Anna Pogonowska „Hanka”
Anna Grabowska Pogonowska, pseudonim „Hanka”.
- Co pani robiła przed okupacją?
Byłam dziewczynką, uczącą się w niezłych warunkach.
- Czy pamięta pani 1 września 1939 roku, dzień wybuchu wojny?
Pamiętam. Byłam na wsi i widziałam samoloty, które leciały nisko. Potem dowiedzieliśmy się bardzo szybko – chyba przez radio – że to wojna.
- Czyli jak była pani na wsi, to potem wracała pani do Warszawy?
Nie. Najpierw pojechałam do Łodzi, uciekliśmy. Potem z Łodzi do Warszawy. W Warszawie była moja mama, ja byłam u dziadków, to były wakacje.
- Co działo się po powrocie pani do Warszawy?
Byłam i uczyłam się na kompletach. Potem miałam dwóch czy trzech przyjaciół, znane mi osoby, Janek Zabawa „Gong” i Jerzy Kobyliński, którzy mnie [wzięli] do „Parasola”. Wybłagałam u nich, żeby mnie wciągnęli do oddziału. To było na parę miesięcy przed Powstaniem, oni byli już dłużej.
- Czy przed Powstaniem była pani w konspiracji?
Byłam w „Szarych Szeregach”, jak to dziewczynki. Wtedy młodzież – nie było możliwe, żeby nie być. Później już weszłam do „Parasola”, to było już przed Powstaniem.
- Czy pamięta pani akcje „Szarych Szeregów”, w których pani uczestniczyła?
Nie uczestniczyłam. Mamy dwie koleżanki, które uczestniczyły. Ja w akcjach nie brałam udziału. Owszem, nosiłyśmy broń, jak gdyby byłyśmy czynne bez przerwy, bo przecież mieliśmy swojego dowódcę, [był nim] Jerzy „Lot”, ale czy to są akcje? Wtedy, w czasie okupacji, to była akcja. Mam koleżanki, które autentycznie brały udział.
- Czy mogłaby pani opowiedzieć o którejś z takich akcji?
Wiem, że jak był [zamach] na Kutscherę, to akurat byłam w Aninie, pod Warszawą. Nasi koledzy brali udział [w akcji], a jeden z kolegów był jako obserwator. Przyjechał do nas i nam wszystko opowiedział. Tak że to była bardzo denerwująca akcja i wiem, że myśmy wszyscy byli szalenie przejęci tą akcją.
- Czy przed Powstaniem wiedziała pani, że wybuchnie Powstanie? Czy były już jakieś przygotowania?
Tak. Powstanie miało być na dwa dni. Mama mi naszykowała jedzenie na dwa dni. Z dwóch dni zrobiło się sześćdziesiąt trzy.
- Czyli mama też wiedziała?
Tak, wszyscy u mnie wiedzieli. Pierwszy wiedział mój dziadek, że jestem w konspiracji. A już [że jestem] w Powstaniu wiedzieli [wszyscy] – mamę chciałam oszukiwać, ale nie dało się.
- Czyli w przygotowaniach do Powstania uczestniczyła cała rodzina?
Rodzina była rozproszona, bo część była pod Warszawą, ja byłam z mamą w Warszawie. Mama też wyjechała, takie czasy były, że… Jezus Maria.
- Gdzie zastał panią 1 sierpnia, wybuch Powstania?
1 sierpnia byłam na Okrąg 3, tam żeśmy z mamą mieszkały, i z Okrąg szłam na tak zwany punkt, gdzie żeśmy się zbierali. Byłam gdzieś na Powiślu. Była już tam grupa z 3. kompanii. Potem żeśmy szli na Wolę, bo żeśmy zaczynali od Woli, ulicami Warszawy – to już był niepokój. Jeszcze nie byłam na Woli, jak wybuchło Powstanie, jak już były strzały i żeśmy opłotkami dolecieli do naszych.
Były walki na cmentarzu ewangelickim. To było okropne. Potem przez getto warszawskie przechodziliśmy na Stare Miasto. [Przechodziliśmy] między ruinami w getcie, a Niemcy strzelali do nas z kościoła, z wieży. Dobrnęliśmy tam i potem żeśmy stali na placu Krasińskich.
No, niekoniecznie cały czas, bo potem, [jak padła Starówka weszłyśmy] w kanał i kanałami [około pięć godzin] do Śródmieścia. Ze Śródmieścia kanałami na Mokotów.
- Jak pani wspomina kanały?
Kanały? Miałam uczucie ulgi, bo było takie piekło, strzelanina, huk. Jak weszłam w kanał, to moje odczucie było… Każdy inaczej reagował. Ja się poczułam w kanale bezpiecznie. Była cisza.
- Jak pani pamięta ludność cywilną w pierwszych dniach Powstania?
Na Starym Mieście ludność cywilna ładnie się zachowywała, natomiast w Śródmieściu powiedziałabym, [że] gorzej – miałam porównanie.
W Śródmieściu nie bardzo, mieli trochę pretensje, a na Starym Mieście nie. Ale miałam mało [do czynienia] z ludnością cywilną, bo cały czas byłam jak gdyby w wojsku, można to tak [nazwać].
- Jaki wyglądał pani jeden dzień z Powstania?
Było parę. Dużo było, ale jeden dzień... Nie wiem. Trudno powiedzieć, to było piekło nie z tej ziemi, nie da się tego powiedzieć. Ale jedna rzecz na Mokotowie utkwiła mi [w pamięci]. Jak był nalot, przyleciały sztukasy, myśmy uciekli do parku Dreszera, bo żeśmy byli na ulicy przy parku Dreszera. Wszystkie bomby, jakie miało sześć samolotów, zrzucili na Park Dreszera. Było nas parę osób, w dole po bombie żeśmy się uratowali. Nic w parku Dreszera nie zostało. To była jedyna rzecz, którą tak [pamiętam]. Właściwie takich sytuacji było dużo, tylko że [jeśli ma być] jedna rzecz, to mówię. I na Starym Mieście, i na Woli, i na cmentarzu. Powstanie było piekłem.
- Zacznijmy od Starego Miasta.
Byłam na placu Krasińskich. Pamiętam, jak wybuchł czołg. Akurat leciałam z meldunkiem, byłam wysłana na Freta. [Gdybym] była trzy, cztery metry [bliżej], to bym wtedy zginęła. Takie były przypadki życia.
- Jak wyglądało przenoszenie meldunków?
Dowództwo mi dało i musiałam przelecieć przez Długą. To nie było daleko. Teraz to jest trzy kroki, bo byłam na placu Krasińskich, a musiałam dolecieć do Freta.
- Czy jakoś specjalnie chowała pani te meldunki?
Nie, nie było potrzeby, to było Powstanie, nie było Niemców.
- Jaka atmosfera panowała w pani oddziale?
Bardzo żeśmy byli [solidarni]. Oddanie życia za przyjaciół to nie był problem.
- Czyli stosunki były bardzo przyjazne?
Bardzo. To rzecz, której nikt w tej chwili nie jest w stanie zrozumieć.
- Czy pamięta pani uczestnictwo w życiu religijnym podczas Powstania? Msze?
Były msze, chodziliśmy, owszem. Była spowiedź powszechna i żeśmy wszyscy dostali rozgrzeszenie. Były [msze], ale to nie było tak, że żeśmy latali do kościoła – nie było kiedy, [nie było] czasu, jak gdyby nikt o tym nie myślał.
- Jak wyglądały walki na cmentarzu ewangelickim?
Na cmentarzu było straszne piekło. Straszne piekło. To była walka o groby. [...]
- Czy pamięta pani wydarzenia kulturalne w czasie Powstania – koncerty?
Były w Śródmieściu, gdzie Fogg śpiewał. U nas nie było możliwości, u nas była wieczna walka.
Tak. W Śródmieściu owszem, to wiem, Fogg śpiewał. Jak przyszłam kanałami do Śródmieścia i zobaczyłam dziewczyny, które miały czyste włosy, to był szok dla mnie. Były przede wszystkim czyste.
- Co z zadaniami sanitariuszki? Czy miała pani zlecenia, jeżeli chodzi o zadania sanitarne?
Jak ktoś był ranny, to kto żyw, to robił opatrunek. Jak była sytuacja, że ktoś [był bardzo ranny], to żeśmy go do szpitala [przenosili]. Na przykład na Długiej był szpital, na Starym Mieście. Ale były marne szanse. Miałam kolegę, który niedawno umarł w Anglii – byłam przekonana, że zginął na Starym Mieście, był tak strasznie ranny. A po wojnie go spotykam, przyjeżdża… Matko święta!
- Co było z pani uzbrojeniem? Czy pani coś dostała?
Miałam „siódemkę”, Waltera.
Myśmy mieli panterki, bo koledzy zdobyli [je] w magazynach niemieckich i byliśmy przebrani w panterki. [Byłam] w spodniach, buty miałam na gwoździach.
Tak.
- Jakie jest pani najlepsze wspomnienie, jeżeli chodzi o Powstanie?
Wszystko było dobre, bośmy byli młodzi. Tak. Człowiek – ciągle adrenalina – żył w nierealnym świecie.
- Czy pamięta pani żołnierzy niemieckich, którzy byli wzięci do niewoli przez Polaków?
Była nawet u nas w „Parasolu” grupa Niemców. To było bardzo przykre, bo szykowali się do rozstrzelania ich – ja uciekłam.
- W końcu ich rozstrzelali?
Nie wiem. Nawet nigdy się o to nie pytałam. Było paru.
- Jak było z przyjaźniami jeszcze bliższymi niż stosunkami panującymi w oddziale?
Miłościami?
Nie, tak nie było specjalnie, bo nie było na to ani mowy, ani czasu. Ale były dwie pary – nasz dowódca „Jeremi”, który się ożenił na Starym Mieście i „Robert” – też był w „Parasolu” dużą osobistością od początku, też się ożenił. Tak że dwa małżeństwa były.
Właśnie... Ja do dzisiaj nie wiem, co jadłam w czasie Powstania i czy w ogóle coś jadłam – naprawdę. Raz tylko jeden wiem, że koledzy zdobyli pasztet na jakimś Niemcu. W getcie szli i kawałek tego pasztetu zjadłam. Co jadłam – nie wiem do dzisiaj. Zawsze się zastanawiałam – jak to było z jedzeniem?
- Jak było z codzienną higieną?
W nocy – pod zimną wodę, pod studnię, pod Niemców podchodziłyśmy, dziewczyny i myłyśmy się. Higieny nie było żadnej, bo gdzie? Wody nie było, nic nie było.
- Czy podczas Powstania była pani ranna?
Byłam. Cała twarz, w pierś i w płuca zaleciało.
- Co się potem działo? Czy trafiła pani do szpitala?
Nic. Przeszłam kanałami, na Mokotowie dostałam bardzo wysokiej gorączki, ale tylko trzy dni, potem znowu w kanał. Człowiek w takim podnieceniu, w nerwach. Nie było przecież żadnych zastrzyków przeciwtężcowych ani nic. Miałam całą twarz pokiereszowaną i to się zrosło. I to nie to, że się zrosło na skutek jakiegoś zabiegu, tylko pęsetką nasz oddziałowy lekarz ściągnął mi skórę. Zakleił i już.
- Czy wiedziano już w połowie Powstania, że ono upadnie, czy jednak była nadzieja?
Wiedzieliśmy właściwie od początku. Bardzo inteligentna była młodzież. Szczyt miłości do ojczyzny – jeżeli człowiek już ma ochotę tak powiedzieć – na wysokie „C”. Nie było innej możliwości, myśmy sobie doskonale zdawali sprawę.
- Co się działo przed upadkiem Powstania?
Wszystkim było strasznie smutno. Byłam już na Śródmieściu (z Mokotowa). Już było wiadomo, że musi być kapitulacja, nie ma wyjścia.
- Co było w dniu kapitulacji?
Część moich kolegów i koleżanek poszła do niewoli, a ja byłam ranna, wykończona i rodzice mojego kolegi, który zginął w czasie Powstania, wzięli mnie, zaopiekowali się mną i już mi nie pozwolili nigdzie chodzić, na żadne niewole. Przeholowali mnie z wyjściem, z tłumem warszawiaków, pod Warszawę. Mieli mająteczek i byłam u nich pod Warszawą.
Po wojnie normalnie było. Ruski przyszły… Boże. Ale życie się toczyło. Kupę ludzi od nas pokończyło studia, różnie się [poukładało]…
- Czy wróciła pani do Warszawy?
Wróciłam [etapami] do Warszawy. Najpierw byłam w Łodzi, bo nie miałam gdzie do Warszawy wracać, a potem wróciłam. Wyszłam za mąż i uciekliśmy z Polski. Nie było nas, dopiero jak nastąpiła odwilż polityczna [to wróciłam], bo nie nadawałam się na zagranicę, tak tęskniłam, że byłam ciężko chora. Nie nadawałam się. Lekarz w Szwajcarii powiedział mojemu mężowi: „Trudno, odsiedzi najwyżej w ciupie pan i ona, ale jeżeli ma żyć, to musi wracać”.
- Czy trudno było chodzić po Warszawie, kiedy pani wróciła? Czy wracały wspomnienia?
Nie, nie. Przyjechałam pociągiem, mama po mnie wyszła. Płakałam jak bóbr. Poleciałam do Ogrodu Saskiego, jak usiadłam w ogrodzie – w życiu tego nie zapomnę. Nie, nie nadawałam się na życie i mieszkanie za granicą. Jeden się nadaje, drugi nie. Ja nie.
- Czy ujawniła się pani potem jako akowiec?
Nie, to od razu [powiedziałam], nie musiałam się ujawniać, [to] była rzecz oczywista.
- Czy pamięta pani jakieś represje?
Jak były ujawnienia, to byłam za granicą. Potem przyszedł Gomułka, odwilż i już nie było jak gdyby z tym problemu. Był nawet pewien flirt w stosunku do nas.
- Po tylu latach, po przeżyciu Powstania, czy myśli pani, że Powstanie miało jednak sens?
Nie. Nie. Tyle że została historia i że moje wnuki będą wspominać. I ich dzieci też. To też coś znaczy. Ale Warszawa poszła z dymem.
- Chciałabym zapytać o czas wolny – jeżeli taki był. Co się w takim czasie robiło?
Nie było wolnego czasu. W czasie Powstania – nie. A skąd!
- A coś od gorszej strony. Czy jest coś takiego?
Tyle, że bez przerwy strzelali do nas – może to jedyna gorsza część tego wszystkiego, a tak to byliśmy razem.
Z wesołych wspomnień – na Starym Mieście, w pałacu Krasińskich zawsze na dachu był dyżur któregoś z naszych kolegów – wypatrywał. Przyleciały [samoloty] i spadły bomby, czy obstrzał był okropny (zresztą był cały czas). Trafił w pałac Krasińskich, mury, wszystko. Stoimy na dole, mówimy: „Boże! Zginął »Krótki«!” – taki miał pseudonim. A on z tym gruzem, z tymi kamieniami, z tym wszystkim [poleciał] – i najspokojniej w świecie [wyszedł], nawet siniaka nie miał. Do końca życia tego nie zapomnę.
- Jak wyglądał pobyt w pałacu Krasińskich?
Myśmy kwaterowali w piwnicy, na dole – moja 3. kompania. A tak to każdy gdzieś. 2. [kompania] była chyba trochę wyżej od nas. Było dowództwo, było wszystko, byliśmy wyznaczani na akcje. Nie, nie, nie było chaosu. Chodziliśmy na akcje. Wodę nosiłyśmy, bo [chciałyśmy], żeby chłopcy na linii napili się wody. Wiadro mi przestrzelili, wsadziłam palec, żeby im chociaż trochę wody donieść. Samo życie w tym nienormalnym okresie.
- Czy pamięta pani, jak na przykład coś gotowała dla swojego oddziału?
Nie. Na początku była taka czarna dziewczynka, która u nas w „Parasolu” nie była, ale nam gotowała kawę zbożową, inkę? Po wojnie nawet szukałam tej dziewczyny, podobno przeżyła. Nie wiem, co się z nią stało. Z jedzenia tylko pamiętam, że kawa [była] w tym kotle (z tyłu pałacu Krasińskich, nie z przodu).
Naloty – jak Anglicy przylecieli – Boże kochany, myśmy z piwnicy przez okienko patrzyli, nisko samoloty, bo chcieli nam zrzuty [zrobić], żebyśmy coś zdobyli, bo przecież Warszawa – byli Niemcy. Ile tam wtedy zginęło chłopaków, o Boże!
Pamiętam.
Wszystko – i jedzenie, i amunicja. PIAT-y chyba były – w każdym razie amunicja, różne rzeczy, ale i jedzenie też.
Radość ogromna, to nawet nie o to chodzi. Ale chłopcom przydawały się karabiny. -->
- A nie było takiej sytuacji, że w pewnej chwili wystawili panią na przykład na pierwszą linię?
Myśmy ciągle byli na pierwszej linii. „Parasol” był ciągle na pierwszej linii.
- Co się stało z pani bronią? Mówiła pani, że miała pani…
„Siódemeczkę”. Niestety, z wielkim żalem, zakopałam ją. Tak lubiłam tę broń. Myśmy wszyscy kochali. Moim kolegom trudno się było rozstać, bo potem Niemcy… Musieli oddawać broń – jak szli do niewoli, to już na pewno. Ale miałam kolegę, który do końca zachował [broń] z Powstania.
- Czy komunikowała się pani z rodziną?
W czasie Powstania była poczta, ale to tylko w Śródmieściu. Niestety byłam w takich dzielnicach, gdzie takich możliwości nie było.
- Czyli nie miała pani żadnych kontaktów z rodziną?
Nie, [to] nie było możliwe.
- Jak upadło Powstanie, to…
…mama mnie szukała i mnie znalazła. W końcu mnie znalazła. [Szukała] przez przyjaciół, znajomych – „Tu jest taka młoda z Powstania dziewczynka, ranna” – u takich i takich państwa. I matka mnie znalazła.
- Czy pamięta pani pierwsze spotkanie po Powstaniu z ludźmi ze swojego oddziału?
Tak. Myśmy się ciągle spotykali. Coś takiego dziwnego było, że… Wyjechałam za granicę, był taki okres, że powychodziłyśmy za mąż, dzieci się rodziły, chłopcy pożenili się, to może taki mniejszy kontakt, ale w zasadzie do śmierci mieliśmy kontakt ze sobą. I mamy do dziś.
Tak.
- Czy męża poznała pani podczas Powstania, czy to już w ogóle jest inna historia?
[Po Powstaniu w 1946 roku]. Mąż był starszy.
- Czy też działał w podziemiu?
Działał, ale nie u mnie (w jakimś [oddziale] – wiedziałam, ale zapomniałam). Był korespondentem, pisał. Wiem, że [był] na Czerniakowie. Przepłynął Wisłę, udało mu się.
- Czy walczył jeszcze w Powstaniu?
Był korespondentem. Walczył… korespondent chodzi, patrzy i pisze. Był w jakimś oddziale, wiem, że pisał do gazety, ale nie wiem jakiej – powstańczej czy…
- Czy pamięta pani jakieś powstańcze gazety?
Nie pamiętam. Myśmy się tym nie interesowali. Naprawdę. Nikt tego nie jest w stanie zrozumieć.
- Czy śpiewała pani piosenki powstańcze?
Myśmy mało śpiewali, bo myśmy nie mieli czasu, ale mieliśmy przyjaciela, kolegę, Ziutka Szczepańskiego, który nam napisał [hymn] naszego wspaniałego „Parasola”, którego do dzisiaj pół Polski śpiewa i „Chłopcy silni jak stal”. Pisał piosenki w dołku na placu Krasińskich, z tyłu w parku.
Tak. Ziutek Szczepański. Bardzo go lubiłam, dostałam od niego zegarek zdobyczny od Niemca. Też młodzi byliśmy.
- Czy z ludzi bardziej znanych w pani oddziale – czy miała pani jeszcze jakieś znajomości?
W czasie Powstania?
W czasie Powstania to myśmy byli ze sobą. Nie, nie było żadnych znanych ludzi. Bogiem był mój dowódca, zastępcą Boga był „Jeremi”. Nie było. O znajomościach w ogóle mowy nie było. Wiem tylko, że jak szłam do Śródmieścia, kanałami, to mówię: „Jezu kochany, może Fogga usłyszymy”. Bo bardzo Fogga lubiłam. W czasie okupacji śpiewał w kawiarniach – latałam, gdzie mogłam. [...] Stanął i śpiewał. Przepięknie. Ale nie spotkałam go.
Warszawa, 08 marca 2008 roku
Rozmowę prowadził Aleksander Woźniak