a tak to nikt nie podchodzi do mnie. Krakowiacy rzucali do wagonów śliwki w torebkach, chleb – co mogli, to rzucali do wagonów, dla ludzi. Ja wyskoczyłam i tak stoję, podchodzi do mnie kobieta z dwojgiem dzieci i mówi: „Czy pani kogoś tutaj ma?”. Ja mówię: „Nie”. Ona mówi: „Mąż mój jest w Wiedniu, ja mam tylko pokój – jeden, jeżeli pani chce, to ja panią...”. Jak zaczęli mnie wypytywać, to ja dopiero się rozszlochałam, i Niemiec szedł, urzędnik niemiecki z teczką i zobaczył, że ja tak płaczę – bo wie pani, Niemcy też byli różni, popatrzył tak na mnie i ktoś mówi, żeby dać mi się napić, on wyjął butelkę z teczki, dał mi (ja myślałam, że to herbata, a to był koniak), pokiwał nade mną głową i poszedł, a ta butelka została.
[…] Szukałam pracy w Krakowie. Mieszkałam u tej kobiety cztery miesiące. Ponieważ ja byłam w ubezpieczalni, w Krakowie był naczelny lekarz Cieczkiewicz, dyrektor ubezpieczalni krakowskiej, ja poszłam tam, i on mówi: „Dobrze, proszę pani, ale za dziesięć dni, tam są sienniki, proszę spać...”. Tam nam dawali zupki. Organizowany był... Radziwiłł w areszcie śledczym zrobił szpital i ja byłam tam przełożoną tego szpitala [...]. Doktor Golański, Ja utrzymuję kontakt, on już nie żyje i żona nie żyje, ale z jego drugą żoną, i syn Edek jest jednym z dyrektorów telewizji w Krakowie, to ja utrzymuję kontakt [...]. Radziwiłł z tego aresztu zrobił szpital i ja patrzę – bombardują, Golański się boi, uciekł, ja przychodzę pod drzwi, patrzę, mężczyzna, twarz rozwalona i ja go wpuściłam, bo gabinet był – Golański prowadził prywatną praktykę i ja mu [założyłam] opatrunek, później leżał w szpitalu.
Byli tacy, którzy przychodzili i donosili, Polacy są świnie, naprawdę, nie ma solidarności.
Golański zabrał nas do porodu, tam gdzie jest teraz lotnisko w Krakowie, w Balicach. W nocy jechaliśmy, i ja odebrałam poród – dziewczynka, oni tam na wsi, to była grochowina, żeby tą krew, to grochowina poszła. Golański był elegancki, w futrze, w binoklach – przystojny. Jedziemy, wjeżdżamy do Krakowa, a Niemcy: Halt! Niemcy się liczyli z lekarzami, i on się naraził, bo warszawiaków z legitymacją Warszawy łapali, a ja była warszawianką, więc Niemiec się pyta po niemiecku, i on po niemiecku odpowiada, bo wykształcony, i pokazuje: czy to jest żona? A on mówi: „Ja wohl”. Że ja jestem żoną, i połowę z tego co oni zapłacili, to mnie dał, i ja miałam wtedy oszczędności piętnaście tysięcy, bo pracowałam u profesora Nowak i Szwardz, bo potem już byłam w Warszawie. Operowali pacjentkę niepotrzebnie, nie taką co trzeba, więc profesora Żubrzyckiego rzucili do Szczecina za karę, a co on winien, Nowak i Szwardz. I ja naprawdę miałam dobrze w Krakowie u Golańskich, buty miałam czyszczone, służąca była Stasia, dwoje dzieci, był Jacek – jest inżynierem, ma 68 lat, córka zmarła. […]

  • Dlaczego pani zdecydowała się wrócić i kiedy pani wróciła do Warszawy?

[…] Moja rodzina i moje bratowe, bo ja otoczona byłam tymi bratowymi, były paskudne, jak ja wyskakuję, i chce mówić, to one zamiast powiedzieć: „Choć z nami, co będzie, to będzie”. A one mówią: „Rób, co chcesz”. I później przyjechały do Krakowa, bo ja się tam zameldowałam i mnie szukały, były u tej kobiety, co ja się zatrzymałam. Ja tej kobiecie podziękowałam dobrze, i one... Ja jestem po nocy, patrzę, moja bratowa z dzieckiem stoi w drzwiach, już po Powstaniu. I tak zaczęła, taka potulna: „Słuchaj, Jadzia... Jest wszystko dobrze, chodź, chodź”. I ja głupia się zdecydowałam, a powinnam była zostać w Krakowie. Przyjechałam na takie ciężkie warunki i te piętnaście tysięcy, to bank w Krakowie – z piętnastu tysięcy, dostałam pięćset złotych, a piętnaście tysięcy – nasze państwo to jest... A potem w 1953 roku znowu...

  • Czy pani pamięta tę podróż z Krakowa do Warszawy, czym pani jechała?

Na dachu. Miałam futro siostry – ciepłe, które siostra kupiła na Złotej, były modne takie wełniane buty, ciepło mi było. Na dachu jechałam, kładłam się, żeby mnie prąd... Takie były warunki, straszne.

  • Warszawiacy wracali do Warszawy?

Tak, ludzie wracali, pomimo że było źle, każdy do swojego wracał.

  • Jak pani zapamiętała tę Warszawę z marca 1945 roku?

Warszawa była bardzo... Szczególnie Krucza, Krucza nie była zniszczona, ale Niemcy podpalali, lali i palili Kruczą, ulica była bardzo zniszczona, bardzo. W czasie Powstania nie była taka zniszczona, dopiero jak wyszliśmy, to Niemcy palili specjalnie, zniszczone było.

  • Pani wróciła do swojego mieszkania, które nie zostało zniszczone?

Nie, nie zniszczone. Tam w podwórku, w oficynie, dwa pokoje z kuchnią. Potem siostra moja wróciła, bo się zatrzymała w Pruszkowie pod Warszawą. Ona wróciła i przyszła tam do... I obie się zaczęły kłócić, bratowa była nieznośna, niedobra, więc ja mówię: „Co tu zrobić?”. Zapisałam się jako położna rejonowa. Siostra prowadziła sklep na Wilczej, tutaj obok, w tym samym domu, mydlarnia, ale taka elegancka, perfumeria. A ja byłam w domu, gotowałam, nie pracowałam, ale to krótko było. Ja patrzę, co się dzieje, więc chcąc utrzymać ten pokoik, musiałam się zameldować, że pracuję, i ja jako położna się zapisałam, ale pani się uśmieje, miałam szyldzik, tak jak lekarze: „Pielęgniarka położna, zastrzyki, bańki”. I przychodzili pacjenci. Odbierałam poród, tutaj inżynier, Wilcza 18, jest inżynierem, potem Wilcza 13 też chłopak, też odebrałam, i w Alejach Ujazdowskich pod numerem 30 odebrałam dziewczynkę, to było młode małżeństwo, oni mi dali tysiąc złotych, wino, ciastka. Dla mnie tysiąc złotych to było coś, to bardzo dużo było. Przyszedł potem – szlafroczek miałam taki żółty jak cytryna, młoda 1945 rok, przychodzi mężczyzna i mówi: „Czy zastałem panią położną?”. Ja mówię że tak. „A mogę rozmawiać?”. – „To ja”. – „Pani?”. – „Tak”. On mówi: „Dobrze, dobrze, ja zaraz przyjdę”. Do dziś przychodzi, wystraszył się. A ja odebrałam pięć porodów.

  • Czy w czasie Powstania też się pani zdarzyło odebrać jakiś poród?

W czasie Powstania, tak, Wilcza 19, napisałam do „Stolicy”. Ona uciekła z ulicy Ogrodowej, węgiel, koce położyli, i ja dziewczynkę odebrałam w czasie Powstania. I potem napisałam... I drugie, i napisałam też, tak widziałam: może jak przeczyta, to się odezwie. „Stolica” wydała, ale się nie odezwała. Wilcza 19, dziewczynkę odebrałam na gruzach.

  • Te dzieci miały szansę przeżycia?

Przeżyły, przeżyły, bo to już się uspokajało, koniec był. […]

  • Czy jakieś nieprzyjemności panią spotykały po wojnie z powodu tego, że pani brała udział w konspiracji?

Nie, nie. Nic nie miałam, wszystko w porządku było.

  • Czy coś szczególnie utkwiło pani w pamięci z Powstania, co pani do dziś pamięta?

Z Powstania, to że ten pacjent uciekł, że ja taka młoda, później te dzieci co odebrałam, tam gdzie teraz jest ulica Polna. W polu urodziła dziecko, też odebrałam i to wszystko napisane było w „Stolicy” i „Stolica” wydała…



Warszawa, 19 stycznia 2010 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Emilia Kopiczyńska Pseudonim: „Mila” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Ruczaj” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter