Alina Korzeniowska
- Proszę opowiedzieć o czasach przedwojennych.
Czasy przedwojenne były bardzo ciężkie. Powojenne to samo. Mieszkałam w takiej dzielnicy, w której było getto. Przesuwali nas z getta na polską [stronę], a my chodziliśmy na żydowską.
- Pani mieszkała na ulicy Mickiewicza?
Nie. Przed Powstaniem mieszkałam na Długiej blisko Miodowej. Później zmieniały się domy, ulice, dzielnice.
- Jak pani zapamiętała początek Powstania?
Zapamiętałam bardzo, bo wyszłam z Wytwórni Papierów Wartościowych, tam pracowałam na działach. Niemcy już szykowali się na polskich powstańców. Już barykady [były robione], wszystko. Wtenczas pracowałam, szłam z pracy. Patrzę, co to jest? Wojna nie wojna. Wszyscy ludzie wyrzucali stare meble, nowe i wszystko [było przeznaczone] na barykady, które były bardzo mocne. Później się zaczęła strzelanina.
- Z czego takie barykady budowano?
Z wszystkiego: z mebli, desek, cegły. Co tylko mieli pod ręką, to szło na barykady. Rozbierali po prostu jezdnie, chodniki, kamienie wyrywali i robili barykady z rozmaitych kawałków.
- W jaki jeszcze inny sposób cywile pomagali powstańcom?
Cywile bardzo dużo pomagali powstańcom. Przynajmniej nie wydawali jeden drugiego. [Wśród powstańców] to się zdarzało, że wydawali, że ten jest powstaniec winien, ten to [zrobił], ten tamto. Bardzo przykre to było.
- Jak pani zapamiętała powstańców warszawskich?
Moi bracia należeli [do konspiracji]. Każdy miał swoją dzielnicę. Miałam trzech braci. Jeden został spalony w Niemczech prawie że żywcem.
Całą historię mogę opowiedzieć o nim, jak w Niemczech był. Przyjechał Niemiec, bo oni robili w okopach – wykopywali rozmaite doły, wszystko, co Niemcy kazali, to robili. Wzięli ich do obozu. Jak wykopywali okopy, to jeden Niemiec się zapoznał z moim ojczymem, który umiał po niemiecku. Mówi tak: „Wacka nie posyłaj tam, bo będzie kaput”. – „On tak pragnie iść na wolność, to co ja mam zrobić?”. – „Nie posyłać”. A Niemcy dali taki sygnał, że ich umyją, wyczyszczą, puszczą na wolność. Ta młodzież niestety rzuciła się do wyjścia. Ich tylko oporządzili, wystawili, [dali] jakieś zastrzyki, wystawili na kupkę i podpalili. Koniec. Przyjechał Niemiec do taty i mówi tak: „Wacek już kaput, nie ma”.
W tej chwili nie pamiętam. Z mojej rodziny już nikt nie żyje. Tylko ja jedna.
- Czy to było po Powstaniu, czy przed Powstaniem?
Po Powstaniu zabierali tych, co walczyli na barykadach.
Trzech.
- Dwóch przeżyło Powstanie?
Nie. Mój jeden brat prowadził [grupę w czasie] Powstania i uciekali. Tak się złożyło, że uciekali z Niemiec. Zorganizowali taką ucieczkę: „Już dziś uciekamy”. [Pobiegli] do lasu. Daleko paliło się światełko. [Mój brat] mówi: „Już mamy niedaleko, bo światło się pali, to tam ktoś mieszka”. Okazało się, że wszyscy lecą, a mój brat stoi. Mówi tak: „Nie mam siły iść, coś mnie trzyma. Nie mam siły iść”. – „Stasiek, przestań – pseudonim miał „Ciupa” – »Ciupa«, to weź się przeżegnaj”. – „Nie mogę ręki podnieść nawet do góry, coś mnie trzyma!”. Znowuż powtarza i powtarza. On mówi tak: „To się w duchu przeżegnaj”. Przeżegnał się w duchu, [poczuł się] trochę zwolniony. Dopiero wszystko poszło. Okazało się, że tam było pełno trupów. Zakopywali niektórych, nawet żyjących. To właśnie przeszkadzało pośmiertnie. Później jakoś się wydostali i uciekli. Folksdojcze ich wydawali i bardzo dużo zginęło na nowo. Na Skaryszewskiej siedzieli, na Pradze przejściow, nim trafili do obozów. Bardzo dużo ich było.
- Wróćmy teraz do samego tematu Powstania. Jak wyglądał pani udział w Powstaniu?
Mój udział – gotowałam kawę. Całe dwie oficyny były naszego domu, dom był bardzo bogaty. Były trzy kuchnie z cegiełek, na tych kuchniach kładłam patyczki i gotowałam czarną kawę dla wojska. Byłam ranna od razu. Do tej pory mam odłamki.
- Kiedy została pani ranna?
Właśnie jak gotowałam kawę, to wyła „szafa grająca”. Jak ta „szafa” zagrała, trzeba się było trzymać jakiegoś muru, to wtenczas nic się nie stanie. A ja nie wiedziałam i mnie od razu trzepnęło w rękę z jednej strony i z drugiej wyleciało.
- Przez kogo pani była opatrzona?
Przez powstańców. Na rogu Miodowej i ogrodu Krasińskiego mieli swój szpital. Piwnicami do nich doszłam i zrobili mi opatrunek. Dalsze leczenie to już później.
Później trafiliśmy do Pruszkowa. Na pieszo, dzieci biedne. Ja tak samo biedna, bo byłam małym dzieckiem. Szło się na rzeź. Każdy mówił: „Już teraz to nas pozabijają”. Nieprawda. Poszliśmy do Pruszkowa. Na kamieniach się spało. Rano Niemiec każe wyjść. „To już teraz będą nas rozstrzeliwać” – każdy tak myślał. Nie rozstrzelali, tylko [podzielili]: jedna warstwa tu, druga tu. To myślę: lepszych powybierają i może zabiją. A oni nie. Oni zabierali do obozów. Do obozów nie trafiliśmy, tylko trafiliśmy na wolne roboty do gospodarzy.
Byłam z tylko mamusią. Mój ojczym został zabity w obozie.
- Na jaką wieś panie trafiłyście?
Miasteczko Opoczno wieś Rogale – cztery kilometry od Opoczna.
- Jak wyglądało zakwaterowanie?
Zakwaterowanie to tak. Przyjeżdżali gospodarze. Był taki sołtys… Kto miał większe bogactwo, to musiał wziąć dwóch warszawiaków, mniejsze [gospodarstwa] – jednego, a największe to trzech brali. A nas to tak po kolei. Brat tu, mama tu, ja tam. Każdy mieszkał gdzie indziej. Ale w jednej wsi. Tak się przeżyło.
- U kogo pani mieszkała? Pamięta pani tego gospodarza?
Gospodarz był naczelny w Powstaniu, tylko się nie wydawał. Wyczułam to. Dopiero później się wydało, że on musiał być udziałowcem, ale on był dużo starszy ode mnie. Już na pewno nie żyje, bo ja mam teraz osiemdziesiąt lat, to on może by teraz miał z dziewięćdziesiąt pięć.
- Pamięta pani może, jak on się nazywał?
Nie pamiętam, ale [to byli] bardzo dobrzy ludzie. Trafiliśmy bardzo [dobrze]. Tylko mówił: „Halinka, nie chodź tam, bo cię zabiorą”. Ubrali mnie w swoje stroje, żeby nie pokazać twarzy. „Bo cię wezmą, zabiją” – tak mnie tłumaczyli.
- Jakieś prace wykonywała pani w gospodarstwie?
Tak.
Nawet kartofle musiałam kopać z powodu mojej ręki. Bo ręka była [krzywo] zrośnięta. Do Opoczna jedziemy do szpitala i [gospodarz] mówi: „Pani kochana, tu z córką jest niedobrze. Ona musi rękę gimnastykować a teraz jest kopanie, to musicie brać dwa rządki kopania. Kopać kartofle, żeby to wyciągnąć”. Tak mama mnie pilnowała później. Ale dobrych mieliśmy gospodarzy, nie mogę powiedzieć.
- Nie było problemów tego rodzaju, że nie chcieli dać jeść?
Nie. Gorzej było z ruskimi.
- Co się działo, jak Rosjanie wkroczyli?
Rosjanie wkroczyli. Bardzo ładna dziewczynka byłam. Byłam u takiego gospodarza, on miał sześcioro wnucząt. Córka. Wszystkie. On mnie jeszcze przyjął i mówi: „Halinka, masz być w tym pokoju”. A oni mnie zapraszali do siebie. Ruskie zajęli mój pokój. „Chodź.
Uchadzi do Warszawy” – to, tamto, po swojemu mówili. A on mówi: „Nie. Czuję, że oni ci krzywdę zrobią. Nie chodź”. Założył mi chustkę. Położył mnie od ściany, a tych małych dzieciaków na przodzie, żeby już mnie nie zabrali. Wchodzi ten ruski ostatni. Mówi: „A gdzie ta warszawianka?”. – „Ona już śpi dawno”. Ten gospodarz tak tłumaczy. „To jak śpi…” – machnęli ręką i już.
W lutym już można było iść na Warszawę. Ile my się wymęczyliśmy. U gospodarzy musieliśmy trochę nocować, bo tak od razu nie dojdzie do Warszawy. Bardzo chętnie nas przyjmowali. [Jeden Rusek] krzyczy do nas:
Stoj! Stoj! A my nie wiemy, [o co chodzi,] tylko strzelanie słyszymy. Mówię: „Słuchajcie. Musimy poczekać, bo nas pozabijają. Wyszliśmy cali, a tu nas ruskie pozabijają”. Tak mówię. W miejscu stoimy. Kto to strzela? Osoby nie widać, tylko:
Stoj! Stoj! Doleciał taki pijany ruski i mówi, żebyśmy dowody podali. „Na Warszawę?”. – „Na Warszawę”. – „To dajcie dowody”. Mieliśmy kenkarty. On wziął kenkartę od mamusi (ja chyba jeszcze nie miałam), orła niemieckiego wydarł i łup, łup – podeptał. Później w Warszawie nie mogliśmy wymienić na pięćdziesiąt złotych (czy pięćset płacili), bo musiał być ten orzeł. Jak nie było, to mamusia nie dostała. To był dowód do wyrzucenia.
Trafiliśmy na Siekierki. Tam były kry lodu, [wielkie] kawały i deski. Bym nigdy teraz takich rzeczy nie zrobiła, a jak człowiek musiał… [Skakaliśmy] na jedną deskę i na krę, na jedną deskę… żeby się na Pragę dostać, bo mieliśmy rodzinę, która mieszkała na Skaryszewskiej. Boże kochany! Teraz, żeby mi dawali tysiąc złotych, to bym nie poszła.
Tak. Mówię, że byłam taka dzielna. Jako dziecko byłam dzielna, teraz jestem bojąca. Boję się, że mi nie starczy na chleb, że mi nie starczy na komorne. Do wszystkiego taki mam lęk.
Warszawa spalona. Nim przyszliśmy do naszego domu, to nam się zdjęcia kończyły palić. Wszystko spalone. Nic nie widzieliśmy, tylko popiół i gruzy. Okropne. Jeszcze nam dali do mieszkania folksdojcza, który chłopaków wydawał. [Powiedzieli], że mamy duży lokal, to możemy jeszcze jedną osobę przyjąć.
Nie. Jak robili to Powstanie, dali nam folksdojcza. On naszych powydawał. Jednego zastrzelili w Treblince, ale od jednego to tak dostał… Jak on się wydostał stamtąd, uciekł. Ale przyszli. To był mojej siostry mąż. Przyszli. Mówią tak: „Słuchaj, już twój mąż nie żyje”. Tylko przynieśli dowód, który zabrali. Tak było.
- Mówi pani cały czas o czasach okupacji.
Tak.
- Niech pani opowie jeszcze o życiu codziennym w czasie okupacji. Gdzie pani chodziła wtedy do szkoły?
Chodziłam do różnych szkół. Moja dzielnica chodziła do szkoły na Dzielną. Tam przyjmowałam pierwszą komunię. Na Dzielnej był też nasz kościół. Tam byłam przez długie lata. Później Dzielna mnie przesłała do szkoły na Miodową, później Miodowa mnie przesłała do zawodowej szkoły koło kościoła garnizonowego. Poszłam, mówię – załatwię sobie. Zresztą to mnie kulka koło ręki przeleciała. Jeszcze kulkami walili Niemcy, ale wtenczas mnie nie trafili. Tylko stałam, ona tak: siuuu! To były jakieś naloty czy coś.
- Kiedy były naloty? Pani mówi o Powstaniu czy o kampanii wrześniowej?
O Powstaniu. W czasie Powstania już przesyłali biedne dzieci do tych szkół. To były biedne dzieci, bo nie chodziły ani do szkoły, ani do kąpieli. Nigdzie. Już się zaczynały wszy za Niemca. Jak wyzwolili nas, to wszyscy musieliśmy iść do łaźni. Niemcy parzyli nam wszystkie nasze ciuchy i powyrzucali, żeby nie dostali choroby jakiejś albo żeby ta wesz nie przeszła na nich. Wszyscy musieli iść do ogólnej łaźni.
W Warszawie gdzieś na Starówce. Jako dziecko to trochę pamiętam, trochę nie pamiętam.
- Pamięta pani, gdzie pani rodzice pracowali w czasie okupacji, jeszcze przed Powstaniem?
Moja mamusia pracowała jako służąca: pranie robiła, prasowanie. Tatuś był zdunem – piece, kuchnie ustawiał. Pięknie malował, desenie rozmaite. Tak żyliśmy. Biednie żyliśmy, w suterynie mieszkaliśmy.
- Pamięta pani Żydów z tego czasu?
Oj pamiętam. Tak mi ich bardzo szkoda. Bardzo byłam zżyta. Oni nieraz pomagali Polakom. Jak rozstawaliśmy się z nimi, to tak płakali za mną, że już nie będą mieli nauczycielki, bo ja ich uczyłam trochę po swojemu, jak mogłam. Ale szkoda mi. Do tej pory żałuję tych Żydóweczek.
Pamiętam. Pamiętam, jak Żydzi wychodzili. Biedne takie Żydki. Kartofle, które zarobili, później nieśli matce, to wziął Niemiec podeptał, wyrzucił. Nie dał przenieść temu dziecku. Nie dał. My byliśmy na Długiej, a tu mur tylko nas łączył od getta.
- Ludzie przerzucali jedzenie do getta?
Tak. Moi bracia też przerzucali, zorganizowali przerzut, ale to było „pod strachem Boga”, żeby przerzucić worek zboża czy coś. Oczywiście, że oni zapłacili za to, bo skąd by [chłopcy] od siebie brali i kupowali. Ale narażali swoje życie, na obozy się narażali.
- Jak wybuchło powstanie w getcie? Jak to wyglądało?
Żydzi to bardzo przeżyli. Nawet się rzucali z dziećmi przez okna, bo już nie mogli wytrzymać. Nie mogli. Mówili: „I tak nas zniszczą i tak nas zniszczą. Jak nie ruski, to nas zniszczy Niemiec”. Rosjan jeszcze nie było wtenczas, ale na pewno by ich nie zniszczyli. Najwyżej jakieś pytania by dali, ale nie zniszczyliby.
- Jest taki wiersz: „Karuzela na placu Krasińskich”. Czy widziała pani karuzelę?
Chodziłam na nią. Bracia mówią: „Chodź Halinka, to cię pohuśtamy”. Przecież Długa 27, 25 i jest karuzela na placu. Bardzo blisko. […] Już pracowałam na działach Wytwórni Papierów Wartościowych. Co mogło takie dziecko robić? Tylko kopać ziemię i sadzić warzywa. Oni inaczej nie puścili nigdzie na takie działy, co pieniądze robią i sortują.
- Pani jechała na tej karuzeli?
Jechałam. Jak usiadłam, jak mnie puścili na tych łańcuchach, to mi się aż niedobrze robiło, ale jechałam. Nie za moje pieniądze, za chłopaków. Uciułali na kino, uciułali na to. Organizacja taka była: „Halinka przyjdzie” – bardzo mnie lubili. Miałam koleżanki, też takie dla siebie. „Idziemy do kina”. A kino „Miejskie” było [na Długiej] 25. A hotel był na Długiej 29. Naprzeciw hotelu był Arbeitsamt, a my w środku ognia.
- Nie było takich obiekcji, żeby chodzić do kina?
Poszło się do kina, ale tylko na Długą 25. Przez Długą 25, przez kino „Miejskie”, wydostaliśmy się na plac Teatralny [przy grobie] Nieznanego Żołnierza, takie było przejście. Wodę się przynosiło nieraz, chleba. Chleba to przynosiło się z Freta, tam była piekarnia. Jeszcze dopóki [piekarz] miał mąkę, to chlebem dzielił, a później już mąka mu wyszła, niestety. Moja mamusia miała taki worek suchych skórek, to tylko [pytali]: „Wiśniewska, masz trochę tych skórek? To daj nam do kawy”. Wszystko poszło.
- Teraz już pani przeszła do czasów Powstania.
Tak. To było w Powstanie.
- Proszę opowiedzieć dalej o zaopatrzeniu w żywność podczas Powstania.
Było bardzo ciężko zdobyć żywność. Jak gdzieś obrabowali Niemców, to wtenczas zdobyli trochę. Ale oni pozabierali wszystko na samochody, powyjeżdżali. Cokolwiek zostawili, co może nieraz się nie nadawało, a ludzie zjedli. Gotowali i zjedli.
- Skąd się brało wodę?
Do studni chodziło się na Freta niedaleko od nas, ale jednak się przeszło.
- Czy to było niebezpieczne?
Bardzo. Akurat mogło trafić człowieka i [mógł] nie wrócić z tą wodą. Na razie, dopóki nie wyłączyli, to mieliśmy w domu wodę.
- Jak było z zaopatrzeniem w prąd, w elektryczność?
Świeczki [nas] ratowały, lampy naftowe. Prądu nie było.
- Gdzie pani nocowała? W piwnicy cały czas?
Cały czas w piwnicy się chowaliśmy. W takich schronach.
- Jakie były nastroje wśród cywilów?
[Podczas okupacji] każdy się bał. Naród był bardzo bojący, ale jedni byli bojący, a drudzy rozrabiali. Co się będą Niemców bać? Tylko co – jak uderzysz Niemca, to on dwóch Polaków zabije. Taki był rezultat. Nie można było zabijać Niemców, bo dwóch Polaków poszło od razu. Czy to dzieci, czy nie dzieci. Nie patrzyli.
- Folksdojcz, który u was kwaterował, był u was też podczas Powstania? Jak to było?
Tak. Jego strasznie pobił ten, co [folksdojcz go] wydał, tych powstańców. Jak on przyszedł z Treblinki, to go strasznie pobił i [folksdojcz] go na nowo wpakował do Treblinki. Tam go zabili. To był mojej siostry mąż.
- Pamięta pani, jak się ten folksdojcz nazywał?
Nie. Tylko tego naszego [szwagra] – Jarosiński się nazywał. To był Andzi mąż, który za niego poszedł siedzieć. To był bardzo niedobry człowiek, on wszystkich wydawał. Otwierał okna, krzyczał tak: „Tutaj bandyci! Chodźcie!”. Wacha szła. Oni przechodzili dwóch, trzech w te i w tamtą. „Bandyci są”. Dozorca wychodził, mówił; „Tu taki jest pokręcony”. Pokazuje, że głupi, do tych Niemców – Nein, nein. Idą dalej. Już nie weszli. Dozorca nie wpuścił Niemców. Mówi, że taki wariat jest. Mówi: „On zawsze dostaje takich napadów”. Tak ocalił [kilku]. Ciężkie życie było.
- Czy chodziła pani na jakieś msze organizowane dla powstańców?
Tylko troszkę z początku na Miodową się szło, ale później już nie było mowy. Tu krew, tu ranni, tu ktoś umiera. To było okropne. Nie daj Boże już drugiej takiej wojny, nie daj Boże.
- Czy były jakieś wspólne modlitwy?
Tak. Wspólnie się modliliśmy.
- Jakie modlitwy odmawialiście?
„Ojcze nasz” i tak w kółko do końca pacierza. Ale to daje coś naprawdę. Taka biedna, taka mizerna byłam, a przeżyłam tyle lat. Musiałam jeszcze zasłużyć na to. Ale byłam zarazem bardzo litościwa, a przeważnie dla Żydów, bo oni tak cierpieli. Nasi też bardzo, ale oni to byli po prostu palcem wytykani: „Halinka, chodź z nami, chodź. Bo oni nas tam zabiją. Będą nas bić”.
- Tak mówili, jak ich wyrzucali stamtąd?
Tak. Żydzi byli bogaci i wszystko musieli zostawić. Może biżuterii troszkę wzięli ze sobą, to co człowiek mógł. Dużo nie weźmie, bo nie da rady nieść.
- Kto się wprowadził na ich miejsca?
Wszystko wyburzyli. Całe getto to było tylko jeden gruz. Później naszych domów też tyle poszło.
- Pamięta pani bombardowanie?
Pamiętam. Samoloty nadlatywały, to tylko grało to wszystko. Każdy się chował w mysią dziurę, jak to się mówi, żeby przetrzymać.
- Czy byli zasypani w pani sąsiedztwie?
Tak. Ta „szafa” była najgorsza. Nazywali ją „szafą”, „grająca szafa”. „Ojej, będzie »grająca szafa«. Trzymajcie się jeden drugiego, żeby nie upaść”. Jak się upadło, to mogło się zaraz wkopać w dół, gdzie była miękka ziemia. A nikt nie pomyślał kiedyś, że schrony trzeba budować, tylko w piwnicach [siedzieliśmy]. Przebijali później ściany od piwnicy do piwnicy, żeby było więcej pomieszczenia. Tak było.
- Czy później były jakieś kłótnie między cywilami i powstańcami?
Nie. Każdy się szanował. Szanował jeden drugiego. Jak się zobaczyło [znajomych]: „Ojej, to ty przeżyłeś?! To ty przeżyłaś?!”. Jak po takiej wodzie szłam i przeżyłam, a nigdy bym nie szła w to świadomie. Mówię: „Boże, idę”. To było to przejście na Pragę na Siekierkach.
- Jak Niemcy traktowali ludność, którą wyprowadzali ze Starówki?
Zwali bohaterami. Czynili, że są bohaterami, że nas tak męczą. Dzieci, takie z matką... To nieraz pokazują. Tak było.
Mamusia dała nieść dziesięć kilo marmolady. Zamiast wziąć dziesięć kilo czegoś innego, to marmolady, żebyśmy z głodu nie umarli. Tę marmoladę pamiętam. Były bańki takiej ścisłej marmolady. Kroiło się. Mama dawała marmolady, ale dziesięć kilo... Mówię „Już nie mam siły mamusiu. Już nie mam siły”. A to narodu szło do tego Pruszkowa.
- Coś jeszcze można było wziąć?
Tylko dziesięć kilo powiedzieli. Stała taka duża waga i jak będzie więcej, to będą wyrzucać.
Nie. Koc może ktoś miał, na tym kocu się położył i ten koc musiał zostać później w Pruszkowie. Bardzo dużo pomagali nam ci gospodarze, do których poszliśmy mieszkać. Miałam odwiedzić ich, jak byłam młodsza, teraz już nie dam rady.
- Jaka jest pani ocena Powstania Warszawskiego?
Bardzo dobrze to oceniam, bo już ludzie nie mogli wytrzymać i to się rzuciło wtenczas. Oni gdzieś mieli organizację i taki był pan, co tym wszystkim rządził. Sam sobą nie rządził tylko ogólnie. Uważam, że już Niemcy się brali za wszystkich. Żydów męczyli, chcieli nas tak bardzo też męczyć. I tak przeszło to życie.
- Czy ma pani jakieś wspomnienie z Powstania, które można uznać za radosne?
Mam tylko powojenne zdjęcia, takie mizerne zdjęcia, jak już nie miałam się w co ubrać, to w Alejach Jerozolimskich aparatem – pięciominutówki, jak mówiłam. Miałam takich zdjęć kilka. Mam trzy albumy zdjęć, ale musiałabym cały dzień pokazywać.
- Czyli jeśli wspomnienia z Warszawy szczęśliwe, to raczej powojenne?
Powojenne.
- Czy brała pani udział w odbudowie Warszawy?
Chodziłam na odbudowę. Wszyscy musieli po kolei i po trochu. Ten dwie godziny – zapisują; ten trzy godziny: „A gdzie mieszkasz? A gdzie rodzice są?” – o wszystko się wypytali. W takiej dzielnicy mieszkaliśmy, naokoło byli Niemcy. Arbeitsamt na naszych oknach… Hotel niemiecki był [pod numerem] 29, a my 27.
- Pani teraz mówi o czasach wojennych?
Powstańczych.
- Czy po wojnie odbudowywała pani Warszawę?
Tak. Odgruzowywało się. Szło się do odgruzowywania. Naznaczyli tą dzielnicę – będziemy czyścić z gruzów. Każdy jeden miał obowiązek i zapisywany był, że brał udział w odgruzowaniu.
- Ile czasu dziennie to było?
Parę ładnych godzin.
- Dostawała pani jakiś sprzęt czy musiała pani przychodzić ze swoim sprzętem?
Łopatę dawali. Byłam dziecko, ale widziałam, jak starsi robią. Jak miałam siedemnaście lat, wyszłam za mąż, to w Powstanie ile musiałam mieć? Bardzo byłam młoda, głupia, jak to dziecko.
- Dlaczego pani zdecydowała się pomagać powstańcom, przygotowywać dla nich…
Nauczyłam się od innych. Ludzie innym pomagali. „Halinka, gotuj kawę. Halinka, zrób to, bo widzisz, my to robimy, a ty to zrób”. Była organizacja taka w naszym domu, musiałam kawę [robić] i przy tej kawie byłam przecież ranna.
- Długo pani była w służbach pomocniczych?
Do samego zakończenia.
- Czy była pani wysiedlona z Starówki we wrześniu czy jeszcze w sierpniu?
Chyba we wrześniu. Było to z Pruszkowa... Jakby człowiek chciał opisać, to by dużo więcej spamiętał, ale tak to poszło w zapomnienie.
- Może jeszcze ma pani takie wspomnienie, którym chciałaby się pani z nami podzielić?
Mąż był wojskowym, też walczył na froncie i był ranny. Takie przeżycia mieliśmy bardzo przykre. Po wojnie pracowałam w kuchni i tam właśnie zapoznałam męża. Wojsko przychodziło na stołówkę. Jedna obierała ziemniaki, druga to robiła, trzecia to robiła, jak to na kuchni. I tak zeszło.
- Czy nie miała pani żadnych problemów z tym, że pani bracia byli w Armii Krajowej?
Nie. Właśnie za krótko żyli, bo do tej pory może i my mieliśmy lepiej i oni, ale poumierali. Niemcy bardzo dużo Polaków wymęczyli.
- Spytam o represje Niemców wobec ludności Warszawy? Czy pamięta pani jakieś łapanki?
Łapanki, wiele razy. Ile razy byłam na Nowym Mieście złapana koło kościoła… Wychodzimy z kościoła, a tu łapanki od razu. Miałam kenkartę, jako że już pracowałam. Przyszłam tutaj do kościoła, sprawdzili – na bok. [Na drugą stronę odsyłali] takich, co nic nie mieli, co byli podejrzani. Wszystkich zabrali na takie duże, ciężarowe samochody. Ci co nie okazali [dokumentów], to poszli do kościoła, nic nie mieli ze sobą. Miałam zawsze i teraz, jak wychodzę, też mam dowód.
- Czy pamięta pani, jakich rozstrzeliwań masowych Niemcy dokonali na ludności?
Tego nie. Oni to robili po cichu. Dużo ludzi nie wiedziało. Zresztą my się baliśmy. Moi bracia należeli [do podziemia], pomagali Żydom, to oni by i jego rozstrzelili, a Żydom trzeba było pomagać. On zorganizował [chętnych] i bardzo pomagali. Przerzucali na te murki, a na murkach był cement i szkła, żeby [raniło]. Jak ktoś zahaczy to i jego czy ją to szkło [pokaleczy]. Tak że przecierpiał.
Niebezpiecznie. Boję się tak wojny, nie daj Boże wojny.
- Czy zapamiętała pani jakichś Niemców, którzy byli życzliwi Polakom?
Życzliwi, tak. Moja siostra, ta której mąż wydał męża, zapoznała takiego Niemca, co miał trochę wódki i sprzedawał, po cichu tak sobie, żeby parę groszy mieć. Andzia kupowała nieraz od niego, bo jemu na coś innego było potrzeba. Bardzo dobry Niemiec, dużo pomagał ludziom. Pod nami mieszkał Niemiec, który miał sklep. My na pierwszym piętrze, a on na parterze pod nami. On uratował mojego ojca z obozu.
„Wiśniewskiego zabrali! ¬– mówi. – Zabrała wacha w nocy”. To mama poszła, zaczęła płakać. On pod nami prowadził sklep, tylko tyle że on często nie bywał, bo tam sprzedawały sprzedawczynie. Jak mama poszła do niego, że męża złapali i to, i tamto opowiada. „Zaraz będzie dobrze, zaraz Wiśniewski przyjdzie”. I tak było. Gdzieś zgłosił, że pomylony był ten, co zlecił jego zabrać. Wypuścili. Niemiec na wysokim stanowisku, bo belki miał. Bardzo fajny, starszy trochę był ode mnie z pięć lat; w młodszym wieku, ale starszy ode mnie. Nieraz Niemcy się popłakali, że tak się stało, ale jak [folksdojcz] to zlecił, to ten Niemiec musiał to zrobić. To jest wojsko. Czy to będzie niemieckie, czy to będzie polskie, ale wojsko.
- Pamięta pani jeszcze przedstawicieli jakichś innych narodowości w Warszawie? Jakichś Romów, Ukraińców?
Nie, takich to nie. Jeszcze byłam za mała, żeby tak się przedstawiali. Pamiętam tych, co karuzelę prowadzili. Takie liliputki troszkę. To byli fajni ludzie. Nieraz: „Chodź, Stasiu, siadaj. »Ciupa« siadaj, nie biorę od ciebie pieniędzy, jutro mi oddasz za huśtawki”. Tak że dużo było takich miłych wspomnień.
- Jeszcze o tą karuzelę się dopytam. Czy też odważyliście się pójść na tą karuzelę, jak było Powstanie w getcie?
Tak, bo to właśnie w tym czasie była zrobiona ta karuzela. Huśtawek parę na łańcuchach, na siodełkach. To bliziutko.
- Co było widać, jak byliście na górze?
Oni płakali, dzieciątka trzymali. Bardzo mi szkoda Żydów, bo przecierpieli z tymi dziećmi. Do tego stopnia, że matka rzucała się [z okna] z dzieckiem. To było niedobre.
- Nie było strachu, żeby tam pójść?
Przecież my w getcie mieszkaliśmy i Żydzi nas znali tyle lat. Tata i bracia, co mogliśmy, to chodziliśmy – nawet im ogień palić za dziesięć groszy. Dawali nam macy, dawali nam ciasta. „Idź, mamusiu, zanieś to, tamto”.
- Nie czuliście takiego strachu, żeby wejść na tą karuzelę i przyjrzeć się temu, co się dzieje?
Nie. Bo ta karuzela chodziła. Ludzie, każdy jeden patrzał w tę stronę. Byłam tam, w ogrodzie Krasińskich jest teraz zrobiona nowa Biblioteka Narodowa, po drugiej stronie sądy. Jak my jeździliśmy karuzelą, to tu się tą właśnie widziało bibliotekę, po bibliotece getto. Od ogrodu Krasińskich nawet jest wejście, miałam sobie zwiedzić, ale zachorowałam i leżałam w szpitalu; wyszłam ze szpitala i znowuż nie mogłam chodzić. [Chętnie] bym całą Długą zwiedziła.
- Jakie były opinie ludzi na temat powstania w getcie? Opinie Polaków.
Ludzie niektórzy byli zawzięci, a niektórzy żałowali. Ja na przykład z całą rodziną z całego serca ich żałujemy. […] Nie było wyjścia dla nich. Mordowali, co chcieli, to robili. […]
- Ma pani cały czas jakiś strach wobec Niemców?
Strach. Tak, żeby znowu się coś nie stało. Bo już tej wojny mamy dosyć, tych powstań, w ogóle. Teraz wszystko ładnie pokazuje się w telewizji, ale nie wiadomo, czy tak będzie długo. Daj Boże, żeby było długo.
Warszawa, 4 listopada 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kraus