Wacław Jan Pawłowski „Stary”, „Lubańszczak”
Moje nazwisko Wacław Jan Pawłowski, urodzony 28 września 1922 roku w Warszawie na Woli, na Górczewskiej. Pierwszy pseudonim był „Stary”, ale ostatni pseudonim to był „Lubańszczak”. Nazywali mnie z racji tytułu rodziny, bo moja rodzina byli Lubańscy. Kasprzycki napisał „Gniazdo rodu Lubańskich”, o tej rodzinie, pierwszy egzemplarz żeśmy mieli, Górczewska 85-87. Zgrupowanie ostatnie to był „Waligóra”, jeszcze wtedy był majorem. W czasie Powstania cały czas byłem strzelcem, a po Powstaniu nadano mi stopień plutonowego, a teraz mam stopień porucznika. Dostałem, nareszcie władza mnie doceniła. Powiem panu uczciwie, miałem [nieprzyjemności] z tytułu należności do ZWZ i AK, że były pan minister Kopeć Aleks, nie, Władysław, nawet do tego stopnia, że mnie dwudziestego zawrócił ze schodów i dał mnie zwolnienie z pracy, bo pracowałem w Centralnym Zarządzie Budownictwa Wojskowego.
- Zacznijmy od czasów przedwojennych. Proszę powiedzieć, jak wyglądało pana życie przed wojną?
Przed wojną mieszkaliśmy na Górczewskiej 85-87. Ojciec mój prowadził warsztat. Ojciec najpierw był kierownikiem podstacji Wola. Później miał na siebie zakład urządzeń elektrycznych, najpierw na Syreny, potem na Wolska 66, tam gdzie fotograf był i później tam pączki były. To był zakład mojego ojca, bo na rogu była restauracja pani Karczewskiej i w tej restauracji, ojciec później ten lokal, który miał na Syreny, wymienił z panią Karczewską na lokal, gdzie ubierali ołtarz na Woli, jak były procesje. Dziadek mój to produkował płyty chodnikowe, „FL” – „Franciszek Lubański. Nawet Nowy Świat do Świętokrzyskiej był przy kościele wybrukowany jego płytami z wyciśniętym inicjałem. Dziadek umarł nagle, w 1915 roku. Dziadek częściowo, górka Cmentarza Wolskiego, co jest, to tam udział ma mój dziadek, wkład, to znaczy zarezerwował sobie potrójny grób nawet.
- A szkoła, do której pan chodził?
Chodziłem na Bema, do [szkoły] powszechnej, do Sto Osiemdziesiątej Trzeciej [Szkoły Powszechnej] imienia Generała Bema, na Bema 76. Później to chodziłem do Drugiego Miejskiego Gimnazjum, do którego się dostałem po trudnych egzaminach, dzięki odznaczeniu mamusi Krzyżem Niepodległości. Dwa razy składałem egzamin i na czwórkę zdałem i nie mogłem się dostać do gimnazjum przed wojną. Bo przed wojną było bardzo ciężko [dostać się do gimnazjum]. Dostałem się do Drugiego Miejskiego Gimnazjum.
- Za co mama dostała ten Krzyż?
Mamusia prowadziła lokal konspiracyjny z polecenia Piłsudskiego. Później było tam kino „Helios”. To była piwiarnia, tak zwana, tak się nazywała oficjalnie. Współpracowała z organizacją. [...] Współpracowała z Piłsudskim i szukali mamę przez prasę i jakoś tam trafili, bo mamusia [drugi raz wyszła za mąż], bo jestem z drugiego małżeństwa. Pierwsze małżeństwo to był Smoszyński. Smoszyński był sołtysem wsi Koło, bo kiedyś Górczewska to jeszcze nie była Warszawa, tylko była wieś Koło. To był pierwszy teść mojej mamusi, a ja jestem z drugiego małżeństwa. Mój ojciec miał zakład urządzeń elektrycznych. Miał prawo, koncesję bez ograniczenia co do wysokości napięcia, bo to siedem takich podobnież było w Polsce. Utrzymywaliśmy się z ojca pracy, bo mamusia nie pracowała.
- Proszę powiedzieć, jaka atmosfera panowała w pana gimnazjum?
Muszę powiedzieć, że była bardzo serdeczna. Pierwsze przysięgi, które żeśmy składali przed, on to się nazywał Marciniak, to w załamaniu korytarza na Sandomierskiej. Składaliśmy pierwszą przysięgę. Z pierwszych kolegów to został zastrzelony, bo dla organizacji Marciniak, bo on się przedstawił jako Marciniak, ale jakie było jego prawdziwe nazwisko, to nie powiem.
- Kiedy został zastrzelony?
Chyba w 1942 roku.
- Chodzi mi o atmosferę w gimnazjum przed wojną. Pan chodził do gimnazjum przed wojną?
[...] W 1938 roku dostałem się do gimnazjum, po trudach, jak panu powiedziałem.
- Pamięta pan jakieś uroczystości szkolne, takie patriotyczne?
Patriotyczne to były, przedstawienia różne, bo i grałem w orkiestrze szkolnej na skrzypcach, a w Drugim Miejskim Gimnazjum na flecie, tym długim, drewnianym. Grałem, brałem udział w przedstawieniach szkolnych. Szkoła jest na Bema jeszcze do dzisiaj.
- Brał pan udział w uroczystościach państwowych? Mama zabierała pana?
Mamusia zabierała mnie, bo dostawała zaproszenia. Jak sprowadzili zwłoki Andrzeja Boboli, tośmy dostali zaproszenie tam, gdzie teraz są ruchome schody. Tam była kawiarnia i mieliśmy stolik zarezerwowany, dla mamusi był, z racji Krzyża Niepodległości. To była jednak z takich uroczystości. Później były różne, w resorcie, w mamusi branży, piwiarskiej. Mamusia siedziała w Dziesiątym Pawilonie, najpierw to na Spokojnej pod piętnastym, tam gdzie jest teraz Sanitarny, to tam było kiedyś więzienie dla kobiet. To w pierwszym [miejscu]. A na do Bema do szkoły, to chodziłem tak.
- W Dziesiątym Pawilonie, to kiedy mama tam też siedziała?
Krótko, bardzo krótko tam była, bo powiem szczerze, bo agent Ochrany, nazywał się Trzaska, podrzucił mamie pistolet. Chcieli mamusię złapać na gorącym uczynku. Powiem szczerze, spod Rogowa pieniądze to były piętro wyżej, ona była z polecenia Piłsudskiego żoną jakiegoś dostojnika wielkiego, ruskiego. Tego faceta później zabiła jakaś organizacja.
- Ale mamusia o tym opowiadała panu?
Opowiadała mamusia, nie tylko mamusia, ale ci, którzy przychodzili, bo on podobno był katem dla Polaków, a ona, miała na imię Jadzia, tak jak mamusia pamiętała. Ona ostrzegała zawsze mamę, bo wiedziała o wszystkich aresztowaniach. Trzaska wszedł i wrzucił pod ostatni stolik pistolet, ale że nie wolno było Polakom trzymać wódki, a zresztą dla bezpieczeństwa kobiety miały kieszeń pod spódnicą, i mamusia spostrzegła się i pistolet wrzuciła. To uratowało mamusię, bo później wieźli mamusię dorożką do Ratusza, do Ochrany carskiej, to mamusia wsadziła [pistolet] dorożkarzowi do kieszeni. I to mamę uratowało.
- Ile mama miała wtedy lat?
Nie wiem. Mamusia była urodzona chyba w 1886 roku.
Miałem brata Aleksandra, który pracował później ze mną, z polecenia organizacji. Z polecenia organizacji, od Ulrycha, to dostałem polecenie dostać się na kolej.
- Jeszcze wróćmy do czasów przedwojennych. Brat mieszkał z panem?
Brat mieszkał ze mną i siostra przyrodnia, która poślubiła Nalaska Edwarda, którego zamordowali w Majdanku. On pracował w Telefonach, za jakąś akcję podłączenia megafonów oskarżyli go i został zamordowany w Majdanku.
- Rodzeństwo było młodsze od pana?
Nie, siostra była dziesięć lat starsza ode mnie, a brat był młodszy o dwa lata.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
Wybuch wojny to tak z niedowierzaniem. Pierwszą ofiarą wybuchu wojny był mój chrzestny ojciec. Jak bomby padły na Górczewskiej i na Kole, to mój chrzestny ojciec został trafiony, oberwało mu prawie rękę i nogę, Lubański Adam. To był mój chrzestny ojciec, który był badylarzem, prowadził gospodarstwo domowe na Górczewskiej, to co Kasprzycki napisał w „Gniazdo rodu Lubańskich”. To wtedy wujek był trafiony i jeszcze jakiś facet, któremu policjant kazał nie wpychać wnętrzności. Torsji dostałem i powiem szczerze, nie mogłem, nawet nie wiedziałem, że mój chrzestny ojciec leży, do tego stopnia.
- Pan był wtedy świadkiem tej sytuacji?
On stał, wyszedł przed dom. Bo tam było tak: część posesji to była zabudowana drewniakami, część murowana była i jednopiętrowe budynki były. Oprócz [inspektów]. Trzysta okien było. Drugi wujek to miał stajnię i osiem koni.
- Co było później, po kapitulacji Warszawy?
Po kapitulacji Warszawy to gospodarstwo na Górczewskiej to już przejął mój wujo, Julian Lubański i prowadził do samego wybuchu Powstania, dokąd nie wypędzili z Górczewskiej wszystkich i palili domy.
- Ale pana ojciec został w Warszawie, tak?
Ojciec mój został aresztowany w 1943 roku. Siedział na Pawiaku i wyszedł, został wykupiony z Pawiaka na cztery dni przed wybuchem Powstania, 27 [lipca] gestapowiec, z Jelonek, który miał dom na Jelonkach, za opłatą załatwił wypuszczenie ojca i pana Bielawskiego, który miał mydlarnię na Górczewskiej.
- Jak zmieniło się pana życie w stosunku do tego przed wojną? Jak wyglądało pana życie w czasie okupacji?
W gimnazjum to było różnie. Brałem udział w akcji na Urząd Skarbowy, bo w papierach, mam dokumenty [niezrozumiałe]. Wykonywałem polecenia organizacji. Jeszcze pamiętam śmieszny numer, z polecenia Nowickiego, Nowicki z polecenia Tarnowskiego, wysłali mnie w mundurze kolejowym na Rybaki pod piąty odebrać dla Puszczy Kampinoskiej baterie anodowe. Kiedyś były takie baterie, które się wpychało zamiast do radia. Coś mnie tknęło, bo wierzyłem w Matkę Boską, że napisałem na tym
Warschau West zum Stellwerk. „Warszawa Zachodnia, na nastawnię.” Dzięki temu uratowałem sobie życie, bo udało mi się Niemców omamić tym napisem. Pułkownik „Janek”, bo to był pułkownik „Janek”, a do niego dostałem się za trzecim pseudonimem, za trzecim ogłoszeniem, bo tam było ciężko się dostać, do niego do mieszkania.
- W jaki sposób miał pan przenieść baterię?
Dostarczyć do Ogrodów Ulrycha, a Ogrody Ulrycha już przesyłały wszystko. Baterie tam były i aparat, nowoczesny aparat do nadawania komunikatów. Wszystko wsadziłem w teczkę i ubranie na wierzchu wziąłem paskiem się przepasałem i napisałem. Pytali mnie, co to jest, mówię:
Ich habe alte Uniform. Pytają się mnie, dokąd idę. Mówię:
Ich gehe zum deustche Apotheke. Bo na Krakowskim Przedmieściu przy Miodowej była apteka Wendego, pół dla Polaków, pół dla Niemców. Wszedłem do apteki, patrol, który mnie legitymował, to aż nosami do szyby doszli. Mówię do tej magister: „Niech pani mi da coś na przeczyszczenie, jakie krople, wszystko jedno.” Oni myśleli, że rzeczywiście [potrzebuję lekarstwo], bo powiedziałem, że idę do apteki. Zlekceważyłem polecenie organizacji, bo miałem czekać na obstawę, ale ponieważ obstawy długo nie było, zdecydowałem dostać się do Trębackiej. Kiedyś tramwaje szły Trębacką i przez Plac Teatralny, „szesnastka” czy „dziewiątka”, już nie pamiętam numery, bo się zmieniały. Szedłem i wpadłem na patrol, trzech lotników było i reszta byli ci z blachami, feldżandarmeria. Ponieważ uczyłem się troszkę niemieckiego, z musu, bo rodzice chcieli koniecznie, żebym się nauczył, żebym był lepszy jak w gimnazjum, bo w gimnazjum mieliśmy dobrego profesora Wierzejskiego, który napisał książkę „ [niezrozumiałe] die Arbeit”.
- Proszę powiedzieć, od kiedy pan był w konspiracji? Kto pana wprowadził?
Do konspiracji mnie wprowadził syn profesora Zgorzelskiego, Bogdan Zgorzelski, który później wyjechał do partyzantki. Mam tu nawet jego zdjęcie.
- Kim on był dla pana? To był pana kolega z klasy?
To był mój kolega. Miał pseudonim „Mordka”. Oni mieszkali na Dobra 53, tam gdzie pracownicy tak zwanej „sanacyjnej dwójki”.
Rok 1938, 1939.
W trakcie okupacji to on wyjechał w 1943 roku do partyzantki i później z partyzantki udało mu się przysłać, na kartce napisał: „Stefan zdrajca”. Tamten Stefan mieszkał piętro wyżej. Nie chcę wymienić tego nazwiska na razie. Z pewnych względów nie chcę powiedzieć, nie dlatego, że się boję, tylko nie chcę.
- Ale od kiedy był pan w konspiracji w czasie okupacji?
Od momentu, jak się skończył wybuch wojny, od października 1939 roku – Służba Zwycięstwu Polski, później przeszedłem do ZWZ i do AK. W AK to byłem cały czas w Ogrodach Ulrycha, pod dowództwa Nowickiego Ludwika, „Ula”, któremu pomagałem przy konserwacji broni. Nawet dostarczałem, ponieważ jeden z moich wujków, wywoził od strażaka... oni docierali maszyny i [używali] towot i całą beczkę towotu przewiozłem do Ulrycha. Niby to było do smarowania wozów, miało służyć, ale służyło do innych celów. Tam był jeszcze Obrąbski i Obrąbski przyszedł z Placu [Napoleona], bo ja u Obrąbskiego składałem przysięgę na Placu Napoleona, w Prudentialu. Trzy przysięgi składałem w swoim życiu. Ostatnia to była właśnie u „Waligóry”.
- Proszę powiedzieć o Nowickim jeszcze? On mieszkał w Ogrodach Ulrycha, tak?
Nowicki był głównym ogrodnikiem u Machleida i mieszkał na pierwszym piętrze, tam gdzie były szklarnie. W szklarni mieszkał na pierwszym piętrze.
Był zięciem Ulrycha. Bardzo przyzwoity facet, który udawał, że nie widzi, a pozwalał na wszystko.
- Od kiedy magazyny były tam organizowane, magazyny broni?
Nie powiem panu dokładnie kiedy, ale tam było dużo broni dla plutonu 301 i 303, bo 302 miał [magazyn] na Górczewskiej pod pięćdziesiątym drugim. Tam również były magazyny broni.
- Pan pomagał również konserwować tą broń?
Częściowo. Różnie bywało. Jak człowiek przychodził, czy gazetki przyniósł i zaproponowali, to nie można było odmówić.
- Na czym jeszcze polegała pana praca w konspiracji?
Praca na kolei polegała na tym.
Sabotaż robić, możliwie utrudniać Niemcom pracę.
- Czyli pracował pan na kolei w czasie okupacji?
W Signal Werstete najpierw na Chmielnej 76 czy 73 i stamtąd zostałem przeniesiony na Warszawę Pragę. Tam byłem już do samego Powstania Warszawskiego, do wybuchu Powstania.
- Gdzie zastała pana godzina „W”, wybuch Powstania?
Wybuch Powstania [zastał] mnie w domu na Górczewskiej, bo myśmy pierwszy zlot mieli 27 lipca. To był pierwszy zlot, właśnie w Ogrodach Ulrycha. Tam byliśmy w szklarniach, tam gdzie trzymali kwiaty, tam żeśmy wszyscy byli. Miałem dyżur tam o trzeciej w nocy i o trzeciej w nocy podjechał samochód, fiat, byli panowie, oficerowie, którzy powiedzieli, że do szóstej mają wypróżnić Ogrody Ulrycha i nie będzie nic, akcja została cofnięta.
Polacy. Na wprost Ogrodów Ulrycha był tak zwany sklep spożywczy Bińków. My czekaliśmy w sklepie Bińków na rozkazy. Bo jak się dowiedzieliśmy, że wkroczyły oddziały SS Hermann Goering, nie mógł się pan tam dostać, to myśmy wyglądali przez szparki i patrzyliśmy się, co się dzieje. Niemiec, jednego z kolegów, on chyba Strecker się nazywał, przyprowadził go, bo chciał kupić papierosy i tamten rzucił musztuk i w musztuku było, że mamy się przedzierać – „Pięść”, „Kampinos”. Myśmy podnieśli się po wyjściu Niemca. Nie przedostałem się nigdzie, z tym, że dostałem się później na Warszawską ulicę w Nowych Babicach i tam byłem łącznikiem pomiędzy Kampinosem a Warszawą. Tam łączniczki przyjeżdżały, przekazywałem im informacje.
Po piątym sierpnia.
- A pierwszy sierpnia, gdzie pana zastał?
Pierwszy sierpnia zastała mnie na wprost Ogrodów Ulrycha, bo szedłem, mieliśmy o siedemnastej zbiórkę i Nowicki miał tam nam wydać broń. Nowicki umarł na serce, przejął się, 5 sierpnia.
- Cały czas mówimy o 1 sierpnia. Proszę powiedzieć – godzina siedemnasta, jak to wyglądało?
Siedemnasta wyglądała troszkę dziwnie, bo miałem zabrać spod bramy czterech, którzy mieli się tam zgłosić. To byli młodzi chłopcy. Wciągnąłem ich do siebie do ogrodu, tam do swojej altany. Oni później ze mną szli. Podzieliłem ich. Jeden miał przy sobie granaty. Mówię: „Czy ty wiesz, co [to jest]?” Mówi: „Mój ojciec jest komunistą. Ja uciekłem, spod węgla rąbnąłem te granaty” „A umiesz się obsługiwać?” i pokazałem mu, jak się tym posługiwać. Wiem, że oni później rzucili pod samochód niemiecki i co się z nimi stało, nie wiem. Do 5 sierpnia byliśmy na wprost Ogrodów Ulrycha, u Bińków byliśmy i tam padł rozkaz przedzierania się do Puszczy Kampinoskiej albo do „Pięści”.
- Udało się wydobyć chociaż część broni zgromadzonej w Ogrodach Ulrycha przed Powstaniem?
Nie. To dowiedziałem się od kolegi, syna Nowickiego, to podobnież koń wygrzebał pod żłobem, bo kiedy na pierwszej zbiórce przywieźli tam broń platformą Seidla, znaczy z napisem „Seidel” i broń się rozładowało w stajniach ogrodów u Machleida. Podobnież koń wygrzebał [broń] i Niemcy trafili w ten sposób na część broni, która była zgromadzona dla powstańców. To tylko tyle, co wiem, co mogę powiedzieć.
- Do 5 sierpnia byliście państwo naprzeciwko Ogrodów Ulrycha?
Ogrodów Ulrycha, na wprost wejścia do Ogrodów Ulrycha. Tam jeszcze to byli, Bińka Józef „Ziutek” należał do organizacji i jego brat Wacław, pilot i ja. To my we trzech tam czekaliśmy, że się nam uda przejść. Ale nie udało się. Myśmy tylko wystawili kraty w oknie, żeby w razie czego uciekać, bo to różnie bywało. Uratowała nas modlitwa do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Matka Bińków uklękła i my musieliśmy z nią, uklękliśmy, żeśmy się modlili, żeby przetrwać, bo Górczewska była zasłana trupami.
- Widział pan, był pan świadkiem tych zbrodni?
5 sierpnia tak. To właśnie, co uratowałem tych ludzi na
Deutsche Polizei Ausweis.
- Proszę opowiedzieć o tej sytuacji.
Jak doszedłem do domu, zdążyłem wejść do mieszkania i na podwórze wkroczyli Niemcy. Wszedłem do piwnicy, chciałem wyjąć jeszcze coś do zjedzenia. Myśmy mieli tam piwnicę. Wychodzę z piwnicy, na podwórku są Niemcy. Niemiec, dowódca mówi, że ktoś z białym w ręku, z chusteczką czy z czymś, to nikomu nie grozi śmierć, nikt nie zostanie ukarany. Powtórzyłem to naszemu dozorcy, panu Stanisławowi Laskowskiemu i on zawiadomił wszystkich lokatorów, bo tam w sumie mieszkało pięćdziesięciu pięciu lokatorów, z nami, z rodziną. Myśmy wyszli, a ojciec mój złapał jeszcze koszyk z ziemniakami i na wieś ziemniaki wiózł. To nerwy [są]. Patrzę, ojciec stoi na rozstrzał, a moja przyrodnia siostra mieszkała na Spokojnej pod dziewiątym, żona Nalaska. Przyjechała wziąć żywności sobie, ale już nie wróciła do domu, tylko patrzę, stała na rozstrzał z siostrzenicą. Ostatni szedłem, jak tu pisze babka z Londynu, bo nawet nie pamiętałem, co tam było. Bo człowiek jak szedł, to kołowaty był, mówię tak uczciwie. Człowiek myślał jak przeżyć. Patrzy, Ukraińcy pijani, strzelali do ludzi. Ten chciał do mnie [strzelić]. Trafiłem na majora niemieckiego, który powiedział, bo on mówił dość dobrze po polsku, biegle, że pochodzi z Bydgoszczy. [Zapytał], co ja tu robię. Mówię, że tu mieszkam. Górczewska kiedyś nazywał się Fortstrasse, za okupacji. Mówię: Ich habe eine Polizei Ausweis. On wziął dokument, przejrzał i Ukraińca trzepnął i odsunął go. Ukrainiec w międzyczasie zastrzelił żonę, matkę naszego administratora, Izdebskiego. Był tak pijany, że ledwo się na nogach trzymał. Trupem było zasłane, bo tam [było] widać, że ludzie po różnych [miejscach leżą]. Jak krzyknąłem, to on mówi, co ja tu robię. Mówi: „Mam rozkaz”. Dwa czołgi stały i na czołgach siedzieli Niemcy i dwa karabiny maszynowe były ustawione, tam gdzie teraz restauracja „Marina”, to tam stały. Inny układ był Górczewskiej i Elekcyjnej. Zostawił karabiny maszynowe, którymi mieli strzelać. Mówi: „Kto tu jest z powstańców? Znasz tych ludzi?” Mówię do tego majora: „Znam. Tu nikogo nie ma, może mnie pan rozstrzelać.” „Nie, ciebie nie rozstrzelam. Za cztery dni zameldujesz się u mnie u Grota, bo my tam urzędujemy. Ja jestem oficerem z Abwery.” Miałem się do niego zameldować, ale on mnie tak zobaczył tak, jak ja jego zobaczyłem. Głupi nie byłem, żeby się dostać. On mówi do mnie tak, żebym powiedział tym ludziom, co tu stoją na parkanie, bo tam mieszkali, ci panowie jakoś się nazywali, zapomniałem, Kubiakowie czy jakoś. Mówię: „Uciekajcie! Bo on powiedział: „Pięć minut, kto się uratuje w ciągu pięciu minut, to będzie żył.” Zanim powiedziałem, wszyscy uciekli, ja z naszym administratorem, Izdebskim mamę moją wziąłem, bo mama była chora, żeśmy [ją] przenieśli. Jak doszliśmy na Nowe Babice, na Nowych Babicach mam zameldowanie.
- To byli wszyscy ci lokatorzy?
Różni ludzie stali, bo i ludzie z miasta uciekali, z Deotymy, z Sokołowskiej, nie wszystkich się znało, ale wszystko stało na rozstrzał, ustawione. Rękoma trzymali się parkanu, wszyscy czekali na śmierć. Jak to powiedziałem, to jeszcze zamiast mi pomóc, to wszystko uciekło. Nawet mój ojciec też: „Uciekaj!” mówił. I siostra [też uciekła]. Izdebski mi pomógł i spotkaliśmy się na Babicach u znajomego. To była daleka rodzina.
- A pana mama? Co się stało z pana mamą?
Mamusię donieśliśmy dokąd mogliśmy, a major mógł udawać, że to strzelali dla pucu. Odbijały się kule o kocie łby, bo Górczewska była wybrukowana kocimi łbami. Jak była pętla tramwajowa, to on dla pucu strzelał. Miałem się mu za cztery dni zameldować. To tylko mówię, tak wygląda sytuacja. Przeżyłem Powstanie i potem na Babicach [byłem]. Wyjechałem z Babic.
- Proszę jeszcze powiedzieć o 5 sierpnia – był pan jeszcze świadkiem jakichś zbrodni popełnionych wtedy przez Niemców czy Ukraińców?
Rozstrzeliwali masowo ludzi, kto im popadł w rękę, a nie pasował im. Nikt się nie pytał o zdanie. Ludzie różnie mówili, kto im podpadł, rozstrzeliwali. Górczewska była zasłana trupami.
- Ciała leżały wzdłuż ulicy, może pan to opisać, jak to wyglądało?
Co mogę opisać? Sam też ratowałem swoje życie, co będę panu opisywał, jak sam byłem ranny, dostałem w kolano, 5 sierpnia na Górczewskiej, przy własnej bramie. Zostałem ranny, bo kula odbiła się rykoszetem o murowany mur i zostałem trafiony. To tyle, co mogę panu powiedzieć. Utrzymaliśmy się tam na Warszawskiej.
- Przedarliście się państwo do Babic, tak?
Tak. A z Babic przenieśliśmy się do Nowego Kamińska, bo w Nowym Kamińsku miałem się spotkać, dostałem rozkaz, z majorem „Okoniem”, w tartaku, w majątku Zaremby. Miałem się z nim tam spotkać, on miał mnie tam dokumenty przynieść. Tu nawet mam te [dokumenty] – to jest
Ausweis kolejowy, na który pracowałem jako ślusarz.
- Proszę powiedzieć, w Babicach, co było później?
W Babicach to mieszkałem do 20 [września] [...]. Część dokumentów uratowałem. Dostałem rozkaz przeniesienia do Kamińska, a tam znałem tą miejscowość, bo na kolei się pracowało. Mój brat dostał polecenie pracy w Bauzugu. Oni naprawiali to, co partyzanci zniszczyli. Naczelnik Karpiński, który był moim szefem, bo na ten dokument jechałem do Nowego Kamińska, to od komando był. Ale nie ten, do którego miałem się zameldować, oni na Pochyłej ulicy, nawet nie wiedziałem, że tam się mieści, bo ich pilnowali Czesi. Ten Czech to wieszał Hitlera, a jak mnie zobaczył, to chciał mnie zastrzelić. Żebym major nie wyszedł, nie wyglądał lufcikiem, to by mnie zabił. Krzyknąłem:
Ich habe Deutsche Polizeiausweis. Bazowałem na tym dokumencie, bo to był wtedy najmocniejszy dokument.
- Kiedy była sytuacja, o której pan teraz mówi?
Ta, która była, to proszę, tutaj jest data.
26 września. 27 [września] miałem już być w Kamińsku, ale tam miałem się spotkać 2 października z majorem „Okoniem” w tartaku u pana Stanisława Sadowskiego, u mechanika, który zresztą później bardzo mi pomógł, bo dał drzewo na łóżko. Pomagał.
- Spotkał się pan z „Okoniem”?
Nie, bo on nie dotarł. Podobnie zginął gdzieś w walkach niemieckich pod Warszawą.
- Kiedy się pan dowiedział o upadku Powstania?
Dowiedziałem się, ja wiem, który to był? Proszę, to jest mój dokument zameldowania w czasie okupacji, Warszawska 10 mieszkałem. Dziesięć tam jest? Dobrze mówię? Dobrze pamiętam? Tam było trzecie zameldowanie czy drugie. Z polecenia majora „Okonia”, jak został ranny szef Puszczy Kampinoskiej, to [dowództwo] po nim przejął „Okoń”. Później przez łączniczkę dostałem polecenie, że mam siedzieć i mam liczyć, ile samochodów na Warszawę jedzie, kto jedzie. Miałam wszystko donosić do dentystki.
To był październikm bo 2 października miała się spotkać z nim. To był koniec września, początek października. Tam dobrnąłem do [Nowego] Kamińska i tam mieszkałem na Szostowicach. To jest Kennkarta, którą udało mi się uratować.
- Pamięta pan, kiedy dowiedział się pan o upadku Powstania? W jaki sposób?
O upadku Powstania dowiedziałem się od Sadowskiego, pana Stanisława, tego z tartaku i od Leoniaka, który był kuzynem właścicieli majątku w Pytowicach. Mówi: „Koniec nareszcie!”
- Co było później? Proszę o powiedzieć!
Później to Niemcy wskoczyli tam do losu, bo Szostowice były częściowo w lesie. W jednej rodzinie zostawili Niemca, okazuje się, że to był oficer SS. Miał dwa pistolety naładowane. Odebrałem jemu tę broń i pocztylionowi, który urzędował w Kamińsku mówię: „Pan zaprowadź to do Komendy Milicji.” On wziął rozpieprzył go, mówię tak uczciwie. Mówi: „Buty zostały po nim tylko.” Tam komenda mieściła się w Fabryce Giętych Mebli w Kamińsku. Tam była Fabryka Giętych Mebli.
- Tam był pan do końca wojny?
Do końca wojny. Właściwie wróciłem do Warszawy, pierwszy raz wróciłem do Warszawy 23 stycznia. Wróciłem, jechałem na cysternie ze spuszczonymi nogami.
- Wrócił pan do swojego domu?
Nie. Do domu to nie miałem po co wrócić, bo wszystko było spalone, ale dostaliśmy się do Włoch czy do Pruszkowa, bo były tory zerwane do Warszawy. Do Warszawy to później szedłem na piechotę.
- Jakie wrażenie zrobiła na panu Warszawa?
Jakie mogła zrobić, jak widziałem, jak się paliła. Pan z wagonów kolejowych widział, jak się pali wszystko, to co mogło na panu zrobić dobre wrażenie, jak pan wiedział, że pana dom jest spalony? Jeszcze 26 [września] starałem się przedostać do Warszawy, ale nie ryzykowałem, bo spotkałem piekarza, Kostra, z [ulicy] Księcia Janusza i on mi mówi: „Uciekaj! Idź jak najdalej!” Miałem już rozkaz przedostania się do [Nowego] Kamińska, do Pytowic, do tartaku. Tam się miałem spotkać i dalej czekać na rozkazy. Miałem dużo przykrości, od tych, co byłem, pożyczyłem, to są drobnostki, to nieważne dla Powstania. Partyzanci, jak mnie złapali w lesie, pytają, co ja [tu chcę]. Powiedziałem, że chcę rozmawiać z kapitanem. Mówią: „Wysoko sięgasz.” I zabrali mnie scyzoryk, nóż, bo miałem koszyk na grzyby. Przywiązali mnie do drzewa. Mówią: „Niedługo będziesz pod tym drzewem leżał.” Trzech podjechało na koniach, wtedy okazało się, był „Zaremba”. „Zaremba” mówi: „Nie zobaczysz się z dowódcą, ale na Aleja Najświętszej Maryi Panny”, to się nazywała Aleja Hitlera, „
sechs und zwanzig, ty tam pójdziesz i tam resztę się dowiesz.” Miałem polecenie, nawet nie wiedziałem, że, nazwisk to już człowiek teraz nie pamięta wszystkich. Tam się spotkałem z ostatnim komendantem, który, nie wiedziałem, w ubikacji pracował, sprzątał ubikacje w Częstochowie na stacji.
- Ale gdzie się pan z nim spotkał?
W Częstochowie właśnie, bo tam miałem się [na Alei Najświętszej Maryi Panny] 26 spotkać i mnie powiedzieli, że go spotkam. Jak on się nazywał... Major, zresztą rozstrzelali go w Moskwie... Okulicki. Nie wiedziałem, [ale] on pracował w ubikacji jako sprzątacz. Miał metrowej wielkości łapę, na którą zakładał szmatę i szmatą wycierał podłogi. Mówię, że mam [coś] do niego. Jak już się dostałem do „Zaremby”, to mówię, że mam zaszyte tutaj przez organizację, przez „Okonia”, że jedną miałem dla „Zaremby” z prawej strony, a z lewej [strony] miałem dla tego. Miałem przekazać. „<< Zaremba>>” mówi, ale mówię: „Nie mam czym panu [wypruć], bo mi zabrali nożyki.” On wezwał sierżanta i znalazł się jeden nożyk i sprułem mu. On właśnie podał mi adres do Częstochowy. I tam się spotkałem z Okulickim na stacji kolejowej. Ale nie wiedziałem nawet, że on jest naszym szefem, on powiedział: „Będziesz niedługo do domu mógł wracać.” Tylko tyle powiedział. [Dopiero] po wojnie dowiedziałem się kim był, bo tak to nie wiedziałem. Bo przyjęli mnie jeszcze... on był z Warszawy, do nas, do Ogrodów Ulrycha przychodził... już nie pamiętam wszystkich pseudonimów, w każdym razie musiałam jeszcze, pamiętam, zjeść u nich, w Częstochowie biały barszcz. I mówi: „Tam go spotkasz...” ale nie powiedzieli kim on jest „...sprząta ubikacje.” To tylko tyle wiedziałem, poza tym nic nie wiedziałem.
- Pamięta pan jaki to był miesiąc?
Nie pamiętam dokładnie, w każdym razie było to już po upadku Powstania Warszawskiego... październik... na pewno październik, bo 2 [października] miałem spotkać się w tartaku z „Okoniem”... [...]
- Potem z Częstochowy wrócił pan...
Wróciłem z powrotem na Słostowice, a ze Słostowic wróciłem do Warszawy. Pierwszy raz byłem w Warszawie 23 stycznia.
- I gdzie pan mieszkał jak pan wrócił do Warszawy?
Mieszkałem na rogu Siedmiogrodzkiej i Skierniewickiej. To było tak, jak myśmy wrócili do Warszawy z ojcem... ponieważ ojciec robił elektryczność, spotkał kolegę, który rozminowywał Warszawę, [niezrozumiałe], i on zrobił ojca zarządzającym tym domem (róg Skierniewickiej i Siedmiogrodzkiej). Myśmy tam mieszkali dokąd się nie przeprowadziłem i wybudowałem sobie domek: dwa czterdzieści na cztery metry z drzewa, z baraków poniemieckich... Wróciłem na Górczewską, tam mieszkałem do 1948 roku, do ślubu.
Mamusia umarła 3 grudnia 1945 roku, pamiętam że 6 [grudnia] żeśmy ją chowali.
- Czy był pan represjonowany po wojnie?
Byłem. Nawet napisali... ostatnia moja posada była w Metro-budowie i napisali: „ZWZ AK, politycznie niepewny. Może pozostawać pod ścisłym nadzorem.” [...]
- Czy chciałby pan na zakończenie powiedzieć jeszcze coś na temat Powstania?
Uważałem, że Powstanie tak czy inaczej by wybuchło. Niemców tak nienawidzili Polacy, że każdy jeden z Polaków powinien się rzucić na nich... Nie wszyscy [byli tacy sami], byli Niemcy i Niemcy. Na przykład na rogu Żelaznej, w żandarmerii był Niemiec, który mieszkał u badylarza na Górczewskiej. Organizacja powiedziała, żeby jego nie ruszać, nie wolno, bo on [pomagał], był dobry dla Polaków. [...] Kolejowym lekarzem, który chronił Polaków był doktór Wacław Knoff, jeden na Nowogrodzkiej, na pierwszym piętrze [miał] pracownię dla żołnierzy, dla ludzi, którzy pracowali na kolei, a jego żona była Ludwika Knoff, bardzo przyzwoita i ona z męża pamiętnika odnalazła moje dane. Knoff nie podpisał volkslisty, on leży na Powązkach, jak się wchodzi przy katakumbach, to jest grób doktora Wacława Knoffa.
Czego mam żałować? Żałuje tego, że wszystko, czego rodzice się dorobili... cześć ludzie rozkradli, bo myśmy zostawili otwarte mieszkanie, bo co miałem zamykać... Wszystko zostało... Ratował mnie jeszcze
Nacht Ausweis, nocna przepustka... to był pierwszy meldunek jakiego Niemcy żądali w Warszawie, trzeba było się zameldować po wkroczeniu Niemców, na Górczewskiej... Ja byłem tam zapisany jako elektromonter, a byłem taki elektromonter, że się prądu bałem. [...]W każdym razie pan Kopeć to był kawał łobuza... Przepraszam, o zmarłych nie mówi się źle, ale to był taki człowiek, który kazał mnie zawrócić z klatki schodowej i dał mnie w Wigilię, kiedy ludzie szli do domu, wymówienie... Taki to był człowiek, bo po wojnie nie należałem do partii, nie zapisałem się... [...] on się mścił nawet na mnie w innych instytucjach.
Warszawa, 17 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadzi: Tomek Żylski